Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział X
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:05, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown/Harkness] Dzień 11, noc

Effy ściskała martwą rękę Dessy czując coraz większą wściekłość.
To mogła być ona. Nerine mogła równie dobrze zabić ją. Neah'a. Lily. Echo. Deb. Cudem było, że trafiła na nieśmiertelną dziewczynę.
"To już przegięcie."
Malone słyszała dziwny głos w głowie przyjaciółki i rozumiała, że to on wpłynął na jej zachowanie. Jednak jak długo miała to tak po prostu tolerować?
Des powoli zaczynała odzyskiwać przytomność. Ciemnowłosa spojrzała na nią z zaniepokojeniem, jednak Blanche nic nie było. Żadnych urazów zarówno fizycznych jak i psychicznych. Zresztą jak za każdym razem kiedy umierała.
- Ty to na serio masz pecha w życiu. - uśmiechnęła się.
Echo podała Des jej ulubiony napój - kakao i dziewczyna szybko wypiła połowę zawartości kubka. Effy tymczasem krążyła w kółko po salonie rozmyślając.
Nie mogła tu zostać. Po raz kolejny musiała opuścić nowe miejsce. I tak już nie miała swojego domu.
- Przekaż Lily, że wyjeżdżam. - powiedziała powoli do Echo - Nerine na pewno znajdzie jej jakieś zajęcie.
Dessy wstała z podłogi i Effy westchnęła ciężko. Nie sądziła by dziewczyna puściła ją samą po raz kolejny.
Kilka minut później później dziewczyny wyszły z domu. Des ściskała swój plecak rozglądając się wokół. Cholerna cisza nocna. Rzuciły się biegiem w stronę wyjazdu z miasta. Co jakiś czas mijały strażników, którzy najwyraźniej próbowali je zatrzymać. Miała dość Michaeltown. Nie zdążyła nic zrobić. Mutanci zwiali z getta zanim ona zdążyła zareagować. Teraz jak o tym myślała z chęcią by im pomogła.
"Przynajmniej wiem w którą stronę uciekli."
Uśmiechnęła się do siebie. Była niedaleko getta gdy się to wszystko stało. Doskonale słyszała myśli zbiegów. Nie miała jednak zamiaru informować o tym Nerine.
"Przecież Nerine nie musi wiedzieć wszystkiego."
Mijając granicę miasta zwolniła jednak nadal utrzymywała szybkie tempo. Uwielbiała biegać.
Des wlokła się gdzieś z tyłu wciąż wypatrując strażników. Effy zatrzymała się czekając na dziewczynę. Razem ruszyły w stronę Harkness.
Pół godziny później, Malone wyczerpana usiadła nad brzegiem rzeki. Nie chciała wracać na Camprine. Zawsze mogła udawać, że wszystko gra i jest jak dawniej, ale to byłoby zbyt męczące. Ruszyła wzdłuż brzegu całkowicie otwierając umysł. Ostatnim razem gdy chodziła po tunelach doskonale czuła dziwną moc.
"Co ja robię? Krzywdzę siebie żeby tylko pomóc Devein. Która na dodatek mogła kogoś zabić."
Effy zacisnęła pięści w tej chwili słysząc głos w swojej głowie.
Chodź do mnie.
Przerażona spojrzała w stronę gór Regnards. Tak. Stamtąd pochodził głos.
"Kim jesteś i czego od nas chcesz?"
Milczenie. Dopiero po chwili ponownie usłyszała ten sam głos, tym raźniej znacznie wyraźniej.
Chodź.
"Nie chcę. Dopóki nie powiesz mi kim jesteś, nie przyjdę."
Głos w jej głowie zamilkł i odezwał się chwilę potem. W jej umyśle pojawiło się nagle imię. Inne od wszystkich. Unikalne.
Gaiaphage.
Czuła, że powinna słuchać tego głosu. Nawet jeżeli równało się to ze śmiercią.
Effy posłusznie wstała kierując się w stronę źródła głosu. Zauważyła, że Dessy również podąża w tą samą stronę. Nieważne czym to było - chciała wreszcie to zobaczyć na własne oczy.

[Michaeltown] Dzień 11, późny wieczór - Caroline

Caroline spokojnie szła ulicami Michaeltown. Zbliżała się cisza nocna. Powinna wracać o tej porze do domu, tyle że był jeden problem - od paru dni nie miała stałego miejsca zamieszkania. Przenosiła się gdzie popadnie byle tylko strażnicy się do niej nie przyczepili. Bała się tego miasta. Bała się Deborah, którą w myślach od dawna zaczęła nazywać "Panią Hitler".
Jej żołądek domagał się jedzenia. Od dwóch dni zdążyła zjeść może kilka kęsów chleba. Strażnicy źle traktowali tych, którzy żywności brali zbyt dużo. A ona nie chciała się narażać nikomu. Wolała głodować niż zostać pobita. Spojrzała na zegarek, którego wskazówki w zabójczym tempie zbliżały się do godziny 22.
Przyspieszyła kroku nerwowo się rozglądając. Przełknęła głośno ślinę i skręciła w którąś z bocznych uliczek. Kilku strażników właśnie obkładało jakiegoś chłopaka łomami. Wrzeszczał coś. Chyba błagał o pomoc. Jednak dla Caroline nie to miało znaczenie.
Chłopak krwawił. Był posiniaczony. Prawdopodobnie zatłuką go na śmierć.
Łzy cisnęły jej się do oczu.
Przed oczami stanął jej obraz siostry. Obraz, który nawiedzał ją co noc. Podcięte żyły. Szeroko otwarte oczy.
Zaczęła szybciej oddychać. Strażnicy wreszcie oderwali się od chłopaka patrząc w jej stronę.
- Co tu robisz mała? Lepiej wracaj do domu.
Caroline milczała. Zaczęła powoli się wycofywać czując coraz większe mdłości. Trup siostry co chwila pojawiał się przed jej oczami.
- Nie słyszałaś?! Wynoś się! - wrzasnął drugi chwytając za łom.
Sparaliżowana wpatrywała się w narzędzie. Jak z zwolnionym tempie widziała jak zbliża się do jej twarzy. Łom oblepiony jakąś czerwoną substancją.
"Nie."
Wystawiła przed siebie ręce. Nagle narzędzie zawisło w powietrzu na wysokości dwóch metrów. Strażnik również poleciał do góry z głośnym krzykiem.
Caroline wycofała się coraz bardziej przerażona. Drugi chłopak właśnie podbiegł sprawdzić co się stało.
- To mutantka! Zabij ją! - wrzasnął pierwszy próbując uchwycić broń.
Dziewczyna rzuciła się biegiem do ucieczki. Słyszała krzyki strażników i wystrzały. Jedna z kul o milimetr minęła jej głowę. Caroline lawirowała pomiędzy budynkami z coraz większym strachem. Szybko wbiegła do jednego ze zniszczonych domów. Usiadła pod drzwiami nasłuchując, czy tamci się nie zbliżają. Strażnikom najwyraźniej znudziła się gonitwa i zostawili ją w spokoju.
Dziewczyna osunęła się na podłogę z bijącym sercem. Jak bardzo teraz chciała być gdzieś indziej. Dlaczego Grantville im to zrobiło? Dlaczego nie mogli żyć w spokoju, tak jak wcześniej?
Zaszlochała cicho i powoli wstała z podłogi. Chwiejnym wzrokiem skierowała się w stronę sypialni. W pokoju znajdował się tylko stary materac i połamana szafka nocna. Dziewczyna skuliła się na prowizorycznym łóżku nakrywając kocem. Spojrzała na kawałki drewna leżące na podłodze i wysunęła dłoń. Natychmiast podniosły się do góry. Caroline przyglądała się temu z zachwytem. Zupełnie tak, jakby grawitacja na nie nie działała. Szybko cofnęła rękę i drewno opadło na ziemię. Wykonała tę sztuczkę jeszcze kilka razy. Nie zawsze się jej udawała, jednak sam fakt, że potrafiła coś takiego był pocieszający.
Nie była już słaba.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:25, 29 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 12 – Thea
Dziewczyna siedziała na schodach jakiegoś domu.
„Strażnicy są do dupy.
Dziwić się, ze uciekli.

Była u Deb wysłana przez dziewczynę odwiedzająca Neah’a, jednak teraz też musiała do niej pójść.
Straż była do niczego.

[MT] Dzień 12 – Michelle
Michelle była wściekła na strażników od czasu ucieczki.
– Poszłam się przespać. PRZESPAĆ. DWIE, TRZY GODZINY NA DOBĘ! JAK MOŻNA BYĆ TAKIM BEZNADZIEJNYM.
W oddali zauważyła Barcie.
- Zabierz mnie stąd, bo zaraz urządzę im piekło.
„ Wdech i wydech.”

[MT] Dzień 12 – Jenny

Siedziała na krześle w pomieszczeniu wśród stosów papierów. Podniosła szklankę i rozpoczęła z nią (zacnie) inteligentny dialog:
– Zobacz następny ambitny i szybko się uczący. Czyż to nie cudowneeee? Ileż mamy zdolnych ludzi w tym zasranym mieście. Jest jen problem nic nie potrafią. Rzygam tęczą.
Odstawiła swego ‘towarzysza’ na biurko i znów zaczęła przeglądać ‘podania’.
„Ciekawe co z Danem.”

[MT] Dzień 12

Dan docierał do miasta po … właśnie po ilu dniach? Sam tego dokładnie nie pamiętał. Miał porwaną koszulę i spodnie. Wyglądał jak wrak człowieka. Nigdy nie tracił zmysłów w lesie. Czuł się tam dobrze.
Przechodził przez granicę miasta. Powoli tracił świadomość. Rany piekły go niemiłosiernie.
Był wyczerpany. Często używał mocy. Musiał się bronić, ale zmutowane zwierzęta były wszędzie. Dzień zlewał się z nocą.
Wysłał w niebo jednego pioruna.
„Ktokolwiek.”
– Teraz kiedy tracę puls
Umieram po raz pierwszy
Nie wiem jak to jest
To się dzieje w mojej krwi
Zobaczę czy tak boli
Czuję, że tego właśnie chcę.

Po wyśpiewaniu kawałka piosenki stracił przytomność.

• Miło by było jakby ktoś uratował Dana. I wiem, że krótko, ale ogarnąłem postacie po części i wakacje wiec już powracam do świata żywych : D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:59, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Dom w lesie] Dzień 12 (12 lipca), ranek

- Przepraszam - wyznała skruszona Nea, kiedy Lacie otarła pot z czoła, a Robb otworzył niepewnie oczy. - To był odruch.
Jayden zagryzł wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem, mówiąc:
- Gorzej, że mamy dziurę w ścianie.
- To nie jest śmieszne - warknęła Lacie. - To cud. Ile znasz osób, które przeleciały na wylot przez ścianę i przeżyły?
- Ile znasz osób, które jednym ruchem ręki sprawiają, że dziesięcioletni chłopcy dziurawią ściany? - odpyskował jej Jay.
- To był przypadek! - oburzyła się Nea. - Mógł mnie nie budzić, trąbiąc do ucha. Ja tylko machnęłam ręką.
- Starczy, żebym zaczął się ciebie bać - wymamrotał Warp, z rezygnacją pijąc przeterminowany jogurt i sadowiąc z się z braku miejsca na podłodze.
- Przepraszam, Robb - wymamrotała zakłopotana Nea, głaszcząc osłabionego chłopaka po głowie. Reszta mieszkańców domu zabrała się za łatanie dziury za pomocą gwoździ, desek i plandeki.
Dom, choć wcześniej służył pięcioosobowej rodzinie, teraz pękał w szwach. Jego nowymi mieszkańcami byli: Lacie, Nea, Clarissa, Julie, Sophie, Alyssa - uciekinierzy z getta, oraz rebelianci: Jayden, Robb, Matson, Gwen, Freddie, Kayla, Warp. Choć rebelię wspierał także Parker, Toby Colbert, Sonic (ich główne źródło informacji) oraz bliźniaki Isa i Monty, zostali oni w mieście. Parker miał nadal grać rolę strażnika, Isa i Monty pomagać w rozdawaniu jedzenia, a Sonic i Toby normalnie żyć.
"Tęsknię za Tobym", uświadomiła sobie Nea, jednocześnie obserwując Matson. Nagle coś jej nie spasowało.
- Ej, Matson, przecież byłaś ubrana w inne rzeczy.
- Tak - wyszczerzyła się. - Ta torba którą tachałam przez całą drogę... Moje ubrania.
- Pięknie. Nie mogłaś zabrać żarcia? - warknęła Nea. Jako, że właściciele domu mieli tylko dwie córki, u nich było kiepsko z ubraniami. Rebelianci nie mogli zabrać żadnych, żeby w razie przeszukiwania mieszkań, władze uznały ich domy i rzeczy za należące do poległych.
Vane wyciągnęła przed siebie ręce, rozprostowując palce. Wciąż nie mogła wyzbyć się wspomnienia bloku ciążącego jej na ręce. Czarnowłosa bez emocji przysłuchiwała się kolejnej zażartej dyskusji na temat jej 15 urodzin, śmierci Ethana i planów odbicia Michaeltown.
- Mam to w dupie! Nie możemy czekać! Tam zostało ich rodzeństwo, do cholery! - wrzasnęła Matson, uderzając ręką w stół i odgarniając fioletowe włosy. "Jest taka ładna", pomyślała niespodziewanie Nea. Wzdrygnęła się, uświadomiwszy sobie, co właśnie przeszło jej przez myśl. "Wariuję. To i jeszcze ten wczorajszy głos w głowie".
- Idę się przewietrzyć - mruknęła, wychodząc na zewnątrz. Z nostalgią wyciągnęła z kieszeni procę. Strażnicy dziwnym trafem nie zabrali jej, pewnie uznawszy kawałek drewna za nieszkodliwy gadżet. Podniosła z żwirowanej alejki kamyczek i wycelowała w ptaka, siedzącego na gałęzi drzewa, piętnaście metrów od niej. Po gniewnym krakaniu poznała, że, jak zawsze, trafiła celu. Z ciekawością podeszła do drzewa. "Dobre konary. Można się wspiąć", oceniła. Jej własne rzeczy, w których uciekła z getta, nadawały się do wyrzucenia. Poprzedniego dnia, kiedy tylko Jay rozkruszył jej blok, a Lacie uzdrowiła dłonie, Nea pozbyła się podartych ubrań i po długim prysznicu, chcąc nie chcąc, udała się na poszukiwanie jakiś znośnych rzeczy. Obie córki właścicieli były mniej więcej w wieku 14-16 lat, więc ubrania pasowały. Nea wycwaniła się, zgarniając wszystkie możliwe spodnie - sztuk 3. Reszta dziewczyn była skazana na sukienki.
Vane pospiesznie wspięła się na drzewo i usadowiła wygodnie na gałęzi. Zerknęła na zegarek - prezent od ojca. Unoszone wieczko ukazywało kompas. Przekręciła się odpowiednio, spoglądając na północ, ku Michaeltown. "Około 2 kilometry. Ciekawe gdzie trzymają Emily", zastanowiła się z rozpaczą. "Muszę ją odbić, po prostu muszę".


[MT] Dzień 12 (12 lipca), południe - Emily Vane

Przez mały lufcik bystrej Emily często udawało się podsłuchać czyjeś rozmowy. Dlatego szybko zorientowała się, że jej siostra i inni mutanci, wspomagani przez grupkę rebeliantów zwiali. "Na pewno po mnie wrócą", pomyślała, zginając nogi i obejmując kolana rękami. Po policzku spłynęła jej łza, kiedy kolejny raz rozpamiętywała śmierć braciszka.
Teraz dzieliła celę z resztą rodzeństwa mutantów. Inne musieli zwolnić dla przesłuchanych. Przesłuchania odbywały się dokładnie nad nimi, tak, że jeśli siedzieli cicho, dokładnie słyszeli każdy krzyk.
- Parker - wymamrotała Emily.
- Co? - wyjąkała inna dziewczynka, Lily.
- Tak do niego powiedzieli - przerwał jej czyjś okropny wrzask. - Parker.
Skulone dzieci nie wiedziały, że ów Parker właśnie trafił do celi obok, z wyciętym nożem na czole napisem KŁAMCA.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:29, 29 Cze 2012    Temat postu:

[MT – dom poza miastem] Dzień 12 – Alexandra

- Paige, Paige, Paige! – krzyknęła.
- Tak? – odzewała się.
– Boże, Boże to oni! – dopiero teraz dotarło do niej to, że to właśnie…
„Uciekinierzy”
Obie wiedziały kim jest Lacie i Nea, ponieważ dużo casu spędzały w mieście.
- To co robimy? Może… Nie wiem. Ale na pewno ich nie wydamy! – właśnie teraz do głowy Alexandry wpadł jeden z jej genialnych pomysłów.
– Myślę, ze są głodni. Jajka chyba przetrwały 12 dni. Mam nadzieję.
- Śniadanie? – zawahała się. – Z grzybkami?
- Paige, czasem mnie przerażasz. Ale masz racje. Pewnie im nudnoooo. Nadamy im trochę barw – uśmiechnęła się łobuzersko.
*kilkanaście minut później*
- No to pukamy.
Obie stały przed drzwiami z bardzo duża ilością jajecznicy razem z grzybami.
Puk. Puk.
Bez odpowiedzi.
- Boże, co za idioci. Nie podnosi się firanki – spojrzała na okno po lewo. Po kilku chwilach ktoś niepewnie otworzył im drzwi.
- Czego?
- My przyniosłyśmy śniadanie. Widzę, ze jesteście naszymi nowymi sąsiadami. Wpuście nas
- A może chcecie nam coś zrobić?
- Wydać? Nie. Uznajmy, ze jesteśmy w Team Lacie – wtrąciła się Paige.
- Wejdźcie – powiedział jakiś chłopak niepewnie. Wszyscy na nich patrzyli.
- To dla was. Smacznego!
- Może nie powinnam, ale to wygląda tak smakowicie – westchnęła dziewczyna o fioletowych włosach i nałożyła sobie sporą porcje. Po kilku minutach wszyscy już jedli.
„Dziękuje ci bracie.
Dziękuje ci bracie za grzybki halucynogenne.”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 18:22, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Dom za miastem] 12 lipca, Dzień 12, ranek - Kayla

Kayla zebrała się razem z innymi.
Jakieś dziewczynki przyniosły im jajecznicę.
Sama nałożyła sobie porcję i zaczęła jeść.
"Całkiem miłe te bliźniaczki."
Chyba wszyscy wzięli sobie jajecznicy i zaczynali jeść.
Nagle przyszła jej do głowy dziwna myśl.
"Zastosowanie praktyczne tej głupiej mocy?"
Skoncentrowała się na jednej z dziewczyn.
I nagle...
"Zdenerwowana. Typowe zdenerwowanie... Gdy ktoś oszukuje!"
Odsunęła jedzenie jak najdalej od siebie i wrzasnęła:
- One kłamią! Nie jedzcie tego! - krzyczała najgłośniej jak potrafiła czerwonowłosa. - Nie jedzcie!
Wszyscy zaprzestali jedzenia i wpatrywali się w Kaylę ze zdziwieniem.
Była pewna, że te "miłe" bliźniaczki również bardzo się zdziwiły.
"Nie mam pojęcia co się stało, ale z tą jajecznicą na pewno jest coś nie tak."
Przyjrzała się dokładnie talerzowi.
Jajecznica z grzybami. Nic niezwykłego.
"Albo te grzyby są trujące, albo wlały coś do tego, albo... Cokolwiek. Ale to na pewno nie jest zdrowe."
Wtedy się zorientowała.
"To chyba halucynki."
Ale było już za późno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:48, 29 Cze 2012    Temat postu:

[MT – dom poza miastem] Dzień 12 – Alexandra

– Co? O co wam chodzi? My chciałyśmy wam pomóc. I te grzybki były w kuchni. No i my…
- Przepraszam. Ja nie chciałam.
„Paige nie wysilaj się i tak teraz będziemy wrogami numer jeden. Chyba, że urwiemy im film do końca.
Co robić? Skup się.
Oby nas nie pamiętali.”


[MT] Dzień 12 – Jenny

Jenny znów patrzyła na szklankę.
– Czyba nazwę cię August. Gucio. Tak, będziesz nazywać się Gucio i towarzyszyć mi. Od teraz aż do śmierci. Czyż to nie romanthyczne? A teraz może pójdziemy się wykąpać? Jesteś strasznie brudny! – po czym obmyła szklankę z fusów. Na kawałku kartki namlowąła buźkę i przykleiła ją do szklanki. - Teraz mogę spojrzeć w twe piękne, czarne oczy. Jesteś taki młody. Taki wesoły. Ale. Tak na prawdę życie to jedno wielkie bagno. Jesteśmy zamknięci w jakieś kulce. Jak rybki. Czaisz, jak rybki. Tylko nam wody nalać. - przez chwilę patrzyła nadal na szklankę. – Sialalalala, ciekawe czy burmistrz ma jakieś trunki. Napijesz się ze mną? – spojrzała na szklankę. – Od zawsze w ciebie wierzyłam – podeszła do barku. – Co my tutaj mamy? - przeglądała szklane butelki. Guciasławie, uroczyście oświadczam. Trawiliśmy do raju! – przeglądała wszystkie butelki. – Ja wiem, ze ty też chcesz spróbować ich wszystkich. – wyjęła malinową wódkę. – Twoje zdrowie – po czym z kryształowego kieliszka, znalezionego w barku wypiła cała zawartość.
– Życie jest do dupy, ale przynajmniej burmistrz ma dobre wódki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 20:26, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Międzystrona] XyZ

Ethan prychnął, zdegustowany. Dan leżał na ziemi, nieruchomy i omdlały, w stanie niezbyt korzystnym do straszenia go. Mimo tego jednak, McSyer nachylił się nad Hemplem i chuchnął mu do ucha. Ten wzdrygnął się, gdy zielono-żółta para dotknęła jego ciała.
Jestestwo uśmiechnęło się, co spowodowało lekkie spłaszczenie kuli.
Świadomość przybrała najbardziej astmatyczny, chrapliwy i rzężący głos, na jaki było ją stać, po czym wyszeptała do umysłu leżącego chłopaka.
Ghh.... hhh... khe, khe, khe. Pamiętaj... kh... jestem ostatnim... khe... ostatnim posłańcem. Poprzednich czternastu... ghh... zignorowałeś... śfiiiissst.... a ja... aaa... jestemm... ostatniiiiii...
Omdlały chłopak wzdrygnął się. Kula ledwo powstrzymywała śmiech.
Nie ma... już... aaa... dla ciebie... aaa... nadziei... khe, khy. khy.
Jestestwo wysunęło mackę i podrapało się po czubku kuli. Powinno spełnić jednak jakoś obietnicę dano Uzdrowicielce.
Pozdhowienia.... aaa... khy... od... Lkhykhyciekhykhykhy, khe.
Ethan prychnął i odleciał, szybując powoli w stronę centrum.

[Jakiś czas później]

Znając mniej więcej upodobania pirokinetyczki do piwnic, McSyer zleciał pod ziemię i zaczął zygzakować, bawiąc się w omijanie kamieni. W końcu trafił na właściwy podziemny pokój, gdzie znajdowała się Deborah, przesłuchująca strażników.
Podleciał do niej i syknął grubym głosem:
Bum!
Pirokinetyczka wzdrygnęła się i rozejrzała dookoła.
Ghaaa....
Hinner zmarszczyła czoło i złapała za nóż. Strażnik, którego przesłuchiwała, popatrzył na nią dziwnie.
Taaaak... Deborah Hinner... ghwaaa...
Deb zamachnęła się, przecinając powietrze, oddychając coraz szybciej.
On... nadchodzi... nadchodzi wraz z nowiem, a odchodzi podczas pełni. Twoje dni mają się ku końcowi...
Pirokinetyczka wrzasnęła i złapała się za głowę.
- Nie, nie, nie...
Jednaak... jestem... dobrym... aa... posłańcem.
McSyer prychnął cicho do siebie.
Deborah uniosła wzrok.
- Co mam zrobić?
Ethan owinął się widmową macką.
Dzisiaj... dzisiaj... za godzinę... wejdź do beczki, pełnej... aa... morskiej wody.... aa... okładaj się mokrym, skórzanym pasem... to oddali od ciebie... oddali...
McSyer świsnął, cicho chichocząc.
- Co oddali?
Ethan zaczął się odsuwać.
Oddali... dali... ali... - mówił coraz ciszej.
Gdy wyleciał z budynku wybuchnął śmiechem, powodowanym widokiem twarzy Deborah i przesłuchiwanego strażnika. Jestestwo jeszcze przez jakiś czas wydzielało się z siebie białe opary.
Powrót do góry
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:55, 29 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 12, poludnie
Deborah skrzywiła sie nieznacznie. Nóż dygotał w rytm trzęsienia się jej ręki.
"Co oddali? WTF?"
Odetchnęła głęboko. "Świruję?"
Hinner nie miała słabości, oprócz tej jednej, jedynej... Mogła się z niej śmiać, ale cóż - była. Bała się zjaw od dziecka, a to coć najbardziej przypominało właśnie to...
Skądś znala ten głos, ale strach zagłuszył jej zdrowy rozsadek. "McSyer? Cholera, brak snu źle na mnie działa..."
Popatrzyła na strażnika. Musiała dorwać mutantów, co do tego nie było wątpliwości, a jedynym sposobem było uzyskanie wiadomości od strażników. Kilka proponowało fałszywe wersje wydarzeń, byle tylko zaprzestała tortur, ale takie kłamstwa było łatwo rozpoznać - o ile delikwent w żywe oczy mógłby powiedzieć to samo z całkowitym spokojem, to teraz głos mu się trzasł, a jego wzrok uciekał we wszystkie strony.
Znalazła już winnego - Parkera, ale mimo to przesłuchała pozostałych, czy aby chłopak nie znalazł wspólnika.
Dokończyła przesłuchiwanie Andy'ego i wyszła z piwnicy, zostawiając chłopaka przywiązanego do ławki. Nie był zbyt dobrym strażnikiem, wiec pewnie i tak to nie robiło różnicy. Wyciągnęła z kieszeni papierosa i odpaliła go pstryknięciem palców.

W tym samym miejscu i czasie - Barbie
- Michelle, uspokój się - rzuciła Barbie, wracając do chodzenia w kolko. "Taa, ja też powinnam" - Chociaż szczerze mówiąc, piekło by im się przydało. RUSZYĆ DUPY PIE*DOLONE NIEROBY!
Wyciągnęła pistolet zza kabury i posłała kilka ostrzegawczych strzałów pod nogi jednego z strażników.
- Mutanci sami się nie złapią! Przeszukajcie domy za miastem w większych grupkach! Ty, ty, ty, ty, hm... ty, ty i ty. Michelle, idź z nimi i kieruj pochodem. W razie kłopotów daj znać, pośle do ciebie posiłki.
Odwróciła się w stronę pozostałych.
- Dobra, koniec przerwy. Poślę kilku z was do Grantville... Tylko osoby, które umieją jeździć na skuterach, motorowerach i tym podobnych, jeśli Vane odzyskała moc, będzie jej trudniej stracić kilkanaście skuterów niż jeden samochód. Sprawdźcie tez okoliczne domki przy drodze. Mogą być wszędzie.

[MT] 12, 10 minut później
Deborah maszerowała powoli w stronę jednego z podburzonych budynków. Ostrożnie weszła do środka i skierowała się na pierwsze piętro. Budynek należał do jednych z najbardziej zaniedbanych w MT jeszcze przed nastaniem Nowego Świata - w mieszkaniach płytki były pozrywane z podłogi, a po farbie na ścianach nie pozostał nawet ślad. Śmierdziało tam niemiłosiernie, woda kapała z wyższych pięter na niższe, a w kątach ścian pojawił się grzyb. Specjalnie tam przeniesiono dzieciaki, by moc w każdej chwili zawalić dom, gdyby mutanci pojawili się w mieście.
Weszła do jednego z pokojów. Jedynym źródłem światła była dziura w drzwiach.
W środku siedziały dziewczynki, rodzeństwo mutantek. Ich twarze i ręce były brudne, włosy posklejane, a ciała posiniaczone.
Hinner uśmiechnęła się na ten widok.
- Cześć, kochane! - mruknęła, wydmuchując dym na twarz Lily Green, która skrzywiła się i zaczęła kaszleć. - Ciocia Debby przyszła w odwiedziny.


Przepraszam za brak polskich znakow, ale jestem w USA i mam do dyspozycji komputer, ktory takowych nie "posiada".

Zazdroszczę wakacji w USA *.* A błędy poprawiłam Wink Wszystkie (chyba).
Sp.


Dziękuję! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Sob 18:58, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 21:04, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 12, ranek. - Echo

Dziewczyna pomału uniosła głowę znad poduszki. Minęła kolejna noc strachów. Każdej nocy śniła ten sam sen. Sen o rozszarpywanych dzieciach przez wilki. Te same błagające o życie oczy. Te same kawałki ciał. Ta sama masakra. Krew, krew, krew. Czyja była to wina? Nerine. Kto sprowadził na miasto zagładę? Nerine. Kto się nad nią znęca? Nerine. Jednak to nie Nerine była odpowiedzią na każde negatywne pytanie. Bo w końcu kto nie zaczął ratować tych dzieci? Kto nie ostrzegł Michaeltown? Kto się poddał? Kto? Echo. Ona i Nerine, chociaż były przeciwieństwami, razem doprowadzały do złych rzeczy. Czemu? Nerine zawsze była górą. Zawsze była tą silniejszą, szybszą, groźniejszą, ładniejszą i bardziej spostrzegawczą Devein. Co z tego, ze Echo grała na skrzypcach? To Nerine okręcała ludzi wokół palca. To ona mogłaby być gwiazdą. Echo za to była w porównaniu z Nerine niczym. Tylko dzieckiem. Czy w Nowym Świecie istniały dzieci? Wiele osób zrobiło się dorosłych. A może to ona zdziecinniała?
Echo dotknęła dłonią swojej głowy. Przed oczami pojawiła się jej kolejne wspomnienie przyprawiające o wymioty. Trup. Śmierć Ethana dala jej wyraźnie do zrozumienia jaka jest słaba i bezradna. Przez nią zginęli jej wychowankowie zginęli, jej przyjaciółka trafiła do getta, jej 'przyjaciel' zaginął, a Ethan zginął w 'jej' mieszkaniu. Echo zaczęła zastanawiać się co kierowało Nerine. W końcu to ona pomogła jej na wojnie, a za jednym razem wydłubała sobie oko. Wtedy właśnie Deborah zabijała jej dzieciaki. Echo westchnęła czując swoje łzy na policzkach.
"I co teraz?"
Dziewczyna usłyszała skrzypienie drzwi i uniosła głowę. Neah. On jako jeden z niewielu wydawał się być normalny. Zastanawiała się czasem jak taka osoba wytrzymuje z Nerine. Gorzej chyba trafić nie mógł. Dziewczyna uśmiechnęła się widząc, że chłopak niesie jej śniadanie. Przechyliła głowę czekając aż do niej podejdzie.
- Co tam Echo? - zapytał. - Płakaliśmy?
Echo otarła łzy z oczu i schyliła głowę.
- Troszeczkę.
- Nie dziwię się. Pocieszę cię tym, że Lacie się trzyma. Może nie wiemy gdzie jest, ale się trzyma, nie? Lacie nie tak łatwo zgiąć.
Chłopak usiadł przy Echo na łóżku i otarł z jej oka łzę. Echo zawstydziła się.
- Nie o Lacie mi chodziło. - syknęła.
- Wybacz. Glen na pewno żyje. Nerine nie mówiła nic o nim, ale się dowiem. Wyciągnę z niej wszystkie informacje i go przyprowadzę, dobra? Pewnie się ucieszy.
Niebieskooka uśmiechnęła si pod nosem spoglądając kątem oka na chłopaka. On i Glen byli do siebie podobni. Obydwoje byli wysocy i mieli czarne włosy. Różnili się głównie stylem ubierania, historią, oczami i zachowaniem. Glen rzadko się smucił i zawsze był wesoły i zabawny, za to Leader rzadko żartował i zawsze brał sprawy na poważnie.
- Zapewne tak, ale... - zaczęła cicho. - Nerine...
Brunet odwrócił głowę w stronę drzwi i spojrzał na smutną Echo.
- Musisz jej wybaczyć. Ona na serio nie chciała ci nic zrobić. Jej emocje często biorą górę nad umysłem i wtedy jest jak jest. Im jest silniejsza tym większe robi szkody gdy emocje wymkną się spod kontroli. Taka jest i już. Uwierz mi, znam ją dobrze i wiem jak jest. Na pewno żałuje swojego czynu.
Devein spojrzała na Neah'a z blaskiem w oczach. Czuła, że mówi prawdę. Po prostu czuła, że trzeba mu wierzyć. Skoro sam wytrzymywał z nią tyle lat...
- Neah, ona jest inna. Jakby bardziej stuknięta i szalona. Czasami jest jak opętana lub zahipnotyzowana. Jakby chciała wszystkich zabić i pociąć na kawałki, a potem płakać za nimi przy tym się samookaleczając.
Neah ścisnął szybko dłoń dziewczyny schylając głowę.
- Ja to wiem, Echo. Ona jest inna. Często mam wrażenie, że to jest Nerine tylko z zewnątrz, a w środku kimś innym. Głos ten samy, twarz też, ale zachowanie, emocje i wszystko jest inne. Jakby miała w sobie intruza jak w książce Stephenie Meyer. Jedno ciało i dwie dusze. Jedne jej, a drugie... Może to tylko takie moje odczucie. To i tak nadal jest Nerine. Możliwe, że po prostu się przystosowuje. Każdy przeżywa Nowy Świat inaczej, nie?
Echo zasłoniła oczy dłońmi. Znowu płakała. Płacz, płacz, płacz. Tylko i wyłącznie łzy. Leader spojrzał na nią ze smutną miną po czym przyciągnął do siebie.
- Nie rycz już. Wszystko będzie dobrze. Ona niedługo cię zostawi, a ty zaczniesz od nowa. Ciii, będzie lepiej. - zapewnił ściskając dziewczynę.
Jego ręka pomału powędrowała w stronę włosów dziewczyny po czym zaczął lekko odczepiać clip-in'y. Jego oczy zabłyszczały gdy wszystkie doczepione włosy zniknęły z głowy Devein. Kilka sekund później odciągnął ją od siebie i wstał z miejsca przeczesując dłonią po małym stole w pokoju. Szybko znalazł jej kolorowe zielone soczewki znajdujące się w płynie, który był w nakrętkach po napojach. Szybko otworzył pierwszą lepszą szafkę chowając w niej clip-in'y i soczewki.
- Co robisz? - zapytała cicho.
- To co widzisz. Pora by Nerine była sobą, a ty sobą. - odpowiedział podając jej dłoń by wstała. - Chodź do łazienki. Pora zmyć tą ohydną czarną farbę i odzyskać twoją tożsamość.

[Michaeltown] Dzień 12, ranek. - Nerine

Dziewczyna pomału usiadła na łóżku spoglądając jednym okiem na pokój. Ścisnęła kołdrę w rękach na wspomnienie snu. Pierwszy raz od dawna zapamiętała sen. Może po prostu dlatego, że ją przeraził. Śniło jej się, że oszalała. Miała dwie gałki oczne i to do tego czerwone. Nie to było straszne. Straszne były rzeczy pod jej nogami. Trupy. Masa trupów. Niektóre poznała. Effy, Deb, Neah, Dan, Lacie, Echo, Ethan, Finnick, Maya, Barbie, Chantal... mogła wyliczać tak przez długi czas. Wystarczyło jej to, że w ręce miała nóż okryty szkarłatem.
"Co jeżeli to prawda? Kiedyś mogę to wszystkim zrobić..."
- Czym ja do cholery jestem? - szepnęła w pustkę.
Potrząsnęła głową pomału wychodząc z pokoju. Szybko przeszła się po domu w poszukiwaniu żywej duszy. Nikogo nie znalazła. Ani Effy, Dess, Deb, Neaha. Nikogo nie było. Stanęła przed pokojem Echo.
"Nie, nie wejdę tam."
Ruszyła w stronę schodów po czym zaczęła się przyglądać lustrze w przedpokoju.
"Cóż za ładne lustro z ohydnym odbiciem. Biedne lusterko."
Dziewczyna zaczęła zakładać swoje buty po czym wyszła na ulicę. Ze szczęściem doszła do wniosku, że na ulicy nie ma trupów przyjaciół.
"To tylko sen."
Nie musiała ukrywać, że jej lękiem była ona sama. Nerine już dawno zatraciła samą siebie.
"Gdzie jesteś Nerine? Gdzie jesteś zła Nerine, która nie słyszy Gaiaphage, dla której śmierć jest niczym, a celami jest władza. Gdzie jesteś?"
Westchnęła ruszając w stronę budynków bliżej centrum nucąc piosenkę Queen - The show must go on.
"Przedstawienie musi trwać! Wewnątrz moje serce pęka. Makijaż może spływać, Lecz uśmiech wciąż pozostaje."
Nie wiedziała nawet kiedy znalazła się przy budynkach. Wybrała jeden z wyższych budynków i wbiegła na dach. Kiedyś widziała dużo gifów z Nowym Yorkiem gdzie przejeżdżały samochody w przyśpieszonym tempie. Zawsze marzyła by takie coś zobaczyć. Gdyby nie Nowy Świat mogłaby wyjechać daleko stąd i zobaczyć to na własne oczy dzięki swej mocy. Niestety teraz była pod kopułą bez pięknego miasta. Rozłożyła ramiona jak ptak podchodząc do krawędzi po czym przyśpieszyła czas. Teraz musiała się zadowolić bardziej ubogą wersją. Ludzie jak mrówki przechodzili ulicą. Ledwo pojawiała się osoba, a potem przebiegała przez drogę i znikała z pola widzenia jednego oka Nerine. Niektórzy przystawali na chwilę by wskazać ją palcem.
"Chcielibyście bym spadła, prawda? I tak kiedyś umrę."
Zaczęła powoli zmniejszać szybkość przyśpieszonego czasu tak by wreszcie wszystko było po staremu. Jej serce lekko przyśpieszało.
"Nerine, co z tobą? Twoja siła nie znajdowała się w oku, więc czemu straciłaś wszystko wraz z okiem? Czyżby głos buki cię przeraził? Nie powinnaś się bać. Czemu więc zmiękłaś? Czemu boisz się życia? Czemu ukrywasz się przed światem popadając pomału w depresję? Czemu krzywdzisz bliskich? Czemu oddałaś władzę? Nigdy nie stracisz wszystkiego. Wróć dziewczyno sprzed wojny. Potrzebuję cię."
Na jej ustach zaczął się malować lekki uśmiech. Zauważyła w oddali piorun i jakiegoś chłopaka leżącego na ziemi.
"Pewnie trup. Nie bałaś się trupów stara Nerinko, prawda?"
Jednooka zbiegła ze schodów przeskakując co drugi schodek z uśmiechem. Kilka minut później biegła w stronę chłopaka. Kucnęła przy nim przyglądając się mu uważnym okiem.
"Co by zrobiła stara Nerine... Pomogła, zabiła, uderzyła, zamknęła w piwnicy?"
Nerine przewróciła chłopaka twarzą do góry po czym uśmiechnęła się jak psychol.
"Dan..."
Wymierzyła chłopakowi szybkie uderzenie z liścia w twarz. Miała ochotę kopnąć go w brzuch, ale się powstrzymała.
- TO TY ODCIĄŁEŚ GŁOWĘ ROSE! - wrzasnęła. - Ty! Nienawidzę cię! Morderca! Zabiłeś dzieciaka Vanów! Młorderca. Buuu!
Spojrzała na nieprzytomne ciało Dana i warknęła pod nosem.
- Budź się bym mogła ci zrobić kuku. Za Rose i Deb. - ryknęła. - Albo wiesz co? Zabiorę cię do domu. Możliwe, że mam alter ego, które zabija chłopaków mutantów.
Nerine zaśmiała się dziecinnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 21:17, 29 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:20, 29 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown -piwnica] Dzień 12, wczesne popołudnie

Ghh.... hhh... khe, khe, khe. Pamiętaj... kh... jestem ostatnim... khe... ostatnim posłańcem. Poprzednich czternastu... ghh... zignorowałeś... śfiiiissst.... a ja... aaa... jestemm... ostatniiiiii...
Nie ma... już... aaa... dla ciebie... aaa... nadziei... khe, khy. khy.
Pozdhowienia.... aaa... khy... od... Lkhykhyciekhykhykhy, khe.
„Ambitne.”
Przesz głos odzyskał lekko świadomość, ale znów ją utracił. Po jakimś czasie usłyszał niewyraźnie coś o zabiciu Rose i poczuł mocne uderzenie w policzek.
*po zaistym, szatańskim planem by Helen!*
Dan ocknął się w zacienionym pomieszczeniu, jednak delikatne promienie paliły jego oczy. Starał się skojarzyć fakty.
- No proszę, obudził się.
W odpowiedzi jedynie coś niewyraźnie zamrużał. Rana jego boku znów krwawiła.
- TY! TY ZABIŁEŚ ROSE! TY! A TERAZ BIERZESZ SIĘ ZA DEBORAH! TY PALANCIE - dziewczyna krzyczała na chłopaka, jednak ten starał się nie stracić przytomności co wychodziło mu z marnym skutkiem.
– Nerine, jeśli masz mnie zabić to zrób to teraz. Nie mam szans. Jestem wyczerpany, a ty manipulujesz czasem. Nie mam szans. Zrób to teraz. I tak nie mam szans. Krwawię. A śmierć z wykrwawienia nie jest interesująca. Wysil się. Czas ucieka.

[Michaeltown] Dzień 12 – Paige

Dziewczyna obserwowała coraz większa anarchię. Ktoś uciekał przez kapciami, które chciały go pożreć, jako ciasteczka o nieznanej nazwie. A inni tańczyli z lampami całując abażury oraz głosząc wyznania miłości.
– Alexandra, chyba przesadziłyśmy. Spike nie zostawił dawkowania? Oni niczego nie zapamiętają. Z dobrej doby. Ewentualnie upojną noc z lampką czy kapciem. No chyba, ze zajdzie jakiś gwałt.
- Widzę.
Po chwili Alexandra zobaczyła Warpa blisko Sophie.
- Gorzko, gorzko! Warp całuj! Możecie pójść do łóżka razem z lampą! - piszczała tamta, a oni bawili się w najlepsze znikając w korytarzu.
„Za skutki ubocznie nie odpowiadamy.
Wliczając w to ciąże.
Używajcie zabezpieczeń. Ding dang dong.”

- Wiesz, że Spike ma jeszcze dużo dragów?
- Ehe – odpowiedziała z szatańskim uśmiechem.


Spike - brat, który puffną.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Pią 23:21, 29 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 12:27, 30 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Dom za miastem] Dzień 12 (12 lipca) popołudnie

Nie wiedziała co się dzieje. Czuła tylko zapach męskich perfum i czyjś dotyk. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła tańczących ludzi. Ludzie z lampami. Przetarła oczy i w tej chwili cały świat pochłonął różowy kolor. Wszystko było różowe. Ściany, podłoga, ludzie, lampy, a nawet ona. Kręciło jej się w głowie. Czuła, że od nadmiaru różowego koloru zaraz zwymiotuje. Złapała się za głowę i powoli ruszyła w stronę Lacie. Tak, jak wszyscy tańczyła z lampą. Oczywiście w kolorze ostrego różu. Dotknęła prawą dłonią Uzdrowicielki, na co białowłosa zaniosła się histerycznym śmiechem. Wzięła Sophie za rękę i zaczęła ją ciągnąć na wszystkie strony. Cały świat wirował, jakby się znajdowali na karuzeli. Mdłości powróciły ze wzmożoną siłą. Na dodatek wszyscy śpiewali jakieś durne piosenki. Zauważyła, że Warp podchodzi do kanapy, staje na niej i zaczyna skakać, zapraszając do tego durnego zajęcia wszystkich zebranych w domu. Jednak nikt nie chciał dołączył do Warpa. Każdy znalazł sobie jakieś zajęcie. Niektórzy nadal tańczyli z lampami. Inni skakali na stole, a jeszcze inni porozrzucali po całym salonie wszystkie talerze, znajdujące się w szafkach w kuchni. Nadal wszystko było zatopione w różowym kolorze. Łapiąc się za głowę, niezdarnie powędrowała na górę do sypialni. Położyła się na łóżku i popatrzyła na sufit. Ukazały jej się najróżniejsze obrazy. Jeden szczególnie przykuł uwagę Sophie. Razem z matką, ojcem i Emily spacerowali po górach Regnards. Nagle za najbliżej znajdującym się drzewem wyłonił się zielony potwór. Pomału ruszył w ich kierunku. Emily zaczęła krzyczeć i podbiegła do Sophie. Nieznajoma istota była coraz bliżej rodziny. Wyciągneła swoje długie macki i skierowała je w stronę Sophie. Dziewczyna zaczęła uciekać, ciągnąc za sobą małą Emily. Nagle poczuła okropny ból w plecach. Odwróciła się i zobaczyła, że macka dosłownie wbiła jej się w skórę. Zaczęła wrzeszczeć i uciekać najdalej, jak tylko mogła. I wszystko zniknęło. Na suficie nie pojawiły się już żadne obrazy. Sophie przetarła oczy i przeniosła swój wzrok na okno. Na drzewie, które rosło tuż przy budynku, siedział mały ptaszek. Odwrócił się w stronę dziewczyny i spojrzał na nią. Nagle przemienił się w zielonego potwora. Tego samego, który ukazał się dziewczynie na suficie. Sophie krzyknęła i zaczęła rzucać się na łóżku. Potwór otworzył swoją paszczę i warknął, wyciągając przy tym swoje długie macki. Dziewczyna wstrzymała oddech, nie wierząc własnym oczom.
Chodź do mnie, Sophie.
Dziewczyna na dźwięk swojego imienia otwarła szeroko oczy.
- Zostaw mnie! - krzyknęła.
Chodź.
- NIE! Idź sobie.
Chodź za mną. Pokażę ci coś.
- Nie chcę niczego oglądać.
Nagle potwór zniknął. Mały ptaszek znowu siedział na konarze, cicho przy tym śpiewając.
Obserwuję cię.
Thompson zaczęła kręcić głową.
- Nie. To się nie dzieje naprawdę. - szepnęła.
Położyła się na łóżku, kładąc sobie przy tym poduszkę na głowę. Zamknęła oczy, cały czas myśląc o zielonym potworze.


[MT] Dzień 12 (12 lipca) południe - Emily

Razem z Lily i Emily siedziała w ciemnej i cuchnącej celi. Na myśl o swojej siostrze w jej oczach, po raz kolejny w tym dniu pojawiły się łzy.
Pośpiesznie przetarła oczy i spojrzała na drzwi. Do pomieszczenia weszła Deborah.
- Cześć, kochane! - powiedziała, wydmuchując przy tym dym z papierosa prosto na twarz Lily. Dziewczyna w odpowiedzi zaniosła się kaszlem. - Ciocia Debby przyszła w odwiedziny.
Emily spojrzała na siostrę zmarłego Lean'a. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i z powrotem spojrzała na Hinner.
- Czego znowu chcesz?
Deb spojrzała na małą Emily i zaniosła się głośnym śmiechem. Podeszła do niej i dotknęła jej kruchej rączki.
- Widzę, że twoja przyjaciółeczka cię uzdrowiła. - mruknęła.
Dziewczynka spojrzała na Hinner przestraszonym wzrokiem.
- Cóż. W takim razie chyba będziemy musiały to powtórzyć. Nie sądzisz? - po raz drugi zaniosła się histerycznym śmiechem.
Emily pokręciła głową i spojrzała błagalnym wzrokiem na Vane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Sob 12:39, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 13:09, 30 Cze 2012    Temat postu:

[Dom za miastem] 12 lipca, Dzień 12, popołudnie

Alyssa co chwilę śmiała się jak głupia skacząc po stole.
- Ale ładny sufit! - zaśmiała się.
Skoczyła na podłogę i pobiegła po kilka talerzy do rzucania.
Niestety w szafce znalazła tylko dwa, więc wzięła je i w podskokach wróciła do salonu.
Wymierzyła i rzuciła. Talerz prawie trafił Kaylę i rozbił się o ścianę za nią.
Rozejrzała się dookoła. Wszystko było nie tak.
Podłoga była na dole, a sufit na górze. Każdy tańczący był w innym kolorze. Na przykład Lacie była cała niebieska, a Jayden miał kolor zgniłozielony.
Spojrzała w górę, gdzie zobaczyła lampę.
Weszła na krzesło i skoczyła na lampę. Po chwili huśtała się na niej nie bojąc się, że spadnie.
- Łiiiiiiiiiii! - krzyczała coraz mocniej się huśtając.
Po chwili zobaczyła, że ktoś się zbliża.
Jakaś osoba złapała ją za nogę i zaczęła ciągnąć w dół.
- Nie! Ja chcę do huśtawki! - krzyknęła i wyrwała się z uścisku podciągając się wyżej.
Niedługo później zawisła głową w dół z nogami owiniętymi wokół lampy.
Śmiała się bez przerwy.
Ale niestety po chwili spadła z lampy.
Głową w dół.
Kilka minut później krew zasłoniła jej oczy.
- Czerwone! - zaśmiała się nie martwiąc się rozbitą głową.
Usiadła na ziemi oglądając kolorowe motylki, które właśnie pojawiły się na tle krwi.
Miały różne kolory.
Wskazała na czerwonego.
Okazało się, że to Kayla podeszła do niej, by walnąć ją w głowę.
- Chodź! - czerwonowłosa pociągnęła przyjaciółkę w stronę stosu wyszczerbionych talerzy.
Alyssa nagle pomyślała, że Kay to potwór i użyła na niej mocy.
Czerwonowłosa zaczęła zwijać się z bólu na podłodze, a dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
W końcu zmęczona położyła się na ziemi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 15:43, 30 Cze 2012    Temat postu:

12 lipca 2012r.

Gdzieś w północnej części ETAP-u, w pomieszczeniach głęboko pod ziemią, białowłosy chłopak przeszukiwał rzędy biurek i regałów w poszukiwaniu "czegoś". Jednej jedynej rzeczy, która pozwoli mu się dowiedzieć czegoś o swoim znalezisku. "Cholera" pomyślał "Za dużo tu tego, nie wiem czy to znajdę... czy to w ogóle gdzieś tu jest."
Po kilku godzinach, całkowicie wyczerpany poszukiwaniami, usiadł na krześle znajdującym się w pomieszczeniu. Wtedy usłyszał głos, cichy, ale nalegający:Zostaw ją.
"WTF?!" zapytał siebie w myślach chłopak "Co to było?". Już myślał, że mu się przesłyszało, gdy nagle usłyszał ten głos ponownie, tym razem głośniejszy: "Zostaw ją, zostaw ją, ZOSTAW JĄ!". Ostatnie słowa, które były już niemal jak ryk, zaskoczyły go, ale mimo iż głos był rzerażający, postanowił, że nie bedzie go słuchał. Wstał i powiedział na głos:
-Nie wiem kim, lub czym jesteś, ale mam ci tylko jedno do powiedzenia... WAL SIĘ!- po czym powrócił do poszukiwań.
Godzinę później nareszcie to miał, klucz do zrozumienia sytuacji. Właściwy segregator oznaczony kryptonimem "Obiekt 20001 - Last Order"
- Nareszcie... więc mówią na ciebie "Last Order"- mruknął wychodząc z pokoju. - Dobrze wiedzieć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Sob 18:36, 30 Cze 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:18, 30 Cze 2012    Temat postu:

[Dom za miastem] Dzień 12 (12 lipca), wieczór

Nea mgliście zarejestrowała fakt, że zamiast soku jabłkowego pije płyn do mycia naczyń, a ktoś, kogo obejmuje nie jest jej eks chłopakiem, tylko abażurem. Gdzieś na końcu głowy wiedziała, że to tylko halucynacje - ostatecznie zjadła najmniej ze wszystkich.
Jednak bliźniaczki przeceniły swoje możliwości. Zapomniały o kimś takim jak Lacie Vane. Kiedy Nea powoli odzyskała świadomość, zobaczyła, że Lacie zdążyła już się uzdrowić.
Dziewczyna wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem, kiedy jedna z bliźniaczek, podajże Paige upadła, uderzona deską (oderwaną z dopiero co załatanej dziury) przez Lacie. Nea przestała się śmiać, kiedy druga dziewczyna zamachnęła się, by uderzyć białowłosą, telekinektyczka uniosła rękę, a nieprzytomna Paige uniosła się do góry.
- Jeden ruch, a będziesz zeskrobywać jej ścierwo ze ściany - warknęła. Po dwóch sekundach sama się wystraszyła tego, co właśnie powiedziała. Oddychała szybko, zaskoczona własną agresją. "Pieprzone halucynogeny".
Lacie spojrzała na nią zaskoczona słowami kuzynki.
- OK, OK - poddała się tamta, unosząc ręce do góry. W ich stronę, zataczając się i chichocząc, przydreptała Matson. Dwa kroki przed Alexandrą niespodziewanie gwałtownie wyprostowała się i z wrednym uśmiechem prysnęła jej czymś w twarz. Po chwili do nieprzytomnej Paige dołączyła jej siostra bliźniaczka.
- Nigdy nie lubiłam jajecznicy z grzybami - wyznała Matson.
- Co to jest? - Nea zmierzyła puszkę nieufnym spojrzeniem.
- Tak się składa, że część twoich genialnych spryskiwaczy z chloroformem ocalała.

*dwie godziny później*

Lacie wyleczyła rozbitą głowę Paige, a Matson nafaszerowała je resztą chloroformu. Reszta z zakłopotaniem dochodziła do siebie.
- Nie jesteśmy tu bezpieczni - mruknęła Nea. - Musimy stąd zwiewać.
- Dokąd? - spytał retorycznie Jayden, rozpościerając mapy, używane wcześniej do ucieczki, na stole.

*półtorej godziny później - zmrok*

- Nie uważasz, że trochę przegięłaś? - zastanowiła się Lacie, poprawiając wyładowany plecak.
- Nie - uśmiechnęła się nieco mrocznie Nea. Cała grupa ruszyła mozolnie, pozostawiając za sobą dom. A właściwie jego szczątki. Ocalał jeden pokój, jadalnia z dwoma nieprzytomnymi dziewczynami, które, z głowami na blatach, wyglądały, jakby zasnęły przy śniadaniu, na które składała się jajecznica z robakami, specjał Matson.
- Bon appétit - mruknęła, zastanawiając się, co poczują dziewczyny, kiedy obudzą się pośrodku rumowiska, który niegdyś był domem. Również ogród został zrujnowany - drzewa były powalone, krzaki i kwiaty powyrywane. Razem tworzyło to chaotyczną zbieraninę roślin, drewna, mebli, rur, sprzętów domowych i cegieł. Pośrodku - jadalnia.
Nea po raz ostatni obejrzała się na wypalony i ugaszony gaśnicą napis, gdzie każda litera, mająca około dwóch metrów układała się w napis
POZDROWIENIA OD MUTANTÓW.
Kiedy doszli do celu - ponurego terenu elektrowni atomowej, Nea wciąż nie mogła przestać myśleć o uwięzionej w Michaeltown siostrze.

[MT] Dzień 12 (12 lipca), południe - Emily Vane

- Weź mnie, zamiast ich - te słowa wypłynęły z niej, zanim zdążyła się w ogóle zorientować. "Co ja robię? Muszę ratować siebie, a nie...". - Weź mnie - powtórzyła wbrew sobie.
- Och, wow, widzę, że mamy małą bohaterkę? - zadrwiła Deborah, od niechcenia gasząc jej na ramieniu papierosa, nieczuła na wycie z bólu dziewczynki.
- Proszę... - załkała, ocierając nos rękawem.
- Nie cierpię mażących się dzieci - warknęła Hinner, chwytając ją za koszulkę i podnosząc do góry. - Dobra, zacznę od ciebie.

[Elektrownia] Dzień 12 (12 lipca), pod wieczór - Matson

- Oni już tu byli - mruknęła punkówa, kiedy sforsowali bramę i weszli do środka, mijając kolejne ponure korytarze. - Pewnie przed bitwą.
- Zapewne - zgodziła się Nea, kiedy doszli do pomieszczenia zwanego, zgodnie z tabliczką na drzwiach, sterownią.
- Stąd zwinęli broń, lekarstwa, pewnie też żarcie. Wszystko, co mogło się przydać - kopnęła wściekle fotel. Mebel pomknął po posadzce aż do paneli sterowania, przypadkowo wciskając jakiś guzik. Ekrany, najpewniej w stanie uśpienia, zajarzyły się światłem.
- Kod czwarty - odczytała migający wciąż napis. - Zasilanie odłączone - widniało na innym.
- Więc to tak!
- Dobra, nie ma co się zastanawiać. Na razie jesteśmy tu bezpieczni. Mury są wysokie, drut kolczasty, wszystko pozamykane. Mamy świetny widok, nikt się tu nie zakradnie. Zabarykadujemy się i możemy planować w spokoju. Przynajmniej dziś, jutro możemy iść gdzie indziej. Się zobaczy.

___
Mam nadzieję, że nikt nie zgłasza sprzeciwu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 17:06, 30 Cze 2012    Temat postu:

[Międzystrona] XyZ

Shhhshhh... - syczał Ethan, latając dookoła jakiegoś przestraszonego strażnika.
Śmiał się lekko, jednak powoli zaczęło mu się to nudzić.
W końcu prychnął cicho i przeleciał przez chłopaka, powodując lekkie wzdrygnięcie.
O. Wątroba.
Zaczął hasać po Nowym Świecie, szybując nad górami, morzem, ruinami Grantville, elektrownią, do której zbliżała się mała grupka zdyszanych ludzi, Michealtown, polami uprawnymi...
Westchnął i zanurkował w głębiny.
Po kilkudziesięciu minutach szukania na dnie, znalazł swoje ciało, sine z zimna, oblepione przez piach i jedzone powoli przez małe rybki.
Otrząsnął się szybko, patrząc w policzek, wyżarty przez padlinożerców. Machnął macką. W końcu teraz ciało i tak jest mu niepotrzebne, a sam wygląda jak przecinek.
Jestestwo chłopaka wypłynęło do góry i poleciało na północny wschód - w stronę elektrowni.
Wpadł do budynku jak wicher, szumiąc cicho. Ciągle nie mógł się przyzwyczaić do braku ciała, więc nadal wzdrygał się na widok nadciągającej na niego ołowianej ściany.
Przeleciał przez nią bez problemów. W sterowni siedzieli wszyscy mutanci, pogryzając jakieś małe porcje pożywienia.
Ethan prychnął, widząc, że niektóre z czujników opadają, kiedy szybował obok nich. Widocznie duchy w ETAP-ie wydzielały minimalne pole magnetyczne, kłócące się z magnetyzmem kuli ziemskiej. Dla zabawy przepłynął przez wszystkich po kolei i pozwolił sobie obejrzeć ich wątroby.
Na szczęście nie mają problemów z alkoholem.
Z radosnym wywijaniem macką oglądał, jak każdy wzdryga się, gdy czuł nagły chłód w okolicy mostka i żołądka.
Podleciał do Nei i chuchnął jej w ucho:
Co dalej?
Vane wzdrygnęła się i obejrzała.
Phi, reagujesz jak wszyscy.
Nea zakryła usta dłonią, by nikt nie słyszał jak szepcze:
- ETHAN?
Nie, księżycowiec. Jasne, że Ethan.
- Ty... ty naprawdę NIE ŻYJESZ!
Jasne, że nie żyję. Przecież nie mam głowy. Dlaczego muszę to wszystkim tłumaczyć?
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin