Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Czw 13:44, 17 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, południe
Kage Usagi nie po raz pierwszy poczuł się źle zrozumiany.
Powiedziałem dać im szansę ataku, nie zaatakować.
Pomasował się po wciąż piekącym prawym policzku. Zamknął niedomknięte przez Deborah drzwi. Westchnął ciężko, spoglądając krytycznie w stronę wielkiej rozsuwanej szafy.
- Możesz wyjść.
Drzwiczki rozsunęły się, a z szafy wypadł Luke West.
- Nic nie słyszałem... nic nie...
Zanim dokończył Japończyk dopadł go i podniósł na równe nogi trzymając za gardło.
- Wszystko słyszałeś. Przecież wiesz że mnie nie nabierzesz, więc po co próbujesz?
- Moje... gardło - wydyszał tamten spoglądając na przyjaciela błagalnie. Kage od niechcenia rozczapierzył palce, wypuszczając Luke'a z uścisku.
- Idioto... - urwał w pół zdania, spoglądając na szatyna marszcząc brwi. - A wiesz? Możesz mi się na coś przydać.
Nachylił się nad nim aby wyjaśnić mu swój plan.

[Tunele] Dzień 3, południe - Luke West
Luke zaśmiał się nerwowo przyglądając się jednej ze ścian wąskiego korytarza. Jakieś pół godziny temu minął korytarz prowadzący do starego schronu.
- Schron! - krzyknął robiąc przy tym facepalma, uświadomiwszy sobie, że minął wyjście z tunelu i kieruje się w stronę ślepej uliczki.
Przeklęty Kage. Jak mogłem mu powiedzieć o tych tunelach?!
I skończyło się na tym, że poszedł do tej przeklętej katedry, wślizgnął się w otwór pomiędzy śmietnikiem, jaki tam panował i zsunął się w dół wgłąb tunelu.
W końcu zdyszany dotarł do odpowiedniego korytarza i ruszył czym prędzej chcąc się wydostać z tego upiornego miejsca.
To miejsce pasuje do jego charakteru. Tylko, że on powiedział że ma klaustrofobie.
Dotarł do podniszczonych schodów, które prowadziły do starej zardzewiałej klapy.
- Nareszcie. - otworzył ją z ulgą wchodząc do schronu.

[Grantville] Dzień 3, popołudnie
Kage niemal wskoczył na drzewo wspinając się po nim jak szympans. Zasiadając w koronie drzewa stojącego na skraju placu miał świetny widok na plac.
Jeśli będziemy ich tu codziennie zwoływać w końcu postawią na rynku namioty do spania.
Dobrze wiedział że dzieciaki z Grantville nie znoszą, gdy ktoś marnuje ich cenny czas. W końcu był jednym z nich.
~dwie godziny wcześniej~
Neah nie przekazał wiadomości, więc Kage zawitał do mieszkania dziadka Nerine. I tym sposobem poznał Effy, która czyta w myślach i dość sympatycznego Chantala.
Jednak największe wrażenie wywarła na nim Nerine. Potrzebował 7 sekund aby odczytać jej moc.
Trzy kreski. Chronokineza.
Władza nad czasem.

Przedstawił się przed nieznaną mu dwójką, zapamiętując ich twarze, po czym naświetlił im swój plan.
- Ogólnie chodzi o to, aby zdobyć przewagę nad Michaeltown...
- Już ją mamy. - przerwała mu bezpardonowo Nerine.
- ... bo tamci po ujrzeniu tego co jest tu postanowią nas prześcignąć. - kontynuował niewzruszony. - A mając lepsze warunki, wyprzedzą nas w zanim się obejrzymy. Może właśnie to zrobili. - odparł, nie wiedząc nawet jak bliski jest prawdzie.
- Więc co chcesz zrobić? - zapytała Effy spoglądając na niego niechętnie.
- Wyczytaj to z moich myśli. - odparł na tyle cicho, aby usłyszały go jedynie dziewczyny które siedziały naprzeciwko niego przy stole.
Wszystkich zmroziło. Nerine spojrzała podejrzliwie na Usagi'ego.
- Nie, Deb nic mi nie mówiła. To moja moc. - kontynuował tym samym tonem.
Chodzi o wojnę, Effy.
- Wojnę? Oszalałeś?! - zapytała realnie przerażona. Nerine spojrzała podejrzliwie na Usagi'ego, który w tej chwili rozkaszlał się, aby stłumić śmiech.
- Znacie tylko jedno pojęcie wojny? Bitwy i obozy śmierci? - zapytał odbijając się od stołu i stając na nogach zanim jego krzesło z głośnym trzaskiem opadło na podłogę. Chantal i Neah, dotychczas skupiający się na grze spojrzeli na niego. - Chodzi mi o Zimną Wojnę. Nie bezpośredni atak, a wyścig zbrojeń, sabotaż, a w ostateczności wojnę podjazdową. Jeśli chcecie rządzić tym miastem potrzebujecie milicji, która będzie twardą ręką utrzymywała tu porządek. Jednocześnie musimy przejąc elektrownię i obsadzić w Michaeltown swoich ludzi. Potrzebna jest nam broń i jedzenie z upraw, co zmusi nas do jakiegoś paktu z tamtymi. Dlatego potrzebujemy prądu. Prąd za żywność. W elektrowni i bunkrze znajdziemy pełno broni, którą przeniesiemy tunelami.
- Skąd w tym planie tunele? - zapytała Nerine. Jednak Effy dotknęła dłoni tamtej spoglądając na Japończyka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Widocznie wychwyciła już wspomnienie rozmowy z Lukiem - A gdzie ty się widzisz w tym wszystkim? - zmieniła strategię, chcąc szukając dziury w całym?
- W milicji. Znam psychikę tutejszych, rozkład ulic, mam kilku ciekawych znajomych więc pasuje idealnie. - nachylił się nad nią, gromiąc przy tym Effy wzrokiem który mówił " Nie czytaj mi w myślach." - Do tego mam moc odczytywania mocy innych i wiem że walcząc przeciw komuś kto włada czasem nie miałbym szans. To jak? - zapytał wypowiadając ostatnie zdanie na głos.
- Wiesz... - urwała na chwilę próbując ponownie znaleźć jakieś niedociągnięcie. - Dobra. Nie mamy niczego lepszego.
- Dzięki! Na placu za dwie godziny! - i wybiegł kierując się w stronę cmentarza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:14, 17 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, południe – Jenny

Jenny przechadzała się uliczkami miasta. W pewnym momencie zobaczyła znajomą twarz. Twarz bardzo dobrze jej znaną. Twarz która kochała.
„Michelle”
- MICHELLE! – krzyknęła bardzo zadowolona. W końcu nie widziała jej dobry kawał czasu.
- Mała J! – Odpowiedziała równie rozradowana trzymając otwartą butelkę wina w dłoni. Szybkim krokiem stanęły blisko siebie. – Co ty tutaj robisz?
- Wpadłam z bratem i Des na wycieczkę. Brakowało mi ciebie. Bardzo. Myślałam, że podbiłaś już Grantville i zapomniałaś już o małej Jenny.
- Chyba śnisz – zaśmiały się obie. Po czym usiadły Na skwerku z trawą.
- Jak się tutaj masz?
- Jest dobrze. Nikt nie wytyka mnie palcem ‘ta od broni’, ‘ta od rabunku sklepu’. Ludzie z poprawczaka mają swoją historię. I okazało się, ze nie jestem najgorszą osobą na świecie – zaśmiała się i napiła się wina. – Zmieniłam swój światopogląd. A ty jak się trzymasz w „tym dobrym mieście”?
- Jest normalnie. Chodziłam trochę na zajęcia z szycia, ale były tak porąbane. Wróć, kobieta nic nie potrafiła, ja ją uczyłam i przestałam na nie uczęszczać. Dostawałam się do gazet. Miałam mieć stoisko na dniach miasta, jednak stało się to. Pufff! – po czym zabrała Michelle butelkę i sama się napiła.
- Uważaj! – zaśmiała się.
- Spokojnie, pamiętasz swoje urodziny, czy tam jakaś imprezę? Mam mocną głowę – po czym znów upiła łyk. – To po tacie – znów nastąpił wybuch śmiechu.
- Widzę, że w końcu możesz być sobą – wskazała na jej czarne, wiązane koturny za kostkę.
- Teraz nic mnie nie powstrzyma – pociągnęła kolejny łyk.- Cały świat wypuffną. Ciekawe co będzie za kilka miesięcy. Wszystko nie będzie trwało wiecznie w tym akwarium. – po czym wskazała w niebo. - A jak w poprawczaku? Tyle razy chciałam cię odwiedzić, ale…
- Rozumiem. W poprawczaku jest okej. Mam fajną klasę. Jedna dziewczyna potrafi odpalić papierosa dłonią.
- Zupełnie jak Dan – wymamrotała. Po czym wypiła kolejny łyk, a Michelle patrzyła pytająco. – On jest jak żywy kontakt. Prąd. Ale. W tym miejscu jest sporo takich osób.
- Dwaj mi łyka! – zaśmiały się. Lubiły się śmiać, spędzać czas w swoim towarzystwie.
- Nie wypij mi wszystkiego! Dobre jest!
- Mam jeszcze jedno w torbie.
Dziewczyny siedziały, rozmawiały, śmiały się. Wypiły oba wina. Jenny była lekko wstawiona, jednak miała racje. Posiadała mocną głowę.
- Musze się zbierać, umówiliśmy się przy naszym pięknym, nowym mercedesem o 18.00. – Wstała i otrząsnęła się z trawy. - Wracasz ze mną?
- Jen, wpadnę do ciebie. Teraz zostanę. Zobaczę co tutaj się dzieje. Szykuj się na odwiedziny!
- Czekam na ciebie. Do zobaczenia – po czym pocałowała ją w policzek. – O, widzę, ze nosisz mają bransoletę – zobaczyła na nadgarstku swoje dzieło.
- Pa, mała J! –krzyknęła do odchodzącej dziewczyny. Tamtej zaplątały się nogi i potknęła się.
- Spokojnie! Jestem mistrzynią chodzenia w wysokich butach, nawet po alkoholu! Mam to po tobie. – zaśmiała się, a przyjaciółka odpowiedziała tym samym. Pomachały sobie już sobie ostatni raz. Jenny zniknęła za zakrętem.


[MT] Dzień 3, południe – Lisa.

Lisa wysłuchała przemówienia Lacie po czym poszła do dziewczyny i powiedziała:
[b]- Lacie, chciałabym być w policji. Mieć broń
– uśmiechnęła się niewinnie.
- Zajmiemy się tym jutro. Dziś już mamy pracę.
- W czym mam pomóc?
- Ogarnij te dzieciaki na ulicy, a później zajmij się lekami – wiedziała, że można jej ufać. Dziewczyny rozeszły się.
Lisa zajęła się tym co jej przydzielono. Dobrze zarządzała ludźmi. Na wieczór poszła do szpitala. Wiedziała, że tam spotka Lacie. Weszła cicho do budynku.
- Laicie…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 22:02, 17 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 3, popołudnie.

Lacie puściła dłoń chłopca. Zapewniła go po raz kolejny, że wszystko będzie w porządku i by wrócił do swojego rodzeństwa.
Nie wyglądał na przekonanego. - pomyślała ponuro, udając się w stronę gabinetu ordynatora, głównie dlatego, że to tam znajdował się ten najwygodniejszy fotel. - Ale i tak dobrze kłamię.
Zatrzasnęła za sobą drzwi i usiadła przy biurku, opierając łokcie na blacie. Przymknęła na chwilę oczy, jednak szybko otworzyła je, usłyszawszy skrzypnięcie drzwi. Uniosła wzrok i dostrzegła Warpa, z plastikowym kubkiem w dłoni.
- Fajne są te automaty na korytarzach. - stwierdził, stawiając przed nią parujący napój. - To czekolada.
- Super. - odparła markotnie Lacie, biorąc ją do rąk.
Chwilę potem zrobiło jej się ciemno przed oczami. Ostatkiem sił powstrzymała drżenie ramion, jednak coś wślizgnęło się do jej umysłu. Po prostu to czuła. Nieprzyjemne uczucie powoli przeradzające się w ból. Otworzyła szerzej oczy i wypuściła z rąk gorący napój, który rozlał się na jej nogi. Warp wydał cichy okrzyk i rzucił się w jej kierunku. Szybko wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek.
- Nie boli? Chwila... - przesunął dłonią po jej nodze. - To niemożliwe...
Lacie wyrwała mu chusteczki i wytarła materiał sukienki.
- To przez zmęczenie. - powiedziała drżącym głosem.
A właśnie, że nie! To było chore, to...
Zerwała się, przewracając przy okazji krzesło. Przyłożyła dłoń do czoła.
Halucynacje. Z pewnością.
Warp przypatrywał jej się z niepokojem. Lacie spojrzała na młodszego od siebie chłopaka i uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Czy ta twoja moc... Działa na ciebie, prawda?
- Tak. - odparła Lacie, obejmując sama siebie. Poczuła miłe ciepło rozlewające się po ciele i dodające jej sił. - Wychodzę. Posprzątasz to?
- Jasne, Uzdrowicielko. - Warp wyszczerzył się złośliwie.
Lacie przeszła korytarzem i zeszła na sam dół, kierując się w stronę głównego wejścia. Po drodze natknęła się na poznaną dzisiaj dziesięciolatkę.
- Lacie...
- Lisa. - Położyła dłoń na jej głowie. - Poradziłaś sobie ze wszystkim?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Czw 22:03, 17 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 21:22, 18 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 3 (3 lipca), późne popołudnie

Sophie otworzyła oczy.
''Gdzie ja jestem, do cholery?''
Kiedy rozejrzała się po pomieszczeniu, wszystko sobie przypomniała.
Po raz drugi użyła swojej mocy.
''Dziwne... Jeszcze przed zaśnięciem bolała mnie głowa.''
Dziewczyna podniosła rękę i potarła nią czoło.
''Lacie...''
Na myśl o przyjaciółce wstała i wyszła z gabinetu. Przez parę chwil podążała korytarzem, kiedy usłyszała znajomy głos.
- Lacie, właśnie cię szukałam.
Dziewczyna podeszła do Sophie i mocno ją przytuliła.
- Jak się czujesz? Jeszcze godzinę temu wyglądałaś bardzo marnie.
- To za twoją zasługą czuję się wyśmienicie.
Lacie uśmiechnęła się szeroko.
- A w ogóle, jak ja się znalazłam w gabinecie?
- Ten chłopak, Tom, pomógł mi ciebie przenieść.
Sophie rozejrzała się po korytarzu i dopiero teraz zauważyła stojącą niedaleko dziewczynę o ciemnych, kręconych włosach. Sophie podeszła do niej i wyciągnęła rękę.
- Hej, jestem Sophie.
- Lisa. - dziewczyna uśmiechnęła się przyjacielsko i odwzajemniła uścisk.
Dziewczyny przez parę chwil rozmawiały na różne tematy.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale mamy jeszcze dużo do roboty. - powiedziała Lacie, kierując się w stronę głównego gabinetu.
- Idziemy z tobą.
- Tak jest! - powiedziała wesoło Lisa i poszła za dziewczynami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 7:55, 19 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 3, 3 lipca, wieczór.

Ethan przechodził akurat naprzeciwko punktu szpitalnego, z pustą siatką w garści, twarzą wysmarowaną kurzem, nogawkami postrzępionymi od szklanych drobinek i z kaszkietem na głowie - praktycznie nikt nie powinien go rozpoznać.
Prowadził swój własny obchód po całym mieście. Wszyscy zbieracze, nadzorcy i zamiatacze poszli już do domów.
Miasto nie wyglądało o tyle lepiej, o ile mniej było w nim bałaganu. Kosze na śmieci wrócono do dawnej pozycji, większość szkła zebrano z chodników, mniej powyginane znaki drogowe zostały wyprostowane. Jednak nigdzie, gdzie okiem sięgnąć, nie ostała się niezbita szyba, na podwórkach walały się puszki i paczki po chipsach, zjedzone przez pierwsze dwa dni.
Ethan postukał się w nos, spojrzał w niebo, cofnął się do poprzedniej ulicy, i wskoczył na jego rower, zostawiony tam przed paroma chwilami.
Machnął kilkanaście razy nogami i już był w ZOO.
Wszedł do budki biletera i położył głowę na ramionach.
Zapadając w sen wymruczał:
- I tak oto skończył się dzień trzeci.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 21:48, 19 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 3 (3 lipca), późny wieczór.

- Dzięki za pomoc. - powiedziała powoli Lacie, spoglądając na Lisę, Warpa i Sophie. - Naprawdę...
Warp uśmiechnął się do niej.
- Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. A Nea podobno załatwiła paru ochotników chcących zostać "strażą miejską".
Lacie odwzajemniła uśmiech, przyglądając się przez chwilę Lisie. Tak jakby wyczuwszy że powinna już iść, pożegnała się i odeszła.
Przez poprzednie parę godzin starała się ograniczyć kontakty z dziewczynką, bo była pewna, że ta czegoś od niej chce, a...
A 10-latce mogę dać najwyżej pistolet na wodę.
Szli chwilę w milczeniu. Nagle Lacie przystanęła i zmarszczyła brwi.
- Uzdrowicielko? - Warp chwycił ją za ramię, zwyczajowo majtając głową, by cokolwiek zauważyć przez swoje kołtuny. - Coś się stało?
Lacie zwrygnęła się ponownie.
- Czy ktokolwiek z was wymówił przed chwilą moje imię? - zapytała szeptem, obejmując się ramionami i wbijając wzrok w ziemię.
Pokręcili głowami.
- Jesteś zmęczona.
Lacie uśmiechnęła się słabo.
- Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje. - dotknęła dłonią delikatnie swojego czoła. Przystanęła na chwilę, odkrywszy, że nic to nie pomogło na jej ból głowy. Zagryzła wargi i przyspieszyła kroku.
Sophie obrzuciła ją zaniepokojonym spojrzeniem.
- Najpierw ty się martwisz o mnie, a potem ja o ciebie?
Lacie, nic nie odpowiedziawszy uśmiechnęła się ponuro sama do siebie, po czym załkała cicho.
- Nie pozwoliłam sobie na chwilę słabości przez całe trzy dni. - usprawiedliwiła się, po czym wybuchnęła płaczem. Zaszlochała, gdy Sophie objęła ją ramieniem. Jasne włosy rozsypały się po koszulce Sophie, gdy oparła głowę na jej ramieniu.
- Przepraszam. - Ukryła twarz w dłoniach, przeklinając w duchu własną wrażliwość. - To chyba mnie przerosło. To dopiero trzeci dzień tego koszmaru, a ja już dostałam dwie pretensję, że nie potrafię... Nie potrafię wyleczy - głos jej się załamał. Otarła oczy rękoma i odsunęła się od Sophie.
- To nie twoja wina.
- Do tego chyba oszalałam. - wybuchnęła nerwowym śmiechem. - Poczułam pulsujący ból w głowie mieszający się z moim imieniem.
- Zdawało ci się. - odparła uspokajająco Sophie.
- Tak. - szepnęła Lacie bez przekonania. Jej wzrok podążył ku domowi Sophie. Uściskała przyjaciółkę. - Dobranoc.
Na chwiejnych nogach przeszła przez trawnik i otworzyła drzwi. Zamknęła je cicho za sobą, wślizgując się do salonu. Na kanapie siedziała Rose, z książką otwartą na kolanach. Mamrotała pod nosem, zawsze robiła to, czytając.
Lacie wysiliła się na uśmiech. Otarła spływające po policzkach ostatnie łzy.
- Co ty tam mamroczesz?
- Płakałaś. - stwierdziła spokojnie Rosemary, klepiąc ręką miejsce koło siebie. - Chodź, opowiesz młodszej siostrze o swoich smutkach.
Lacie zaśmiała się cicho, siadając koło niej.
- Nie boisz się zostawać sama w domu? - zapytała z troską.
- Nie. Mam Ozwalda. Mam Shirei. - odparła Rose, uśmiechając się złośliwie. - Mam ciebie, chociaż dzisiaj zostawiłaś mnie na cały dzień.
Udała obrażoną, po czym zagwizdała cicho. Biała papuga poruszyła się w klatce leżącej na stoliku w drugim kącie pokoju. Lacie zerwała się z kanapy i czym prędzej uwolniła ptaka. Shirei wdrapała się na jej ramię, ruszając główką z zadowoleniem.
- Przepraszam, Shi. - pogładziła dwoma palcami jej główkę. Spojrzała na Rose. - Co ty tak w ogóle tam czytasz?
Dziewczynka uniosła wzrok nad książki.
- Pierwsza książka z brzegu. Te dwie strony są poświęcone jakiejś bogini zemsty i sprawiedliwości...
Lacie otworzyła usta, chcąc powiedzieć, że wie, o kogo chodzi, jednak siedząca na jej ramieniu Shi uprzedziła ją.
- Nemezis.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Sob 21:49, 19 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:38, 19 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, po południu - Hayley

Hayley biegała od jednego dziecka do drugiego. Non stop słychać było płacz lub krzyki. Szczególnie dużo było tu dzieciaków w wieku 5-8 lat. Zwykle ci najstarsi bili się i przeklinali. To z nimi rudowłosa miała najwięcej problemów.
-Billy, John, uspokójcie się do jasnej Anielki! - wrzasnęła.
-Długo się nie powstrzymasz z przekleństwami. - stwierdziła Aimee karmiąc jakiegoś niemowlaka butelką.
-Cholerne bachory. - mruknęła pod nosem dziewczyna i rozdzieliła chłopców.
-John, nie sądzisz, że jesteś za duży na przedszkole? Masz 8 lat, z pewnością lepiej byś się czuł u swojego rodzeństwa.
-Moje rodzeństwo mnie nie chce. - powiedział. - Poza tym siostra zrobiła puff jak rodzice. A brat pewnie teraz zajął mi pokój.
Hayley warknęła cicho i wróciła do swoich zajęć. Chwilę później wyciągnęła gitarę i zaczęła grać jakąś smutną melodię. Ta cała praca naprawdę ją wykańczała. Dzieci dzieliły się na kilka grup. Pierwsza nieustannie płakała i krzyczała, że chce do rodziców. Druga cały czas przeszkadzała, robiła zamieszanie i olewała opiekunów. I ostatnia, trzecia składała się z cichych dzieciaków, które tylko co jakiś czas szlochały za rodzicami. Niestety tych ostatnich było najmniej.
Westchnęła cicho i odłożyła Wojtka. Dzieci znów zaczęły marudzić.
-Ich jest za dużo. - jęknęła Aimee. - Powinniśmy zrobić jakąś granicę wieku. Na przykład do 5 lat.
-Pogadam z Nerine.


[Grantville] Dzień 3, wieczór - Lily

Blondwłosa dziewczyna szła ulicami Grantville uśmiechając się szeroko. Obok niej biegł owczarek niemiecki - Bandi. Rodzice zawsze uważali, że to dziwne imię, ale Lily się podobało i to było najważniejsze. Kierowała się w stronę przedszkola. Słyszała przemówienie Devein i wiedziała, że na pewno przyda się jako opiekunka. Pchnęła drzwi budynku i weszła do środka razem z Bandi'm. Do jej uszu natychmiast dotarł płacz i krzyki dzieci.
-Dzień dobry wszystkim! - krzyknęła na całe gardło. W sali zrobiło się trochę ciszej. Dzieci widząc psa natychmiast do niego podbiegły. Rudowłosa dziewczyna również podeszła do Lily.
-Cześć, jestem Hayley. Przyszłaś po swoje rodzeństwo? - zapytała z uśmiechem.
-Nie, nie, nie mam rodzeństwa. Znaczy mam starszego brata ale on jest gdzieś w Michaeltown i raczej niepotrzebne mu przedszkole. Chciałam zapisać się do pomocy w przedszkolu.
Rudowłosa wydawała się lekko rozczarowana, jednak gdy usłyszała o pomocy natychmiast się ożywiła.
-Chcesz pomóc? To cudownie! Możesz zacząć od teraz. - wcisnęła jej w ręce niemowlaka.
-Oh, patrz jakie ma słodkie oczka! - pisnęła blondynka.
Hayley popatrzyła na nią jak na wariatkę.
-Po paru dniach to maleństwo przestanie wydawać ci się takie urocze.
Lily spojrzała na nią nic nie rozumiejąc.
-Nie lubisz tej pracy? Znaczy, wiesz, to była dobrowolna robota, więc jak się zgłosiłaś to powinnaś lubić dzieci. Ale nie lubisz, czyli że...robisz coś czego nie chcesz? Pozostaje pytanie po co? Dlaczego się męczysz? Ja lubię dzieci, więc to normalne, ale ty...?
-O czym ty mówisz? - Hayley spojrzała na nią ze zdziwieniem. Lily zignorowała to. Ludzie często nie rozumieli jej toku myślenia. Skupiła się na dziecku.
-Patrz jaki on słoodkii! Macha do mnie! Macha! I jaką ma malutką rączkę! - piszczała dziewczyna.
Rudowłosa przewróciła oczami i wróciła do pracy.
Kilka godzin później wszystkie maluchy już spały. Aimee położyła się w fotelu i przytuliła brązowowłosą trzylatkę, która spała jej na kolanach.
-Na pewno chcesz dzisiaj zostać? - spytała ją Hayley.
-I tak nie mam za bardzo gdzie iść. Wolę siedzieć tutaj niż w moim pustym domu. Poza tym boję się teraz wychodzić. - powiedziała cicho dziewczyna.
-A ty? - ruda zwróciła się do Lily. -Zostajesz czy wracasz?
Blondynka potrząsnęła głową.
-Jestem tak jakby bezdomna. Znaczy...rodzice mieszkali w Michaeltown. Nie sądzę bym teraz mogła tam wrócić.
Ktoś zapukał do drzwi i po chwili do pomieszczenia wszedł wysoki ciemnowłosy chłopak.
-Cześć Hayley, wracamy razem?
Rudowłosa zarumieniła się i sięgnęła po swoją gitarę.
-Pewnie Travis.
-Hej, jestem Lily. - blondynka uścisnęła chłopakowi rękę szeroko się uśmiechając.
-Cześć. Ciebie też odprowadzić?
-Nie, nie trzeba. I tak nie mam gdzie mieszkać.
-To...może pójdziesz z nami? Nerine na pewno da ci jakiś pokój.
-Mieszkacie z Nerine? Tą Nerine? Nerine Devein?! - wytrzeszczyła oczy.
-No już, uspokój się! - warknęła Hayley. - Ona wcale nie jest taka cudowna. Skoro chcesz iść z nami to idź, nikt ci nie zabroni.
-Dziękuję! - pisnęła i uścisnęła dziewczynę.
Zagwizdała na Bandi'ego i wyszła razem za resztą. Całą drogę wlokła się z tyłu obserwując okolicę.
-Uwielbiam nocne spacery. - powiedziała do siebie. Pies wesoło zaszczekał i pogłaskała go po łbie.
Travis i Hayley byli spory kawałek przed nią i razem się z czegoś śmiali. Lily dogoniła ich w momencie, gdy chłopak otwierał bramę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:14, 19 Maj 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 3 (3 VII), po południe

Rozdzielili się.
Desiree wraz z Dogiem i swoją ukochaną pupilką ruszyła... w sumie to sama nie wiedziała gdzie. Jedyne co była pewna to to że szła. Mijała całe stada domów. W sumie to nie wiedziała, gdzie chce dojść. W końcu przyjechała do Grantville tylko dlatego, że Dan tak chciał. No i chciała poprowadzić samochodem. Co jak się okazało jest całkiem fajne...
Tak więc bez żadnego celu szła sobie. Już po chwili zaczęło jej się to nudzić, więc wyjęła z kieszeni kluczyki od samochodu i zaczeła nimi kręcić wokół palca. I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, kluczyk wyślizgnął się jej i poleciał wprost do studzienki kanalizacyjnej.
- Cholera - mruknęła Desiree pod nosem. Uklękła przed studzienką i uchyliła właz. Nie, nie zamierzała iść tam po klucze. Zamierzała kogoś tam wysłać...
- No dalej słońce! Idź tam! Wiem, że potrafisz... - Ale Megan wcale nie chciała złazić do dziury. - No! Wiem, że to umiesz! Chcesz, żeby Daniel nas zabił za zgubienie kluczyków? Zbyt małej ilości zwierząt zrobiłam sekcję, aby umierać! - jęknęła. Ale Megan zamiast wleźć do dziury, wlazła na głowę Des.
- Megan, czy ty chcesz mnie wkurzyć? - spytała Des zezując w górę na pająka, który zszedł jej na czoło. Dog zamiauczał. - Widzisz nawet Dog twierdzi, że powinnaś tam zejść. Bądź lojalna! Ły ne pszkyj my tu!* - Ostatnie zdanie krzyknęła, gdy tarantula usiadła jej na ustach.
Des poddała próby zmuszenia Megan do zejścia po klucze i spokojnie usiadła w pozycji lotosu*, gapiąc się beznamiętnie w dziurę. Przez chwilę zastanawiała się nad zejściem po drabince po przedmiot, ale zrezygnowała z tego. Po co miała narażać swój nos?
- Obiecuję, że potnę cię i sprzedam jakiemuś uniwersytetowi jak umrzesz - przyrzekła Desiree Megan, czując się przez nią zdradzona. Doggy zaaprobował tą decyzję głośno miaucząc.
Des westchnęła i nie zmieniając pozycji zamknęła właz, a potem wyjęła z plecaka nożyczki i zaczęła się nimi bawić.

*I nie pyskuj mi tu!
** Czyli zwykły siad turecki, tyle że z stopami na udach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chihiro dnia Nie 0:02, 20 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 23:24, 19 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, późne popołudnie.

Nerine przeżyła pewną część dnia jak we śnie. Po przyjściu do domu, Effy ucieszyła się z jej powrotu podczas gdy Neah próbował ogarnąć co się wydarzyło. Chwilę potem była przebrana w swoje glany, czarne rurki i czerwoną koszulke z napisem U2. Jej peruka i soczewki zniknęły wraz z starym ubraniem. Effy oddała Devein broń i dała jej radę by się tym nie bawiła. Neah siedział wyjątkowo cicho. Zapewne zaatakowane przez dziewczyne naruszało jakoś jego męską dumę. Nerine ruszyła do kuchni i przez pewien czas zajęła się zjadaniem owoców i jogurtów. Zupki chińskie zostawiła na stole obiecując sobie, że potem je odda do hurtowni. Dziewczyna ruszyła do salonu pogadać wraz z innymi. Szybko zauważyła, że Neah zachowuje się dziwnie. Tak dziwnie, jakby coś ukrywał.
Prawie godzinę później pojawił się Kage. Rozmowa na początku ją nudziła. Potem zorientowała się, że on wie. Wie wszystko o mocach. W myślach błagała by jej nie wydał. A potem zaczęła się rozmowa o zimnej wojnie. Nie podobało się jej to. Nie chciała wojny. Jednak jakaś część jej umysłu popierała ten pomysł.
Tunele. Ta część planu ją zaintrygowała. Zamierzała sama potem sprawdzić wszystki tunele. Potem przeszli do milicji. Kage pragnął zająć się porządkiem podczas gdy Chantal i jego ludzie byli gotowi by ten porządek zburzyć. Skrzywiła się. Potem Usagi poruszył temat zebrania na placu i - co gorsza - temat mocy Nerine. A potem po prostu wyszedł.
Nerine spojrzała na grupkę gdy zamknęły się drzwi. Effy zapewne dopiero wtedy zdała sobie sprawę o co chodziło w kłótni Nerine i Neah'a. I wtedy Devein pomyślała o sprawie w komisariacie. Sprawa stała się dla Effy prosta i zrozumiała. Dziewczyna odsunęła się od Nerine i zasłoniła dłonią usta. Brunetka jedynie spojrzała na grupe i cisnęła szklanką, którą miała w rękach, o ścianę salonu. Chantal podniósł głowę znad gry jakby obudzony i rozejrzał się poszukiwaniu źródła hałasu. Neah spojrzał na Neri i przechylił głowę w pewien błagający sposób.
- Nerine, błagam, tylko nie to.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Sob 23:29, 19 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:57, 19 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, późne popołudnie – Dan
Dan razem z Deb szli do miejsca, gdzie zaparkowano Mercedesa. Na miejscu byli pierwsi.
- Spokojnie, pewnie zaraz się pojawia – wiedział, że w dużym stopniu mógł ufać dziewczynie. Nigdy nie był uprzedzany do dzieciaków z Grantville.
„Nigdy nie byli, nie są i nie będą gorsi.”
-Daaaaaaaan! – usłyszeli krzyk Jenny na ulicy. Po kilku minutach była już koło nich. – Jestem Jennnnnny – uśmiechnęła się promiennie do nieznajomej dziewczyny.
- Deb.
- Dan dotrzymuje słowa. Obiecał, ze zaprosi cię na Scrabble.
- Piłaś? – zapytał Dan.
- Nie – urwała – no dobra, troszeczkę. Mam mocną głowę, po tacie.
- Dan, wyluzuj! To Grantville– powiedziała Deb. – Ile wypiłaś?
- Wypiłyśmy na pól dwie butelki, dobra ja piłam trochę więcej.
- Ma mocną głowę, wytrzeźwieje. To gdzie ta Des?

[MT] Dzień 3,wieczór– Lisa

Dziewczynka wróciła do domu. Przez cały czas myślała o dzisiejszym dniu. Wykonała wszystko bardzo dobrze, właściwe znakomicie. Nawet jej się to podobało. Nadal chciała mieć broń, Lacie wiedziała, gdzie jest, ale jej bezinteresowność była dla Lisy czymś niesamowitym. Obiecała sobie, że jutro też do niej pójdzie.
”A może by tak urządzić Ethanowi i Lacie romantyczną kolacje?”
Tego wieczoru sen przyszedł do niej znacznie szybciej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 9:52, 20 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, późne popołudnie
Deborah z każdą chwilą coraz bardziej się niecierpliwiła. Chyba nie powinna wyjeżdżać do Michaeltown bez słowa, ale potrzebowała odmiany. Chciała posłuchać o tym, co planował Kage, doszła jednak do wniosku, że mogą powiedzieć jej o planach później, a ona w międzyczasie odwiedzi Michaeltown i sprawdzi jak się u nich sprawy mają.
- To gdzie ta Des? - mruknęła.
- Mmm... cześć - usłyszeli. Odwróciła się i zobaczyła brunetkę o jednym oku niebieskim, drugim zielonym. Zlustrowała Deb wzrokiem. - My się znamy? Desiree.
- Deborah - przedstawiła się szybko. - Wygląda na to, że jestem waszym dzisiejszym którymś tam graczem w Scrabble.
- Co z kluczykami? - zagadnął Dan.
- No, ten... tak jakby... i wtedy... - Desiree wzruszyła ramionami. - Wylądowały gdzieś w ściekach.
- Suuuperrr... to jak my wróóócimy do Michaeltown?! - pisnęła Jenny, zataczając koło.
- Potrzebujemy nowego samochodu... - westchnął Dan.
- Niekoniecznie - wtrąciła Deb. - Miejmy nadzieję, że nie ma alarmu.
Stanęła na przeciwko wozu i z całej siły uderzyła pięścią w szybę. Część się rozleciała. Nie raz zdarzało jej się kraść samochody - jeszcze w Michaeltown kilka razy zabrano ją na posterunek z tego powodu.
Niepewnie wyciągnęła rękę przez szybę w kierunku panelu pod kierownicą. Podpalić czy rozwalić?
Kilka minut siłowała się z panelem, aż w końcu zobaczyła dwa upragnione kabelki: niebieski i czerwony. Połączyła je ze sobą.
- Voilà.
Zapakowali się do samochodu - Desiree na miejsce kierowcy, Dan pasażera obok. Deborah wepchnęła Jenny do tyłu i usiadła obok niej.
- Postaraj się nie zwymiotować - szepnęła, a chwilę później zaniosła się śmiechem.
Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów.
- Nie będzie wam przeszkadzać, jeśli zapalę? - spytała i nie czekając na odpowiedź, dodała - Nie? Okej. A nawet jeśli, to i tak zapalę, wszystko jedno.
Odpaliła papierosa, zaciągnęła się i wydmuchała dym przez rozbite okno od strony Desiree.
Ruszyli w kierunku Michaeltown.
*pół godziny później*
- Dobra, ja zaczynam - wyrwała się Deb, spoglądając na swoje litery. - Śmierć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 12:44, 20 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Dom Lacie] Dzień 4, (4 lipca), wschód słońca.

- Uzdrowicielko! - Lacie obudziła się, usłyszawszy głośny, skrzeczący głos. Przetarła oczy i wygramoliła się z pościeli.
- Nauczyłam ją tego. - powiedziała radośnie Rose, siedząca przy łóżku w jej pokoju. Rzuciła papudze więcej nasion.
- Uzdrowicielko! - powtórzyła Shi, przechylając głowę.
Lacie westchnęła ciężko, zrzucając z siebie koszulę nocną i otwierając szafę. Ubrała się w białą koszulkę na ramiączkach i dżinsową spódniczkę do kolan. Zawiązała białe trampki i spojrzała z wyrzutem na siostrę.
- Dlaczego obudziłaś mnie tak wcześnie?
- Bo dzisiaj nie zamierzam pozwolić, byś wyszła z domu przeze mnie. Poza tym powinnaś mnie pilnować! - Rose tupnęła nogą, udając oburzenie.
- Dobrze wiesz, że nie możesz dotykać czajnika, uważać na...
- Żartowałam. - uśmiechnęła się Rose.
- Ale masz rację, nie powinnam była zostawiać cię samej. Jeśli coś sobie zrobisz, to nawet tego nie zauważyć! - Lacie wciągnęła głęboko powietrze, w nagłym ataku paniki. - Przecież... Twoja głupia choroba...
Rose uderzyła dłonią w czoło.
- Głupia jesteś. Uważam na każdym kroku.
Lacie złapała ją za ramię, wskazując nowe zadrapanie.
- Więc co to jest?
- Nawet nie zauważyłam. - odparła Rose, wzruszając ramionami. Pociągnęła ją za rękę w stronę kuchni. - Poszłam wczoraj po porcję jedzenia. I dostałam jeszcze paczkę cukierków od jakiegoś gościa, któremu złamaną nogę wyleczyłaś! A ty co wczoraj jadłaś?
- Napój energetyzujący. - Lacie usiadła, opierając łokcie na stole.
Rose postawiła przed nią miskę płatków.
- Wcinaj. - przyglądała się przez chwilę jedzącej Lacie. - Już wszystko w porządku?
- Tak. - odparła markotnie.
- Miasto wygląda naprawdę lepiej. - Rose pokiwała głową z uznaniem. - Poza tym nie mamy żadnego rannego dzieciaka.
- Mamy. - Lacie przesunęła palcem po zadrapaniu na skórze Rose. Od razu zniknęło. - Już nie.
Dziewczynka uśmiechnęła się, wstała i związała swoje krótkie loczki.
- Czy pomyślałaś, że tam też ktoś może potrzebować pomocy? Warto by zajrzeć do...
- Nie. - jęknęła Lacie.
- Skoro już potrafisz robić coś takiego, to powinnaś pomóc wszystkim. - Rose uśmiechnęła się, sprzątając ze stołu. - Spokojnie, to zajmie nam pół dnia, i wrócimy. Co ty na to?
- Dobra, zajrzyjmy do tego cholernego Grantville. - zgodziła się Lacie zrezygnowanym tonem - Idziemy z buta?
- Nieee. - Rose skrzywiła się. - Pojedziemy samochodem. Przecież mamy samochód.
- Nie umiem prowadzić. - Lacie sięgnęła po swój plecak "obronny".
Parę minut później były już w garażu, przyglądając się samochodowi rodziców. Był niebieski, i dlatego otrzymał proste imię. Blue.
Lacie wsunęła się na fotel kierowcy i przekręciła kluczyk.
- Zapnij pas. - rozkazała siedzącej obok Rose. - Nie zabij nas, Blue.
- Gazu! - zaskrzeczała Shirei, usadowiwszy się na ramieniu Rosemary.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 12:47, 20 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:17, 20 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, ranek - Leme
- Nudzę się – mruknęła sama do siebie Kuolema Brooke. Siedziała na jednej z ławeczek wokół placu – żeby w ogóle było na niej miejsce, musiała zgarnąć całą stertę papierków i puszek po napojach energetycznych, gazowanych, trafiły się nawet alkoholowe – niby Uzdrowicielka zorganizowała jakieś tam sprzątanie, ale zaraz po tym jak zniknęły stare śmieci, pojawiły się nowe.
Minęły trzy dni odkąd zniknęli dorośli, odkąd nastała nowa era. Nowy świat, nowe możliwości – tak na początku myślała Leme, ale zapał opuścił ją po jednym dniu. Co z tego, że można było coś robić bez pozwolenia dorosłych, skoro wszyscy mogli, a nie tylko grupka?
Westchnęła.
"Nuuuda"
Powinna się czymś zająć, ale nie wiedziała czym. Zgłosić się na ochotnika do przedszkola? Nie, to oznaczało przebywanie z dziećmi, a za dziećmi Leme nie przepadała. Szpital? Co tam było do roboty, skoro co chwila krzątała się tam Uzdrowicielka?
Wróciła do domu. Włączyła komputer, otworzyła Worda i zaczęła notować.
Od trzech dni nie ma dorosłych. Z wiarygodnych źródeł wiadomo, że jesteśmy otoczeni barierą pod napięciem. Rządowy eksperyment, chwilowa zachcianka Boga, obcy, czy nietypowe zjawisko paranormalne?
Zrobiła linijkę odstępu, drukowanymi literami napisała „Zdolności paranormalne w Nowym Świecie” i zaczęła po kolei opisywać to, co zaobserwowała – zdolności Lacie i kilku innych osób. Dodała do tego wszystkie ważne informacje zawarte w przemówieniu Lacie i Nei, a potem samej Lacie oraz ogłoszenie o naborze do grupy przedszkolnej i szpitalnej. Bla, bla, bla. Pisała tylko dla zabawy, ale po przeczytaniu swoich wypocin, stwierdziła, że wyszło jej całkiem nieźle. Zatytułowała całość „MICHAELTOWN PO APOKALIPSIE nr.1” i wydrukowała w pięćdziesięciu egzemplarzach – każdy zajął kartkę.
Skierowała się z powrotem na plac i zaczęła rozdawać „gazetę” co starszym dzieciakom.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Nie 15:11, 20 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 14:51, 20 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Ulica] Dzień 4, (4 lipca), ranek.

- LACIE! ŚMIETNIK! - Lacie zerknęła kątem oka na wiercącą się Rose, prawie uderzając w kosz.
- Cholera.
- Szybciej jedź!
- Nie. - Lacie spokojnie skręciła w kolejną ulicę.
- W takim tempie to miną dwie godziny, zanim w ogóle z miasta wyjedziemy. - jęknęła Rose, opierając głowę o szybę. Ścisnęła mocniej Ozwalda. - O!
Lacie skrzywiła się na widok zoo. Wróciły do niej słowa Ethana i westchnęła.
Bądź co bądź miał rację co do paru rzeczy.
Zatrzymała samochód na chodniku przed wejściem do zoo i wcisnęła dłonią klakson.
- Co ty robisz?
- Denerwuję. - wycedziła Lacie, trąbiąc co chwila.
Tak jak myślała, kriokinetyk wyszedł przed zoo, sprawdzić źródło hałasu. Prawdopodobnie go obudziła.
Wystawiła głowę przez otwarte okno i posłała mu pytające spojrzenie.
- Masz ochotę na wycieczkę?
Ethan spojrzał na nią jak na kretynkę.
- Do Grantville. - odparła Uzdrowicielka. - No, wsiadajżesz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 15:00, 20 Maj 2012    Temat postu:

[Przed ZOO] 4 lipca, 4, ranek.

Ethan przewrócił oczami, mamrocząc coś o niedzielnych kierowcach i siedmiu plagach egipskich.
- Grantville? Jeszcze tam nas brakowało.
McSyer prychnął i wtoczył się na tylne siedzenie. Lacie uśmiechnęła się i zaczęła usilnie zapalać auto. Silnik prychał i krztusił się, mimo, że kontrolka paliwa pozostała mniej więcej w połowie.
Ethan gwizdnął głośno.
- Lepiej będzie jeśli ja poprowadzę.
Vane z kwaśną miną zeszła z fotela kierowcy i wpuściła na niego kriokinetyka.
- O ile nie zamrożę auta, będziemy tak za godzinę lub mniej.
Samochód odpalił już przy pierwszej próbie (zaznaczam - jazdę mam nawet w KP!) i po chwili wyjechał już z miasta. Kilkanaście metrów za miastem chłopak wcisnął pedał gazu i przyśpieszył.
Lacie krzyknęła:
- Ej! Zwolnij! Chcesz nas pozabijać?!
McSyer pokręcił głową.
- Chcę się z tym szybko uwinąć. Ktoś musi karmić zwierzęta. A jeśli jakiś głupek uwolni je...
Ethan wciągnął głębiej powietrze i przydusił bardziej pedał gazu. Zmienił bieg na maksymalny. Po kwadransie wyrosły przed nimi pierwsze zabudowania Grantville - o dziwo, w tym mieście większość domów miała jeszcze szyby. Widocznie, dzieciaki z poprawczaka nie uznały tego za dyscyplinę olimpijską.
McSyer pojechał do ścisłego centrum miasta.
- Dobra, wysiadajcie i czyńcie co macie czynić. Ja poszwendam się trochę po mieście.
Ethan uniósł rękę i postukał się w zegarek na nadgarstku.
- Jeśli nie będzie was o jedenastej, jadę do Michealtown sam.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 5 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin