Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pon 13:25, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, noc - Jack

Chyba mu totalnie odbiło! Ta latarnia zaraz spadnie!
Latarnia rzeczywiście chwiała się niebezpiecznie, zwłaszcza ze Michael kopał w nią nad miejscem, w którym na skutek jego mocy cześć metalu wykruszala się. Blondyn posłał kuzynowi niepokojąco radosne spojrzenie.
- I jak? Teraz wierzysz? - zapytał, uśmiechając się kpiąco. Jack nie mógł zaprzeczyć, ze Mike posiada dość destrukcyjna moc.
- Tak, wierze. Zupełnie jak wtedy gdy odrabywales to drzewko. Pamiętasz jak się wtedy usyfilismy?
Michael kopnął wyjątkowo mocno latarnie i wbił wzrok w fałszywe niebo.
- Tia, pamiętam
Kłamie!
Jack zacisnął zęby i stanął przed kuzynem, cedząc słowa:
- Klamiesz Mike. Jak możesz nie pamiętać? Czułem, ze coś jest nie tak. Wykrztus to z siebie!
14-latek oparł dłoń na słupie, w miejscu poprzedniego użycia mocy, po czym kopnął w niego z całej siły. Tamten zadrżał, po czym upadł na pobliski samochód. Michael splunął na ziemie i złapał rok młodszego chłopca za polar.
- A co niby miałem powiedzieć?!? Ze nawet nie pamiętam kim jestem?!? - chłopak garbił się, spuszczając głowę w dol. Jack rozejrzał się wokoło, uświadamiając sobie, ze są obiektem obserwacji przynajmniej kilku osób. - Brak wspomnień nie jest czasem czymś zbyt intymnym?

[ST] Dzień 6, wschód słońca

Michael siedział na dachu pasażu handlowego popijając papierosy piwem. Trzymał pusta butelkę za uchwyt i machał nogami w powietrzu, spoglądając przy tym na wschód słońca.
W takiej chwili jak ta mógłbym po prostu zniknąć.
Chwycił jedna z pustych butelek i rozbił ja przy użyciu mocy. Jej odłamki upadły na ulice, tuż obok innych rozbitych flaszek. Wyjął z ust wygasłego papierosa i zrzucił go na głowę niebieskowlosego chłopaka.
- Ej! - usłyszał krzyk tamtego, który wyciągał peta włosów. West wbił wzrok w twarz tamtego, po czym zapalił kolejnego papierosem i otworzył puszkę piwa. Pomachał nią lekko w stronę tamtego i krzyknął.
- Masz może ochotę na trochę piwa?
Nie czekając na odpowiedz położył się na plecach, spoglądając beznamiętnie na szesciopak piwa czekający na wypicie. Wypuścił dym z płuc i parsknal pod nosem, zasłaniając twarz dłońmi.
[i]Kim ja do diabła jestem?[/b]
Pierwsze promienie fałszywego słońca odbiły się w zalzawionych oczach 14-latka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pon 14:44, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, późny wieczór

,,Moja siostra nigdy nie była normalna.''
Ktoś musiał jej to przecież kiedyś uświadomić. Flo cały czas wmawiała sobie, że to, co się wokół niej dzieje to tylko wybryk natury. Była pewna, że jest całkowicie normalna. Że jest zwykłą nastolatką. Elle potrząsnęła lekko głową i mocniej ścisnęła ramię swojej siostry. Brązowowłosa w końcu namówiła Flo na powrót do domu. To, co działo się w mieście było w większości spowodowane przez siostry Whitemore. Już nie czuły się tak bezpiecznie, jak przed nastaniem tego czegoś.
,,No właśnie, tego czegoś.''
W oddali zamajaczyła sylwetka domu. Elle uśmiechnęła się, w duchu uspokajając swoje nerwy.
- Jak myślisz, czy oni wszyscy nas tak bardzo nienawidzą?
Flossy spojrzała na siostrę, wprawiając tym samym w ruch swoje rude włosy.
- Niedługo się okaże.
Przyspieszyły kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. Wchodząc po schodach, zauważyły średniej wielkości kartkę zawieszoną na drzwiach.
ZNISZCZYMY WAS. POSTARAMY SIĘ, ABYŚCIE JAK NAJSZYBCIEJ ZNIKNĘŁY Z NASZEGO MIASTECZKA. ZAFUNDUJEMY WAM PIĘKNĄ ŚMIERĆ.
Elle zerwała kartkę i podarła ją na małe kawałki.
- Flo. Wynośmy się stąd. Oni nie dadzą nam żyć.
Rudowłosa położyła swoje ręce na ramionach bliźniaczki i spojrzała jej w oczy.
- Posłuchaj. Jesteśmy siostry Whitemore. Nie pozwolimy na to, aby nas zastraszali, dobra? - Christelle prawie niezauważalnie kiwnęła głową. - Coś wymyślimy.
Weszły do domu, spotykając w przedpokoju zdenerwowanego Theo.
- Nie wiem, co zrobiłyście i nawet nie chcę wiedzieć. Ale mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że wasze czyny odbiją się na nas w sposób bardzo negatywny. - zmrużył oczy i zaprowadził dziewczyny do kuchni. Na blacie leżała kolejna kartka. Chłopak podał ją Elle i poczekał na jej reakcje.
- Co to ma być?
Ktoś narysował postacie wiernie odzwierciedlające Christelle i Flo. Wisiały na sznurach, przywiązanych do drzewa.
- Widzę, że Samantha Town zasłynie kiedyś, jako miasto rodzinne niezwykle pomysłowego i utalentowanego malarza. - prychnęła młodsza Whitemore i opadła ciężko na jednym z krzeseł.
- Słuchajcie. Chyba wiem, co możemy zrobić. - Elle uśmiechnęła się szeroko, po czym schowała kartkę do kieszeni spodni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:39, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, późny wieczór
- Przepowiedz mi coś - poprosiła Mistle, przestając na chwilę opętańczo machać pogrzebaczem.
Lily popatrzyła na nią z wahaniem.
- Szczerze, to jeszcze nigdy nie robiłam tego na zawołanie. Te... wizje same przychodziły - stwierdziła.
- Nie bądź taka! - obruszyła się Mis, zaczynając znów trzepotać rzęsami. - Zawsze musi być ten pierwszy raz. Dajesz.
- Daj rękę. Nie obiecuję, że coś z tego wyjdzie.
Mis podała Lily dłoń. Ta w sumie sama nie wiedziała w czym to ma pomóc, ale intuicja podpowiadała jej, że tak będzie łatwiej, a w ostatnim czasie nauczyła się ufać intuicji.
I co teraz? Jestem w punkcie wyjścia, super.
Przymknęła powieki. Zaczęła intensywnie myśleć o Page, próbując przywołać wizje. Kim ty właściwie jesteś, Mis?
To pytanie dosłownie wciągnęło ją w wir - czuła już delikatny ból głowy, a kiedy otworzyła oczy nie zobaczyła przestronnej mieszanki salonu i jadalni, ale mały pokoik. Kobieta czytała książkę, patrząc na dwójkę na oko pięcioletnich dziewczynek. Blondynka goniła płaczącą szatynkę, a gdy znalazła się wystarczająco blisko, wskoczyła jej na plecy.
- MAMOOOOO! Flo mnie biiiiijeee!
Obraz się rozmył. Lily stała teraz w sypialni. Kilku zamaskowanych mężczyzn, dwie dziewczynki - w jednej z nich rozpoznała Ray Page - błagające o litość, i szafę, w której wydawało jej się, że ktoś jest - przez chwilę miała wrażenie, że widzi oko wyglądające zza niedomkniętych drzwi. Obraz szybko się zmienił, zastąpił go kolejny - przesłuchiwana rodzina, mała dziewczynka - Mis?! - siedząca gdzieś w kącie. Starsza kobieta, widocznie jej matka, usiadła obok i objęła ją ramieniem.
- Wszystko będzie dobrze. Poradzimy sobie - powiedziała zupełnie bez wyrazu, chyba próbując pocieszyć bardziej siebie niż małą.
Florence?
- Pani Sparks, proszę podejść. Rayne już złożyła zeznania, teraz pani... - odezwał się gliniarz.
- Przecież już składałam! Rozmawialiście ze mną kilka dni temu - stwierdziła.
- Mam na myśli oficjalne zeznania. Zostaniemy z Florence, bez obaw. Jej nie trzeba przesłuchiwać, nie była na miejscu zbrodni, nie ma nic wspólnego ze sprawą.
Na słowa miejsce zbrodni Flo/Mis zadrżała i odwróciła wzrok.
Obraz znów się zamazał. Ból głowy był nie do zniesienia, więc znów zamknęła oczy.
To nie przerwało wizji - słyszała pojedyncze słowa i urywki zdań, coraz szybciej i szybciej... "i już cię nie opuszczę, aż do śmierci", "to białaczka", "znowu nie zaliczyła sprawdzianu"...
STOP. STOP. STOP!!!
Niepewnie otworzyła oczy. Zobaczyła Mistle, ale nie siedzącą naprzeciwko niej przy stole. Stała na dachu czołgu, wykrzykując coś do tłumu dzieciaków.
- ...otwórzcie oczy, ludzie!... Nie możemy dawać się tak traktować... trzeba zaprowadzić porządek!... LILY! LILY! LILYLILYLILYYYYYYY
Znowu wpadła w wir, który - wreszcie! - wyrzucił ją z powrotem do salonu Bloomwoodów. Poczuła, że ma coś mokrego na twarzy.
Mistle stała na przeciwko niej wykrzykując jej imię; ich dłonie nadal były splecione, a w drugiej ręce Mis trzymała filiżankę.
- Musisz mi wybaczyć oblanie herbatą. Nie wiedziałam jak to przerwać.
Dopiero wtedy Lily uświadomiła sobie jak mocno ściska Mis.
- Przepraszam, przepraszam! Nie wiedziałam, że tak mocno wpadnę!
Lily wzięła kilka głębokich wdechów, a później wyciągnęła rękę po kolejną filiżankę, pełną do połowy. Opróżniła jej zawartość w kilka sekund.
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego? - zagadnęła ostrożnie Mis.
- Kilku rzeczy - stwierdziła Lily - Po pierwsze: walniesz jakąś mowę, pewnie próbując przejąć władzę, Flo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:09, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5/6 (28/29 grudnia), noc

Flo.
Florence.
- Nigdy nie lubiłam tego imienia.
Wargi Lily zadrżały. Dziewczyna spoglądała na Mis z ciekawością pomieszaną z lękiem. Mis puściła jej dłoń. Przeszedł ją dziwny dreszcz, jakby zerwała jakąś więź, która pomiędzy nimi powstała. Po raz pierwszy od siedmiu lat ktoś zwrócił się do niej Flo.
Zaczęła mówić, zupełnie jakby to proste słowo, jej własne imię, zburzyło w niej jakiś mur, którym odgrodziła się od przeszłości.
- Urodziłam się 7 stycznia 1997 roku w Los Angeles jako Florence Sparks. Mieszkaliśmy w malutkim mieszkanku i chodziłam z Ray do jednej podstawówki. Wtedy jeszcze mówiliśmy na nią Rayne. Zaprzyjaźniła się z Amandą Darrow. Jej rodzice byli jakimiś super-ważnymi szychami, przedsiębiorcami. Mieli gigantyczny dom. Dla nas, wychowujących się na 50 metrach kwadratowych było to jak urwane z innej planety. Miałam 7 lat i byłam chorobliwie zazdrosna, że Amanda zaprosiła Rayne, a nie mnie. Po szkole poszłam za nimi i wślizgnęłam się niezauważenie do domu. Wiesz, pozwiedzałam trochę, połaziłam po pokojach, pobawiłam się kurkami w prysznicu z hydromasażem. Byłam akurat jednym z salonów, kiedy one tam weszły - wzrok Mis zaszklił się, kiedy przeniosła się siedem lat wstecz. Spojrzała na Lily z półprzymkniętych powiek i uśmiechnęła się gorzko. - Nie miałam wyjścia, wlazłam do jakiejś szafy. Dobrze pamiętam, obok była przeszklona gablota z porcelaną. Zaczęły się bawić. Amanda miała takie piękne zabawki, podczas gdy my miałyśmy tylko parę lalek. Wrócili jej rodzice. I wtedy się zaczęło. Po prostu weszli. Rozkodowali zamek szyfrowy i weszli. Było ich sześciu. Żadnego kucia ścian i łażenia ściekami. Weszli. Mieli kominiarki i broń. Nie rozumiałam, co mówili. Przystawili broń do głowy pani Darrow i żądali jakiś dzieł sztuki i zawartości sejfu. On nie chciał się zgodzić. I wtedy zobaczyli Rayne.
Urwała, zagryzając wargi, żeby się opanować. Przez lata nauczyła się nie wracać do tamtej nocy. Napływ wspomnień jednak coś w niej odblokował i nie mogła przestać mówić.
- Długo jeszcze dyskutowali, negocjowali, ale pan Darrow był twardy. Myślał, że to pospolici rabusie, że policja ich złapie.
Tak bardzo się mylił. Byli bezwzględni. Trzech z nich trzymało rodzinę Darrow'ów, każdego z nich na muszce. Reszta chwyciła Rayne. Była naprawdę słodka, wiesz? Miała takie duże, ufne oczy, śliczną buzię i urocze, kręcone włoski. Aniołek.
Zerwali z niej sukienkę, rozpięli spodnie i...
- głos się jej załamał. Mis jednak zacisnęła zęby i mówiła dalej. - Każdy po kolei. Pani Darrow i Amanda krzyczały, pan Darrow błagał i obiecywał, że da im wszystko. Wszystkie obrazy, konta w bankach, gotówkę, biżuterię, dom, samochód, obligacje. Wszystko. Ale oni tylko się śmiali i dalej... dalej ją gwałcili. W końcu zemdlała i ją zostawili jak szmacianą lalkę na podłodze.
A ja dalej patrzyłam, wiesz? Mała, wystraszona Florence Sparks stała tam na miękkich nogach, niezdolna odwrócić wzrok. Kiedy jej słodka siostrzyczka leżała naga i nieprzytomna na dywanie, nieznośna Florence wciąż stała w szafie i patrzyła. Patrzyła, jak dwóch z nich piłuje sejf i pakuje jakieś obrazy. Patrzyła, jak pan Darrow błaga o litość, patrząc, jak jego córeczce wyrywają paznokcie. Patrzyła, jak mała Amanda płacze, kiedy oblewają klatkę piersiową jej ojca wrzątkiem. Patrzyła, jak rozbierają panią Darrow i przybijają jej ręce do ściany. Patrzyła, jak rozcinają...

- Przestań.
Mistle spojrzała na bliską wymiotów Lily i uśmiechnęła się okrutnie.
- Ja nie mogłam im tego powiedzieć.
- Mis...
- Potem uciekli, kiedy tylko usłyszeli syreny policyjne. Ja również wyszłam, biegnąc na piętro i wychodząc przez okno, zsuwając się po daszku werandy. Wróciłam do domu i czekałam. Ray wylądowała w szpitalu i złożyła zeznania. Znaleźli ich i skazali. Okazało się, że to gang i reszta członków pewnie będzie chciała się zemścić. Postanowiono przenieść nas na drugi koniec Stanów, do małego miasteczka o uroczej nazwie Samantha Town. I wiesz, nikt nie zapytał małej dziewczynki co o tym sądzi.
Nigdy nie będziecie sobie w stanie wyobrazić, co czuła ów mała dziewczynka, kiedy uwaga ponad dwudziestoosobowego sztabu glin, psychiatrów i psychologów była skupiona na jej siostrze. Co czuła, kiedy wyrwano ją z jej świata i wykopano na drugi koniec kraju i kiedy łaskawie pozwolono jej wymyślić sobie imię. Nikt nigdy nie pomyślał, co czuła, kiedy Ray kupowano kolejne piękne zabawki i obsypywano prezentami. Musi zapomnieć, mówili. Nie pomyśleli, co czuła mała Mistle, kiedy Ray zabierano co tydzień na wycieczkę, a to do ZOO, a to do wesołego miasteczka, linoparku, na basen... Co czuła, kiedy jej matka wyszła za jakiegoś faceta. Co czuła, kiedy wszyscy rozpływali się nad Jimem, który wygrał kolejny stanowy konkurs. Co czuła, kiedy podczas rodzinnych rozmów mówiono o Mistle ona i to wyłącznie przy okazji zawalenia kolejnego sprawdzianu. Co czuła, kiedy Ray miała wszystko na wyciągnięcie ręki, a kiedy ona poprosiła o koszulki z ulubionymi zespołami powiedziano jej idź i zarób, poznasz co to ciężka praca. Co czuła, kiedy ona harowała, wyprowadzając psy sąsiadów i zbierając borówki w wakacje, podczas gdy Ray wypoczywała w domku letniskowym w górach.

Zaczerpnęła tchu.
- I coś ci powiem, Lily Wilkes. Nigdy nie rozumiesz co czuje osoba, którą pomija się przez całe życie. Która we własnym domu jest traktowana niemal jak powietrze. Którą ktoś łaskawie się interesuje, tylko kiedy zrobi domówkę na 30 osób albo zawali semestr.
- Tak mi...
- Przykro? - zaśmiała się histerycznie. W jednej chwili doskoczyła do Lily, wyciągając zza paska Browninga. Uśmiechając się słodko wyszeptała jej do ucha: - Jeśli powiesz o tym komuś bez mojej zgody, znajdę wszystkie osoby, które są ci bliskie i wypruję im flaki. I zrobię to z zegarmistrzowską precyzją, tak, żebyś wszystko dokładnie zobaczyła. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że jestem w stanie to zrobić.
Puściła fałdy bluzki Lily i opuściła pistolet.
- Napijesz się herbaty?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:09, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5/6, noc
- Poproszę - powiedziała drżącym głosem Lily.
Mis zniknęła na chwili w kuchni, a po chwili wróciła z powrotem, z dzbankiem herbaty. Rozlała po filiżance sobie i Lily.
- Nie jestem twoim wrogiem - zaczęła Wilkes - To nie do mnie powinnaś celować z pistoletu.
Mistle prychnęła.
- Co za różnica do kogo celuję? Liczy się efekt.
- Wyznajesz ideę sióstr Whitemore? Zaczniesz chodzić po ulicach i strzelać do niewinnych ludzi, ot tak? - Lily czuła, że wchodzi na ryzykowny grunt. Mis nadal miała pod ręką pistolet. - Rozumiem c...
- Gówno rozumiesz - wymamrotała Mistle.
- Obie byłyśmy pomijane, ale w innym sensie. Ty... w bardziej dosłownym znaczeniu tego słowa, a ja... Ja byłam traktowana jak przedmiot, który można przerobić według swojego uznania. Wyobraź sobie, że za ścianą, dzień w dzień twoja matka, mająca jakiegoś religijnego fioła, odprawia egzorcyzmy. Opętani ludzie przechodzą obok ciebie, czasami dotykają twojej skóry, włosów, szeptają coś do ucha, prawie tak jak ty mi przed chwilą. Jedna dziewczyna wydłubała sobie oko, super nie? Matka zaciąga cię siłą do kościoła... I to tyle. Na tym kończyła się jej uwaga dla mnie: bądź grzeczna, codziennie łaź do kościoła, nie sprzeciwiaj się. Za każdy błąd wrzucała mnie do ciasnego pomieszczenia i... i robiła rzeczy, które prawie doprowadziły mnie do obłędu. Kiedy uciekłam z domu, powiedziała “Szatan wreszcie zabrał do siebie tą nierozgarniętą dziewuchę, która śmie nazywać się moją córką”. Gdybym teraz miała możliwość pogadania z nią tak jak Nolan, jedyne co miałabym do powiedzenia to "Cześć mamo, widzę, że szatan wreszcie zabrał cię do siebie". Choć teraz to i tak się nie liczy, skoro jesteśmy zamknięci w jakiejś pułapce i prawdopodobnie nigdy się nie wydostaniemy. Nie będzie "przeszłości". Nowa przeszłość zaczęła się pięć... właściwie to już sześć dni temu. Nikt nie będzie dbał o to, co działo się wcześniej. Ludzie będą postrzegać cię taką, jaką stałaś się po opadnięciu tej... klatki. I... i w sumie z jednej strony jest to korzystne, na przykład dla ciebie: możesz wyrzucić wszystko co było wcześniej i zacząć od nowa. Mieć swoją drugą... czy tam trzecią, skoro po przeprowadzce miałaś drugą, szansę..
Lily zgubiła wątek, kiedy przestała mówić w drugiej osobie i przerzuciła się na pierwszą. Ogólnie zgubiła wątek całej swojej wypowiedzi, więc stwierdziła, że skończy monolog.
- I ten teges, jeśli ktoś zachowuje się wobec mnie fair, ja też zachowuje się fair. Twój sekret jest bezpieczny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Pon 21:13, 05 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 22:31, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5/6, noc.

Elle siedziała na kanapie i rozmawiała z Theo. Flo, siedząc przy stole jadalnym i słuchając jednym uchem jednocześnie próbowała się nie rozpłakać. Coś w niej pękło. Była wściekła, jak jeszcze nigdy w życiu. Okazało się że wszyscy, nie ona mieli rację. NIE ONA.
Położyła bose, brudne i sine stopy na stole i wróciła do zabawy nożem, tępo wpatrując się w jego ostrze.
- Dlatego myślę, że pownniśmy jakoś...
Powietrze przeszył dźwięk rozpruwanego materiału, gdy przeciągnęła czubkiem po falbankach sukienki.
- Niszczysz sukienkę - zauważyła Elle i wróciła do swojego wywodu. Flossy przecięła materiał i westchnęła gdy niechcący przejechała nożem po udzie. Otarła krew z skóry i oblizała nóż. Uśmiechnęła się do Theo, napotykając jego obrzydzone spojrzenie.
- Niedługo zaczną się rządzić - wtrąciła nagle śpiewnym tonem, zgrabnie stając na stole. Wyciągnęła ze stanika telefon i podrzuciła go w dłoni. - O ile nie przeszkadza mi kandydatka na to miejsce... - powiedziała powoli, przeglądając skrzynkę odbiorczą. - Na razie.
- Na razie?
- Potrafię wyeliminować każdego. Nieważne czy jest mutantem czy nie - powiedziała mocno. - Kogo chcesz, siostro. Zniszczę każdego. Jeszcze niedawno... Posiadałam coś takiego jak wyrzuty sumienia. Ale teraz nie czuję nic, wiesz? Ta głupia teczka... To, gdy chciałam się zaprzyjaźnić, a piła... Po prostu.... - Flo urwała i zacisnęła usta, przypominając sobie obrzydliwy, krwawy widok i zwłoki, które zostawiła przy szkole. - Bali się mnie? Dopiero zaczną.
- Zemsta - powiedziała Elle z złośliwym uśmiechem.
Flossy z gracją zeskoczyła ze stołu, trzymając w dłoni nóż.
- Mutanci są lepsi. Zostali obdarzeni mocami - ja dodatkowo zaburzeniami psychicznymi - pomyślała z goryczą i obciągnęła dół sukienki. Wyszła z salonu i sięgnęła po czarny płaszcz. - Dlatego... Dlatego znajdę tych najlepszych. EM - mruknęła, wsuwając ręce w rękawy. - Ekipa mupów.
- A gdzie ty idziesz? Chcesz ryzykowa... - zaczął z salonu Theo, a Flossy nie dając mu do kończyć, wybuchnęła śmiechem.
- Jedyne osoby które ryzykują wychodząc z domów gdy ja jestem w Samantha Town, to oni.
- W sumie racja.
- Gdzie idziesz? - Elle spojrzała na nią z wyrzutem. - Zostawiasz mnie znowu z tym wszy...
- Wrócę niedługo, siostrzyczko. A wy myślcie, planujcie i takie tam - Flossy machnęła ręką - Od dawna wiadomo że z nas dwóch ty jesteś bardziej inteligentna. Myślcie nad godną rodziny Whitemore, rodziny szaleńców i trupów zemstą. Ja jestem tylko od... - Flossy pogładziła ostrze delikatnie - ... wykonywania.

[ST] Dzień 6, późna noc - wschód słońca.

Flossy oparła się o mur i schowała twarz z przemarźniętych dłoniach.
Flossy Whitemore, właśnie stoczyłaś się na samo dno. - zakpił głos. Spróbowała dotknąć stojącej przed nią matki, wyciągając dłoń przed siebie.
Ona nie istnieje. To twój chory umysł.
W tej właśnie chwili matka zajęła się ogniem. I zniknęła, pozostawiając Flossy z echem jej rozpaczliwego wrzasku w głowie.
Nie. Gdy ją podpalił, była martwa, więc to nieprawda. Muszę w końcu nauczyć się odróżniać rzeczywistość od iluzji.
- Kocie... - zachrypiała, rozglądając się dookoła. - Kocie...
Kota nie było. Nie było nikogo.
Na drżących nogach ruszyła w stronę centrum.
- Wschodzi słońce - zauważył ktoś za jej plecami. - Spędziłaś całą noc na dworze? Ledwo chodzisz.
- Cedric, masz coś dla mnie? - zapytała, rozpoznając go po głosie. Ced dogonił ją.
- Shelley Hart. Znasz?
- Diabeł. Demon. Ukryty w ciele małej dziewczynki - odparła od razu zachrypniętym głosem. - Siostra mojego przyjaciela. Którego zdradziłam.
- Powinnaś się nią zainteresować - powiedział, z błyskiem w oku.
- Czyli że powinnam ją sprzątnąć? - zapytała.
Cedric spojrzał na nią z przerażeniem.
- Nie, nie, nie! Jej nie można zabijać!
- Dlaczego?
- Przyda ci się. Wiesz, niedługo zacznie brakować jedzenia. Do rozdawania nie ma praktycznie nic. Większość i tak ma w domu pozostałości po świętach i jakieś zapasy, ale...
- Tydzień. Stawiam na tydzień. Dzieci to idioci - odpowiedziała zimnym tonem. - Skombinuj mi jakieś tabletki na gardło.
- Ok. Co robiłaś przez całą noc?
- Ćwiczyłam - odparła z kpiącym uśmiechem. - Myślicie, że stać mnie tylko na pluszaka, dywan, młyn diabelski i kilka lalek? Jestem silna... - uniosła głowę i rozłożyła ramiona. - Samantha Town jest MOJE.
- No tak właściwie to nie za bardzo, to miasto, któ...
- Słucha się tylko mnie! - krzyknęła, zaciskając pięści. Chodnik pod nogami Cedrica zatrząsł się. Parę płyt chodnikowych wyleciało w powietrze i z impetem uderzyło w ścianę pobliskiego domu. - Zamienię to miasto w piekło. Dzwoń, jeśli skombinujesz mi te cholerne tabletki. A teraz wybacz, szukam kogoś.
- Kogo?
- Wysokiego, przystojnego blondyna o imieniu Michael.
- Niedawno rzucił we mnie papierosem - skrzywił się Cedric. - Co się śmiejesz?

*20 minut później*

Flossy przeszła się po dachu na drżących nogach. Było piekielnie zimno.
Dlaczego akurat teraz przypomniałam sobie o tym twoim cholernym kubku sprzed rozpoczęcia ETAP-u?
- Czego chcesz? - warknął chłopak, usłyszawszy kroki za sobą. Nerwowym ruchem otarł oczy i spojrzał na nią wściekle. Flossy bez słowa usiadła obok niego, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Śmierdzisz fajkami - zauważyła. - Ten ETAP to niezłe bagno. Tęsknię za tobą, Mike, wiesz? Za tym tobą, który zawsze widząc mnie pytał gdzie zgubiłam swój kaftan bezpieczeństwa. Za tym, który i tak, mimo sobie stawał się miły na parę chwil. Michael, z chęcią bym się z tobą zamieniła. Gdybym zapomniała o wszystkim... Zapomniałabym także jak okropną osobą jestem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 22:39, 05 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 13:26, 06 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 6, wschód słońca

- Ten ETAP to niezłe bagno. Tęsknię za tobą, Mike, wiesz? Za tym tobą, który zawsze widząc mnie pytał gdzie zgubiłam swój kaftan bezpieczeństwa. Za tym, który i tak, mimo sobie stawał się miły na parę chwil. Michael, z chęcią bym się z tobą zamieniła. Gdybym zapomniała o wszystkim... Zapomniałabym także jak okropną osobą jestem.
Michael spojrzał na Flossy kątem oka, a następnie uderzył ją grzbietem dłoni w czoło.
- Ej! Przestań! - krzyczała rudowłosa, zasłaniając się przed uderzeniami blondyna. - No... DOSYĆ!!!
Stłuczona szyjka pobliskiej butelki zawisła przy gardle Westa. Ten nic sobie z tego nie robiąc chwycił ją za policzki i zetknął razem ich czoła.
- Słuchaj Whitemore, gdybyś zapomniała kim byłaś, na pewno nie byłabyś z tego powodu szczęśliwa. Chcesz wiedzieć jak się czuje? - urwał na chwile, odsuwając sie od niej. Splótł palce i oparł dłonie z tylu głowy na świeżym strupie. Zaczął się bujać wnikając wzrok w czubki butów. - To tak jakbyś utkwiła w nocy na środku zamarzniętego jeziora. Nie wiesz w którą stronę iść podczas, gdy lód pęka ci pod stopami. Czujesz, ze nic nie ma sensu, ale jeśli nie będziesz działał, to na pewno utoniesz.
Chłopak zatrzymał się, dochodząc do wniosku, że mówi bez sensu. Zaciągnął się wygasającym papierosem. Na ślepo wymagał pomiętą paczkę i wyjął z niej ostatniego papierosa. Włożył go do ust i odpalił, korzystając z gasnącego peta.
- Michael, ty płaczesz? - zapytała Flo, delikatnie podnosząc mu brodę. Mike spojrzał na nią zalzawionymi oczami. Przygryzł wargę, wypuszczając dym z płuc, i odwrócił zawstydzony wzrok. - To tak bardzo cię boli? To, ze nie masz wspomnień?
Michael zaczął drzeć, śmiejąc się przy tym nerwowo.
- Prawda, ze żałosne? - odparł, zaciągając sie zbyt mocno. Śmiech przekształcił się w spazmatyczny kaszel, a ten w końcu w ciężkie westchnienie. - Będę musiał iść po papierosy.
Podniósł się na równe nogi, otrzepał spodnie i wystawił dłoń w stronę dziewczyny. Tamta podciągnęła się na nim, a następnie posłała mu przeciągle spojrzenie.
- Na tym chcesz skończyć? Bo jakbyś potrzebował porozmawiać, to ja...
Urwała w chwili gdy chłopak objął ją w pasie, chowając twarz w jej włosach.
- Dziękuje Flossy. Dziękuje za to, ze tu byłaś, gdy potrzebowałem czyjegoś wsparcia - zrobił krok do tylu, otarł oczy i uśmiechnął się do niej promiennie. - Mogłabyś mi pokazać mój dom?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 17:49, 06 Lis 2012    Temat postu:

[ST, dom Flo i Elle] Dzień 6, ranek

Otworzyła oczy, a pierwsze co zauważyła to czerwony kubek stojący na stoliku przy łóżku. Lekko podniosła się na rękach, sprawdzając zawartość.
- Jestem bardzo ciekawa, kto się mną tak troszczy. - zaśmiała się sama do siebie, po czym chwyciła kubek prawą ręką i wypiła pare łyków gorącej czekolady. Odstawiła naczynie i jednym zamachem zrzuciła z siebie kołdrę. Powolnym krokiem podeszła do szafy, co chwila odgarniając swoje włosy, które uciążliwie spadały jej na czoło. Ściągnęła pidżamę, a na jej miejsce założyła czarne rurki, białą bokserkę i koszulę z 3/4 rękawami w czarno-czerwoną kratę. Jeszcze raz przejrzała się w lustrze, które wisiało nad jej biurkiem, po czym wyszła z pokoju i skierowała się w stronę schodów.
- Dzień dobry. - powiedziała wesoło, opierając się o framugę drzwi prowadzącyh do kuchni.
Theo, który właśnie przygotowywał śniadanie dla wszystkich mieszkańców odwrócił się, a kiedy ujrzał przed sobą Elle uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Smakowało? - podszedł do nastolatki i delikatnie pocałował ją w czoło.
- No tak. Tylko ty się jeszcze jako tako mną interesujesz. - skrzyżowała ręce na piersi i zmrużyła oczy. - Było wyśmienite.
La Mettrie zaśmiał się pod nosem i powrócił do robienia kanapek.
- Flo jeszcze nie wróciła? - zauważyła, jak chłopak energicznie kręci głową. - Boję się, że zrobi coś głupiego. Boję się, że pewnego dnia wyrządzi krzywdę komuś, kto był dla niej naprawdę ważny.
Usiadła przy stole na jednym z krzeseł i podparła głowę lewą ręką.
- Znasz ją najlepiej. Chyba wiesz, że nigdy by tego nie zrobiła.
- Dzięki, że wierzysz w moją siostrzyczkę. - mruknęła, patrząc na postawiony chwilę temu talerz pełen kolorowych kanapek.
Theo usiadł naprzeciwko Whitemore, przeczesując palcami swoje brązowe włosy.
- SETH! ŚNIADANIE! - zawołał chłopczyka, którego przez te pare dni zdążył tak bardzo polubić.
Christelle patrzyła dłuższą chwilę na przyjaciela. Czuła do niego coś więcej, ale nie chciała psuć tego, co ich łączy.
,,Zabiłaś drugiego człowieka, a boisz się wyznać swoich uczuć najlepszemu przyjacielowi. Chwała Christelle Evelyn Whitemore!''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Wto 17:50, 06 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:05, 06 Lis 2012    Temat postu:

[ST, dom Page'ów-Bloomwoodów] Dzień 6 (29 grudnia), noc

Gdy Lily wychodziła, była trzecia w nocy. Mis beztrosko wyciągnęła zza paska rewolwer i wrzuciła dziewczynie do kieszeni kilka garści nabojów.
- S-skąd to masz?
- Obrabowaliśmy z Nolanem sklep z bronią, wiesz, tam, gdzie jest strzelnica. Musieliśmy wynosić taczkami. Chcesz [link widoczny dla zalogowanych]?
- Co?
Mis uniosła koszulkę, odsłaniając pokrowiec. Przypominał on materiałowy pas z małymi kieszonkami. Wyciągnęła jednego shurikena i zamachnęła się.
Lily powiodła wzrokiem za lecącą gwiazdką i uniosła brwi z podziwem, kiedy wbiła się precyzyjnie między oczy postaci namalowanej na obrazie kilkanaście metrów od nich.
- Jedyne co zawdzięczam FBI to kurs samoobrony. Miałam specjalnego nauczyciela, wiesz, nie takiego normalnego jak w klubie Wushu w centrum. No, karate, trochę podstawowej samoobrony, jakaś pierwsza pomoc i te shurikeny - skłamała bez mrugnięcia okiem. W rzeczywistości ów kurs trwał nieprzerwanie od siedmiu lat z wykwalifikowanym nauczycielem, byłym komandosem SWAT-u, który po rezygnacji ze służby poświęcił się pracy z młodzieżą. "Taką młodzieżą jak ja. Objętą programem ochrony świadków, wyrzuconą, niekochaną". Ominęła też fakt, że oprócz czarnego pasa w karate, intensywnie trenowała też aikido, szermierkę, łucznictwo, dobrze posługiwała się bronią palną, nożami, puginałem i shurikenami. "Właściwie czasami tylko w codziennym treningu widziałam sens życia".
Trochę pierwszej pomocy oznaczało dwutygodniowy kurs, który przebyła kiedy u Ann wykryto białaczkę. "Czasem myślę, że mogłabym asystować pielęgniarkom w szpitalu. Szkoda, że obliczenie ile jest 67 + 98 zajmuje mi dwie minuty".
Niezręcznie przypięła Lily pas z shurikenami.
- Jest niewidoczny i daje dużą swobodę ruchów. Łatwo po nie sięgnąć, mam kilka takich - widząc, że Lily nie czuje się zbyt komfortowo z 15 cztero- lub ośmioramiennymi ostrzami w pasie, wyjaśniła: - Bez obaw, nawet jak zawiśniesz głową w dół na bungee nie wypadną.
"Chyba".
- Dzięki - Mis skinęła głową i podała jej rewolwer. Lily chwyciła go z zaskakującą wprawą. Page przytrzymała kolbę, patrząc Wilkes w oczy. Podarowany pistolet był jak przypieczętowanie zawartej umowy. Lily bez słowa skinęła głową, jakby zrozumiawszy jej intencje. Mis otworzyła drzwi, przeciągłym gwizdnięciem przez palce przywołując psy. Nezira i Sam usiadły potulnie, przepuszczając Lily do furtki.
- Do zobaczenia, Wilkes - mruknęła Mis pod nosem.

[ST, dom Page'ów - Bloomwoodów] Dzień 6 (29 grudnia), ranek/przed południem - Bryce

- KURRRRRRRR...
- ...wa mać - dokończył spokojnie Bryce, ze znudzeniem obserwując, jak Percy i Vivienne odpędzają się od psów. - A mówiłem, iść przez płot, sprintem przez trawnik, ominąć klomb i po piorunochronie - mruknął ze znudzeniem, przybijając z wyszczerzoną Mistle high five.
Po dwudziestu minutach mozolnej wspinaczki oboje weszli na balkon, na którym stał Pale z najlepszą przyjaciółką.
Weszli do królestwa Mistle. Bryce gwizdnął.
- Co zrobiłaś z tymi górami ciuchów?
- Ray uparła się na sprzątanie - burknęła niechętnie, rzucając się na łóżko. - Wzięła wszystkie ubrania jak spałam. Zostało mi tylko to - wskazała na swoje czarne rurki, koszulkę Judas Priest i glany. - No i parę sukienek i bielizna. Cudnie - jęknęła.
- Dobra, przejdźmy do konkretów. Czy Jim mówił ci o wyliczeniach?
"Po co pytasz, ośle. Wiadomo, że nie".
- Nie.
- No więc pokazałem mu to, co spisałem z ekranów w elektrowni pierwszego dnia i wychodzi na to, że prąd wysiądzie w kolejnej dzielnicy. Nie ma go już na osiedlu mieszkaniowym, następny będzie ten obszar - powiedział Bryce, wskazując Green Alley i fragment Thompson Street i Blade Street. - Kilka kolejnych dni i siądzie całe miasto. Autostrada i oświetlenie na moście już zdechło. Ośrodek wypoczynkowy ma własny generator.
- Ja też - wtrąciła Mistle. Spojrzenia jej i Bryce'a skrzyżowały się. Ann.
- Pewnie zasilanie na polach zdechnie razem z Green Alley - mruknęła Vivienne.
- Hej, mogę zamknąć okno? - zapytał Percy, trzęsąc się lekko. Bryce rzucił okiem na termometr.
- Coś się dzieje z pogodą - mruknął. - Jest prawie minus sześć stopni. Śnieg padał przez pół nocy. Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli kuć lód.
- Pójdziemy na łyżwy! - klasnęła w ręce Mis, podrywając się i przekopując się przez hałdy gratów w pokoju. - Mam!
- Ja tu mówię o globalnym zagrożeniu a ty o łyżwach - zdenerwował się Bryce. Page tylko wzruszyła ramionami. - Obiecaliśmy, że pomożemy ci ogarnąć miasto. Sama nie dasz rady, ale pomysł jest dobry, przyznaję.
- Wiem - odparła. - Nawet wszystko zanotowałam. Patrz, podzielimy chętnych na grupy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 22:18, 06 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 6, wschód słońca.

- Ja... - zaczęła, dotykając dłonią czoła. Po chwili odwzajemniła jego uśmiech - Oczywiście, Mike - powiedziała mocnym tonem i przeszła koło niego.
- Zaczekaj na mnie - mruknął, podążając za nią.
Flossy pociągnęła nosem i zamrugała szybko.
Rozczulasz się nad sobą, Flossy - powiedział Mad Hatter.
Nikt nigdy nie okazał mi tyle ciepła.
Na dodatek byłaś miła - zakpił.
Czasem chyba... Warto.

*ileśtampóźniej*

- A tutaj chodziłam na zajęcia Wushu, razem z naszym wspólnym kolegą Mattem. Matt jest świetny i tylko go nie udało mi się pokonać. Na razie - paplała Flossy, idąc koło Michaela i wskazując mu budynek klubu. - Walczę mieczem. To naprawdę fajne, można się wyładować...
Przerwała gdy jakiś chłopak przechodząc splunął jej pod nogi.
- Wiem że te trupy obok szkoły to twoja robota, Whitemore - wycedził i obrzucił ją pewnymi pięknymi epitetami, których lepiej nie przytaczać. Za dużo cenzurowania gwiazdkami.
Flo zacisnęła zęby, delikatnie poruszając jednym palcem. Czapka, którą miał na głowie zsunęła mu się na oczy i zacisnęła mocno.
- Ej!
Był chłopakiem tej blondynki - dotarło nagle do Flossy i przyśpieszyła kroku.
- Nic mu nie będzie - powiedziała, mimo że Michael o nic nie pytał.
- Co to było i czemu on... - Mike zmarszczył brwi, a Flo prychnęła.
- Musisz wiedzieć, że zadając się ze mną narażasz także siebie. Szkoda, że nie pamiętasz jaką reputację miałam w Clinton. Przemyśl to, Mike, bo potem może być już tylko za późno. O, spójrz, Accel Road.
Gdy zatrzymała się przed domem, spojrzał na nią pytająco. Skinęła głową, otwierając drzwi.
- Proszę bardzo, twój dom - powiedziała cicho i zatrzasnęła drzwi. Stali przez chwilę w przedpokoju, milcząc. - To... Idź się rozejrzeć czy coś. Może ci się coś przypomni, a ja zrobię... śniadanie, o.
Kierując się własną intuicją szybko trafiła do kuchni i otworzyła lodówkę.
Coś tu może się nadać.
Niewiele myśląc wyciągnęła mleko i upiła łyk, czym prędzej wypluwając zawartość na podłogę.
- Zepsute - stwierdziła i wzruszyła ramionami. - Zje się same płatki - chwyciła stojące na blacie opakowanie i otworzyła pierwszą lepszą szafkę w poszukiwaniu jakichś miseczek.
Nie jestem zła, Michael.
Parę Cheerios spadło na podłogę.
Ja po prostu nic nie czuję. Może i widzisz wściekłość, smutek albo radość. Ale tak naprawdę nie ma tam nic. Nie czuję zupełnie nic, udając radość. Nie czuję nic, krzywdząc innych.
Tylko ta piekielna, cholerna obojętność.

Usiadła na stole, zaciskając dłonie na miseczce z płatkami. Uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się złośliwie.
Nic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:45, 06 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 6, świt
Lily niepewnie szła ulicami, cały czas zerkając na pas z shurikenami i pistolet. Na początku trochę zdziwił ją prezent Mis, ale stwierdziła, że rozsądnie będzie to wszystko zatrzymać. Ostatnio jest tu trochę niebezpiecznie.
Musnęła ręką jedną z gwiazdek. Chłopak idący tym samym chodnikiem co ona, przeszedł na drugą stronę, patrząc na nią nieufnie.
- Nie jestem wariatką! - krzyknęła, zdając sobie sprawę, że właśnie do takiego wniosku musiał dojść, widząc ją z tym paskiem i spluwą w ręce.

[ST] W tym samym czasie - Jeffrey
Słyszał o tym, co ostatnio działo się Samantha. Widząc uzbrojoną blondynkę, zmienił chodnik. Nie chciał ryzykować przed...
- Nie jestem wariatką! - krzyknęła.
Zatrzymał się w miejscu. Znał ten głos. Zamrugał kilkakrotnie, wytężając wzrok. Jak mógł jej nie rozpoznać? No tak, miała kaptur, tak jak on zresztą i nawet nie zwracał na nią uwagi. Był śpiący.
Całą noc testował to coś. Nie wiedział co się z nim dzieje... Nie wiedział co dzieje się w mieście - jak mogło dojść do zniknięcia dorosłych? Jak mogło dojść do pojawienia się tego czegoś?
- Lily?
Wilkes też przystanęła. Czyżby też poznała jego głos?
- Jeff?
Zrzucił kaptur i uśmiechnął się. Zeszła na jego chodnik i uściskała go szybko.
- Myślałam, że już cię nie zobaczę! - stwierdziła. - Jak to możliwe... bariera...
- Ja ciebie też! Przyjechałam, żeby zabrać się poza Maine, pamiętasz nasz dawny plan?
- Oczywiście! Kiedy przyjechałeś? Ta... kopuła...
- Pojawiła się chyba nie długo po tym jak wjechałem na autostradę od waszej strony...

[ST] W tym samym czasie - Lily
Kiedy miała gorączkę, jej głowa szalała. Niemal co chwilę widziała jakieś przypadkowe obrazy, sny, urywki z własnego życia i krótkie przebłyski wizji. W jednej widziała Jeffreya, ale uznała to za sen - bariera obejmowała tylko ST i okolice, przynajmniej z tego co słyszała, niemożliwe więc żeby nagle pojawił się w ETAPie.
- Co u ciebie?...
- ...Skąd masz tę broń?...
Przerywali sobie nawzajem, nie pozwalając drugiemu dojść do głosu.
W końcu Lily westchnęła.
- Słuchaj, może porozmawiamy na spokojnie? Mieszkam niedaleko...
- Chętnie, ale później. Popatrz na niebo. Pora spać.
Mówi tak niezależnie od pory dnia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 14:41, 07 Lis 2012    Temat postu:

[ST, Accel Road] Dzień 6, ranek

Michael stanął przed umazanymi niebieską farbom drzwiami mając nadzieje, ze w końcu stoi pod swoim pokojem. Dotknął opuszkami palców klamkę i znajdując cztery rdzawe pręgi na jej powierzchni by już w 100% pewny ze stoi pod dobrymi drzwiami.
Powoli otworzył drzwi i stanął w niewielkim jasnym pokoju. Na wprost pod oknem stało biurko. West podniósł z podłogi PlayBoy'a i przewertował go.
Na serio interesuje się takimi rzeczami?
Usiadł na wąskim łóżku i wbił wzrok w plakat modelki wiszący na ścianie. Podszedł do niego i pociągnął za jego dostający dolny róg.
To schowek.
Uśmiechnął sie do siebie, spoglądając na zawartość płaskiej puszeczki, którą znalazł w dziurze. Domyślał się co to może być.
W pewnej chwili potknął się na pudełku po butach i wylądował plecami na panelach.
- C-co... - chłopak dotknął panelu w który uderzył łokciem. Uderzył w niego pięścią i usłyszał głuchy dźwięk. Po chwili mocowania podważył go i wyciągnął z niego metalową skrzynkę z kłódką na zamku.
Instynktownie sięgnął pod koszulkę po klucz wiszący na szyi i otworzył skrzynkę.
W środku znajdował się notes.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:08, 10 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 6 (29 grudnia), przed południem

Śnieg chrzęścił im pod nogami, kiedy klnąc pod nosem na nieodśnieżone ulice wyszli na zewnątrz.
- Jutro - powiedziała Mis do Bryce'a, kiedy już odprowadzili Percy'ego. Pale skinął głową z beznamiętnym wyrazem twarzy i zniknął na klatce schodowej.
Mis uniosła głowę, czując na twarzy pierwsze płatki śniegu.
- No nie, znowu pada - jęknęła Vivienne, próbując ujarzmić burzę brązoworudych loków pod czapką.
- Nie wysilaj się, Melanie - prychnęła Page. Cała szopka z odprowadzaniem każdego z członków zebrania dzisiejszego ranka w jej domu prowadziła do pozostania z Harper sam na sam.
- Nie mów do mnie Melanie - warknęła Viv, czerwieniąc się.
- Bo co? - mruknęła Mis z kpiącym uśmiechem. Harper nawet nie zauważyła, kiedy zabrnęły w plątaninę wąskich uliczek na peryferiach miasta.
- O co ci chodzi? Co ja...
- Widzę co się dzieje - wysyczała Mis. - Wyobraź sobie, że nie wszyscy z Clinton do debile mający nasrane w głowach i niepotrafiący myśleć racjonalnie.
- Nie wiem o czym mówisz - w jednej chwili blondynka rzuciła się na Harper, przygniatając ją do ściany. Prawą ręką przygwoździła ją do muru, chwytając za szyję, a lewą wyciągnęła broń. Będąc oburęczna mogła bez problemu posługiwać się bronią zarówno prawą jak i lewą ręką.
- W jakiś sposób kontrolujesz warunki atmosferyczne. Zauważyłam. Za każdym razem kiedy się wściekasz, albo smucisz zaczyna padać. Kiedy jesteś wesoła zrywa się wiatr. Sprawdziłam, to ma nawet swoją nazwę - dodała, rozkoszując się zrozpaczoną miną Vivienne. - Atmokineza, Melanie. Atmokineza.
- Ja...
- Będziesz siedzieć cicho - nakazała jej słodkim głosem Mis, przysuwając swoją twarz do jej ucha i szepcząc, by nikt nie mógł ich usłyszeć. - Nikomu nie powiesz co potrafisz. Będziesz się starać opanować swoją moc. Widzisz, kiedyś możesz się mi przydać. Jakakolwiek niesubordynacja albo szepnięcie komuś słówka na temat swoich nowych umiejętności będzie, jakby to powiedzieć... Och, pożałujesz. Bardzo pożałujesz.
Puściła krztuszącą się i usiłującą złapać haust powietrza Vivienne.
- W porządku - wydusiła, osuwając się na kolana i wybuchając płaczem. Mis spojrzała na nią z pogardą, przypominając sobie dawną Harper. "Kiedyś byłyśmy koleżankami".
Kopnęła ją w kolano, a ruda zawyła z bólu.
- Wstawaj, mięczaku - syknęła. - Jak mogłaś łudzić się, że Bryce pokocha takie mażące się chucherko?
- J-jak... jak m-możeszz? S-skąd w-wiesz? - załkała Vivienne, kuląc się w oczekiwaniu na kolejny cios. Mis roześmiała się gardłowo. Dawno nie czuła tego wspaniałego uczucia bycia nad kimś górą.
"Już niedługo to się zmieni. To miasto potrzebuje zmian. Jak powiedział Bryce - i to już jutro".
- Zejdź mi z oczu, póki nie zmienię zdania - warknęła, a Vivienne czym prędzej wybiegła.
"Idzie do hotelu", pomyślała Mis, obserwując jej oddalającą się sylwetkę.
- Dlaczego to zrobiłaś? - usłyszała za sobą czyjś schrypnięty głos. Odwróciła się natychmiast, mierząc do drobnej, przeraźliwie chudej dziewczyny. W jej głosie wyczuwało się silny, słowiański akcent.
- Jesteś z Polski?
- Rosja. Nie mówię dobrze po angielsku - wyjaśniła. - Dlaczego to zrobiłaś? - powtórzyła z uporem.
- Oh, baby, baby, it's a wild world - zanuciła znaną piosenkę Cata Stevensa - Wild World*, wybuchając śmiechem i chowając Browninga za pasek spodni.
- Mistle Page.
- Śmieszne nazwisko* - uśmiechnęła się nieśmiało nastolatka. "Milcz, suko, nie ja je wymyślałam". - Olga Petrenko.
- Nie, że coś, ale ruscy są na drugim końcu świata - mruknęła, starając się mówić powoli, żeby dziewczyna ją zrozumiała. - Co robisz w tym gównie? Tfu, Stanach?
- Przyleciałam na święta.
- Cudownie. A teraz au revoir, czy po jakiemu tam umiesz - to mówiąc, odwróciła się, zostawiając zdezorientowaną Olgę na ulicy.
- Powinnaś ją przeprosić - usłyszała za sobą, ale wzruszyła ramionami, wkładając ręce do kieszeni i kierując się w stronę centrum handlowego Tower. "Przydałoby się trochę nowych ubrań, żarcia, płyt i książek".
Komórka zawibrowała jej w kieszeni. Z bijącym sercem wyciągnęła ją, błagając, by był to Nolan. Skrzywiła się, gdy odczytała na wyświetlaczu wiadomość od kogoś z jej znajomych. "Kosmos. Dwa światy. Jeszcze tydzień temu siedzielibyśmy u mnie i palili, obmyślając plan na Sylwestra".
Nie odpisała.
- It's hard to get by just upon a smile,
Oh, baby, baby it's a wild world.

"Odszedł, głupia. Zniknął. Pogódź się z tym".


________
*Page po angielsku znaczy tyle co strona, karta, również giermek lub paź.
W tekście wykorzystałam fragmenty piosenki Cata Stevensa - Wild world, link jest podany. Tekst: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 23:19, 10 Lis 2012    Temat postu:

[ST] dzień 5 - późne popołudnie.

- Nie wierzę, że poznałem Canę Parker.- Matt zdawał się mówić do siebie, dość przejętym głosem. - Niesamowite, myślałem, że skoro nazywają cię Demoniczną Strażniczką i boją się ciebie najgorsi z Wash to będziesz wyglądała nieco straszniej... yyyy... nie żeby wiesz...
Cana patrzyła na niego skonfundowana. Pierwszy raz trafił się ktoś kto zamienił z nią tyle słów po dowiedzeniu się kim jest.
- Wiesz... mam pytanie.
Wciąż skołowana dziewczyna potrząsnęła głową na znak, że zgadza się odpowiedzieć.
- To twój naturalny kolor włosów?- zapytał chłopak z poważną, zbliżając twarz do jednego z jej kucyków.
- Eeee... no pewnie, że nie... w naturze nie można mieć takiego koloru włosów.- odparła mu zmieszana.
- Ahaaaaa... rozumiem.- powoli skinął głową jakby to był jakiś ważny fakt.
- Czemu tak cię interesują moje włosy?
"Bo próbuję nie zwracać uwagi na twoje zdolności"
- Bez powodu, tak próbuję podtrzymać rozmowę.
- Aha...
Stali tak przez chwilę w niezręcznej ciszy.
- Matt... Matt do cholery!
Wzdłuż Devein Alley biegł jego przyjaciel Chase, cały czas wołając Moore'a.
- O. Hej Chase, co ta...
- TY IDIOTO! - krzyknął Trance, z rozbiegu uderzając pięścią w twarz Matt'a.
- Ałaaaa...! Za co?- zapytał Moore wstając z ulicy.
- Za to że szukam cie już trzeci dzień! Gdzieś ty był?!
- Tu i tam...
Cana patrzyła na tę scenę z lekkim rozbawieniem. Przypominało jej to jakąś scenę z komediowego anime, które oglądał jej brat. W tym momencie zwrócił na nią uwagę nowo przybyły.
- Dziecko, co ty robisz tu o tej godzinie? Idź do domu, zaraz mogą zacząć kręcić po ulicy niewyżyci nastolatkowie tacy jak ten.- tu wskazał Matt'a trzymającego się za policzek. Cana zagryzła wargę ze złości. Nienawidziła, gdy mówiono do niej dziecko. Zwłaszcza, gdy mówił to ktoś kto nawet pewnie nie był od niej starszy.
- Chase...
- Cicho bądź, idziesz ze mną... muszę ci pokazać co znalazłem na posterunku... Dziecko, czy nie mówiłem ci, żebyś poszła do domu? Dzieci z podstawówki powinny oglądać teraz dobranoc...
Za drugim razem mu nie popuściła. Wykorzystała chwyt, którego nauczyła sie na szkoleniu. Sekundę później siedziała na jego klatce piersiowej.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie dzieckiem, albo powiesz, że jestem z podstawówki to bardzo, BARDZO tego pożałujesz.
- Chase, przedstawiam ci legendę Washington Junior High. Canę Parker a.k.a. Demonic Wardess.

*po wszystkich wyjasnieniach*

- To my się zbieramy.- powiedział Chase. - Ty też powinnaś.
- Problem w tym, że nie mam gdzie. Od dwóch dni nie spałam, ktoś podpalił mój dom i teraz w tej niezniszczonej części jest strasznie zimno.
Matt przypomniał sobie niedawne zdarzenia. Poczuł wyrzuty sumienia z powodu tego, że niszczył dom Cany.
- Możesz zamieszkać u mnie...
Cana wytrzeszczyła na niego oczy.
- Znaczy... mam duży dom, moja siostra rzadko w nim bywa a rodzice... no cóż, puffnęli.
- Ale... ja nie mogę... to znaczy... ja nie mogę z chłopakiem... sam na sam.- wyjąkała zakłopotana dziewczyna, odwracając wzrok.
- Nie marud i chodź!- powiedział Moore ciągnąc ją w kierunku Accel Road.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Sob 23:25, 10 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 19:54, 11 Lis 2012    Temat postu:

[Wyspa Knightów] Dzień 6, (29 grudnia) 0:44

Świat wokół niej zaparował. Czas stanął w miejscu, obraz stracił swoje barwy i dźwięki. Wszystko nagle stało się dziwnie spokojne. Celty zauważyła obok siebie brata. Trzymała go za rękę, zauważając, że z trudem nią porusza. Nolan się w coś intensywnie wpatrywał oraz celował bronią, dziewczyna również zwróciła ku temu wzrok.
Tuż przed nimi stała postać kobieca, niezwykle piękna, promieniująca bladym światłem. Nerine Knight we własnej osobie.
Celty miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Piętnastka nie oznaczała śmierci. Oznaczała powrót do świata dorosłych.
- Celty, kochanie, tak strasznie za tobą tęskniłam.
Ciemnowłosa poczuła jak łzy powoli przetaczają się po jej policzkach. Tak rzadko widywała rodziców. Całymi dniami przesiadywała w internacie wkuwając na pamięć coraz więcej wiadomości. Z rodziną widziała się kilka razy do roku i każde z tych spotkań nie należało do zbyt miłych.
- Też tęskniłam mamo. - odezwała się zdławionym głosem.
- Powinniście już wrócić do domu. Ojciec i ja się martwimy.
Nolan prychnął i Celty przypomniała sobie o jego obecności.
- O co ci chodzi?
- To jest iluzja! Celt, nie wierz temu! Zabij, zabij to!
- To nasza matka.
- Nie! Celty nie! Nie zostawisz mnie tutaj samego!
- Daj spokój Nolan. Poradzisz sobie beze mnie. Zawsze sobie radziłeś. Teraz masz przyjaciół. Po tych wszystkich latach spędzonych w domu. Więc korzystaj z tego co masz. Beze mnie.
- Nie chcesz chyba...
Celty odwróciła się do matki i uśmiechnęła się.
- Przestań Celty! To iluzja. I-l-u-z-j-a!
- Córeczko, powiedz bratu żeby poszedł z nami.
Nadine spojrzała wyczekująco na chłopaka, jednak ten pokręcił przecząco głową.
- Nie... zrobię... tego.
- W takim razie zostaniesz tu sam. - warknęła.
Nie zastanawiając się długo, wyciągnęła ręce ku postaci. Oczy jej matki rozbłysły silną zielenią i gdzieś poza tym światłem słyszała krzyk Nolana:
- Nie idź za nią! To tylko iluzja, Celty! To tylko...
Twarz matki zamieniła się w ogromną paszczę pełną ostrych kłów i serce dziewczyny podskoczyło jej do gardła. Zaczęła krzyczeć z całych sił, jednak z jej ust nie wydobywał się żaden dźwięk. Czuła jakby ktoś rozdzielał jej ciało na pół. I nagle w jednej sekundzie wszystko ustało.

Poza barierą

Otworzyła leniwie powieki czując na twarzy jakąś wilgoć. Starła dłonią krople wody z policzków i podniosła się na łokciach próbując zorientować się gdzie tak naprawdę się znajduje.
Płatek śniegu wylądował na czubku jej nosa i Celty skoczyła na równe nogi, tknięta nagłą myślą. Zadarła głowę zamykając oczy i wciągnęła nosem powietrze. Była niedaleko lasu. Zadrżała z zimna i ruszyła przed siebie. Długi czas błąkała się bez celu. Nagle usłyszała warkot silnika i po chwili przed jej oczami ukazał się ogromny wóz wojskowy jadący w jej kierunku. Wbiegła przed niego, machając rękoma. Samochód zatrzymał się i po chwili wysiadł z niego wysoki mężczyzna w mundurze.
- Co ty tu robisz, młoda? Nie wolno ci tu być.
Celty nie mogła wydusić z siebie słowa. Była rozdarta. Z jednej strony miała wielką ochotę uściskać tego nieznajomego mężczyznę, a z drugiej strony uciec jak najdalej.
- Jak się nazywasz?
- Celty Nadine Knight. - wydukała. Mężczyzna zbladł i ruszył w stronę samochodu wyjmując jakiś plik kartek i szepcząc o czymś z drugim pasażerem.
Ciemnowłosa objęła się ramionami i po raz kolejny zadrżała z zimna. Podeszła do samochodu i nieśmiało dotknęła postaci. Czując pod palcami materiał ubrania zaczęła się niepohamowanie śmiać.
- Wy jesteście prawdziwi! Prawdziwi! Nolan się mylił, to nie jest iluzja! Ja wróciłam! Wyszłam stamtąd! Udało mi się! Udało... Ale...Gdzie jest Nolan? Proszę pana, co z Nolanem?
- O czym ty mówisz? Nikogo więcej tu nie ma. Dokładnie sprawdzaliśmy teren.
Celty zerknęła na zegarek kieszonkowy mężczyzny. Było grubo po drugiej w nocy. Musiała zemdleć. Wszystko ją bolało, zupełnie tak jakby jej ciało kilka razy miało spotkanie z glebą.
- Jego...jego tu...tu nie ma?
Sięgnęła odruchowo do kieszeni i wyczuła w niej okrągły, płaski przedmiot. Powoli wyciągnęła błyszczącą płytkę. Zmarszczyła brwi przypominając sobie jak Nolan opowiadał jej o filmie, który nagrał. Przeniosła wzrok na wojskowego.
- Możecie to wziąć. Mi to nie jest potrzebne. Chcę tylko wrócić do domu. Do mamy... do tej prawdziwej. Nie tej, która zmienia się w potwora.
Po raz kolejny ciarki przeszły jej po plecach na wspomnienie paszczy pełnej zielonych kłów. Wojskowy chyba coś mówił, jednak niezbyt uważnie go słuchała. Wsiadła do samochodu i z wdzięcznością nakryła się kocem, który jej wręczyli. Całą drogę spoglądała przez szybę próbując odnaleźć znajomą sylwetkę. Niestety Nolana Knighta nie było poza barierą. Tak samo jak jej przyjaciółki John, sługusa Vincenta czy też wiecznie uśmiechniętych Charliego i Nessie...
Nie było nawet Gilberta, z którym nigdy się nie rozstawała.
Znowu zostałam sama.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudzik dnia Nie 21:35, 11 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 4 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin