Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IX
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:58, 12 Cze 2012    Temat postu: Rozdział IX

Kufa. Absolutny rekord o.O Istniejemy nieco ponad miesiąc, a już 9 rozdział. Także nie zwalniamy, a poza tym już niedługo spodziewajcie się prezentu od cioci Sprężynki.

Rozdział IX otwarty!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:07, 12 Cze 2012    Temat postu:

[GV/Harkness] Dzień 8/9, wieczór, nad ranem

Effy spoglądała na Nerine przytulającą małego czarnego kotka. Nie wyglądała na zabójczą przywódczynię Grantville. Może się zmieniła. Tak jak zresztą wszyscy.
Tony stał obok z niewyraźną miną. Prawdopodobnie jutro o tej porze już go nie będzie. Zniknie jak wszyscy powyżej 15 lat.
- Możemy już jechać, ciociu Neri? - zapytała mała dziewczynka stojąca niedaleko. Podbiegła do brunetki patrząc na nią swoimi ogromnymi niebieskimi oczami.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową. Mała przytuliła się do niej i Effy roześmiała się widząc minę Devein.
Wsiedli do samochodów jednak już po 10 minutach wszyscy się zatrzymali. Jakiś dzieciak stwierdził, że to idealna pora na załatwienie swojej potrzeby. Oczywiście zaraz za nim wybiegła cała reszta.
"Jeżeli tak dalej pójdzie nigdy tam nie dojedziemy"
Pół godziny później znowu musieli się zatrzymać. Tym razem przez Nerine. Wyszła z samochodu zabierając pudełko jakichś lekarstw. Effy usiadła na trawie przyglądając się zachodzącemu słońcu. Wróciła myślami do Michaeltown. Nie widziała "getta" dla mutantów, ale o nim słyszała. Lily zdążyła zwiedzić miasto, jednak ona nie. Kiedy Lacie przyszła uleczyć Nerine, Malone świetnie nasłuchała się wyzwisk na swój temat. Jak większość rzeczy ostatnio - zignorowała to. Nie rozumiała czemu Uzdrowicielka ma do niej pretensje. Od początku była z Grantville i nie trzymała z Michaeltown.
Devein wróciła i dzieciaki, które zebrały się do gry w kulki z niechęcią wstały i ruszyły do samochodów. Effy również dołączyła i wsiadła do dużego Jeepa razem z Hayley i małą grupką z przedszkola.
W czasie tych kilku godzin jazdy zrobili jakieś siedem postoi. Effy już dawno przestała liczyć, ale słyszała zrzędzenie siostry, że niedługo dobiją do dziesięciu. Jechali całą noc, często się zatrzymując. Nerine najwyraźniej lubiła spacerować o tej porze. Przynajmniej dzieciaki przestały marudzić i przysnęły w samochodzie. Dopiero nad ranem dotarli nad rzekę. Mijając las, Effy zauważyła, że kilka wilków pobiegło za nimi. Nie obawiała się, że coś im zrobią. Mimo to z lekka przerażało ją, że jakaś Ciemność każe im za nimi łazić.
Malone wyszła z auta przyglądając się ciemnej tafli wody. Tam, po drugiej stronie miała znów zacząć od nowa. Zacisnęła pięści wspominając wysadzony w powietrze dom. Wszystko co tam miała - zniknęło. Tak jak dorośli.
Coś zaszeleściło w krzakach i po chwili wyłonił się z niej wilk.
- Zostawcie nas.
- Ciemność mówi...
- Zostawcie nas! - wrzasnęła.
Zwierzę zjeżyło się cicho warcząc, a potem znów zniknęło gdzieś w lesie. Może te kundle się im jeszcze przydadzą, ale nie teraz. Poza tym Nerine nie przepadała za wilkami.
Devein pojawiła się obok również przyglądając się tafli wody.
- Jak masz zamiar przejść na drugą stronę? - spytała Effy po chwili milczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:10, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, poranek – Michelle

Dziewczyna zauważyła, że Kage wychodzi. Denerwowało ją jego bycie wszechmogącym.
Gdy przechodził obok niej szybko wyjęła broń i przyłożyła mu ją go karku.
- To, że wszyscy się ciebie boją nie oznacza, ze ja też. Uważaj na Michelle. Dziewczyny chyba nie pobijesz po czym schowała broń i usiadła na swoim miejscu.
Kage odszedł w swoją stronę.

[MT] 8, późne popołudnie
- Lacie cóż to bardzo kusząca propozycja- na chwilę zamilkł. – Ale. To by było zbyt łatwe.
Po czym podniósł kosmyk jej włosów. A palcem przejechał po szyi.
– Wiesz, zastanawiam się o wy wszyscy powiedzielibyście na pokutę.
- Hęęę? – ktoś powiedział.
– Jesteście tak mało kreatywni. Wiecie, siedzicie tutaj tyle. Mnie by się znudziło. – westchnął. – To może wam pomogę… My głupi, nieodpowiedzialni, więcej epitetów! Dowiedliśmy naszej głupoty… dodawajcie co chcecie. Próbując walczyć bez żadnych szans na przeżycie. Chyba już teraz wiecie o co chodzi, prawda? – zakończył. – Lacie, nie patrz na mnie z taką nienawiścią. Ja ciebie też kocham – powiedział żartując sobie z dziewczyny. Wstał i na odchodne dorzucił: - Tu nie będzie ani nie jest aż tak strasznie.
Wychodził razem z Deb.
- Zabiję ją!
- Zdrajca! – niewyraźnie krzyczeli na nimi.
- Cóż, zginiemy razem – po cym zaśmiali się oboje.
*później* *
Szli ulicami miasta w milczeniu w pewnym momencie Deb złapała chłopaka za rękę. Zaczęła go ciągnąć w stronę jakiegoś domu.
– Co jest? – zapytał cicho, ale byli już w środku.
Dziewczyna dopchnęła go do ściany i stało coś czego się nie spodziewał. Deborah Hinner, tak właśnie ta Deborah zaczęła go całować. Ale wszystko nie skończyło się na jednym pocałunku. Były kolejne. Dan złapał ją w pasie. Teraz to i on zaczął przejmować inicjatywę. Deb rozpinała jego koszulę. Całowali się dalej coraz bardziej pragnąc.
- Deborah, odbiór. – powiedział głos w krótkofalówce.
- Neri, jestem zajęta nie mogę teraz gadać. Bez odbioru – wrócili do swoich pocałunków, jednak władczyni nie dała za wygraną.
- Ja ci dam zajętą! Chcesz żebym sprawdziła co tak ważnego robisz?! Musimy pogadać.
- Chyba nie da za wygraną – westchnęła i spojrzała na nagi tors Dana po czym usiadła na kanapie.
Chłopak stanął tak by Hinner widziała go lekko z boku i zaczął zapinać koszule w świetle zachodzącego słońca.
*wieczór* **
Deborah wygłosiła przemówienie. Jenny nadzorowała nad tym co się miało dziać w mieście.
Dan siedział, gdzieś na ławce z boku.
- To co, wracasz ze mną? – po czym uśmiechnęła się do niego. – Wiesz, jest niebezpiecznie.
– Z chęcią cię odprowadzę.
- Mam w zamierzę przekonać do mieszkania ze mną.
– Cóż jesteś tego pewna? W pakiecie dołączona jest pewna blondynka z mocnym makijażem.
- Myślę, ze to nie jest wielkie utrudnienie.
Po czym on obejmując ją ramieniem wrócili w świetle zachodzącego słońca do…nowego domu?

* Iż gdyż, wszystko skonsultowane zostało xD
** to samo xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 17:52, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 9, poranek.

Właśnie, że nie mówiłeś...
Lacie otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, jednak Kage uprzedził ją.
- Tomy Sailor Moon nie wchodzą w grę.
- Al...
- Ani zabójstwo Dana. - odparł Kage spokojnie, a Lacie zmarkotniała. - Szybko, mam dość mało czasu.
- Spoko, sama go zabiję. - pokręciła głową z rozbawieniem. - Jak zamierzamy uciec? - zapytała cicho. - Ja i Ethan zawiadomiliśmy dwie w miarę ogarnięte osoby, które jako jedyne mają z nami kontakt. Jedną z nich prawie zamordowałeś, ale kij z tym.
- Jak?
Lacie uchyliła koszulkę, pokazując mu ukrytą krótkofalówkę i uśmiechnęła się.
- Mają zająć się buntem. A jeśli chodzi o... - odłożyła widelec, ciągnąc go na dół. - Mam nadzieję, że będziesz chciał nam pomóc. Proszę.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał nagle Ethan.
- Oprócz tego, że trzeba będzie się pozbyć strażników a potem trzymać wszystkich z dala od budynku, gdzie ktoś pozbawi nas tego cementu? Oh, trzeba będzie założyć też wszystkim słuchawki na uszy, by nie słyszeli naszych wrzasków. - wymamrotała. - A tak naprawdę, nie mam pojęcia. Chyba jesteśmy skończeni.
Zapadła cisza, podczas której Luke kończył ich karmić.
- Kage... Amai?
- Bezpieczna.
- To dobrze. - odetchnęła z ulgą Lacie. - Przynajmniej ona.

[MT, przedmieścia] Dzień 9, poranek. - Jayden.

Sonic w nocy pojawiał się i znikał, a Jayden zastanawiał się, jak to się dzieje, że nie wzbudza żadnych podejrzeń.
- Po wczorajszej przemowie Deborah... - zaczął Sonic, który wpadł na "śniadanie". Śniadanie, które składało się z jakichś mrożonek, które Robb znalazł w lodówce.
Jayden uderzył dłonią w stół.
- Tak, doskonale zrozumiałem. Możemy być torturowani, zabetonowani albo rozstrzelani!
- I...?
- I to sprawia, że jeszcze bardziej chcę to zakończyć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 17:54, 12 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:13, 12 Cze 2012    Temat postu:

[Getto] Dzień 8 (8 lipca), wieczór

Nie sposób było rozróżnić pory dnia. W celi nie było okna. Ze stanu ściany Nea wnioskowała, że było pospiesznie zamurowane. Spojrzała smętnie na swój blok betonu. Przetoczyła się na brzuch i próbowała oderwać go mocą. Bez skutku. Za każdym razem cała ręka poruszała się razem z nią.
Zacisnęła zęby, wiedząc, że to co teraz zrobi, będzie bolesne. Z wysiłkiem uniosła rękę głowę i z całej siły uderzyła w podłogę.
Zawyła, słysząc trzask łamanej kości ramienia.
- Lacie - jęknęła słabo. - Potrzebuję Lacie.
Spojrzała na blok betonu. Na brzegach trochę się rozkruszył. Telekineza nieco powiększyła wgłębienia, ale nic poza tym.
Ręka pulsowała bólem. Nea podczołgała się do przysłanego jej niedawno "prezentu", zdjęć torturowanej, zakrwawionej Emily.
Nie wiedziała, że krew jest sprytnie rozsmarowana, a rozcięcia i rany są sfabrykowane.
Ale zdjęcia osiągnęły swój cel - powoli zanikała w niej wola walki.

[Psychiatryk] Dzień 8/9, noc - Simone

Korytarz był skąpany w ostrym, nieprzyjemnym świetle jarzeniówek. Światła nie dało się wyłączyć, wszystko to był sprytnie zaprogramowany system.
- So many bitches, so few bullets - zanuciła pod nosem Simone, wchodząc do łazienki z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Wanna była pełna w wody, a siedziała w niej Catherine, jej przyjaciółka z poprawczaka z Saint John.
"Szkoda, że poszedł z dymem. Niepotrzebnie tak się wkurzyłam, kiedy Catherine popełniła samobójstwo".
Rozebrała się weszła do wanny.
- Auu, auu - zasyczała. Woda była trochę za gorąca. Catherine patrzyła na nią z nieokreślonym wyrazem twarzy.
- Lubię twoje oczy - powiedziała, a Catherine uśmiechnęła się. - Szczególnie, kiedy obrysowujesz je kredką a potem wchodzisz pod wodę.
- Jak teraz? - spytała Cat i zanurzyła się. Po chwili wróciła na powierzchnię.
- O, tak. Są tak fajnie rozmazane - powiedziała Simone, opierając się o wezgłówek. Catherine uśmiechnęła się znowu i sięgnęła po nóż, rysując sobie wzorki na ręce, częściowo zanurzonej w wodzie. Woda zabarwiła się na czerwono. Ręka dziewczyny kręciła nożem coraz wymyślniejsze wzroki pełznąc coraz wyżej. Po chwili dziewczyna przeniosła się na nagi dekolt i zatrzymała się poziomo na szyi.
- Patrz, pokażę ci coś super - powiedziała i przejechała nożem po szyi, podrzynając sobie gardło.
- Catherine, dobrze wiesz, że tego nie lubię. Tak cię znalazłam, pamiętasz?
- Pamiętam - zachichotała. - Miałam 16 lat, rozpłatane gardło i leżałam w wannie pełnej gorącej wody.
- Brakuje tylko jednego.
- Masz rację - Catherine spoważniała i wsadziła sobie palec między żyły, barwiąc go na czerwono. Simone wstała i otuliła się ręcznikiem, patrząc na nieżyjącą od prawie 3 lat przyjaciółkę, wieńczącą swoje dzieło.
- Taką cię znalazłam - powtórzyła.

Blondynka leżała martwa w wannie krwi. Na ścianie nad nią widniał napis:
BĘDZIECIE SIĘ SMAŻYĆ W PIEKLE, napisany krwią.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 18:15, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Getto] Dzień 9 (9 lipca) poranek

Ręka paliła ją, niczym żywy ogień. Kiedy Kage skończył ich karmić, pożegnał się z nimi i wyszedł z pokoju. Sophie usiadła na podłodze obok Lacie, Alyssy i Julie. Ethan siedział naprzeciwko nich.
- Ten Chińczyk wydawał mi się jakiś porąbany, ale teraz zmieniłam zdanie. Jest najlepszym mieszkańcem Grantville. - zaśmiała się głośno.
- Tak. Poznałam go w piwnicy, kiedy mnie uprowadzili. Wydawał mi się najnormalniejszy z nich wszystkich. Teraz jestem tego na sto procent pewna. - powiedziała wesoło Lacie.
W milczeniu siedzieli i czekali, aż będą mogli wyjść na dwór.
- Już się nie mogę doczekać, kiedy nas stąd uwolnią. - powiedziała po cichu mała Julie.
- Już niedługo, maleńka. - puściła oko do dziewczynki. - A kiedy już się wyrwiemy, dokopiemy im wszystkim.
Rozmowę przerwało skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wszedł jeden ze strażników.
- Na dwór, jeśli chcecie. - burknął.
Cała szóstka wstała i wyszła z pokoju.
- A Nea?
- Nie wiem, jest zamknięta w osobnej celi. - odpowiedziała Lacie.
Kiedy wyszli na powietrze, odetchnęli z ulgą. Przyjemny wiaterek gładził ich po całym ciele, a słońce wzbudziło w nich nowe nadzieje. Wszyscy usiedli na trawie niedaleko wejścia do budynku.
- Cholera. - mruknęła, patrząc za odchodzącym strażnikiem. - Ktoś wie, jak można to cholerstwo rozłupać, roztrzaskać, czy co tam chcecie? - mówiąc to, wskazała na betonowy blok.
- Potrzeba młotka. - odpowiedział Ethan.
- Ciekawe skąd weźmiemy młotek. - wywróciła oczami.
- Kage załatwi. - szepnęła Lacie.
Sophie położyła się na ziemi i popatrzyła w niebo. Nie było widać żadnej chmurki. Odetchnęła głośno i zamknęła oczy. Pomyślała o Emily, o swoich rodzicach i Warpie. Na myśl o swojej siostrze, łzy pomału zaczęły lecieć po jej policzkach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 18:47, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 9, (9 lipca), poranek.

Lacie patrzyła na płaczącą Sophie, jednak nic nie powiedziała. Stwierdziła, że łzy czasem pomagają, tym bardziej że ostatnio ciągle miała zaszklone oczy, a łzy zaczynały cieknąć po jej policzkach na myśl o śmierci siostry. Już nawet tego nie zauważała. Ścisnęła tylko mocno jej ramię, próbując dodać Sophie otuchy.
- Chciałabym mieć kogoś takiego jak Warp. - powiedziała nagle Lacie, a na jej twarzy zawidniał chłodny i zimny uśmiech.
Ciekawe, czy jeszcze żyje.
Sophie spojrzała na nią zdumiona i otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak urwała, zobaczywszy zbliżającego się strażnika. W tej samej chwili zauważyły kiwającą głową Julie, pokazującą im coś głowami. Oczy Lacie błysnęły, gdy spoglądała na Sophie, która miała taki sam wyraz twarzy.
Strażnik podszedł i szarpnął ją za rękę, podciągając do góry.
- Tą ręką leczę, idioto. - syknęła Lacie.

*dziesięć minut później*

Lacie zacisnęła zęby, zobaczywszy w jakich warunkach umieszczono jej kuzynkę. Wsadzono ją tu i zamknięto, więc były bez żadnych strażników. A zresztą i tak nie byłoby jak uciec.
- Trochę tu ciemno. - burknęła, ciągnąc po podłodze blok. Zbliżyła się do Nei, oglądając jej rękę. - Nea... Coś ty zrobiła sobie z tą ręką? - zapytała z troską, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nie wezwano jej od razu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:14, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT, getto] Dzień 9 (9 lipca), poranek

- Nea... Coś ty zrobiła sobie z tą ręką?
- A jak myślisz? - wyszczerzyła się Nea, z trudem zdobywając się na aż taki wysiłek. - Próbowałam rozwalić to cholerstwo. Zobacz, trochę mi się udało.
- Trochę - stwierdziła Lacie, oglądając dwa półcentymetrowe ubytki. - Faktycznie, monstrualna ilość.
- Lacie...
- Hm?
- Co to za pora dnia?
- Rano. 9 lipca - Nea odetchnęła. "Świetnie. Jeszcze tylko 3 dni do 15 urodzin". Wyciągnęła dłoń i koperta ze zdjęciami przyleciała do jej ręki. - Spójrz.
- Boże - mruknęła Lacie, oglądając zdjęcia Emily. - To... to...
- Tak. A ja myślałam, że najgorsze co mi się w życiu przytrafi i przytrafiło, to śmierć Leana. Teraz wiem, że utrata obojga rodzeństwa, za które było się odpowiedzialnym jest milion razy gorsze.
- Nea, tak mi przykro... Ale to nie oznacza jeszcze, że Emily nie żyje.
- Nie, masz rację, nie oznacza. Ale nie ma sekundy w tym marnym życiu, żebym się nie obwiniała. To na zawsze zostanie ze mną, wiesz? Jego wzrok, to było straszne - załkała. Wzięła kilka głębokich oddechów na uspokojenie. Czuła, jak kość się zrasta. - Przez dwie straszne sekundy patrzyłam na nich. Na całą trójkę. Na Deb, na Michaela i na Leana. Ona triumfowała, on się śmiał a Lean... On błagał. Jego spojrzenie błagało, żebym coś zrobiła. Żebym obudziła go i utuliła, żebym powiedziała że wszystko w porządku, że to był tylko straszny sen. Ale nie mogłam Lacie, nie mogłam. Stałam tylko i patrzyłam, jak te kilka gramów ołowiu przeszywa mu serce. To było tak, jakby jednocześnie ktoś wyrwał moje serce, wiesz?
I ono już nie wróci, już go nie ma. Umarło razem z Leanem. I nazwą mnie kiedyś su*ą bez serca, ale w głębi duszy będą wiedzieć. Będą pamiętać. I pożałują tych kilku gramów ołowiu, wpakowanych w serce 5 letniego dziecka.

- Nea...
- Nie będę krzyczeć, Lacie, kiedy tylko któryś z nich się tu zjawi. Nie będę ich przezywać i pyskować. Będę tylko patrzeć, a oni będą wiedzieć, że właśnie wtedy po raz kolejny przeżywam jego śmierć. I będą mi się w śmiali w twarz, Lacie. Ale do czasu - wyszeptała. Białowłosa wzdrygnęła się odruchowo. W czarnych oczach Nei jeszcze nigdy nie widziała tyle palącej nienawiści.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 20:46, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT, getto] Dzień 9 (9 lipca), poranek.

Lacie miała ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem.
Oni są głupi. Oni są zwyczajnie głupi. Gdy Nea z nimi skończy...
- Wiem, jak się czujesz. - powiedziała łagodnie. - Jedynym moim pocieszeniem jest to, że Rose nie czuła bólu podczas śmierci. Jednak nie potrafię wyobrazić sobie jej potwornego strachu i nigdy nie zapomnę, a Deborah jeszcze za to zapłaci. I Dan. Dan, który rzucił mi jej czaszkę pod nogi. - w oczach stanęły jej łzy wściekłości. - Przez całą wczorajszą noc obmyślałam. Nea, gdy jednak uda nam się stąd uwolnić... Nie zostawimy tego tak, prawd? Muszą za to zapłacić.
- I zapłacą. - powiedziała z mocą Nea, ściskając jej rękę. - Za Leana. Za Rosemary. I za to, co z nami zrobili.
- Byłam głupia narzekając na tamtą piwnicę. To jest horror, a w porównaniu z tym piwnica była całkiem ok. Nie, była super luksusem. Jak pięciogwiazdkowy hotel.
Roześmiała się z goryczą.
- Zostaw mi Deborah i Dana, Nea.

[MT, przedmieścia - ulice] Dzień 9, (9 lipca), poranek. - Robb.

Robb wlókł się za Jaydenem, Jamiem i So... Nie, Sonic znów gdzieś zniknął. Nie wiedział gdzie dokładnie idą, ale wiedział, że Jayden dostał ataku szału, podczas którego wrzeszczał coś o pieprzonej Deborah. No dobra, użył bardziej dosadnych słów, jednak Robb nie chciał ich powtarzać. A to co powiedział o Danie to już w ogóle wolał wywalić z pamięci. Poza tym Jay znów użył 'złego wzroku', tym razem wpatrując się w krótkofalówkę. A potem stwierdził, że nie nadaje się do myślenia i zaczął ględzić coś o jakiejś Matson.
Bolała go głowa. Gaiaphage próbowało znów do niego dotrzeć. Czasem ból odchodził, jednak pojawiał się w najmniej oczekiwanym momencie. A ani Jayden, ani Jamie mu nie wierzyli. Robb bał się Jamie'ego. Był wtedy w Grantville i widział palące się budynki i jego uśmiech. Raz na dwie godzniy wyciągał z kieszeni zapałki i bawił się nimi, szczerząc się sam do siebie i znów szepcząc coś o ogniu, dziewicach i dziewiczym ogniu.
Jayden zerknął za siebie i rozejrzał wokoło. Wiedział, że widok dziesięcioletniego dziecka, który wyglądał na góra sześć wzbudziłby podejrzenia. W końcu...
Robb wzdrygnął się. Wiedział, że wyjazd do Grantville ocalił mu życie.
- Jay. - mruknął, uczepiając się jego ręki. Co dziwne, nie odsunął go, ani nie odtrącił, a pogłaskał po głowie.
- Już, Robb. - odparł Jayden, zobaczywszy machającego do niego Sonica, stojącego koło domu Nei. Niebieskowłosy otworzył drzwi.
- Tu znajdziemy Matson.
Oprócz Matson, znajdowali się tu także Freddie i Gwendolyn, chlipiąca gdzieś w kącie.
- Głowa do góry, eeee... - Jayden zamyślił się na chwilę.
- To jest Gwendolyn.
- Uśmiechnij się, Gwen. - mruknął Jayden. - Hej, Matson. Chyba nie zamierzamy dawać się tak traktować?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 20:58, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 9 lipca, 9, przedpołudnie.

- Niesamowite.
Ethan przyglądał się prętom, którym dzieciaki z Grantville załatały dziury w siatce.
Sophie i Julie spojrzały na niego.
- Pręty są nieźle przerdzewiałe.
Sophie spytała głosem pełnym nadziei:
- Damy radę je wyłamać nogą?
McSyer pokręcił powoli głową.
- Nie.
Chuchnął na nie i potarł czołem.
- Nogą nie. Na szczęście, Grantville dostarczyło nam pierwszorzędny taran.
Chłopak potrząsnął lekko blokiem betonu.

[MT] 9 lipca, 9, przedpołudnie. Sonic.

- Naprawdę sądzisz, że...
- Jasne. To wspaniały pomysł. Zresztą, te zmiany wart w getcie zostały już i tak wprowadzone.
Dwóch chłopaków rozmawiało po cichu w zaułku. Jeden z nich trzymał w ręku kartkę papieru.
- No dobra, jak uważasz.
- Chcesz jedną? Ja już mam.
Bladszy chłopiec potrząsnął głową.
- Nie jestem strażnikiem. Tylko wynoszę gruz.
Drugi chłopak zerknął na kartkę i wyrzucił ją za siebie. Po chwili oboje wyszli z zaułka, kierując się na plac.
Zza kontenera na śmieci wyszedł Sonic i podniósł kartkę. Dmuchnął na nią i wyprostował na kolanie, po czym zaczął ją dokładnie studiować.
Powrót do góry
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 23:59, 12 Cze 2012    Temat postu:

[W pobliży Campingu] Dzień 9, brzask.

Nerine spojrzała na dzieci w samochodach. Widocznie jako jedyna z przewożącej szóstki wpadła na pomysł przykrycia dzieci kocami gdy zasną. Miała nadzieje, że żadne z nich się nie pochoruje.
Uśmiechnęła się i uniosła dłoń w stronę głowy. Nadal nie mogła przyzwyczaić się do białej opaski zabranej z apteki. Choćby teraz nie wyglądała aż tak tragicznie, lecz z drugiej strony wyjątkowo rzucała się w oczy.
Na chwilę przestała myśleć o oczach i przypomniała sobie o Neah'u. Zrobiło jej się smutno na samą myśl. To, że napisała, że nie chce by z nią jechał nie oznaczało, że nie może dzwonić krótkofalówką. Pierwszy raz pożałowała swojej decyzji. Uspokoiła się w myślach i spojrzała na Effy.
- Jak masz zamiar przejść na drugą stronę? - usłyszała.
"Jak widać rzut dzieciakiem przez rzekę odpada. Most. Na pewno będę musiała kiedyś zrobić prowizoryczny most"
- Mam pewien pomysł. Ktoś musi przepłynąć na drugą stronę by pilnować przywiezione dzieci. Ja przez ten czas będę je przenosić. Potrafię dobrze pływać, a tu nie jest aż tak głęboko.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Kilka minut później Hayley znalazła się po drugiej stronie wody. Zadanie miała proste. Pilnować dzieciaków.
Nerine pomału ruszyła w stronę samochodu. Najpierw obudziła sześcioletniego blondynka, który wcześniejszego dnia błagał ją by zasłoniła oko. Uśmiechnęła się i pomogła chłopcu wyjść z samochodu. Poprowadziła go do rzeki. Chłopczyk spojrzał na nią swoimi niebieskimi ślepiami. Nie zamierzała używać mocy do przeniesienia bachorów. Sama w myślach wymyśliła nową zasadę brzmiącą - No power, No problems.
- Gdzie idziemy?
- Na camping. Czeka tam na ciebie Hayley. Wskocz mi na plecy, bo chcę być tam z wszystkimi po świcie. - rzuciła i przykucnęła.
Chłopiec podszedł do niej od tyłu i zarzucił ręce na jej szyję po czym dziewczyna złapała go za nogi i wstała. Zaczęła pomału iść w stronę wody. Była dosyć zimna z powodu oziębienia się w nocy. Skrzywiła się lekko i ruszyła dalej. Woda sięgała jej ponad kolana, a mały chłopiec puścił jedną rączkę i zaczął poprawiać sobie swoje blond włoski.
- Ej, ej! Trzymaj się mocno, bo spadniesz, a ja... - zaczęła.
"A ja co? Nie zdążę go złapać chociaż mogę zatrzymać czas i uratować go przed upadkiem?"
Zaśmiała się.
- Jak się nazywasz?
Dzieciak wtulił się w nią mocniej.
- Finnick, ale mówią mi Finn.
Uśmiechnęła się i mocniej złapała go za nogi.
- Więc Finn, jeśli chcesz to nie musisz się tak mocno mnie trzymać. Możesz puścić rączki. Na pewno nie pozwolę ci spaść.
Chłopiec ucieszył się i przytulił się do dziewczyny.
- Dziękuję przywódczyni.
Nerine wyciągnęła rękę do tyłu i pogłaskała go po włosach po czym znowu złapała za nogi.
- Mów mi Nerine. Tylko Nerine.
Finnick puścił ręce i zaczął pomału gładzić włosy dziewczyny.
- Ładne włoski.
Uśmiechnęła się i zaczęła dalej brnąć przez wodę. Chłopiec cały czas ją zagadywał. Dziwiło ją to, że dzieciak był tak żywy już z rana. Przez resztę drogi szła w milczeniu. Gdy doszła do brzegu prawie całą morka, spróbowała zdjąć dzieciaka, który przyczepił się do niej jak na klej. Przeklęła cicho i wzięła chłopaka na ręce i położyła na ziemi.
- Siedzisz tu! Ja idę po resztę. - rzuciła wchodząc do wody.
Dziewczyna ruszyła na drugi brzeg i zabrała dziewczynkę podobną do Finn'a, ale z włosami do pasa. Jak się dowiedziała, miała na imię Maya. Gdy trzeci raz szła po dziecko, zauważyła, że reszta patrzy na nią w osłupieniu. Nie rozumiała do końca o co im chodzi i tylko wzruszyła ramionami. Zabrała ciemnowłosego Dave'a po czym Effy, Tony, Dess i Glen zaczęli nosić dzieciaki. Gdy nadszedł świt, Nerine i Lily przeprawiały się jako ostatnie zabierając zwierzaki z samochodów. Grupa łączyła ogólnie ośmiu młodych dorosłych, około dwudziestu dzieci, dwa psy, kot i tarantula. Nerine uśmiechnęła się i poprowadziła grupę w stronę campingu. Uśmiechnęła się zabójczo gdy dotarli na miejsce. Z oddali widziała bungalowy na oko od 2, 4 i 6 osobowe. Kilka domków typu Chalet 2 i 4 oraz przyczepy kempingowe 4-osobowe z stołem przed wejściem i namiotem rozbitym łącząc się z wejściem tak by przykrył stół. Przyczep było około dziesięciu, a w pobliżu nich stało kilka bungalowów, kamper, kilka pawilonów ze stołami za obozem i stos drewna na środku 'obozu'. W oddali widać było 'toalety' czyli budynek pod gołym niebem z kabinami prysznicowymi i toaletami w innej części budynku. Nie brakowało też kranów z wodą pitną. Na wschód w stronę jeziora były widoczne namioty. Jak pamiętała, w pobliżu powinien znajdować się plac zabaw. Na szczęście to był jeden mały obozik, a w pobliżu było takich bardzo wiele. Zauważyła też drogi łączące jeden obóz z drugim. Uśmiechnęła się.
"To znaczy, że jest tu i prąd i jedzenie. W pobliżu znajduje się jadłodajnia tylko trzeba ją znaleźć. Cholera, a co jak pojawią się goście? Małżeństwa zatrzymują się w hotelach, a rodziny z bachorami na campingach, bo hotele to zbyt wysokie progi. Niech to szlag."
W głowie zaczęła tworzyć plan zakazów i praw panujących na campingu. Uśmiechnęła się.
- Nie rozchodźcie się jeszcze! - powiedziała.
Dzieci pomału ruszyły grupą do obozowiska.
- Jak to nazwiesz Kolumbie? - zapytała Effy.
W głowie Nerine pojawiło się kilka nazw jak Los Nerinos, Nerine Campingvillle lub Nowe Grantville. Jednak nazwa 'Grantville' kojarzyła się zbyt wielu osobą z miastem przestępców, które została zmienione w czasie wojny. Nerine nagle wpadła na idealne połączenie słowa camping i jej imienia.
- Nazwijmy to Camprine!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:25, 14 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 9, rano

Effy uśmiechnęła się widząc pole campingowe. Lepszego miejsca nie mogli sobie wymarzyć. Powoli ruszyła za grupą trzymając za rękę Mayę. Dziewczynka była bardzo towarzyska i często zaczepiała ją albo Nerine. Malone skupiła się próbując sprawdzić, czy ktoś jest na campingu. Z przerażeniem odkryła, że nie są tu sami. Powiadomiła o tym Devein, jednak ta machnęła tylko ręką i wyszczerzyła się radośnie. Kiedy dotarli na miejsce zauważyli sylwetkę wysokiego chłopaka. Miał gęste, czarne włosy i okulary. Ubrany był w mundurek szkolny. Nerine natychmiast do niego podeszła.
- Witamy na polach campingowych. - nieznajomy ukłonił się. Malone zaczęła przeszukiwać jego umysł. Chłopak miał na imię Peter i był jednym z tych zarozumiałych typków z elitarnej szkoły w sąsiednim mieście. Dla niego dzieciaki z Michaeltown były czymś w rodzaju niższej rasy, a Grantville wręcz gardził.
- Czy chcecie wynająć przyczepę? - zapytał chłopak i Nerine spojrzała na niego osłupiała.
- Wynająć? Człowieku, nie ma dorosłych, wyrosła bariera i świat się trochę zmienił, nie zauważyłeś?
Zignorował ją kontynuując.
- Zwierzęta również mogą przebywać na campingu, ale właściciele są zobowiązani do pilnowania ich, by nie zakłócały porządku.
Effy przewróciła oczami i zauważyła jak Tony wyciąga broń. Rzuciła się w jego stronę wyrywając mu pistolet.
- Jeżeli za każdym razem będziesz grozić bronią ludziom, którzy cię denerwują to niedługo nawet mnie będziesz musiał zastrzelić.
Z jednej z przyczep wyłoniła się opalona brunetka i uśmiechnęła się do nich przyjaźnie. Przywitała się i spojrzała krytycznie na chłopaka.
- No więc, poznaliście już Petera. Ja jestem Nina. - podała rękę Devein. - Peter to coś w rodzaju naszego...
- Przywódcy. - wtrącił.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Raczej kogoś, kto pilnuje byśmy nie przymarli szybko głodem i nie pozabijali się. Już pierwszego dnia się ostro upiliśmy i schował nam alkohol.
Effy spojrzała na Petera z nienawiścią. Tony powstrzymał ją przed rzuceniem się na chłopaka i obrażona Malone usiadła na trawie. Maya zaczęła bawić się jej włosami.
- W każdym razie, oprowadzę was po campingu. Chodźcie.
Grupa ruszyła za Niną i dziewczyna po kolei pokazywała im wszystkich mieszkańców Camprine. Gdy mijali bungalow zauważyli siedzącą przed nim blondynkę ubraną w białą letnią sukienkę.
- To jest Kelly. - powiedziała cicho Nina. - To jej pierwsze wakacje na campingu. Pochodzi z bogatej rodzinki i uważa, że wszystko się jej należy. Ma też świra na punkcie wyglądu. Nieźle wariowała kiedy ją znaleźliśmy. Po tych 9 dniach nadal uważa, że rodzice poszli tylko kupić jej coś do picia. Czasami wrzeszczy przez sen, ale ogólnie nie jest groźna. Jako jedyna całkowicie olewa Petera i chłopak często się na nią wkurza.
Brunetka zaprowadziła ich dalej i zobaczyli trójkę chłopaków grających w karty. Śmiali się z czegoś co chwila wydmuchując dym papierosowy.
- Peter się wkurzy. Nienawidzi używek. - Nina westchnęła i wskazała siedzącego najbliżej nich nastolatka. - Poznajcie Bena, Kevina i Josha. Dość często przyjeżdżają na nasz camping. Strasznie lubią zakłady, co wkurza Petera. Zresztą wszystko go wkurza.
- Skoro on jest taki irytujący, to czemu wszyscy go słuchają? - spytała Effy.
Dziewczyna przeczesała włosy palcami i zamyśliła się.
- Nie wiem. Ludzie potrzebują chyba kogoś takiego. A Peter jest dzieckiem biznesmenów. Zna się na wszystkim i świetnie sobie radzi z planowaniem.
- E tam. Nerine lepiej by się do tego nadawała. Ona ma już doświadczenie. - powiedział Travis i Nerine spojrzała na niego zaskoczona.
- Serio? Ohh, to takie miłe Travis! - uśmiechnęła się.
- Chodźcie dalej. - Nina skierowała się w stronę kolejnych przyczep. Zauważyli tam dziewczynę około 12-letnią z małym dzieckiem na kolanach.
- To jest Miriam i mały David. Miriam opiekuje się nim od początku. Chłopiec mało mówi, a Miriam umie doskonale zajmować się dziećmi. Poza tym jest naszą kucharką.
Nina przeszła dalej przedstawiając im jeszcze Luke'a i Kristy czyli "wieczne małżeństwo". Wyjaśniła, że są parą praktycznie od zawsze i kłócą się przynajmniej pięć razy dziennie.
Effy spojrzała nieufnie na Hayley i Travisa stojących obok siebie. Przypomniała sobie zdjęcia robione przez Nerine, które niestety spłonęły i obdarzyła chłopaka jadowitym wzrokiem. Miała od dawna przygotowany ochrzan dla siostry, jednak teraz wolała porozmawiać z Travisem.
- Jeżeli cokolwiek stanie się mojej siostrze, będziesz zmywał swoje zwłoki z ziemi szczoteczką do zębów.
- Jeżeli mnie zabijesz, to raczej nie będę mógł użyć...
- Cicho bądź! I tak cię wykończę. Teraz ty za nią odpowiadasz i lepiej żebyś traktował to zadanie poważnie. - Effy zaśmiała się złowieszczo.
- Przecież my tylko...
- ZAMAWIAM BUNGALOW! - wrzasnęła Devein zanim ta zdążyła coś powiedzieć.
- Ejj...to nie fair. Wiesz, że został tylko jeden. - Effy zrobiła obrażoną minę.
- Buahahaha! Chodź Lou, idziemy do nowego domciu. Jak tylko przyjedzie Neah to do nas dołączy. Będziemy taką szczęśliwą rodzinką z dziećmi i kotkiem! - wzięła kotka na ręce, a Fin i Maya popędzili za nią.
Effy prychnęła i zaczęła rozglądać się za wygodną przyczepą. Tymczasem reszta zaczęła dzielić się na grupy, kto z kim mieszka.
- Effy, weźmiesz tę dwójkę do siebie? - Hayley popchnęła przed siebie dwie dziewczynki. Jedna była niska i ruda, a druga wysoka i ciemnowłosa. Tak bardzo przypominały siostry Malone w dzieciństwie.
- Dobra, biorę Des do siebie. Zajmujemy Chalet, ok?
Hayley skinęła tylko głową i poszła w swoją stronę. Tymczasem Effy skierowała się w stronę swojego nowego mieszkania. Rzuciła plecak na kanapę i uśmiechnęła się szeroko.
- Najwyraźniej mamy szczęście, Effy. - powiedziała przyjaciółka - Brakuje mi tylko jednego. Myślisz o tym samym co ja? - wyszczerzyła się.
Effy skinęła głową uśmiechając się szatańsko.
- Idziemy po winko! Ten zły Peter nie będzie go wiecznie przetrzymywać!
Rzuciła się do drzwi zderzając z Tony'm.
Zakład. Zapomniałaś.
- Ale Nerine i Neah jeszcze...
Oni mają czas na wypełnienie go. Ja już nie mam.
- Daj spokój, przecież nie umrzesz...
- Zostało mi - spojrzał na zegarek. - 12 godzin i 54 minuty. Urodziłem się dokładnie 9 lipca o godzinie 20.34.
- Szlag, Tone.
Des patrzyła na nich nic nie rozumiejąc.
- Jak zwykle mnie olewacie. - stwierdziła obrażona. - Idę z Dogiem sama. Dołączymy do tych hazardzistów z lasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:47, 14 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 9 (9 lipca), przed południem - Matson

Zajęła dom Nei. Właściwie i tak ostatnio tam nocowała, a że jej dom stał raczej na skraju, nie ucierpiał w walkach, miał tylko podziurawione ściany, zmasakrowany ogródek i kilka wybitych szyb.
Wtedy przyszedł Jay z Robbem, Freddim i Gwen.
- Hej, Matson. Chyba nie zamierzamy dawać się tak traktować?
Dziewczyna o fioletowych włosach spojrzała na niego mrużąc oczy.
- Wczoraj pochowałam 219 osób, z czego połowa ma na krzyżach XYZ, albo Nieznane nazwisko, bo były tak zmasakrowane lub spalone, że nie mogliśmy ich zidentyfikować. Chwilowo jestem wyprana z wszelkich pomysłów - mruknęła.
- To kiepsko - powiedział Fred. - Bo trzeba działać szybko.
- Tak się składa, że chyba mamy tam sojusznika - zastanowiła się na głos Matson. "Parker Adams. Czy to możliwe, że na prawdę jest tam strażnikiem?"
- Tak? - zainteresował się Jayden.
- Tak się składa, że jestem z Grantville. I jednym ze strażników jest mój przyjaciel, stary, co prawda, ale zawsze. Przynajmniej dwa razy widziałam go w okolicach getta.
Zebrani skrzywili się.
- Skoro jest sługusem Grantville, to to ma być nasz sojusznik?
- Ja też jestem z Grantville - warknęła Matson. - A jakoś mi ufacie.
- Ty jesteś tutaj od początku - zniecierpliwił się Jayden. Matson odrzuciła fioletowe włosy do tyłu.
- Parker zawsze był pierwszy do rozdzielania bójek, opiekował się swoją siostrą, bił się tylko w skrajnej ostateczności! ON JEST INNY NIŻ TA BANDA ŁAJDAKÓW! - wykrzyczała Jay'owi w twarz. Chłopak zacmokał, wystawiając nogi na stół.
- Ktoś tu się chyba zakochał - Matson spojrzała na niego pogardliwie. - No, nieważne. Podaj jeden R-E-A-L-N-Y powód, dla którego możemy mu ufać.

[Getto] Dzień 9 (9 lipca), południe - Parker Adams

Brunet korzystając z tego, że strażnicy zajęci byli kłóceniem się o to, jak podłączyć telewizor i konsolę, skoro w całym budynku nie było prądu, wślizgnął się do celi Nei.
- Masz - szepnął, pojąc ją wodą. Znów przyniósł jej małą paczkę jedzenia. - Więcej nie mogę, bo nabiorą podejrzeń.
- Dzięki - zakaszlała. - Co z resztą? Od wczoraj mnie nie wypuszczają.
- Dostali jeść - uspokoił ją. - Jakiś gościu ich karmił.
Usiadł po turecku z niepokojem patrząc na drzwi i hamując się, by nie ponaglać dziewczyny. Nea po chwili zwróciła mu butelkę. Resztę jedzenia wsadziła do kieszeni.
Parker po raz pierwszy przyjrzał się jej z uwagą. Wyraźnie schudła, miała zapadnięte policzki i zaczerwienione od płaczu oczy. Długie, kruczoczarne włosy były przetłuszczone i związane w byle jaki kok. Miała na sobie podarte i poplamione krwią ubrania: niebieską koszulę, jeansy i rozwalone trampki. Wiedział, że prysznic nie działa, toteż nie dziwił się, że dziewczyna jest brudna. Brud na twarzy żłobiły łzy płynące jej z oczu.
Wychodząc, rzucił:
- Nea, tak bardzo cię rozumiem.
- Dlaczego?
- Moja pięcioletnia siostra zginęła w bitwie o Michaeltown - zacisnął zęby, starając się nie rozbeczeć jak małe dziecko i już miał zwiać, kiedy zatrzymał go jej głos.
- Parker... Jak miała na imię?
- Aria.
Przed drzwi usłyszał jeszcze, jak Nea mruczy, że nienawidzi mieć deja vu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:15, 14 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 9, ranek
Gdy Deborah się obudziła i zajrzała do sypialni Dana, chłopak nadal spał. W sumie nawet nie musiała sprawdzać - jego chrapanie było słychać w korytarzu. Z kolei w pokoju Jenny zobaczyła żółtą kartkę samoprzylepną na starannie zasłanym łóżku:
W PRACY
J.

Wzruszyła ramionami, wracając do swojego pokoju, który najwyraźniej wcześniej należał do rodzeństwa, chłopaka i dziewczyny. Chłopak nosił jej rozmiar, ubrania dziewczyny były na nią za duże. Wybrała bojówki moro chłopaka, które przecięła w pasie czarnym paskiem dziewczyny. Wzięła też czarną koszulkę należącą do niej i wysokie trampki w tym samym kolorze.
Włosy związała w kitkę, oczy obrysowała kredką. Westchnęła.
Na szybko zrobiła sobie kanapkę z nutellą (niczego innego nie znalazła, zresztą nawet chleb był czerstwy), zabrała ze stołu szelki i wiatrówkę i wyszła. "Dan najwyżej skontaktuje się ze mną przez krótkofalówkę."
Nie myślała o zdarzeniu z wczoraj. "Cholera, poniosło mnie"
Jeszcze raz spojrzała na drzwi od sypialni Dana. Uchylone, zza których nadal było słychac chrapanie. Chciała odłożyć rozmowę z nim na później, miała wystarczająco dużo spraw na głowie, problemy "miłosne", jeśli można tak było nazwać jeden, głupi pocałunek, nie wchodziły w grę.
"Wolę byc jak skała niż przypominać wzdychającą małolatę..."
Wyszła z bloku.

*wczesne popołudnie*
Z daleka zobaczyła Stewarta, wracającego z warty.
Rude włosy poprzylepiały mu się do czoła, a na koszulce było widać ślady potu. Warta strażnicza w gettcie obejmowała prawie trzy godziny pracy.
- Cześć! - zawołała. - Jak tam się sprawy mają? Zwierzątkom smakuje jedzonko?
- Szczerze mówiąc nic nie znikło, ale nie wyglądają na szczególnie głodnych - wzruszył ramionami. - Przed tym jak sąd odebrał mnie rodzicom, głodowaliśmy i to ostro. Wiesz, gdy jesz już normalnie, a potem nie dostajesz śniadania, obiadu ani kolacji, a potem śniadania następnego dnia, jesteś wyczerpany. A oni są normalni, oprócz zmęczenia związanym z targaniem paro kilowych bloków i ciągłego strachu, co zrobimy z ich rodzeństwem... Mizernieją, ale nie przez głód.
- Słucham? - syknęła Deborah. - Chyba nie sugerujesz... NIE.
Wzruszył ramionami.
- Mamy robactwo - dodała, zacierając ręce. - Ktoś musi podrzucać im jedzenie. Mogę się założyć, że mają sprzymierzeńców wśród strażników. Mam dla ciebie jeszcze jedną robotę. Przekaż wszystkim coś ode mnie, okej? Niezależnie, czy teraz śpią, czy są na warcie. Dorwij wszystkich pracujących w gettcie i powiedz im, że przesłucham każdego. A jeśli żaden się nie przyzna, każę wszystkich rozstrzelać, albo spalę żywcem. Na pewno znajdą się nowi chętni na ich stanowiska.

*20 minut później*
Szła ulicami, pytając ludzi o bruneta, którego szukała. Dzieciaki z MT nie miały pojęcia o kogo jej chodzi, te z GV kiwały głowami, jednocześnie wzruszając ramionami.
Otaczały ją szepty, parę osób próbowało do niej strzelić, ale podpaliła ich broń, gdy trzymali palce na spustach.
- EJ, HINNER! - krzyknął jakiś chłopak.
Odwróciła się. Był niski, ale miał twarz typowego cwaniaka. W dłoni trzymał pistolet, wymierzony w nią.
- Co teraz powiesz, Debby? Mierzę w ciebie. Nie ruszaj się, bo nacisnę na spust. - uśmiechnął się.
"Tak debilu, widzę. I mogę się założyć, że nie umiesz używać pistoletu, a ludzi zabijałeś tylko w grach wideo"
Podniosła ręce do góry, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś potworem, Hinner - ciągnął. - Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach, zrobiłby coś takiego? Zabił tyle niewinnych dzieci? Podpalił tyle budynków? Zabetonował i torturował ludzi? Zamknąłby niewinnych w oddzielnej dzielnicy? Brzydzę się tobą.
"Fascynujące"
- Tak, jestem potworem. Znasz jakiegoś normalnego człowieka, strzelającego ogniem z dłoni?
Zaśmiała się głośno.
- Ku klux*, chłoptasiu.
Magnum, które trzymał, zapłonęło, raniąc jego ręce. Rzucił pistolet na ziemię, drąc się wniebogłosy.
Deborah pstryknęła palcami. Chłopak płonął - każda część jego ciała była pokryta czerwonawymi płomieniami.
Biegał w kółko i darł się głośno, ale wszyscy nagle się od niego odsunęli.
Dziewczyna znów się zaśmiała, wzmacniając ogień.
Gdy przestała, zgasł, a chłopak padł na ziemię, tak jak Rosemary Vane niecałe dwa dni wcześniej.

*popołudnie*
Deborah szła do getta w towarzystwie Fultona, znajomego z poprawczaka. Dość długo musiała go szukać - Fulton mieszkał teraz w jednej z najodleglejszych ulic. Nie wyglądał zbyt ciekawie - obie ręce pokrywały amatorskie tatuaże, które robił własnoręcznie w domu i poprawczaku. Na policzku miał wytatuowaną czaszkę, nos przebity septum, w uszach tunele i po kilka kolczyków. Wszystko starannie wykonane - z tego słynął. Nawet Deborah w poprawczaku zdecydowała się na średniej wielkości swastykę na nadgarstku.
Fulton ściskał w dłoni maszynkę, którą robił tatuaże.
Ktoś wymierzył w nich strzelbą. Deborah westchnęła, tworząc wokół nich kilka płomieni ognia, które zapłonęły wysoko i szybko zgasły. Jej znak.
- Cześć, Parker - przywitała chłopaka, stojącego przy szlabanie.
Skinął jej głową.
Przeszła pod nim, uderzając plecami w szlaban. Syknęła.
Miała wrażenie, że Parker się uśmiechnął, ale mało ją to obchodziło. W ostatnim czasie narobiła sobie sporo wrogów.
Mutanci siedzieli na ławkach ustawionych na przeciwko siebie, stojących przed blokami. Betonowe bloki zwisały z ich dłoni.
- Poznajcie Fultona - rzuciła.
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Julie, siedząca na trawie za ławką, popatrzyła na niego z lękiem i podeszła bliżej Sophie. Próbowała się wdrapac na jej kolana, ale nie dała rady przez beton.
- Fulton zajmuje się robieniem tatuaży - dodała.
Popatrzyli na nią dziwnie.
- Dostarczasz nam atrakcji a la Nerine w piwnicy? - prychnęła Lacie.
- Nie martw się, to nie rozrywka. Fulton, zacznij od tego chłopaka.
Fulton podszedł do Ethana, który najwyraźniej chciał mu przyłożyć betonem, ale zrezygnował, widząc karcące spojrzenie Lacie.
- Właśnie mówiłam Fultonowi - kontynuowała Deborah. - Że powinniście być ponumerowani. Nie ma was wielu, fakt, ale to byc może szybko się zmieni. 1, 2, 3 i tak dalej, od razu Rzymu nie zbudowano.



*Onomatopeja odbezpieczania broni palnej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:50, 15 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 9, rano

Szli w ciszy przez pole campingowe. Effy wykorzystywała ten czas do przeczesywania myśli nowo poznanych nastolatków. Próbowała też jakoś odczytać myśli dzieciaków z Michaeltown, ale była za daleko i nawet kilkanaście minut prób, wyobrażania sobie danej osoby i próbowania nawiązania z nią kontaktu nic nie dały. Myśli jej jednodniowego "chłopaka" również jej nie pocieszały. Mimo że Tony próbował ukrywać myśli, Effy na tyle dobrze opanowała swoją zdolność, że i tak doskonale wiedziała co się kryje w jego głowie.
- Ciężko jest przebywać z telepatką, prawda?
Blondyn westchnął i zatrzymał się patrząc jej w oczy.
- Skoro znasz odpowiedź, to po co pytasz?
- Myślisz, że mi nie przeszkadza ta moc? Wiedzieć wszystko? O każdym? Co o tobie myśli? Najgorsze jest to, że zaczynasz uzależniać się od tego. Nie potrafisz...przestać tego używać.
- To jak te portale społecznościowe? Biegniesz do komputera, by sprawdzić co kto napisał na "fejsbuczku"?
Effy roześmiała się i po raz kolejny tego dnia obróciła w stronę Michaeltown. Zawsze miała niezwykłą intuicję. A teraz czuła, że niedługo coś się stanie.
W oddali majaczyła linia rzeki. Dziewczyna miała ochotę chociaż na chwilę przekroczyć ją i zobaczyć co dzieje się w mieście. Jednak taka wycieczka potrwałaby przynajmniej cały dzień. A ona nie mogła teraz tak po prostu wyjechać.
Tony patrzył smętnym wzrokiem przed siebie. Podeszła do niego i przytuliła po przyjacielsku. Mimo tego, że powinna wypełnić zakład ich relacje nie zmieniły się za wiele. Dotknęła ręką jego czoła i poczuła ostry przypływ myśli. Wrzasnęła i odskoczyła.
- Nigdy więcej tego nie rób. - mruknął Tony. - Zupełnie jakby prąd mnie kopnął.
- Ta moc...wraz z dotykiem działa zbyt intensywnie. Ty to odczuwasz jako coś w rodzaju lekkiego kopnięcia prądem, a mi w tym czasie rozsadza czaszkę.
Chłopak rozmasował czoło i usiadł na trawie. Malone dołączyła do niego kładąc mu głowę na ramieniu.
- Ten zakład jest do niczego. Nie umiem zachowywać się naturalnie. - westchnął ciężko.
- Umiałbyś, gdybyśmy mieli alkohol.
- O nie. Nie mam zamiaru cię wyławiać z rzeki.
- Proooszęę. Ten ostatni raz. - spojrzała na niego błagalnie.
Chłopak westchnął i podniósł się z ziemi pomagając jej wstać.
- To gdzie ten cały Peter trzyma trunki?
* pół godziny później *
- Tony, pomóż mi! - jęknęła Dessy mocując się z szufladą. - Effy, co z Peter'em?
- Na razie go nie ma. Siedzi z Nerine. Zastanawiam się co oni tam robią...
Effy stała przed bungalowem koncentrując się na myślach pseudoprzywódcy Camprine. Des i Tony przeszukiwali w tym czasie jego mieszkanie.
- Nigdzie nic nie ma! Na serio nie możesz wyczytać gdzie on to schował?
- Powinno być gdzieś tutaj. Mało o tym myśli. Pieprzony abstynent.
- Znalazłam! - pisnęła Dessy podnosząc butelkę wina.
Effy uśmiechnęła się radośnie i podeszła do przyjaciółki. Wyszczerzyła się do Tony'ego i podała mu butelkę.
- To teraz musimy tylko zdobyć fajki od naszych kochanych hazardzistów.
- Nie ma takiej potrzeby. - Blanche wyciągnęła z kieszeni dwie paczki papierosów.
- Mądra Dessy! - potargała jej włosy - Skąd to masz?
- Grałam z nimi w pokera. Nie grają na kasę, bo nie ma tu wartości. Więc mają to. - wystawiła rękę i Tony natychmiast zabrał jedną paczkę.
- Trzymaj Des. - wcisnęła jej wino - Mianuję cię na stanowisko zastępcy opiekuna napojów alkoholowych. Oczywiście głównym opiekunem jestem ja.
Effy pogwizdując wesoło wyszła z bungalowu.
Skierowała się w stronę swojego domku i usiadła na trawie otwierając wino.
- Nareszcie! Nigdy więcej nie próbuję być trzeźwa!
Upiła łyk śmiejąc się radośnie i wyciągnęła papierosa z zadowoleniem wydmuchując dym. Wystarczyło jej pół godziny by opróżnić na spółkę z Dessy i Tony'm całą butelkę.
- Musisz przyznać, Tone. Lepiej nam wychodzi bycie parą kiedy jesteśmy pijani.
Effy położyła mu głowę na kolanach wpatrując się w niebo. Dessy tymczasem zaczynała kolejną butelkę. Dog siedział obok i miauczał wesoło. Już dawno przestali przejmować się Peter'em.
Tony pociągnął kolejny łyk śmiejąc się. Alkohol rzadko uderzał mu do głowy, ale tym razem było inaczej. Przyciągnął do siebie Effy całując ją w usta. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, ale nie odsunęła się. Dessy wymamrotała coś pod nosem przyglądając się im ze złośliwym uśmieszkiem.
Ciemnowłosa wstała zabierając pustą butelkę i rzucając nią z całej siły w stronę pojemników na śmieci. Zachwiała się na nogach i poczuła jak chłopak łapie ją w pasie. Po chwili oboje upadli na ziemię śmiejąc się głośno.
- Będzie mi cię brakować. - powiedziała cicho.
Tony odsunął się z ponurą miną.
- Jeżeli będziesz miał na to wpływ...nie znikaj, ok?
Effy pocałowała go w policzek i wstała otrzepując ubranie z piachu.
- Dessy?
Dziewczyna wyburczała coś pod nosem i upiła kolejny łyk z butelki. Effy westchnęła tylko i spojrzała z wyczekiwaniem na Tony'ego.
- Nie smęć, Tone. Dessy jest zbyt pijana, a ja nie mam z kim iść nad rzeczkę.
Blondyn wstał przyglądając się Blanche.
- Nie powinniśmy jej gdzieś zanieść?
- Pfff, moja wina, że się uchlała?!
- Sama w nią wlałaś ten alkohol. Ona po prostu nie pije tak dużo jak ty.
Dziewczyna warknęła jakieś przekleństwo i spróbowała ocucić przyjaciółkę, która wciąż mamrocząc coś pod nosem najwyraźniej miała zamiar tu spać. Tony wziął Des na ręce i zaniósł do ich domku.
- No i mamy problem z głowy. To gdzie teraz?
- Nad rzeczkę! - pisnęła ciągnąc go w stronę Harkness.
- Mówiłem, ze nie mam zamiaru wyławiać cię z wody.
- A kto tu mówi, że ja mam zamiar się topić? Ja sobie tylko kulturalnie popływam. - chwyciła butelkę wina i nucąc coś pod nosem ruszyła w stronę rzeki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin