Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:48, 07 Maj 2012    Temat postu: Rozdział III

Przerażacie mnie, ludzie. Kiedy ja napiszę streszczenia!?

***

[Grantville] Dzień 2 (2 lipca), około południa

- Lynette? - powtórzyła. Dziewczyna zamrugała zdziwiona oczami.
- Chyba mnie z kimś mylisz - wymamrotała i odeszła tam dokąd zmierzała. "No nic. Pewnie doznałam szoku prawie-urazowego jak o mały włos nie spadłam z 15 metrów i uroiłam sobie kogoś takiego jak Lyn Weiss".
Podśpiewując piosenkę z Muppetów, Nea wraz z rodzeństwem doszła do czegoś, co uznała za najbliższy sklep.
- Zostańcie tutaj - mruknęła do rodzeństwa, zostawiając je kilkanaście metrów od sklepu.
Zaklęła w myślach, kiedy zobaczyła postrącane towary i rozbebeszoną kasę. W środku stało trzech chłopaków, jeden o azjatyckich rysach twarzy. Wszyscy byli na oko w jej wieku. Ten Azjata ("Japończyk?"), co Nea szybko zauważyła, wyglądał na dość niebezpiecznego. Wiedząc, że w zarzuconym czarnym kapturze wygląda podejrzanie, na wszelki wypadek zrzuciła go i potrząsnęła głową, pozwalając kruczoczarnym włosom wyślizgnąć się z kaptura. Uznała, że zostawianie pieniędzy jest kretyństwem, skoro i tak nie ma ani sprzedawcy, a kasa została dokładnie opróżniona. Cała trójka bacznie ją obserwowała. "Grantville. Miejsce, gdzie ludzie, jeśli nie wszyscy się znają, to przynajmniej kojarzą z widzenia, a każdy obcy jest czujnie obserwowany".
Wzięła butelkę coli, trzy jabłka, kilka bułek i parę innych produktów spożywczych i załadowała wszystko do plecaka.
- Ładnie tak kraść? - zapytał lekko wyzywającym tonem jeden z gości. Nea zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, w myślach wyliczając, na ile sposobów mogłaby go zabić swoją mocą. "Zakładając, że podniosłabym człowieka". Rzuciła mu ostatnie obojętne spojrzenie i wyszła ze sklepu.
"Oho. Na rynku coś się dzieje..."


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 21:48, 07 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, przedpołudnie

Dzieciaki zaczęły się gromadzić. Nerine uśmiechnęła się po czym zauważyła w tłumie Neah'a i dała mu znak by podszedł. Gdy chłopak znalazł się koło niej, wskazała dłonią na czarne BMW stojące przy placu. Odwróciła się do przyjaciółek.
- Tak wiec zaczynamy - powiedziała i wsiadła z Neah'em do samochodu.
Chłopak przejechał chwilę ulicą po czym pomału skręcił . Neah wjechał na chodnik, a potem po prostu jak gdyby nigdy nic wjechał na trawnik. Chwilę jechał przez park po czym zatrzymał się w jego centrum przy Chantalu, który trzymał strzelbę w prawej dłoni. Brunetka wysiadła z samochodu po czym wdrapała się na dach i usiadła na nim.
- A więc witajcie mieszkańcy Grantville. Pewnie już dawno zorientowaliście się, że dorośli zniknęli, a za miastom stoi piękna, mleczna bariera, która odgradza nas od zewnętrznego świata. Co więcej tak bariera okrąża miasto i okolice i kończy się na zatoce w Micheltown. Tak więc jesteśmy zamknięci jak zwierzaczki w zoo. Minął jeden dzień od zniknięcia dorosłych, a miasto jest w tragicznym stanie. Dlatego tu jestem. Nazywam się Nerine Devein i zamierzam wam pomóc
- Jak ty niby zamierzasz nam pomóc?! - krzyknął jakiś chłopak z tyłu - Wyczarujesz nam rodziców?!
- Niestety i ja tego nie potrafię zrobić. Pragnę byśmy żyli w zgodzie. Rozumiem, że chcecie się bić i zdobywać różne trunki, ale nie niszczcie wszystkiego. Niedługo nie będzie już nic po tym mieście, a w Michaeltown was nie wykarmią. Ustalmy zasadę by nic nie niszczyć dobrze? Nie wymagam cudów, ale niech te miasto się jeszcze trzyma. Pomyślał ktokolwiek o dzieciach w tym mieście? One siedzą tam w domach. SAME. Ponad dobę nikogo przy nich nie ma. Są odwodnione i głodne. Zapewne nikt nawet o nich nie pomyślał. Dzieci są też w przedszkolu. Potrzeba nam ludzi. Wczoraj doszło do kilku pobić. Lekarzy też nam brak. Nikt tu nie jest wykwalifikowany na lekarza czy chirurga , ale zwykłe opatrywanie ran wystarczy. Czy jest ktoś chętny na pomoc w przedszkolu?
Przez dłuższą chwilę nikt nie zareagował po czym rękę podniosły dwie osoby - Hayley i Aimee.
- Chodźcie tu - powiedziała i dziewczyny podeszły do samochodu - Bardzo wam dziękuję za zgłoszenie się do pracy. Oczywiście będziecie mogły wybrać sobie kogo chcecie do pomocy. A teraz jest ktoś chętny do pracy w szpitalu?
Tym razem ręce podniosły cztery osoby w tym Travis.
- Wam też dziękuję. Tak więc mamy już podstawy. Jest jeszcze sprawa jedzenia. Wszędzie rozrzucacie batony i inne jedzenie. Nie szanujecie go. Zrozumcie, że i wkrótce tego zabraknie. Niedługo przejdę się z moimi ludźmi i weźmiemy długoterminowe jedzenie. Wszystko co wkrótce się zepsuje, zostanie u was. Zbiorę też leki i zabiorę dzieci z domów do przedszkola. Co do jedzenia to są owoce i warzywka w hurtowni. Niedługo to wszystko się popsuje i nie będzie co jest jak teraz zjecie wszystkie zupki chińskie! Mam nadzieje, że się rozumiemy. Trunki wam zostawiam. Ja i reszta zajmiemy się sprzątaniem miasta. Prawdopodobnie powstanie rada złożona z osób z przedszkola, szpitala i innych miejsc oraz kilku innych osób. Ustalimy tylko podstawowe prawa jak 'nie zabijaj' i 'nie niszcz' i w nocy będziemy robić patrole. I tyle. Pijcie, jedźcie, palcie i ćpajcie ile chcecie! Chyba się rozumiemy - mruknęła i spojrzała na Chantala
Grupa dzieciaków przewróciła oczyma i zaczęli się rozchodzić. Na pożegnanie Chantal wystrzelił w niebo i uśmiechnął się psychopatycznie.
- Bardzo wam dziękuje za zgłoszenie się do pomocy. Jak zacznie istnieć rada to was do niej dołączymy ok? I jeszcze raz dzięki - powiedziała i przeszła się z ochotnikami kawałek. - Traficie do siebie? Pacjenci są w ambulatorium, a dzieci w szkole. Potem podrzucę wam kogoś z pieluchami i resztą, a wam załatwię książki o medycynie. Jeszcze raz dzięki za serce
Grupki rozeszły się, a brunetka ruszyła do Effy, Deb, Neah'a i Chantala.
- Chyba się udało...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Wto 0:03, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 22:08, 07 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] 2 lipca, Dzień 2, przedpołudnie

Alyssa jak zapewne większość osób przebywających w Grantville usłyszała o wydarzeniu na placu.
Ciekawe co się stało. Przyjdę, nie zaszkodzi.
Widziała sporo osób, większość wyglądała dość groźnie. Ale chciała zostać i posłuchać.
A potem poinformować kogoś z Michealtown?
Dziewczyna mówiła. Przemówienie było pewnie dla niektórych nudne.
Ale ktoś wreszcie zaczął coś robić! Na razie zostanę tu, w Grantville.
-Nazywam się Nerine Devein i zamierzam wam pomóc. - mówiła dziewczyna.
Kontynuowała przemówienie. Mówiła o różnych rzeczach, co chce zrobić. W końcu zaczęły się pytania o chętnych do pomocy. W przedszkolu chciały pomagać tylko dwie osoby.
-A teraz jest ktoś chętny do pracy w szpitalu?
Alyssa mimowolnie się zgłosiła. Lubiła pomagać.
Chociaż była w Grantville, a nie w Michealtown. Mieli pomysł, a według tego co mówiła Nerine tu ma być lepiej.
Oprócz niej zgłosiły się trzy osoby.
- Może im pomogę. - powiedziała Alyssa szeptem do siebie.
Może tutaj, a nie w Michealtown mam szansę przeżyć?

Nerine, a nie Nereine. ;>
M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 22:10, 07 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 2 lipca, 2, przedpołudnie.

Ethan otworzył szerzej oczy, rzucając parę steków dla lwów.
- Moje zainteresowania?
Prychnął.
- Nieważne.
Dziewczyna podskoczyła.
- No powiedz... oczywiście zainteresowania oprócz spoilerowania innym ludziom!
Ethan wzruszył ramionami.
- Naprawianie krzeseł. Pokemony. Książki. Deskorolka. Rower.
Byli już przy wyjściu z ZOO. W uliczce naprzeciwko rozgrywała się drastyczna scena - dwójka chłopaków zbliżała się ku sobie z wyciągniętymi nożami.
- Lubię także zamrażać idiotów.
Lacie nabrała głośno powietrza.
- Hej, chyba nie zamierzasz...
Ethan przewrócił oczami.
- Wiesz, wszędzie, byle nie pod ZOO. Jeszcze surykatki zobaczą krew i wtedy co powiedzą? Przecież ten chłopak mógł chcieć podbić Amerykę swoim muzykalnym głosem.
Vane prychnęła, McSyer zatarł ręce.
Chłopak podszedł do dwójki "bojowników" i wyciągnął ręce. W chwili, gdy oboje oddawali skok, jednocześnie zwalili się na ziemię, mając stopy skute bloczkami lodu.
Ethan przyłożył dłoń do chodnika między ich głowami. Kiedy ją oderwał, został tam idealny odcisk jego dłoni.
Z pomocą innych dzieciaków, którzy do tej pory stali tylko jako gapie, dwójka, która jeszcze przed chwilą chciała się bić, obrzucała teraz wspólnie McSyera inwektywami:
- Mutant!
- Idioci.
- Odmieniec!
- Patałachy.
- Troll!
- Toadie.
Dwójka chłopaków spojrzała po sobie. Po chwili jeden z nich wybuchnął szyderczym śmiechem.
- Toadie? O nie, jak mogłeś mi to powiedzieć, ty azzźźiiieeejjjiiiii...
Ethan parsknął śmiechem, wracając do ZOO. Przy samym wejściu odwrócił się i zakrzyknął:
- Czyżby język przymarzł ci do podniebienia, księciuniu?
Prychnął i odwrócił się do osłupiałej Lacie.
McSyer ukłonił się i powiedział:
- Toadie gratuluje.

Powrót do góry
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 22:51, 07 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, przedpołudnie

-Chyba się udało...
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
-Co o tym sądzisz Effy?
Słyszałaś co myśleli. Powinnaś wiedzieć o tym najlepiej z nas wszystkich.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Nadal trochę przerażał ją fakt, że ktoś oprócz niej wie o jej zdolnościach. Rzeczywiście słyszała myśli dzieciaków. Jeden wielki szum, z którego co chwila wyłapywała jakiś głos.
-Oni teraz potrzebują przywódcy. Są zagubieni i zaczynają odczuwać brak rodziców. A ty mówiłaś rozsądnie i logicznie. Uwierzyli, że im pomożesz. Chociaż było kilku niechętnych do tych zmian. Powinno pójść jak z płatka.
-To co teraz zrobimy? - wyszczerzył się Chantal.
-Może to jakoś uczcimy? - Deborah dała Effy kuksańca.
-Nie mamy na to czasu. Musimy zrobić obchód po lekarstwa. Idziemy. -wtrąciła Nerine.
Wszyscy jak na komendę ruszyli za Neri. Kilka minut zajęło im dotarcie do pierwszego mieszkania. Wyglądało na opuszczone.
-Chantal, możesz działać.
Chłopak wyciągnął łom i wyłamał drzwi.
-Idioto! One były otwarte!
Chantal tylko wzruszył ramionami i wszedł spokojnie do mieszkania. Reszta powłócząc nogami weszła za nim.
-Dobra, robimy obchód i zabieramy wszystkie leki jakie znajdziecie.
Effy skierowała się w stronę kuchni i zaczęła po kolei przeszukiwać szafki.
Mamy intruza.
Natychmiast się odwróciła, cudem unikając zderzenia z wysokim chłopakiem. Miał w ręku kij bejsbolowy.
Krzyknęła i schyliła się unikając ciosu. Próbowała wyminąć chłopaka, jednak ten złapał ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę.
-Gadaj co tu robisz – wysyczał jej do ucha.
Próbowała mu się wyrwać jednak był zbyt silny.
-Zostaw mnie! - krzyczała i kopiąc go.
Chłopak poluzował uścisk i Effy wykorzystała to by się mu wyrwać. Chwyciła za patelnię i z całej siły uderzyła go w głowę. Napastnik zachwiał się, jednak nawet nie stracił przytomności.
-No to teraz przegię...
Nie dokończył. Upadł na ziemię z łoskotem. Effy zobaczyła jak zza jego pleców wyłania się Chantal. Blondyn uśmiechnął się krzywo.
-Z chęcią nadal popatrzyłbym jak ten mięśniak urywa ci łeb, ale Neri nie wybaczyłaby mi tego.
-Dzięki. - mruknęła bez większego entuzjazmu.
-Miałaś pecha. Nas też napadli, ale byliśmy w większej grupie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:06, 08 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 2 Dzień, rano.

- Nic takiego - zawahała się. - Pewnie to przez zniknięcie dorosłych, a Effy się nie przejmuj była zalna w trupa, mówiła co popadnie, pewnie się czegoś naczytała.
- Dan, ona w tym stanie mogła latać na jednorożcu albo nim być i mieszkać na tęczy - uśmiechnęła się Jenny. Danowi, jednak wszystko nie dawało spokoju.
" Śmiała się sama do siebie wtedy, gdy myślałem coś o Lacie.
A teraz te moce. Coraz więcej mutantów."

Nie wiedział co ma o wszystkim myśleć.
- Wspominałaś coś o bałaganie w pokoju? - zapytała Des Jenny. Nie była tym jakoś zbytnio zainteresowana, jednak nie chciała ciągnąc watka mocy.
- Tak. Miałam mieć stoisko w sekcji 'Młodzi zdolni", jednak teraz nici z tego. Sporo osób we mnie wierzyło, jednak wypuffnęli - dziewczyna była smutna, ponieważ dużo pracy włożyła w przygotowania. Teraz, jednak bardziej przerażała ją wizja życia w tym mieście.
Wszyscy powoli kończyli jeść.
- Czyli robimy zapasy?
- Tak, ale najpierw chciałam iść do domu. Zobaczyć czy coś z niego zostało.
- Zawsze możesz przeprowadzić się do nas. Nie wiem czy chciała bym mieszkać sama w takich warunkach - powiedziała Jenny, jednak bez żadnego odzewu.
Posprzątali, Des zabrała Megan i Doga, zamknęli drzwi i wyszli na ulicę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Wto 15:49, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 15:33, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] 2 dzień, przedpołudnie

- Dwa ataki na moją skromną osobę w ciągu dwóch dni. – fuknęła Deborah. – Niezły wynik.
Przeszła korytarzem, zaglądając do pokoi. Zostało pięć. Westchnęła i zaczęła przetrząsać szafki, szafy i komody. Zajrzała też pod łóżko, w międzyczasie patrząc też między materac, gdzie znalazła dwie paczki papierosów.
- Miętowe – skrzywiła się, ale wyjęła jednego. Jej zapasy były na wyczerpaniu. Mogła zrobić włam do sklepów, ale w obecnej chwili nie miała na to czasu, skoro postanowili wdrażać plan Nerine w życie.
Zeszła po schodach.
- Hej, ludzie! Może pójdę już do domu naprzeciwko? Będzie szybciej, a w razie czego później do mnie dołączycie.
- No nie wiem – mruknęła Nerine. – A jak tam ktoś będzie? Trzy ataki w ciągu dwóch dni, to już przesada, nie uważasz?
- Będę krzyczeć – uśmiechnęła się, przechodząc na drugą stronę ulicy. Popatrzyła w stronę asfaltówki, widząc rude włosy, które przeleciały jej przed oczami. Wzruszyła ramionami.
Drzwi nie były zamknięte, a właściwie były, ale klucz nadal wisiał w zamku. Przekręciła go i od razu skierowała się do sypialni. Przetrząsnęła szafki, materace i całą resztę, ale nie znalazła nic oprócz dwóch paczek leku na kaszel. Odwiedziny piwnicy, były dużo bardziej owocne – natrafiła na spory koszyk, w którym mogła wszystko spokojnie przenosić. Była na etapie kuchni, kiedy do domu dotarła reszta. W reklamówkach nieśli puszkowaną żywność i kilka buteleczek jakiegoś syropu.
W kuchni natknęła się na jeszcze większą ilość leku na kaszel, a oprócz niego tabletki przeciwbólowe i przeciwgorączkowe. Wisienką na torcie okazał się Browning ukryty za obluzowaną cegłą i karabin pneumatyczny, znaleziony w piwnicy.
Wyniki zbierania było widać dopiero dziesięć domów później – chodzili obładowani tabletkami różnej maści, makaronami, mąką, solą, żarciem z puszek i chińskimi zupkami.
- Pójdę zanieść leki do szpitala – zaproponowała znudzona Deb. – Zabiorę wiatrówkę, może jacyś ludzie się napatoczą, to przymuszę ich do sprawdzania domów. Nikt jakoś szczególnie się nie garnie, a sami w tym tempie stracimy na to cały dzień.
Chantal, który niósł broń i cięższe jedzenie, spoglądając na Nerine, podał jej karabin. Uśmiechnęła się niepewnie i skierowała do wyjścia. Przejechała dłonią po lufie. ”Przynajmniej w porównaniu do niektórych, potrafię tego używać.”

BROWNING! *.*
Sp.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Wto 15:36, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 18:54, 08 Maj 2012    Temat postu:

[MT - ZOO] Dzień 2, popołudnie.
Lacie pokręciła głową, uśmiechając się.
- Niedługo wrócę oddać ci książki. - powiedziała. - Nie, na serio je oddam! Nie jestem złodziejką.
- Nic takiego nie powiedziałem. - Ethan wzruszył ramionami.
Lacie założyła plecak na ramiona i pomachała mu. Ruszyła prosto piątą aleją i akurat przechodziła obok McDonalds'a, gdy ktoś szarpnął ją za ramię.
Obejrzała się i zobaczyła wyższego od niej o głowę i młodszego o prawie dwa lata znanego ze swoich dziwactw Warpa. Chłopaka, któremu rano uratowała życie. Uśmiechnął się do niej, po czym wyjął z ust gumę do żucia i starannie przykleił ją do krawężnika, przydeptując jeszcze butem.
- Cześć.
Lacie zignorowała go, robiąc krok naprzód. Wiedziała, że lepiej się z nim nie zadawać, ponieważ potrafił przyczepić się do człowieka na dłuższy okres czasu.
Uparcie szedł za nią, więc westchnęła i zerknęła na niego katem oka.
- Hej. - mruknęła.
- To co zrobiłaś było niesamowite! - stwierdził radośnie, równając z nią krok. - Mogłabyś rozkroić sobie ręce, by pokazać mi co sprawia, że potrafisz to robić?
Lacie prychnęła.
- Żartuję. - dodał. - Widziałem zamarzniętą szybę. W lecie. Zauważyłem, że dzieje się coś dziwnego.
Idź sobie, błagam.
- A wiesz jaka dyskusja rozwinęła się, gdy się oddaliłaś wtedy na placu? - gadał dalej, chyba nie przyjmując do wiadomości, że ona nie chce mieć z nim nic do czynienia. - Wyjawiłem im twoje imię, bo chyba nie chciałabyś być nazywaną "Białowłosą wyleczycielką"? Chociaż parę osób domyślało się że to ta Lacie Vane. Ale mało, chyba nie przepadasz za zbytnimi kontaktami z ludźmi?
- Nie miałam nigdy czasu. - wyjaśniła chłodno Lacie.
- No tak. - Warp pokiwał głową, znów ją doganiając. - Te ciągłe konkursy, książki, wszystkie możliwe kółka zainteresowań i... Gdzie ty idziesz?
Lacie uśmiechnęła się, otwierając drzwi do budynku.
- Nikt tu jeszcze nie zajrzał. - stwierdziła ze zdziwieniem. - Te dzieci to faktycznie idioci.
Warp rozejrzał się po posterunku policji.
- A czego by mieli tu szukać?
Lacie spojrzała na niego z politowaniem.
- No nie wiem pomyślmy... Tego mahoniowego biurka, czy może, hmm... Zastanówmy się... - Zrobiła chwilę przerwy po czym rzuciła mu ironiczne spojrzenie. - Broni?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 18:57, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 18:58, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] 2 dzień, południe.

Nerine z grupą przeszukiwali kolejne domy. Dziewczyna była dumna z tego co znaleźli. Czasami trafiali na ryby, mięso konserwowe lub suszone owoce. Do tego oczywiście podstawowe produkty jak makarony, przyprawy, konserwy, mąka i zupki torebkowe. Neri musiała przyznać Deb racje - stracą na to cały dzień. Dla niej było to bez różnicy. Spojrzała w stronę Effy, która przeszukiwała mieszkanie.
- Effy, pójdę do mieszkania obok. Dasz sobie radę - uśmiechnęła się.
Szybko wyszła z mieszkania i spojrzała na dom obok. Weszła do środka i spróbowała się uspokoić. Nie miała pewności czy Effy słyszy jej myśli czy nie. Denerwowało ją to. Nie chciała wydać się tak wcześnie, ale wiedziała, że bez mocy nie wyrobią się w ogóle. Szczególnie gdy dojdą do blokowisk. Przeklęła w duchu i zamknęła oczy.
"Neri, skup się. Wielki zegar na pustyni. Zegarek na pustyni, Nerine. Zegarek co spowalnia. Skup się, skup się, proszę!"
Dziewczyna otworzyła oczy. Wszystko było po prostu po staremu. Zapomniała, że nie ma nigdzie punktu odniesienia. Szybko pobiegł do kuchni i odkręciła kran. Woda zaczęła pomalutku skapywać. Nerine uśmiechnęła się.
"Udało się"
Zakręciła kran i ruszyła zbierać żywność i leki. Po dziewięciu minutach używania mocy, wszystko wróciło do normy. Zbieranie tego zajęło jej na prawdę około czterech minut. Uśmiechnęła się i pognała do dalszego domu. Wiedziała, że gdyby potrafiłaby to lepiej kontrolować, zajęło by to jej tylko pół dnia. Niestety za drugim razem moc nie zadziałała i musiała w normalnym tempie zabrać się za zbieranie. Po chwili była już przy psychiatryku.
"Nie, nie wejdę tam. Może później"
Wtedy zdała sobie sprawa, że oczyścili wszystkie domy w odcinku od Cmentarza z parkiem do psychiatryka. Teraz mieli zająć się Fair Street i ulicami dalej położonymi aż do szkół i blokowisk. Jedna trzecia pracy została zrobiona. Dziewczyna odwróciła się i usiadła na ziemi czekając aż reszta skończy pracę i do niej dołączy.

[Przedszkole] Dzień 2, przedpołudnie. - Echo

Dziewczyna kręciła się po przedszkolu poddenerwowana. Opowiadała Glenowi o tym, że słyszała swoją siostrę i, że była tu - w Michaeltown. Denerwowało ją to, że nie wierzył jej. Teraz została przedszkolanką i musiała się zajmować najmłodszymi obywatelami miasta. Sama lubiła dzieci, ale to ją przerastało. Tylko cztery ręce do pracy, a ponad trzydzieści głodnych buziek. Co chwila biegała po przedszkolu by nakarmić, przewinąć lub ululać do snu jakieś dziecko. Co jakiś czas podchodziło do niej któreś z dzieci i męczyło ją pytaniami. Denerwowało ja to. Denerwowała ją jej własna niewiedza. Była zmęczona, wyczerpana i przestraszona. Spojrzała na Glena.
- Glen, potrzebujemy pomocy. Znajdź Lacie
- Na pewno mogę cię tu zostawić?
- Tak, jeżeli wrócisz z pomocą - burknęła


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:23, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2 (2 lipca), po południu

Nea kręciła się bez celu po mieście, dyskretnie obserwując życie w Grantville i oczywiście badając barierę. "Jednak te dzieciaki nie są takie głupie. Tutaj przynajmniej jedna osoba zdołała to jakoś ogarnąć i wymyślić sensowne rozwiązanie, które wszyscy podchwycili. U nas pewnie łażą bez celu, tłuką się i rabują sklepy, obżerając się wszystkim co znajdą...".
- To nie ma sensu. Ta bariera nie ma dziur. I to idealne koło. Jak kula - oświadczyła. - Jesteśmy zamknięci jak w szklanej kuli. To bez sensu. Zbadaliśmy prawie połowę, koniec z tym. Wracamy.
Ruszyła za miasto, gdzie znajdował się nieduży parking. Sprawdziła po kolei wszystkie wozy. Jeden z nich, stary ford, był otwarty. "Pewnie właściciel wchodził do samochodu, kiedy zniknął. Szkoda, to oznacza, że nie mam go jak odpalić, a boję się kombinować z kabelkami".
- Tu są kluczyki! - zawołała uradowana Emily i podała je siostrze. - Były pod wozem.
Nea zadowolona zasiadła za kierownicą, a rodzeństwo wpakowała na tylne siedzenie i kazała zapiąć pasy. Odpaliła i wzięła kilka głębokich wdechów. "Oglądałaś to setki razy w telewizji. Rok temu mama robiła prawo jazdy, jeździłaś z nią". Ostrożnie zaczęła jechać.

*dwie godziny później*

Nea z ulgą zgasiła silnik, porzuciwszy samochód na obrzeżach Michaeltown. Obyło się bez poważniejszych kolizji, jeśli nie liczyć jednej stłuczki, kilku zdemolowanych śmietników i zdemoralizowanych dzieciaków, które nasłuchały się uroczych wiązanek przekleństw.
"Nigdy nie byłam święta, cóż poradzić...".
- Możemy iść do domu? Proszęęę - jęknął błagalnie Lean. Nea skinęła głową, przykazawszy Emily opiekę nad bratem. "Urodzona przedszkolanka. Ona to uwielbia".
Sama Vane ruszyła z ciekawością do ZOO. Nie miała pojęcia, czy zwierzęta tam są, czy nie zginęły, pozabijane przez dzieciaki.
- Ej, ty, co tutaj robisz? - Nea odwróciła się zaskoczona.
- Chciałam zobaczyć, czy wszystko z nimi OK.
- No, w zasadzie tak - odpowiedział jakiś chłopak. - Zająłem się nimi.
- Nea Vane.
- Ethan McSyer - uścisnął jej wyciągniętą dłoń. Palce Nei zrobiły się nagle bardzo chłodne.
- Masz strasznie zimne ręce - mruknęła zaskoczona.

[ZOO] W tym samym czasie - Hope Allen/Lyn Weiss jako Hope Allen

Siedziała w krzakach od dłuższego czasu, obserwując tę dziewczynę. "Jak deja vu", pomyślała. Jechała za nią, od kiedy zderzyły się w Grantville. Hope miała nieodparte wrażenie, że już ją kiedyś widziała. Czasem zdawało się jej, że ma głowę pełną dziur, luk w pamięci.
Dziewczyna była dość wysoka i szczupła, o wysportowanej sylwetce. Miała długie, proste, czarne włosy i duże, ciemne oczy. "Nea Vane".
Nagle zauważyła, że zbrudziła sobie rękę, opierając ją o mur. Wzdrygnęła się, głęboko oddychając. Cierpiała na nerwicę natręctw, objawiającą się głównie wielkim pociągiem do czystości. W końcu nie wytrzymała i z piskiem wyskoczyła z krzaków, by się umyć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 19:41, 08 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Policja] Dzień 2, popołudnie.
Warp zastanawiał się przez chwilę.
- Ja to bym chyba wolał mahoniowe biurko. - powiedział cicho. - A tobie po co broń?
Zirytowana Lacie posłała mu sarkastyczne spojrzenie.
- Zamierzam urządzić tutaj wielką, krwawą masakrę. A ty będziesz moją pierwszą ofiarą. Zagrajmy w grę, Warp. - powiedziała głosem Jigsawa.
Warp wytrzeszczył oczy.
- Czy ty wszystko bierzesz na poważnie? - zapytała Lacie, przewracając oczami. - Znajdźże mi jakąś torbę czy coś.

*20 minut później*
Lacie siedziała z nogami na biurku i oglądała właśnie jeden z kastetów. Uniosła wzrok na Warpa, trzymającego w dwóch dłoniach wiatrówkę.
- To też?
Lacie skinęła głową i odłożyła kastet.
- Co tam masz?
- Te... Pistolety... - mruknął Warp, siadając na podłodze przy dużej, znalezionej w szafce torbie.
Lacie westchnęła i wstała zza biurka, klękając koło niego.
- Dużo Langenhanów. Niemieckich. - wymamrotała, wrzucając wszystko do torby. - Myślę, że nasz skromny posterunek policji powinien mieć więcej wszystkiego, mając niedaleko Grantville.
Warp wziął do ręki inny pistolet i spojrzał pytająco na Lacie.
- Daly. - mruknęła. - A to, to jakieś marne gówno jednostrzałowe, nie wiem jak się tu znalazło... Browning. Schowaj go. W ogóle wszystko chowaj...
Sięgnęła po miotacz pieprzu.
- I mnóstwo gazów pieprzowych. Jeden sobie wezmę. - stwierdziła wesoło, chowając gaz pieprzowy do plecaka.

*pół godziny później*

- No dobra. Ale co z tym? - Warp wskazał dość ciężką torbę. - Proponuję zanieść to do ciebie i po prostu schować. Ale wiesz, że w wielu innych miejscach można znaleźć broń? Mój ojciec też...
- Oh, zamknij się w końcu! - warknęła Lacie, marszcząc brwi. - Dobra, zaniesiesz to do mnie.
Kilkanaście minut później znaleźli się pod jej domem. Lacie zauważyła zasapanego Glena stojącego przed jej domem.
- Lacie, wszędzie cię szukałem. - wysapał, opierając dłonie na kolanach. - Potrzebujemy twojej pomocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 19:54, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] 2 lipca, Dzień 2, po południu

Alyssa sądziła, że musi poinformować siostrę, że zostaje w Grantville.
W pierwszym odruchu wyciągnęła telefon, ale zaraz sobie przypomniała, że tu nie ma rozmów telefonicznych.
Więc muszę, albo wysłać list, albo tam pojechać.
Dziewczyna wyeliminowała opcję wysłania listu, więc postanowiła wrócić do domu.
Pojechała do Michealtown.

[MT] 2 lipca, Dzień 2, późne popołudnie

Alyssa w końcu dowlokła się do miasta. przy okazji parę razy w coś stuknęła, ale to było bez znaczenia.
Weszła do domu.
Ale jej siostra gdzieś poszła.
-Lily! - krzyknęła Alyssa. - Lily!!!
Ośmiolatki nigdzie nie było.
W końcu dziewczyna znalazła siostrę w kącie, w jej pokoju.
-Lily. Muszę wyjechać do Grantville. Potem ci wszystko wyjaśnię. - dziewczyna mówiła szybko i niewyraźnie.
-Ja... - Lily zaczęła.
Alyssa jej przerwała.
-Nie! masz zostać tutaj! I bez gadania. Jeśli coś się stanie, znajdziesz pomoc. - Alyssa wciąż mówiła bardzo szybko. - Nie wiem kiedy wrócę, ale na pewno nie zostawię cię na bardzo długo.
Lily zaczęła płakać.
-Dasz sobie radę, jesteś już duża.
Trochę trwało zanim dziewczyna przekonała Lily, ale się udało.
-No. Więc jeśli coś się stanie to pójdziesz do Grantville. Ale to musi być naprawdę ważne, inaczej nie przychodź, jasne? - Alyssa mówiła spokojnie do siostry, która pokiwała głową. - Mądra dziewczyna!
Zmierzwiła Lily czuprynę i wyszła spakować trochę rzeczy.
Do sporej torby spakowała kilka książek, więcej jedzenia i picia oraz kilka zdjęć w ramkach - rodzice obejmujący się, radosna rodzina, wszyscy razem. Lily. I Alyssa.
Zabrała torbę i poszła do samochodu. Po drodze zabrała pistolet (którym nie umiała się posługiwać) z sejfu, na "sytuacje kryzysowe".
To chyba sytuacja kryzysowa.
Wsiadła do samochodu i jak najszybciej pojechała do Grantville.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 20:39, 08 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 2 lipca, 2, popołudnie.

- Naprawdę? Nie zauważyłem.
Nea spojrzała na niego kwaśno. Odwzajemnił się jej krzywym wyrazem twarzy. Wymianę spojrzeń przerwał pisk jakiejś dziewczyny, wyskakującej zza murku i krzyczącej:
- Wody! WODY!
Ethan przewrócił oczami, pstrykając palcami. Nieznajoma potknęła się o małą grudkę lodu i wylądowała twarzą w malutkim kopczyku śnieżnego puchu.
- Smacznego.
Intruzka zaczęła się podnosić, kiedy na jej plecach zmaterializował się lodowy blok, o wymiarach 1x1x1 metra, przygniatając ją do ziemi.
Druga panna Vane (McSyer'ów i tak jest więcej, familio Vane'ów.) krzyknęła, wyraźnie zgorszona.
- I nigdy więcej nie przełaź przez ogrodzenie.
Ethan rzucił w nią śnieżką.
- To nieładnie. Bardzo, bardzo nieładnie.
Nea krzyknęła:
- Zostaw ją!
Ethan prychnął, zniecierpliwiony. Podszedł do dziewczyny i zrzucił z niej lód.
- Nie, żebyś nie mogła sama tego zrobić. Może roztopiłabyś go, podniosła i rzuciła nim we mnie albo po prostu wyparowała?
Dziewczyna lekko spuściła wzrok.
McSyer wycelował palcem w ulicę, widoczną niedaleko.
- Coraz więcej dzieciaków umie różne rzeczy. A zapewniam cię, że nie wszyscy są tak mili, jak ja.
Ethan odwrócił się na pięcie i odszedł do budki.
Schylił się i wyjął swoją torbę spod biurka. Kiedy Lacie wyszła ZOO, był jeszcze raz w domu i spakował ubrania, część jedzenia i parę osobistych rzeczy. Zdążył już plakatami wykleić ścianki bileterowni. Uśmiechnął się, widząc te starsze, i przyjrzał się uważnie tym najnowszym. Z zainteresowaniem wpatrywał się szczególnie jeden, prześlizgując wzrokiem co jakiś czas ku kijowi, zakończonemu hakiem, który miał mu służyć do samoobrony w razie sytuacji awaryjnych.
Uniósł brwi, ale po chwili pokręcił głową, zdegustowany. To nie mogło się udać.
Ethan wsparł głowę na dłoniach i wpatrzył się w ulicę, uważnie rejestrując każdego przechodnia.
Powrót do góry
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 20:41, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, południe
- Zaraz! - zawołał Kage, usłyszawszy jak ktoś kombinuje przy zamku do drzwi. Amai przeprowadziła się do swoich koleżanek dzięki czemu Kage otrzymał mieszkanie na swoją wyłączność.
I teraz przyszła rewizja.
Owijając się ręcznikiem w pasie ruszył w stronę drzwi i otworzył je tuż przed tym, jak jakiś osiłek miał na nie wbiec z rozpędu. Tym samym podejrzany osobnik wylądował na łokciu, czemu towarzyszył dość nieprzyjemny dźwięk.
- To musiało boleć - odparł współczująco, zaciskając zęby na ten widok. Następnie odwrócił się w stronę wejścia - Wejdź Deborah.
Dziewczyna weszła do środka za Usagi'm spoglądając na niego ze zdziwieniem. Chłopak wyjął z komody dzbanek z wąską szyjką i dwa porcelanowe kieliszki i postawił je na stolę.
Nalał do jednego kieliszka i podał dziewczynie dzbanek.
- To to o czym myślę? - zapytała mierząc go podejrzliwym wzrokiem.
- Spokojnie. Sake jest niskoprocentowe.
Nie do końca przekonana dziewczyna napełniła niewielkie naczynie. Kage chwycił je i uniósł w górę.
- Nigdy nie nalewaj sobie samemu sake. Taki zwyczaj. - odparł widząc jej oburzoną minę. Mrugnął do niej i przysunął w jej stronę kieliszek stojący obok niego. - Nie rób takiej miny. Po prostu tak się pije sake.
- Idiotyzm - wycedziła jedynie przykładając kieliszek do ust. Kage zrobił to samo i oboje oblizali wargi po wypiciu trunku. - Ciepłe.
- Normalne sake. Śledzia? - zapytał wkładając do rybę do ust dziewczyny. Gdy miała wyjąć śledzia złapał ją za dłoń.
Skoncentrował się na umykającej mu wizji, która wypełniła jego umysł, w chwili kontaktu cielesnego.
Po góra 10 sekundach odtrąciła jego dłoń. Ale tyle mu w zupełności wystarczyło
- Dwie... kreski... - odparł spoglądając jej w twarz. - Masz dwie kreski. Dwie kreski i władzę nad ogniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:58, 08 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2, południe – Lisa
Dziewczynka spędziła noc na plaży, razem z zestawem noży schowanych za pasem. Nie lubiła spać. Nie wiedziała co pomyśli sobie Des.
„Pewnie nie widziała tych ciał.
Malutka, słodziutka dziewczynka.”

W nocy zabiła kilka zwierzątek. Lubiła przechadzać się w nocy. Znajdywała inne, nowe ofiary. Teraz, gdy słońce już porządnie grzało postanowiła wybrać się do zoo.
*po kilkunastu minutach*
Idąc do Zoo myślała o sytuacji i zniknięciu dorosły. Podobało jej się to.
„ Nikt nie wywiezie mnie do wariatkowa.
Ale. Może miłabym tam towarzystwo.
Albo. Mogłabym ich troturować. Głównie schizofreminków. Nikt by im nie uwieżył. Jak taka mała dziewczynka z... zaburzreniami osobowości? mogła by tak atakować kolegów?

W kasie nie było nikogo. Lisa spokojnie weszła do zoo. Pierwsze miejsce do którego ruszyła to wybieg lwów.
- Akurat jedzą- powiedziała z pasją w głosie. - Nigdy nie widziałam by sie pogryzły o jedzenie. To smutne - wspomniała ze smutkiem w głosie. Jej wizyty w zoo był niezliczone. Uwielbiała patrzeć na zwierzęta, szczególnie te jadowite albo takie, które mordowały dla pożywienia... lub zabawy.
Dopiero teraz zorientowała się, że jakiś chłopak stał za nią. Złapała noż i odwróciła się.
- Cześć - powiedziała z fascynacją w głosie. "Twoja głowa ładnie wyglądałaby na malutkim kwałeczku szyji.
Albo. Miło by było zobaczyć lwy bijące się o głowę, a potem dalsze części ciała... i organy"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Nie 15:31, 27 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 1 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin