Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XI
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:49, 03 Lip 2012    Temat postu:

[MT] 13, późny wieczór
- Przeproś mnie.
"Przepraszam za to, że gołymi rękami nie wydarłam wnętrzności Rosie i nie wypchałam jej ciała pluszem, żebyś mogła postawić sobie kochaną siostrzyczkę na kominku"
- Przepraszam.
- Ładniej.
"Przepraszam za to, że nie zabiłam cię gdy była okazja, że byłam tak głupia, by zabetonować ci jedną rękę, zamiast odciąć obie, a w kikuty wbić drut kolczasty, by nie mogły odrosnąć"
- Przepraszam...
- Obiecaj, że dacie nam spokój.
"Obiecać? Okej. Obiecuję, że zabiję was obie, waszą rodzinę, przyjaciół i wszystkich, których znacie. Będziecie zdychać w męczarniach w pokojach z telewizorkami, na których bez przerwy będą wyświetlane śmierci wyżej wymienionych. Zniszczę wasze miasto, tak samo jak ty zniszczyłaś moje. Będziecie się kąpać w morzu płomieni."
- Obiecuję.
"A mój ból będzie zwiększony po stokroć gdy przejdzie na was. A moje krzyki staną się waszymi krzykami, z tym, że pełnymi żalu i strachu, a nie czystej nienawiści"

[GV] 14, świt
Deborah obudziła się między trupami i przez chwilę myślała, że umarła i znajduje się na jakimś prowizorycznym cmentarzu.
Ten cmentarz był jedną z głównych ulic Grantville.
Widziała tylko ciemność i wtedy uzmysłowiła sobie, że ma na głowie worek na śmieci. Zdarła go z twarzy jednym ruchem, a potem podniosła się i spojrzała na Dana, który patrzył na wschodzące słońce.
Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem.
- Dlaczego się uśmiechasz?
- Nie uśmiecham się.
- Uśmiechasz - podał jej duży kawałek stłuczonego szkła, by mogła się przeglądnąć. Dotknęła palcami twarzy, gładząc chropowatą powierzchnię blizny biegnącej od kącików po obu stronach ust. Częściowo zmyty przez pot, na jej czole widniał niewyraźny, czerwony napis. Pośliniła palce i szorowała go, dopóki przestał być widoczny.
Dan wrócił do oglądania wschodu słońca.
- Czasem zastanawiam się nad sensem życia...
Nie wytrzymała. Cała złość, która kumulowała się w niej odkąd Vane i Thompson wykorzystały jej własne pomysły przeciwko niej, odbiła się od niej rykoszetem.
Z całą siłą na jaką było ją stać, uderzyła chłopaka w twarz pięści.
- PRZESTAŃ SIĘ NAD SOBĄ UŻALAĆ ROZEMOCJONOWANA CIOTO.
Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła w stronę pobliskiego domu, kopiąc rozkładające się trupy.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 19:31, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13, wczesny wieczór. - Neah

Chłopak pomału uniósł głowę spoglądając na ledwo przytomnego Chantala mrucząc coś pod nosem. Już dawno spakował wszystkie swoje rzeczy wliczając w to książki, wszystkie leki, jedzenie i ukradzioną przed kilkoma dniami gitarę. Wiedział, że musi też zabrać skrzypce Echo. W innym wypadku Devein nie wybaczyła by mu tego. Uśmiechnął się lekko spoglądając na budzącego się Chantala.
- Nareszcie. - mruknął.
- Co wy do cholery odwalacie?! Rozstrzelam was wszystkich!
- Tak, tak, ile razy ja już to słyszałem?
- Zamknij się i mnie nie wkurzaj. - syknął.
Neah uśmiechnął się sztywno po czym złapał Chantala za koszulkę i podciągnął chłopaka do góry.
- Pora na miłą rozmowę, Chaaan. - zaczął parodiując głos Nerine. - Wygląda na to, że wszystkim wam odwaliło. Przez prawie czternaście dni Nowego Świata tolerowałem wasze zachowanie, tak samo przez pięć lat w poprawczaku. Od pierwszego lipca wszyscy postanowili pobawić się w dorosłych. Niektórzy bawili się w lekarzy, inni w przedszkolanki, a jeszcze inni w strażaków. A w co się bawiła reszta? Tak, Chantal, reszta bawiła się w morderców. Lubicie zabijać, prawda? Czemu nikt nie zdaje sobie sprawy, że nadal jesteśmy dziećmi? Mamy tylko czternaście lat! Czemu więc to robicie? Dla zabawy? Jesteście beznadziejni. Śmieeecie. Jak już zauważyłeś to należę do osób spokojnych i gardzących przemocą, ale zrobię dla ciebie wyjątek.
Chłopak uśmiechnął się zawadiacko po czym pognał do przodu ciskając Chantalem z całą siła w ścianę. Blondyn jęknął po czym został puszczony przez bruneta i opadł na ziemię.
- Pamiętaj, mamy tylko czternaście lat. - zakończył.
Neah zaczął zabierać wszystkie bagaże po czym wyszedł z budynku zostawiając otwarte drzwi. Przez dłuższą chwilę biegł w stronę granicy miasta. Raz gonili go rebelianci strzelając do niego. Nie zauważył nawet gdy ktoś ich zestrzelił. Gdy dotarł do granicy, spojrzał na Lily i podał jej jeden plecak z jedzeniem i lekami.
- Weź to, oki? Muszę pogadać z Echo w cztery oczy, a ty idź za miasto. Zaraz cię dogonię.
- Dobra. - burknęła.
Para chwilę oglądała się za blondynką po czym Neah spojrzał na siostrę Nerine z żalem.
- Wybacz, że cię w to wkręciliśmy.
- Nie ma sprawy. To nie twoja wina.
- Wiem, Echo. Dużo myślałem o tobie i chyba lepiej będzie jak zostaniesz w Michaeltown.
Echo skrzywiła się po czym opuściła głowę łapiąc oddech kilkakrotnie.
- Nie chcę. Nie mam tu już czego szukać. Nie ma tu moich podopiecznych, dorosłych, nauczycieli, a większość moich przyjaciół jest zapewne martwa. Nie mogę tu zostać. Potraktują mnie jak zdrajcę.
Uśmiechnął się lekko unosząc jej podbródek palcem.
- Nie, Echo. Każdy ma coś do roboty. Urodziłaś się w Michaeltown, więc jesteś po stronie Michaeltown i w Michaeltown zostaniesz, rozumiemy się? Postaram się znaleźć twoją kuzynkę i Glena. Wszystko będzie dobrze. Zawsze możesz sobie znaleźć nową pracę lub po prostu nic nie robić. Jak będzie ci się nudzić to możesz do nas wpaść nad jezioro, nie? - uśmiechnął się. - Zajmę się twoją siostrą, więc nie ma się o co martwić. Na pewno wszystko się jakoś ułoży.
Chłopak wręczył jej skrzypce po czym sięgnął ręką do kieszeni.
- Nie rozumiesz. Nie walczyłam. Nie skrzywdziłam nikogo z Grantville. Nie jestem rebeliantką.
Ciemnooki wyciągnął z kieszeni nóż sprężynowy, którym Nerine zabiła Dess dwa dni wcześniej. Podał broń Echo z uśmiechem.
- No to ty skrzywdź biednego Grantvillejczyka, a ja skrzywdzę biedną Michaeltownkę, oki? Ty mi, jak tobie i możemy szczerze powiedzieć, że walczyliśmy, a nie tylko się obijaliśmy.
Echo zadrżała.
- Jesteś dziwny.
- Krzywdzisz czy nie? Im dużej tu stoimy tym większe szanse, że nas zabiją.
Kilka chwil później Echo lekko przejechała ostrzem po jego lewej ręce i oddała chłopakowi nóż.
- Uuuaaa, będę mieć bliznę na wieki. Jak tak mogłaś?! - zaśmiał się. - Dobra. Czyli moja kolej. Dzięki za pomoc Echo.
Brunet nachylił się nad Echo i cmoknął ją w czoło po czym zdjął z pleców gitarę, złapał ją za gryf i uderzył Echo pudłem rezonansowym z całej siły. Echo opadła na ziemię.
"Nareszcie. Myślałem już, że nigdy nie padnie."
Przykucnął przy nieprzytomnej dziewczynie i pacnął ją dłonią w czoło.
"Oby się udało. Dzieci, myśl, dzieci."
Sekundę później spróbował się skupić i po chwili 'wpadł' do wspomnień Echo. Szybko ukazało mu się wspomnienie z 7 dnia Nowego Świata, w którym umarły 'jej' dzieci. Znalazł wspomnienie zakrwawionej Nerine, ale ominął je. Dotarł bezpośrednio do wspomnienia rozrzuconych trupów dzieci i resztki Rose i Leana. Jakby mokrym pędzlem przejechał po obrazie wspomnienia rozmazując go tak, by był nierozczytywany.
"Skup się. Rozmowa. Skup się."
'Przeskoczył' do wspomnienia rozmowy z nim samym po czym wymazał tylko wspomnienie jego słów zaczynających się od 'No to ty', a kończąc na 'czyli moja kolej'.
Otworzył oczy i pomału wstał z ziemi. Był świadomy ze swojej mocy. Tego samego dnia nieumyślnie zrobił to samo z Nerine, ale w o wiele mniejszym stopniu. Wiedział, że teraz Echo będzie świadoma śmierci dzieci, ale nie będzie ich pamiętać. Tak samo będzie pamiętała dźgnięcie go, ale nie wypowiedziane słowa.
Neah Leader założył na plecy pokrowiec na gitarę wraz z zawartością, plecak oraz pokrowiec ze skrzypcami Echo. Gdy był gotowy, uklęknął przy Echo i wziął ją w ramiona po czym skierował się w stronę domu Alana i Vemony Devein, który stal blisko wjazdu do miasta. Gdy doszedł na miejsce, położył dziewczynę na kanapie w salonie, a obok postawił skrzypce. Spojrzal ostatni raz na drugą Devein po czym wykonał gest znany mu z Igrzysk Śmierci. Dotknął swoich ust palcem wskazującym, środkowym i serdecznym lewej dłoni po czym wyciągnął dłoń w stronę jasnowłosej.
- Żegnaj Echo. Wreszcie jesteś wolna. Gdy się następnym razem spotkamy, to spróbuję ci bardziej pomóc. - rzucił po czym wybiegł z domu, a następnie z miasta.

[Przy Angel Fall] Dzień 14, świt. - Nerine

Nerine pomału skierowała się z grupą w stronę wodospadu Angel Fall. Jak przewidziała, Grantville przegrało. Czy ją to obchodziło? Nie. Od ocknięcia się za Michaeltown czuła się jak żywy trup. Miała wrażenie, że jest w pustym, czarnym pokoju i stoi na bieżni nie wiedząc o tym. Idzie przed siebie wcale nie idąc do przodu. Tylko tak mogła to sobie opisać. Całkowita pustka. Czasami ktoś ją szturchał, pytał o coś lub prosił o przerwę. Nie reagowała. Chciała iść do przodu bez względu na wszystko.
"Czemu chcę iść do Grantville? Nie lepiej iść do obozu? Przecież tam muszę iść."
Nie.
"Ale..."
NIE!

Stanęła i schyliła głowę próbując opanować ból.
"Nie ty decydujesz. Ja też nie decyduję. Niech ktoś inny zdecyduje."
Odwróciła się do grupy liczącej na oko 240 osób. Uśmiechnęła się teatralnie.
- Oświadczam iż mamy postój! Możecie coś zjeść lub pooglądać jezioro i wodospad! Nie oddalajcie się, bo wpieprzą was wilki! - krzyknęła.
Brunetka usiadła pod pierwszym lepszym drzewem wyciągając krótkofalówkę.
"Co z Echo? Co z Neah'em? Co z Chantalem? Oni tu w ogóle są? Może ich nie zauważyłam?"
Westchnęła i uniosła głowę patrząc w koronę drzewa.
"Potem się nimi zajmę. Pora się dowiedzieć czy iść do obozu czy do Grantville. Pytanie: Effy czy Deb?"
Brunetka poprawiła opaskę i zadzwoniła do wylosowanej w myślach dziewczyny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Wto 19:32, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 21:39, 03 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 13 (13 lipca) późny wieczór

Przykucnęła obok nieprzytomnej Nei. Parę chwil później dołączyła do niej Lacie.
- Błagam, ocknij się. - szepnęła Uzdrowicielka i usiadła obok kuzynki.
Sophie dotknęła dłonią ramienia przyjaciółki.
- Idę się przejść. - wstała i skierowała się w stronę wyjścia.
Kiedy znalazła się na zewnątrz, najpierw rozejrzała się dookoła, a później ruszyła wolnym krokiem w stronę rynku.
Chodź tutaj.
Dziewczyna złapała się za głowę i spojrzała za siebie.
Chodź, Sophie. Wiem, że chcesz do mnie przyjść.
- ZOSTAW MNIE! - krzyknęła i zatoczyła się. Ból rozrywał jej czaszkę.
Najpierw chodź.
- Nie.
Gaiaphage cię woła.
- Jaki Gaiaphage, do cholery?!
Ja, Gaiaphage.
- Ku*wa! Zostaw mnie. Nie przyjdę do ciebie nigdy! Nawet nie wiem, kim jesteś.
Głos zamilkł.
- To wszystko jest jakieś porąbane. - mruknęła Sophie, kręcąc przy tym głową.
Ruszyła w dalszą drogę, cicho sobie przy tym śpiewając. Kiedy znalazła się na miejscu, usiadła na tej samej ławce, co parę dni temu.
- Wiedziałem, że cię tutaj znajdę. - usłyszała znajomy głos. Odwróciła się i zobaczyła Warpa, który szedł w jej stronę.
- Śledziłeś mnie? - zapytała, kiedy chłopak usiadł obok niej i objął ją ramieniem.
- Nawet jeśli to co? Zabijesz mnie? - zaśmiał się.
Thompson pokręciła głową, dając znać, że nigdy by się na to nie zgodziła. Położyła głowę na ramieniu chłopaka i włożyła dłonie w kieszenie od jego bluzy.
- Cieszę się, że już po wszystkim. - zaczął Warp. - Wiesz, te dni, które spędzałem bez ciebie były najgorszymi dniami w moim życiu.
Sophie spojrzała w oczy chłopaka i dostrzegła w nich smutek. Jednak po paru sekundach pojawiła się radość.
- Teraz jesteśmy razem. I będziemy. - pocałowała Warpa w usta, a ten odwzajemnił jej pocałunek. Chwilę siedzieli w milczeniu, wpatrując się w księżyc.
- Coś się ze mną dzieje. - szepnęła Sophie.
- Co takiego? - spytał przestraszony chłopak.
- Słyszę głosy. - zaczęła niepewnie Thompson. - Wiem, może brzmi to głupio, ale naprawdę tak jest. To coś każe mi do siebie przyjść. Nawet zna moje imię. Przedstawił mi się jako Gaiaphage.
Warp spojrzał na dziewczynę, jak na nienormalną.
- Dziwne. - pokręcił głową.
- To nie jest śmieszne. - szturchnęła ramieniem Warpa, kiedy zauważyła, że ten ledwo powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Wyobrażam sobie. Na drugi raz, kiedy będzie miał ochotę z tobą pogadać to powiedz mu, żeby pomęczył Brandona. - chłopak wybuchnął śmiechem, widząc złośliwą minę Sophie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Wto 21:55, 03 Lip 2012    Temat postu:

Laboratorium. Późne popołudnie 14 lipca 2012r.


-"Misaka jest pod wielkim wrażeniem twojej siły" mówi Misaka, pełna szacunku dla twojej osoby. "Jesteś jeszcze silniejszy, niż pani Yoshikawa mówiła" uzupełnia swoją wypowiedź Misaka, kiwając głową z uznaniem. - odkąd skończył pierwsze ćwiczenia, Last Order przez cały czas rozpamiętywała każdą minutę, którą spedził na niszczeniu pokoju, lub na skakaniu po nim w tę i z powrotem. "W ogóle nie mam pojęcia co ją tak podnieca." pomyślał Accelerator. "To tylko kilka dziur w ścianie, i parę skoków, zwykła próba..."
- Nie ważne.- powiedział na głos.- Lepiej jedz, bo mam zamiar wyjść stąd i rozejrzeć się po okolicy, a samej cię tu przecież nie zostawię.
-"Naprawdę wychodzimy?" pyta Misaka, zdziwiona twoim nagłym postanowieniem.
-Tak, idziemy, wiec kończ już.

10 minut później, najwyższy poziom Laboratorium.

Accelerator i Last Order zmierzali ku wyjściu z hangaru, który okazał się najwyższym piętrem laboratorium. Wielka żelazna brama była zamknięta na głucho. Chłopak poszukał miejsca gdzie mógłby się znajdować mechanizm otwierający. Odnalazł go w stróżówce. Gdy brama się otwierała, jasny blask zaczął wypełniać olbrzymie pomieszczenie. Zarówno Accelerator, jak i Last Order musieli przymrużyć oczy, przyzwyczajeni do sztucznego światła.
Gdy ich wzrok się przyzwyczaił i wyszli wreszcie na zewnątrz, zobaczyli duży plac, na nim kilka samochodów, a to wszystko ogrodzone wysoką siatką, za którą widać było gęsty las.
-"Więc tak wygląda prawdziwe słońce." Misaka nie może wyrazić swojego zachwytu na widok tak pięknej rzeczy.
Dziewczynka złapała Acceleratora za rękę i pociągnęła go z stronę bramy, wychodzącej na leśną drogę.
-"Chciałabym ci podziękować" mówi cicho Misaka. "Mimo, że mnie nie znasz, zrobiłeś dla mnie tyle dobrego" kontynuuje Misaka. "Obudziłeś mnie, zająłeś się mną i wreszcie wyprowadziłeś na światło dzienne. Dziękuję ci" mówi Misaka, przytulając cię z całej siły i mając nadzieję, że jej nie opuścisz.
Coś drgnęło w sercu Acceleratora... "mając nadzieję, że jej nie opuścisz"... to takie znajome... ale nigdy nikt mu tego nie powiedział, był tego pewien... ale być może, sam kiedyś o to prosił.
- Nie zostawię cię- obiecał, oddając uścisk. - Nie zostawię.
- Przepraszam, że przeszkadzam w takiej chwili, ale szliśmy dość długo, by was spotkać...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Wto 21:59, 03 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 0:46, 04 Lip 2012    Temat postu:

[GV] 13, świt
 
W Grantville panowały pustki, ale Deborah zbytnio się nie dziwiła, bo przed odwiedzinami Vane zdobyła informacje, ze Nerine poprowadzi pochód piechota w razie porażki.
Deborah nie zamierzała czekać aż przyjdą z wszystkim. Wolała sobie nie wyobrażać, jak będą wyglądały ich miny, gdy zobaczą gnijące trupy w każdym możliwym miejscu.
Odpoczęła chwile w domu, do którego wstąpiła, zrobiła sobie kawę, a później zabrała się do pracy.
Chodziła ulicami Grantville, spalając trupy. Sprawiała, ze zaczynały się tlić i nie przestawała, dopóki ze zwłok nie został popiół.
Było to dość meczące i nudne zajecie, biorąc pod uwagę, ze trupów było od groma. Kilka godzin zajęło jej spalenie wszystkich zwłok, a przypłaciła to migrena tak mocna, ze chwilami nie mogła nawet myśleć.
Nałykała się mnóstwa tabletek przeciwbólowych, które nie wiele pomagały.
Po skończeniu wszystkiego odnalazła jeden z najwyższych budynków i weszła schodkami ze strychu na dach, patrząc na swoje dzieło. Wiatr roznosił wszędzie popiół, który walał się na ulicach miasteczka w ogromnych ilościach.
Nad Grantville unosił się dym, a zapach spalenizny zdominował smród rozkładających się ciał.

EDIT: Polskie znaki by A. Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Śro 13:24, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 12:41, 04 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 13, (13 lipca), noc.

Lacie siedziała po turecku na podłodze, trzymając mocno dłoń Nei. Mzuri siedział obok niej, a Lacie wciąż nie mogła się nadziwić, że ten jeden, jednyny lew się jej słucha. Nie wiedziała także dlaczego właśnie on zwrócił na nią uwagę podczas pierwszej wizyty w zoo i cieszył się, gdy przychodziła. Jednak chyba nie dane było jej się tego dowiedzieć.
- Uzdrowicielko?
- Mam. Na. Imię. LACIE! - wrzasnęła, odwracając się. Złagodniała na widok Jaydena. - Czego?
- Dzieci są trochę zagubione. Może...
- Nea się nie budzi. - wyjąkała i wstała. Ścisnęła sznur Mzuriego, podchodząc bliżej Jaydena.
- Ale...
- NEA NIE CHCE SIĘ OBUDZIĆ! - krzyknęła Lacie, a Mzuri poruszył się niespokojnie.
Jay cofnął się i upadł.
- Lacie, to ja, nie chcesz chyba zrobić krzywdy swojemu przyjacielowi?
- Chciałeś mnie zabić. - powiedziała nagle Lacie, podchodząc coraz bliżej. - Dlaczego nie mogę zabić ciebie?
Jayden wziął głęboki oddech, wstając i ignorując lwa wpatrującego się w niego spokojnie. Położył dłonie na ramionach Lacie i potrząsnął nią mocno.
- Ogarnij się, dziewczyno! Policz do dziesięciu. Robiłaś tak, gdy byłaś mała, pamiętasz?
- To były inne sytuacje. - warknęła Lacie.
- Tak, pamiętam. Zaczynałaś się wymądrzać, a potem uspokajałaś powtarzając "nikt nie będzie mnie lubił". Eh, brakuje mi tamtej Lacie.
Uzdrowicielka prychnęła i zaczęła opróżniać kieszenie, wyrzucając broń na ziemię.
- Tadam. A więc zachowam się jak dobra Uzdrowicielka, skoro dzieci na mnie polegają. - wycedziła, przechodząc z Mzurim koło niego. Wyszła z jednego z ocalałych budynków, do którego zabrała Deborah. Zgromadził się tam już spory tłumek, w większości poranione dzieciaki, a także cała "tymczasowa" rada Michaeltown. Parę osób wydało okrzyki radości, a parę wrzasnęło na widok Mzuriego, siedzącego obok Uzdrowicielki. Lacie przywiązała sznur do pobliskiego słupa i zmarszczyła brwi.
- Co jest?
- Parę osób mówiło że nie żyjesz. - wyznała Gwendolyn, ocierając łzy. Stanęła obok niej.
No tak. A byłoby kiepsko, gdyby ktoś nie zajął się waszymi obitymi kolankami, co nie?
Po chwili poczuła wyrzuty sumienia, patrząc na poranione dzieci wpatrujące się w nią z nadzieją.
Uśmiechnęła się do nich, wchodząc w tłum. Uklękła przy pierwszej dziewczynce, na oko dwunastoletniej z poparzonymi dłońmi. Uleczyła ją i zajęła się kolejną osobą, która została postrzelona w ramię.
- Chciałam wam coś powiedzieć. - zaczęła mówić, lecząc kolejną osobę. - Niedługo wyjeżdżam z Michaeltown, kto wie, może nawet jutro. Musicie zrozumieć, że potrzebuję po tym wszystkim odpoczynku.
Nie patrzyli na nią z wyrzutem. Patrzyli ze zrozumieniem. Lacie odetchnęła z ulgą.
- Daleko? Nad rzekę czy w góry?
- Nie... - uspokoiła Isę szybko. - Kojarzycie trzy domy obok sadów?
- Moja mama jeździła tam po owoce. - powiedział chłopiec, któremu uleczyła poharataną nogę.
- A więc tam. Dwadzieścia minut drogi na piechotę, dziesięć samochodem. Gdybyście mnie potrzebowali, szukajcie Gwen, a ona was do mnie zabierze.
Dzieci pokiwały głowami, a Lacie pogłaskała po głowie ostatnią osobę, której pomogła.
- O! - Isa wskazała ciemne niebo, na którym pojawiło się coś białego. Lacie wstrzymała oddech, a po chwili wybuchnęła głośnym płaczem.
Wyciągnęła dłoń w górę, a jej biała papuga - Shirei usiadła na niej.
- Przepraszam. - mruknęła jeszcze Uzdrowicielka, wbiegając z powrotem do budnku. Oparła się o ścianę, oddychając głęboko i próbując się uspokoić.
- Zapomniałam o tobie. - wyznała, głaszcząc główkę papugi. Ta dziabnęła ją lekko w palec, rozglądając się.
Jak gdyby wiedziała.
- Rose tu nie ma, Shi. Już nigdy jej nie zobaczysz. - załkała i uśmiechnęła się smutno.

[Międzystrona] XyZ - Ethan. (wklejam w imieniu Rexa, który jest na obozie i przeprasza za długość, ale ma do dyspozycji tylko telefon).

Ethan zanurkował w morskie fale, powodując lekkie zamrożenie lustra wody. Wypuścił obłok czarnej pary, i płynął, aż dotarł do dna.
Prychnął widząc stan swojego ciała. Wypuścił mackę i zaczął badać swoje ścierwo.
Cóż, na pewno nie żyję.
Zajrzał do wnętrza swoich zwłok. Dla zabawy chuchnął na złamane żebro. Kość natychmiast pokryła się lodem. Ethan westchnął i poleciał do zmiażdżonej ciśnieniem głowy. Przedstawiała ona opłakany stan. Mózg leżał kilka metrów dalej, fragmenty kości zaryły się w piachu. Duch parsknął i wrócił do wnętrza klatki piersiowej.
Ku jego wielkiemu zdumieniu, żebro, wcześniej zamarznięte, teraz było całe.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 12:47, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 13:17, 04 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 14, późne popołudnie

- Przepraszam, że przeszkadzam w takiej chwili, ale szliśmy dość długo, by was spotkać - rzekł Kage, kierując ku sobie uwagę dwójki mutantów. - Jestem Kage.
Posłał przeciągłe spojrzenie w kierunku białowłosego chłopaka w jego wieku mierzącego go podejrzliwym wzrokiem.
- Accelerator. - Następnie wskazał ma dziewczynkę obok siebie podając jej imię. - A to Misaka.
Japończyk kiwnął głową, po czym zmierzył wzrokiem dziewczynkę.
- A oni jak się nazywają? - zapytał go Accelerator.
- Chyba sami potrafią się przedstawić, prawda? - stanął bliżej białowłosego, spostrzegając jego niezwykle bladą cerę i czerwone oczy. - Można? - zapytał przesuwając się w stronę wyjścia. Albinos przepuścił go i Kage skierował się wgłąb instytutu z nadzieją, że być może znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Oni musieli wiedzieć co się tu dzieje.

[Michaeltown] Dzień 14, popołudnie - Samuel Angel

Minęły dwa dni od bitwy o Michaeltown zwanej Wielkim Odbiciem czy też Rykoszetem. Powstawało wiele nazw tego wydarzenia, które na pewno zapadnie w pamięci mieszkańców Nowego Świata.
Uzdrowicielka opuściła miasto, a mieszkańcy powoli wracali do normalnego życia.
Pośród nich Sam czuł się niczym wyrzutek. Uciekinier z psychiatryka, kroczący uliczkami miasta.
Westchnął żałośnie świadomy tego że w tym mieście jest niewiele osób które może poprosić o papierosa. Ale cóż miał zrobić skoro okazał się na tyle głupi, aby w 14 dni uzależnić się od nikotyny.
To gdzieś tutaj Sammy. Już niedaleko.
W końcu zatrzymał się przed furtką z napisem Angel. Wstrzymał oddech chwytając za klamkę.
Mój stary dom
Powoli wszedł na teren posesji spoglądając kątem oka na wielkie mieszkanie. Ominął basen i skierował się do drugiej furtki, porośniętej bluszczem. Za nią leżał wywrócony kamienny anioł.
Chwile posiłował się z drzwiczkami, po czym ruszył przez gęstą niekoszoną trawę w stronę marmurowej płyty.
Kucnął przy niej i objął ją szepcząc:
- Witaj David. Wróciłem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Śro 16:31, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:01, 04 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 14 (14 lipca), świt - Matson

- Gdzie jest Nea? - zapytał ktoś z tłumu, kiedy Lacie kończyła leczyć ludzi. Matson szła dalej, udając, że nie słyszy rozmowy.
- Pewnie nie żyje. Widziałeś, jak ją Dan przypiekł piorunem?
- No. Po czymś takim, to... Pewnie mózg ma spieczony.
- Jasne. Nieodwracalne uszkodzenia, zeświruje, nawet jeśli przeżyła. Widziałem taki odcinek Housa, gdzie...
- Zamknijcie się - wysyczała, piorunując ich spojrzeniem. Tamci spojrzeli po sobie i odwrócili się na pięcie.
Fioletowowłosa rozejrzała się bezradnie po placu, obserwując, jak wszyscy rozchodzą się do swoich domów. Zmrużyła oczy przed ostrym światłem poranka. "Cmentarz. Ktoś jest na cmentarzu", uświadomiła sobie, idąc w tamtym kierunku. Po kilku krokach zaczęła biec, rozpoznając znajomą sylwetkę. Zdyszana, lawirowała między nagrobkami.
- Cześć - wybąkała, kucając przy kupce ziemi z krzywym krzyżem, na którym ktoś napisał LEANDER VANE.
- K-kim... Kim jesteś? - wychrypiała Nea, błądząc błędnym wzrokiem po twarzy Matson. Serce punkówy zmroziła groza, przypomniawszy sobie uciszoną rozmowę sprzed kilku minut.
"Nieodwracalne uszkodzenia, zeświruje...", dźwięczało jej w głowie.
- Chodź, idziemy - chwyciła ją za ramię i ignorując protesty, zaprowadziła do domu Lacie. Po kilkukrotnym zapukaniu, białowłosa otworzyła jej.
- Nea! - rozpromieniła się i zapytała, zwracając do Matson: - Jak ją wybudziłaś?
- Nie wybudziłam - mruknęła ponuro. - Siedziała na cmentarzu, nie poznaje mnie.
Lacie zrobiła przerażoną minę, wpuszczając je do domu i prowadząc do salonu.
- Nea - potrząsnęła dziewczyną, spoglądając w zimne, czarne oczy. - Opowiedz kim jesteś.
Telekinektyczka spojrzała na nią obojętnie, bez emocji.
- Nea Vane, urodziłam się 12 lipca 1997, jestem córką Pauline i Boba Vane'ów, siostrą Emily i... i Leandra, kuzynką Lacie i... i Rosemary Vane. Mam moc telekinezy i nie wiem kim jesteś.
- A ona? - Matson wskazała palcem na bladą ze strachu Lacie.
- Lacie, moja kuzynka.
- Kim jest?
- Uzdrowicielką.
- Nie wiem jak to się stało - mruknęła Matson, siadając obok zatroskanej Lacie.
- Uszkodzenie mózgu - szepnęła, by Nea jej nie usłyszała. - Prawdopodobnie będzie mieć luki w pamięci, może też nieco... zmienioną osobowość.
- Na gorsze?
- Nie wiem, możliwe - Lacie zamyśliła się, rysując dłonią kółka na obrusie stołu. Przez chwilę milczały, obserwując, jak Nea masuje sobie skronie. Nieoczekiwanie białowłosa zwróciła się do niej głośno: - Nea, w którym rozdziale ginie Luna Lovegood?
- Luna Lovegood nie ginie, wariatko - czarnowłosa spojrzała na nią jak na skończoną kretynkę. Lacie rozpromieniła się.
- Z kim ożenił się Draco Malfoy?
- Z Asterią Greengrass.
- I? Co to ma być? - wtrąciła sfrustrowana Matson. Lacie uśmiechnęła się z ulgą.
- Jeśli wciąż zna praktycznie na pamięć całego Harry'ego Pottera, nie będzie z nią tak źle. Chyba, tego nie można leczyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:34, 04 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 11, wieczór

Było to dla niej niczym mrugnięcie. Najpierw Nerine wbiła jej nóż w brzuch, potem chyba umarła, a po mrugnięciu znowu żyła. Do tego trzeba jeszcze dodać ból, który towarzyszy rozrywaniu wnętrzności przez ostre narzędzie. Ale Nerine musiała dość celnie trafić w jakiś punkt witalny. Bo już po mrugnięciu bólu nie było. Za to pojawiło się zirytowanie.
Bo, czy to była wina biednej Desiree, że do domu wparował ninja, kiedy ona wraz z Echo poszły po pochodnie? Czy to była jej wina, że ten ninja zabił tego chłopaka? Jak on się w ogóle nazywał… Metan? Propan? W każdym razie coś związanego z pochodnymi węgla.
Więc to nie była wina Desiree, że ten chłopak zginął! Oczywiście jednak została zabita! I co? Nawet Nerine za to nie przeprosiła! Czy ona myśli, że to fajnie być tak zabijanym? Znaczy się… w zależności od sytuacji mogłoby być fajnie… Na przykład zrzucenie się z klifu… O! To byłoby fajne! Przez chwilę mogłaby się poczuć jak ptak…
”Ale to nie było zrzucenie z klifu, tylko zabójstwo z premedytacją z pomocą ostrego narzędzia! To było morderstwo! Każdy inny by się na nią fochnął, gdyby mu rozpłatała wnętrzności nożem!” -pomyślała Des. Nadal była wkurzona na Nerine (choć wiedziała, że zaraz jej to przejdzie, bo nie umiała się na nikogo długo gniewać), ale zauważyła, że Effy jej się przygląda.
- Ty to na serio masz pecha w życiu – powiedziała jej przyjaciółka. Desiree mogła bez przeszkód przytaknąć jej. Bo spadnięcie ze schodów, postrzelenie, utopienie, a potem zostanie zabitą przez nóż, oznacza, że ma się pecha, co nie?
Jednak całkowicie zapomniała o swojej złości, gdy Echo podała jej kakałko. I to takie pyszne, słodkie w takim ładnym kubeczku…
I tak sobie to pyszne kakałko ładnie piła, patrząc jak Effy krąży po pokoju. W kółko i w kółko. Zastanawiała się, czy jej przyjaciółce od tego chodzenia nie kręci się w głowie. Ale chyba nie, gdyż gdy ta stanęła naprzeciwko Echo, oznajmując jej, że wyjeżdża, wcale, a wcale się nie bujała, co było typowe dla ludzi, którym się kręci w głowie. Desiree była zachwycona odpornością przyjaciółki na kręcenie się w kółko. W końcu niewiele osób mogło się czymś takim poszczycić.
No i oczywiście Desiree wstała, gotowa podążać za przyjaciółką. Effy najwyraźniej zrozumiała, że tak szybko się Des nie pozbędzie, gdyż nie zakazała jej iść ze sobą.
*liczba-minut-które-minęły-nim-stanie-się-to-o-czym-będę-pisać-pod-spodem minut później*

[Regnards] Dzień 13, wieczór

Siedziały nad brzegiem rzeki, której nazwa zaczynała się na „H”. Desiree nie miała pamięci do nazw, choć pamiętała, że nazwa rzeki kojarzyła się jej z odcharkiwaniem . Niezbyt przyjemna nazwa.
Des zauważyła, że jej przyjaciółka wstała i zaczęła iść w stronę gór Regnards. Bez zastanowienia ruszyła za nią. Nie pytała się gdzie idzie, bo… bo chyba się bała. Effy wyglądała jak ci nawiedzeni wyznawcy w anime/filmach/serialach. Cały czas szła przed siebie, jakby wiedziała dokąd zdąża. Des miała nadzieję, że naprawdę wiedziała.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, gdy wreszcie doszły do groty u podnóża gór. Ale musiało minąć dość sporo, skoro przeszły prawie na drugi koniec bariery. Grota wyglądała na niebyt bezpieczną. No i było w niej ciemno. Des przypomniała sobie jakiś program przyrodniczy, gdzie mówiono, że zwierzęta celowo unikają ciemności i nocy, gdyż właśnie tam czają się największe niebezpieczeństwa. Miała nadzieję, że to nie tam zmierzała Eff.
I oczywiście jej przyjaciółka bez zastanowienia weszła do środka. Desiree jęknęła, ale poszła za przyjaciółką. Ogarnęły je ciemności.
Minęło wiele potknięć, przewróceń i uderzeń głową w sklepienie, nim Des przyzwyczaiła się do ciemności. Stwierdziła, że wreszcie pora spytać Effy o to co chodziło Desiree po głowie. Dogoniła ją.
- E… Eff, gdzie my właściwie idziemy? – Brak odpowiedzi. – Znaczy… Bo wiesz… Może zamiast iść tutaj po ciemku, to wróciłybyśmy po jakieś latarki…? Nie? No dobra…
Effy jej nie odpowiadała cały czas prąc na przód. Des miała do tego złe przeczucia.
Aż nagle Effy się zatrzymała.
- To tu – powiedziała. A Des z strachem mogła potwierdzić jej słowa.
Ściana jaskini przed nimi… świeciła na zielono. Wyglądało to, jakby wysmarowano ją tymi glutami, które zwykle kupuje się na wycieczkach, choć zwykle i tak kończą na ścianie, bądź suficie.
- Boże – mruknęła Des. Patrząc na tą ścianę miała to samo uczucie, które łapało ją przed sprawdzianami – miała ochotę uciec daleko stąd. Już miała powiedzieć przyjaciółce, żeby wróciły z powrotem, gdy zauważyła, że z ust jej przyjaciółki cieknie krew.
Des nie miała pojęcia co robić. Złapała Effy za ramiona.
- Effy, przestań! – krzyknęła, potrząsając nią, ale krew nadal płynęła z ust przyjaciółki.
Próbuje przegryźć sobie język! – stwierdziła ze strachem Dessy. Na kursach pierwszej pomocy nie mówili co robić w takiej sytuacji…
PLASK! – ten dźwięk rozległ się, gdy Desiree uderzyła Eff w twarz. To było jedyne co jej przyszło do głowy.
I podziałało. Krew przestała płynąć, a Effy rzuciła Des oburzone spojrzenie. Ta jednak cieszyła się, że przyjaciółka przestała robić sobie krzywdę.
- Spadajmy stąd – powiedziała Desiree, a Eff jej przytaknęła.
Wyszły z groty.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Śro 19:14, 04 Lip 2012    Temat postu:

[Niedaleko jaskini Gaiaphage?] Dzień 14, rano.

Nerine usiadła pod drzewem przyglądając się reszcie Grantville. Śmieszył ją zapał tych ludzi, a raczej jego brak. Zaśmiała się cicho.
"Co za kretyni."
Uśmiechnęła się spoglądając w stronę Grantville. Znała siebie wystarczająco by spojrzeć w własną przyszłość.
"Tylko mi nie becz gdy TO zastaniesz, bo cię zabije, ty durny opętańcu."
Zdjęła plecak po czym wyciągnęła z niego tabletkę kapanolu po czym połknęła ją. Lubiła morfinę. Tylko dzięki niej czuła się silna, szczęśliwa i wolna od bólu. Po prostu jak ućpana. Skutki uboczne leku były niezauważalne z porównaniu z tym, co zyskiwała. Uśmiechnęła się po usłyszeniu cichego głosu Ciemności. Zignorowała go z uśmiechem.
"Do Grantville, rabujemy i wracamy do obozu."
Uniosła głowę spoglądając na krótkofalówkę. Nikt nie odbierał. Nic nowego. Skrzywiła się i spojrzała przed siebie. Udało jej się wypatrzeć w tłumie Neaha i co gorsze, szedł w jej stronę. Zastygła.
- Hej, Neri. - zaczął.
Rzuciła mu błagalne spojrzenie po czym sapnęła.
- Gdzie moja siostra? - zapytała.
Pierwszy raz od kilku lat nazwała Echo 'swoją siostrą'. Nigdy wcześniej nie robiła tego. Co się zmieniło?
- Michaeltown. Tak jest najlepiej.
Schyliła głowę ze smutkiem. Polubiła siostrę, chociaż po raz kolejny jasnowłosa została jej workiem treningowym.
- Rozumiem. Effy, Dan, Deb, Dess i Chantal zaginęli. Może nawet umarli. Czyli zostaliśmy tylko my?
- Na to wygląda.
Brunetka schyliła głowę i poprawiła opadające na oko włosy.
"Teraz. Innej szansy nie będzie!"
- Słuchaj, wiem jak to brzmi, ale słyszę głos. Nie tylko ja go słyszę. Słyszała go Lacie i Effy. To istnieje. Nazywa się Gaiaphage i nie jest człowiekiem. Nie, nie, nie jest. To kontroluje ludzi i przez to straciłam oko! To ma wielkie zęby i zjadło dorosłych!... Do tego brzmię jak wariatka. - wyrzuciła na jednym oddechu. - Taaa, nie wierzysz mi. I tak sama bym sobie nie wierzyła.
Uśmiechnął się lekko po czym rozczochrał jej włosy.
- Wierzę ci. Zawsze.
Jednooka uniosła głowę ze smutkiem.
- Przepraszam. Za wszystko. Przez ostatnie tygodnie zrobiłam wiele złych rzeczy i zrobiłam się do tego okropna dla każdego. Łamałam też wiele obietnic. Głupio mi. Bardzo. Zabiłam 4 osoby i jakby uczestniczyłam w śmierci kolejnych 4. Durna. Dziwnie się czuję, ale mam wrażenie, że niedługo stanie się coś złego. Jestem dziwna.
- Nerine, spokojnie. Nie mam do ciebie żadnego żalu, jasne?
Zielonooka po raz kolejny zaskoczyła samą siebie. W jednej chwili siedziała pod drzewem i od tak rozmawiała z chłopakiem o Gaiaphage i swoim sumieniu jak gdyby nigdy nic, a chwilę potem tuliła się do niego również pod tym samym drzewem mamrocząc niewyraźnie kolejne słowa.
- Nerine, ogarnij się. Te tabletki, które łykałaś musiały ci zaszkodzić.
- Tłooo morphyfyfinaa! - wybełkotała.
- Ćpasz?
- Od tygphodnia, ale to odstafię.
Brunet odsunął dziewczynę od siebie i spojrzał na jej twarz. Zauważył, że płacze.
- Jeny, ale z ciebie dzieciak. Tym razem co ci jest?
- Niiic, tylko beczę sobie na przyszłość. Zobaczę Grantville i mój dom. - mruknęła.
Dziwna rozmowa została zakończona dosyć głośnym chlupnięciem. Parka odwróciła głowę i zauważyła chłopaka wychodzącego z wody i grupkę ryjących się z niego wesołków.
- Co za kretyni.
Dziewczyna wstała pakując się po czym wyszła spod drzewa.
- Koniec postoju! Ruszamy do Grantville!

***

Po godzinie marszu grupa dotarła do Grantville. Nerine nie musiała ukrywać, że zaczęła czuć Gaiaphage w Regnards i do tego wyczuwała coś przypominające mroczną aurę. Szybko przyśpieszyła po czym grupa ominęła cmentarze i znaleźli się w środku miasta. Nerine stanęła i spojrzała na swoją brygadę.
- Kochane Grantville, sprawa jest jasna. Napadamy, ograbiamy i zmywamy się. Bierzcie to, co uważacie za potrzebne do przeżycia. Leki, jedzenie, ubrania, lodówkę, banjo, pistolety, książki, stół bilardowy, paletki do ping ponga, waszego mruczka, którego zjecie, podręcznik od matmy, komputer, wieżę stereo, plakat Biebera, lotki, papier toaletowy, wódkę rodziców i tak dalej. W Campringu jest prąd i zasoby jedzenia na miesiąc w każdym domku campingowym. Niestety tam rozrywki nie będzie, więc zabierzcie coś ze sobą. Po prostu ograbiajcie domy i bierzcie co chcecie! Od tego zależy wasze przeżycie! Możecie też wziąć rowery, ale będzie problem z przewiezieniem tego... Zobaczymy! Spotykamy się za trzy godziny w tym miejscu. Powodzenia!
Brunetka spojrzała kątem oka na Neah'a stojącego w pierwszym rzędzie po czym złapała go za rękę i zaczęła ciągnąć przez tłum w stronę Main Street. Po kilku minutach dotarli na miejsce. Nerine zamarła po czym opadła na kolana.
- Więc jednak zrobiła to.
"Przestań Nerine! Zawsze chciałaś się mścić i nigdy nie wybaczałaś nikomu, nawet sobie, ale to przegięcie. To stary dom. Kiedyś by się zniszczył. Pora to zakończyć."
Mrugnęła kilka razy powstrzymując łzy i zdając sobie sprawę, że gada sama z sobą.
"Dobra."
Dziewczyna spojrzała na Neah'a, który kucał przy niej. Uśmiechnęła się wstając razem z nim.
- Wybacz, że ci to proponuję, ale nie mam już nikogo innego. Kilka osób weźmie rowery, ale ich nie przewiozą. Pomyślałam byś jakoś je zaczepił i przywiązał do jakiegoś samochodu i pojechał drogą przez sady i pola aż pod Michaeltown, a potem skręcił nad rzekę. Tam bym czekała z nimi, a potem byśmy się tylko przeprawili mając rowery i samochody pod ręką w razie jakiegoś wypadku. Ja bym wzięła teraz jedzenie, które zostało w domach, ubrania na mnie i na ciebie oraz lekarstwa, które da mi się zgarnąć. Chyba tyle powinno nam starczyć. - wyrzuciła.
Neah skinął głową i pokazał jej znak ciszy i wskazał palcem w stronę krzaków. Nerine przechyliła głowę jak piesek po czym zrozumiała o co chodzi chłopakowi.
Miau.
Uśmiechnęła się mimowolnie podchodząc do krzaków. Kolejne miau. Kucnęła przy roślince po czym wyciągnęła z niej zwierzątko. Kotek. Dokładniej biały kilkumiesięczny kotek z zielonymi oczami. Dokładniej Alice, siostra jej Lou. Jeszcze dokładniej kotka Lacie. Nerine uśmiechnęła się.
- Dziękuję Neah. Bardzo, bardzo dziękuję. Mam tylko jedną prośbę. Zanieś tą kotkę Lacie. Na przeprosiny. - uśmiechnęła się przez łzy. - Na przeprosiny.

***

Trzy godziny później Nerine była gotowa wraz ze swoją bandą. Zdążyła okraść wiele domów z leków i resztek jedzenia. Najwięcej wzięła ubrań. Głównie brała koszule, koszulki, jeansy, legginsy, moro, rybaczki, narciarki, trampki, glany, martensy, desanty, klapki, kozaki i kilka innych rodzajów obuwia. Nie pogardziła też wieloma różnymi sukienkami, zakolanówkami i lekkimi butami do takich strojów. Zabrała jeszcze wiele strojów męskich jak i bielizny, chociaż w głębi serca wiedziała, że ani jedzenia, ani ubrań w Camprine nie brakuje. Uśmiechnęła się po czym poczekała piętnaście minut na spóźnialskich i ruszyli. Neah wyruszył pół godziny wcześniej z rowerami, deskami, rolkami, motorami i samochodem w stronę Michaeltown. Planował zostawienie wszystkiego w lesie Ross'a, odwiedzenie Lacie, wręczenie kotka, powrót do lasu po czym ruszenie w stronę jeziora, gdzie się przeprawi.
Nerine zauważyła wcześniej w tłumie Dana i Deborah. Zauważyła, że dziewczyna ma bliznę przy ustach, lecz skomentowała to tylko jedynym uśmiechem. Co mogła innego zrobić?
"No właśnie, co mogłam zrobić? 'Hej Deb, widzę, że i z tobą jest coś nie tak i nie będziesz mogła patrzyć w lustro jak ja. Cieszę się, że nie tylko ja jestem tu dziwolągiem. Ha! Tyle, że to wy musicie patrzeć na mój oczodół cały czas, a nie ja! Teraz... nie potrzebujemy luster? Dwa lustra mniej... Może wstawimy je na ETAP-lego i zobaczymy kto kupi? Może taka Lacie z normalną twarzyczką? Ah, ona ma jeszcze normalną, ładną twarzyczkę, a jej siostra...? Deb, oszalałam.' Tak, genialny monolog by wyszedł, Nerine."
Brunetka uśmiechnęła się po czym zdała sobie sprawę, że wraz z grupą zaraz dojdą do Mroczniej Jaskini. Dziewczyna odwróciła głowę ostatni raz spoglądając na Grantville. Wiedziała, że już tam nie wróci.
"Żegnaj moje piękne Miasto Duchów."

[Michaeltown] Dzień 14, ranek. - Echo

Echo pomału obudziła się siadając na kanapie i pocierając oczy. Ile spała? Spojrzała na stary zegarek i zauważyła, że jest już ranek kolejnego dnia.
"Tak długo spałam?"
Chwilę potem uderzyły ją wspomnienia.
"Neah... Ten gościu jest dziwny... Czemu go dźgnęłam?! Czemu oni odeszli nie biorąc mnie... Chamy."
Szybko ruszyła do swojego pokoju i przebrała się w swoje ciuchy po czym zabrała swoje skrzypce do pokoju i zamknęła pomieszczenie na klucz.
"Lacie. Muszę znaleźć moją Lacie."
Kilka chwil potem pognała w stronę domu, w którym zatrzymała się Uzdrowicielka. Oprócz niej w pomieszczeniu znajdowała się kuzynka białowłosej i jakaś fioletowowłosa. Zignorowała to i pobiegła prosto na Lacie z rozłożonymi ramionami. Gdy dorwała Vane, uścisnęła ją mocno.
- Lacie! Tak za tobą tęskniłam. Bałam się, że nie żyjesz. Jak dobrze, ze jesteś cała i zdrowa. - załkała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Śro 19:24, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 20:17, 04 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 14 (14 lipca), przedpołudnie.

Lacie uśmiechnęła się, głaszcząc Echo po włosach.
- Też myślałam że nie żyjesz.
Echo otarła łzy dłonią, a Lacie odwróciła się w stronę Matson.
- Matson, ja naprawdę nie mogę zostać w Michaeltown. Sama widziałaś, co się działo. Nigdy nie byłam tak silna jak Nea. Potrzebuję leczenia, potrzebuję ucieczki. Jestem wrakiem. Pustym. - powiedziała na jednym oddechu, próbując się nie rozpłakać. - Oni mnie zniszczyli psychicznie. Doszczętnie.
- Doszczętnie. - powtórzyła Shirei, siedząca jej na ramieniu.
- Wszyscy wiedzą gdzie mnie szukać. Gdyby coś poważnego działo się z Neą, to mam być pierwszą osobą, która się o tym dowie, jasne? - rozkazała Lacie i pochyliła się nad Neą. Pocałowała ją w czoło i odgarnęła jej ciemne włosy. - Przepraszam, Nea. Dałam się ponieść. Zrobiłam tyle rzeczy, których żałuję. Gdybym była tam, zamiast męczyć Deborah, może udałoby mi się uleczyć cię wcześniej, może pamiętałabyś więcej rzeczy...
Lacie przerwała, porozmawiała jeszcze chwilę z Matson, wzięła Echo za rękę i wyszła z domu.
- Zabierz mnie ze sobą. - poprosiła Echo.
- Nie.
- Błagam.
Lacie przyglądała jej się przez chwilę.
- Dobrze. - powiedziała zrezygnowanym tonem. - Ale nie męcz mnie, proszę.
Echo skinęła głową. Lacie stała przez chwilę niezdecydowana. Potem wybuchnęła ironicznym śmiechem.
- Chciałam zabrać rzeczy. Przed chwilą przypomniałam sobie że nic mi nie zostało. Mój dom został spalony.
- Przykro mi.
- Mam lwa. Mam papugę. Zajedwabisty majątek. Plus ty. Jestem niczym milionerka. - stwierdziła wesoło, otwierając drzwi samochodu. - Teraz przydałby się Ethan. Trudno, najwyżej nas zabiję. Masz coś przeciwko?
Zanim Echo zdążyła coś powiedzieć, Lacie nacisnęła pedał gazu, ruszając z zabójczą prędkością. Nie obchodziło jej że mogła zabić je obie. Co z tego?
Ona nie żyje. A życie w Międzystronie podobno jest fajne.
Nagle coś pojawiło się na końcu ulicy, wrzeszcząc wniebogłosy.
- LAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACIE! - wrzasnęło coś, a Lacie zatrzymała się z westchnieniem. Wyszła z samochodu, stając naprzeciwko młodego samobójcy.
Robb uśmiechnął się do niej.
- Zapomniałaś o mnie.
- Nie, nie zapomniałam. - warknęła Lacie.
- Jadę z tobą! - wrzasnął Robb, ładując się do samochodu. Jedną ręką uniosła go za koszulkę, wyciągając z powrotem na ulicę.
- Żartujesz. Tego mi potrzeba. Dziesięciolatka z psychiką siedmio i wyglądem pięciolatka.
Robb zrobił obrażoną minę.
- Na dodatek opętanego przez Gaiaphage. Brr.
- Myślę że tego właśnie potrzebujesz. - uśmiechnęła się nieśmiało Echo.
Lacie spojrzała na nią jak na kretynkę. Potem posadziła Robba koło siedzącej na siedzeniu obok kierowcy Echo.
- Nie wolisz zostać z Jaydenem? - zapytała jeszcze, zanim ruszyła.
- Nie. - odparł Rob zdecydowanym tonem.
Po drodze zajechali po Mzuriego, którego wepchnęła na tylne siedzenie. Pięć minut później wjechali na drogę prowadzącą do Grantville.

[Dom obok sadów] Dzień 14 (14 lipca), przedpołudnie. - Reed.

Reed siedziała przed domem, czytając książkę Stephena Kinga. Cieszyła się że nie brała udziału w żadnych potyczkach pomiędzy dwoma miastami. Nikt na razie nie zwrócił uwagi na trzy domy znajdujące się obok sadów. Reed dostrzegła z daleka poruszenie w domu niedaleko, stojącym przy lesie i polach uprawnych.
Potem dom legł w gruzach, a Reed bała się że intruzi nadejdą tutaj.
I faktycznie, jej obawy sprawdziły się. Dostrzegła samochód, który zjechał z drogi, jadąc przez chwilę tą polną i zatrzymał się na trawniku przed jej okazałym domem, rodem z Anii z Zielonego Wzgórza (to w końcu wyspa księcia Edwarda, co nie?).
Z samochodu wyskoczył nie kto inny, jak białowłosa Uzdrowicielka, o której Reed co prawda słyszała, ale nie miała okazji jej zobaczyć na własne oczy.
Ale po co jej ta łopata w ręku?
Z samochodu wyszła także jasnowłosa dziewczyna i chłopiec z burzą brązowych włosów.
Reed wstała, otrzepała spodnie i poprawiła kapelusz.
- Czego chcecie?
- Zamieszkamy tutaj. - oznajmiła bezczelnie Uzdrowicielka, podchodząc bliżej.
- Ale... To jest mój dom. - odparła Reed, czekając na wybuch dziewczyny.
Jasnowłosa uśmiechnęła się.
- I...?
Głupia, czy co?
- I nie możecie go tak po prostu zająć.
- Nie? - zapytała Uzdrowicielka, spoglądając na nią swoimi zielonymi oczami. Reed uniosła hardo głowę.
- NIE!
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyła była łopata, którą dziewczyna uniosła błyskawicznie do góry.
Potem była tylko ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Śro 20:29, 04 Lip 2012    Temat postu:

Przed Laboratorium. popołudnie 14 lipca 2012r.


- Jestem Kage.- powiedział Azjata, patrząc uważnie na Acceleratora. Chłopak postanowił, że również powinien się przedstawić.
-Accelerator.- powiedział, po czym dodał. - A to Misaka.
"Będzie lepiej jeśli będą jej mówili po imieniu" pomyślał. Tamten tylko kiwnął głową, patrząc na dziewczynkę.
- A oni, jak się nazywają?- zapytał.
- Chyba sami potrafią się przedstawić, prawda?- odparł Kage, podchodząc do Acceleratora.- Można?
"Nie wydaje się godny zaufania" pomyślał esper. "Ale może w praniu wyjdzie, że jest w porządku", przepuścił go, a tamten od razu ruszył ku hangarowi - wejściu do laboratorium.
- Więc kim jesteście?
- Jestem Kat... znaczy Zil.- powiedział chłopak.
- No to Kot*, czy Zil?- zniecierpliwił się Accelerator.
- Zil.
- A ty?- spytał dziewczynkę, chowającą się za Zilem
- J... jestem Concha... proszę pana...- wyjąkała dziewczynka.
Accelerator uśmiechnął się, ale chyba osiągnął tym odwrotny skutek niż zamierzał.- Może i jestem siwy, ale nie stary...
Last Order spojrzała na drugą dziewczynkę. Powoli podeszła do niej, podała jej rękę i powiedziała:
-"Mam na imię Misaka" powiedziała Misaka, przedstawiając ci się. "Nie musisz się bać Acceleratora, może wygląda strasznie, ale jest niegroźny**" mówi Misaka, starając się przełamać pierwsze lody.
Choncepcion uśmiechnęła się delikatnie.
- Śmiesznie mówisz.- powiedziała
-"Mówię normalnie" powiedziała Misaka, nadymając swoje policzki, do granic możliwości.
- Starczy tego dobrego, pogadacie w środku.- przerwał im Accelerator, po czym odwrócił się i ruszył w stronę hangaru. - Idziecie?
Last Order złapała Conchę za rękę pociągnęła za Acceleratorem, a Zil poszedł wolnym krokiem tuz za nimi.

________________________

* Jak wszyscy wiemy Cat to po angielsku kot, a wymawia się to tak samo jak pierwszą część imienia Kathrine, stąd przekręcenie Acceleratora imienia Kath na "Kot"

** Na tyle niegroźny, na ile niegroźny może być człowiek, który jest w stanie zapanować nad wszystkimi możliwymi wektorami Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Śro 20:54, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Śro 20:51, 04 Lip 2012    Temat postu:

[Dom obok sadów] Dzień 14, południe. - Echo

Dziewczyna zauważyła jak Lacie powala łopatą kolejną ofiarę.
"Czy ja wczoraj nie oberwałam czymś łopatopodobnym?"
Uśmiechnęła się rozglądając się po mieszkaniu. Było śliczne. Dziewczyna nie wyobrażała sobie żeby mieszkał z nimi lew, papuga, łopata, nieprzytomna dziewczyna, Uzdrowicielka, opętany dzieciak i ona. Na szczęście dom był duży.
"Może będzie zabawnie. Byle by lewek nie spał ze mną."
Gdy uniosła głowę, usłyszała warkot silnika po czym drzwi otworzyły się. Echo na początku nie zareagowała w ogóle.
"Może to była gitara?"
Dopiero wtedy zauważyła, że gościem nie jest nikt inny jak Neah i kotek.

[Dom obok sadów] Dzień 14, południe. - Neah

Chłopak uśmiechnął się spoglądając na przyjaciółkę i Uzdrowicielkę.
- Hej, ty beznadziejna skrzypaczko! - krzyknął rzucając jej skrzypce z progu.
Echo ledwo złapała skrzypce w pokrowcu po czym zachwiała się. Lacie spojrzała na niego zdziwiona. Brunet zdjął z pleców swoją gitarę, którą ciągle nosił po czym położył ją na ziemi.
- Jestem padnięty. - rzucił opadając na kanapę. - Uciekaj z Michaeltown, biegaj przez lasy i góry, biegaj po Grantville, jedź do Michaeltown, goń Lacie, wracaj do Campringu... Jestem tylko chłopakiem na posyłki. Tfu, teraz robię za listonosza.
Lacie spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, a Echo skrzywiła się.
- Skąd masz moje skrzypce?! Zamknęłam je w pokoju! Jak ty nas w ogóle znalazłeś?! - wydarła się Devein.
"Echosia! Pomażemy pamięć? I Lacie. Ma łopatę! Ciekawe czy uderza mocniej niż gitara. Jej też można pomazać kilka szczegółów. Nie, ona mnie zabije. Jak nie ona to jej lefek."
- Jestem złodziejem, dziewczyno. W ogóle ktoś w mieście mi wygadał, a potem was dogoniłem. Nic trudnego. W ogóle obiecałem ci, że szybko się spotkamy, nie? - odrzekł po czym usiadł na kanapie i podał kotka Lacie. - Nerine przeprasza i daje kotka na przeprosiny. Lepiej przyjmij go, bo ta mała łajza chyba mnie nie lubi.
Neah wskazał Lacie podrapania na rękach po czym białowłosa zaśmiała się cicho.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:11, 04 Lip 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 14, 14 lipca, sobota – świt
„Miło. Zyskałem nowy przydomek i plan na życie.”
– Deborah, boli bardziej kiedy dowiadujesz się od osoby, którą kochasz.
Chłopak siedział na chodniku wśród rozkładających się ciał. Miał ochotę się śmiać jednak po jego poliku spłynęła łza.
Po kilku minutach na tle wschodzącego słońca zobaczył ptaka. Uśmiechnął się sam do siebie. Przez jakiś czas obserwował radosny lot.
„Kiedyś oswoję sobie ptaka.”
Wstał i spojrzał na ciała walające się obok niego.
„Trzeba ich znów pochować.”
Jednak chłopak nie miał zielonego pojęcia jak przenieść ciała w jedno miejsce. Spojrzał na pół rozłożoną czaszkę.
„Zawsze chciałem mieć czaszkę. Miałbym z kim rozmawiać. ”
Ruszył w stronę cmentarza. Bez żadnej nadziei, że znajdzie tam swoje rzeczy. W końcu musieli podłożyć tam ładunek. Wszystko wyleciało w powietrze.
*później na cmentarzu*
– O w mordę – powiedział sam do siebie.
To co było cmentarzem kilka dni temu teraz przypominało wielki plac boju. Wyszedł za jego teren w poszukiwaniu auta. Nie było go.
„Oczywiste.”
Ale w oddali spostrzegł torbę na pół pustą i walające się obok niej rzeczy. To były ich rzeczy. Dobiegł do nich.
„Doszli do wniosku, że moje rzeczy i rzeczy mojej siostry im się nie przydadzą.”
Zebrał z okolicy wszystkie ubrania i przedmioty. Były nieco upaćkane, jednak były ich.
Ruszył w stronę miasta by się umyć i przebrać.
Teraz miał na sobie jakiś zielony T-shirt i czarne spodnie. Zabrał ze sobą torbę i wyruszył dalej. Nie znał miasta za dobrze. Było już dobrze po dziewiątej, a Dan wyglądał jak człowiek. W powietrzu czuł zapach spalenizny.
„Deborah, zajęła się spalaniem ciał.”
W oddali zobaczył duży budynek, a obok niego krzyż.
„Aż dziwne, ze go nie rozwalili. Jednak mimo wszystko czują jakiś respekt.”
Zaczął brnąć w jego stronę. Dan był katolikiem, ale nigdy nie stawiał tego na pierwszym miejscu. Spowiadał się raz w roku, może czasem nawet nie. Na mszy był raz, dwa razy do roku. Ich ojciec dawał im wolną rękę. Sam nie był przykładem ‘życia po katolicku’.
Wszedł do środka kościoła przyklęknął i zrobił znak krzyża. Poszedł do ławki na przodzie i usiadł w niej. Przez kilka minut wpatrywał się w Jezusa. Aż w końcu przyklęknął.
– Panie Boże, daj tym wszystkim duszą spokój. Niech wiodą lepsze życie. Z dala od zgiełku śmierci i ciemność. Daj im coś lepszego.
Wierzył w życie pozagrobowe? Pójście do nieba? Nie bardzo. Jednak Bóg może teraz był w stanie dać im cokolwiek. Cokolwiek lepszego.
– Coś na co na pewno zasłużyli. Nie kraj tych, którzy zakłócili im spokój. Daj łaskę tym, którzy cię potrzebują. Daj łaskę nam wszystkim. Siłę by żyć. Zapomnij o tym co było i czekaj co stanie się teraz. Chyba nie zapomnisz o swoich dzieciach. Przepraszam i dziękuję. Pamiętaj. Amen.
Po czym wyszedł z kościoła, nie wiedząc czy jego modlitwy nie odbiją się tak po prostu o barierę. Objął w niej wszystkich. Jeśli tego nie powiedział to w głowie przelatywały mu przeróżne obrazy, a czasem lepsze jest to co mamy w umyśle i na sercu niż to co wypowiemy.

Nie orientując się kiedy do miasta wróciła Nerine.
Tak ta Nerine Devein.
Dała wszystkim trzy godni na zabranie rzeczy, które uważamy z potrzebne do jakiegoś obozu. Dan bez wahania postanowił pójść z nią. I tak nie miał już nic do stracenia. Przez wyznaczony czas zbierał jakąś żywność, ubrania, leki. Podstawy. Oraz zabrał też karty, kilka gier, czyste notesy i sporo innych drobiazgów, które mogły się przydać. Wyruszył razem z nimi.

Po jakimś czasie marszu kiedy Nerine ogłosiła przerwę na postój Dan podszedł do niej.
– Dobrze, ze wróciłaś. Oni cię potrzebują Nerine.

[GV] Dzień 13, 13 lipca, piątek – noc - Lisa

Dziewczynka widziała, gdzie zabierają Nea. Poszła w to miejsce. Właściwe nie wiedział o co to robi. Nie zależało jej na niej. Cóż opłacało się. Dowiedziała się, że Sophie coś nawiedza. Siedziała na tyłach domu i nuciła sobie jakąś kołysankę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Śro 21:32, 04 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 21:25, 04 Lip 2012    Temat postu:

Teraz już: [Dom Uzdrowicielki] Dzień 14, (14 lipca), południe.

Lacie przytuliła do siebie małą, białą Alice.
- Nerine przeprasza. - stwierdziła chłodno po chwili. - Nie wiem czy mogę jej wybaczyć. Jeszcze nie.
Szczere przeprosiny Dana i nieszczere, wymuszone Deborah. A te?
- Lacie...
- Stop. Nie rozmawiajmy o Nerine. - westchnęła Lacie. - Nie chcę byś ją obgadywał ze mną czy coś. Zrobię ci, eee.... - zaprowadziła go do kuchni i otworzyła szafki. - Herbatę!
Nastawiła wodę na herbatę, nucąc wesoło.
- Ładny ten domek, prawda?
- Całkiem. Choć nieco staroświecki. - dodał Neah, uśmiechając się lekko. - Lacie z Białego Wzgórza.
- Farbnie się te białe ściany na zielono i po sprawie. Nie, Echo?
Echo skinęła niepewnie głową.
- Mnie się podoba taki. - uśmiechnęła się, siadając przy stole. - Ale czy to można tak zabierać komuś dom?
- Oh, przeżyje. - machnęła ręką Lacie, myśląc o nieprzytomnej dziewczynie.
- Od kiedy zrobiłaś się taka agresywna?
- Od kiedy Deborah spaliła moją siostrę. Od kiedy zabetonowali mi ręce i kazali iść przez miasto. Od kie..
- Stop. To było głupie pytanie. - przyznał Neah, spoglądając na jej zaciętą minę. - Przepraszam.
Lacie rozluźniła się.
- W porządku.
- Echo, możesz iść sprawdzić co z tą dziewczyną prze domem? - zapytał nagle Neah, wpatrując się w blat stołu.
Echo zerwała się i wyszła.
- Co jest? - zapytała Lacie. Postawiła przed nim parującą herbatę.
Neah wziął głęboki oddech i uniósł głowę.
- Mam moc.
- Masz moc. I co z tego? - zapytała Lacie, dmuchając w gorący napój.
- Mogę wymazywać wspomnienia. - szepnął Neah, wpatrując się w nią uważnie.
Lacie zamarła.
- Mogę wymazać twoje.
- Nie! - odparła błyskawicznie, wylewając herbatę. - Oj.
- To była tylko propozycja. - powiedział łagodnie Neah, biorąc ją za trzęsącą się dłoń. - Spokojnie.
- Nie, nie mogę zapomnieć. Nie mogę. - powiedziała cicho Lacie i przygryzła wargę. - Choć to byłoby o wiele łatwiejsze.
- Jesteś silna. - powiedział głośno Neah. - Nie daj sobie wmówić, że nie, Uzdrowicielko.

[przed Domem Uzdrowicielki] Dzień 14, (14 lipca), południe. - Reed.

Quister ocknęła się, a pierwszą rzeczą jaką zobaczyła była twarz dziewczyny towarzyszącej Uzdrowicielce.
- Jestem Echo. - przywitała się z nią dziewczyna.
- Reed. - wyjąkała.
Nagle zza domu wyszedł jakiś chłopak i Uzdrowicielka.
- Lacie, może ci pomóc z tą deską?
A więc ma na imię Lacie.
- Nie, poradzę sobie. - powiedziała dziewczyna, a po chwili wywróciła się. Reed parsknęła śmiechem, a Lacie spiorunowała ją wzrokiem.
- Po co wam to wszystko?
- Zobaczysz. - odparł chłopak.
Reed nie zostało nic innego jak pójść za nimi. Ruszyli polną drogą, dochodząc do drogi głównej.
- Tu, Neah.
Neah wbił pal w ziemię. Reed zauważyła, że zdążyli przymocować do niego dużą, cienką deskę.
- Reed, czy masz może farby? - zapytała uprzejmie Lacie.
- Przed chwilą zdzieliłaś mnie łopatą. - wyjąkała Reed.
Lacie patrzyła na nią wyczekująco.
- Mam. - odparła zrezygnowanym tonem.
Pięć minut później wróciła wraz z farbami.
Lacie wzięła pędzel i pomalowała deskę na biało. Czerwoną farbą napisała na niej: UZDROWICIELKA, pod spodem umieszczając mniejszy, czarny napis: SZPITAL.
Neah wbił kolejną deskę, chichocząc pod nosem.
Psychiczni.
"UWAGA NA ZŁE ŁOPATY" - napisała na niej Lacie, wesoło podrygując.
- Jak ci się podoba, Reed?
- Jesteś chora. - odparła Reed. - A teraz spieprzaj z mojego domu.
Nagle mina Uzdrowicielki zmieniła się. Oczy jej się zaszkliły i przyłożyła sobie rękę do serca.
- Nie wiesz przez co przeszłam. Na dodatek nie mam gdzie się podziać. - powiedziała łamiącym się głosem i zaczęła cicho chlipać.
Reed patrzyła na nią, czując coraz większe współczucie.
- Dobrze, możesz się tu zatrzymać. Tylko ty, ta cała Echo i ten chłopiec, tak?
- Plus papuga i lew. - dodał Neah. - Ja nie.
- Lew. - wyjąkała Reed, blednąc. - Lew. - powtórzyła.
Spojrzała w duże, zaszklone oczy Uzdrowicielki, która patrzyła na nią błagalnie i westchnęła, rezygnując z protestów.
- Wracam do domu. Zrobię wam coś do jedzenia i poszukam pasujących na ciebie ubrań. - powiedziała chłodno i odeszła polną drogą.
- Brawo, Lacie! - usłyszała jeszcze.
Skrzywiła się na dźwięk melodyjnego śmiechu Uzdrowicielki.
Dałam się wykiwać. Pięknie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin