Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XVI
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:58, 25 Lip 2012    Temat postu: Rozdział XVI

Powoli kończy się nasza przygoda z RPG3, to jest ostatni rozdział. Rekord został już pobity (jeden z rozdziałów ma 100 postów, a sporo więcej niż 50).
W oczekiwaniu na rozpoczęcie czwartego RPG, postarajmy się gładko dokończyć ten rozdział. Powoli kończymy wszystkie wątki i zamykamy sprawy, aczkolwiek, wiadomo, nie wszystkie.
Opis końca i wszelkie uzgodnienia jak to się zakończy pojawiają się w temacie planów co do RPG4, w dziale organizacyjnym.

Rozdział XVI otwarty!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 16:52, 25 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112 (20 października) wieczór

- Jeszcze trochę. - mruknęła, widząc zmęczonych chłopaków. Po kilkunastu minutach ujrzeli w oddali wielki budynek. - Ta dam.
Sophie rozejrzała się zdenerwowana dookoła. To miejsce ją przytłaczało, a raczej okolica. Wzięła głęboki wdech, po czym głośno go wypuściła i ruszyła w stronę wejścia.
- On ma iść z nami? - usłyszała nieśmiały głosik Robba, wskazującego na lwa.
- A czemu nie? Ucieszy się na widok Lacie. - zaśmiała się wesoło i przyspieszyła kroku. Parę metrów od niej ujrzała uzbrojonego chłopaka. Przyglądał się jej uważnie, lecz gdy poznał, kim ona jest, uśmiechnął się do niej szeroko.
- Twoja siostra bardzo się o ciebie martwi. - puścił do niej oko, na co dziewczyna odpowiedziała mu klepnięciem w ramię. Ostatni raz obejrzała się za siebie, po czym zniknęła za wielkimi drzwiami. Kiedy szła w towarzystwie Warpa, Robba i Mzuriego, wszystkie dzieciaki z zainteresowaniem, jak i również z niepokojem przyglądali się wielkiemu zwierzakowi.
- Gdzie jest Uzdrowicielka? - złapała jakiegoś chłopczyka za ramię i spojrzała mu głęboko w oczy. Dziecko chwilę przypatrywało się jej z przerażeniem i po kilku sekundach wskazało jej drogę. Thompson razem z chłopakami i lwem weszła do wskazanego przez chłopca pomieszczenia. Ujrzała siedzącą na łóżku białowłosą, która trzymała na rękach swoje dzieci.
- Piękne... - szepnęła, a z jej oczu popłynęła łza.
Wystraszona Lacie szybko podniosła wzrok, lecz gdy tylko ujrzała swoją przyjaciółkę, położyła obydwóch chłopaków na łóżku i rzuciła się na Sophie.
- Jak dobrze cię widzieć. - objęła Vane swoimi rękoma. - Myślałam, że nie żyjesz. Nerine to wszystko rozpowiedziała.
- Już dobrze. - mruknęła białowłosa i odsunęła od siebie dziewczynę.
Sophie otarła oczy wierzchem dłoni i niepewnie podeszła do łóżka, przyglądając się z ciekawością dzieciom.
- Identyczne. - zaśmiała się, kiedy popatrzyła na małego smoka.
- Przedstawiam ci Nathaniela i Ignisa. - oznajmiła wesoło Lacie.
- Urocze. - dotknęła główek obydwóch chłopczyków.
Odwróciła się w stronę drzwi, przy których nadal stali Warp, Robb i Mzuri.
- A wy co tak stoicie?
Spojrzała na Lacie, która właśnie uderzyła siebie prawą dłonią w czoło.
- Jaka ja jestem ślepa. Nawet was nie zauważyłam z tego wszystkiego. - wybuchnęła chisterycznym śmiechem i podeszła do chłopaków. Objęła Robba ramieniem i pocałowała go w sam środek czoła. - MZURI! - krzyknęła, gdy ujrzała lwa. Czym prędzej podbiegła do niego i zatopiła swoją dłoń w jego gęstej grzywie.
- Mamy problem. Mzuri nam tu zaraz z głodu padnie.
- Coś się znajdzie. - powiedziała wesoło, patrząc na towarzyszy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Śro 16:53, 25 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 17:05, 25 Lip 2012    Temat postu:

[Herbatka u Gaiaphage] Dzień 113, ranek

Kage leżał na ziemi spoglądając tempo w sufit.
To nie może być prawda.
Uniósł lewą rękę by się jej dokładnie przyjrzeć. Tak, miał kamienną rękę.
Przechylił głowę do tyłu spoglądając na zieloną masę Gaiaphage.
Tak. Jego ręka przypominała to g*wno. *
Jednak w chwili gdy ręka mu skamieniała, dostrzegł że reszta ran nie zapełnia się żwirową masą.
- Szukasz dziury w całym - rzekł sam do siebie wzdychając ciężko.
Nauczył się dosyć dobrze ignorować tą istotę. Potwór z groty mu nie zagrażał.
Podniósł się z ziemi i otrzepał. Następnie chwycił katanę, schował do pochwy przymocowanej w pasie i ruszył w stronę wyjścia.
Nerine się chyba nie obrazi jeśli wyjdę wcześniej, co?
Otrzymał odpowiedzi na wszystkie pytania. Mógł z czystym sumieniem opuścić to miejsce.
Nie zauważył, gdy jego lewa ręka zacisnęła się w pięść, po czym wyprostowała palce. * Nawet tego nie poczuł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Śro 17:06, 25 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:10, 26 Lip 2012    Temat postu:

[W drodze] Dzień 113 (21 października), południe - Simone

Lynette szła z zaszklonymi oczyma, drżąc i potykając się co chwilę. Wzrok miała pusty a oddech płytki. Simone przyglądała się jej z lekkim niepokojem, nie mogła pozwolić, by stała się jej krzywda.
W ciągu trzech miesięcy zaprzyjaźniły się, Weiss wypełniła pustkę po Catherine.
- Zawsze jestem z tobą - szepnęła jej do ucha Cat, pojawiając się znikąd u jej boku. Simone uśmiechnęła się nieuważnie, nie przestając obserwować Lyn. Wyglądała nieco dziwnie, ubrana w rozwalające się pomarańczowe trampki i kitel lekarski. "Jedyne ubrania, które nam zostały".
Ale nade wszystko wrażenia dopełniał zakrwawiony skalpel. Simone uśmiechnęła się z dumą i oblizała bezwiednie. Jack był smaczny. Nie tak smaczny jak Annie, ale mimo wszystko lepszy od Charliego.
Jack się stawiał. Trzeba było go usunąć, a Lynette wzięła to na siebie, kiedy Jack odważył się powiedzieć, że jest ateistą i uważa, że Bóg nie istnieje. Weiss wpadła w szał. Simone sądziła, że teraz była w lekkim szoku. Dotąd nie wypuściła z ręki skalpela. Miller przyspieszyła, zrównując się z nią i klepiąc przyjacielsko w ramię.
- Heeej, chyba jesteś zadowolona ze swojej roboty? Nie martw się, wcale nie umierał bardzo długo, chociaż na przyszłość celuj precyzyjniej. Zachlapał nam podłogę - dodała, marszcząc lekko brwi. Catherine pojawiła się ponownie, uśmiechając lubieżnie.
- Nieważne - powiedziała siedemnastolatka. - Ten szpital działał mi na nerwy, dobrze, że szukamy nowego miejsca.
Wędrowali już dwa dni, zatrzymując się na krótkie postoje. Musieli obejść las, z obawy przed dzikimi zwierzętami. Najgorszy etap wiódł jednak przez góry. "Głupie kamienie".
- Co to jest? - mruknął ktoś z siedmioosobowej grupki ocalałych, nie licząc dowodzących dziewcząt.
- Wygląda jak hangar - powiedziała Catherine.
- Racja - przytaknęła Simone, ignorując westchnienia irytacji innych. Nie protestowali, przywykli, że dziewczyna gada ze swoją halucynacją.
Ostatecznie, mieli swoje własne.
Podeszli bliżej, przekonując się, że miejsce jest zamieszkane. Dzieciaki zgromadzone dookoła rozstępowały się ze zdziwieniem. Simone zauważyła, że większość jest uzbrojona, choćby w kawałki rurek czy noże kuchenne.
- Kim jesteście? - padło wreszcie ostrożne pytanie z tłumu. Przed hangarem zebrało się na oko czterdziestoosobowe zbiegowisko, patrzące w milczeniu na dziewięciu przybyszów. Dla Simone dziesięciu, licząc Catherine.
- Nazywam się Simone Miller, to Catherine - przez tłum przeszedł głuchy pomruk, kiedy wskazała puste miejsce. - A to Lynette.
Niezręczne milczenie przerwała blondynka, powoli odwracając się w stronę Miller. Jej wzrok nie był już zamglony. Parę osób wskazało jej zakrwawiony skalpel.
- Lynette? - spytała zaniepokojona Simone, patrząc dziewczynie w oczy.
Weiss bez słowa, z całej siły wbiła skalpel w jej brzuch. Zapanował chaos, dzieciaki z psychiatryka rzuciły się do ucieczki do hangaru, resztki osób Michaeltown zaczęły krzyczeć, ktoś biegł po Lacie.
Simone osunęła się się na kolana, trzymając za brzuch. Przez palce przesączała się jej krew. Wyciągnęła skalpel, odrzucając ostrze na trawę. Lynette patrzyła w milczeniu, jak Miller wykrwawia się na jej oczach, rzężącym głosem błagając o pomoc.
- Lynette...
- Nie jestem Lynette - odparła zimno, zdzierając kitel i rzucając go na ziemię. - Już nigdy.
Opadła na kolana tuż obok Simone, łkając i ukrywając twarz w dłoniach.
Hope Allen, znana także jako Lynette Weiss, po raz pierwszy w życiu pojęła, że jest dwojgiem umysłów w jednym ciele.
Że jej życie jest ciągłą walką, który z nich zwycięży.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 7:46, 27 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112 (20 października) późny wieczór

Obserwowała, jak Lacie daje Mzuriemu resztki zabitego dzikiego psa. Lew zamruczał zadowolony i dosłownie rzucił się na mięso.
- Widać, że był głodny. - mruknęła Vane i pogłaskała zwierzaka po grzywie.
Białowłosa podeszła do łóżka, na którym wciąż leżały jej dzieci. Usiadła obok nich i ostrożnie wzięła obydwóch na ręce.
- Pięknie razem wyglądacie. - zaśmiała się Sophie, siadając obok przyjaciółki. Nagle poczuła radość, która ogarnęła całe jej ciało. Uśmiechnęła się szeroko, nie wiedząc, dlaczego to robi. Spojrzała na Lacie, która przez parę chwil wpatrywała się w nią z zainteresowaniem.
- Niech zgadnę... - zaczęła. - ...jesteś bardzo szczęśliwa, ale nie wiesz czemu, prawda?
Thompson uniosła brew nad lewym okiem.
- To sprawka Nathaniela. Manipuluje uczuciami. - uśmiechnęła się wesoło.
Ciemnowłosa lekko pokręciła głową, po czym wybuchła chisterycznym śmiechem.
- Masz najlepsze dzieci, jakie kiedykolwiek widziałam.
Lacie uśmiechnęła się do niej szeroko. Nagle rozmowę przerwał hałas dobiegający zza drzwi.
- Emily, mówiłem, żebyś nie...
- A ja mówiłam, że ona tutaj będzie. - powiedziała wesoło mała Thompson, stojąc w progu drzwi.
- Emily. - szepnęła Sophie i podeszła do swojej siostry. Dziewczynka uwiesiła się na jej ramionach, śmiejąc się przy tym cichutko. Sophie spojrzała na drzwi, w których stał...
- ETHAN?! - spytała, odsuwając od siebie Emily.
- Tak, tak, żyję. Ta dam. Jestem cały i zdrowy. - McSyer lekko uniósł prawy kącik ust.
- Ale jeszcze parę dni temu ty nie żyłeś. Jak to... - złapała się za głowę i zatoczyła się do tyłu. Spojrzała na Lacie, która w ogóle nie była zdziwiona tą całą sytuacją.
- Wiedziałaś?
Białowłosa w odpowiedzi pokiwała głową.
- Ale jak to możliwe, że on żyje?
Tym razem Lacie nie była taka pewna. Wzruszyła ramionami i spojrzała bezradnie na Thompson. Nagle jej oczy znacznie się powiększyły, a swoją prawą ręką zaczęła pokazywać coś za plecami Sophie.
- Co jest? - odwróciła się i wstrzymała oddech.
Zniknął. Ethan poprostu zniknął.*
- On, on, rozpłynął się w powietrzu. - wyjąkała Vane.
Sophie czuła tylko, jak jej oczy zanosi czarna mgła. Jej ciało opadło bezwładnie na ziemię, tuż pod stojącym jeszcze chwilę temu kriokinetykiem.



* Oczywiście to wszystko po uzgodnieniu z Rexem. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 7:49, 27 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 13:26, 27 Lip 2012    Temat postu:

[W podróży na herbatkę] Dzień 113, ranek.

Dziewczynka na chwilę zachwiała się oplatując wokół swojej głowy pejcz. Syknęła lekko i ruszyła przed siebie. Nie była do końca świadoma co się dzieje. Nie teraz. Jej umysł przeżywał dosyć mocne przyćmienie. Może to było zielone przyćmienie? Powłóczyła nogami, a jej lewa ręka trzymała w uścisku jakieś ostrze. Zaśmiała się zauważają jaskinię w pobliżu.
- Jaskinio, maja super przyjaciółko, przyjmiesz mnie do siebie? Znowu zniszczysz mi ciało i sprowadzisz spazmy bólu. Po co mi jakiś Nemezis skoro mam Gaiaphage?!
Jej przyćmiony umysł odczuł kolejną dawkę bólu. Zachwiała się i zauważyła, że z jaskini wyłania się jakaś postać. Trochę jej zajęło nim połączyła fakty. Kage, chłopak z Grantville, który zaciążył Uzdrowicielkę, miał kamienną rękę. Nie musiała ukrywać, że ma do niego żal, ale i była mu winna przysługę. W sumie raczej już nie była winna. Ratunek z pożaru za zniszczenie życia po wciągnięciu do jaskini. Wszystko pięknie wyrównane.
Zielonooka skoczyła za drzewo ściskając ostrze w dłoni. Otarła biczem swoje oko i kilka razy zamrugała.
"Zabić"
Wysunęła się zza drzewa zauważając, że to, co trzyma w ręce nie jest tylko krótkim nożykiem.
"Zabić"
Pokręciła nadgarstkiem i spowalniając czas ruszyła za Usagim z dumą.
Nie
"Zabić!"
Zostaw go. Idź do Nemezis
"Nie ma Nemezis!"
Idź za nim

Uśmiechnęła się nie mając tego w zamiarze po czym schowała się za drzewa i zaczęła śledzić Usagiego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Sob 18:34, 28 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:50, 28 Lip 2012    Temat postu:

[Góry] Dzień 113 (21 października), południe - Nemezis

Jedna z wież zniknęła. Chłopiec podniósł głowę znad Game Boya. Stracił go, na prawdę go stracił. Zacisnął usta w wąską linię, z powrotem zagłębiając się w grę. Ciemność wołała go cichutko.
Zagraj ze mną, prosiła. Więc grał, nie zważając na to, że zbliżają się do niego oboje.
Jednoooka i chłopak o kamiennej ręce.

[Laboratorium] W tym samym czasie - Nea

Kiedy na górze trwało zamieszanie z Lynette i Simone, Nea Vane lewitowała po całym laboratorium, usiłując przekonać co bardziej zdroworozsądkowych ludzi do przedsięwzięcia jakiś kroków przeciwko EL.
"I głodowi", pomyślała, ignorując burczenie w brzuchu. Widziała, jak dzieciaki łapią chrząszcze, pieką je i zjadają.
- Wszyscy umrzemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Nie 15:10, 29 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Vicky] Dzień 113, ranek

"Jaka dziwna dziewczyna"- pomyślała.
- Hej, Vicky, to co będziemy robić?- zapytał Rody.
- Wiesz? Nie mam pojęcia, rób co chcesz- powiedziała dziewczyna po czym chwyciła po swoją mp4. Założyła słuchawki na uszy i oparła głowę o stos poduszek.
- Ehh.. Świetnie, chodź Skarlet- zawołał chłopak, a pies posłusznie przyszedł.
Rody nakazał psu, żeby usiadł koło niego. Skarlet zamerdała ogonem i położyła się przy ciemnowłosym.
- Kochany piesek.
- A ja będę twym aniołem, twą radością, smutkiem, żalem, będę gwiazdą na twym niebie, będę zawsze obok ciebie. A ja będę twym aniołem, twą radością, smutkiem, żalem, będę gwiazdą na twym niebie, będę zawsze obok ciebie. A ja będeee twyyym aniołeeeem...
- śpiewała dziewczyna.
- Świetnie, weź się trochę ścisz- szturchnął ją w kolano.
- Odwal się- pokazała mu język i zaczęła ponownie śpiewać.
Słuchała strasznie głośno tej swojej muzyki, słychać ją było w całym domu.
- Taa, mówić do słupa, a słup nic.
- Jak wytłumaczyć tobie mam, że jesteś wszystkim tym co mam? Jesteś tym co dobre i co złe, uwierz tak bardzo kocham cię.
- Wiem, że mnie kochasz ale przestań już.
- Yyy?- skrzywiła twarz.- Że co? Dobra, weź wyjdź.
- Wyjść? Jakby mi się chciało.
- A ja będę twym anio...- nagle przerwała. Po jej twarzy pociekły łzy.
- Vic, co się stało?- zapytał z przejęciem.
- Nieważne- przełknęła ślinę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:49, 29 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 113 (21 października), po południu - Hope Allen/Lynette Weiss

Dziewczyna miała jasnoblond włosy, prawie białe i wywoływała dziwne deja vu. Hope wiedziała, co to oznacza. Lynette ją znała, ona nie. Zacisnęła powieki, ale po chwili ciekawość wygrała. Piętnastolatka przyłożyła rękę do rany Simone. Dwie minuty później Miller otworzyła oczy.
- Zabiję cię! - warknęła, wstając i zataczając się lekko. Nieliczni maruderzy, którzy nie odeszli, kiedy białowłosa rozganiała tłum, z krzykiem zwiali do hangaru.
Simone bez trudu odtrąciła wyleczycielkę, która natychmiast ruszyła za nią. W jej oczach błyszczało jakieś ponure zrozumienie, ale Hope czuła, instynktownie czuła, że białowłosa nie może nic zrobić.
Allen wstała, cofając się. Simone podniosła skalpel wciąż ociekający jej własną krwią i z szaleństwem w oczach ruszyła w jej kierunku.
Białowłosa zatrzymała się, rozpaczliwie próbując przemówić ciemnoskórej do rozsądku. W starciu fizycznym drobna dziewczyna nie miała z Miller szans.
Hope przymknęła oczy, myśląc "To już koniec, o Boże, to już koniec...", kiedy wstrząsnęła nią jakaś niewidzialna siła.
Poleciała do tyłu, wirując niekontrolowanie w powietrzu. Kiedy już myślała, że Bóg po prostu wybrał dla niej inny sposób śmierci, i że zaraz roztrzaska się z niesamowitą prędkością o ziemię.
Wtedy zatrzymała się głową w dół. Jej krótkie, niezdarnie przycięte blond włosy opadały jej na twarz. Wtedy łupnęła o ziemię, niezbyt delikatnie z resztą.
- Umarłam? - jęknęła, podnosząc się chwiejnie.
- Jeszcze nie - odparł jakiś głos. Hope wstała niezdarnie i spojrzała czarnowłosej dziewczynie w oczy.
- Znów się widzimy, Hope, Lynette, czy jakkolwiek masz na imię.
"Znam ją. Lynette też ją zna".
Obejrzała się za siebie.
- Lacie zajęła się Simone - powiedziała dziewczyna, chwiejąc się, jakby z trudem utrzymywała równowagę. Pstryknęła palcami, a nieprzytomna Miller uniosła się i lewitując, przyleciała do nich. Wyleczycielka, nazwana przez czarnowłosą Lacie, pokonała dystans pieszo.
- Lacie - przedstawiła się.
- Nea - dodała pospiesznie ta druga. - Dobra, Lacie, cofnij tę ranę drugi raz. Ale niech pozostanie nieprzytomna, jeśli można.
- Spoko. Potem lecę do Ignisa i Nathaniela, nie chcę, żeby wykończyli psychicznie Sophie, Robba, Warpa i Mzuriego.
Hope pokręciła głową przytłoczona nadmiarem informacji.
- OK. Powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Nie 16:16, 29 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pon 16:32, 30 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 113, popołudnie

- OK. Powiesz mi wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?
- Jesteśmy zamknięci pod kloszem i nawalamy się z tymi z Grantville.
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w stronę Usagi'ego. Tamten stał oparty o ścianę i palił beztrosko papierosa. Miał na sobie czarny polar i dresowe spodnie. Na dłoniach miał skórzane rękawiczki.
- Kage! Coś się tak z ubierał? - zapytała Nea. Japończyk parsknął śmiechem i zgasił papierosa na ścianie.
- Złapałem przeziębienie.
Podrapał się po zaczerwienionym nosie i podszedł do Nei rozglądając się po ścianach.
- Jak dobrze, znowu tu być - wyjął z paczki kolejnego papierosa i wsadził go w zęby. - W końcu mieszkałem tu przez 3 miesiące.
Wyjął zapalniczkę i podpalił papierosa, zaciągając się mocno.
- Znalazłeś to czego szukałeś? - zapytała Nea. Usagi nachylił się nad nią i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Tak. Teraz już wiem czym jest Gaiaphage.
Spojrzał w stronę korytarza, gdzie stała Lacie niosąca Ignisa. Wpatrywała się w Usagi'ego z szeroko otwartymi oczami.
- Wiesz?
Kiwnął głową i wziął od niej chłopca.
- Wiem - uniósł syna do góry, spoglądając mu w oczy. - Urosło ci się smoku! Powiedz tacie, mama bardzo cię męczyła?
Widząc zdziwioną minę Lacie postawił na podłodze syna i podszedł do dziewczyny całując ją namiętnie. Dziewczyna w jednej chwili zrobiła się cała czerwona na twarzy. Odsunęła go od siebie, a wtedy oj ją przytulił.
- To niedługo się skończy. Wyruszam wieczorem odnaleźć Nemezis. On stworzył barierę, więc może ją zniszczyć - widząc, że tamta chce zaprotestować przytulił ją jeszcze mocniej. - Wiem o zapasach. Nie macie nic do jedzenia. Jak sądzisz? Kiedy zaczną się zjadać?
Odsunął się od niej i ruszył wgłąb laboratorium zapalając kolejnego papierosa.

[Laboratorium, prysznic] Dzień 113, późne popołudnie/wczesny wieczór

- Po co mnie wzywałeś? - usłyszał głos Acceleratora, który zamknął za sobą drzwi na zasuwę. Kage wyszedł nagi z kabiny, unosząc ku przyjacielowi kamienne przedramię.
- Co to ma być? - zapytał tamten spoglądając na rękę z mieszaniną zdziwienia i fascynacji.
- Lepiej tego nie dotykaj. Mam co do tego złe przeczucia.
I opowiedział przyjacielowi o swoim pobycie w grocie i tym, czego dowiedział się o Ciemności i Nowym Świecie.
- Nie cieszy cię to, prawda? - zapytał albinosa.
- Jeśli zniknie bariera, oni znów...
- Nie będą mogli ci nic zrobić - wycedził przez zęby Kage. Accel spojrzał na niego zdziwiony. - Mogli cię porwać, kiedy miałeś ileś tam lat. Teraz to nie przejdzie. Nie ma szans aby ludzie nie wiedzieli o kopule.
Po tym wszystkim wparuję tu stos dziennikarzy. Staniemy się zbyt popularni, aby mogli nas od tak zamknąć. Nie dopuszczę do tego.

Esper obdarzył go kpiącym spojrzeniem.
- A jak chcesz tego dokonać?
- Mój brat adoptuje ciebie i Misakę.
Accelerator spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami.
- Ty tak na serio?
Usagi jedynie kiwnął głową. Podszedł do stosu ubrań i założył kolejno majtki, koszulkę, spodnie, skarpetki, buty, polar i rękawiczki.
- W związku z moją lewą ręką. Nie mów o tym nikomu, dobra? - tamten wyłącznie kiwnął głową. Usagi stanął na progu i po raz ostatni spojrzał na pogrążonego w myślach przyjaciela. - Wiesz, że jeśli to coś mnie opęta, to ty będziesz mnie musiał zabić, prawda?
Chwycił katanę i ruszył w stronę wyjścia.

[Przed laboratorium] Dzień 113, wieczór

- To ja idę - odparł Kage, unosząc do góry prawą rękę. Żegnała go Nea i Misaka. Telekinetyczka trzymała w rękach małego Nathaniela, który spoglądał sennym wzrokiem na ojca. Kage podszedł do chłopca i zmierzwił mu włosy. - Lacie dalej obrażona?
- Dalej - odparła Vane, spoglądając na Usagi'ego badawczo. - Accelerator nie przyszedł?
- "Accelerator dziwnie się dziś zachowywał. Miał taką zamyśloną minę" powiedziała Misaka przykładając palec do ust, spoglądając w górę.
- Tak, ma o czym rozmyślać - odparł szeptem Kage. - Do następnego.
Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie w stronę miejsca, w którym aktualnie przebywał Nemezis. Gdy wystarczająco oddalił się od obozu, kątem oka zerknął za siebie.
Nerine znów za mną idzie. Co ona myśli, że jej nie wyczuje?
Nie zamierzał jednak reagować w jakikolwiek sposób na obecność dziewczyny. Nie, dopóki nie znajdzie Nemezisa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:53, 30 Lip 2012    Temat postu:

[Przed laboratorium] Dzień 113, wieczór

Nea pogłaskała Nathaniela po ciemnej czuprynie i uśmiechnęła się radośnie.
Po chwili zmarszczyła brwi, odwracając się od miejsca, z którego przed chwilą odszedł Usagi.
- Nath, nie majstruj przy cioci - mruknęła rozbawiona. Euforyczny nastrój minął, a chłopiec uśmiechnął się.
- Am, am - poskarżył się. "Jesteś głodny, co, maluchu?". Z rozpaczą podążyła do swojego pokoju, wyciągając spod łóżka małe pudełko.
"Doszło do tego, że jemy gotowaną trawę. Cóż, lepsze to, niż pieczone robaki".
- Poszedł? - zapytała bez wstępów Lacie, kiedy weszła do niej Nea z częściowo pojedzonym Nathanielem.
- Tak - westchnęła, siadając na brzegu łóżka z chłopcem na kolanach. Lacie kołysała Ignisa. Nea z roztargnieniem potarła potrójną bliznę po jego pazurach.
- Ekipa Ludzi, głód i jeszcze te wariatki z psychiatryka. Lacie, nie mam już sił. Ile jeszcze damy radę?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 22:07, 30 Lip 2012    Temat postu:

Trololo, w końcu piszę posta. BARDZO DŁUGIEGO. -.-"

[Laboratorium] Dzień 113, wieczór.

- Do końca - powiedziała twardo, a Nea spojrzała na nią ze zdziwieniem.
Idzie odnaleźć Nemezis. Chłopca który posiada moją moc, teleportację a także zapewne wiele innych. On stworzył barierę... On ją zniszczy...
- Przecież niedługo to się skończy - wymamrotała, przełykając łzy. - Nadejdzie koniec.
- Dlaczego jesteś taka pewna?
- Nie wiem. Po prostu...
Nea pogłaskała Nathaniela po włosach, wpatrując się w zmieniajacą się twarz Lacie. Ta zerwała się z łóżka, splatając ręce na piersi.
- CO ZA IDIOTA! Mam gdzieś po co idzie! Znów. Odszedł. A ja znowu będę się zamartwiała, a jeśli tym razem coś mu się... Oh, brzmi egoistycznie - urwała na moment i zaczęła chodzić po pokoju. Ignis i Nath wpatrywali się w nią szeroko otwartymi oczami. - A te wariatki z psychiatryka... Lepiej uważaj bo jadły ludzi. Fuj. Zaprosiły mnie nawet na obiad. - Lacie wzdrygnęła się z obrzydzeniem wracając do feralnego dnia w psychiatryku.
Nathaniel zaklaskał w dłonie, a po chwili obydwie wybuchnęły radosnym śmiechem.
- Czasem mam ochotę go udusić...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 9:19, 31 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] 21 października, Dzień 113, wieczór

- Kayla! - krzyknęła Alyssa widząc przebłysk czerwonych włosów.
Przyspieszyła kroku i złapała czerwonowłosą za ramię.
- Gdzie byłaś? - zapytała spokojnie. - Nie widziałam cię. Gdzie byłaś?
- W Michealtown. Znaczy byłam tam, ale jak tylko zobaczyłam, że miasto zaczyna się palić od razu uciekłam. - pokazała na ramię na którym widniał spory ślad po oparzeni. - Ale jakoś dotarłam.
Podała Alyssie plecak.
- Zabrałam jak tylko zauważyłam pożar. - odpowiedziała na niezadane pytanie.
- Co tu jest?
- Ostatnie dwie pary ubrań, trochę brudne. Mam jeszcze pistolet i nóż. A, i jeszcze... - wyciągnęła z plecaka owoc, który na pierwszy rzut oka wydawał się stary, i zachichotała. - Ostatnie jabłko w życiu.
Ciemnowłosa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Panuje głód. Wiesz. - powiedziała. - O, tak w ogóle to widziałam Ryana. Jest w ciąży.
- Co? Jak on...
- Dziwne, ale tak usłyszałam jeszcze zanim uciekłam z miasta. Że on jest w ciąży. - po chwili namysłu dodała. - Może chodziło o to, że ktoś jest w ciąży i on jest ojcem... Tak, to ma sens.
"Ryan zostanie ojcem. To takie zabawne!"
Ruszyły w głąb laboratorium.
- Zła? - zapytała Kayla.
- Skądże! Czemu tak pomyślałaś? - odparła 14-latka.
- Jesteś wściekła. Pamiętaj, mnie nie oszukasz. - powiedziała z uśmiechem do przyjaciółki, a ta szturchnęła ją łokciem.
- Jak to przeżyjemy? - spoważniała dziewczyna. - To... Wszystko! Głód przede wszystkim. Jak?
- Wiesz jak? W ogóle. Najlepiej umrzeć.
- Umrzeć. - powtórzyła z niedowierzaniem Alyssa. - Umrzeć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:46, 31 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 113/114 (21/22 października), noc

Nea nie lubiła laboratorium, choć aktualnie był to jedyny dom, jaki jej pozostał. Po pierwsze, zawsze było jasno. Generator prądu miał wielkie zapasy, a oni jeszcze nie rozgryźli, jak zgasić światło w korytarzach.
Po drugie, wszędzie była przygnębiająca, ostra biel.
I wreszcie po trzecie, korytarze tłumiły wszelki dźwięk.
Nea lewitując nocą jednym z nich, czuła się jak w jakimś dennym horrorze. W końcu wreszcie coś usłyszała, dotarłszy niedaleko drzwi do swojego pokoju.
- Co tu się dzieje? - spytała zirytowana, przepychając się przez tłum. Zebrało się kilkadziesiąt osób, z czego większość albo rzygała, albo wyglądała, jakby miała to zrobić za dziesięć sekund. "Słabe żołądki", pomyślała i chwilę później pożałowała tej myśli, bowiem i jej zrobiło się obrzydliwie niedobrze.
Zachwiała się i opuściła na ziemię, z trudem utrzymując równowagę.
- O Boże. O Boże...
Na krześle przed jej drzwiami posadzono dziewczynę, twarzą do oparcia, które opierało się o drzwi. Jej szyja była wręcz przybita do drzwi czymś w rodzaju kołka. Rozprute żyły, mięśnie i przełyk zwisały groteskowo dookoła szyi.
Nie to było jednak najgorsze. Wzrok Nei padł na plecy. Zamknęła oczy, oddychając ciężko, po czym zmusiła się do spojrzenia jeszcze raz.
Plecy były rozcięte, a żebra połamane i wygięte do tyłu na kształt litery V. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna miała skrzydła z własnych żeber.
Vane spojrzała jeszcze niżej i tym razem nie wytrzymała, zginając się w pół i wymiotując kilka metrów dalej.
Płuca dziewczyny leżały wyjęte pod krzesłem.
- Krwawy orzeł - usłyszała znajomy głos, kiedy ocierała usta.
- C-co? - wyjąkała, spoglądając na marszczącą brwi Matson.
- To się nazywa krwawy orzeł. Kładzie się kogoś na brzuchu, rozcina plecy, łamie żebra. Ofiara jeszcze żyje, kiedy wyciąga się jej płuca. Potem posypuje się rany solą - zakończyła, przyglądając się uważnie wnętrzu dziewczyny. - W tym przypadku, polali ją kwasem. Wciąż żyła, sądząc po wyrazie twarzy. Zabił ją dopiero ten kołek.
- Matson... Skąd u licha to wiesz?
- Miałam w domu książkę o torturach - powiedziała spokojnie. - To jest najstraszniejsza średniowieczna tortura. Ta dziewczyna umierała... no, dość trochę. Jak wyjęli jej płuca, pewnie parę minut się dusiła, aż litościwie polano ją kwasem i przybito do twoich drzwi. Spójrz, nie wszystkie żebra są odpiłowane i połamane. Także płuca, eee... to tylko fragment. Spieszyło się im, najwidoczniej ona no, umierała jak tylko odpiłowali parę żeber. Płuca się zapadły i...
Nea odważyła się unieść głowę, zaskoczona milczeniem Matson. Spojrzała na przyjaciółkę, a później w kierunku napisu, któremu się przyglądała:
WY BĘDZIECIE NASTĘPNI, VANE.
Nea ukryła twarz w dłoniach, kiedy uderzyła ją użyta liczba mnoga.
- To Olivia Paterson - wyjąkała wreszcie.
- Hm?
- Mutantka. Prawie nic nie znacząca moc, potrafiła zmienić swoje ciało w świecące... coś. Ludzka latarka, nic specjalnego. Ale mimo to mutantka.
- Sugerujesz, że...
- Ekipa Ludzi - mruknęła, odwracając wzrok od zmasakrowanego ciała. Nawet to było najgorsze. Najgorsze było uporczywe burczenie w brzuchu i fakt, że Nea z trudem powstrzymywała się od myślenia że ma przed sobą mięso. Prawdziwe mięso, które można...
"NIE!"
- Nie żartuj. Do niedawna ograniczali się do graffiti na murach i przezwiskach.
- Do niedawna nie mieliśmy tutaj psychopatki z psychiatryka.
"Wściekłej na Vane'ów, którzy ocalili jej ofiarę", dokończyła w myślach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Śro 21:50, 01 Sie 2012    Temat postu:

[Dom Vicky] 19 października 2012r. - ranek. Rody


- Vic, co się stało?- zapytał Rody z przejęciem. Dziewczynie nie zdarzył się wcześniej taki napad smutku.
- Nieważne- przełknęła ślinę.
Chłopak podszedł do niej i położył swoja dłoń na jej ramieniu.
- Posłuchaj, jestem tu żeby ci pomóc. Pomogę każdemu kto będzie tego potrzebował.
Vicky spojrzała na niego. Był od niej nieco niższy.
- Żałuję tego co się stało między mną a Ryanem...- powiedziała cicho.- Gdyby to było możliwe to chciałabym cofnąć czas.
- Nie możesz tego zrobić.
- A jeśli zajdę w ciążę?
- Bedziesz musiała wychować to dziecko.
- Nie pomagasz.- spojrzała na niego lekko zdenerwowana.
- Zdziwisz się.- uśmiechną się zjadliwie.- Zawsze byłas taka gruba, czy tylko teraz tak zauważyłem?
- TY MAŁY! JAK ZARAZ CIE DORWĘ!- Vicky, czerwona na twarzy zaczęła gonić Rody'ego, który mimo swojego niskiego wzrostu był dość szybki.


[Laboratorium] 20 października 2012r. - Południe. Accel.


"Adopcja... mnie? I Last Order?" myśli Accel'a rozsadzały mu czaszkę. "To niemożliwe... czy on się zgodzi?" Albinos nigdy nie myślał, że kiedyś odzyska prawdziwa rodzinę. Nie. To nie bedzie jego rodzina. To rodzina Usagiego. Zawsze będzie w niej obcy.
- O czym myślisz?
Accel podniósł głowę. W niedawno wstawionych drzwiach stała Reed.
- Powiesz mi?
Chłopka znów opuścił głowę. Quister podeszła do niego, ukucnęła i objęła go.
- W takim razie będę tu z tobą. Nie musisz nic mówić.
- Myślę o przyszłości. Lub o jej braku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin