Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VI
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 21:52, 03 Cze 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 6, południe.

Nerine spojrzała na Neah'a błagającym wzrokiem.
- Wyjeżdżamy. - rzuciła i ruszyła w stronę korytarza.
- Co? - zapytał.
- Słyszałeś dobrze. Wyjeżdżam. Z tobą. - powiedziała zakładając bluzę z kapturem.
Chantal wyszedł z salonu.
- Gdzie jedziecie?
- Nad pewną rzeczkę. To mój świetny plan. - mruknęła. - Pilnuj mojej przyjaciółki. Zostawiam ci prawie cały arsenał broni. Gdyby ktoś mnie szukał, to jestem na wakacjach.
Złapała bruneta za ramię i pociągnęła za sobą. W pośpiechu złapał skórzaną kurtkę po czym został wyciągnięty na dwór. Kilka metrów za domem zobaczyli dziwną grupkę dzieciaków patrzących na nich z wielkimi oczyma.
Nerine uśmiechnęła się i wtuliła w ramię Neah'a.
- Chodź kochanie, tak bardzo chcę iść do parku. - powiedziała przemiłym tonem.
Nawet usłyszała jak serce Neah'a lekko przyśpiesza.
- Dobrze, że Nerine dała ci dzień wolny. Któregoś dnia przemęczysz się na straży.
Brunet spojrzał na nią ze smutkiem. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że to kolejne przedstawienie. Szybko wyrwali do przodu zdając sobie sprawę, że tamci ich obserwują. Kilka skrzyżowań dalej zatrzymali się.
- Zabrałam krótkofalówki. Dla mnie i dla Effy. Dobrze, że masz swoją. Może się przydadzą. - szepnęła.
Neah stanął i zauważył, że cały czas szła wtulona w jego ramię. Zatrzymał się po czym spojrzała na niego.
- Powiesz gdzie idziemy tak w ogóle?
- Nad rzekę. Jeżeli oni zrobią to, co myślę, że zrobią, to mamy idealne pole widokowe. Przy okazji pomożemy Effy. Cały dzień z chłopakami w okresie burzy hormonów. Biedna dziewczyna. Mam nadzieje, że nie doszło jeszcze do najgorszego. - powiedziała i pociągnęła chłopaka za sobą.
- Jak chcesz tam dojechać?
Nerine wyszczerzyła się i wyrwała kawałek do przodu, puszczając go. Wskazała ręką na pojazd.
- Motocyklem. Od Michaeltown szybko dotrzemy nad rzekę.
Chłopak ruszył w stronę pięknego motoru i usiadł na nim.
- Nie wiem czy potrafię tym prowadzić.
- Dasz radę. Jakby co to zatrzymam czas i ci pomogę. - powiedziała.
Wtedy zrobiła najdziwniejszą rzecz jaką Nerine Devein mogła dla niego zrobić.
Pocałowała go w policzek i usiadła za nim, przytulając się do niego.
- Nie przeszkadza ci to, prawda? Nie chcę spaść. - szepnęła mu do ucha.
Chwilę nie mógł z siebie wydusić ani słowa.
- Jasne. - odpowiedział i zapalił silnik rumieniąc się.
Chwilę potem obydwoje przekroczyli granicę Grantville - na szczęście bez problemów, gdyż zostali rozpoznani - i ruszyli w stronę Michaeltown.
"Dziękuję ci Deborah za ten drut i ogarnięcie straży. Dzięki tobie tamta grupka nie pojedzie za nami tak szybko"


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 23:36, 03 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:52, 03 Cze 2012    Temat postu:

[Harkness] Dzień 6, południe

- Z której strony?
Effy poczuła wściekłość. To wszystko było dla niej upokarzające.
- Wchodzisz do tej wody czy nie?! - krzyknął Kage.
Dziewczyna warknęła jakieś przekleństwo. Podeszła do niego i bez chwili wahania popchnęła go do jeziora. Słysząc głośny wrzask chłopaka i plusk wody uśmiechnęła się złośliwie. Nie miała zamiaru wchodzić do tego cholernego jeziora. Przyjazd tutaj miał być odskocznią od problemów, a nie dawką kolejnych. Odwróciła się w stronę obozu zabierając przy okazji ubrania. Ruszyła w stronę swojego namiotu po drodze zakładając na siebie bluzkę z nadrukiem flagi UK, którą miała wcześniej. Usiadła na trawie oglądając opatrunek. Miała ochotę go po prostu zerwać. Nagle usłyszała ryk motocykla i obok niej pojawili się Neri i Neah. Effy uśmiechnęła się widząc jak dziewczyna przytula chłopaka.
- Oh, wow, uroczo. Pocałujcie się jeszcze, to będzie zabawniej! - powiedziała złośliwie.
- Co ty taka nie w sosie? Przyjechaliśmy w odwiedziny, a ty nic. - Neri zsiadła z motocykla - Myślałam, że będziesz się cieszyć.
Effy zabrała swoje rzeczy z wymalowaną na twarzy wściekłością.
- Czyli mnie stąd nie zabierzecie? - zaśmiała się histerycznie - Jeżeli chcecie spotkać Kage'a to jest nad jeziorem.
- Trzymaj. - Nerine wcisnęła jej w rękę krótkofalówkę. - Przyda ci się.
- Po co tak właściwie przyjechaliście?
- Do Grantville wtargnęła banda mupów z Michaeltown i chcą nam odbić Uzdrowicielkę.
- Więc co wy tu robicie?
- Chcą dopaść również mnie. Nie mam zamiaru się podkładać. Zwialiśmy z miasta.
- A co tam u ciebie Effy? - Neah uśmiechnął się promiennie.
Dziewczyna skrzywiła się mimowolnie. Chłopaka wcale to nie obchodziło. Obecnie przeżywał okres szczęścia i szaleńczego zakochania w Nerine.
- Milusio. Naprawdę. Jednego dnia może się tyle zdarzyć. - powiedziała z sarkazmem.
Chłopak zamilkł i wrócił do wpatrywania się z zachwytem w Devein.
Nerine tymczasem znalazła martwego lisa przyniesionego przez Malone.
- Co to jest?
- Jakiś zmutowany zwierzak - wzruszyła ramionami. - Zaatakował mnie w lesie. Był jakiś dziwny. Miał zielone oczy i...sama nie wiem, ale coś jest z nim nie tak.
Neri przykucnęła obok zwierzaka i podniosła mu powiekę, tak jak wcześniej Effy.
- To już zniknęło. Ale przedtem te oczy były inne. Dziwne.


Post został pochwalony 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 14:33, 04 Cze 2012    Temat postu:

[Grantville] 6 lipca, Dzień 6, południe

Alyssa wróciła do swojego samochodu. Właściwie teraz to był jej dom.
Spała tam, jadła, tam no i nim jeździła.
Chciała znaleźć zwykły, pusty dom, ale to nie należało do łatwych zajęć.
Więc na razie siedziała w samochodzie.
"Chwilę... Jeśli tamci planowali odbić Lacie, to dlaczego nic nie robią?"
Wyszła z samochodu.
"Na ich miejscu najpierw zbadałabym miejsce. Oni jak widać wolą zrobić inaczej."
Ale coś wzbudziło niepokój dziewczyny.
Zobaczyła chłopaka i dziewczynę na motocyklu.
Nie jakąś dziewczynę.
"Nerine Devein."
Szybko schowała się za samochodem i uniknęła zobaczenia przez parkę na motocyklu.
"Może by tak pomóc Ethanowi, Sophie i reszcie?"
Poszła tam, gdzie wydawało jej się, że pojechali, gdy wcześniej ich widziała.
*trochę później*
Alyssa trafiła na parking za sklepikiem.
Stała tam cała czwórka.
-Cześć. Nie żeby coś, ale Nerine i jakiś chłopak wyjechali. Chyba przed wami uciekają. - powiedziała zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć.
Wszyscy stanęli osłupieni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 18:05, 04 Cze 2012    Temat postu:

[GV, parking] Dzień 6, 6 lipca, południe. - Warp.

- Żartujesz. - Warp odezwał się jako pierwszy, po czym wybuchnął śmiechem. Alyssa pokręciła przecząco głową.
- Nie żartuję. - odparła spokojnie dziewczyna.
Śmiejąca się Sophie szturchnęła Warpa w ramię.
- Jesteśmy aż tacy straszni?
- Najwidoczniej tak. - wyszczerzyła się Alyssa. - Tak czy inaczej macie drogę wolną. Cokolwiek chcecie zrobić. - dodała szybko.
Sophie położyła rękę na jej ramieniu.
- Naprawdę dzię...
- Taa, taa. - przerwał jej Ethan. - A więc nie musimy zawracać sobie głowy podkopem łyżeczką.
Warp uśmiechnął się.
- Idziemy po Uzdrowicielkę? - zapytał, po czym przyjrzał się podejrzliwie Alyysie. - A ty dlaczego tak właściwie nam pomagasz?

[MT, dom Robba] Dzień 6, 6 lipca, wczesny wieczór. - Robb.

- A więc nie lubisz komiksów?
Robb wpatrywał się w przechadzającego po pokoju Jaydena ruszającego jego rzeczy. JEGO rzeczy.
Pokręcił głową, wytrzeszczając oczy coraz bardziej.
- Książki. - powiedział drżącym głosem, obserwując każdy ruch starszego brata.
Jayden prychnął gniewnie.
- Książki.
- Ty też lubiłeś czytać książki. - powiedział Robb nagle. - Razem z białowłosą dziewczynką. Pamiętam.
Jayden zmrużył oczy i spojrzał na niego tym strasznym wzrokiem. Robb doskonale pamiętał 'ten straszny wzrok', którego Jayden używał, gdy był zły, albo gdy czegoś od niego chciał.
Teraz wziął go za ramię i zaprowadził na dół, do salonu. Przez całe popołudnie zachowywał się dziwnie.
Zupełnie jak troskliwy na swój sposó starszy brat, co Robba niezmiernie dziwiło. Był także Jamie, który traktował go bardzo dobrze, a teraz wyszedł sprawdzić coś dla Jaya. Robb nie wiedział co dokładnie, jednak domyślał się, że było to coś ważnego, skoro Jayden użył 'tego strasznego wzroku'.
Rozłożył się w jednym z foteli, a Robb usiadł na kanapie.
- A więc... Jak ci się żyje w Nowym Świecie, Robb?
Robb przyjrzał się czubkom swoich kolorowych adidasów, nie wiedząc do powiedzieć.
- Ostatnio to źle. Męczy mnie jakieś coś i wchodzi do mojej głowy. - powiedział Robb, jednak urwał po chwili, nie będąc pewien czy może powiedzieć to swojemu bratu, budzącemu w nim niepokój. - Poszedłem do szpitala i zaopiekowali się mną Sophie i Warp. Jednak potem to znów się powtórzyło. Jak przed NŚ. A Uzdrowicielki nie ma.
- Coś takiego. - Jayden uśmiechnął się złośliwie. - I co dalej?
- Dali mi tabletki przeciwbólowe. Jednak one nie działają. Nie na TO.
- Czyli na co? - Jayden westchnął, widocznie znudzony tą rozmową.
Robb przechylił głowę, zerkając w stronę okna, na zachodzące właśnie słońce. Zacisnął pięści na obiciu fotela i wziął głęboki wdech.
- Gaiaphage.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 18:06, 04 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 19:52, 04 Cze 2012    Temat postu:

[Grantville] 6 lipca, Dzień 6, południe

-A ty dlaczego tak właściwie nam pomagasz? - zapytał jeden chłopak.
-Dlaczego? - zapytała zdziwiona Alyssa.
Podobno on miał na imię Warp. A przynajmniej tak go nazywano.
-No cóż... Jesteście z Michealtown... - zaczęła powoli dziewczyna. - Tak się składa, że ja też stamtąd pochodzę. Ale przeniosłam się tutaj.
Ale Warp wyglądał jakby jej nie rozumiał i jednocześnie sądził, że Alyssa może planować coś przeciwko nim.
-No... Jakoś wyszło! Pomogłam wam! - krzyknęła w końcu. - Uzdrowicielka ma uzdrawiać. A w piwnicy nikomu nie pomoże! Nie ważne, czy uleczyłaby 'tych dobrych' czy 'tych złych', ale pomogłaby!
Ale chłopak dalej przyglądał jej się podejrzliwie. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Wtedy go skojarzyła.
"Warp - dziwak. Zasłonięte włosami oczy." To dlatego nie rozpoznała go od razu. Teraz miał przycięte włosy.
-No cóż. Jak chcecie odbić Lacie to zróbcie to szybko. Nie wiadomo kiedy wrócą. - poradziła im. - Ale radzę wam, nie róbcie niczego pochopnie. Mogli kogoś zostawić na straży. Boję się, że w domu jest ten psychol.
-Dzięki. - powiedziała Sophie.
Ale ten Warp wciąż był jakiś taki...
"Chyba już go nie lubię."
-Jakby co to będę gdzieś w mieście. Jeśli byście potrzebowali jakiejś osoby do pomocy, czy coś. - pożegnała się w końcu Alyssa.
Dziewczyna odeszła. A kiedy już jej nie widzieli, ale wciąż była dość blisko, użyła swojej mocy.
Jeszcze usłyszała krzyk bólu Warpa i pobiegła w inną stronę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 10:33, 05 Cze 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 6 (6 lipca) południe

- WARP! - podbiegła do chłopaka, który z niewiadomych przyczyn zaczął krzyczeć. - Warp, co ci jest?!
Chłopak zaczął zataczać się na wszystkie strony, aż padł na ziemię, w ostatniej chwili złapany przez Ethana.
- O matko! - Sophie uklękła przy Warpie i zaczęła nim potrząsać. - Warp, obudź się! Ethan zrób coś!
Chłopak podbiegł do samochodu, wziął butelkę wody i wrócił na miejsce. Kiedy znalazł się przy nieprzytomnym Warpie, wylał na niego całą zawartość butelki.
- Czy ty się dob... - przerwał jej jęk Warpa. Chłopak dźwignął się na rękach i popatrzył na Sophie.
- To było dziwne. - dotknął dłonią głowy. - Myślałem, że rozsadzi mi czaszkę.
- Ciii, już dobrze. - razem z Brandonem pomogła mu wstać.
- Nie chcę wam nic mówić, ale ta cała Alyssa jest strasznie podejrzana. - powiedział Ethan. - Dziwne, że w ogóle nam pomogła. Nie sądzicie?
Sophie rzuciła się biegiem tą samą drogą, którą poszła dziewczyna. Kiedy skręciła za najbliższym rogiem, zauważyła Alyssę, która biegła jak oszalała.
,,Przewróć się.''
Dziewczyna runęła na ziemię. Gdyby ktoś obserował to zdarzenie, pomyślał by, że Alyssa jest strasznym nieudacznikiem. W końcu przewróciła się na prostej drodze. Sophie podbiegła do dziewczyny, zanim ta zdążyła się podnieść.
- Mów! To twoja wina, prawda?
Dziewczyna spojrzała na Sophie złośliwym wzrokiem.
- To nie ja.
,,Powiedz prawdę.''
- Tak to moja wina. To przeze mnie Warp poczuł bół w czasce. - powiedziawszy to, dziewczyna zrobiła dziwną minę i krzyknęła najgłośniej, jak tylko mogła.
Sophie zostawiła Alyssę i pobiegła do swoich towarzyszy.
- Kto tak krzyczał? - spytał zaniepokojony Warp.
- Twoja przyczyna bólu. - Sophie podeszła do Ethana. - W takim razie, co robimy? Skoro Nerine wyjechała poza miasto to chyba nie będzie trudno wkraść się do jej domu. Ale jeśli kogoś w środku zostawiła to możemy mieć poważne kłopoty. Ktoś będzie musiał rozprawić się z wrogiem.
Sophie wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić dalej.
- Mam plan. Wasza trójka... - wskazała na chłopaków. - ... zajmie się wrogiem, a ja uwolnię Lacie. Proste?
- Ciekawe, jak zdobędziesz klucze. No bo raczej oni nie są tacy głupi, żeby zostawić Lacie przy niezakluczonych drzwiach. - powiedział Brandon.
- Oto już się nie martw. - uśmiechnęła się złośliwie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Wto 17:57, 05 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:42, 05 Cze 2012    Temat postu:

[GV] 6, 6, południe

- Chantal, masz klucze? – spytała Deborah. Rozłożyła się na krześle z nogami na stole. Delikatnie zaciągnęła się papierosem trzymanym w ręku.
- Pewnie – mruknął.
Siedzieli w kuchni. Deborah nie wiedziała co sądzić o ucieczce Nerine, wtedy, gdy miasto jej potrzebowało, skoro ludzie z Michaeltown znowu się przypałętali i najwyraźniej chcieli odbić Lacie.
Nie miała zamiaru ustąpić. Zresztą Chantal też ją wspierał. Nie była to wielka przewaga, biorąc pod uwagę ile ludzi było w aucie… Z czego jedna pewnie miała moc...
„Cholera”
- Jest ich czterech, jedna mupka plus trzech gości; wydaje mi się, że widziałam pistolety. – syknęła.
- Jeśli zaczną strzelać jesteśmy bez szans – mruknął Chantal. – Trzeba wymyślić coś innego.
- Chyba mam plan.

*10 minut później*
Deborah i Chantal wszystko ustalili. Wtedy ten zamknął ją w piwnicy razem z Lacie, która siedziała na łóżku i głaskała kota.
- Będziemy mieć towarzystwo – zapowiedziała od razu, sprawdzając, czy drzwi są dobrze zamknięte.
- Kogo? – spytała Lacie.
Zignorowała jej pytanie.
- Lepiej przygotuj dużo energii, bo być może będziesz musiała cały czas uzdrawiać samą siebie – rzuciła.
Usiadła obok białowłosej na łóżku, spoglądając nie pewnie na drzwi. Chantal sprowadził trzech poprawczakowych, którzy dobrze strzelali. „Z pewnością lepiej niż lalusie, biorące pistolet pierwszy raz do ręki. Szkoda, że większość się łudzi, że życie to film, a bez żadnych ćwiczeń, można świetnie strzelać. Pff”
Jeśli ci z Michaeltown przyszliby, Chantal miał zbić coś szklanego, by usłyszała sygnał z daleka. Podstawowa zasada ich planu opierała się na uszkodzeniu ludzi z Michaeltown i przeniesieniu ich gdzieś daleko, najlepiej za granicę. Jeśli mimo to, udałoby im się przejść przez Chantala i jego kumpli i zdobyć klucz, mieli plan B, Deborah.
Dziewczyna wzięła ze sobą karnister benzyny; teraz wokół siebie i Lacie ulała duże koło. Plan B polegał na utworzeniu pierścienia z drugiego rodzaju ognia, który umiała wywoływać. Ten ogień był prawie jak światło, widziało się go, ale nie robił krzywdy.
Dopóki Deborah sobie tego nie zażyczyła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 18:30, 05 Cze 2012    Temat postu:

[GV] 6 lipca, 6, południe.

Ethan stał razem z innymi przed domem, wpatrując się dokładnie w okna, a prawą dłoń trzymając za bluzą.
- Wio.
Przeskoczył przez ogrodzenie. Wolał nie ryzykować skrzypienia furtki. Reszta jednak niestety nim zdążyła się zorientować o co mu chodziło, już pociągnęła za skrzydło. Natychmiastowo w jednym z okien pojawiła się jakaś twarz. Szybko znikła, a z domu rozległ się głos rozbijania czegoś szklanego.
Ethan ukłonił się, wyciągając pistolet i machając lewą dłonią.
- Idę przez drzwi.
Przypadł do nich jak najszybciej. Nacisnął klamkę i wszedł do domu.
Prawie natychmiast jego udo rozpalił potężny ból. Kula przeorała się przez jego nogę jak przez masło.
Jakiś chłopak z poprawczaka wymierzał już w jego głowę. Ethan machinalnie uniósł lewą dłoń - po paru chwilach dzieciak czuł już tylko zimno, a po kilku następnych nie czuł już nic.
Syknął z bólu, stawiając nogi. Nabój przerwał jedno lub dwa ścięgna, nie naruszył jednak mięśnia.
Szybko złapał miotłę. Słyszał już następne strzały, więc podpierając się narzędziem do sprzątania, pokuśtykał do najbliższego cichego pokoju.
Oczywiście, musiał trafić do jakiegoś składziku na środki czyszczące.
Panował tu przerażający ziąb - nie była tu podłączona instalacja grzewcza.
McSyer dojrzał jednak kilka ręczników. Robiąc grymasy bólu owiązał sobie nogę, a potem przymroził ją sobie bardzo lekko, by złagodzić ból.
Usłyszał głośne krzyki, wykrzywiając twarz w bolesny wyraz.
Wtedy, pod jego powiekami pojawił się ostatni fragment miecza - Ostrze.
Cofnął się do składziku, zamknął drzwi na klucz i zastawił je paroma sprzętami. Potem stracił przytomność.
Powrót do góry
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 19:58, 05 Cze 2012    Temat postu:

[GV - Dom Nerine] Dzień 6 (6 lipca) południe

Sophie wbiegła za Ethanem do domu Nerine. Kiedy weszli do środka zauważyła chłopaka stojącego z pistoletem w dłoni. Nie zdążyła użyć swojej mocy, kiedy chłopak strzelił do Ethana i trafił go w nogę.
,,Co tak stoisz? Rób coś!''
Zauważyła jeszcze, jak Ethan wbiega do jakiegoś pomieszczenia i zaklucza się w nim od środka. Kiedy się odwróciła, zobaczyła Warpa i Brandona, którzy celowali z pistoletów do trzech chłopaków. Nagle usłyszała wystrzał i krzyk. Nie zastanawiając się, kto został ranny, pobiegła w stronę drzwi od piwnicy. Nacisnęła na klamkę, ale były zamknięte.
- Cholera. - mruknęła.
Odwróciła się i ujrzała chłopaka, któremu z kieszeni wystawały klucze.
- Jest. Teraz pójdzie łatwo.
Ukryła się za najbliższą ścianą i skupiła najbardziej, jak mogła.
,,Rzuć ten klucz w moją stronę.''
Widziała, jak chłopak przestaje strzelać i wyciąga z kieszeni upragnioną rzecz. Bez zastanowienia rzucił ją w stronę Sophie.
- Kocham cię, moja moco. - szepnęła i biegiem rzuciła się w stronę piwnicy. Włożyła klucz do dziurki i przekręciła go. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Sophie po cichu zeszła po schodach na sam dół.
- SOPHIEEE! - krzyknęła Lacie.
Zauważyła dziewczynę, która podpaliła jej włosy parę godzin temu i która właśnie teraz uśmiechała się do niej złośliwie.


[MT - Dom Sophie] Dzień 6 (6 lipca) południe - Emily

Razem z Rose i Lisą oglądały ''Chojraka, tchórzliwego psa''.
- Jak myślicie, kiedy do nas wrócą?
Dziewczyny nic nie odpowiedziały, gdyż z pełnym zapałem przyglądały się scenie, w której stara Muriel opowiadała o swoim zamiłowaniu do zakręconego makaronu. Emily wywróciła oczami i wzięła na kolana kotka.
- Nazwę cię...
- Eustachy. - powiedziała Rose i zaniosła się chisterycznym śmiechem.
- Witaj, Eustachy. - Emily chwilę przyglądała się kotkowi i nie mogąc się opanować, zaczęła wtórować swojej koleżance.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Wto 20:00, 05 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 20:45, 05 Cze 2012    Temat postu:

[GV] 6, 6 lipca, wczesne popołudnie.

Ethan wstał, zamrażając nogę jeszcze raz. Ból pulsował coraz bardziej, rozsyłając fale na całą lewą nogę.
McSyer złapał za chłodny kij od miotły, ogarnięty całkowitą ciemnością składziku. Coś dziwnie zazgrzytało.
Chłopak odrzucił parę puszek od drzwi. Strzelanina ciągle trwała.
W końcu udało mu się po omacku znaleźć klucz i wymacać klamkę. Otworzył drzwi, ciągle podpierając się na miotle.
Mocno wciągnął powietrze, widząc, że nie opiera się wcale na narzędziu do czyszczenia podłóg.
Opierał się na mieczu, zrobionym z lodu... (tu następuje długaśny, acz męczący opis, zawierający słowa "inkrustowany" "runy" "rękojeść" i inne podobne głupoty. Opis zastąpi zdjęcie na końcu posta.)
Chłopak rozejrzał się dookoła. Nie zauważył nigdzie pistoletu, który upuścił w pokoiku - widocznie zagubił się w chaosie puszek i worków na psie kupy.
Zauważył otwarte drzwi i schody, idące w dół.
Ciągnąc za sobą miecz, skrzypiący głośno na płytkowej podłodze, zszedł do piwnicy.
Stała tam Sophie, bezskutecznie próbująca przedostać się przez krąg palącej się benzyny.
Pokuśtykał do dziewczyny.
- Ktoś jest w środku?
Sophie kiwnęła głową.
- Lacie. I ta podpalaczka.
Ethan zerknął na płomienie i skupił resztki swojej uwagi. Między jęzory ognia włożył palec - ogień rozszedł się, odpychany przez mróz, buchający z ciała kriokinetyka.
Zastanawiał się, jak komicznie wygląda palec, odpychający płomienie.
McSyer westchnął i zrobił krok do przodu. Po chwili stał już wewnątrz kręgu ognia.
Z lekkimi trudnościami przyjął najlepszą pozycję, z której mógł ruszyć zarówno w prawo jak i w lewo, zarówno do ataku jak i do odwrotu.
- Twój ruaauuua! - ostatnie słowo zmieniło się w przeciągły syk bólu. Miecz niepewnie zamigotał. Popłynęły po nim pierwsze kropelki wody.

Tak. Obrazek.
Powrót do góry
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 21:56, 05 Cze 2012    Temat postu:

[Harkness] Dzień 6, południe

- Ciekawe o czym gadają? Nie pójdziesz do nich? - zapytał Allen, spoglądając na nurkującego Kage.
- Niby po co? Mam dziś wolne...
Pozostała trójka westchnęła z ubolewaniem:
- Tak, wiemy. Do zachodu słońca - odparł niechętnie Luke. Bardziej wnikliwy Allen zadał pytanie którego Usagi wręcz wyczekiwał.
- Dlaczego do zachodu słońca?
Katherine błyskawicznie skierowała wzrok ku lekko uśmiechniętemu Japończykowi. - Ma to ścisły związek z pracą Luke'a.
Uśmiechnęła się szeroko wbrew zasadzie: "Uśmiech Japońca oznacza kłopoty".
W końcu było to dość powszechne powiedzonko w ich szkole.

[GV] Dzień 6, popołudnie - Amai Usagi

Amai, uzdrowiona przez Białowłosą, wędrowała sobie przez miasto z łopatą opartą na ramieniu. Łopata służyła jej głównie do zabijania znienawidzonych psów i kotów. I wszystkich innych przedstawicieli fauny.
I gdy przechodziła obok siedziby Nerine usłyszała strzały.
Odwróciła się w tamtym kierunku widząc dwóch chłopaków stojących po obydwu bokach wejścia. Co jakiś czas wychylali się aby oddać strzał lub dwa.
Powinna była pomóc tamtym w środku, ale wciąż była wściekła na brata.
- Na moje miejsce wsadził jakąś kur*wkę z Michaeltown.
Wściekła jak sto pięćdziesiąt przeskoczyła przez płot, stając pod oknem mieszkania w bezpiecznej odległości od strzelających.
Zaglądając przez nie, ujrzała jak spod pewnych drzwi unosi się wielki snop pary, a potem one otwierają się szeroko, wypluwając trójkę nastolatków.
Amai wśród nich rozpoznała Lacie.
Więc to ta sławienna piwnica.
- Ethan! Nie ruszaj się! Próbuję cię uleczyć.
- To parzy idiotko! - wycedził przez zaciśnięte zęby chłopak.
- Nie odzywaj się do niej w ten sposób! - krzyknęła tamtemu do ucha druga dziewczyna.
Japonce przyszło na myśl, że tylko dzięki parze tamci zdołali wydostać się z mieszkania.
Wtedy wpadła im do głowy szalona myśl.
A gdyby tak im pomóc? To będzie wystarczająca zemsta na bracie, prawda?
Wybiegła przez furtkę, podczas gdy tamci byli zajęci zamieszaniem.
Poza tym, zawsze chciałam zamieszkać w Michaeltown.

*10 minut później*
Amai mało ich nie przejechała zatrzymując samochód. Tamci odruchowo unieśli bronie. Ona jednak wyskoczyła z samochodu stając naprzeciwko Vane.
- Siema Białowłosa.
Reszta spojrzała na Lacie zmieszana, niepewna tego co robić.
- Amai? Co tu robisz?
- Zapewniam wam transport - widząc podejrzliwe spojrzenie rannego chłopaka zmierzyła go wzrokiem. - Lacie mi pomogła, a jadąc z wami do Michaeltown wystarczająco zemszczę się na bracie.
Kage mnie zabije. Coś tak czuje, że tak to się skończy.
- Chodzi o tamten wyjazd? - zapytała dla pewności Vane. Amai uśmiechnęła się smutno:
- Yhm. Zabrał ze sobą waszą lafiryndę.
- Effy?
12-latka kiwnęła głową siadając za kierownicą. Ethan usiadł z przodu a reszta upchała się z tyłu.
- Trzymajcie się! Pierwszy raz w życiu prowadzę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:21, 06 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 6, 6 lipca 2012 (piątek),późny ranek
-Wstawaj! To, że nie ma nikogo nie oznacza, że możemy spać cały dzień. – z góry usłyszał głośny jęk.
- Już idę. Ale nie drzyj się więcej! – odkrzyknęła Jenny. Zeszła na dół. Wyglądała o niebo lepiej niż wczoraj wieczorem. Miała na sobie pomarańczowe szorty i luźną koszulkę opadająca na ramie z napisem Fuck Off.
- Nie ma to jak koszulki ze swoim napisem. – zaśmiał się. Dziewczyna dosiadła się do stołu i wzięła jabłko.
- To co dziś robimy? Nikogo nie ma w mieście. Lacie jest podobno więziona w Grantville. Ethan, ten z zoo podobno są razem, no Lacie i on. Po całym mieście krążą anonimy. Des też w Grantville. Tak na marginesie to mam nadzieję, że nic jej nie jest. Michelle chyba nie ma zamiaru póki co wpaść. Pewnie pojechała albo zaraz wyrusza wielka akcja ‘ijo ijo, ratujmy pannę o łopaty!’ po kochaną Uzdrowicielkę. No i twoja miłość, Effy też w Grantville oraz Deb.
„Ciekawe co robi Deb...”
– Chyba wiem co dziś będziemy robić.
„ W końcu to szósty dzień, a jeszcze nie zdążałem się mocno upić.”
- Zjedz coś i wychodzimy. Ja zabiorę rzeczy na plażę.
Spakował w torbę koc, jakieś jedzenie oraz magnetofon. Zostawił sporo miejsca na butelki.
- Idziemy. – Jen siedziała wtedy na górze.
- Tylko zabiorę torbę.
- Nic nie zabieraj! Jest możliwość, ze wrócimy półnago. – zaśmiał się.
- CO?!
- No żartuje. Złaź tu na dół! – po chwili pojawiła się w holu. Do jej ubioru dołączyły jedynie okulary przeciwsłoneczne.
- Co ty chcesz zrobić?
– No przecież nie będziemy siedzieć ciągle w domu! – już zamykali drzwi. – Kierunek zatoka! Zahaczając o monopolowy.
Szli przez ulice miasta. Niewiele się zmieniło. Miasto nie było zbyt dobrze zorganizowane. Dan odpalił papierosa. Jenny patrzyła na niego dziwnym wzorkiem.
- Tak? I tak wykituje niedługo. Pufff! Wiesz, że może możemy się już nigdy nie spotkać? – zamilkł i wypuścił dym. – Nie mówmy już o tym. Tutaj każdego dni są policzone.
Po chwili zobaczyli sklep z alkoholem. Był otwarty, jak wszystko w tym mieście. Chłopak zabrał kilkanaście butelek trunków.
Doszli na plażę. Usiedli na kocu kawałek od wejścia.
- Widzę, ze chcesz pogadać – zwróciła się do brata Jenny.
- Chodzi o Effy. O to jak ty to widzisz… – powiedział wolno i wyjął pierwszą butelkę. Odkręcił ją i wypił łyk, a siostra patrzyła tylko dociekliwe. – Ty dostrzegasz to jako miłość. A ja..
-Czekaj! Jestem młodszą siostrą, a one mają swoje domysły – przerwała mu.
- Tylko, że nie wiem czy ja ją kocham. Nie znam jej. Jest piękna, wydaje się być wspaniałą osobą. I nie zwraca na mnie uwagi… – kolejny łyk.
- A Deb? Widzę, że ją lubisz.
- Deb to Deb. Jest w porządku. Nawet bardzo i dobrze się dogadujemy. Lubię ją. Tak jak Effy – znów przechylił butelkę, a Jenny po chwili zabrała ja i sama wypiła. – Każda z nich wie, że jest wartościowa. Każda jest wyjątkowa… CHOLERA, to jest takie trudne – przerwał i znów się napił. – Nie wiem czy którąś kocham. Ale. Nie mówmy teraz tym. Mamy dzień wolny.
Po chwili ciszy dorzucił: - – W ogóle jakim ja jestem bratem, ze cię rozpijam?![/ b] – zaśmiali się oboje po czym wyjął magnetofon i włożył pierwsza płytę z brzegu. Zabrzmiały pierwsze dźwięki Miłość jak ogień.
[b]- Kochanie strzeż się, strzeż
Kochanie ostrożnie
Nie podchodź tak blisko płomieni
Jeśli nie chcesz
W popiół się zmienić, proszę
Kochanie strzeż się, strzeż
Bo z miłością jak z ogniem
Jeśli nie chcesz
By do cna cię strawił, kotku
Z miłością nie ma zabawy

I tak zaczyna się ta
Niewiarygodna historia
Choć ostrzegałam go
On płonął jak żywa pochodnia
Więc jaki sens
W kochaniu jest
Gdy wokół miejsca brak
Dla spalonych serc
Kochanie ty strzeż się, strzeż
– śpiewał Dan.
Dalej pili, popalali, śpiewali i rozmawiali.
„To już być może ostatnie takie chwile.”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:10, 06 Cze 2012    Temat postu:

[GV] 6, 6, (6, heh Laughing) południe
Chłopak od lodu zaczął odpędzać płomienie palcem tak, że wszedł do środka.
A potem wszystko zamigotało i Deborah czuła tylko zimno, przeraźliwe zimno. Jak przez szybę widziała jak Lacie i chłopak od lodu wybiegają z kręgu benzyny. Miała ochotę krzyknąć: tego nie przewidziała. Ogarnęła ją taka złość, że nieświadomie znów odpaliła krąg – zaledwie na kilka sekund, ale to wystarczyło, żeby płomień wspiął się po nodze Uzdrowicielki. Deborah to teraz nie obchodziło, wiedziała, że nic jej się nie stanie, skoro chłopak od lodu może ugasić ogień, a ona uzdrowić rany po oparzeniu.
Chciała się poruszyć, ale nie zdołała.
„Ziiiimnooooo”
Chwilę później śmiała się w duchu. „Od czego mam ten cholerny ogień?”
Skupiła się i zrobiła coś, czego jeszcze nigdy nie próbowała – podpaliła samą siebie. Tak jak poprzednim razem, podczas pożaru w poprawczaku, który wywołał jeden z piromanów, ogień nic jej nie robił, a wręcz przeciwnie – płomyki wydawały się delikatnie łaskotać jej skórę. Po chwili po zimnie nie było ani śladu, choć trzęsła się na samą myśl.
Wyszła przez drzwi w poszukiwaniu Chantala i poprawczakowych.
Obojętnie przeszła obok kałuży krwi.
- Chantal? – zawołała.
W całym domu panował chłód.
W końcu zauważyła, że jeden z chłopaków leży za kanapą (wyglądającą teraz jak szwajcarski ser, przez dziury po pociskach), cicho jęcząc. Dostał w ramię, tracił krew w zaskakująco szybkim tempie. Deborah syknęła. „Muszę najpierw znaleźć Chantala”
Kolejnego chłopaka znalazła w kuchni, stał bez ruchu, zamrożony podobnie jak Deborah kilka minut wcześniej. Nadal przylegał do lodówki z pistoletem w pogotowiu. Widocznie chłopak od lodu zaatakował od tyłu.
Chantala zauważyła po drugiej stronie korytarza, zaraz obok drzwi. Twarz miał wykrzywioną w złości – miał w ręce karabin, z palcem praktycznie zaciśniętym na spuście.
Delikatnie wyrwała mu broń, uważając, by karabin nie odpalił.
Mimo, że głowa bolała ją niemiłosiernie od tak dużego użycia mocy, pomyślała, że musi zrobić jeszcze to. Przyłożyła dłonie do jego policzków. „Ciepło, ciepło, delikatny ogień, ciepło, ciepło”
Widziała jak kropelki wody spadają z jego ciała, niczym z lodowej rzeźby. W końcu odskoczył od niej z sykiem.
- Poparzyłaś mnie, debilko!
- Nie ma sprawy Chantal – rzuciła. – Jeden z twoich krwawi. Znalazłam dwóch, nie wiem gdzie jest trzeci.
- Dennis strzelał z piętra – mruknął niewyraźnie.
Rzeczywiście, na piętrze zauważyła Dennisa, którego ciało było skute lodem, dokładnie w połowie. Linia sięgała nosa i biegła równo w dół. Okropnie drżał, a skóra mu zsiniała. Starała się go też roztopić, ale podobnie jak w przypadku Chantala, skończyło się to poparzeniem.
Westchnęła. Chłopak w kuchni zdążył się już trochę stopić, odkąd ostatnio go widziała, więc poszło jej szybciej. Wszyscy byli roztrzęsieni, a ich ciała wydawały się nie pracować normalnie, ze względu na ciągłe zmiany temperatur. Cud, że nadal żyli.
Wtedy Deborah przypomniała sobie o chłopaku z salonu.
Razem z Chantalem wzięli go pod ramiona i nieśli, a właściwie pół ciągnęli, w stronę centrum, do przychodni.
Na rynku dziewczyna zauważyła kogoś znajomego.
- Ej, ty, Alicya! – rzuciła Deborah niezbyt grzecznie. – Miałaś się zajmować szpitalem!
- Alyssa – prychnęła ciemnowłosa.
- Wszystko jedno. Mamy rannego. I trzy poparzenia, ale o tym później.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Śro 17:14, 06 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 17:31, 06 Cze 2012    Temat postu:

[Grantville - Szpital] 6 lipca, Dzień 6, popołudnie

Alyssa siedziała w szpitalu. Leżał tam chłopak, mocno ranny.
Miał ranę na ramieniu i tracił krew.
Dużo krwi.
Przywlokła go tutaj dziewczyna imieniem Deborah, razem z jakimś chłopakiem.
Nie potrafiła leczyć takich ran.
Tu była potrzebna Uzdrowicielka.
Ale jej już nie było.
Oprócz tego były trzy poparzone osoby, ale to było nic w porównaniu z chłopakiem z raną na ramieniu.
"Że też ja się zgłosiłam do tej durnej pracy! Po co w ogóle było tu przyjeżdżać?"
Dała mu leki przeciwbólowe. Otarła krew wypływającą z rany i spróbowała zaszyć chłopakowi ramię.
Krzyczał.
-Nie wrzeszcz! Bo będzie gorzej! - warknęła Alyssa.
W końcu jakoś zaszyła tę ranę i założyła byle jaki opatrunek.
Zostawiła chłopaka.
Wyszła ze szpitala.
-Jadę do Michealtown! Nie obchodzi mnie co z tym chłopakiem, jadę! - krzyczała sama do siebie. - Nie wracam do Grantville.
Pobiegła w stronę swojego samochodu stojącego kawałek dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 18:05, 06 Cze 2012    Temat postu:

[MT, droga wylotowa] Dzień 6 (6 lipca), pod wieczór

Zostawiwszy rodzeństwo w domu, Nea ruszyła szybkim truchtem w kierunku drogi prowadzącej z miasta. W duchu czuła, że grupa, która miała za zadanie odbić Lacie będzie niedługo.
Opuściła miasto i zatrzymała się przy rozłożystym dębie tuż za granicami Michaeltown. Dwupasmówka oddzielała od siebie pola uprawne i las Rossa.
Nea opuściła rękawy koszuli. Zazwyczaj podwijała je do łokci, ale wspinając się wolała je opuścić. Zręcznie wspięła się na drzewo i ukryła wśród gałęzi. Zabijała czas celując do ptaków z procy. Podniosła głowę, usłyszawszy z daleka odgłos nadjeżdżającego samochodu. "Wracają".
Szybko przeszła po konarach i zawisła na nim na rękach, zwieszając się ze stopami dyndającymi tuż nad jezdnią. Zeskoczyła akurat w tym momencie, kiedy samochód zatrzymał się.
- Co to za jedna? - usłyszała pytanie nieznajomej dziewczyny o japońskich rysach twarzy.
- Nea Vane. Kuzynka - mruknęła, oddychając jednocześnie z ulgą, widząc Lacie całą i zdrową.
- Nie mamy zbytnio miejsca w samochodzie - wyszczerzył się Ethan, wskazując na ściśniętych nastolatków. Nea wzruszyła ramionami.
- To duży pick up, przejadę się na tyle.
Lacie pobladła.
- O nie. Nie wiesz jak prowadzi Amai.
Nea wybuchnęła śmiechem.
- Wprawdzie nie jestem jakoś genialnie hm... wyćwiczona - wymówiła to słowo ze znaczącym naciskiem - ale w obliczu takich umiejętności chyba nie sądzisz, Lacie, że cokolwiek mogłoby się mi stać?
Jednym susem wdrapała się na przyczepę i usadowiła na jakiejś beczce. Poklepała wóz, dając znak, że mogą ruszyć.

*dwadzieścia minut później*

- Dzięki - mruknęła do Amai. - To chodźcie do mnie.
Kiedy pchnęła drzwi do domu i gestem zaprosiła Ethana, Brandona, Sophie, Lacie, Amai i Warpa do środka, od razu usłyszała, że Lean jest w swoim żywiole.
Aktualnie bawił się z Emily w jakąś zwariowaną wersję berka.
- Moje rodzeństwo. Ten mały z ADHD to Leander, ale zdrabniamy go na Leana. A to jest Emily.
Wszyscy niepewnie rozsiedli się przy stole. Nea wyciągnęła szklanki i nalała im soku. Był to jeden z ostatnich - jeśli jeszcze Lean i Emily nie wypili wszystkiego, reszta sfermentowała.
- No to mówcie.

*z godzinę później*

- No, no... A jak już jesteśmy w temacie... Dziś jest 6. To oznacza, że do 12 lipca zostało 6 dni. Moje 15 urodziny.
- Myślisz, że to może się powtórzyć? To zniknięcie? - zapytała milcząca dotąd Amai.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin