Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XI
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 21:44, 02 Lip 2012    Temat postu:

[MT] 13 lipca, Dzień 13, zachód słońca - Pauline Wilson

Pauline chodziła po mieście popijając piwo z butelki.
Nie obchodziło ją, że mutanci i reszta wrócili.
Po prostu szła przed siebie.
Gdy opróżniła butelkę rzuciła ją za siebie.
Usłyszała krzyk dziecka.
- Uważaj gdzie rzucasz butelki!
Obróciła się na pięcie i spojrzała groźnym wzrokiem na dziecko.
- Spie***laj! - wrzasnęła, a dziecko uciekło z płaczem.
"Kurde, niepotrzebnie rozbijałam tę butelkę. Mogłabym jakiegoś rebelianta poranić."
Uśmiechnęła się na samą myśl.
Postanowiła, że jeszcze trochę pochodzi.
Nagle ktoś zaatakował ją od tyłu i padła na ziemię.
"Ku**a, mupy? Trzeba zawiadomić Deborah."

[MT] 13 lipca, Dzień 13, zachód słońca - Alyssa

Alyssa razem z innymi miała robić chaos.
"Proste zadanie."
Zobaczyła kogoś, kto zdecydowanie pochodził z Grantville.
"Dawno tego nie używałam."
Zaczęła używać mocy na chłopaku, kiedy nagle zobaczyła przed oczami obraz postrzelanego... Grantvilleczyka.
"Jak widać ta moc ma różne zastosowania."
Zaśmiała się i uderzyła ze zdwojoną siłą odtwarzając ból towarzyszący postrzeleniu.
Pobiegła dalej za innymi. Ale nagle usłyszała straszny huk. Odruchowo zasłoniła uszy rękoma.
- Czy oni właśnie zawalili ten budynek? - zapytała najbliżej stojącej osoby.
Ten ktoś wzruszył ramionami.
"To musi być ta rudera. A w niej... Lily!"
Całkowicie zapomniała o swoim zadaniu i puściła się biegiem.
-Lily! - krzyknęła wiedząc, że to ryzykowne.
Gdy dotarła na miejsce Lily razem z pozostałymi dziewczynkami i kilkoma innymi osobami stała przed zawalonym domem.
Pobiegła do Lily i przytuliła ją.
Po chwili się wyprostowała i zapytała chłopaka nazywającego się chyba Percival.
- Czy ktoś tam jest?
- Chyba Lacie.
- Co? Szybko, musimy ją stamtąd wydostać. Udusi się, porani tak jak to możliwe.
Pozostawało jedno pytanie.
Może głupie, ale było.
"Jak to zrobić?"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:19, 02 Lip 2012    Temat postu:

[MT] 13 lipca, piątek, wieczór – Dan
Chłopak obudził się w jakimś pokoju. Obok niego leżało trochę zabrudzonych bandaży.
„Dzięki Nerine.”
Wiedział, że to jej sprawka. Pamiętał, jednie jakiś półmrok i krzyki. Tracił przytomność, która od czasu do czas wracała.
Spojrzał przez okno.
„Wieczór. Która jest? Jaki mamy dziś dzień?”
Powoli zwlekł się z łóżka. Czuł ból, okropny ból. Rozchodził się po całym ciele. Dostrzegł lustro na szafie. Podszedł do niego i rozpiął koszulę, a właściwe to co po niej zostało. Była czerwona, krwisto czerwona. Zabarwiona jego krwią. To co pod nią zobaczył przeraziło by każdego. Kanaliki pod skórą. Kanaliki drążone przez robaki. Kawałki ciała wyjedzone.
„Co to było? Do cholery! Co to było?!”
HUK.
Usłyszał go i szybko podbiegł do okna. Jakiś dom się palił.
„Wrócili.”
Podtrzymując się ścian doszedł do kuchni. Otwierał na oślep szafki i wyrzucał z nich zawartość. Po którymś z kolei powtórzeniu tej czynności znalazł opakowania z lekami. Wysypał na rękę kilkanaście pigułek, włożył je do ust i popił wodą, którą stała na blacie.
„Muszę iść im pomóc. Najwyżej zginę pierwszy.”
*kilkadziesiąt minut później*
Kuśtykając i podpierając się wszelakich ławek, śmietników oraz słupów dotarł na plac*.
„Już niedługo. Już niedługo wszystko się skończy.”
Usiadł na pobliskiej ławce i starał się nie stracić przytomność. Czuł się lepiej, jednak ból paraliżował go.
„Wytrzymaj. To będzie koniec. Koniec wszystkiego. Koniec dla ciebie. Koniec.”
Oddychał ciężko i słyszał coraz głośniejsze strzały, a coraz więcej osób zbierało się w tym miejscu. Przypomniał sobie o głosie, który usłyszał tracąc przytomność.
„Tam nikogo nie było. To nie były halucynacje, chyba, że jad tych owadów tak działa. Coś chce mojej śmierci.”
Znów poczuł, z odpływa, ale usłyszał głośny huk.
- Wdech i wydech. Nie zapomnij o oddychaniu. – szeptem wydał sobie polecenie.
„Umrzyj z godnością.”


*mam nadzieję, ze tam może się rozegrać jakaś ostateczność xD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 11:07, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca), wieczór


- Nieee, proszę, niee - Nea z zaskoczeniem stwierdziła, że się uśmiecha. Tak, widok Dana Hempela, wierzgającego kończynami w powietrzu nad klatkami lwów w zoo zdecydowanie był jednym z najpiękniejszych w jej życiu. Niestety, Dan kilka sekund później odzyskał rezon a Nea wrzasnęła, czując kopnięcie prądu.
- Ups - mruknęła, usłyszawszy grzmotnięcie ciała. Wybiegła z zoo i stwierdziła, że chłopak tylko trochę się potłukł, bo kiedy nim przypadkowo rzuciła, upadł na setki pudeł, które wysypały się z jakiejś ciężarówki dostawczej drogerii, która zaliczyła kraksę, kiedy zniknął jej kierowca.
Vane zakasała rękawy, cofając się w stronę centrum. Dan wstał, otrzepał się i uśmiechnął wrednie.
- Pożałujesz! - wyciągnął rękę, a donośny grzmot oznajmił Michaeltown jego niezadowolenie. W sekundzie skierował dłoń w stronę Nei.
- Czyżby? - odkrzyknęła, kiedy pojedynczy piorun poleciał w jej stronę, a ona, zasłonięta terenowym jeepem, wciąż stała w tym samym miejscu. Kiedy napór się skończył, odrzuciła zwęglony wrak, przygniatając kogoś z Grantville, kto dobrodusznie chciał pomóc elektrokinektykowi.
Dan opuścił ręce wzdłuż ciała, jednocześnie wyginając dłonie do góry. Nea obserwowała z niepokojem, jak Hempela zaczyna otaczać pulsująca elektrycznością zasłona. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła rękę. Jakieś średniej wielkości drzewko z czyjegoś ogrodu wyrwało się z ziemi z korzeniami i z niesamowitą prędkością pomknęło ku niemu.
Błysnęło, trzasnęło, a przydymiony i rozłupany pień huknął o ziemię.
- Nea Vane, dawno się nie widziałyśmy.
Czarnowłosa zamarła. Ten głos poznałaby wszędzie i zawsze. Głos, którego właścicielka wydała wyrok na jej braciszka. Zareagowała błyskawicznie. Przed Deborah i Danem wyrosła barykada z kilkunastu samochodów, którymi osłaniała się Nea, broniąc się przed strumieniem energii elektrycznej i ognia.
- Stop.
Vane przytknęła oko do szczeliny między samochodami i ze zdziwieniem stwierdziła, że oboje opuścili ręce i odchodzili niespiesznie w stronę placu. Nea pstryknęła palcami, odrzucając samochody i patrząc w zdumieniu, jak tamci odchodzą bez walki. Kilka kroków dalej Sophie zatoczyła się. "Ach tak!"
- M-mieli bardzo silną wolę - wyjąkała, masując skronie. - Nie było łatwo, nie to co z takimi... pospolitymi ludźmi.
- Dziękuję, pewnie uratowałaś mi życie. Biegnij gdzie indziej! - krzyknęła Nea, czując gwałtowny odpływ energii. Rozejrzała się. Sporo ludzi z Grantville po prostu zwiewało, ale co bardziej zdeterminowani walczyli do końca.
- Nie gońcie ich! - krzyknęła do grupki osób, które biegły za uciekinierami. Ci zatrzymali się, zdezorientowani dziwnym rozkazem, podczas gdy Grantvillejczycy (?) biegli poza miasto. - To bez sensu, oddajmy im... ich dom. Niech wracają do Grantville.
- Cóż za dobroduszność - wysyczał jej czyjś głos do ucha, a Nea wrzasnęła, czując, że palą się jej włosy. Bez wahania, wciąż odwrócona, kopnęła przeciwniczkę w kolano, ale noga ześlizgnęła się jej i uderzenie nie było tak silne jak chciała. Z paniką zgasiła włosy, parząc lewą rękę.
- No, no, no, Hinner we własnej osobie - Deborah zamarła, usłyszawszy za sobą wściekły ryk lwa.
- No to ciao, chyba kto inny chce z tobą pogadać - mruknęła Nea, zostawiając Deborah Lacie. Mimo krzywd, które wyrządziła jej Hinner, Nea czuła lekki niepokój, co stanie się z pirokiektyczką, kiedy Mzuri się na nią rzuci.

Obie strony były brutalne, Grantville broniło się jak mogło, ale nie mogli stłumić Michaeltown napędzanego gniewem i rozpaczą. Tego dnia zabiła tylko jedną osobę, przygniecioną samochodem, reszcie darowała, każąc wracać do Grantville. Uśmiechnęła się do siebie, czując, że na prawdę się jej boją - nikt z jej bezpośrednich przeciwników nie zdecydował się zostać.
Pogrążone w mroku niebo rozbłysło ogromną błyskawicą, której towarzyszył potworny huk. Nea zadrżała, wiedząc, kogo to zwiastuje.
Zawyła, a jej ciało drgało konwulsyjnie, kiedy Dan znienacka wystrzelił w nią silnym strumieniem energii elektrycznej. W spazmach bólu Nea machnęła ręką, a elektrokinektyk odskoczył, kiedy spadła na niego lampa.
Kolejne machnięcie ręką, a ku Hempelowi mknął samochód. Chłopak odskoczył, a maszyna gruchnęła o ziemię z przyprawiającym o ból głowy łoskotem i zgrzytem.
- Mnie nie pokonasz!
- Wciąż jesteś tego taki pewien? - odkrzyknęła Nea. Oboje zareagowali w tym samym momencie. Na Dana runął zawalony przez Vane mur, dokładnie w chwili, kiedy ona upadła na ziemię, silnie porażona prądem.
Ostatnim dźwiękiem, jaki Nea zarejestrowała przed utratą przytomności, był krzyk bólu elektrokinektyka, przygniecionego dziesiątkami cegieł i kawałkami betonu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 11:45, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 13, (13 lipca), zachód słońca.

Lacie ocknęła się, czując że przygniata ją coś ciężkiego. Jęknęła głośno i spróbowała zorientować się w sytuacji.
Ciągle trzymała krótką grzywę Mzuriego.
Zawalili budynek.
Uzdrowicielka spróbowała się poruszyć, na próżno. Coś wbiło jej się w rękę i opadło prosto na głowę. Kątem oka zarejestrowała u góry jakieś poruszenie. Po kilkunastu minutach ktoś zdjął z niej deskę i chwycił ją w pasie, wyciągając. Po chwili zauważyła że w ramionach trzyma ją nie kto inny, jak Percival.
- Mzuri... - jęknęła Uzdrowicielka, próbując się wyrwać. Stojący niepewnie w gruzach budynku Percy przycisnął ją do siebie mocniej. Lacie dostrzegła bezwładne ciało lwa i wydała z siebie wrzask wściekłości.
- Lacie, spokojnie. - mruknęła Alyssa, przestępując przez jedną z desek i idąc w ich kierunku. Lacie zauważyła ludzi Deborah rozkopujących pozostałości. Uśmiechnęła się do Alyssy, która poganiała ich swoją mocą od czasu do czasu.
- Sprytne. - stwierdziła, rozkazując Percy'emu ją postawić. Wspólnie wyciągnęli ciało lwa, kładąc na trawie. - Żyje. - odetchnęła z ulgą Lacie, lecząc rany Mzuriego.
- Krwawisz. - zauważyła Alyssa i delikatnie wyciągnęła gwóźdź, który wbił się w rękę Lacie.
Uzdrowicielka zajęła się sobą. Szybko złapała sznur, by Mzuri nikogo nie skrzywdził.
- A teraz... - zaczęła, patrząc na nich. - Musimy znaleźć Deborah.
Percival przywołał ręką swoich sześciu ludzi.
- To będzie proste. - stwierdziła Alyssa. - A co potem?
Lacie uśmiechnęła się promiennie.

*wieczór*

Deborah odwróciła się, wpatrując w Uzdrowicielkę i lwa.
- Pewnie jesteś szczęśliwa, widząc mnie całą i zdrową. Bez betonu. - powiedziała wesoło Lacie, zbliżając się do niej. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, wydała cichy rozkaz Mzuriemu i ten rzucił się na Hinner, przygniatając ją do ziemi.
- Mzuri, nie zabijaj. Nie jesteśmy Deborah. - wymamrotała czule do lwa. Podeszła bliżej, ciągle trzymając sznur i wskazała dłonią rękę Hinner. Mzuri bez zastanowienia zatopił w niej zęby, a Deborah wrzasnęła. - Może troszeczkę poboleć.
Odwróciła wzrok, gdy Mzuri rozszarpywał jej rękę. Szarpnęła sznur.
- No, na razie wystarczy. O fuj - jęknęła, zobaczywszy to co zostało z jej ręki. - A teraz przestrzelcie jej ręce, by nie zachciało jej się czasem sztuczek z ogniem. I podajcie mi łopatę, nieprzytomną będzie łatwiej przenieść.

*dziesięć minut później*

Deborah otworzyła oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Siedziała, przywiązana do krzesła.
- Wiesz, że twoi ludzie uciekli już do Grantville? Już po wszystkim. Gdzieś tam pewnie pałęta się jeszcze Dan, ale Nea i tak go wykończy. - powiedziała Lacie, kręcąc głową. - Wiesz, wypuściłabym cię, ale mamy jeden problem. Nazywa się ROSE. - wycedziła. W tej chwili do pomieszczenia weszli Percival z jakimś chłopakiem, uśmiechając się do zdumionej Deborah.
- Percy ma dla ciebie prezent. - oznajmiła spokojnie, patrząc jak chłopcy stawiają pod ścianą krzesło z sterczącymi gwoździami. - Bo muszę ci coś powiedzieć. Percy jest fanem Kodeksu Hammurabiego. - mówiła, odwiązując ją. - Siadaj.
- Nie. - warknęła Hinner resztkami sił.
- Sophie? - stojąca pod ścianą Sophie spojrzała groźnie na Deborah, używając mocy. Tamta jęknęła, wstając i podchodząc do swojego własnego krzesła.
- Zapraszam. - wymamrotał Percy, popychając ją na nie. - Możesz się oprzeć, rozluźnij się.
- OPRZYJ SIĘ! - wrzasnęła Lacie, a Deborah oparła się o krzesło. Lacie patrzyła jak ostre końcówki gwoździ wbijają się w jej ciało. Wrzasnęła z bólu, zaciskając zęby. - Dawna Lacie współczułaby ci i wybaczyła. Ale zabiłaś dawną Lacie, Deborah. - dodała cicho i spojrzała na Sophie. - Masz ochotę zająć się trochę naszą Hinner?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 11:48, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 12:09, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Międzystrona] XyZ

Cóż, można powiedzieć, że Grantville uratowało jestestwo Ethana. Gaiaphage, zwabiony nowymi duszami i krwią, odleciało od kriokinetyka, opuszczając go na chodnik, przegryzionego na dwie połowy. Biorąc pod uwagę, że jestestwa były zbudowane bardziej z niewidocznego gazu niż czego innego, łatwo było się pozbierać.
McSyer od razu poleciał za nim.

*kilkadziesiąt minut później*

Jestestwo Ethana wykrzywiło się i zadrżało, obserwując tortury Deborah.
Podleciał do Lacie i przeleciał jej przez głowę. Zadrżała.
Lepiej ją zabij.
Lacie rozejrzała się dookoła.
Kiedy pojmiecie, że mnie nie można zobaczyć?
- Ona zabiła Rose.
Oko za oko i tak dalej? W porównaniu z brakiem głodu, bólu i zamętu w Międzystronie, to właśnie życie jest torturą. Jeśli jej nie zabijesz, to wyjdzie z Michealtown silniejsza. Wiesz, co cię nie zabije to cię wzmocni.
- Nie damy jej uciec.
Grantville też miało nie dać nam uciec z getta. Uciekliśmy.
Lacie przygryzła wargę. Prychnęła.
- To jej nie rozgrzesza.
McSyer także prychnął.
Lepiej, żeby wróg tobą gardził, niż żeby się ciebie bał. Wtedy nie ucieka się do naprawdę nieczystych ruchów.
- A ty skąd to wiesz?
Z różnych takich.
Jestestwo prychnęło po raz drugi i odleciało w obłokach jasnoszarej pary. Skierowało się w stronę zatoki i zanurkowało w morze.
Powrót do góry
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:23, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 13, późne popołudnie - Lily

Lily uśmiechała się szeroko widząc tłum walczących rebeliantów. Chwyciła swoją broń i w tej samej chwili zobaczyła nadbiegającego Chantala.
- Widziałaś gdzieś Nerine? Czemu jej tu nie ma, kiedy jest potrzebna? A jeżeli o tym mówimy, Effy ze swoją mocą mogła nas ostrzec o tym co się stanie.
- Obie zniknęły. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej Lily. - Ale ja mogę pomóc.
- Świetnie. - burknął - Tylko tego nam potrzeba. Blondyneczki, która pewnie nawet nie umie posługiwać się bronią. Potrzebna jest nam Nerine, gdziekolwiek teraz jest.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Chłopak wyminął ją i Lily w tej samej chwili podniosła z ziemi łom i uderzyła go z całej siły w głowę. Chantal zachwiał się po czym upadł na ziemię mrucząc coś niewyraźnie.
- To nie wam chciałam pomagać. Nie po tym wszystkim co zrobiliście. - warknęła.
Chwyciła chłopaka za nogi i pociągnęła w stronę mieszkania. W tej samej chwili Neah wyszedł z pokoju.
- Lily? Co ty robisz?!
Dziewczyna zauważyła złośliwy uśmieszek na twarzy chłopaka, gdy zauważył kogo tak naprawdę wlecze.
- To kusząca opcja zamknąć go tu i wydać rebeliantom, ale lepiej zabierzmy go do Grantville. Nerine nie spodobałoby się to.
Blondynka prychnęła i popchnęła ciało chłopaka.
- Jak sobie chcesz Neah. Możesz ratować chłopaka, który pobił cię i znieważył. Który nienawidził cię całe życie i gdyby znalazł się w tej samej sytuacji co ty teraz na pewno by ci nie pomógł. Albo możesz się zemścić. Dobrze wiesz, że on zasługuje na karę. Tak samo jak Deb i Dan uczestniczył w tym wszystkim.
- Wiem, że to dziwnie wygląda, ale i tak musimy mu pomóc.
- Święty Neah. Męczennik. Zakochany w dziewczynie, która według mnie już dawno straciła wszystkie zmysły. Obrońca uciśnionych. Tak, taki Chantal na pewno potrzebuje twojej pomocy. W końcu to tylko psychol i morderca. - zakpiła.
Chłopak zacisnął pięści ignorując jej słowa.
- Bierz Echo i wynosimy się stąd. Sam się zajmę Chantalem.

[Regnards] Dzień 13, wieczór

Effy siedziała na ziemi wpatrując się tępo przed siebie. A dokładniej w miejsce, z którego pochodził głos. Des podała jej kubek wody, jednak dziewczyna natychmiast go upuściła.
- Co się z tobą dzieje?! - warknęła tamta.
- Nie wiem. Wiem, że to tam. Tam jest Gaiaphage.
- Kto?
Effy uśmiechnęła się leciutko i zabrała pusty kubek przystawiając go do ust. Zdziwiona odstawiła go i powróciła do wpatrywania się w to miejsce.
- Niektórych przeraża. Tak jak Nerine czy Lacie. One nie chcą przyjąć do siebie Ciemności. Ale nie potrafią z nią tak dobrze walczyć. Niektórzy jednak od razu czują nią zachwyt. Rozumieją, że razem z Gaiaphage będą silniejsi. Potrzebujemy tego. Wszyscy...
Des przyłożyła rękę do jej czoła i odskoczyła jak oparzona.
- Masz gorączkę, Effy. Chyba nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale majaczysz.
- Dessy, to już dzisiaj! Dzisiaj spotkamy Gaiaphage! - Effy chwyciła ją za ręce wciąż patrząc w nieokreślonym kierunku.
- To był zły pomysł. Bardzo zły. Powinnyśmy wrócić.
Effy jednak już jej nie słuchała. Uśmiechając się do siebie wpatrywała się wciąż w ten sam punkt.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 12:28, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] 13 lipca, Dzień 13, wieczór

Alyssa i Lily ruszyły do domu.
"Ale, czy to jeszcze jest nasz dom?"
- Teraz Lacie i Sophie zajmą się Deborah i wszystko będzie dobrze.
Siostra pokiwała głową i się uśmiechnęła.
- Będzie dobrze. - powtórzyła.
Szły razem. Powoli.
Lily opowiadała jak je traktowali, a czternastolatka mówiła o getcie i ich ucieczce.
Gdy stanęły przed dawnym domem, łza pociekła po policzku Alyssy.
Był spalony. Nie do końca, cała została jakaś jedna trzecia całego domu.
"Musimy tam wejść."
Więc weszły do środka.
- Lily znajdź jakąś małą walizkę, albo plecak i spakuj rzeczy, które zostały.
Dziewczynka odeszła do swojego prawie w całości spalonego pokoju.
"Ja miałam więcej szczęścia."
Pokój Alyssy był spalony tylko od strony jednej ściany, więc spłonęła część regału, biurko i część szafy.
Dziewczyna wzięła dużą torbę i zaczęła wrzucać do środka rzeczy.
Ubrania, kilka książek, dwie latarki, trzy pary butów i lekko osmalone rodzinne zdjęcie.
Zanim poszła spakować resztę rzeczy przebrała się w czarną sukienkę i czarne trampki.
Zbiegła po schodach na dół i zajrzała do kuchni prawie w całości spalonej.
Uratowała nawet sporo jedzenia, zabranego zawczasu ze sklepu.
Zapakowała jeszcze trochę rzeczy i razem z Lily wyszły z domu.
"Zamykanie go na klucz się opłaciło."
- Gdzie teraz pójdziemy? - zapytała ośmiolatka.
- Do Greendee. Nie możemy zostać w tym domu.
- Dlaczego? - dopytywała się dziewczynka.
Ale młodsza z sióstr Green znała odpowiedź.
Alyssa złapała Lily za rękę i razem odeszły w stronę hotelu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Wto 12:30, 03 Lip 2012    Temat postu:

Laboratorium. Późne przedpołudnie 14 lipca 2012r.


Accelerator i Last Order siedzieli w pokoju, który służył chyba za "socjalny" dla naukowców pracujących na terenie placówki. Sala miała białe ściany z jasną boazerią, a znajdowały się w niej trzy czarne, skórzane kanapy, stół ze szklanym blatem, ekspres do kawy (z wyposażeniem wewnątrz szafki, na której stał) i telewizorem, który z jakiegoś powodu nie odbierał żadnej stacji.
- "Co to za rzecz na twojej szyi?" pyta Misaka, zaciekawiona nowym odkryciem.
Chłopak westchnął. "Dlaczego to dziecko jest tak hiperaktywne i ciągle gada...?"
- To pudełeczko? Wydaje dźwięk, który częściowo blokuje moją moc, i podrażnia moje drogi nerwowe, żeby ją całkowicie usunąć.- wyjaśnił cierpliwie.
- "Czy mówisz o dźwięku, który przypomina piszczenie?" dalej dopytuje Misaka, chcąc dokładnie zrozumieć o czym mówisz.
Accelerator przewrócił oczami.
- Tak, mniej więcej jak piszczenie.- zgodził się. Last Order bez chwili wahania złapała go za rękę, szeroko się uśmiechając.
- "Teraz możesz używać swojej mocy jak chcesz" mówi Misaka, dumna ze swojej użyteczności.
"Zaraz... faktycznie, podczas tamtego eksperymentu, ci idioci zaobserwowali, że ta dziewczynka blokuje ten ich antykod." zauważył w myślach.
- Potrzymaj mnie jeszcze chwilę.- powiedział. Pudełeczko zaczęło piszczeć. Accelerator wyciągnął rękę ku swojej szyi, złapał za pudełko, oderwał, razem z paskiem przytwierdzającym je i zgniótł a iskrzące szczątki wyrzucił do kosza. - Dzięki.- podziękował, zabierając swoja rękę. " Wygląda na to, że wracam do gry" pomyślał kierując się ku sali, w której trenowała "Meltdowner", gdzie zamierzał rozpocząć ponowne rozwijanie swojej mocy.
- "Czekaj" woła Misaka, zupełnie nie rozumiejąc twojego zachowania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Wto 12:33, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 13:09, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca), wieczór

Sophie obserwowała, jak Deborah siada na krześle, krzycząc przy tym z bólu. Miała ochotę zrobić jej krzywdę, jakiej jeszcze nigdy nie zaznała.
- Masz ochotę zająć się trochę naszą Hinner? - spytała Lacie.
W odpowiedzi, Sophie klasnęła w dłonie i podeszła do siedzącej na krześle pirokinetyczki.
- Oj, Debuś, Debuś. - położyła swoje dłonie na jej ramionach. - Czy to wszystko było tego warte?
Pirokinetyczka milczała, wpatrując się obojętnie w sufit. Sophie wyciągnęła nóż, który trzymała w spodniach i podała go Deb.
- Proszę, kochanie. Ty lubisz takie rzeczy, więc nie będzie z niczym problemu, prawda? Ale pamiętaj. Jeśli się sprzeciwisz, zabiję cię. Zapewniam cię, że to nie będzie krótka i bezbolesna śmierć.
Hinner zacisnęła dłoń na rękojeści noża. Sophie usłyszała śmiechy, dobiegające z ust przyjaciół.
- A teraz, kochanie, zrobisz tak. - stanęła naprzeciwko pirokinetyczki i położyła swoją dłoń na jej dłoni. - Proszę brawa dla naszej kochanej Debci. - zaśmiała się głośno. Lacie zaczęła jej wtórować, a reszta nagrodziła Hinner gromkimi brawami.
- Zostaw mnie... - jęknęła Deb.
Sophie spojrzała na dziewczynę, nadal trzymając jej dłoń.
- Ja mam cię zostawić? Chyba żartujesz! - mówiąc to, wolną ręką z całej siły uderzyła Hinner w twarz. - Za to wszystko, co zrobiłaś, ja mam cię tak w spokoju zostawić?!
Zacisnęła mocniej swoją dłoń i zaczęła prowadzić dłoń Deb, która trzymała nóż. Ostrze powoli zbliżało się do policzka pirokinetyczki. Sophie spojrzała w oczy Deborah i zobaczyła w nich strach.
,,Strach? Deborah się boi?''
Końcówka ostrza powoli zaczęła wbijać się w skórę. Deb zasyczała, a na jej policzku pojawiły się pierwsze krople krwi. Ostrze jeździło po całej twarzy, szpecąc przy tym pirokinetyczkę.
- Miło, prawda? - Thompson zaśmiała się i odłożyła nóż. - Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Nie. Ty nie zginiesz, kochanie. Nie taki twój los. Będziesz cierpieć, tak jak cierpiała Lacie po stracie swojej ukochanej siostry.
Sophie podeszła do Lacie i zabrała od niej butelkę z tajemniczą substancją. Z powrotem podeszła do Hinner i uniosła butelkę na wysokość jej oczu.
- Poznajesz to, Deb? Tak, to kwas. Ten sam, którym wypaliłaś nogi Emily Vane. - odkręciła korek i zbliżyła otwór butelki do nosa pirokinetyczki. - Czyż nie pachnie pięknie?
Kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, przechyliła butelkę i zaczęła wylewać jej zawartość na ciało Hinner. Dziewczyna krzyczała z bólu, co sprawiało przyjemność wszystkim zebranym. Sophie najwięcej kwasu wylała na dłonie, aby pirokinetyczka nie mogła używać swojej mocy. Kiedy już skończyła swoje dzieło, pogłaskała Deb po głowie.
- Grzeczna dziewczynka. Właśnie taka najbardziej mi się podobasz. - zaśmiała się i jak gdyby nigdy nic, podeszła do Lacie i uśmiechnęła się do niej szeroko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Sebastian Fleming, II kreski



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 13:15, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Gdzie?] Dzień?, data?, pora dnia?

Pardon.
Regnards, Concha nie zna daty, popołudnie

Myśli kłębiły się w głowie Concepción, a ona nie potrafiła ich uporządkować.
Zabił? Zabił Ethana?
Jest zły. Nie mogę z nim iść.
Muszę z nim iść.
Musi mi wytłumaczyć.
Ale nie wytłumaczy.
Nie ma Ethana?

Dziewczynka potruchtała za nowo poznanym i zapytała:
-Dlaczego? On już nie wróci?
-Oczywiście, że nie wróci- powiedział Kage. -Głowa mu...-zreflektował się i odchrząknął. -Nie wróci.
Concha ścisnęła karteczkę w dłoni, a w kącikach oczu zalśniły łzy.
Jej wzrok spoczął na chwilę na drugim chłopcu i wykrztusiła:
-A on? Kim on jest?
Usagi zignorował pytanie.
-Co tam masz?- wskazał głową na jej pięść.
-Nic.
-Skąd ty w ogóle znasz Ethana?
-Nie znam-odparła Concha. -Ale bardzo chciałam poznać.
Kage spojrzał na nią krzywo.
-Ethan jest superekstra- dodała po chwili.
-Był- poprawił.
-Zawsze będzie superekstra- szepnęła.

Concepción dreptała za plecami Kage'a, nie pytając, dokąd idą.
-Masz zabawne oczy- zauważyła po chwili.
Chłopak zesztywniał.
-Jestem Azjatą- wycedził powoli.
Zanim zdążyła się wytłumaczyć, drugi z wędrowców uniósł rękę i krzyknął:
-Tam jest!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gaia dnia Wto 14:47, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:26, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca), wieczór
Nie wiedział dlaczego obok niego pojawiła się Lacie.
– Zabij mnie! Po co mnie uleczasz?!
- Zrobiłabym to. Gdyby nie Nea – chłopak czuł jak ból opuszcza jego ciało. – Nie wiem kto ci to zrobił, ale jestem pod wrażeniem – powiedziała to rozpinając jego koszulę. Po kilku minutach ból z ciała Dana odszedł.
– Dziękuję. Dziękuję. Cholernie ci dziękuję. – dziewczyna wstawała odchodziła ale Dan dorzucił. – Przepraszam. Gdy umierasz rozumiesz więcej. Nie cofnę czasu… – Lacie nie odpowiedziała.
„Tam na pewno jest lepiej. ?Na pewno lepiej niż tu...”
Hempel siedział na ławce. Czekał. Wiedział, ze to właśnie tutaj coś się wydarzy. Po kilkunastu minutach pojawiła się Nea.
Wszyto działo się szybko. Dan był ofiarą, później atakował. Shopie kazała im iść. Stawiał opór, który na pewno ją wykańczał. Postanawiał udać, ze się jej słucha, Powrócił z zaskoczeniem. Po walce leżał w gruzach. Oboje leżeli. Upadli w tym samym momencie
„Wojna to nie rozwiązanie.”
Z ostatek sił wypluł z siebie pioruny. Określenie wypluł jest tak najbardziej trafne. Wiązanka piorunów leciała w niebo oświetlając lekko barierę, a później tworząc jakby napis KONIEC.
„To koniec wszystkiego.”
Jego oczy zgasły. Zgasł w nich żar walki. Zgasła ich elektryczna jasność.
Po raz kolejny stracił przytomność. Teraz bez żadnej nadziei cokolwiek.

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca), wieczór – Lisa

Dziewczynka miała dziś nie wychodzić z domu. Wiedziała, ze wybuchło powstanie, ale nie bardzo miała ochotę się angażować. Kiedy zobaczyły pioruny i napisz na niebie z nich KONIEC. Udała się w stronę źródła. Po kilkunastu minutach intensywnego biegu zobaczyła niezłe rumowisko. Kilkadziesiąt metrów dalej leżała nieprzytomna dziewczyna.
„Nea.
To chyba jedyne co mogę zrobić.”

Podbiegła do niej i przeciągnęła dziewczynę na trawnik.
– Spokojnie, nikt cię tutaj nie stratuje. – po tych słowach odgarnęła swoje kruczoczarne włosy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Wto 17:51, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Wto 14:39, 03 Lip 2012    Temat postu:

Laboratorium. około południa 14 lipca 2012r.

Ściany i podłoga wielkiej sali były wykonane z jakiegoś białego, metalicznego materiału. Wysoko, na jednej ze ścian widać było lustro weneckie, a za nim niewielki pokoik, w którym pierwotnie prowadzono obserwacje eksperymentów. Teraz, na polecenie Acceleratora, znajdowała się tam tylko Last Order
"Od czego by tu zacząć" pomyślał. Podszedł do ściany. Zacisnął pięść i uderzył. Ręka weszła w ścianę po łokieć, odrywając jednocześnie metaliczną powłokę. Za nią była betonowa ściana, całkowicie popękana, z dziurą o srednicy mniej więcej piłki ręcznej. "Nie źle, jak na początek." stwierdził. " Chyba najpierw pozbędę się tych blach, zanim zacznę poważnie trenować."

20 min później, to samo miejsce.

Jedna ze ścian sali usiana była dziurami. Accelerator, siedział oparty o nią.
"Hmmm, tyle mogę zrobić w ten sposób... czas poćwiczyć coś innego." wstał wsparty na lasce. Spojrzał na nią i odrzucił na bok. Uniósł stopę, pochylił się do przodu i uderzył stopą o ziemię. Poczuł wielką siłę ciągnącą go do przodu. Efektowny "skok" jaki wykonał pozwolił mu z mgnieniu oka przelecieć na druga stronę sali. Wykonał jeszcze kilka, tym razem krótszych, skoków pod rząd, za każdym razem zmieniając kierunek. po czym zakończył trening.

Po wyjściu z sali, poszedł do pokoiku, w którym siedziała Last Order. Dziewczynka przywitała go podnieconym głosem:
-"Nie miałam pojęcia, że jesteś taki silny" mówi Misaka, będąc pod wielkim wrażeniem twoich zdolności.
Accelerator przewrócił oczami. "To jeszcze nic" pomyślał. "Gdybym tylko miał choć połowę swojej dawnej mocy, to miejsce przestałoby istnieć po pierwszym uderzeniu."
- Chodź Last Order, chyba już czas na obiad.- zwrócił się do dziewczynki.- Zobaczymy co dziś da się zjeść.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Wto 14:41, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:41, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca), późny wieczór - Matson

- Po bitwie - powiedziała z niejaką ulgą do Freddiego, który niósł na rękach niebotycznie zmęczoną Julie. Złożył ją delikatnie na trawie niedaleko placu, gdzie kilka osób zajęło się pierwszą pomocą medyczną. W budynku obok rebelianci trzymali osoby z Grantville, by odebrawszy im broń, wyprowadzać poza, strzeżone już, granice miasta i pozwolić wrócić do Grantville.
- Jedno mnie martwi - mruknął chłopak, pozwalając sanitariuszce oglądać jego przestrzelone ramię. - Gdzie jest Nea? Wiem, że Lacie i parę innych osób rozprawia się z Deb, ale nie ma tam Nei.
Matson poczuła ukłucie niepokoju.
- Widziałeś jej walkę z Danem, hm?
- Trudno było nie zauważyć tych piorunów, śmigających aut i w ogóle. Powietrze aż pulsowało elektrycznością - skrzywił się. Matson ruszyła przez ulice, wypatrując miejsca, gdzie zniszczenia będą szczególnie niepokojące. Szlak rozwalonych budynków, wyłamanych drzew i stert samochodów ciągnął się aż od zoo, łatwo więc było wytoczyć trasę walki Dana i Nei. W końcu ją zobaczyła, leżącą na trawie. "Ktoś musiał ją tam wywlec", pomyślała.
- Nea! - krzyknęła, klepiąc ją po policzku. Szybko oceniła obrażenia. Prawą rękę miała chyba złamaną. Część włosów była spalona. "Pewnie zgasiła je dłonią", pomyślała, oglądając poparzoną lewą dłoń. Miała też rozciętą głowę, prawdopodobnie od upadku na chodnik.
Matson zmarszczyła brwi, zastanawiając się, dlaczego dziewczyna nie reaguje, ostatecznie obrażenia nie były bardzo poważne. Jej wzrok padł na kupę gruzów, spod których ktoś próbował się wydostać. "Dan poraził ją prądem. O ten jeden raz za mocno".

*pół godziny później*

Czwórka osób wniosła nieprzytomnych Neę i Dana do pomieszczenia, gdzie Lacie torturowała Deborah. Białowłosa zaklęła, pochylając się nad kuzynką i ignorując jęczącego Dana. Szybko uleczyła zarówno poparzoną jak i złamaną rękę oraz rozciętą głowę. Po minie uzdrowicielki Matson wnioskowała, że z telekinektyczką nie jest najlepiej.
- Poszukaj Emily - mruknęła do niej Lacie z zatroskaną miną. Fioletowowłosa posłusznie wyszła, rozglądając się po ulicach. W końcu znalazła resztę rodzeństwa tam, gdzie zostawiła je uzdrowicielka.
- Emily, sztuk dwie. Lily poszła z Alyssą. OK, chodźcie ze mną - mruknęła, marszcząc brwi. "Nie, do sali tortur ich nie poprowadzę". W końcu zdecydowała, że najlepszym wyjściem będzie dom Nei.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 15:09, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] 13 lipca, dzień 13, noc

Alyssa i Lily znalazły pokój hotelowy.
Był w niezłym stanie, nie zdemolowany. Wszystko ok.
Dziewczyna spała, a raczej próbowała spać na łóżku przy oknie.
Ośmiolatka już dawno zasnęła.
Ale dziewczyna nie mogła spać.
W końcu wstała i zaczęła przerzucać pokój.
W końcu znalazła kartkę i długopis.
"Lily,
Muszę wyjść. Nie martw się.
Jeśli się obudzisz, a mnie nie będzie zjedz coś - jedzenie jest w mojej torbie.
Obiecuję, że wrócę tak szybko jak się da.
Alyssa"

Spojrzała jeszcze raz na kartkę i zostawiła ją na łóżku.
Szybko wybiegła z hotelu.
"Muszę znaleźć Kaylę."
Ruszyła ulicami.
"Ok. Gdzie mogła pójść?"
Powoli szła ciągle myśląc.
Nagle się zorientowała.
Pobiegła tak szybko jak mogła.
- Kayla! - krzyknęła.
- O, cześć. - odpowiedziała czerwonowłosa.
"Wiedziałam, że nie będzie w centrum miasta, tylko na przedmieściach."
- Co się stało?
- Tak się składa, że cię potrzebuję.
Kayla spojrzała na nią jak na wariatkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 15:34, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 13 (13 lipca), późny wieczór.

Lacie załamała ręce, ciągle przeklinając.
- Kończymy to. - zadecydowała, każąc położyć Neę pod ścianą.
- Co? - zapytał Percy.
Oh, tak, doskonale wiedziała że to co zrobili było złe. Ohydne. Straszne. Ale obie były zaślepione zemstą, a Deborah była im coś winna.
Między innymi wrzaski pełne bólu.
- Mówiłam ci, Deborah. Wygraliście bitwę, ale nie wojnę. A teraz powiedz mi... Oh, będzie ci trudno coś powiedzieć, prawda? A więc inaczej: Pokiwaj głową, jeśli chcesz wrócić do Grantville, do swoich.
Deborah ostatkiem sił skinęła głową.
- W porządku. Dan mnie już przeprosił, teraz pora na ciebie, Hinner. - warknęła Lacie i uzdrowiła jej nogi. - Wiem, że to krzesło jest bardzo wygodne, ale musisz wstać.
Deborah wstała, jęcząc z bólu.
- A teraz na kolana.
Pokręciła głową, wpatrując się w nią z wściekłością. Sophie drgnęła, ale Lacie powstrzymała ją.
- Nie, ma sama mnie przeprosić. - stwierdziła i stanęła naprzeciwko Deborah. - Powiedziałam... NA KOLANA! - wrzasnęła, a kilka osób spojrzało na nią w popłochu.
Od kiedy krzyczę?
Deborah klęknęła posłusznie przed nią, opuszczając głowę.
Zadowolona Uzdrowicielka już chciała odpuścić, jednak przypomniała sobie, że to jest morderczyni jej siostry.
ONA. ZABIŁA. ROSE.
- Przeproś mnie.
- Przepraszam. - warknęła Deborah.
- Ładniej.
- Przepraszam...
- Obiecaj, że dacie nam spokój.
- Obiecuję.
Jasne. Bo uwierzę.
Lacie uklękła przy niej i zaczęła uleczać jej rany.
- Ale... Lacie... - zaczął Percival. - Uzdrowicielko?
Uzdrowiła wszystkie rany prócz przestrzelonych i poranionych kwasem dłoni.
- Co, Percy? Odegraliśmy się, prawda? Cierpiała. Cierpiała wystarczająco długo, nie uważasz?
- A co z tym? - Percy splunął na leżącego Dana.
Lacie przewróciła oczami, uleczając ponownie Dana.
Choć obiecywałam sobie że go zabiję.
Piętnaście minut później wpakowała ich na tylne siedzenia samochodów. Lacie zdzieliła ich łopatą po głowach, mając nadzieję że nie ockną się podczas jazdy, jako że uzdrowiła dłonie Deborah. Zostawiła jej tylko na pamiątkę rozszarpaną przez Mzuriego rękę, zastanawiając się jak zdoła ją doprowadzić do porządku bez większość ważnych lekarstw.
Deborah i Dan mieli także na głowach czarne worki na śmieci i dodatkowo napisy PRZEGRANA czerwonym flamastrem na czole.
- Ciekawe czy spodoba im się w Grantville, wśród rozkładających się na ulicach trupów. - zastanowiła się Lacie, patrząc za odjeżdżającym samochodem.
Wróciła do budynku i uklękła przy Nei, wraz z Sophie.
- Błagam, ocknij się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin