Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XV
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:08, 14 Lip 2012    Temat postu: Rozdział XV

[Elektrownia] Dzień 111, przed południem

- Czarny hetman - powiedział chłopiec, wsadzając konsolę do kieszeni. - Ona jest tam.
Nea zakaszlała. Jeśli Lacie szybko jej nie uzdrowi, pewnie umrze. Ale bardziej intrygował ją ten chłopczyk, którego spotkała na korytarzu. Słyszała wrzaski Nerine, którą chłopiec nazywał czarnym hetmanem.
- Przepraszam, za to, co zrobię - wzdrygnęła się. Chłopak równie dobrze mógł być halucynacją. Lacie nie miała zbyt wiele czasu, żeby ją uleczyć. Jad pozostał, ale halucynacje znacząco osłabły. - Nie mam wyboru, mały.
- Jesteś biała. Nic mi nie zrobisz.
"Nie mam pojęcia o czym mówisz". Chłopczyk uniósł się w powietrze, a Nea 'trzymając go' pokuśtykała do sterowni.
Wyszczerzyła się, kiedy Nerine wrzasnęła na jej widok. Twarz z trzema bliznami po szponach Ignisa, była brudna i zakrwawiona. Nea miała porwane ubrania, a lewą rękę wysmaganą biczem.
Zatrzymała się, a z uniesionych rąk kapała krew. Nemezis uniósł się do samego sufitu gigantycznej sterowni.
- Wycofacie się. Wszyscy. Wtedy dam wam go. W przeciwnym razie... - machnęła od niechcenia ręką, a chłopiec poszybował z zawrotną prędkością, na ukos do podłogi. Krzyk zamarł Nerine na ustach.
- Nie! - Nemezis zatrzymał się kilka centymetrów przed posadzką.
- Och, widzę, że wreszcie zaczęło ci na czymś zależeć - uśmiechnęła się kpiąco. - Zabiję go bez wahania, panno Devein.
- Nie zrobisz tego - wycedziła. Nea wybuchnęła śmiechem. Stała około trzydziestu metrów od nich. Nie mogli jej dosięgnąć mocą na taki dystans.
- Sądzisz, że będę się wahać, po tym jak zabiliście Leana, Emily i Rose? Dan - zwróciła się do elektrokinektyka. - Myślałam, że się zmieniłeś. Wybaczyłam ci przypieczony mózg. Ale to nic. Ciebie zostawię sobie na deser.
- Myślisz, że się ciebie boję?
- Po ścianie, którą na ciebie zawaliłam, a której twoje ścierwo wygrzebała litościwie Lacie, chyba powinieneś?
Kiedy mówiła, uwolniła jedną ręką. Skupieni na jej słowach nie zauważyli, jak na klawiaturze samoistnie wcisnęło się kilka przycisków, które automatycznie cofnęły wysuwanie się reaktorów.
Deborah jednak zauważyła, że nagle zniknęło ostrzeżenie o promieniotwórczości.
- Cofnęła reaktor - wycedziła. Wzrok Nei powędrował do Acceleratora. Otworzyła szerzej oczy. Lacie nie było w pobliżu. "To niemożliwe".
Rany chłopaka się regenerowały, bańka zniknęła. Chłopak zakaszlał i wstał chwiejnie. Jako, że leżał bliżej Nei niż ich oprawców, ta szybko przesunęła go za siebie, jednocześnie spoglądając na skupioną twarz chłopca.
"To... To niemożliwe. Kilka mocy w jednym?
Kim ty do cholery jesteś!?"

- Poddajcie się. Wypuście wszystkich. Wycofajcie się. Oddam wam chłopca - jęknęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:01, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] 111, przedpoludnie
Po tym, jak strzelila do Acceleratora, Deborah wycofala sie w cien, w poszukiwaniu Thompson i Vane.
Thompson lezala wsrod chorych, trzymajac sie za ramie, na ktorym widnial duzy babel.
Nemezis
"Kto znowu? Prowadze ci Sophie"
Nemezis

"Sophie. Pozniej Nea, jesli sie uda."
Deborah padla na brzuch, tak, by nie bylo widac jej twarzy. Straznicy nawet nie zwrocili na nia uwagi - caly czas przybywalo chorych. Dziewczyna przysunela sie do mulatki. Wyjela z ozdobnej pochwy drugi noz, ktory trzymala przy sobie. Podparla sobie Thompson na ramieniu, wbijajac jej noz w szyje i rzucila do straznikow:
- Zdaze ja zabic, jesli ktokolwiek do mnie strzeli.
Wycofala sie z pomieszczenia. Nie zamierzala brac udzialu w calej szaradzie.
NEMEZIS
"?"
ONA ZABIJE NEMEZIS! ONA! WRESZCIE! WRESZCIE!
- Zabijesz? To chyba bedzie nam na reke - uslyszala smiech Nerine, ale nie zwracala na to uwagi. Wyszla z budynku tylnym wyjsciem, przechodzac przez dziure w ogrodzeniu, wypalona wczesniej przez Acceleratora. Popatrzyla na nieprzytomna dziewczyne.
- Idziemy do Gai, Soph.
Tak.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 17:10, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 111, przed południem

- Nie dawaj im go.
Kage stał oparty o ścianę dysząc jak pies. Na lewym ramieniu nosił ślad po ukąszeniu. Mimo to podniósł ją do ust, wkładając do ust papierosa.
- Kage? - usłyszał niewyraźny głos Acceleratora. Usagi zaśmiał się urywanie zapalając zapalniczkę.
Wtedy poczuł dziwny przeskok w eterze i instynktownie odskoczył na bok wyrzucając zapalniczkę. Piorun świstnął mu tuż nad głową.
- Nerine? Jak się czujesz służąc czemuś co zabiło Effy? To na pewno świetne uczucie, prawda?
Tamta zaczęła gromić go wzrokiem. Japończykowi nie umknęło także to, że Dan posyła dziewczynie obok podejrzliwe spojrzenie.
Mimo to przypuścił drugi atak. Wiedząc o tym uskoczył na bok, wpadł na Chantala, walnął go z łokcia w twarz i rzucił w centrum wyładowania.
Za trzecim razem piorun trafił go w łydkę, przez co brunet upadł na kolano.
Kage podniósł się na równe nogi i uniknął kolejnego pioruna. Jednak dopadł już elektrokinetyka i źgnął go w bok. Wyjął ostrze i kopnął tamtego z półobrotu. Robiąc dwa kroki w tył wpadł na Nerine i wtedy usłyszał świst powietrza. Syknął poczuwszy na plecach uderzenie bicza i zza pasa wyjął pistolet strzelając ku tamtej. Zrobiła szybki unik i znowu uderzyła.
Syknął głośno, zaciskając z bólu zęby.
Może mu się udać? Zresztą niewiele mnie to obchodzi.
Widząc, że Nerine chcę mu zacisnąć mackę na szyi, wypuścił miecz i przyłożył bokiem do gardła lewę przedramię.
- Jesteśmy sprytni, co? - zapytała przysuwając go bliżej siebie. Uśmiechnęła się do niego obłąkańczym uśmiechem. - Zobaczmy ile wytrzymasz.
Napiął mięśnie, czując rosnący nacisk macki. Spoglądał na tamtą ze spokojem który najwidoczniej doprowadzał ją do szewskiej pasji. Nie zwracała uwagi na prawą rękę którą sięga do kieszeni.
Przyjrzał się jej pulsującej na macce żyle i błyskawicznym ruchem wyjął z kieszeni strzykawkę. Wbił ją w nią i wstrzyknął do pełna rzadką białą ciecz.
Nerine puściła go sycząc z bólu. Przyjrzała się pustej strzykawce wystającej z jej macki. Chlasnęła go biczem w twarz i zaraz zacisnęła dłoń na macce spoglądając na niego z furią.
- Co to k*rwa jest?!
Uśmiechnął się wrednie podnosząc z ziemi katanę.
- Rozcieńczony środek do czyszczenia rur.
Kątem oka zauważył że Accelerator stoi już na równych nogach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 17:28, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 111, południe

Nea przyglądała się bezradnie walce Kage kontra reszta świata. W ferworze walki opuściła Nemezis na ziemię.
- Nerine chciała cię chyba oszczędzić tylko dlatego, żeby dowiedzieć się kim jesteś i dlaczego... coś... cię pragnie - wyszeptała, chwiejąc się. Jeśli szybko nie znajdzie Lacie, pewnie umrze. - Teraz jednak jest zdeterminowana.
- To czarny hetman - potwierdził, świdrując ją spojrzeniem zielonych oczu. "To mi się nie kojarzy najlepiej".
- M-musisz stąd wiać. Tu nie jest bezpiecznie - krzyk zamarł Nei na ustach. Chłopak jak gdyby nigdy nic podszedł do Nerine, zadzierając głowę, by na nią spojrzeć. Devein zaśmiała się triumfalnie. Nemezis uśmiechnął się, a w tym uśmiechu było coś naprawdę niepokojącego. Wyciągnął chudą rączkę i dotknął wijącego bicza. Nerine zamachnęła się, ale macka trzasnęła w powietrze.
Nemezis zniknął.
- Jak... jak?! - powtarzała zdezorientowana Nerine.
- Ups. Porażka, jak widzę - skomentowała ostatkiem sił Nea z wrednym uśmiechem. Zdążyła jeszcze usłyszeć za sobą głos Deborah, po czym zemdlała pod wpływem jadu szerszeni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 18:11, 14 Lip 2012    Temat postu:

Puff. Przedpołudnie 19 października 2012r. - Accel


Wszystko naokoło Accela się zatrzymało w momencie, gdy Kage wbił strzykawkę w bicz Nerine Chłopak nie do końca ogarniał to co się z działo z nim i ludźmi, którzy znajdowali się w pomieszczeniu. Albinos wyczuł czyjąś obecność. Nie, nie czyjąś. Obecność CZEGOŚ. Przed nim majaczył jakiś kształt. Wyglądał trochę jak dziewczyna.
Accel... Chodź do mnie, zabiorę cię w lepsze miejsce. Tam nie będzie już bólu i cierpienia.
Chłopak nie mógł uwierzyć. Ta postać to była... jego siostra. Już tyle czasu minęło. Już tak dawno zapomniał jak wyglądała. A teraz ona stała naprzeciw niego, ofiarowując mu wolność.
Chodź, ze mną już nigdy więcej nie będziesz cierpiał.
Jednak Accel nie mógł wstać. Coś wciąż mu na to nie pozwalało. Jakiś głos szeptał mu do ucha, by się nie poddawał, żeby walczył o ludzi, którzy pokładają w nim nadzieje. "Nie poddawaj się, tak jak ja się nie poddałam." Tak! Usłyszał to zdanie. Wypowiedziała je jego siostra. Ale nie ta osoba w zielonej poświacie. Tamta postać nie była jego siostrą, teraz to wiedział.
- Odejdź.- wyrzęził.- Powiedziałem ODEJDŹ!
Postać przemieniła się w zieloną bestię z niezliczoną ilością macek, oraz wielkimi, wielorzędowymi szczękami.
Accel zaczął wstawać. Z jego płuc wydobywało się rzężenie.
- WYJDŹ! Z! MOJEJ! GŁOWY!


Elektrownia. Przedpołudnie 19 października 2012r. - Accel.


Accel wstał. Zauważył przed sobą Neę. Wyglądała słabo. Zupełnie jak on. Oprócz tego czuł coś jeszcze. jego umysł jakby się otworzył. Widział wektory tak samo jak kiedyś, ale czuł, ze są mu bardziej posłuszne. Czuł jakby dotyk Last Order dawał mu moc przez cały czas. Jednak dziewczynka wciąż chowała się za pobliskim sprzętem. Nea upadła.
- Yhaaaaaaaaa.- Accel nie mógł nic powiedzieć. Z jego ust można było usłyszeć tylko charczenie. Last Order opuściła swoją kryjówkę. Podbiegła do albinosa i swoim zwyczajem złapała go za rękę. Accelerator poczuł nową moc. Czy to możliwe? Jego moc wzrosła sama? Miesiące ćwiczeń nie poszły na marne. Walka z Deborah na klifie się opłaciła. Wreszcie to cierpienie tu też dało mu wiele. Teraz był inny. Potężniejszy. Czuł powietrze za swoimi plecami. "Słuchaj mnie." nakazał mu. Powietrze przy jego plecach zaczęło wirować, przybierając postać dwóch trąb powietrznych. Czarnych trąb powietrznych, które wyglądały niczym skrzydła.
- Deeeeee... veiiiiiiiin...- udało mu się powiedzieć zachrypłym głosem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Sob 18:13, 14 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 19:53, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 111, południe.

Nerine pomału odzyskiwała świadomość w swoim szalonym świecie. Ktoś ją atakował, ktoś dotykał bicza, ktoś sprawił jej ból, ktoś zniknął, ktoś ją zaatakował. Ktoś, ktoś, ktoś! Jej ospały umysł zaczynał dopiero po swojemu postrzegać sytuacje. Coś było w jej biczu, macce. Szybko wyciągnęła strzykawkę po czym zastopowała czas i sama odcięła sobie bicz. Bez powodu.
"Tak, tak, rób tak dalej, Gaia. Twój dzieciak zaraz zginie."
Pomału spojrzała na Neę po czym usłyszała głos chłopca. Nie był to szurający, donośny głos Ciemności. Zwykły, dziecięcy głos. Czarny hetman. Strzeliła pomału odrastającym biczem. Potem chłopak podszedł do niej i zniknął. Tak po prostu. Czy tak przystawało na... to czym dzieciak był?
Prychnęła i spojrzała na mdlejącą Neę.
Kilka chwil później bicz całkowicie odrósł, a zaatakował ją Accelerator. Warknęła.
- Deeeeee... veiiiiiiiin... - chrypną.
Dziewczyna przewróciła oczyma po czym zatrzymała czas i wskoczyła na mostek wiszący prawie nad sufitem. Włączyła czas, a Accel rozejrzał się zdziwiony.
"Wreszcie chwila dla siebie."
Deb opuściła pole walki. Dan gdzieś zniknął. Chantal był... gdzieś. Więcej nie była w stanie zauważyć. Spojrzała w stronę Kage.
- Mógłbyś z łaski swojej nie mówić o rzeczach, o których nic nie wiesz? - rzuciła spoglądając na chłopaka i siadając na barierce. - Effy się zabiła. To nie była wina Gaiaphage. I nie mów o niej w taki pogardliwy sposób. Zmarli obserwują.
Dziewczyna trzasnęła biczem w powietrzu po czym oplotła go wokół lewej ręki zostawiając na niej czerwony ślad. Zdążyła łyknąć morfinę. Ból nie przeszkadzał jej nadto. Dziewczyna przyjrzała się osobą na dole wyszukując chłopca. Zniknął.
"A żebyś teleportował się na jakąś ruchliwą autostradę, albo do morza z rekinami!"
Dziewczyna warknęła cicho po czym poczuła powrót szaleństwa. Zwariowała. Objęła się cała biczem i ręką po czym zamknęła oczy.
- Nemezis, gdy będzie ci smutno, gdy będzie ci źle, gdy świat stanie się dla ciebie zbyt okrutny, przyjmę cię. Gdy wszystko straci swoją magię, przyjmę cię. ZAWSZE ZNAJDZIE SIĘ CZAS NA SPOTKANIE Z BICZORĘKĄ!
Dziewczyna przytuliła samą siebie mocniej po czym odepchnęła się nogami i opadła na posadzkę tuż za barierką. Dziewczyna pomału wstała przestając świrować po czym jeszcze raz spojrzała na grupę na dole. Poczuła w sobie pewne odczucie mocy. Sama nie wiedziała co to było. Jakby ból, ale w samej mocy. Jakby powiększenie jej. Dawno nie eksperymentowała. Gaiaphage zawsze robił to za nią. Postarzył dzieci Lacie o 6 miesięcy. Coś było nie tak. Mocno nie tak.
Jednooka sapnęła. Pomału zaczęła szukać wyjścia z pomieszczenia, a chwilę później zaczęła wyszukiwać haczykowatej macki Gaiaphage w umyśle. Nie była pewna czy odejść do władcy, zostać czy zająć się prętami. Westchnęła.
"Mam do ciebie wrócić?"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 20:36, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 111, południe

Kage rozmasował czerwony ślad po biczu i spojrzał na Neę.
- Accel, możesz ją zanieść do Lacie?
Albinos spojrzał na niego posępnie.
- A ty co? Powstrzymasz Biczorękę? - zapytał.
- znam ja. Spróbuje z nią pogadać - widząc wątpliwe spojrzenie przyjaciela puściły mu nerwy. Po raz pierwszy w życiu. - Dobra! Nie znam jej! Ale muszę wiedzieć! wiesz jak mnie to wpienia!
Wiedział. Usagi nienawidził życia w niewiedzy.
- Dobra. Ale to może być nasze pożegnanie.
Japończyk kiwnął głową.
- Wiem. Zajmij się Lacie i Conchą jakby co.
Wsadził miecz do pochwy i ruszył za Nerine masując lewą rękę. Pogryziona, porażona prądem, biczowana lewa ręka.
Dogonił ją przy bocznym wyjściu z elektrowni. Stała wpatrując się niemrawo w księżyc.
Odwróciła się w jego stronę i spoglądała na niego przez jakiś czas obojętnie. A potem, tak jakby ktoś przełączył włącznik, skoczyła na niego z biczem. Podniósł miecz nie wyjmując go z pochwy i zdzielił nim ją po głowie.
- Chcę tylko pogadać - odparł spokojnie.
- Wcześniej mówiłam to nikt nie słuchał.
- Teraz chcę cię wysłuchać.
Spojrzała na niego zaskoczona i opuściła lekko bicz. Odłożył miecz na swoje miejsce i stanął z nią twarzą w twarz.
- Nie chciałem być twoim wrogiem - parsknęła jedynie, spoglądając na niego z kpiną. - Ale jeszcze bardziej nie chciałem otwartej wojny. Fakt, wtedy w Michaeltown ciąłem ich bez opamiętania.
Spojrzał jej w oczy.
- Ale co nam to dało? - zapytał stając jeszcze bliżej.
- Mi to - odparła wesoło unosząc do góry bicz. Zaśmiał się urywanie, zasłaniając twarz dłonią.
Po chwili spojrzał na nią z śmiertelnie poważną miną.
- Nie gardziłem Effy. Nigdy - niemal wycedził spoglądając w jej oczy. - Tylko czy zabiłaby się gdyby nie gaiaphage? O to mi chodziło. Czy ciebie czeka to samo?
Widział to w jej oczach. W tym przebłysku normalności zrozumiała.
- Nie chciałem być twoim wrogiem.
- Taa - odparła zdawkowo, po czym dodała z większą pewnością. - Wierzę ci.
Usagi chwycił ją delikatnie za ramiona. Spojrzała mu w oczy.
- Zaprowadź mnie tam. Muszę zrozumieć - odparł przykładając swoje czoło do jej czoła. - Zaprowadź mnie do Ciemności.
- Dobrze. Przydasz się jej.
______________
Nie ratujcie Kage. Nie piszcie postów z jego udziałem. A do Helen! Możesz go zaprowadzić do groty i zostawić w niej?
Lecę jutro do Anglii i przez tydzień będę musiał się obeznać kiedy mam czas na pisanie.
Z góry dziękuje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Sob 20:38, 14 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 21:30, 14 Lip 2012    Temat postu:

Elektrownia. Południe 19 października 2012r.


- Chodź Last Order.- powiedział Accel, biorąc nieprzytomną Neę na ręce. Sam był mocno wyczerpany. Nie wiedział dlaczego, ale rany które zadały mu Hinner i Devein się zaleczyły. Teoretycznie. Czuł, że rany wciąż się leczyły gdy chłopiec zniknął. Coś nie do końca było w porządku. Ciężko było mu oddychać. Zastanawiał się czy to efekt uboczny mocy Last Order. Wyruszył na poszukiwania Lacie. Tylko ona mogła pomóc jemu i Nei.
- "Nic ci nie jest?" pyta Misaka, martwiąc się o twój stan zdrowia.
- Nic... khe khe... mi nie jest.- powiedział Accel lekko się krztusząc. Poczuł w ustach dziwnie słodki smak. Doszli do głównego korytarza, gdzie Lacie, wraz z Ethanem i Reed, leczyła rannych po ucieczce Deborah i Dana.
- "Lacie, Lacie!" krzyczy przejęta Misaka. "Nea potrzebuje pomocy!"
Białowłosa odwróciła się i szybko ruszyła w ich stronę. Podobnie Reed, szczęśliwa, że Accelowi nic nie jest. Chłopak położył nieprzytomna przywódczynię Michaeltown na nieco pokruszonej posadzce.
- Walczyła dzielnie. Gdyby nie ona, już bym nie żył. Nie wiem w jaki sposób, ale mnie uleczyła. Ona albo ten chłopiec, który z nią był.- wychrypiał Accel.
- A z tobą wszystko jest w porządku?- zapytała Reed przytulając się do jego ręki.
- Taa...*cough cough*... ak.- odparł znowu się krztusząc. Ale tym razem nie skończyło się na lekkim pokasływaniu. Accel znów poczuł słodki smak w ustach. Tym razem intensywniejszy. Jakby tej słodkiej cieczy było więcej. "Krew!" pomyślał.- Mam krew w płucach.- powiedział, między atakami kaszlu. Accel był w szoku. Tym razem nie wywinie się śmierci. Nawet Lacie nic z tym nie zrobi. Nea być może byłaby w stanie, ale z nią nie było lepiej niż z Accelem. Chłopak upadł na podłogę.
- "Nie możesz umrzeć!" woła Misaka potrząsając twoim ramieniem.
- On się udusi!- krzyknęła Reed.- Lacie ratuj go proszę!
- Ale... ja nic nie mogę zrobić! Nie potrafię usuwać krwi z płuc... ja tylko leczę rany...- Uzdrowicielka była w szoku.
- Ale ja potrafię.- usłyszeli dziewczęcy głos. W wejściu stały dwie osoby i pies.
- Victoria...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 21:49, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Droga do Gaia / Początek drugiej herbatki u Gaiaphage] Dzień 111, południe.

Dziewczyna spojrzała na chłopaka po czym odsunęła go od siebie biczem i sama odskoczyła w bok. Szybko zareagowała lekko przejeżdżając biczem po policzku chłopaka. Zapewne miała to być mackowa wersja 'dania z liścia'. Dziewczyna warknęła coś pod nosem po czym wyrwała przed siebie.
- Co ci się tak śpieszy?
- Nie denerwuj mnie. To, że nie jesteś moim wrogiem nie znaczy, że jesteś przyjacielem, a nawet im nie pozwalam się do siebie zbliżać. Zero kontaktu fizycznego, jasne? Jedyne na co pozwalam to: ja -> macka -> ty. W ogóle wszystko z tobą dobrze? Nie masz przypadkiem jakiegoś urazu czy coś? Pół godziny temu próbowałeś mnie zabić, a teraz zachowujesz się jak... jak jakiś porypany starszy brat! Jesteś chooooryyy! - wyrzuciła wrąc do przodu.
Dziewczyna sięgnęła dłonią do oczodołu. Na chwilę przymroziły ją wspomnienia utracenia oka. Potrafiła sama sobie je wydłubać. Czy to w ogóle było możliwe? Spędziła 104 dni Nowego Świata bez prawego oka. Bolało. Jej prawa część ciała była zniekształcona. Oko, ręka... Czekała tylko aż coś jej się stanie z nogą. Była pewna, że informacja na przykład o tym, że jej prawa półkula mózgu jest zainfekowana przez Gaiaphage nie zdziwiła by ją. Sapnęła głośno po czym usiadła na ziemi i wyciągnęła ze spodni opaskę na oko. Chodzenie z odsłoniętym oczodołem znudziło ją. Jednooka zaczęła pomału chwytać [link widoczny dla zalogowanych] w lewą rękę. Założyła gumkę za lewym uchem po czym spróbowała założyć na prawe by opaska dobrze się trzymała. Posługiwanie biczem w taki sposób wychodziło jej wyjątkowo beznadziejnie.
- Pomóc?
- Nie! - wrzasnęła po czym zaczęła siłować się z opaską.
Kilka chwil później Japończyk klęknął przy Devein. Dziewczyna odepchnęła go od siebie.
- Powiedziałam 'Nie' do cholery! - wydarła się po czym resztkami sił założyła opaskę.
Minutę później szli razem w stronę gór. Nerine spoglądała na bicz.
"Beznadzieja. Nie będę już nigdy mogła zakładać pierścionków, ani kolczyków. Nie wspomnę nawet o makijażu. To beznadziejne. Wszystko beznadziejne."
Kilka chwil później Nerine ocknęła się z chwilowej nieświadomości.
"Żę. co. ja. robię?! Prowadzę nastoletniego ojca do Gaiaphage? Czy tym dzieciom nie wystarczy, że mają chorą 'cioteczkę' z biczem, co pomaga im 'dorastać'? Potrzebują jeszcze opętanego ojca i łopatową matkę? Do tego jeszcze smoczy brat. Chore, chore, chore!"
Dziewczyna strzeliła biczem w powietrzy, oplotła go wokół swojej tali po czym spojrzała na Usagi'ego.
- Effy nie potrafiła wszystkiego ogarnąć. Ja też. Ona się zabiła, a ja skoczyłam. Moja chora moc uratowała mnie i jednocześnie zraniła. Ty pomogłeś mi, a ja odeszłam do Ciemności. Moja moc sama nie szaleje. Sama też nie postarzyła twoich dzieci. Gaiaphage. On mnie uratował bardziej niż ty. Poszłam tam. Skoro nie mogłam umrzeć, to choćby niech mam jakiś cel w życiu. Dostałam nową rękę i nowe życie. Nowe chore życie. Teraz choćby mam go kogo wrócić. Taki własny kąt w jaskini. - wyrzuciła jednym tchem. - Ale teraz i to mi popsujesz! Popsułeś mi też samobójczą próbę! Daje ci trzy dni na spotkanie z Gaiaphage. Trzy dni, a potem wracam.
Kilka minut później znaleźli się przy grocie Gaiaphage.
- Szok, prawda? Tak blisko, a tak odlegle... - rzuciła po czym znalazła się przy wejściu do groty.
Dziewczyna oczywiście użyła mocy po czym oglądała jak Kage się wspina do jaskini. Chwilę potem stanął przy niej. Z jaskini dobiegały krzyki. Chwilę potem znaleźli się w środku jaskini przy opętanej Sophie i Deb.
- Hejka dziewczyny, opętujemy się co? - wyrzuciła jednym tchem otwierając właz do tuneli. - Cóż, chyba jeszcze chwilę zostanę, a potem pójdę mieszkać do tuneli. Obserwowanie was może być ciekawe.
Nerine usiadła przy włazie spoglądając na osoby atakowane przez niewidzialne macki Gaiaphage. Wiedziała dobrze, że potwór jest głębiej w jaskini, ale postanowiła nie wspominać o tym fakcie. Dziewczyna poczuła bolesny i zimny wślizg macki ciemności do jej umysłu.
- Herbatkę u Gaia czas zacząć!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Sob 22:11, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Vicky / Elektrownia] Dzień 111, późne popołudnie.

- I co, będziemy tak siedzieć?- zapytał znudzony Rody.
- A będziemy!- krzyknęła tamta.
- Patrz na Skarlet, ona chce wyjść z domu.
Victoria popatrzyła na psa, miał podkulony ogon i strasznie jęczał.
- Ouu.. Skarlet, dobra, idziemy- spojrzała na nią ponownie. Pies zaczął szczekać z radości. Dziewczyna założyła psu obrożę i wyszła z domu, za nią podążył Rody.
- Mogę iść z wami?- zapytał z lekkim wątpieniem na korzystną odpowiedź dla niego.
- Dobra, tylko ruszaj szybko dupę, bo cię zostawimy w tyle.
Szli tak z parę minut, nagle Skarlet zaczęła donośnie szczekać i ciągnąć swoją panią w stronę elektrownii.
- Skarlet.. Co do choler..?- nagle urwała, pies zaczął tak ciągnąć, że Victoria zaczęła biec, a za nią Rody.

*dwadzieścia minut później*

- O ku^%@, tak to ja się nigdy nie nabiegałam, nawet na WF-ie- rzekła.
Pies nie ustępował, wbiegł do elektrownii. Victoria ciąglę podążała za Skarlet. Nagle usłyszała..
- Ale... ja nic nie mogę zrobić! Nie potrafię usuwać krwi z płuc... ja tylko leczę rany...- głos był podobny do głosu Uzdrowicielki. Pobiegła w stronę jej głosu. Była przekonana, że to jej głos, coś musiało się stać. Biegła coraz szybciej i szybciej. W holu zauważyła jakiegoś nieznajomego chłopaka, Reed, leżącą na podłodze Neę, klęczącą przy niej Lacie, krztuszącego się Accela a przy nim siedzącą zapłakaną dziewczynkę.
- Ale ja potrafię!- krzyknęła dosyć donośnie. Wzrok wszystkich przekierował się na nią.
- Victoria.. - wyjąkał Accel.
- Pomóż mu, błagam- powiedziała Reed ze łzami w oczach.
- O Jezusiu, skopię dupsko temu kto mu to zrobił- powiedziała, po czym zaczęła działać.- Wyprostuj się, niech ktoś go przytrzyma, mozliwe jest też, że na koniec wszystkiego zwymiotuje.
Dziewczyna nachyliła się nad nim i wyciągnęła ręce prosto, by skierować na niego swoją moc. Nagle mała dziewczynka siedząca przy chłopaku, wyciągnęła rączkę i chwyciła Victorię za nogę. Dziewczyna poczuła nagły przypływ mocy, zaczęła. Swoimi dłońmi poruszała w górę i w dół, by pobrać krew i wylać ją z płuc chłopaka. Accel był cały blady, jego własna krew miała go zabić? W życiu, Vicky nie mogła na to pozwolić. Był ciężko ranny, pomagał zapewne w czymś ważnym, ktoś go tak załatwił? Niemożliwe.. To musiało być coś bardzo ważnego skoro był w takim stanie. Po paru minutach nagłej pomocy chłopak był cały zalany krwią, nie było już jej w płucach, ale wyglądało to jak morderstwo, po chwili upadł. Teraz wyglądało to naprawdę dramatycznie, jakby ktoś go zabił czy Bóg wie co. Dziewczynka, która pomagała Victorii również opadła, ale co się dziwić skoro była tak mała, a włożyła w to wszystko tyle mocy?
"Odważna"- pomyślała.
- Lacie, co się w ogóle stało?- zapytała patrząc na wszystkich z przerażeniem.
- Była wojna, ludzie z Grandville nas zaatakowali, Nea próbowała nas chronić, to samo Accel, ale jak sama widzisz, straty są ogromne. Dzieciaki z miasta strasznie ucierpiały, niektórzy są ranni a niektórzy martwi- odparła trzęsącym się głosem.
- Matko.. Cze-czemu.. nas zaatakowali?
- Bo tak im się podobało- ledwo odparł Accel, po czym ponownie stracił przytomność.
- Lacie, tyle mogłam dla was zrobić, bynajmniej dla niego. Czy ktoś ma takie rany jak on albo chociażby podobne? Mogłabym pomóc.
- Idź do miasta, poopatruj te dzieciaki i jeżeli ktoś jest w poważnym stanie, przyprowadź go tutaj.
Lacie zaczęła goić rany Nei, a Victoria chwilę posiedziała z Accelem i małą dziewczynką, która jej pomagała. Chwilę potem postanowiła zrobić to co w jej mocy, poszła do miasta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vicky dnia Sob 22:15, 14 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 22:33, 14 Lip 2012    Temat postu:

[Herbatka u Gaiaphage] Dzień 111, południe

Kage co chwila zginał się w pół stojąc w grocie obok Deborah i Sophie. Ale za każdym razem prostował się spoglądając z koncentracją wgłąb jaskini.
Muszę iść głębiej.
- Muszę iść głębiej - odparł bezbarwnym głosem. Nerine leniwie oplotła jego nadgarstek swoją macką.
- Nie.
Spojrzał jej w oczy.
- Jedynym twoim warunkiem były te trzy dni. Nic więcej - przypomniał jej uśmiechając się szeroko. Puściła go spoglądając na niego posępnie. Niechętnie go puściła.
- Jak wolisz.
- Do zobaczenia za trzy dni - odparł nieco łamliwym głosem. Ruszył ciężkimi krokami przed siebie, nie spuszczając wzroku ze swojego celu.
Słyszał wyłącznie swój oddech w całkowitej ciemności.
Swój oddech i głos tego czegoś.
Ujrzał światło. Zielona poświata kująca w oczy.
Gaiaphage.
Usiadł przed tym czymś, siadając na stopach.
- Czym ty jesteś? - niemal wycharczał ledwo mogąc mówić. Spoglądał na zieloną masę z dziką fascynacją.
Dotknął Gaiaphage i przez jego kręgosłup przeszedł prąd. Wygiął plecy w łuk i krzyknął z bólu.
Opadł na ziemię ciężko łapiąc oddech. Po chwili zaniósł się paranoidalnym śmiechem.
- Tylko tyle? - doskoczył do masy wbijając w nią pokaleczone ręce.
Powiedz mi czym jesteś.
Znajdź Nemezis
Powiedz mi czym jesteś.
Znajdź Nemezis
To powiedz mi w końcu, czym do diabła jesteś!!!
Chwila ciszy, przerywana krzykami, jękami i sykami Usagi'ego.
Znajdź Nemezis
Kage ryknął wściekle waląc głową w masę. Ból był niesamowity, no ale Japończykowi puściły nerwy.
Walił więc raz za razem krzycząc ze złości po japońsku.

*kilka godzin później*
Chłopak odsunął się od masy dysząc ze zmęczenia. Spoglądał na nią z czystą nienawiścią i pogardą.
Znajdź Nemezis
Kage wyjął miecz i ciął nim Ciemność. Efekt był taki, że jedynie rozdzielił drobinki, które zaczęły wspinać się na ostrze.
Splunął na dłoń i wtarł ślinę w ranę na piersi jaką pozostawiła Devein.
Problem Ciemności polegał na tym, że nie mogła przejąc jego mocy dopóki się jej nie podda.
Odłożył miecz na bok i ponownie wsadził dłonie w masę jęcząc z bólu.
Znajdź Nemezis
Wyjdź stąd i go poszukaj. - odparł kąśliwie myślach.
Chwila ciszy.
Nie mogę.
To może wsadzę cię do słoika i stąd wyniosę. Co ty na to? - zakpił otwarcie chłopak. Poczuł, że Ciemność poważnie zastanawia się nad tym rozwiązaniem.
- No weź przestań! - krzyknął pomiędzy sykami i jękami bólu. Znowu zaczął się histerycznie śmiać.
Umrę tu z głodu jak tak dalej pójdzie.
Wiedział, że nie zaśnie tej nocy. Ani następnej. Trzeciej także pozostanie przytomny.
Był tego tak pewien jak tego, że zacznie powoli zjadać swoją rękę, aby nie umrzeć z głodu.
Ciekawe czy gaiaphage jest jadalne. - przemknęła mu przez głowę myśl, podczas jednej z abstrakcyjnych powykręcanych póz jakie przyjmował dotykając Ciemności.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Sebastian Fleming, II kreski



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 23:56, 14 Lip 2012    Temat postu:

Na znak solidarności z Reksiem i w hołdzie fersterowi-ileśtam. Z pozdrowieniami dla Vicky.

[Laboratorium, 19 października, ciemna noc]

Concha otarła łzy grzbietem dłoni i bez powodzenia spróbowała zorientować się w panującym chaosie. Rozejrzała się dookoła, nie dostrzegając nikogo w mroku. Włożyła wszystkie swoje siły w wysiłek związany ze wstaniem z wilgotnej ziemi, lecz wtem poczuła, że coś ją ścinsło za nogę. Dostrzegła świecące oczy.
-Ku%&#, do ch@$&, puść mnie, potworze je&^*#! &^*%$ #@!^&, rozumiesz, k&%#@?
Potwór jednak nie zamierzał jej słuchać i pożarł Concepción.

Tak to już jest, gdy się zostawia małe dziewczynki bez opieki późną nocą.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:07, 15 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 111, południe

Dan podniósł się z podłogi.
– O, to Kage! Gratuluje ci rozbieranej roli w Kac Vegas. – chłopak w odpowiedzi spojrzał niego dziwnym wzrokiem. – Nerine on zniknął. Wiesz, ze nic ci nie powinno być. Ale. Masz. DOMESTOS. We. Krwi. Czujesz to?! Genialne. Fenomen.
Dziewczyna spojrzała na niego jak na wariata. Ten splunął krwią. Ussagi chciał się na niego rzucić, jednak przed jego nosem stanęła postać. Coś na kształt dementora. Tyle, ze nie był czarny. Był z prądu. Strzelił swoimi kości i chuchnął na chłopaka. Temu naelektryzowały się włosy.
- Co t…o jest? - zapytał niepewnie.
– Jedno dotkniecie, a będziesz martwy – po chwili postać zniknęła, a Dan wyszedł.
Skierował się w stronę Michaeltown. Rozmyślając o swojej mocy, jej poziom znacznie wzrósł. Być może było to spowodowane jego intensywnymi ćwiczeniami. Teraz czuł się trochę słabszy, wyczerpany. To przez stworzenie, tego…
*później - Michaeltown*
Szedł przez zniszczone uliczki miasta z kapturem na głowie. Wiedział po co tu przyszedł – dobić to miasto. Nie ludzi. Teraz chodziło o miejsce zamieszkania. Wszystko co kochali.
„To zniszczy ich psychicznie. Wykończy.”
Wiedział, ze w tych okolicach ludzie mieli agregaty. Postanowił wejść do kilku domów by się ‘podładować’. Dopiero w piątym z nich znalazł jeden. Później szło coraz łatwiej.
Po kilku takich seriach czuł się pełen energii. Wyszedł z jednej z piwnic i ruszył stronę ocalałej, do tej pory strony miasta. Zaczął miotać piorunami, a po takim ‘naparciu’ budynki zaczynały płonąc.
Całe Michaeltown zaczęło płonąć.
*bardzo dużo piorunów później*
Dan stał na plaży. Miasto płonęło. Ginęło. Umierało.
Patrzył na rozległą zatokę św. Wawrzyńca. Po chwili przed nim pojawiła się kobieta. Taka sama jak dementor, właściwe z takiego samego materiału. Była naga i piękna. Włosy i dłonie zakrywały jej piersi. Zachichotała bezgłośnie i pobiegła w stronę wody. Kidy zanurzyła się cała z lasu wybiegła podobna do niej kobieta. One były jak nimfy. Zrobiła to samo, aż w końcu pojawiła się ostania. Wszystkie trzy róże, ale zrobiły to samo. Woda stała się dziwnie mętną.
„To one tu królują. Trzy nimfy. A może jest ich więcej?”
Podszedł bliżej brzegu. Włożył ręce do wody, a złapały go dwie dłonie. Dłonie kobiety.
„Zrób to.”
Powiedział mu jakiś głos w głowie*. Wiedział czego one oczekują. Sam tego chciał. Jego dłonie zaczęły świecić. Prąd w wodzie zabił wszystko. Wszystkie żywe stworzenia w zbiornikach wodnych połączonych z zatoką. Ryby wypłynęły na wierzch. Woda stała się mętna. Gotowała się.
Dłonie, które trzymały zniknęły. Dan cofnął się i usiadł na brzegu. Milczał i patrzył tępo na niebo, a może jego imitacje. Z wody wyłoniła się postać. Równie piękna. Potrząsała włosami i usiadła obok niego. Spojrzał na nią. O dziwo przypominała Deborah. Była identyczna. Uśmiechała się do niego i zaczęła przeczesywać włosy.
– Deb. – domknął jej policzka, a ta uśmiechnęła się. Chwilę milczeli. Dan patrzył na nią. Ta złapała go za rękę. Wstała, a on zrobił ro samo. Ruszyła, a on jej posłuszny zrobił to samo. Zaczęła wchodzić w wodę. Nadal był zahipnotyzowanym jej pięknem. Takim samym pięknem jakie posiadała Deborah, jednak ona miała coś więcej. A może to żywa Hinner miała coś więcej? Obie były żywe?
Stał w wodzie po pas. Między rybami. Wchodził coraz dalej i dalej. Aż w końcu jego głowa znalazła się pod wodą. Miał otwarte oczy i obserwował, co się działo. Włosy Deb falowały w wodzie, a w jego umyśle pojawił się głos. Piękny głos.
„Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos,
Nad wodą nie śpiewamy, taki nasz już los,
A kiedy będziesz szukał zaśpiewamy tak:
To my mamy to, czego tobie tak brak.
Aby to odzyskać, masz tylko godzinę,
Której nie przedłużysz choćby i o krztynę.
Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić,
A to, czego tak szukasz nigdy już nie wróci.”

Ta Deborah odpływała daleko, a Danowi zaczynało brakować tlenu. Nagle wynurzył głowę. Wrócił na plażę. Ostatni raz spojrzał na zatokę. Czuł, że być może kiedyś tutaj wrócił.
Był wykończony i wrócił do Camprine.

* nie to nie Gaia. Dan wariuje, więc.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Nie 18:49, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Nie 0:10, 15 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom Ryana ] dzień 111, południe

Ryan obudził się i powoli zaczął przypominać sobie co robił wczorajszego dnia. Rozejrzał się gdzie jest i zobaczył że leży obok Mii przytulonej do niego, a wokoło leżała sterta butelek po winie i baryłka po bimbrze. " Świetnie znowu się najebałem, żeby pozbyć się problemów, ale chyba teraz do niczego nie doszło z tego co pamiętam , ale ja nic nie pamiętam znowu, kur**. " Zastanawiał się chłopak, ale jego dumania przerwał słodziutki głosik małej dziewczynki
- Ryan, wróciłeś w końcu do mnie. - Rzuciła mu się na szyję Gini.
- Czy to już ranek. Co się dzieje. Boli mnie głowa. - Mówiła przecierając oczy zaspana nastolatka.
- Dobra trzeba się ogarnąć i zrobić coś do jedzenia co nie? Zostało coś w lodówce? - Otrzeźwiał surfer
- Nie ma, lodówka jest puściutka. - Powiedziała jak gdyby, nigdy, nic mała.
- No to idę zapolować, kur**, zapomniałem że broń zostawiłem w Michaeltown. Musze tam po nią wrócić. - Powiedział z poważną miną Ryan. Pewny swej decyzji zaczął się zbierać do wyjścia, gdy rudowłosa ośmiolatka przemówiła.
- Możesz iść, ale tylko jeśli weźmiesz mnie ze sobą, koniec kropka, albo idę z tobą albo nie idziesz wcale. - Postawiła chłopakowi ultimatum dziewczynka.
- Dobra, idziesz ze mną Gini, ale musisz się pilnować mnie bo nie wiem co za psycholi możemy tam spotkać. - Ostrzegł próbując ją zniechęcić blondyn.
- OK, rozumiem, idę na własne ryzyko. Gotowy do drogi? - Zgasiła Ryana ośmiolatka.
- A ja tu ogarnę ok? - Zaproponowała Mia
No i wyruszyli zostawiając Mię sprzątającą po nocnej popijawie.

**Godzinę później**

- Teraz bądź cicho Gini, bo wchodzimy do Michaeltown. - Ostrzegł dziewczynkę. Szli główną ulicą miasto, mijając trupy ludzi i spalone budynki. Mała nie zasłaniała oczu, ani nie bała się, twardo siedziała na barkach Ryana. Wreszcie doszli w miejsce, gdzie Ryan zostawił swoją strzelbę i rewolwer, ku jego uciesze leżały tam gdzie zostały ówcześnie porzucone.
- Dobra możemy się zmywać mała. Teraz biegiem do domu i lecę upolować kolację. - Powiedział Ryan uzbrajając się z swoją broń. Lecz nagle mina mu zrzedła, ponieważ zobaczył dwie osoby i psa, ale nagle wrócił mu humor, bo rozpoznał w przybyszach swoich znajomych : sąsiadkę Vicky, jej psa i dziwnego znajomego Rodyego, który ją podglądał.
- Hejka kochani, co tu robicie ? - Zapytała pogodnie Ryan i ściągną dziewczynkę z barków. Gdy nagle z bocznej uliczki wybiegł jakiś chłopak
- MORDERCA, ON TRZYMA Z GRANTVILLE DEBORAH I RESZTĄ JEJ EKPIPY- Wykrzyczał nieznajomy i walną Ryana pięścią w twarz.
- To miał być cios ?Chłopie, bijesz jak dziewczyna. - Wyśmiał chłopaka surfer, po czym jednym celnym ciosem w szczękę powalił napastnika.
- To był cios, a nie to twoje poklepanie po twarzy. - Szydził blondyn i posłał intruzowi kopniaka w żebra na odchodne. Przybysz uciekł ze złamaną szczęką
- Przestań natychmiast i co to miało znaczyć te " MORDERCA "- Próbował zrozumieć sytuację Rody.
- Nie mam pojęcia, na serio, ja z nikim nie trzymam, a dałem mu w ryj bo nie będzie mnie jakiś wieśniak okładał bezkarnie. - Wyjaśnił Ryan.
- A może pomożesz nam w opatrywa... - Mówił dalej Rody, gdy nagle Vicky zemdlała...

Człowieku, rozumiesz, że gra polega na tym, że trzeba czytać posty nad sobą? To już kolejny, gdzie piszesz jakieś bzdury Razz Miasto zostało zniszczone i spalone przez Dana W dodatku puste... Popraw tego posta na coś innego...
Sp.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Nie 10:08, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Nie 11:14, 15 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 111, późne popołudnie.

Dziewczyna wzięła ze sobą psa i Rodyego. Skierowali się do miasta.

*10 minut później*

Dotarli. W mieście było od groma rannych ludzi, niektórzy jak to mówiła Lacie.. byli nawet martwi. Victoria próbowała niektórym pomagać, czasami się udawało, czasami nie. Na szczęście nie było aż tak ciężkich przypadków, więc z łatwością opatrywała drobne rany, zasklepiając je od wewnątrz. To samo tyczyło się ran wewnętrznych, była w tym świetna, w końcu była to jej moc. Pomagała z całych sił. Nagle z oddali zobaczyła sylwetkę chłopaka, a na jego barkach siedzącą dziewczynkę.
"Nie. Nie, nie on. Nie."- nagle Victoria zobaczyła z bliska znanego jej Ryana. Po chwili zakręciło się jej w głowie. Zdążyła wydukać tylko.- Nie..- zaraz po tym zemdlała. Zakłopotany chłopak zdjął dziewczynkę z barków i uklęknął przy Victorii, był roztrzęsiony. Nie wiedział co zrobić, po tamtym? To nie było takie łatwe, ale zastanawiało go jedno... Czemu ona zemdlała tak na jego oczach? Czy zrobił coś źle? Możliwe.. Nachylił się, spojrzał na jej twarz.. Uderzył. Z taką siłą, z taką precyzją.
- Co ty robisz?- krzyknął stojący obok Rody.
- Pomagam, nie widzisz? Tylko patrz..- powiedział i wskazał na dziewczynę.
Victoria czując ból na twarzy, nie wiedziała co się dzieje, ocknęła się i podniosła w górę ręke. Obaj chłopacy byli zdziwieni jej reakcją. Nie wiedzieli co się stanie za chwilę. Ona nie bez powodu podniosła tą rękę. Spojrzała z nienawiścią w oczach na Ryana.
- Ty.. zrobiłeś krzywdę moim przyjaciołom, współpracujesz z tymi złymi, do tego nic mi nie powiedziałeś, że masz dziewczynę.. Do tego- załkała, przełykając słone łzy.- Do tego..- nie mogła dokończyć w jej głowie pojawiały się miliony pytań bez żadnej sensownej odpowiedzi.
"Dlaczego?"
Victoria pociągnęła ręką tak jak robią to marionetkarze, poruszała palcami. Ryan patrzył na nią zdziwiony, nie wiedział co dziewcyzna do niego mówi i co robi ze swoją dłonią.
- Ahh.. Rzucasz zaklęcie?- zapytał ze śmiechem w głosie.
Przez pare minut nic się nie działo, ale tak naprawdę dziewczyna posplątywała nitki w mięśniu Ryana. Chłopak po trzech sekundach padł na ziemię i zaczął jęczeć z bólu.
- Co ty mi zrobiłaś?
- Czary-mary- rzekła z kpiną.
Racja. Chłopak nie mógł wytrzymać z bólu, ale mógł mówić.- Poczekaj- powiedział do odchodzącej Victorii.
- Ty jeszcze chcesz ze mną rozmawiać? Chyba cię coś boli.. Ano faktycznie, boli- zaśmiała się.
- Nie żartuj tylko porozmawiajmy- powiedział przez zaciśnięte zęby Ryan.
- Rody idź ze Skarlet szukać rannych ludzi i jak będzie ktoś komu będe mogła pomóc.. przyprowadź go tutaj.
Rody posłuchał Victorii, wziął psa i poszedł.
- Co ty mu zrobiłaś?- zapytała ze strachem w oczach rudowłosa dziewczynka.
- Jeny.. nie powinnaś patrzeć na coś takiego.. Po cholerę brałeś ją na pole bitwy? Sam dobrze wiesz, że w Michaeltown jest niebezpiecznie, ale jednak... narażasz ją.
- Sama chciałam!- krzyknęła mała.
- Dziecko drogie, nie widzisz co tu się dzieje? Twój brat albo nie wiem kto to dla ciebie.. on pomaga tym złym i on pomagał niszczyć moje piękne miasto.
- Victoria skończ, dobra? Porozmawiajmy o tamtym, wiesz doskonale o czym..- powiedział trzymając się za ręke Ryan.
"Nie"
- Sama mam do ciebie pytanie, wiem już, że to zrobiliśmy,a przynajmniej się zabezpieczyliśmy? Szukałam tego po całym domu i nie mogłam znaleźć.
- Nie. Zrobiliśmy to bez niczego, na żywca.
"Nie"
- To.. niemożliwe..- złapała się za głowę i zaczęła płakać. Kucnęła przy leżącym Ryanie, spojrzała mu w oczy.- Co zrobimy jak zaszłam w ciąże?- załkała.
- Wychowamy je- odpowiedział.
- Będe miała rodzeństwo?- zapytała ucieszona dziewczynka.
- Gini, nie wtrącaj sie w rozmowe pomiędzy mną a Vicky.
- To twoje dziecko?- wskazała palcem na rudowłosą.
- Nie, tak się przypatoczyła to zabrałem ją do domu.
"Nie jest łatwo. Nie dam rady. Jest źle"
Victoria nagle bez powodu wstała i odwróciła się w stronę stojącego drzewa. Zwymiotowała. Wszystkie jej problemy, ona nie dawała sobie z nimi rady. Zdrada Brandona. Ciąża, Ryan. Oderwała kawałek bluzki i wytarła usta.
- Wszystko w porządku?- zapytał chłopak.
- Nie- powiedziała szczerze.
"Nie daje sobie z niczym rady, jestem bezanadziejna"
- Pomogę ci, przejdziemy przez to razem. Nie przejmuj się.
"Nic mi nie pomoże, rozumiesz?"
Dziewczyna była obojętna, usiadła. Chwile później przyszedł Rody ze Skarlet.
- Znaleźliście kogoś?- zapytała.
- Wszystkim już pomogliśmy, a ci, którzy są ranni, pomagają sobie nawzajem- odpowiedział Rody.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin