Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XVI
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 22:15, 01 Sie 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 113, noc

Kage był zaskoczony widząc wielką łunę ognia płonącą w Michaeltown.
Rozejrzał się wokoło sondując okolicę w poszukiwaniu mupów.
Mupy. Mutanci-popaprańcy. Co za idiota wymyślał te nazwę?
Ominął rozległy cmentarz, który regularnie się rozrastał, za sprawą dziwnego chłopaka noszącego zwłoki.
W końcu Usagi dotarł do starego mieszkania Nei, gdzie na kamieniu siedział Nemezis grający na konsoli.
- Nerine! Wiem, że tu jesteś! - krzyknął Usagi wyjmując miecz z pochwy. Wyczuł przeskok w eterze i w samą porę zablokował ostrze Devein.
- Cześć, Kage.
- Cześć, Nerine - odparł uśmiechając się do niej dziko. Odpowiedział mu taką samą miną i zamachnęła się biczem.
Kage krzyknął, kiedy uderzenie rozcięło mu ubranie na piersi, znacząc ją ukośną pręgą. Uderzył tamtą rękojeścią w nos. Ona podcięła mu hakiem nogi i upadł na ziemie. Przetoczył się i kucnął trzymając miecz za sobą.
Natarli na siebie i w starciu na ostrza Nerine szybko przeszła do defensywy.
Owinęła jego prawe ramię biczem i wykręciła je, zmuszając go do wypuszczenia miecza. Niewiele myśląc chwycił ją za gardło i ścisnął.
Dopiero, gdy tamta opuściła bicz, uświadomił sobie, że jego ręka jest z kamienia.
Jak mogłem o tym zapomnieć?
Wtedy na moment utkwił wzrok w Nemezis. Wszystkie włosy na plecach zjeżyły mu się w jednej chwili, gdy wyczuł moc tamtego.
Chce uciec.
NIE!!!
Zanim zdążył to sobie uświadomić, Usagi puścił Nerine i ruchem lewej ręku ogłuszył dzieciaka. W tej samej chwili ręka zesztywniała i Kage upadł na kolana, nie mogąc utrzymać jej ciężaru.
Nerine podniosła się z ziemi, wciąż spoglądając podejrzliwie na Usagi'ego. Powoli owinęła mackę wokół tułowiu 9-latka i przerzuciła go przez ramię pogwizdując pod nosem.
Usagi próbował się podnieść, co skończyło się nadwerężonym brakiem i długą wiązanką przekleństw posłanych w stronę znikającej za horyzontem Devein.

[MT] Dzień 113, noc - Sam Angel

Czyjeś dzikie krzyki przerwały pracę Samuela Angela. Chłopak rozejrzał się wokoło i po chwili niepewności, z pochodnią w ręku, ruszył w poszukiwaniu właściciela głosu, który uniemożliwiał mu pracę.
Znalazł na oko 14-letniego chłopaka o azjatyckich rysach twarzy, który klął głośno, trzymając prawą ręką jakąś kamienną rzecz. Mało nie zwaliło Sama z nóg, gdy uświadomił sobie, że kamienny twór jest ręką Azjaty.
- O! Masz pochodnie! To nawet lepiej...
Widział rozdartą koszulkę tamtego, którą chłopak zawiązał mocno na ramieniu, tuż przy barku.
- Po co ci to? - zapytał Sam, nie chcąc znać odpowiedzi. Brunet uśmiechnął się tajemniczo. Za tym uśmiechem kryła się determinacja, strach i szaleństwo.
- Przytrzymaj końce koszuli - Sam spełnił prośbę tamtego. Wtedy dostrzegł, że kamień na ręce tamtego zaczyna się, mniej więcej na wysokości łokcia. - Ściśnij mocno i nie puszczaj. Gdy ci powiem, zasklepisz kikut płomieniem.
Co? On chyba nie zamierza...
Sam ciągnął za końce rozdartej koszulki, podczas gdy tajemniczy chłopak przykładał miecz do zgięcia w łokciu.
- Miejmy to już za sobą.
Świst metalu. Dziki krzyk bólu. Ciepła krew.
ZROBIŁ TO!!!
Sam Angel zawiązał najmocniej jak mógł szmatę.
- OGIEŃ!!!!!!
Wystraszony chwycił pochodnię.
Przez następne pół nocy towarzyszył Usagi'emu Kage w jego agonii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 0:09, 02 Sie 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 113, noc.

Devein chwyciła 9-latka i przerzuciła go sobie przez ramię po czym zaczęła uciekać. Cały czas biegła czując Gaiaphage dookoła siebie.
Biegnij
Czuła się jakby biegła po bieżni. Nie. Czuła się jak w filmach. Jakby biegła w miejscu po czarno-białej szachownicy. Biegła czując, że ma ze sobą białego króla. Prawda była taka iż to ona była hetmanem. Oczywiście czarnym. Była silna. Jednak nie wystarczająco. Po tej szachownicy stąpała czarna masa czyhająca za jej plecami. Czarna? Czy aby na pewno?
Nerine na chwilę zwolniła biegu i dotknęła czarnych włosów (*.*) Nemezis. Chłopiec dalej trzymał w ręce swoją konsolę. Dziewczyna spróbowała dotknąć ją palcem.
Wtedy Nerine wpadła do gry.
Nie wiedziała jak to było możliwe.
Ziemia zaczęła nagle się pod nią zapadać. Ziemia jakby zmieniła się w zębate usta.
Spadała.
Kilka chwil później opadła na świecącą ziemię. Szachownicę. Zaczęła przyglądać się awatarom. Niektóre były ciemne, a inne jasne. Rozpoznawała je. Nea, Lacie, Alyssa, Dess, Sophie, Vicky, Deb, Kage, Dan, Accel, Ryan... Same avatary. Zaczęła wzrokiem wyszukiwać siebie. Przy okazji zauważyła po jednej stronie ciemnawe pudełko zamknięte prawie z wszystkich stron. Z jednej świeciło światłem. Spojrzała na drugą stronę planszy. Wtedy w jej głowie zaczęły pojawiać się kolejne avatary. Te, które umarły. Ethan, Effy, Gwen...
Kilka chwil później spojrzała tam, gdzie był przeciwnik 'pudełka'. Ciemność. Potwór z wielkimi kłami. Kosmita.
A obok była ona.
Wyglądała trochę jak plastikowa laleczka. Marionetka. Miała długi bicz, jedno ciemnawe oko i drugie błyszczące zielenią. Jego zielenią.
Wtedy z gry wyciągnęła ją bolesna macka Ciemności.
Nerine wrzasnęła po czym odsunęła swoją dłoń od przewieszonego chłopca.
Biegnij
Ruszyła przed siebie i chwilę później była przy jaskini.
Chwilę później w środku.
Podeszła do ściany zieleni z dzieckiem. Nemezis ocknął się i spojrzał na potwora.
Za późno.
Haczykowate macki Ciemności wbiły się w umysł chłopca. Masa zaczęła się pomału przysuwać do dziecka. Minuty później Gaiaphage zmienił się w zielony obłoczek i wpadł przez nozdrza i usta do ciała Nemezis.
Wtedy we dwoje zniknęli.

*a teraz scena, którą od dawna mam w głowie : >*

[Jaskinia] Dzień 113, noc. Chwilę przed upadkiem bariery.

Nerine rozejrzała się ze strachem w oczach.
Nie ma.
Zniknęli.
Pufff.
Zielona masa przylegająca do ścian również zniknęła.
Nerine zatrzęsła się i opadła na kolana. Jej głowa zaczęła pulsować i dziewczyna wrzasnęła. Poczuła potworny ból jakby coś zaczynało być z niej wysysane. Świadomość pomału zaczęła wracać do przyćmionego umysłu. Linki Gaiaphage jakby zaczęły znikać zostawiając po sobie ból w głowie.
Gaiaphage już jej nie potrzebował.
Jej serce przyśpieszyło, a źrenica oka zrobiła się potwornie wielka. Świadomość całkowicie wróciła i zaczęła pomału analizować wszystko co się wydarzyło. Załkała. Dziewczyna z pierwszego tygodnia wróciła.
Dopiero wtedy wyczuła, że jaskinia lekko się trzęsie. Koniec był bliski. Ostatkiem sił wstała i zaczęła biec. Wtedy właśnie jaskinia zaczęła się zasypywać. Najpierw tył, końcowy odcinek, a potem coraz dalej. Nerine zaczęła uciekać.
Biegnij.
Do jej umysłu zaczęło dochodzić coraz więcej wiadomości. Śmierć Effy. Wojna. Próba samobójstwa. Bicz. Zbiczowanie Neah'a i puff. Nemezis. Pobicie Kage.
Podczas biegu zasłoniła usta by przypadkiem nie krzyknąć.
Wtedy właśnie potknęła się opadając na ziemię. Załkała. Dosłownie w tej samej sekundzie z pułapu jaskini spadł stalaktyt. Przebił jej nogę. Wrzasnęła. Wtedy zauważyła, że jest przy wyjściu. Miała je dosłownie na wyciągnięciu ręki. Kilka kroków i wolność. O tak wiele prosiła?
Poczuła jak kawałek skały odpadł z jaskini po czym przygniótł jej kolejną nogę. Zawyła. Wiedziała, że nikt jej nie usłyszy, jednak postanowiła się wyżalić.
- DLACZEGO?! Dlaczego zła postać zawsze musi umrzeć? Dlaczego zawsze tak musi być? Dlaczego?! Czemu tak zawsze jest?! Czemu nigdy nie można dostać drugiej szansy? Dlaczego?! Dobrzy przecież też zabijali, kradli, oszukiwali i zabijali. Dlaczego to zły musi mieć zawsze pod górkę! Czemu nie może być szczęśliwy i przy okazji zły? Dlaczego nigdy nie można spróbować naprawić swoich błędów? Dlaczego to ja mam umrzeć! Dlaczego to Gaiaphage gdzieś biega, a ja leżę w tej przeklętej jaskini?! DLACZEGO?! - wyrzuciła szlochając i drapiąc ziemię jakby chciała wysunąć nogi spod kawałków jaskini i uciec. - Dlaczego zawsze muszę być a przegranej pozycji?! Po co w ogóle się rodziłam skoro moim celem było zabijanie, krzywdzenie i swoja własna śmierć?! Czemu mam taką bezużyteczną moc?! Zastopowanie czasu lub przyśpieszenie nie uwolni mnie stąd! Nic mi nie pomoże! Dlaczego?!
Nerine schyliła głowę i przed oczami przeleciały jej twarze 'avatarów'. Ludzi z ETAP-u. Nie ważne czy byli to wrogowie czy przyjaciele. Po prostu pojawili się w jej głowie. Wszyscy. Potem w jej głowie zaczęły pojawiać się jej własne wspomnienia. Te wszystkie szczęśliwe. W agonii nie poczuła nawet jak stalaktyt przebił jej bicz. Siedziała sama w krainie wspomnień. Urodziny, pierwsze święta, pierwszy dzień w szkole, wygrane zawody, koncert siostry, trafienie do poprawczaka, poznanie Deb, pierwsza miłość, pierwszy pocałunek, pierwsza piątka z matmy, pierwszy dzień ETAP-u, poznanie Kage, Effy, Lacie i kilku innych, ostatni dzień w domu, pomoc po utracie oka, ucieczki...
Załkała po czym poczuła uczucie ciepła rozlewającego się po całym ciele. Znowu wyobraziła sobie wszystkich ludzi i uśmiechnęła się delikatnie.
"Trzymajcie się"
Uniosła głowę i spojrzała ostatni raz na jaskinię.
- Dlaczego... - powiedziała ze łzami w oku i spojrzała na pułap jaskini z którego zaczęły spadać setki stał.

Game Over, Nerine


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 14:14, 02 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Czw 19:08, 02 Sie 2012    Temat postu:

[Dom Vicky] Dzień 19, ranek.

- Zabić cię gnoju!?- krzyczała.
- Dobra. Sto, zmęczyłem się.
- Mam to gdzieś palancie- rozpędziła się dziewczyna uderzając chłopaka z całej siły w twarz.
- Co to cholera było?- osunął się lekko Rody.
- Byłam w drużynie rugby- powiedziała, po czym dmuchnęła w swoją rękę.
- Ja pierdzielę, mocna laska.
- Jasne, że mocna, a co ty myślałeś- uśmiechnęła się przez łzy.
Chłopak podszedł do niej i przytulił ją.
- Ty.. mał- przerwał jej w połowie słowa.
- Zamilcz.
W spokoju usiedli na kanapie.
- Opowiedz mi co cię dręczy.
- Dobra, w końcu i tak mam zmarnowane życie. Hmm.. dręczy mnie to, że zdradziłam swojego ukochanego, a teraz mam dziecko z jakimś głupim fagasem co mi przypomina "Luke w sukience".
- "Luke w sukience"?
- Taki gościu co się w sukienki ubierał, był psychiczny, wykręcał sobie ręce.
- Wariat.
- Nie chce tego dziecka, jestem młoda, nie potrafię mu zapewnić porządnego życia.
- Tym się nie przejmuj, ważne, że go pokochasz prawdziwą, matczyną miłością.
- Może masz rację, niech tak będzie. Poradzę sobie. Chyba.- przetarła oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:33, 03 Sie 2012    Temat postu:

[Nieopodal Laboratorium] Dzień 113/114 (21/22 października), noc

Nea siedziała na kamieniu na szczycie jednego z wzgórz, ukrywając twarz w dłoniach. Była niezrozumiałym sama dla siebie kłębkiem emocji.
Nie płakała. Była wycieńczona, głodna i odwodniona. Wstrząsał nią suchy szloch.
Reszta mutantów, oraz kilkanaście normalnych, którzy stanęli po jej stronie, trzymali się kawałek dalej, z niepokojem obserwując Vane.
- Nea... - usłyszała przy uchu głos Jaydena.
- Zabij mnie.
- Co? Ja nie...
- Zabij mnie, Jay. Proszę - uniosła głowę, by zobaczyć jego zszokowaną minę. Wykrzywiła twarz w grymasie, który miał przypominać uśmiech. - Ja już tak dłużej nie potrafię.
- Nea, jesteś w szoku, wspomnienia cię dobi...
- WIEM KIM JESTEM I CO CZUJĘ! - wydarła się, wstając. Odetchnęła ciężko, odbezpieczając pistolet i zwracając twarz ku scenie, od której odwracała się przez ostatnie dwie godziny.
Nikt wciąż nie odważył się do niej podejść, jakby była bombą, która miała zaraz wybuchnąć.
Nikt, prócz...
- Nea - dziewczyna otarła łzę z policzka. Ten łagodny głos zawsze ją uspokajał, ilekroć dostawała napadu szału.
- Powinnaś być z dziećmi, Sailor Moon.
- Reed ich pilnuje - przez chwilę stały w milczeniu, obserwując gniewny tłum wykrzykujący coś o mupach.
"To koniec", uświadomiła sobie. Przez kilka sekund oswajała się z tą myślą, a im dłużej myślała, tym bardziej była tego pewna.
- Jeśli umrę, powiedz mojej mamie, że to była moja wina. Nie próbuj tego zwalać na siebie, Lacie. Lean, Emily i Rose to moja wina. Ci wszyscy tam w Michaeltown, to moja wina. To ja byłam za nich odpowiedzialna.
I to ja zawiodłam. Wtedy kiedy najbardziej mnie potrzebowali.

Odgarnęła czarne włosy z twarzy, kiedy ktoś za jej plecami zaklął siarczyście, wskazując coś na granicy lasu.
- O co cho...
Kiedy Nea myślała, że już naprawdę gorzej być nie może, zobaczyła trzecią grupkę i kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce.
"No jasne. Tłum anty-mupów był zbyt duży jak na samo Michaeltown".
Trzecia grupa, dowodzona przez Deborah wyraźnie była zaskoczona, tym co zastali.
Nea już unosiła rękę, żeby podnieść ich na wzgórze, kiedy zobaczyła jeszcze jedną absurdalną rzecz tej nocy.
Naprzeciw nim szedł dziewięcioletni, czarnowłosy chłopiec. Jego skóra była... zielona. "Nie", uświadomiła sobie Nea. "On promieniuje zielenią. To pochodzi z jego wnętrza".
- Nemezis - szepnęła bezwiednie. Chociaż nikt jej nie usłyszał, wszyscy umilkli i zamarli w miejscu.
Tętno jej przyspieszyło. Obserwowała w milczeniu, jak chłopak idzie powoli w kierunku bariery.
Wszyscy stali jak sparaliżowani, niezdolni do ruchu, czy nawet do racjonalnego myślenia.
Nea także, chociaż gdzieś w głębi umysłu wiedziała co się dzieje.
Wszyscy wiedzieli.

Dwie potęgi starły się ze sobą, łącząc się w jedną całość w tym małym chłopcu. Był tylko ciałem. Ciałem, którego umysł składał się z dwóch sprzecznych tworów.
Od czasu bitwy w elektrowni wszyscy myśleli, że Gaiaphage i Nemezis byli sobie dokładnie przeciwni.

A może właśnie byli tym samym? Jednością w dwojgu ciałach, a nie dwojgiem w jednym ciele.
Może właśnie od początku o to chodziło? Żeby jedno spotkało się z drugim?
Co więc się stanie, kiedy dzieciak dojdzie tam, gdzie zmierza?

Ostateczna zagłada.
Albo koniec wszystkiego i wybawienie.

Taka potęga... w takim mały, drobnym ciele. Zielonkawe światło wydobywające się z wnętrza czarnowłosego dziewięciolatka przybrało na sile. W absolutnej ciszy Nemezis powoli wyciągnął rękę i z delikatnym uśmiechem błądzącym po twarzy dotknął bariery.

W tym momencie Nea poczuła, jakby jej umysł wreszcie umknął i wyślizgnął się z ciasnej pętli, która krępowała jej umysł i nie pozwalała działać. Ale było za późno.
Nemezis cofnął się kilka kroków, jak artysta podziwiający swoje dzieło.
Bariera pokryła się siatką pęknięć, których krawędzie opalizowały czerwienią. Pęknięcia narastały, pełzając po przezroczystym murze, którego tak nienawidzili.
A potem bariera pękła. Jak lustro, które ktoś roztrzaskał o podłogę.
Miliony kawałków wyleciały w powietrze, a Nei skojarzyło się to z jakimś absurdalnym pokazem fajerwerków.
Kawałeczki wyglądały jak błyszczące lekko szkło, które nie spadało, lecz wręcz płynęło w locie, jak w zwolnionym tempie.
A potem po prostu... zniknęły. Bez żadnego puff, żadnego efektownego spłonięcia.
Jakby ich tam nigdy nie było.


Byliśmy tylko marionetkami w ich rękach. Tylko lalkami, które miały dobrze spełnić swoją rolę.
Albo znów nie mamy o niczym pojęcia. Może znów chodzi o coś większego?
Na pewno.

- Zawsze chodzi o coś większego - szepnęła Nea, patrząc na tłum rodziców, dziennikarzy i reporterów. Na rzędy kamer, na błyski fleszy, na pracowników stacji telewizyjnych przepychających się przez tłum rodziców, który niepewnie kroczył ku nim.
Lacie jęknęła coś niezrozumiale. A Nea wciąż patrzyła.
Na anteny satelitarne, na kilka wybudowanych pospiesznie budynków, na Holiday Inn w budowie, na restauracje, stworzone by karmić turystów, na...
- McDonald! - jęknęła, osuwając się na kolana i wybuchając płaczem.


_____
Kiedy każdy napisze swojego posta, proszę nie zamykać rozdziału. Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.
To jeszcze nie koniec...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 21:20, 03 Sie 2012    Temat postu:

[Tam gdzie nie ma już bariery xDD] Dzień 114 (22 października), noc.

Lacie stała nieruchomo, wyprana z wszelkich emocji, próbując zrozumieć to co właśnie się stało. Usłyszała radosne okrzyki dzieci. Widziała ich radość. Widziała płaczącą Neę, jednak po chwili straciła ją z oczu, gdy obok niej przebiegło kilku dorosłych.
Stała, dopóki ktoś nie szarpnął jej za ramię. Po chwili dostrzegła mikrofon podsunięty jej do twarzy. Reporterka pytała o coś podniecionym tonem, jednak dla Lacie Vane brzmiało to jak jeden wielki bełkot. Odsunęła, wcale nie delikatnie mikrofon i obróciła się na pięcie, prawie zderzając się z Reed i Accelem trzymającym za rękę zaspaną Last Order. Wzięła od nich czym prędzej Nathaniela i Ignisa. Parę osób obok krzyknęło z przestrachem, jednak Lacie to nie obchodziło. Nie obchodziło jej nic, prócz znalezienia Dianthe Vane.
Przepchnęła się przez tłum. Przecież jej matka musiała gdzieś tu być. Musiała.
MUSIAŁA.
Przeszła obok wygłodzonego dzieciaka, któremu ktoś właśnie podał hamburgera. Chłopiec wybuchnął płaczem, zatapiając zęby w jedzeniu, a Lacie przygryzła wargę. Wiele by oddała za jej ulubioną, wegetariańską sałatkę.
- Przepraszam! - wrzasnęła, przepychając się przez dziennikarzy.
Robili jej zdjęcia. Tak, białowłosa dziewczyna z dzieckiem i pół-smokiem na rękach musiała wzbudzać sensację.
Biegła dalej (nie wywróciła się ani razu!), zerkając kątem oka na tłum przed McDonalds'em. Biegła, dopóki nie usłyszała swojego imienia.
- Lacie Vane? Uzdrowicielka jest tam! - wrzasnęła Isa, wskazując ją palcem, a pod Lacie ugięły się nogi, zobaczywszy kto zadał pytanie.
Stanęła naprzeciwko Dianthe Vane i Brandona.
Chciała zawołać "mamo..." ale głos jej się załamał w połowie. Dianthe Vane wpatrywała się w córkę, a Lacie patrzyła jej prosto w oczy, takie same jak... Rosemary Vane. Dostrzegała w nich tyle słów, które Dianthe chciała wypowiedzieć.
"Urosłaś"
"Dojrzałaś"
"ZMIENIŁAŚ SIĘ"
Nie mogła jej przytulić, ze względu na dzieci, których nie chciała wypuszczać z rąk ani na minutę.
Po chwili zauważyła jak jej matka rozgląda się w popłochu. Szukała kogoś obok Lacie. Miała nadzieję, że nagle zza niej samej wyjrzy blondwłosa główka, podbiegnie do niej i...
- Lacie? Lacie, już wszystko dobrze, już... Lacie, nie płacz, proszę... Martwiliśmy się o ciebie i Neę. Cały czas czekaliśmy z Pauline, cały czas...
Lacie poczuła jak po policzkach spływają jej łzy. Ból narastający w środku był do niewytrzymania.
- Mamo - wyjąkała w końcu, kręcąc głową i prawie niedowidząc przez słone krople, przez które jej oczy przeraźliwie piekły - Rosemary nie ma. Nie żyje.
Nathaniel wyciągnął w górę rączkę, próbując otrzeć jej łzy. Próbował też użyć mocy, jednak ból Lacie był zbyt wielki.
Zobaczyła niedowierzającą minę matki i nie wytrzymała.
- Jak to nie żyje?
- NORMALNIE! NIE ŻYJE! ZOSTAŁA SPALONA! - wrzasnęła Lacie najgłośniej jak potrafiła, a jeden z reporterów ponownie zrobił jej zdjęcie. - NIE ŻYJE! NIE ŻYJE! ROSEMARY VANE NIE ŻYJE! Tak samo jak Emily i Lean... Mamo, nie chciałam. Nie mogłam nic poradzić. To Hinner, ta podła s*ka ją spaliła, nie mogłam... NIE CHCIAŁAM! - wrzeszczała nagle Lacie, gdy ojciec odciągał ją w ustronniejsze miejsce.
Zamierzała jeszcze krzyknąć: A Dan rzucił mi pod nogi jej czaszkę! ale uznała że to by była przesada.
Ojciec przytrzymał ją od tyłu za ramiona, a Lacie spojrzała matce w oczy.
- Już dobrze, Lacie.
Lacie pokręciła głową, nic nie mówiąc.
- Rozumiem to. Podobno działy się tu straszne rzeczy. Jednak cieszę się że żyjesz - powiedziała z trudem Dianthe, a Lacie załkała, gdy ojciec pogłaskał ją po skołtunionych włosach.
- Przepraszam.
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
- To nie twoja wina - powiedziała matka, a Lacie jęknęła głośno.
Nie wiedzą jak się ze mną obchodzić.
- Boże, przecież... - zaczął nagle ojciec, odsuwając się od niej i sięgając do swojej torby. Wyciągnął z niej zwykłą kanapkę, wzbudzając w Lacie jeszcze głośniejszy wybuch płaczu. Zdawało jej się że dopiero teraz rodzice zauważyli dzieci. Lacie ucieszyła się w duchu, że Ignis cały czas głowę schowaną miał w jej brudnej koszulce. Matka wzięła od niej Nathaniela, jednak Ignisa jej nie dała. Bała się jej reakcji.
Zatopiła zęby w bułce, która nawet z jej słonymi łzami smakowała wyśmienicie.
- Te dzieci... Zaopiekowałaś się nimi, prawda? Zawsze miałaś takie dobre serce... - mówiła mama, podczas gdy Lacie kończyła jeść. - Zaraz, Lacie... BOŻE! - wrzasnęła nagle Dianthe, a Lacie spojrzała na nią beznamiętnie.
- Zauważyłaś, że ma moje oczy, prawda?
- Jak to możliwe? - zapytał ojciec, spoglądając na Nathaniela. - Nie...
W tej właśnie chwili Ignis uznał, że może przyjrzeć się swoim dziadkom. Dianthe wrzasnęła, jednak po chwili stanęła nieruchomo, wpatrując się spokojnie w Ignisa.
Dobra robota, Nath.
- To twoje dziecko - stwierdziła łamiącym się głosem Dianthe, przyglądając się Nathanielowi. W myślach zaczęła obliczać upływ czasu w ETAP-ie.
- Tak, moje, mimo wieku. To długa historia, mamo. Ten potworek też jest mój, a to jeszcze dłuższa historia. Cóż, zostałaś babcią. GRATULUJĘ.
- Więc może ją nam streść? - Ojciec spojrzał na nią z rozbawieniem. - To absurd, Lacie.
- Przyjęliście to w miarę spokojnie... - wymamrotała Lacie. - Mimo że zostałam jedyną, nastoletnią matką w Nowym Świecie.
- Nie przyjełęłam tego spokojnie! - wrzasnęła Dianthe. - To dziecko wygląda na dwa lata! TO DRUGIE ZA TO NIE WYGLĄDA JAK DZIECKO!
- Mamo.
- Przepraszam - Ojciec objął Dianthe ramieniem, a ta spojrzała na nią przepraszająco - To chyba faktycznie długa historia. Ale... Ale z kim?
- Kage Usagi, chłopak z Grantville - parsknęła Lacie, widząc jak matka krzywi się na dźwięk słowa "Grantville" - Niedługo wam go przedstawię.
O ile żyje.
- To wszystko nie jest normalne, nie przejmujcie się - dodała cicho, próbując ich uspokoić. - Rozumiem, że to musi być dla was szok...
- Będzie trzeba kupić dużo ubranek... - wymamrotała matka, a Lacie spojrzała na nią ze zdumieniem. - Ten czarnowłosy jest słodziutki. Do tego drugiego też mogłabym się przekonać... Tak właściwie to chyba nie jest aż taki dziwny, skoro niektóre dzieci krzyczały coś o dziewczynie z biczem zamiast ręki.
- Urodę odziedziczył po ojcu - powiedziała nieco głośniej Lacie, czując kolejne napływające do oczu łzy. - A Ignis jest naprawdę kochany.
- Ignis?
- Jak ogień. Imię nadane przez Accela, mojego przyjaciela. Ten drugi to Nathaniel.
Matka wpatrywała się w dzieci jeszcze przez parę minut w milczeniu. Potem podała Nathaniela Brandonowi Vane, a Lacie postawiła Ignisa na ziemi obok ojca. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Tęskniłam, mamo. - zaszlochała, wpadając jej w ramiona i wdychając zapach perfum. - Przepraszam. Przepraszam za wszystko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pią 21:58, 03 Sie 2012    Temat postu:

[Laboratorium] 22 października 2012r. - po północy.


Nagle całe laboratorium zawrzało. Dzieciaki tłoczyły się w euforii ku windzie oraz schodom, by wydostać się na zewnątrz. Wszędzie dało się słyszeć tylko jedną wieść, "Bariera opadła". Wszyscy byli podnieceni, szczęśliwi. Wszyscy za wyjątkiem jednej osoby. Accelerator, który wraz z Reed pilnował dzieci Lacie, oraz last Order śpiącej obok nich, siedział w osłupieniu. "Bariera opadła?". Jego blada twarz cała się spięła. Reed, która siedziała naprzeciw niego zerwała się z fotela.
- Accel... bariera... nie ma jej?- dziewczyna złapała chłopców i chciała wyjść, ale albinos ją zatrzymał.
- Myślisz, ze uda ci się wyjść w takim tłumie, z dwoma dzieciakami na rękach?- Accelerator, wziął swój karabin i szturchnął nim kilka razy Last Order. "Nigdy nie myślałem, że konfrontacja z rzeczywistością nadejdzie tak nagle." pomyslał, podciągając dziewczynkę.
- Chodźmy, chyba teraz da się już przejść.
Accel ruszył ciągnąc za sobą Misakę, zaraz za nimi szła Reed z bliźniakami na rękach.
Przed laboratorium wpadli na Lacie, która zabrała chłopców. Kilka osób było zaskoczonych wyglądem Ignisa. Zaraz potem Reed zaczęła się rozglądać za swoją rodziną. Była pewna, ze tu są. Po kilkunastu minutach wreszcie ich dojrzała. Wszyscy tam stali.
- Accel, widzę ich! Moi rodzice, mój brat!
Nad ich głowami przeleciał śmigłowiec. Chwile potem zatrzymał sie nad nimi.
- Wygląda na to, że moja "rodzina" tez mnie zauważyła. - powiedział, a snop światła z góry oświetlił jego i Last Order. Rozległa się głośna syrena i nie wiadomo skąd wybiegło 20 żołnierzy. Okrążyli go szczelnym pierścieniem, odcinając jego i dziewczynkę od reszty ludzi.
Przez megafon rozległ się głos.
- Accelerator! Wyrzuć broń! Odsuń się od Obiektu20001! Na mocy nadanej mi przez Organizację Narodów Zjednoczonych zostajesz aresztowany pod zarzutem stanowienia niebezpieczeństwa dla społeczeństwa!
Accel stał nieruchomo, razem z nim Last Order, która przytuliła sie do jego nogi.
- "Czy ONI cię zabiorą?" pyta Misaka pyta Misaka z przejęciem w głosie.
- Obiecałem ci przecież, że cię nie zostawię.- Accel opuścił głowę by spojrzeć na dziewczynkę. Odrzucił karabin, którym do tej pory się podpierał.- Obiecałem... ja... Obiecałem...- z jego oczu zaczęły płynąć łzy, gdy usłyszał znajomy dźwięk Capacity Down. Nie może tu walczyć. Zbyt wiele niewinnych osób mogłoby ucierpieć.
- NIE!- Reed próbowała przedrzeć się przez kordon wojskowych.- Nie pozwolę wam go zabrać!
- Nie możesz nic zrobić.- odezwał się mężczyzna w fartuchu koło dziewczyny.- Tym razem nic nie pójdzie źle.
- Nie...- Reed pobladła. Spojrzała na chłopaka. Wyglądał jakby sie poddał. Nie znał swojego losu, myślał, że wróci do laboratorium, gdzie znów podejmą próby pozbawienia go mocy. On miał zginąć.
- Nie pozwolę wam! Accel! UCIEKAJ!
Accelerator odwrócił się w jej kierunku i postąpił kilka kroków. Echo strzałów poniosło się w górach. Psychik odepchnął żołnierzy oddzielających go od Reed. Upadł w jej ramiona. Z jego pleców płynęła krew, podobnie z uda, tuz koło dłoni Last Order, oraz z okolic serca.
Accel widział, ze Reed coś mówi, że płacze. Nic nie słyszał. Rozejrzał się. Ostatnią, rzeczą jaka zapamiętał był mały chłopiec z elektrowni, otoczony zieloną poświatą, oraz siostra Accel'a trzymająca go za rękę. Zdawało się, że nikt prócz niego ich nie dostrzega. Wtedy chłopak stracił przytomność.


[Szpital] 20 listopada 2012r. - około godziny 9.


- Budzi się ze śpiączki.- usłyszał Accel. Otworzył oczy, ale natychmiast z powrotem je zamknął. Światło listopadowego poranka było dla niego zbyt mocne. Powoli rozchylił powieki. Źrenice powoli się dostosowały do warunków panujących w pomieszczeniu. To co zobaczył, a raczej widok osób, które stały przy jego łóżku był dla niego nie do pojęcia. Myslał, ze nie żyje, tymczasem stały przy nim osoby, które z pewnością nie należały do zmarłych. Reed, Last Order, Lacie a także kilka innych osób które poznał w Nowym Świecie były teraz z nim. Chłopak wyczuł, że ktoś trzyma jego rękę.
- "Wróciłeś!" zawołała Misaka tuląc się mocno do ciebie.
- Witamy cię z powrotem z nami.- powiedział ktoś z tyłu.
Spojrzał na Reed. Dziewczyna nachyliła się tylko do niego i przytuliła.
- Ciesze się, że żyjesz.
Potem Accel wysłuchał opowieści o tym, jak żołnierze wraz z naukowcami z pustym wyrazem twarzy po prostu odeszli, pozostawiając go w uścisku Reed. Chwilę później pielęgniarka wygoniła wszystkich, prócz Reed na korytarz.
- Nie wiem, czemu tak się stało, ale jestem wdzięczna temu c to spowodowało.
- Myślę, ze ja też.- chłopak wciąż nie odzyskał jasności umysłu.
- Spałeś prawie miesiąc. Wiele się od tego czasu zmieniło.- uśmiechnęła się do niego.
- Mam nadzieję, że uda mi się to wszystko nadgonić.- kąciki jego ust lekko się podniosły w słabym uśmiechu.
Nastąpiła krótka, ale niezręczna cisza.
- Najważniejsza rzecz o jakiej musisz wiedzieć to, że zostaniesz ojcem...- powiedziała Reed i pocałowała go.

THE END (Koniec historii Accel'a)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pią 23:44, 03 Sie 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:24, 04 Sie 2012    Temat postu:

[Dawne miejsce, gdzie znajdowała się bariera] 114, noc
Niektórym widocznie głos ugrzązł w gardle, ale zdecydowanie nie Hinner.
- CO SIĘ DZIEJE?! - krzyknęła. Dobrze widziała to coś, tą... pajęczynę, rozciągającą się po całej barierze. Później ta... pękła. Posypała się jak lustro, którego odłamki zniknęły. Dzieciaki rozbiegły się na wszystkie strony, potrącając dziennikarzy, w poszukiwaniu rodziców.
Deborah nie robiła sobie wielkich nadziei. Pewnie Cindy była daleko, wynajmując jakąś kawalerkę. Co prawda dzwoniła do niej często kiedy była w poprawczaku, ale ich rozmowy trwały jakieś 10 minut.
Nie musiała długo szukać, by w tłumie zauważyć zniewalająco wysoką - w końcu Cindy miała prawie 190 cm wzrostu, rudą kobietę, wydzierającą się głośno, donośnym głosem, który wyćwiczyła jako przewodnik w ZOO.
- DEBORAH!? DEBORAH?! WIDZIELIŚCIE MOJE DZIECKO? DEB, KOCHANIE!
Deborah powolnym krokiem ruszyła w stronę chmary ludzi z poza bariery. Początkowo trochę ją to zszokowało, ale potem naprawdę wkurzyło. Jak śmieli pojawiać się po 114 dniach nieobecności, pośród których najbardziej ich potrzebowali? Co prawda Deborah nie ubolewała nad tym bardzo, w końcu jeśli byliby przez cały czas w MT i GV, nadal chodziłaby do poprawczaka.
Wtedy uderzyła ją ta myśl.
"Poprawczak. Odeślą mnie z powrotem do poprawczaka. Wytoczą mi proces o III bitwy i stan wojenny. Wstawią do więzienia do końca życia."
Splunęła pod nogi jakiejś paniusi w szpilkach, ominęła reporterkę i stanęła obok matki, która ją przytuliła. Deborah nie zareagowała.
- Deb, tak się martwiłam... Dobrze, że nic ci się nie stało... O MÓJ BOŻE, CO Z TWOJĄ TWARZĄ?!
Cindy pewnie z początku myślała, że narysowała jokerowy uśmiech mazakiem, albo innym czymś. Deborah uśmiechnęła się szeroko, by pokazać bliznę w pełni okazałości.
Hinner powoli odsunęła się od matki. Miała nad nią sporą przewagę, mimo tego o ile tamta ją przewyższała. A potem wspięła się na palce - Cindy pochyliła się, jakby myślała, że córka chce ucałować ją w policzek - i chuchnęła jej w twarz ogniem. Kilka sekund później pokierowała nim tak, by rozszedł się po całym ciele matki.
Ktoś obok krzyknął, wtórując Cindy Hinner, gdy ta paliła się żywcem. Reporterzy zbili się nagle w ścisłą grupkę, otaczając ją. W tle Deborah słyszała wycie helikoptera i metaliczny głos wydobywający się z megafonu.
Jedna z reporterek pochyliła się nad nią, a Deborah natychmiast podpaliła ją i mikrofon. Matka nadal wyła, kiedy reporterka padała na ziemię. Podpaliła jeszcze kilku reporterów, jednak lekko, by usunęli jej się z drogi, chwilę później teleportowała się kawałek dalej. Krzyczała, kiedy znikała w płomieniach. Miała nadzieję, że myślą, że nie żyje.
Kilka teleportacji dalej była wystarczająco daleko od miejsca zamieszania. Skręciła w boczną, polną drogę i zaczęła uciekać.
"Nie dostaną mnie. Choćbym miała spalić ich wszystkich. Nie dostaną"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 0:43, 04 Sie 2012    Temat postu:

[Nieopodal Laboratorium] Dzień 114(22 października), noc - Katherine Abyss

To było takie piękne.
Katherine cały czas wpatrywała się w zachmurzone nocne niebo, podziwiając częściowo ukryty za chmurami księżyc. Nawet nie dostrzegła, kiedy ze wszystkich stron otoczyli ich dorośli.
Dorośli!
Zakryła usta dłońmi, a do jej oczu napłynęły łzy szczęścia. Spojrzała na dziennikarza stojącego obok niej, który był pochłonięty robieniem zdjęć.
Bezmyślnie objęła go i wbiła nos w jego zapoconą bluzę.
- Hej! Co... - przerwał widząc 13-latką zaciągającą się wonią jego potu.
- Jesteście prawdziwi. To nie iluzja - odparła oddalając się od niego o krok. Obdarzyła mężczyznę promiennym uśmiechem. - Dziękuje.
Ruszyła biegiem przed siebie. Przepraszała po drodze ludzi, na których wpadała.
- Przepraszam... - chciała po raz kolejny przeprosić, gdy dorosły chwycił ją za ramiona.
- Abyss!
Spojrzała na długowłosego Japończyka z włosami związanym z tyłu głowy. Miał na sobie skórzaną kurtkę i wycierusy z dziurami na kolanach.
O w morde. Yuki.
- Katherine, gdzie Amai i Kage?
Spojrzała w jego czarne jak noc oczy.
- Amai nie żyje. Nie mogliśmy jej uratować. Nie wiem gdzie jest Kage.
28-latek wypuścił ją z uścisku i wtedy wpadła w objęcia silnych męskich ramion.
- Kat, dziecko moje. Ty żyjesz.
- Tato - tylko tyle była w stanie powiedzieć.

[jezioro Emphaty] Dzień 114(22 października), wschód słońca

- Więc nazywasz się Samuel, tak? - zapytał chłopaka trzymającego go pod pachą. Chłopak wyłącznie kiwnął głową. - Samuel. Sam. Sammy.
- Czym były te pęknięcia na niebie? - zapytał Sam.
- Będę cię nazywał Sammy, ok? - Kage zatrzymał się, zmuszając do tego samego nowego kolegę. Spojrzał ponuro na kikut w miejscu łokcia, który owinęli różnego rodzaju szmatami, po czym wyjął z kieszeni papierosa. Wsadził go do ust, wyjął zapalniczkę i po kilku chwilach mógł zaciągnąć się trującym dymem. - Myślę, że bariera zniknęła.
- To znaczy, że dorośli wrócą?
Kage wypuścił dym z płuc.
- Myślę, że tak. Dostanie mi się ochrzan.
Milczeli przez chwilę idąc w stronę wodospadu. Kage prawą ręką trzymał papierosa i co chwila zaciągał się.
- KAGE!!!
Usagi odwrócił się i w tej samej chwili poleciał do tyłu od kopnięcia w głowę. Upadł na sprawny łokieć i już zrywał się z miejsca, wydobywszy w połowie miecz, gdy dostrzegł napastnika.
- Yuki.
Brat gromił go wzrokiem, dysząc ze zmęczenia.
- Wiem co się stało z Amai.
Kage spuścił głowę wbijając wzrok w ziemię.
- Myślisz, że było mi łatwo?
- Nic takiego nie mówiłem - odparł Yuki. Kage spojrzał na niego i podniósł się z ziemi. Podszedł do brata i oddał mu katanę w pochwie. - Cieszę się, że żyjesz.
14-latek stanął przed bratem i przywalił mu z prawego sierpowego w twarz.
- Nie bije się kalek. Gdzie ty masz oczy?!?
Yuki wbił wzrok w uniesioną połowę ręki brata. Kage zachwiał się i w samą porę został złapany przez brata.
- Cieszę się, że żyjesz.
- Mam dzieci - odparł Kage, pozwalając bratu chwycić pod pachę i nieść.
- CO?!?
Uwielbiam jego przesadzone reakcje.

[Tam gdzie nie ma bariery] Dzień 114(22 października), przed południem

Kage, Yuki i Sam stanęli przed budką z kebabami.
- Kupić wam coś? - zapytał. Kage pokręcił głową. Przyjrzał się tylnej kieszeni w spodniach brata i niezauważenie wyjął z niej 50 dolarów.
- Idę się przejść.
Brat wyłącznie kiwnął głową. Kage ruszył przed siebie rozglądając się wokoło. Cały czas ściskał kurczowo lewy łokieć. Dziękował w duchu, że nie ma nigdzie wokoło żadnej znajomej twarzy. Z tego co usłyszał, dowiedział się, że większość dzieciaków pojechała z rodzicami.
Rozglądał się po straganach i kupił sobie nowe ubrania. Ubrał dresy i sandały, a z pomocą sprzedawczyni ubrał cienki czarny golf.
W końcu napotkał w zaułku, jakiegoś podejrzanego typa, chcącego zarobić na uzależnionych dzieciakach i kupił od niego paczkę papierosów.
Już po chwili stał oparty o drzewo i palił papierosa. Spojrzał na swoją lewą rękę i zakrył twarz dłonią, krzycząc żałośnie
Kucnął i palił papierosa, spoglądając tępo w ziemię.
- Wszystko gra? - usłyszał nad sobą głos brata.
- Nic nie gra - mruknął pod nosem. Podniósł wzrok, wpatrując się w Yuki'ego. - Jedźmy stąd.

[Szpital] 20 listopada 2012r. - około godziny 9.

Kage czekał na korytarzu w pewnej odległości od sali, w której leżał Accelerator. Kilkukrotnie go odwiedzał. Zawsze wtedy, gdy nikt go nie odwiedzał. Co było trudne, ze względu na Reed.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy dostrzegł Misakę wypadającą jako pierwszą z sali.
- Last Order - odparł, zdejmując kaptur. Dziewczynka podbiegła do niego.
- Ka... - szybko zasłonił jej twarz i pokazał jej list.
- To dla Accela. Mnie tu nie było - wepchnął jej list między palce i obrócił się na pięcie, zakładając przy tym na głowę kaptur.
Taa. W liście jest wszystko czego się dowiedziałem, co zrobiłem i co przypuszczam, że się stanie.
Wyszedł przed szpital, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
- Witaj Sailor Moon
- Kage! Nie odzywałeś się. Dzieciaki tęsknią.
Chłopak zgarbił się lekko i odwrócił w jej stronę. Spojrzał w jej błękitne oczy i rzekł:
- Wracam do Japonii.
- CO?! Dlaczego?!? - krzyknęła, a Usagi westchnął ciężko i wsadził do ust papierosa.
- Po aferze z kopułą rząd USA cofnął zwolnienie z wiz wielu państw. W tym Japonii - wypuścił dym z płuc i zaśmiał się cicho. - Dlatego muszę z bratem wyjechać. Podobno to rozwiązanie na dwa, trzy lata. Zapytaj o to kogoś dorosłego to ci wytłumaczy.
Zaśmiał się cicho z własnego żartu. Wyjął z kieszeni komórkę i wstukał adres e-mai: [link widoczny dla zalogowanych].
- Oczywiście nie toleruję tego, że mogłabyś nie pisać - odparł, pokazując jej e-mail. Dziewczyna szybko go napisała i spojrzała na niego. - Gdy to zamieszanie się skończy, to przyjadę tu.
Odwrócił się do niej plecami, a jego lewy pusty rękaw został rozwiany przez wiatr. Ruszył w stronę samochodu, ale zatrzymał się by wyrzucić niedopałek.
- Obserwuj informacje z Rosji.
Zanim Lacie zareagowała, już siedział w samochodzie i jechał z bratem w stronę lotniska.
Co ma być to będzie. - pomyślał , przykładając policzek do szyby. Jego sonar mutantów cały czas działał.
- Moskwa, hę?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Sob 0:46, 04 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:34, 04 Sie 2012    Temat postu:

[Tam, gdzie kiedyś była bariera] 21 października, noc

Oślepiały ją światła reflektorów i ogień Deborah, powoli dogaszany przez strażaków.
Totalna wrzawa trwała już dobre dziesięć minut. Nea powoli zeszła ze wzgórza i natychmiast otoczył ją tłum dziennikarzy. "Oni wiedzą".
- Nea, tak? Straciłaś w anomalii Wyspy Świętego Edwarda... - "Więc tak to nazwaliście. Nasza nazwa jest lepsza, durnie". - ... braciszka i siostrę. Możesz nam o tym opowiedzieć?
Nea zamarła. "Jak to wywęszyliście? Jak mogliście? Jak śmiecie mnie o to pytać?!"
- Nie mogę.
- Ale dlaczego, my ty...
- Nie mogę - powtórzyła, cedząc słowa. Celowały w nią co najmniej 4 kamery, kilkanaście mikrofonów. Mrużyła oczy, oślepiona fleszami aparatów.
Jakaś wyjątkowo zdeterminowana dziennikarka szarpnęła ją za ramię, szepcąc do ucha, ile dostanie za wywiad na wyłączność.
- Biedni dorośli. Nie macie o niczym pojęcia - powiedziała, bardzo starając się, by wszyscy ją wyraźnie usłyszeli, a każda kamera idealnie wszystko zarejestrowała.
Uniosła ręce. Natychmiast reszta kamer, oddalona o więcej niż 25 metrów zwróciła się na nią. Pozostałe leżały w idealnym okręgu, roztrzaskane i zmiażdżone. Dziennikarze jęcząc, zbierali się z ziemi.
Nea ruszyła, lewitując, w kierunku barów. Minęła Alyssę, która ze śmiechem przybiła jej piątkę. Gdzieś mignęła jej Sophie i Warp. Tłum się przed nią rozstępował, z niepokojem spoglądając na potrójną bliznę na twarzy. "Dzięki, Ignis!".
Kiedy już dziennikarze odetchnęli z ulgą, że dziwna, czarnowłosa nastolatka nie ma zamiaru demolować ich sprzętu, Nea niemal niezauważalnie poruszyła ręką.
Obiektywy się roztrzaskały, statywy rozmontowały, mikrofony zaczęły fruwać, a parę pustych samochodów wyleciało w powietrze.
Dziewczyna potarła skronie, nieco zmęczona.
"Nie wiem kiedy się tak bardzo zmieniłam, ale fajnie jest myśleć, na ile sposobów mogłabym ich zabić".
- Cześć mamo.
- Nea! - Pauline objęła ją niezręcznie. - Ty... lewitujesz.
"10 punktów za spostrzegawczość!"
- Tak - mruknęła, uśmiechając się sztucznie. - Podziękuj Danowi Hempelowi, który potraktował mnie taką dawką prądu, kiedy próbowałam bronić Michaeltown, że zniszczył mi mózg. To przykre, ale nie wiem nawet, jak masz na imię.
- Ja... Ja jestem twoją mamą - Vane miała łzy w oczach.
- Wiem. Mimo to nie pamiętam. Podziękuj też szerszeniom. Gdyby nie Lacie, już bym nie żyła. W każdym razie nie potrafię nawet utrzymać równowagi.
- Nea...
- A przede wszystkim - przerwała jej, wiedząc, jakie będzie następne pytanie. - Podziękuj mnie. Emily, Leander i Rosemary nie żyją. Nie żyje też około 400 innych osób. Z czego połowa przeze mnie. Przepraszam, mamo. I jeśli zapytasz, dlaczego rozwaliłam te obiektywy, odpowiedź jest prosta.
Mi już na niczym nie zależy, mamo. Nie skoczę teraz z klifu, albo nie zatamuję sobie krążenia, tylko dlatego, że chcę pomóc Lacie wychować Nathaniela i Ignisa.
- O czym ty mówisz?!
- Och, fakt, ty nic nie wiesz. Lacie urodziła w trzy miesiące bliźniaki, które teraz wyglądają na dwa latka. I zostałam chrzestną. A jeden to wygląda jak smok.
Nea usłyszała głuche tąpnięcie i spojrzała w dół.
- To chyba nienajlepszy moment, żeby prosić o ocucenie jej? - mruknęła do siebie i pochyliła się nad matką, klepiąc w policzek.
- A właśnie, że niezły - odpowiedziała Alyssa, podchodząc do niej z bladym uśmiechem. Po chwili udało się im ocucić Pauline, która podniosła się z wysiłkiem. Nea wymruczała podziękowania dla Alyssy.
"Przepraszam, że was zawiodłam"

_____________________________________________________________

[Rosja, Moskwa] Świt, 22 października

Arbat był niemalże pusty. Gdzieniegdzie można było dojrzeć patrole czy umykających szybko podchmielonych Rosjan. W nikłym świetle latarni nikt nie zauważył niespodziewanego pojawienia się małego dzieciaka o intensywnie zielonych włosach.
Gdzieś na drugim końcu ulicy pojawiła się zaspana grupka młodzieży, najpewniej jakiejś wycieczki szkolnej.
- Flossy, nie, niee tam, w drugą stronę! - jęknęła nauczycielka.
Rudowłosa dziewczyna parsknęła śmiechem i dołączyła do grupy.
- Panno Page, trochę przyzwoitości! Helen, ty też!
Dzieciak obserwował ich z daleka. W jednej chwili urósł, a jego budowa ciała zmieniła się. Z dziewięcioletniego chłopca, zmienił się w 18-latka.
Nie przestając przyglądać się wycieczce, uśmiechnął się do siebie złowrogo.
To nie koniec. To dopiero początek.

_____________________________________________________________

Powinnam walnąć teraz jakąś mowę, że bardzo mi miło, bla, bla, bla, mam nadzieję, że następne RPG też będzie super i w ogóle.
Ale chyba nie chcecie tego czytać, wobec tego nie marnuję już więcej waszego wzroku.
Powiem tylko, że dziękuję Wam wszystkim za wspaniałe XVI rozdziałów, za dwa rozwalone miasta, za duuużo ofiar i 830 postów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin