Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 10:56, 12 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), południe

Obudziła się cała zlana potem.
Nie ma to, jak sen o dorosłych-zombie. - zaśmiała się.
Wstała i podeszła do biurka, na którym leżał jej telefon. Na wyświetlaczu widniała godzina 12.30.
- O cholera! Ale sobie pospałam...
Szybko przebrała się w czerwone trampki do kostki, czarne rurki i białą bokserkę. Zeszła do kuchni, w której czekała na nią Emily.
- Cześć, maleńka. Jak się spało?
- Okropnie. Śniło mi się, że wszyscy dorośli byli zombie. - zrobiła taką minę, jakby za chwilę miała się rozpłakać.
- Dziwne... Śniło mi się to samo...
- Ale tak nie będzie, prawda? - spytała smutno Emily.
- No pewnie, że nie. - Sophie uśmiechnęła się i podeszła do lodówki. - Jajecznica może być?
- Yhym.
Kiedy zjadły śniadanie, wyszły z domu i poszły w stronę centrum. Kiedy znalazły się niedaleko parku, Sophie zauważyła Lacie z Clarissą, Neą i jakimś chłopakiem.
- Chodź, pójdziemy do Lacie. - wzięła Emily za rękę i pociągnęła w stronę parku.
- LACIE! - krzyknęła w stronę dziewczyny.
Lacie odwróciła się i uśmiechnęła się szeroko.
- Sophie! Emily! Będziemy potrzebować waszej pomocy.
Sophie podeszła do grupki nastolatków.
- Tak, o co chodzi?
- Musimy ściągnąć wszystkie dzieciaki do parku. Zrobiliśmy już to przez radiowęzeł. - wskazała na urządzenie stojące niedaleko nich. - Ale wydaję mi się, że żadnemu dzieciakowi się to nie spodoba.
Sophie uśmiechnęła się.
- Nie martw się, już ja to załatwię.
- Ale jak? - spytała zdziwiona Lacie.
- Chodź do przedszkola, gdzie są dzieciaki, to ci pokażę.



Em, albo ktokolwiek, jeśli będzie to kontynuował to niech wie, że w ostatnim zdaniu chodzi mi o moją moc. Czyli: Wtargnę do umysłów dzieciaków i nakażę im, żeby ruszyli tyłki. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Sob 11:00, 12 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 12:22, 12 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), po południu, około 17

Lacie i Nea stały na krawędzi fontanny, obserwując z lekkim zadowoleniem, jak perswazje Ethana wreszcie przynoszą skutek. Najwidoczniej przyszli wszyscy, niektórzy lekko otępieni*. Jednak na kilku nastoletnich dowcipnisiów nie zrobiły wrażenia próby zaprowadzenia porządku przez Ethana. Jeden z nich właśnie zbierał się do ciśnięcia w nie ziemią i kamykami. W Neą targnęła zimna furia. "Nie po to wysilamy się i próbujemy coś ogarnąć, żeby banda kretynów nas nie słuchała". Nie bardzo zastanawiając się co robi, wyciągnęła zgiętą rękę, pół osłaniając się ramieniem, pół składając rękę do użycia mocy.
Przez tłum przeszedł pomruk zdziwienia, kiedy kamień zatrzymał się Nei nad głową. Dziewczyna z pogardą opuściła ramię. Ziemia i kamyki opadły w dół.
- Teraz chyba nas posłuchacie, co? - zapytała z lekką drwiną w głosie. Spojrzała na Lacie, która dała jej znak głową, by mówiła. - Więc tak... Minęły tak gdzieś prawie dwa dni, od czasu, kiedy zniknęli dorośli a my zostaliśmy otoczeni barierą. Pojechałam kawał drogi wzdłuż niej, aż do Grantville.
Rozległy się gwizdy i pogardliwe głosy. Nie było tajemnicą, że 90% dzieciaków nienawidziła tych drugich i nawzajem.
- Ale to właśnie Grantville teraz jest w lepszej sytuacji - podniosła głos Nea. - To oni, zdawałoby się, banda nieudaczników, życiowych odrzutków, łobuzów i zwykłych kretynów potrafiła się ogarnąć i zacząć coś robić. Podczas, gdy my obżeraliśmy się, demolowaliśmy sklepy i marnowaliśmy wszystko, oni potrafili się zorganizować. I to oni będą mieli w przyszłości lepiej, nie my. Rozejrzyjcie się, do cholery.
Dzieciaki zamruczały ze zgodą, choć większość niechętnie, naburmuszona. Prawda była dość smutna. Na ulicach już leżały śmieci, na murach panoszyły się nowe graffiti, witryny były porozbijane. Ogólnie - totalny bałagan i demolka.
- Parę dobrych osób zajęło się maluchami. Ale czy ktoś pomyślał o tych w domach? O tych pozostawionych w samochodach, wózkach?! W szpitalu? - zapytała zdławionym głosem. - No właśnie, nikt. Nawet ja. Powinniśmy się zabrać za wszystko od razu, nie po dwóch dniach. Nie wiecie pewnie nawet, że w sklepach są zamontowane specjalne urządzenia, które wyłączają prąd i w ogóle wszystko, kiedy się tam ktoś włamie. A w Michaeltown nie ma ani jednego sklepu, który stałby nienaruszony. Czy ktoś z was ma w ogóle zielone pojęcie, co mogło się stać z wszelkimi wyrobami mięsnymi i nabiałowymi, które od dwóch dni stoją w wyłączonych sklepowych chłodziarkach? Jest lato, jest bardzo ciepło. Czy komukolwiek z nas przyszło do głowy to wszystko sprawdzić? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że połowa jedzenia teraz może być do kitu? Że... - zająknęła się. - Że te dzieci prawdopodobnie już nie żyją?
"Śmierć dzieci", pomyślała z ponurą, bardzo ponurą satysfakcją. "Kiedy nieświadomie poruszyłaś temat, który na prawdę nimi wstrząsnął".
- Ja i Lacie doszłyśmy do wniosku, że trzeba przede wszystkim przeszukać domy w poszukiwaniu, no... dzieci. Najpierw dzieci, później zajmiemy się czym innym**.
Nea z zaskoczeniem obserwowała jak wiele ochotników się zgłosiło. Przez najbliższą godzinę, razem z Lacie, Sophie i Ethanem podzieliła ich na 3 osobowe grupy poszukiwawcze. Każda z nich miała wejść do domu i szukać dzieci. Inne miały szukać w samochodach, porzuconych wózkach i w szpitalu. "Na razie dzieci. Tylko dzieci", pomyślała ponuro Nea. Szansa, że któreś znajdzie się żywe, po 2 dniach, wynosiła...
Potrząsnęła głową, odganiając takie myśli.
Ona, Lacie i Sophie tworzyły grupę poszukującą wózków, głównie w parku.
- Niesamowite, jak długo gadałam - mruknęła do dziewczyn, rozcierając gardło. - I jak długo zajęło nam przywołanie tych wszystkich ludzi i podzielenie ich na grupy. Dochodzi już 19.
- Nea, a jedzenie? - zatroskała się Lacie.
- Wiem. Tyle, że jest dość późno. Jutro, bardziej z rana, trzeba wszystko zrobić od nowa. Poza tym, żeby szukać jedzenia i w ogóle wszystkiego, trzeba o wiele więcej ludzi, jakiś worków i czegoś, w czym będziemy to nosić. Zanim wszystko byśmy znalazły...
- ... byłby środek nocy - pokiwała głową Sophie. Szły więc przez park, szukając wózków. Przetrząsały nawet trzciny koło stawu. Na razie znalazły dwa, ale puste. Prawdopodobnie ktoś z rodzeństwa odnalazł maleństwa już wcześniej i zabrał do domu.
- Tam - jęknęła Lacie. Nea spojrzała w tamtym kierunku. Faktycznie, na końcu ścieżki, zaklinowany między dwa dorodne krzaki, tkwił wózek. Zbliżyły się ostrożnie. Dziecko, dziewczynka, w wieku na oko ponad pół roku, nie wyglądała na zsiniałą ani w stanie rozkładu. Fakt, śmierdziała, ale prawdopodobnie pieluszką. Lacie przyłożyła dwa palce do tętnicy.
- Żyje - stwierdziła z niedowierzaniem.


[Szpital] Dzień 2/3 (2/3 lipca), północ

- To cud - powtórzyła po raz setny Nea. Lacie siedziała przy maluszku. Ponad pół godziny zajęło jej uzdrowienie odwodnionej i zaniedbanej dziewczynki. Na kocyku w wózku było starannie wyhaftowane imię.
Czarnowłosa pochyliła się nad dziewczynką. Położyły ją w szpitalu, w inkubatorze. Oprócz niej, była tam też czwórka innych, uratowanych dzieci, w wieku kolejno roku, dwóch, czterech i pięciu lat.
Osiem innych, przykrytych białymi, szpitalnymi prześcieradłami, jeden z chłopaków zaniósł do prosektorium.
- Bóg jednak istnieje - mruknęła Nea, obserwując piątkę uratowanych maluchów. Dwójkę znaleziono w domach, jedno w samochodzie a reszta w szpitalu. "Tu nie ma oddziału dziecięcego. Pewnie były tu w odwiedzinach".
- Najbardziej żal mi tych z porodówki - mruknęła Nea, wspominając dwa z ośmiu małych ciał. Obserwowała kilku ochotników, jak kładą resztę dzieci spać. Spojrzała z czułością na półroczną dziewczynkę, która gapiła się na nie swoimi wielkimi, zielonymi oczyma.
- Zabawne. Zawsze myślałam, że małe dzieci mają niebieskie oczy - powiedziała, bawiąc się kocykiem i wodząc placem po wyhaftowanych literach, które składały się na imię dziewczynki.
- Ta będzie miała już... z osiem miesięcy? Góra dziewięć, tak na oko - zauważyła Lacie, gładząc włoski dziewczynki, które były równie nietypowe. Miały piękny, rudy odcień.
- Spać mi się chce - mruknęła Nea. - Emily i Lean czekają. Chyba można zaufać Echo i Glenowi, nie?
- Chyba tak - stwierdziła Lacie. - Inni poszli do przedszkola, ale oni zostaną tutaj. Nie wiadomo, czy te dzieci przeżyją.
- Nie chrzań. Świetnie się spisałaś - pochwaliła Lacie. Wychodząc, rzuciła maluchom ostatnie spojrzenie, w szczególności odnalezionej przez nie dziewczynce.
- Pa pa, Madeline.
"Dziwne. Jakbym miała deja vu".



* Tak, chodzi o moc Sophie.
** To celowe. Zamierzam zwołać ludzi raz jeszcze, następnego dnia, żeby byli bardziej wkurzeni i żeby żarcie bardziej się zmarnowało. Nie można mieć tak dobrze w życiu Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 18:52, 12 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2 (2 lipca), po południu

Kiedy tylko usłyszały krzyk Chantala obie wybuchnęły śmiechem. Szybko wybiegły z domu. Nerine zaciągnęła Effy do sklepu z ubraniami. Dziewczyna, cała obczepiona bronią, pchnęła nogą drzwi i wystawiła lufę karabinu.
-To napad! Nie ruszać się! Suknie na ziemię! Władczyni Grantville idzie na zakupy!
Effy zajrzała do wnętrza sklepu. W środku nawet nikogo nie było.
-Ha! Widzisz? Już sieję strach! - wyszczerzyła się Neri. - To teraz poszukajmy czegoś dla siebie.
Ciemnowłosa przeszła się po sklepie. Przeglądała wieszaki oglądając kolejne bluzki. Nigdy nie była entuzjastką zakupów. Wybrała kilka ciuchów, nawet ich nie przymierzając i wróciła do Neri. Dziewczyna właśnie przeglądała dział z sukienkami.
-Zobacz Effy! Ta sukienka świetnie będzie pasować Chantalkowi! Weźmy ją!
Dziewczyna roześmiała się patrząc jak Neri pakuje sukienkę do wózka. Sukienka miała cienkie ramiączka, była cała różowa i na dodatek z milionem falbanek oraz paskiem z cekinów. Effy dorzuciła do wózka swoje nowe ciuchy.
- Na pewno nie chcesz którejś z tych różowiutkich bluzeczek?
Effy skrzywiła się i pokręciła nieznacznie głową. Neri chwyciła całą naręcz bluzek i wrzuciła do wózka.
-Ja nie mam zamiaru w tym chodzić. Chyba, że ty...
-To nie dla ciebie tylko dla Chantalka!
-On tego nigdy nie założy. Tej sukienki też nie.
-Cicho tam! Możemy mu spalić ciuchy, wtedy nie będzie miał w czym chodzić i założy kieckę. - na twarzy Neri pojawił się mroczny uśmiech.
-Albo zacznie podbierać nam ciuchy...-burknęła Effy – Wywal to!
-Cicho bądź! Dobra, wracamy. Ty prowadzisz wózek, bo mi się nie chce.
Effy prychnęła.
-A tak w ogóle czemu ja tu jestem? W jakim celu mnie zabraliście ze sobą?
-Sama nie wiem. Chciałaś wyjechać z Michaeltown i...Voilà! Jesteś w Grantville!
Effy nie odpowiedziała. Pchnęła mocniej wózek i rozejrzała się po okolicy.
-A tak właściwie...gdzie jest Deborah?
-Rzeczywiście ostatnio jej nie widziałam. Może być wszędzie. W końcu sama się znajdzie, prawda?
-Może i masz rację...To co teraz? Wracamy czy zahaczymy jeszcze o jakiś sklep?
-Nawet nie myśl, że się dzisiaj upijesz. Idziemy do biblioteki. W szpitalu na pewno przyda się kilka książek o medycynie.
Neri pomogła Effy pchać wózek i razem ruszyły wzdłuż ulicy. Jakiś czas później znalazły się na placu. Ponury budynek biblioteki nie rzucał się zbytnio w oczy. Dziewczyny weszły do środka przeszukując kolejne półki i pakując odpowiednie według nich książki. Kiedy zebrały wszystko co wydawało się potrzebne, ciągnąc za sobą wózek, wyszły z budynku i skierowały w stronę nowego, prowizorycznego szpitala.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 23:24, 12 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2 (2 lipca), późny wieczór.

Dziewczyny wyszły z 'szpitala' i ruszyły do domu z wózkiem. Nerine odpuściła sobie zmuszanie Chantala do ubrania sukienki. Była już wyczerpana, a dopiero teraz zbliżał się wieczór.
- Jutrzejszy dzień będzie wyjątkowo ważny dla NŚ - mruknęła przeciągając się na kanapie.
- A to czemu? - zapytała już przebrana Effy.
- Jutro odbędzie się pierwsze dostarczenie żywności. Będę musiała określić ile dzieciaków jest w mieście - powiedziała i zamyśliła się -Trzydzieści kartonów z hurtowni z owocami i warzywami, pięćdziesiąt produktów mlecznych i trochę mięska ze sklepów powinno starczyć. Zapamiętaj to, Neah. Ehh i jutro znowu przemówienie.
- Dasz radę Neri.
- Wiecie co? Mam super pomysł! Neah, idziemy! - wrzasnęła zrywając się z kanapy.
- A gdzie? - spytał chłopak wstając z fotela.
Nerine podeszła do stołu i wzięła ze sobą dwa pistolety różnych kalibrów oraz dwa swoje.
- Zobaczysz. Będziemy niedługo, ciao! - krzyknęła łapiąc Neaha za rękę i ciągnąc w stronę drzwi.
Dziewczyna stanęła przed domen i na chwilę się odwróciła.
"Biedna Effy. Została z Chantalem. Mam nadzieję, że nie nasłucha się gadania o budowie pistoletu"
- Nerine, gdzie idziemy? Po co ci broń?
- Nie marudź, bo zaczynasz mnie wkurzać - powiedziała.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nadal trzyma jego dłoń. Szybko ją puściła po czym wyrwała do przodu. Chwilę szli w milczeniu po czym odezwała się.
- Idziemy do naszych. Poproszę ich by pilnowali wjazdu do miasta.
-Dlaczego to robisz? Chcesz im dać broń by rozstrzelali każdego kto się zbliży? Dlaczego nie chcesz mieć tu gości?
- Neah, przestań. Jeżeli komuś nie podoba się to co tu się dzieje - niech spada. Nie chcę powiększenia ludności, szczególnie gdy my prowadzimy. Nie chcę mieć tu tych głupków z głową w chmurach, którzy gadają o nas jak o świniopasach! Zezwalam na powiększenie populacji tylko w jednym wypadku - powiedziała ściszając głos przy ostatnich słowach.
-Nerine, to nie jest dobry pomysł. Zrezygnuj z tego. W ogóle powiesz o jaką sytuacje ci chodzi?
- Ciąża.. Neah, kiedyś wszyscy dorośniemy. Może też znikniemy, a może nie. Tutaj prawo od osiemnastu zniknęło. Kiedyś na pewno jakieś nieletniej wyskoczy bachor i powiększy ludność. A teraz posłuchaj mnie. Ja pójdę do któregoś z domów i wybiorę dzieciaków do pilnowania, a ty zajmiesz się oczyszczeniem dróg z samochodów, ok?
- Ale teraz?
- Jeszcze nie. Jak pójdę pogadać z Poprawczakowymi.
Para szła w ciszy po czym zauważyli, że Travis i Hayley idą w ich stronę. Chwilę później spotkali się.
- Hej, skąd wracacie?
- Ja wracam ze szpitala. Po drodze zgarnąłem Hayley z przedszkola. Jest już niebezpiecznie wracać o tej porze. Wiadomo, że wieczór jest ulubioną porą pijaków.
- W sumie masz rację. Jak tam pacjenci?
- Tak sobie. Ten kretyn, którego przyniosłaś z koleżanką jest jakiś opętany. Cały czas gada, że o twoja wina, że ty go zaatakowałaś i biegałaś jak błyskawica. Do tego gadał coś o znikaniu dorosłych. Musiałem mu dać psychotropowe i dopiero wtedy się uspokoił.
Na twarzy Nerine pojawił się chwilowy grymas, który szybko zniknął.
- Słuchaj, ja na prawdę nic nie zrobiłam. Dopiero potem przyszłam do tego cholernego komisariatu. On po prostu mnie nie lubi i próbuje zniszczyć moje plany i buntować ludzi. W ogóle jakbyś mógł to trochę go potrzymaj w szpitalu.
-Spoko. W ogóle mam pytanie, takie trochę głupie. Wiecie gdzie jest jakiś domek z wolnym pokojem? Nie chcę mieszkać sam.
- Możesz u mnie zamieszkać. Mamy wolną kanapę i możliwe, że i moje łóżko będzie wolne. Trzeba będzie chodzić na nocne patrole, a ty musisz się wyspać. Pracujesz w szpitalu. Mieszka u nas też Hayley, więc możecie razem chodzić do pracy. W ogóle to dziękuję ci Hayley, że zostawiłaś Michaeltown i postanowiłaś tutaj być i do tego pracować. Jestem ci ogromnie wdzięczna - powiedziała i po ostatnich słowach wykonała ukłon.
- Ee, dzięki. Nie musisz mi się kłaniać - odpowiedziała Hayley.
- Ależ muszę. Wykonałaś kawał dobrej roboty. Dobra, nie zatrzymuję was. Miłej nocy!
Para odeszła i ruszyła pomału w stronę placu. Gdy Hayley z Travisem już zniknęli, Neah odwrócił się twarzą od Nerine po czym docisnął ją do drzewa.
- Co ty zrobiłaś?! - krzyknął nie patrząc na nią.
- O co ci chodzi?
- O tego chłopaka z szpitala! Co ty mu zrobiłaś?
- Neah, ja naprawdę nie chciałam. To był wypadek...
- Co mu zrobiłaś do cholery?!
- Ja tam weszłam. D-d-do komisariatu. I on tam stał z bro-bronią. Powiedział, że ograbiłam jego dom i to ja zniknęłam dorosłych. Krzyczał, że to moja wina i wystrzelił. Bardzo się bałam - chlipnęła i położyła głowę na jego klatce piersiowej -Wtedy zrobiłam TO. Bardzo się go bałam. Wtedy wpadłam w szał. Chwyciłam nóż i dźgnęłam go. Usłyszałam Effy i uciekłam. Wybiłam szybę po czym pobiegłam pod poprawczak. Żałuję tego. Gdyby nie TO, to bym już nie żyła. On chciał mnie zabić
Dziewczyna zaczęła histerycznie płakać. Była wyczerpana tym dniem, a maska, którą przybrała, właśnie się osunęła.
Neah spojrzał na nią z obrzydzeniem jak i współczuciem po czym odsunął ją od siebie.
- Nerine, ty go umyślnie skrzywdziłaś. Skąd mam wiedzieć, że nie wbijesz mi nóż w plecy w następnej sekundzie? Zawsze próbowałem ci pomóc, choć zrobiłaś się niebezpieczna. A teraz daruj sobie. Gdy staniesz się normalniejsza to daj znać.
Po tych słowach Neah Leader odszedł od niej i ruszył w ciemność.
Dziewczyna zatrzymała czas i osunęła się na ziemię płacząc histerycznie. Nie chciała by ktokolwiek ją teraz zobaczyć. Przez sekundę miała wrażenie, że coś płonie na placu podczas gdy miasto spowijała ciemność.
Tej nocy Nerine Devein nie wróciła do domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Sob 23:35, 12 Maj 2012, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:57, 12 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), po południu/wieczór/późny wieczór. - Jenny

- Skoro wszyscy idą… - Des spojrzała na nią ironicznie – Skoro nieliczni idą to idźmy im pomóc – Jenny zamilkła. – Nie wiem jak wy, ale ja idę szukać tych dzieci. Nie chciałabym znaleźć się na ich miejscu.
”Zapomniana, porzucona, niewiedząca co się dzieje.
Pozostawiona na łaskę losu. Okrutnego losu.”

Nie czekając na reakcje dziewczyna ruszyła w stronę sceny by dowiedzieć się co ma robić. Dan i Des postanowili pójść z nią.
Po kilku godzinach wchodzenia do domów znaleźli jedynie piątkę dzieci w wieku od kilku miesięcy do kilku lat. Głównym ogniwem pracy była Jenny, jednak po pewnym czasie zaczęli się przekonywać do niej wszyscy.
Wieczorem wszystkie dzieci oddali do szpitala i przedszkola.
- Przeżyją – powiedziała Jenny zadowolona ze swojej postawy. Może nigdy nie przepadała za pomaganiem, ale to były dzieci. W tle zachodzącego słońca położyła jedna rękę na ramieniu Dana a drugą na ramieniu Des. Tak w milczeniu wrócili znów do domu. Desiree nie miała nic przeciwko by spędzić kolejną noc u rodzeństwa.
- Trzeba to schować. Może gdzieś w piwnicy czy coś, tak by nie mogli nam tego zabrać – spojrzała na wózki z żywnością i jej 'łupami'. Była pewna, że po jutrzejszym dniu albo jutro zacznie się zbieranie żywności i jakiś leków. Nie postanowili dyskutować, wiedzieli, ze to dobry pomysł. Po pół godzinie byli gotowi.
- To co robimy tego wieczoru? – zapytała Des.
- Może ogarnijmy się przed tym jak znów zaśniemy na kapnie – zaproponował Dan.
– Tak, wspaniały pomysł!- odpowiedziała siostra po czym zabrała Des na górę. Sama umyła się i przebrała w luźną koszule, a przyjaciółce dała również coś do przebrania. Na dole czekał już na nich Daniel.
- Mamy wspaniały pomysł. Zróbmy sobie jutro wycieczkę do Grantville – zaproponowała Jen.
- Tak! I zaprosimy tę dziewczynę co piła z Effy na plaży na Scrabble. Myślę, ze jutro będą jedynie ogłoszenia dusz pasterskich. – zaśmiali się wszyscy. Uznali pomysł Dana za żart, jednak on był zmotywowany to zrobić.
- To co dziś – Monopol czy DVD? – uśmiechnęła się.
- DVD! – wykrzyczała Desiree. Zgodzili się z nią, nie mieli ochoty na nic wymagającego myślenia. Usiedli na kanapie, a Dan co jakiś czas kopał ich prądem.
Dan!- –wykrzyknęły dziewczyny jednocześnie. Chłopakowi wychodziło to już bez problemu i czuł, że opanował tę umiejętność o ile dało się coś takiego opanować.
Ponownie zasnęli na kanapie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Nie 15:39, 13 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:37, 13 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, wieczór

Effy siedziała z podkurczonymi nogami na fotelu i z rosnącym przerażeniem przyglądała Chantalowi. Blondyn od kilkunastu minut polerował swój karabin co chwila czule do niego przemawiając. Co kilkanaście sekund przystawiał się do oddania strzału. Zwykle celował w figurki poustawiane na szafkach, czasem obierał sobie cel bliżej niej.
-Jest piękna, prawda? - zapytał podnosząc broń do góry.
Effy odruchowo skinęła głową. Chantal prychnął.
-Po co ja cię pytam o zdanie? Ty nawet strzelać pewnie nie umiesz. Jak można być takim bezużytecznym? - ponownie wrócił do polerowania karabinu.
-Umiem strzelać. - warknęła.
Blondyn zaśmiał się nie podnosząc nawet wzroku. Ciemnowłosa podniosła się z fotela i chwyciła za najbliżej leżący pistolet.
-Może małe zawody? - zapytała szczerząc się do niego. - Wybierz cel. Tylko nie w ludzi.
Chantal wziął swój karabin.
-Skoro chcesz się skompromitować...
Na zewnątrz zaczynało się ściemniać. Wyszli na podwórko, gdzie chłopak ustawił kilka puszek.
-No więc o co się niby zakładamy?
-To ma być zakład?
-Tak, czemu nie? Może...hmmm ten kto wygra będzie mógł zażądać od drugiego czego tylko chce. Jedno życzenie.
Effy wzruszyła ramionami.
-Jak wygram założysz kieckę.
-Ale jak ja wygram zostaniesz moją dziewczyną na jeden dzień. - wyszczerzył się.
-Chyba sobie żartujesz...
-No to jak? Wchodzisz, czy nie? Chyba nie wymiękniesz... -Chantal wyciągnął dłoń. Effy zawahała się. Na twarzy blondyna pojawił się szyderczy uśmiech.
-Zgoda! - podała mu rękę.
-Możesz zaczynać. Nieoficjalnie już wygrałem ten zakład.
Effy sięgnęła po pistolet. Pięć puszek. To tylko pięć celnych strzałów. Wymierzyła i nacisnęła na spust.
-Ha! Pudło!
-Zamknij się! - krzyknęła.
„Nie, nie, nie! Nie mogę przegrać! Nie mam zamiaru zostać jego jednodniową dziewczyną. Nigdy...”
Ponownie wymierzyła. Puszka z trzaskiem opadła na trawę. Na twarzy Chantala pojawił się grymas. Effy zestrzeliła kolejną puszkę. Zostały jeszcze dwie.
Wzięła głęboki oddech i nacisnęła spust. Kolejny celny strzał. Ostatnia puszka równie łatwo spadła na trawę.
-Wiesz, że wystarczy, że teraz zestrzelę wszystkie pięć i wygram? - prychnął chłopak.
Chantal chwycił za swój karabin i zestrzelił pierwszą puszkę. Effy musiała mu to przyznać – dobrze obsługiwał się bronią.
-No daj spokój! - jęknęła, gdy równie łatwo zestrzelił drugą puszkę. - Przecież nawet nie jestem w twoim typie.
Chantal przyjrzał się jej.
-Nie narzekaj, jesteś całkiem ładna. Ale nie o to mi chodzi. Chodzi mi o samą wygraną. To ja jestem lepszym strzelcem i chcę ci to udowodnić.
Effy prychnęła. Chłopak ponownie przymierzył się do strzału. Nagle usłyszeli trzask drzwi. Blondyn chybił. Zaklął na cały głos i z wściekłością wbiegł do domu. W przedpokoju stał wściekły Neah.
-Ty idioto! Wiesz, co właśnie zrobiłeś?! Przez ciebie chybiłem!
Chantal przyjrzał się mu bliżej.
-Uuu, widzę, że nasza parka się kłóci! - wyszczerzył się.
Neah spojrzał na niego ze złością. Effy tymczasem podeszła do Chantala i delikatnie nacisnęła spust karabinu. Pocisk przeleciał przez pokój i uderzył w ścianę.
-Ej! To oszustwo! - krzyknął.
-Drugi raz spudłowałeś. - uśmiechnęła się.
-Oszukiwałaś!
-Idę po sukienkę! - roześmiała się Effy.
-Ty idioto! To przez ciebie! - wrzasnął na Neah'a.
Pół godziny później blondyn siedział obrażony na kanapie w nowym stroju. Effy chciała mu zrobić również makijaż i nową fryzurę, ale się nie zgodził.
-Oj, daj spokój! Ślicznie wyglądasz. - wyszczerzyła się Effy. - Nie wiedziałam, że Neah i Nerine są parą.
-Nieoficjalną. - odburknął.
-Ejj! - ryknął Neah z przedpokoju.
-Cicho tam księżniczko! My tu kulturalnie rozmawiamy! - krzyknął Chantal. - No więc, gdy tylko przyjechała od razu go ratowała. Oczywiście to ja go wtedy biłem. - uśmiechnął się – Od tamtej pory trzymali się razem, ale jak widać zaczyna się coś psuć.
Nagle do mieszkania weszła roześmiana Hayley razem z Travisem.
-Uuu, jak słodko! Kolejna parka do kolekcji! - Chantal zaśmiał się szyderczo. Widocznie zapomniał o swoim stroju i kiedy Travis razem z Hayley weszli do salonu chórem się roześmiali.
-No co?! Nigdy nie wiedzieliście faceta w sukience?!
-To takie słodkie, Chantal. Nie wiedziałam, że lubisz na co dzień przebierać się w damskie ciuszki.
-To takie słodkie, Hayley. Nie wiedziałem, że tak szybko poderwiesz Travisa. - odwarknął. - Jak długo mam tak jeszcze wyglądać?! - krzyknął na Effy.
-Aż mi się znudzi. - wyszczerzyła się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:36, 13 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, późny wieczór
- Dzięki za pomoc – mruknęła Deborah.
Kage pokiwał głową.
Plac był dość duży i miał kształt pięciokątu. Dawniej przypominał siedmiokąt, ale ktoś uszkodził bruk z kilku stron. Na jego obwodzie ustawili dziesięć kupek z łatwopalnych rzeczy, które zebrali. Każda była pokryta obrusem z puszką na szczycie. Deb stanęła na środku placu.
- Okej, teraz się odsuń. Mi ogień nie robi krzywdy, ale ciebie to chyba nie dotyczy. – stwierdziła szybko.
- Nie narób bałaganu – rzucił chłopak, oddalając się. Przystanął kilka metrów dalej, za granicą wytyczoną przez stosiki.
Odetchnęła głęboko, wystawiając rękę przed siebie.
- Przedstawienie czas zacząć – szepnęła.
Nie miała pewności, czy ogień się utrzyma. Zazwyczaj gasł po kilkunastu sekundach, iskrzył się przez góra minutę, dwie. Właśnie dlatego zgromadziła te wszystkie śmiecie – chciała kilku spektakularnych wybuchów, które nie zgasną szybko.
Wyobraziła sobie ogień – delikatne czerwone pasma, oplatające puszkę ze wszystkich stron. Coś czerwonego zaczęło się tlić w pierwszym stosiku, więc szybko przeszła do kolejnego. Z następnymi poszło dużo szybciej, rozpaliła je w ciągu kilku sekund. Nim doszła do czwartej, pierwsza wybuchła. Ogień wzniósł się w górę, a potem opadł. Gdy uporała się ze wszystkimi skupiała się na jeszcze większych wybuchach, podnosiła kolejne pasma wyżej, wyżej, jeszcze wyżej… To co powstało do złudzenia przypominało kurtynę – jak gdyby plac otoczony był ścianami w przeróżnych kolorach – zaczynając od żółtego, który powoli przechodził w pomarańcz po mocny szkarłat.
Całość nie trwała nawet trzech minut, a mimo to czuła, że ma coraz mniej sił. Niesamowicie się męczyła. Osunęła się na ziemię, tracąc przytomność. Płomienie zgasły w momencie, gdy uderzyła kolanami o bruk.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 18:30, 13 Maj 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 3 (3 lipca 2012), późny ranek.

Nerine skuliła się jeszcze bardziej i ziewnęła. Było jej wyjątkowo zimno, a promyki słońca padały na jej twarz. Pomału uchyliła oczy i na chwilę została oślepiona. Przetarła oczy i wtedy zdała sobie sprawę, że leży na ziemi. Podparła się rękoma po czym usiała. Poczuła dotkliwy ból w głowie. Syknęła z bólu i rozejrzała się po pomieszczeniu. Te pomieszczenie było raczej pobojowiskiem. Wyglądało jakby przez środek pokoju przejechał czołg. Meble były w tragicznym stanie - wszystko było zniszczone na maksa. Fotel - lub raczej to co nim było - został oberwany z tkaniny, a gąbka walała się po całym pomieszczeniu. Po fotelu został tylko drewniany szkielet. Stół leżał wywrócony na ziemi, bez trzech nóg, a reszta pozostałości stołu wyglądały jakby były podrapane lub pocięte nożem. Wazon stał się kupką szkła, a kwiaty leżały bezradnie na ziemi. Kwiaty nie miały płatków - ktoś chamsko pozbawił je ich jedynej ozdoby. Tylko jeden kwiatek w pobliżu Nerine wyglądał normalnie. Znała dobrze nazwę tego kwiatka. Załkała. Rozejrzała się dalej po pokoju. Zauważyła też powywracane krzesła, kredens z porozwalanymi pulkami i potłuczone talerze. Dalej znajdowała się mały, szklany, stolik kawowy. Zauważyła w nim dziury po kulach na szle. Oprócz tego w pomieszczeniu były powybijane okna. Obok Nerine leżał pistolety. Jej pistolety.
"Dwa? Tylko dwa? Wczoraj miałam czte..."
Dziewczyna włożyła twarz w dłonie. Wszystko pomału zaczęło wracać. "Tak, miałam cztery pistolety. Szłam do Poprawczakowych by pilnowali miasta. Potem pokłóciłam się z Neah'em. Neah..."
Załkała ponownie. Siedziała na środku pobojowiska nie wiedząc czemu, a jedyne co pamiętała to rozstanie z Neah'em. O ile można to nazwać rozstaniem.
Nerine zabrała ręce z twarzy. Wtedy zaczęła się nim przyglądać. Oczywiście miały rany z wczoraj po wypadku w komisariacie, ale do tego doszły rany cięte na nadgarstkach. O dziwo rany były zadane po zewnętrznej stronie nadgarstka. Nie wyglądały się zbyt niebezpieczne. Ktoś kto to zrobił nie zadał rany zbyt głęboko. Dziewczyna znowu się rozpłakała. Zaczęła się przyglądać sobie i zauważyła, że jest prawie całkowicie naga.
"Co się dzieje?! Gdzie ja do cholery jestem?!"
Brunetka wstała zataczając się. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a do tego światło są cholernie raziło. Wtedy przypomniała sobie skąd zna te objawy.
"Kac?!"
Osunęła się na ziemię po czym lewą ręką złapała się za głowę, a prawą zasłoniła prawe oko. Dziewczyna zaczęła wpadać w rozpacz. Najgorsze było to iż nie pamiętała niczego od upicia się.
- Co ja do cholery robiłam tej nocy?! - wydarła się po chwili żałując tego.
Łeb jeszcze bardziej ją rozbolał iż był prawie nie do zniesienia. Przeklęła próbując przypomnieć sobie jeszcze kawałek wspomnień z ostatnich godzin. Nagle zaczęło jej się przypominać. Była u Poprawczakowych w jednym domu. Było tam trzech chłopaków, a dwójka z nich zgodziła się na współpracę. Dostali pistolety i wyszli. Nerine została z tym trzecim i zauważyła butelkę Smirnoff'a. Zabrała ją i wyszła z budynku, a potem... Potem... film się urwał.
"Pięknie debilko! Upiłaś się, a teraz nie wiesz gdzie jesteś i dlaczego jesteś w takim stanie! Brawo geniuszu!"
Nerine wstała z podłogi i ruszyła do okna. Wiadome było, że wygląd pokoju to jej sprawka. Jej pistolety, jej kule w stole, jej wybijanie okna. Zapewne do tego bawiła się mocą by oglądać jak ładnie wyglądają przedmioty niszczone w 'Slow Motion'. Przeklęła jeszcze raz i spojrzała przez okno. Momentalnie zasłoniła usta dłonią choć i tak z jej ust wydał się krzyk.
Była tu.
Była w Michaletown.
W jej rodzinnym domu.
Wtedy zrozumiała co zrobiła. Rozwaliła jadalnię w swoim pięknym domku. Przeklęła ponownie.
"Dzięki tej durnej mocy doturlałam się do Michaeltown i rozwaliłam swój dom! Muszę stąd uciekać"
Nerine zdała sobie sprawę, że i tu ją znają.
"Skoro już tu jestem to zobaczę co się zmieniło w domciu"
Sięgnęła po swoje pistolety i nóż. Wtedy zauważyła, że jest na nim krew.
"A gadali, że alkohol pociesza.. Głupi Neah"
Ruszyła w stronę pomieszczeń. Wszystko wyglądało tak samo jak wcześniej - nie licząc kilku rozwalonych mebli. Neri ruszyła na górne piętro po czym wpadła do swojego pokoju,. Tam gdzie kiedyś było jej łóżko - teraz jest półka z książkami i trofeami Echo. Dziewczyna przejrzała wszystkie trofea. Większość z nich było z konkursów gry na skrzypcach lub konkursów z języka angielskiego. Zawsze była świetna w wierszach. Nerine zauważyła iż nie ma jej trofeum.
"Na pewno były! Z konkursów capoeiry i z WF-u. Na pewno.."
Dopiero teraz dotarło do niej, że w całym domu nie ma jej zdjęć ani rzeczy. Niczego co zwiastowałoby istnienia drugiego dziecka.
"Pozbyli się mnie.."
Nerine popędziła do pokoju rodziców i od razu zauważyła jak wiele się zmieniło. W pokoju znajdowało się wiele peruk, można powiedzieć, że mnóstwo. Najwięcej było blond lub blond podchodzących do białego. Zauważyła iż takie sam odcień włosów ma Echo. Dziewczyna podeszła do stolika nocnego i zauważyła na nim wiele kolorowych soczewek. Od czarnych przez fiolet do odcieni białego. Nawet znalazła jedne tęczowe i kilka w wzorki.
"Moja matka jest świruską. Chyba na prawdę mnie nienawidzi"
Wtedy wpadł do głowy dziewczyny pewien pomysł.
"Skoro Echo i tak jest w przedszkolu to nie powinna się o to obrazić"
Chwyciła niebieskie soczewki, białą perukę i pognała do pokoju Echo. Tam włożyła soczewki i założyła perukę, która prawie pokryła się z jej długimi czarnymi włosami. Wiedziała, że Echo ma włosy do ramion, ale uznała, że nie jest zdolna do takich poświęceń. Nerine otworzyła szafę i wyjęła z niej ubranie Echo - niebieską tunikę z za długimi rękawami, zakolanówki i białe rzymianki. Przed ubraniem tuniki zaczęła szukać odpowiedniego stanika po czym westchnęła.
- Moja siostra jest deską. Świetnie! - mruknęła.
Dziewczyna zaczęła się ubierać w strój siostry. Neri była od niej wyższa o piętnaście centymetrów, więc tunika bardziej robiła za koszulkę. Postanowiła wygrzebać z szafy krótkie, jeansowe spodenki. Po ubraniu się, pobiegła z powrotem do pokoju rodziców i spojrzała w lustro.
- Yaay, jaka śliczna jesteś Echosiu. Szkoda, że jesteś wyższa i masz piękniejsze włosy, ale uznajmy to za niedopatrzenie.
Nerine spojrzała na łóżko rodziców i zauważyła laptop ojca. Postanowiła przejrzeć foldery. Znalazła jeden o nazwie 'Nerine'. Otworzyła go i zabrała się do czytania ostatniej notatki.
Nerine nadal siedzi w poprawczaku. Już dawno przestaliśmy się z nią kontaktować. Wszyscy informują mnie o poprawie jej zachowania, lecz nie zamierzam nic z nią zrobić. Widocznie jest jej tam dobrze, a nam jest dobrze tu. Nie chcę ranić Vemony. Tak pokochała Echo.. Prawie wszyscy już nie pamiętają o Nerine. Nawet znajomi o nią nie pytają. Nerine Devein nieoficjalnie nie istnieje.
Dziewczyna zaklęła na głos po czym uroniła kilka łez.
"Alan? Mój kochany ojciec co tak mnie bronił, który tak o mnie walczył, ten sam który zawsze zabierał mnie na spacery... On mnie nienawidzi?! Nienawidzę cię! Żyłam w kłamstwie ty kretynie! Zniszczę to wszystko! Cieszcie się, że zniknęliście, bo inaczej zabiłabym was!"
Zamknęła oczy po czym szybko wybiegła z pomieszczenia, a potem z domu. Gdy wyszła za próg mieszkania, zauważyła jasnowłosą dziewczynę, która się jej przygląda. Akurat wtedy była w tym beznadziejnym stanie.
- Echo! Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu sobie Titanica oglądałam - powiedziała próbując naśladować głos siostry.
- To kto zajmuje się dziećmi?
- Ne.. Znaczy Glen. On da sobie radę. Bardzo dobrze mu idzie pilnowanie tych drojapów. Potem do niego dołączę.
- Jesteś zła za to, że przyniosła więcej dzieci? Powinnaś zrozumieć, że jestem wyleczycielką.
"Hę?"
- Spoko. Trochę więcej japek i tyle. Przeżyję - odmruknęła
Lacie spojrzała na ręce dziewczyny ze zdziwieniem.
- Co się stało?
- A tam, to tylko niemiłe spotkanie ze złym lustrem
- Sponio, wyleczę ci je - powiedziała i chwyciła ją za dłonie.
Nerine próbowała wyszarpnąć dłonie z jej uścisku, ale wtedy zauważyła, że rany się zmniejszają, a z nimi ból. Nawet ból głowy trochę się zmniejszył.
- Łał, jesteś wyrąbista! - pisnęła Nerine, próbując naśladować głos Echo.
- Nie ma za co.
Wtedy Nerine zauważyła kilka budynków dalej swoją siostrę wychodzą z przedszkola.
- Lacie! - krzyknęła Echo.
Lacie stała plecami do Echo. Odwróciła by na nią spojrzeć po czym zorientowała się, że klon Echo z którym rozmawiała - zniknął.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 19:22, 13 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 20:01, 13 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 3, 3 lipca, późny ranek

Była zmęczona. Cała noc spędzona na leczeniu dzieci dawała jej się we znaki. Wciąż miała przed oczami rudowłosą, małą Mad. Na dodatek przed wschodem słońca po raz pierwszy zwrócono się do niej "Uzdrowicielko". Tego słowa użył właśnie jeden z ochotników, całkowicie wyprowadzając Lacie z równowagi.
Uzdrowicielka.
Powtarzała to potem wiele razy i na końcu stwierdziła, że to do niej pasuje. Z tym melancholijnym wyglądem, delikatnością i jej mocą. Poza tym brzmiało lepiej niż wyleczycielka.
Lacie rozejrzała się ze zdziwieniem. Klon Echo po prostu zniknął.
Obrzuciła Echo podejrzliwym spojrzeniem, poprawiając jednocześnie włosy.
- Nie wiedziałam, że masz siostrę bliźniaczkę. - mruknęła, stłumiwszy ziewnięcie. - A może masz moc klonowania?
Zdumiona Echo zaprzeczyła szybko.
- Tamta osoba miała chyba perukę. - powiedziała cicho i przyłożyła sobie rękę do serca. - Nie mam takiej mocy, uwierz mi, Uzdro...
Lacie prychnęła i machnęła ręką.
- Nieważne. - odparła cicho, ziewając. - Pozwól, że...
Echo ujęła ją pod ramię, kiwając głową.
- Jesteś zmęczona, rozumiem. Ale dzisiaj także czeka cię dużo pracy.
- Tak, wiem, ale przedtem muszę się wyspać chociaż z godzinkę... Może dwie, czy trzy. Albo cały dzień...
Piętnaście minut później znalazła się w swoim domu, który na szczęście znajdował się blisko szpitala.
- Jestem Lacie. - mruknęła jeszcze do Echo i opadła na łóżko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 20:23, 13 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 3 lipca, 3, ranek.

Ethan zbudził się w budce biletera. Wczoraj obszedł całe miasto, gniewnie pomrukując i nakłaniając ludzi do współpracy. Efektem było jedynie całkowite zmęczenie i ogromna frustracja.
McSyer prychnął i znowu opadł twarzą na biurko. Bolały go plecy, zresztą jak wszystkie kości, głowa, dłonie, stopy, głowa, kark, ramiona, głowa...
Pobłogosławił w myślach własną przezorność, każącą mu wczoraj dać zwierzętom większe porcje jedzenia. Na szczęście cała wierchuszka Micheltown uznała, że zwierzęta mogą zachować swoją karmę, jednak dziennie może być wydawana jedynie jedna porcja. Nie zostawiali mu także wątpliwości - jeśli nastanie klęska głodu, zwierz zdatny do spożycia zostanie zjedzony.
Ethan westchnął i podniósł odrobinę wzrok. Zerknął na plakat - i tak nie miał nic innego do roboty, więc położył łokcie na biurku i skupił się na wizerunku ostrza, widocznego na plakacie.
Ku jego ogromnemu zdziwieniu, pojawiła się przed nim identyczna rękojeść bez ostrza i gardy. To zawsze było jednak coś.
Po chwili jednak zniknęła w malutkim rozbłysku błękitu. Po chwili odkrył, że bez problemu może teraz wytwarzać ową rączkę. Następne części broni tworzył jednak bezskutecznie.
Mruknął coś, jednak z jaśniejszym czołem. Nie zauważył nawet, gdzie podziały się jego frustracja i zniechęcenie.
W magazynie był chyba jeszcze jeden wiklinowy fotel...
Po chwili siedział już przed wejściem do ZOO, trzymając stopy na niskim stołku.
Jeśli ten fotel ktoś zniszczy, zamrożę go jak nic.
Powrót do góry
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:46, 13 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 3 (3 VII), ranek

Ranek w domu Jenny i Dana zapowiadał się nieźle. Dan zrobił naleśniki, Jen próbowała zmusić Desiree do założenia sukienki, ale jej próby skończyły się na tym, że Des włożyła z powrotem strój z dnia w którym dorośli zniknęli. Teraz już wyprany.
Przed śniadaniem Desiree nakarmiła Megan świerszczami, które wzięła poprzedniego dnia z sklepu z przyrządami wędkarskimi, podczas czekania na Jen. Przez jakiś czas Desiree wpatrywała się z zainteresowaniem jak jej pupilka rozrywa ciała świerszczy, a potem je zjada. Dziewczyna, mimo że widziała to już miliony razy, kochała to oglądać.
Dog za to najadł się starym chlebem. Nie mógł on się zmarnować, a ponoć był bardzo zdrowy dla organizmu.
Podczas śniadania gawędzili sobie uprzejmie. Desiree nasypała na swoją porcję naleśników bardzo dużo cukru przez co spora część została na talerzu. Des jak najzwyklej na świecie zjadła go.
- To co z tą wycieczką do Grantville? - spytał Dan, biorąc kolejnego naleśnika. Jenny spojrzała na niego, jakby uznała, że jej brat zwariował.
- Bardzo śmieszne, Danielu. Bo uwierzę, że na serio chcesz jechać do tego wariatkowa. Na pewno już dzieciaki z psychiatryka i poprawczaka wylęgły na ulice! Po za tym czym niby mieliyśmy pojechać? Nie mam zamiaru iść z buta...
- Samochodem. Rozdawają je za darmo na ulicy, jakbyś nie zauważyła- odpowiedział Dan rozbawiony wybuchem siostry.
- Zamawiam siedzenie kierowcy! - krzyknęła Desiree nim chłopak skończył mówić. Doggy zamiauczał. - Doggy zaklepuje siedzenie z przodu obok kierowcy!
- Widzisz? Des popiera mój pomysł.
- Wcale, że nie popieram. Po prostu wiem, że i tak prędzej czy później pojedziemy tam, a ja chcę po prostu poprowadzić - stwierdziła heterochromiczka. - To wy się tu spokojnie kłóćcie, a ja poszukam jakiegoś samochodu z kluczykami!
I wraz z psem wybiegła z domu, słysząc jeszcze głośne kłótnie rodzeństwa.
Samochodu nie musiała długo szukać. Znalazła go niedaleko domu Hempelów. Był to ładny srebrny Mercedes w dobrym stanie i kluczykami w stacyjce. Paliwa był pełen bak. Desiree wsiadła do środka i próbowała odpalić. Udało się.
Wyskoczyła z samochodu i pobiegła do domu Hempelów.
- Samochód dla państwa gotowy! - krzyknęła w drodze do schodów. Zgarnęła szybko swój plecak i zaczekała na Dana i Jen. Obydwoje przyszli z torbami. Jenny nadal nie wyglądała na zadowoloną.
- Mówię wam to głupi pomysł - powtarzała co jakiś czas, kiedy szli do samochodu. Mimo swoich uprzedzeń, tak jak reszta wsiadła do samochodu. Rodzeństwo Hempel do tyłu, Des za kierownicą, Dog na miejscu pasażera, a Megan na desce rozdzielczej.
Desiree odpaliła samochód.
- Des jeździłaś już kiedyś? - spytał zaniepokojony Dan.
- Oczywiście... - zaczęła dziewczyna zmieniając biegi. Samochód ruszył w krótkim czasie rozwijając zawrotną prędkość, co przeszkadzało przy manewrowaniu między rozbitymi samochodami.
- ... że nie! - dokończyła wyjeżdżając z miasta. Tu kierowanie było o wiele prostsze.
Des zauważyła w lusterku niepewną minę Dana, przerażonego, że niedoświadczony kierowca jedzie z prędkością 130 km/h. Za to Jenny wyglądała na obrażoną, że jednak jadą do Grantville po kłótni z bratem o to. Dog wywieszał jęzor przez otwarte okno, a Megan wesoło tkała pajęczynę na desce rozdzielczej.
Desiree uśmiechnęła się do siebie. Podróż zapowiadała się całkiem miło...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chihiro dnia Nie 20:48, 13 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:00, 13 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, wczesny ranek

Effy siedziała na stole w kuchni paląc papierosa. Do pokoju właśnie wszedł Neah.
- Ty palisz? - spytał patrząc jak wydmuchuje kółka z dymu. Dziewczyna skinęła głową.
- Nerine nie wróciła. - powiedziała patrząc mu w oczy. Znów zaczęła korzystać ze swojej mocy. Zauważyła, że coraz lepiej ją opanowuje.
- Wczoraj próbowałem jej szukać. Byłem nawet u Poprawczakowych, ale powiedzieli mi, że już dawno wyszła.
- Nie wiesz gdzie mogła pójść?
- Nie mam pojęcia. Znam ją od lat, ale tym razem po prostu mam pustkę w głowie.
Neah usiadł na krześle i zwiesił głowę.
To przeze mnie. Przeze mnie odeszła. Nie powinienem jej zostawiać. A teraz nie wiem gdzie jest. Boże, jestem idiotą.
Effy pogłaskała go po włosach.
- Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnęła się. Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem.
Nagle do kuchni wpadł Chantal.
- Widział ktoś mój karabin?! - krzyknął. Effy wybuchnęła śmiechem. Sięgnęła po puszkę piwa i upijając łyk wskazała na okno.
- Kiedy się kłóciłeś z Neah'em, wyrzuciłam to badziewie na dwór.
- Jak mogłaś?! - wrzasnął. - I to wcale nie jest badziewie. - dodał z powagą.
Brunetka wzruszyła ramionami i sięgnęła ponownie po puszkę. Blondyn wyrwał ją jej i wypił resztę. Oburzona Effy krzyknęła na niego, jednak ten wyrzucił pustą puszkę do kosza.
- Nie wyjdę w tym czymś na dwór. Przynieś mi mój karabin. - zażądał.
Pokręciła głową i otworzyła drzwi lodówki wyjmując kolejną puszkę.
Chantal spojrzał błagalnie na Neah'a.
- Przykro mi, ale jakoś nie mam ochoty ci pomagać po twoich uwagach na temat mnie i Neri.
- No co to ma być ludzie?! Czy jest w tym domu ktoś, kto może mi przynieść mój karabin?! - ryknął.
- Nie sądzę. - Hayley weszła razem z Travisem do kuchni. Effy złośliwie zauważyła, że jej siostrzyczka chodzi z nim wszędzie.
Effy wyszła z kuchni mając dość natłoku myśli. Popijając piwo wyszła na korytarz.
- Ty! - krzyknął za nią Chantal. Przycisnął ją do ściany, przez co upuściła puszkę. - Albo zaraz pójdziesz po moją broń, albo pożałujesz, że kiedykolwiek się ze mną o coś zakładałaś. - powiedział zimnym głosem. Effy dmuchnęła w niego dymem i zniecierpliwiona skinęła głową.
Wyszła na zewnątrz i przeszukała krzaki w poszukiwaniu karabinu. Znalazła go dopiero po kilku minutach. Wróciła i wręczyła broń Chantalowi. Chłopak spojrzał na nią z wdzięcznością i przytulił broń.
- Moja kochana, znów jesteśmy razem.
Effy skrzywiła się. To było dziwne. Bardzo dziwne.
- Nie będę potworem. Idź się przebrać, ten strój jest koszmarny nawet jak dla mnie.
Blondyn uśmiechnął się. Effy ze zdziwieniem usiadła na kanapie w salonie. Z myśli Chantala wynikało, że wcale jej nie nienawidzi - wręcz przeciwnie. Lubił ją, bo była niezależna. Uśmiechnęła się. Jak się okazało lepiej udało jej się dogadać z ludźmi z poprawczaka niż dzieciakami z Michaeltown. Kilka minut później Chantal wszedł do pokoju w swoim starym stroju.
- Znacznie lepiej! Ostatni raz się o coś z tobą zakładam. - warknął.
Effy zaśmiała się. Z jego myśli wynikało coś znacznie innego. Neah wszedł do salonu. Widząc przebranego Chantala mimowolnie się uśmiechnął.
- Nasza przywódczyni zniknęła. - powiedział bezbarwnym głosem. - Powinniśmy jakoś ją znaleźć. Ale jak na razie zajmijmy się sytuacją w mieście.
- Nie wiemy co mamy robić. To Neri planowała wszystko. - powiedziała Effy.
- Dajcie spokój! Po prostu poczekajmy aż wróci. - odezwał się Chantal.
- A pomyślałeś, że coś jej się mogło stać? - podniósł głos Neah.
- Nawet jeśli, to tylko i wyłącznie z twojej winy. - odezwał się Chantal jadowicie.
Specjalnie go sprowokował. Neah rzucił się na blondyna i zaczęli się szarpać. Dziewczyna przyglądała się bójce. Nie miała zamiaru nic zrobić. Wiedziała o co wczoraj poszło Neah'owi i Neri. Wyczytała to z jego umysłu. Chłopak bał się, że dziewczyna zrobi mu krzywdę.
"Co za niedorzeczność" - pomyślała Effy.
Wstała i wyszła z salonu. W kuchni siedziała jej siostra i Travis. Śmiali się z czegoś.
"Uroczo" - pomyślała z sarkazmem brunetka. Sama nie wiedziała czemu wywołują oni w niej taką niechęć.
No tak. Byli szczęśliwi. Coś, o czym Effy mogła tylko pomarzyć. Była w tym Nowym Świecie od trzech dni i mimo wielu zabawnych sytuacji nie czuła się dobrze. Jej siostra praktycznie się od niej odizolowała. Chantal, mimo że był świetnym partnerem od wygłupów tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Nawet Neri wydawała się skryta i Effy wiedziała, że nie mówi jej wszystkiego. Starała się przed nią coś ukryć.
Dziewczyna powoli wycofała się w głąb korytarza. Weszła schodami na górę do swojego nowego pokoju. Nawet tutaj z goryczą zauważyła, że nie ma ani jednej swojej rzeczy. Wszystko było z Grantville.
- Effy! - usłyszała nagle krzyk Chantala. - Gramy w scrabble, dołączysz?
Ostatnio ta gra stała się jedną z ulubionych chłopaka. Ciągle próbował kogoś namówić by razem z nim zagrał. A teraz miał aż tyle osób do wspólnej gry. Dziewczyna wróciła do salonu. Nie miała zamiaru grać. Patrzyła jak Chantal szarpie się z Neah'em, który też nie był chętny do gry. Travis również nie chciał dołączyć i siedział tylko na kanapie obok Hayley. Wyjęła papierosa, zapaliła i pod karcącym spojrzeniem siostry wydmuchała dym.
Możesz dalej udawać, że masz to wszystko gdzieś. - usłyszała w głowie głos Hayley - Ale ja i tak wiem, że tak nie jest. Długo tak nie wytrzymasz. Znowu uciekniesz.
"Zamknij się Hayley"
Rudowłosa spojrzała na nią ze zdziwieniem, a Effy chyba właśnie odkryła nową zdolność.
"Jak miło. Teraz mogę się z wami wszystkimi porozumiewać telepatycznie."
Nie do końca. Oni nie wiedzą o mocy.
"I nie mają się dowiedzieć. Nikt nie może. To tajemnica, Hayley, a ty masz jej dochować."

Ruda skinęła nieznacznie głową.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 16:54, 14 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] 2 lipca, Dzień 2, ranek

Alyssa obudziła się w samochodzie.
"Muszę znaleźć jakiś prawdziwy dom."
Chciała jak najbardziej opóźnić pójście gdziekolwiek. Nie chciało jej się.
"Właściwie po co mam gdziekolwiek iść?"
*pół godziny później*
Dziewczyna w końcu wyszła z samochodu.
Nie miała pomysłu co robić. Nie zamierzała pracować.
"Na razie. Niby zgłosiłam się do pomocy w szpitalu, ale..."
Przez ulicę przebiegł kot. Alyssa zaczęła używać swojej mocy. Kot miauczał i piszczał, ale moc była silniejsza.
Fajnie czasem komuś sprawić ból bez ranienia go.
Dziewczyna poszła w stronę placu.
Z tego co jej się wydawało był pełen spalonych śmieci.
-Łał. - powiedziała sama do siebie. - Ciekawe czy to jeszcze czyjaś moc czy ktoś to po prostu podpalił?
Podeszła bliżej.
"To wygląda dość dziwnie."
Poszła dalej.
Miasto było w lepszym stanie.
Każdy by to zauważył.
"Ta Nerine chyba wiedziała co robi."
Grantvillle prawdopodobnie było teraz lepszym miejscem niż Michaeltown.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 21:35, 14 Maj 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 3, przedpołudnie.

Nerine 'teleportowała się' nad zatokę. Jak zwykle zatrzymała czas i ruszyła na miejsce celu - każdy widział to jako teleportację. Była i zniknęła. Spojrzała na wodę. Uwielbiała tą zatokę - była mocno związana z jej wspomnieniami. Dziewczyna odleciała myślami do swojej mocy - wreszcie mogła to zrobić z dla od Effy. Denerwowały ją różnice między używaniem jej w rzeczywistości. Wiele razy chciała pobiec 300 km na godzinę lub przeteleportować się na drugi kraniec świata - lub NŚ. Czasami ta iluzja irytowała ją. Nie ważne co robiła - czy chciała się teleportować czy po prostu odejść kawałek - musiała używać tej samej siły co 'normalni'. Musiała się przemieszczać choć świat spał. Męczyło to ją bardzo, ale czego się nie robi dla mocy.
Dziewczyna rzuciła kamień w wodę i włączyła spowalnianie.
- Slow Motion, yeah! - wykrzyknęła.
Nie, jednak ta moc ją ratowała. Gdy była zdolna do jej używania, żadna sytuacja życiowa nie mogła jej zaskoczyć. Mogła być nietykalna całą wieczność. Nigdy nie zginęłaby w wypadku samochodowym, lub ataku terrorystycznym. Mogłaby nawet zatrzymać spadający samolot.
"No, no Nerine. Pewnie doczekasz szczęśliwej starości"
Skrzywiła się. Wiedziała, ze to kłamstwo.
"Co ja ględzę? Zniknę jak dorośli. Taak, nie ma to jak wypuffonanie. Mam jeszcze sześć miesięcy nie?"
Nerine wstała z ziemi i przeszła się po plaży.
"Czy ja wrócę do Grantville? Powinnam chyba wracać, ale przecież nikt nie zginie jak jeden dzień pobędę za granicą miasta. Ewentualnie dwa dni"
Wiatr lekko powiewał jej na twarz, a jej włosy falowały na wietrze. Wciągnęła powietrze głęboko po czym pomału je wypuściła. Nie była w tym mieście od prawie pięciu lat. Nikt nigdy na nią nie czekał ani po nią nie przychodził. Zawsze siedziała do kloszem poprawczaka. Aż do pierwszego lipca. Trzy miesiące wcześniej odkryła moc, ale nie próbowała nawet uciec. Teraz była wolna. W około niej było wiele mutantów gotowych ją zabić. Wiedziała, że owa Lacie - jasnowłosa Uzdrowicielka - nie była zbyt niebezpieczna. Jednak... Gdyby ktokolwiek z Grantville dowiedział się o istnieniu uzdrowiciela, szamana Michaeltown, wiele dzieci odjechałoby z ich miasta - Grantville. Nerine westchnęła.
"Jestem wreszcie wolna. Nareszcie. Nie wrócę teraz do Grantville, o nie! Po tym co ten kretyn nagadał nie wrócę tam przez najbliższe dni. I tak nikt nie tęskni. Może potem wpadnę i z ukrycia poobserwuje jak się spawy mają... Cóż, jeżeli istnieje wolność to pora na zabawę" - pomyślała ruszając w stronę miasta.

[Grantville] Dzień 3, ranek. - Travis

Chłopak właśnie pożegnał się z Hayley pod przedszkolem. Lubił ją. Jej siostra Effy wydawała się być też w miarę normalna. Na szczęście nadal darzył Neah'a nienawiścią. Nerine zaginęła, a on ostatni ją widział. Travis chętnie obiłby jego buźkę.
Gdy przeszedł obok poprawczaka, zauważył go. Neah stał przy poprawczaku i właśnie wykładał stoły. Przeczuwał, że coś planuje. Podszedł do niego i mocno szturchnął go w ramię.
- Czego?
- Zamknij się. Dobrze wiem, że to ty! To ty jej coś zrobiłeś! Ona nigdy nigdzie nie poszła bez zawiadomienia kogoś bliskiego.
- A co? Liczysz, że to ty jesteś dla niej tym 'bliskim'?
- Cicho czaplinie! Gadaj co zrobiłeś!
- Zamknij się już Travis. Nie mieszaj przeszłości z teraźniejszością.
- Zadałem ci pytanie!
- Dobra, kretynie. Poszło o moc. Zrobiła komuś krzywdę, wydarłem się i poszedłem sobie. A potem puff. Wcześniej rozmawialiśmy o dowozie owoców, tak więc robię jak kazała. Ustawiam stoły, przywiozę jedzenie i dam dzieciakom. Ona na pewno wróci.
- Jak zwykle wpieprzasz się w nie swoje sprawy - mruknął chłopak popychając Neah'a.
Travis pomału udał się do szpitala gdzie czekali na niego pacjenci.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pon 21:40, 14 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 21:58, 14 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 3, 3 lipca, przed południem.
Gdy ktoś potrząsnął delikatnie jej ramieniem - dochodziła jedenasta. Otworzyła oczy i skrzywiła się, dostrzegając nad sobą chłopaka odgarniającego ciągle tłuste, blond włosy.
- Warp. - jęknęła, podnosząc się z łóżka leniwie. - Głowa mnie boli.
Bez słowa podał jej opakowanie tabletek.
- Dzieci cię lubią. - powiedział wesoło. - Ciebie i Neę.
Lacie przeciągnęła się, otwierając szafę. Chodziła i spała w tych samych ciuchach już dwa dni.
- Pewnie. - skrzywiła się. - Bo jesteśmy zajedwabiste, a ja potrafię sprawić, że każde kuku się zagoi.
Wyciągnęła kremową sukienkę do kolan i krótkie białe szorty, które zawsze ukrywała pod sukienkami. Czuła się wtedy lepiej.
Po chwili namysłu rozplotła swój warkocz, rozpuszczając długie włosy.
Westchnęła, spoglądając na młodszego chłopaka.
- Jak się mają dzieci w szpitalu?
- Wspaniale! - odparł podekscytowany Warp. - Dobrze się spisałaś. Grantville z pewnością nie mogło sobie pozwolić na takiego lekarza.
- Tak. Z pewnością. - Lacie uśmiechnęła się złośliwie, sięgając po sportową torbę, do której zapakowała pistolet i gaz pieprzowy. - Wychodzę, a ty w tym czasie załatw mi jakiś środek komunikacji z tobą, Echo i Neą. Gdybym była potrzebna, to... Będę w zoo.

[ZOO] Dzień 3, 3 lipca, godzina 12.
Lacie dotknęła dłońmi krat, przybliżając się. Przyglądała się osamotnionemu, jednemu z młodych lwów, temu samemu którego oglądała wczoraj. Temu jaśniejszemu niż inne, o wiele spokojniejszemu.
- Ten. - wskazała go Ethanowi, z którym przywitała się chwilę wcześniej. - Czy on ma imię?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 21:59, 14 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 3 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin