Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 16:37, 21 Maj 2012    Temat postu:

[GV - gdzieś w kuchni?] Dzień 4, (4 lipca), po 11.

Lacie rzuciła ostatnie spojrzenie na japończyka.
- Zawsze jesteś taki chłodny? - zapytała z wyrzutem, po czym ładnie podziękowała za niańczenie i weszła do kuchni.
Od razu skierowała się w stronę lodówki, otworzyła ją i wyjęła puszkę coca-coli. Otworzyła ją i dopiero teraz zwróciła swój wzrok na Nerine.
Wcale się zbytnio nie wyróżnia. Nie wygląda na jakiegoś psychola.
Pociągnęła łyk coli, przyglądając się dziewczynie, która była jej totalnym przeciwieństwem. Włosy miały tak samo długie, jednak kolor Nerine był bardzo ciemny. Lacie była także nieco niższa i drobniejsza, jednak obydwie miały zielone oczy.
- Bądź co bądź to ja jestem tu gościem. - powiedziała głośno Lacie i chrząknęłą znacząco.
Stojąca sztywno dziewczyna wyciągnęła rękę. Dogłębne analizowanie ludzkich osobowości i ich wnętrz opłaciło się. Próba zagłębienia się w ich psychikę przez tyle lat także się przydawała, tak więc Lacie od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
- Nerine Devein.
Lacie uścisnęła ją szybko.
- Lacie Vane. - przedstawiła się, po czym znów oparła o blat. - Chciałabym od razu przejść do rzeczy. Czy jesteś sadystką?
Nerine spojrzała na nią bez zrozumienia.
- Czy to może jakieś zaburzenia osobowości? - zastanawiała się głośno Lacie. - Dlaczego nie wylądowałaś w psychiatryku?
- Co? Dlaczego miałabym wylądować w psychiatryku?
- Bo nie wierzę, że można być zdrowym na umyśle, będąc jednocześnie taką idiotką. - odparła wesoło Lacie. - Wiesz, że twoja siostra wzdryga się na dźwięk twojego imienia? Kiedyś to wszystko się skomuluje i się na tobie zemści, przysięgam ci to. To naukowo stwierdzone. - Lacie pokiwała głową. - Tak właściwie to powinna być tu moja siostra, ale ma dużo na głowie, a ja nie robię nic, poza leczeniem, a że aktualnie w MIchaeltown nie ma dzieciaka z chociażby małym siniakiem, to wpadłam do was, czego teraz bardzo żałuję. Stosujecie niezwykle, hm... Niekonwencjonalne metody radzenia sobie z nieposłusznymi, nieprawdaż? Nie żebym miała coś przeciwko obcinaniu rąk, czy zabijaniu. - dodała ironicznie.
Nerine patrzyła na nią, zastanawiając się, kiedy w końcu skończy mówić.
- Nie uważasz, że to przekraczanie granic? Tak od niczego ustanowiłaś się, razem z innymi władcami Grantville i dlatego uważasz, że zwykłe morderstwo jest ok? - ucichła na chwilę, piorunując ją wzrokiem. - Uff, ulżyło mi.
Uśmiechnęła się do nieco zdezorientowanej Nerine.
- Rób co chcesz. Dzisiaj umarło pare osób, prawda? - zapytała od niechcenia, spoglądając na nią ze złośliwym uśmiechem. Nieznacznym ruchem sięgnęła po odstawioną wcześniej puszkę coli, po czym chlusnęła całą zawartością w twarz Nerine. - Jaka ja niezdarna.
- Dlaczego... - wycedziła brunetka, odgarniając klejące się włosy.
Lacie uśmiechnęła się promiennie, jak gdyby nic się nie stało.
- To za biedną Echo, mającą traumę do dzisiaj. Poza tym cię chyba nie lubię. - dodała, uśmiechając się szerzej, po czym położyła sobie rękę na sercu. - Ale przepraszam. Naprawdę.
Nerine obdarzyła ją spojrzeniem typu czy-ty-sobie-ze-mnie-żartujesz?
Stały przez chwilę w milczeniu. Lacie ponownie poczuła ten ból, który pojawił się wczoraj i przymknęła oczy. Oparła się o blat, walcząc z mdłościami.
- Czy ciebie w ogóle obchodzą te bachory? - zapytała słabo, starając się sprawiać wrażenie, jak gdyby nic się z nią nie działo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 20:25, 21 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:23, 21 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, ranek
Effy wyszła z domu mijając Uzdrowicielkę. Rzuciła jej trochę zaniepokojone spojrzenie, gdy tamta przekraczała próg domu. Spojrzała na skrzynkę. W środku leżała jakaś kartka. Effy powoli wyjęła kopertę widząc na niej swoje imię. Ostrożnie ją otworzyła. W środku ktoś napisał do niej list schludnym, pochyłym pismem. Pod spodem, na samym dole były narysowane oczy. A tak dokładniej jej oczy. Rozejrzała się wokół z przestrachem, że ktoś ją obserwuje, jednak w okolicy nie było żywej duszy. Z bijącym sercem zaczęła czytać.

Najlepiej ignorować cały świat? Zamknąć się na wszystkich i nigdy nie wracać? Zamknąć się na to, co dla Ciebie najważniejsze? Coś takiego na pewno istnieje. Znajdź to w sobie.
Uciec. Tu nie uciekniesz. Tu jedynie śmierć jest ucieczką. Ucieczka, która jest najgorszą z możliwych, ale nie jest niewykonalna...
Chcesz zostawić wszystko co przeszłaś? Odizolować się?
To nie czas na koniec, to czas na początek.
Nie zapominaj.

Dan,
zawsze gdzieś mnie znajdziesz.


Effy wybuchła histerycznym śmiechem. Spodziewała się pogróżek od jakiegoś psychola z psychiatryka, a tymczasem to był zwykły list. Przez chwilę ogarnęła ją nawet radość, jednak po chwili przypomniała sobie co tak właściwie jest treścią pisma.
Tu nie uciekniesz. Tu jedynie śmierć jest ucieczką.
Zadrżała. Ta myśl wywołała w niej dziwne uczucie. Schowała kartkę do kieszeni i rzuciła się biegiem w kierunku wyjazdu z miasta. Tak jakby w ten sposób mogła odgonić niechciane myśli.
Dziesięć minut później znalazła się na miejscu. Zgodnie z postanowieniami Nerine, przy szlabanie było dwóch stróży. Siedzieli na ławce, którą skądś sobie przynieśli i popijali piwo. Effy wpadła we wściekłość. Więc to dlatego dzieciarnia z Michaeltown się tu znalazła.
-Jak idzie robota? - zapytała ze sztucznym uśmiechem.
Jeden z chłopaków uniósł kciuk do góry.
-Ideaanie. Nii było żaadnyych probleemów. - wyszczerzył się.
Dziewczyna podeszła do niego i złapała go za kołnierz. Cuchnął alkoholem.
-Więc jakim cudem mamy tutaj tylu gości z Michaeltown? - warknęła.
Chłopak sięgnął po swój pistolet jednak wytrąciła mu go z ręki.
-Kim ty kurrrna jesteś?! - wrzasnął. - Nie spełniam twoiich rozkazóów, tylko Nerinee.
-Jestem tu z rozkazu Nerine. - skrzywiła się. Nadal jej pomagała mimo tych wszystkich kłamstw.
Chłopak wyrwał się jej i schował swoją broń.
-To prawda, kilka dzieciaków przekroczyło granicę Grantville, jednak były to nieliczne jednostki. - odezwał się drugi strażnik.
-Nic mnie to nie obchodzi. Wystarczy, że wpuścicie jeszcze kogoś, a możecie pożegnać się z tą pracą.
Jak na potwierdzenie jej słów podjechał do nich czarny samochód. Zatrzymał się przed szlabanem. Drugi stróż podniósł się z ławki i szybko podbiegł do auta. Z pojazdu wysiadł nieznany im blondyn.
-Co jest?! - krzyknął na chłopaka.
-Zakaz wjazdu. Zgodnie z postanowieniami władz Grantville.
Effy prychnęła. Nieznajomy spojrzał na nią i przez chwilę wydawało jej się, że skądś go zna.
-O czym ty gadasz?! Jakie władze? Co to ma być?
-Nikt spoza miasta nie może przekraczać jego granic. Można wyjechać, ale nie można wrócić. - powiedział drugi stróż.
-Tak? - chłopak był wściekły. Kopnął butem drzwi samochodu. Nagle niespodziewanie rzucił się na stróży. Popchnął ich na piach i zaczął obkładać pięściami.
Effy zdusiła krzyk widząc jak z nosa jednego ze strażników tryska krew.
-Lepiej mnie wpuśćcie gnojki, albo tego pożałujecie. - warknął chłopak.
Strażnicy leżeli na ziemi krzywiąc się z bólu. Byli pijani i niezdolni do walki, a tym bardziej do pilnowania wjazdu do miasta.
-Przecież słyszałeś! - Effy podeszła do blondyna – Zakaz wjazdu.
Chłopak chwycił ją mocno za nadgarstek i Effy skrzywiła się z bólu.
-Nic mnie to nie obchodzi. - powiedział z chłodem w oczach. Dziewczyna syknęła z bólu.
-Puść mnie! Nerine się to nie spodoba! - krzyknęła.
Blondyn spojrzał na nią jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego co robi. Puścił jej rękę, na której zostały czerwone pręgi. Rozmasowała nadgarstek. Chłopak chodził wokół auta z rękami założonymi nad głową. Co chwila z wściekłością uderzał w karoserię auta.
-Po prostu podnieście ten szlaban! Co wam szkodzi jedna osoba więcej w tym waszym gównianym mieście?
Effy z zaciętą miną patrzyła na niego w milczeniu. Czekała aż się uspokoi. O ile w ogóle do tego dojdzie. Blondyn chodził niespokojnie co chwila w coś uderzając. W końcu po kilku minutach usiadł na piachu opierając się o auto. Dopiero teraz Effy do niego podeszła.
„Zupełnie jak jakieś dzikie zwierzę. Albo Chantal z bronią w ręku...”
-Dlaczego ci tak zależy na dostaniu się do miasta?
Chłopak mruknął jakieś przekleństwo. Effy przymknęła oczy i skupiła się na jego myślach. Nagle ją olśniło.
-Jesteś bratem Lily Collins? - spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Blondyn podniósł na nią wzrok.
-Znasz moją siostrę?
Skinęła głową. Westchnęła ciężko i pomogła mu wstać.
-Nie wjedziesz do miasta samochodem, ale możesz wejść. To wyjątkowy przypadek. Nerine raczej mnie nie zabije. Poczekaj chwilę, zaraz zaprowadzę cię do Lily.
Chłopak spojrzał na nią nieufnie, jednak posłuchał i został na miejscu. Effy podeszła do strażników.
-Nikogo więcej nie wpuszczać. I dopilnujcie, żeby wszyscy, którzy przyjechali opuścili to miasto jeszcze dzisiaj. Jak jeszcze raz zobaczę tu kogoś z Michaeltown, osobiście na was doniosę Nerine.
Odwróciła się i odeszła w stronę Coliins'a.
-Możemy iść.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pon 20:22, 21 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4 (4 lipca), południe

Sophie od paru minut razem z Emily przemierzała ulice miasta. Krążyły bez objętego wcześniej celu.
- Chodźmy do zoo. - z zamyślenia wyrwał ją głos siostry.
Sophie myślała przez parę sekund.
- To w takim razie mam pomysł. Ty idź pooglądaj zwierzątka, a ja pójdę zobaczyć, co nowego w szpitalu.
Dziewczynka skinęła głową i pobiegła w stronę zoo. Sophie natomiast ruszyła w stronę miejsca, w którym wczoraj po raz drugi użyła swojej mocy. Przeszła parę kroków, kiedy usłyszała krzyk Emily.
- SOPHIEEEE!
Dziewczyna odrazu rzuciła się do biegu. Kiedy znalazła się przy zoo zauważyła przestraszoną Emily, która wpatrywała się w jeden punkt.
- Emily, co się stało?!
Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, odwróciła głowę w stronę wejścia do zoo. I wtedy zobaczyła istne piekło.
''O cholera...''
Po całym terenie luzem biegały zebry. Goniły się wzajemnie, taranując wszystko, co napotkały na drodze. Kiedy przechodziła przez bramę, kątem oka zauważyła przyklejoną karteczkę.
''Dla Ethana i Lacie. Buziaczki.''
- Dziwne...
Dziewczyna podeszła jak nabliżej zwierząt i wyobraziła sobie, jak wkracza do ich umysłów. Nie była pewna, czy swoją moc mogła wykorzystać również na zwierzętach.
- Raz kozie śmierć...
Usiadła na trawie i zwróciła głowę w stronę słońca.
''Wszystkie zwierzęta marsz do swoich klatek! I siedzieć mi tam grzecznie!''
Sophie bardzo się zdziwiła, kiedy zwierzęta, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powróciły do swoich klatek. Klasnęła w dłonie i zaczęła zamykać wszystkie po kolei.
''Ciekawe, kto urządził taki numer.''
Odwróciła się w stronę Emily i przywołała ją ręką.
- Teraz możesz ładnie podziwiać zwierzaczki.
Sophie wybiegła z zoo, zostawiając swoją siostrę w środku. Przechodząc przez bramę, zerwała kartkę i zgniotła ją w małą kulkę.
''Później się z nim rozprawię.''


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 21:35, 21 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, po 11.

Nerine spojrzała na Lacie zdziwiona i lekko zmęczona rozmową. Albo raczej monologiem.
- Mogę mówić? No nareszcie. Postaram ci na wszystko odpowiedzieć - mruknęła.
Nerine usiadła przy stole po czym założyła nogę na nogę. Do tego napiła się trochę herbaty olewając iż jest cała w coli.
- Sadystką nie jestem. On tak - powiedziała wskazując dłonią w stronę salonu, w którym Chantal grał na kinekcie w Rise of Nightmares - Zaburzeń raczej nie mam. Do psychiatryka nawet by mnie nie przyjęli. W końcu byłam tylko agresywna i nikogo nie zabiłam. Radziłabym zostawić Echo w spokoju. Echo jest jak echo. Nigdy nikt jej nie widzi, a zawsze szum o niej jest. W ogóle nie zabiłam nikogo. Nawet tego nie chciałam. To był pomysł Usagi'ego. Znaczy tego od katany. Postanowił zrobić szopkę. Już raczej problemów z tym nie będzie. Co do władzy to może i rządzę, ale utrzymuję w pewnym stopniu porządek. Zamierzam niedługo zebrać ważne osoby i zająć się ustaleniem praw i obowiązków mieszkańców. Rzecz w tym, że gdybyśmy najpierw wyskoczyli z prawami to ci mieszkańcy by nas zabili na miejscu, nieprawdaż?
Dziewczyna wiedziała, że na razie rada nie może powstać. Głównie dlatego bo dwa dni temu zniknęła jej najlepsza przyjaciółka, a reszta 'ważnych osób', albo ją nienawidziła, albo unikała.
Nerine spojrzała na zegarek na swojej ręce. Trochę ją zdziwiło, że jest już po jedenastej. Chyba straciła poczucie czasu.
- Pytałaś o to czy obchodzą mnie te dzieci? Tfu, bachory. Tak, obchodzą mnie. Obchodzi mnie też porządek. Przez trzy dni zginęły dwie osoby i na prawdę mi z tego powodu przykro. Nie mogę zmienić biegu czasu - powiedziała po czym przygryzła wargę jakby czuła, że to kłamstwo - Bardzo bym chciała by oni żyli. Byli niewinni. Pozwolę sobie wyprawić im pogrzeb. Tylko tyle mogę zrobić. Co do dzieci to są w przedszkolu. Moja kuzynka, siostra mojej przyjaciółki i jakaś Lily się nimi zajmują. Lily opowiadała mi wczoraj o nich. Gdy będzie lepiej może kilka z nich wezmę pod swoje skrzydła, chociaż to chyba zły pomysł. Tak czy owak, interesują mnie. Wkrótce pójdę do przedszkola i osobiście się nimi zajmę, ale jak rozumiesz, teraz zaczynamy pracę i mam kupę roboty.
Skłamała. Podczas rozmowy Nerine skłamała dwa razy. Za pierwszym razem gdy mówiła, że nikogo nie zabiła. Za drugim razem gdy powiedziała, że nie mogła nic zrobić. Mogła. Mogła zastopować czas i zabrać go. Tego bez palców. Mogła zabrać go do Lacie lub szpitala. Ale i na to nie było ją stać.
- Lacie - szepnęła - Proszę, chodź ze mną. Może zmienisz zdanie o tym czy się nimi interesuję.
Brunetka pociągnęła ją w stronę piwnicy po czym zeszła z nią na dół. Znajdowały się tam drzwi, które otworzyła za pomocą klucza. Owa piwnica była bardziej salonem. W pomieszczeniu było czuć mocny zapach wina. Pomieszczenie była winiarnią z sofą, lodówką i kilkoma stołami. Na ścianie nie było już strzelby - Chantal dawno ją zabrał. Na sofie leżał chłopak z rana. W jego ręce znajdowała się kula. Wykrwawiał się.
- Przyniosłam go tu. Nikt nie jest w stanie mu pomóc - powiedziała i spojrzała na Lacie - Tak myślałam aż do jedenastej dzisiejszego dnia - powiedziała uśmiechając się lekko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:39, 21 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, ranek
Deborah przeciągnęła się na kanapie. Syknęła, gdy sprężyna głębiej wbiła jej się w plecy. Rozejrzała się po pokoju, w poszukiwaniu zegarka.
”Mamy dzisiaj czwarty dzień Nowego Świata, a ja w każdy budziłam się w innym łóżku, super.”
Dom Hempelów. Pod kanapą leżało pudełko Scrabbli, zalane piciem, które trącnęła jeszcze niezbyt trzeźwa Jenny wczoraj wieczorem.
Podniosła się z kanapy, nalała sobie soku pomarańczowego, wzięła z miski jabłko i skierowała się do wyjścia.
- Już wychodzisz? – usłyszała głos zza siebie. Odwróciła się, widząc Dana. – Dziewczyny proponowały, żeby zrobić gofry z owocami na śniadanie.
- Cześć – przywitała się, wkładając nie swoje buty. – Idę na spacer, muszę się przewietrzyć i zapalić przy okazji. Będę za godzinę, zostawcie mi ze dwa gofry.
Uśmiechnęła się promiennie, a potem zatrzasnęła drzwi. Szła uliczkami, paląc papierosa, od czasu do czasu zerkając po domach. Zmieniły się, odkąd widziała je ostatnio, niecały rok temu. ”To pewnie przez to, że dorosłych nie ma.” – wyjaśniała sobie, choć wiedziała, że nie może tym wytłumaczyć wszystkiego - nijak nie mogła zaakceptować faktu, że w ogródku pani Brown nie rośnie już okazała czereśnia, z której jeszcze nie tak dawno kradła owoce.
Skręciła w jedną z odleglejszym uliczek, bliżej lasu. ”Mój dawny dom.” Podeszła do niewielkiego, jednorodzinnego domku. Drzwi były zamknięte, żaluzje w oknach zaciągnięte. Prywatność, którą tak kochali jej rodzice, nadal się utrzymywała mimo śmierci ojca i zniknięcia matki.
Przeszła na taras za domem i włożyła rękę do ziemi pobliskiego kwiatka. Chwilę później trzymała już w niej klucz w foliowym woreczku. Otrzepała go i szybko przekręciła w zamku.
W środku wiele się nie zmieniło, za to jej pokój został splądrowany – matka urządziła sobie tam gabinet, a jej rzeczy pewnie poniewierały się po strychu albo piwnicy. Odsunęła biurko i dywan, a potem wyrwała pięć obluzowanych desek, spoglądając na swoją wiatrówkę i Colta, stertę naboi, śrutu oraz pułapek na zwierzęta. Wszystko oprócz wiatrówki zapakowała do plecaka, znalezionego w pokoju, a potem skierowała się do lasu. Nie zamierzała rozstawiać sideł (”To nie zwierzęta będą nową zwierzyną”). Z plecaka wyciągnęła pięć puszek i ustawiła je przed sobą, na środku polanki.
Wyciągnęła rękę w kierunku pierwszej. ”Ogień, ciepło, delikatne płomyki, języki, liżące puszkę, powolne, majestatyczne.”
Wpatrywała się w ogień, który stopniowo powiększała, niczym w dzieło sztuki. Zresztą, było nim w jej oczach. Zgasiła pierwszą puszkę, przeszła do drugiej. Powoli samopoczucie zaczęło jej się pogarszać, ale wiedziała, że musi poćwiczyć. Niewiele, ale nadal. ”Niedługo nie będę potrzebowała pistoletu… Deborah Hinner bez broni bardziej niebezpieczna niż z nią
*20 minut później*
Z każdym krokiem, nogi Deborah stawały się coraz cięższe. Głowa ją bolała, zrobiła się okropnie senna, mimo, że nie dawno się obudziła. Żołądek wydawał się skręcać w supeł, domagając się śniadania.
Ledwie doszła do miasta, prawie taranując przy tym drzwi domu Hempelów.
- Czy to moje buty? – spytała Jenny, patrząc krytycznie na stopy Deborah.
”Nie, dwójka niewolników prosto z Afryki.
- Sorry – mruknęła. Zgarnęła ze stołu gofra i usiadła na krześle niedaleko blondynki.


Jakiś niezbyt składny wyszedł ten post. ;x


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 21:57, 21 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville - Jakaś piwnica?] Dzień 4, po 11.

Gdyby cię naprawdę obchodziły, nie dopuściłabyś do czegoś tak okropnego.
Przyjrzała się chłopakowi. Naprawdę było z nim kiepsko.
- Umrze za pół godziny, może godzinę. - oznajmiła.
Mogła powiedzieć, że nie będzie ratowała nikogo z Grantville, jednak...
Westchnęła lekko, siadając obok chłopaka, prawdopodobnie w jej wieku.
Nerinie nie sprawiała wrażenie złej, albo bardzo dobrze udawała. Wydawała się także zmęczona, co Lacie całkowicie rozumiała, przypominając sobie poprzednie dni ciężkiej pracy.
Czule dotknęła włosów chłopca i jęk ustał. Drugą ręką delikatnie wyjęła z ręki kulę, cały czas coś do niego mówiąc. Wydał cichy okrzyk, jednak chwilę potem uśmiechnął, rozanielony.
Lacie mimowolnie zaśmiała się, widząc, jak działa na niego jej dotyk. Dobrze wiedziała, jak uspokajał. Rana zasklepiła się w przeciągu dwóch minut.
Lacie pogłaskała chłopaka po głowie, wpatrującego się w nią jak w anioła. I nic dziwnego, w końcu jednym dotknięciem zakończyła jego męki. Przeniosła wzrok na uśmiechniętą Nerine, a potem znów na chłopaka.
- Kto cię postrzelił?
- Chłopak. - odparł niewyraźnie, uśmiechając się do niej. - Jakiś blondyn, bełkotał coś o psychiatryku i nienawiści do Nerine. No i o... - wzdrygnął się nagle. - Miał przerażające oczy.
- Spokojnie. - Lacie ujęła jego rękę w swoją. - Jak masz na imię?
- Louis. Wszyscy mówią Louie. - odparł.
To dziecko nie nadaje się do straży.
Lacie obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem Nerine, po czym znów poczuła ukłucie bólu w czaszce.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 22:58, 21 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, po 11.

Nerine uśmiechnęła się.
- Dziękuję - powiedziała gromiąc wzrokiem Louie'go - Uwierz, że nie mam oczu dookoła głowy, a tutejsza młodzież trochę inaczej załatwia problemy.
Lacie spojrzała na chłopaka, który wyglądał jakby właśnie się zakochał.
"Cóż za wyjątkowo przymulony wzrok"
- Możesz wstać? - zapytała jasnowłosa.
Chłopak usiadł na sofie po czym przyjrzał się swojej ręce. Pomachał palcami po czym wstał lekko się chwiejąc.
- Wybacz Louie za to. Mam nadzieje, że sprawca się znajdzie i zostaje ukarany. Możesz sobie zrobić wolne od roboty. Bardzo ci dziękuje.
Louis wstał i stanął przy drzwiach i spojrzał na schody.
- Nerine, ale Jordan..
- Twój kolega ze straży zostanie poinformowany o tym co się stało. Przyśle mu pomoc. A ty pójdź na górę i poproś Neah'a o to by cię nakarmił i zrobił herbatę. Na Chantala lepiej nie licz.
- Emm, dzięki Lacie, dzięki Nerine.
Gdy chłopak wyszedł z piwnicy, Nerine spojrzała na Lacie.
- Dobra, pogadajmy. Zacznę od tego, że nie widziałam Echo od pięciu lat. Moja rodzina wysłała mnie do poprawczaka pięć lat temu i zerwała kontakt. Nie przychodzili na odwiedziny ani nie zabierali mnie na święta. A ja się zmieniłam. Wszyscy widzieli tą poprawę. Mogłam być wypisana nawet cztery lata temu, ale nie. Rodzice to ukryli i mnie porzucili. Dowiedziałam się o nich wielu rzeczy jak; Jaka Nerine? Zawsze mieliśmy tylko jedną córkę! Było mi cholernie miło jak się o tym dowiedziałam. Echo mnie zapomniała, ale nie ja ją. Sądzę, że byłaby druga szansa i mogłybyśmy być super siostrami, ale ja się z tego wycofałam. Urywam z nią kontrakt. Ja nie miałam rodziców, a ona siostry. Niech już tak na zawsze zostanie. Teraz ja rządzę Grantville, a ona opiekuje się dziećmi z Michaeltown. Nie widzę powodu zostania rodziną. - urwała - Wiesz Lacie, też kiedyś miałam ambicje i marzenia. Zawsze marzyłam, że pójdę do gimnazjum i zacznę prowadzić szkolną gazetkę. Zawsze miałam tyle pięknych pomysłów.. Jednak poprawczak i to zepsuł. W końcu co mogłam tam pisać? "Kolejny gwałt w toalecie! Pan X i pani Y pozwolili sobie na chwilę namiętności w męskiej ubikacji. Pani Y nie chciała tego, ale jednak spodobało się to i jest razem z panem X parą. Wraz z całą redakcją życzymy im gorącego związku i by nie urodziło im się żadne iksigreciątko" Lacie, te miasto nie jest twoim Michaeltown. Tam wszyscy potrafią współpracować, a tutaj każdy szuka pogardy w oczach drugiego by go zabić. Tutaj zawsze będą działy się złe rzeczy. Cudem będzie jeżeli przeżyję miesiąc w tym mieście bez kuli w głowie.
Lacie spojrzała na nią zdziwiona. zapewne nie spodziewała się zwierzeń obcej osoby.
- Niech to zostanie między nami, Lacie. A teraz chodź na górę, jestem głodna - powiedziała.
Nerine szybko przebiegła przez drzwi i ruszyła na schody. Wtedy usłyszała skrzypnięcie drugiej deski od wejścia do piwniczki. Wtedy zatrzymała czas i spojrzała na Lacie. Potrzebowała jej. Potrzebowała Lacie.
- Wybacz, Lacie - powiedziała i zamknęła drzwi na klucz. Chwilę potem wróciła na swoje miejsce na schodach i włączyła czas. Lacie wpadła na zamknięte drzwi.
- Co jest?!
No ta, blondynka jedyne co widziała, to Nerine na schodach, a potem pojawiające się znikąd drzwi. Musiała być nieźle zaskoczona.
- Nerine? - spytała cicho.
Wtedy brunetka zamykała drugie drzwi przed schodami. Westchnęła ciężko.
"Mam nadzieję, że mi wybaczysz"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pon 23:05, 21 Maj 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:02, 21 Maj 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 4, przed południem

W milczeniu mijali kolejne budynki. Effy coraz lepiej radziła sobie z poruszaniem się po mieście. W ciągu tych trzech dni doskonale opanowała plan miasta. Minęli poprawczak i skierowali się w stronę przedszkola. Effy weszła do budynku nie oglądając się na Collins'a. Jak zwykle w środku panował hałas, jednak tym razem nie słychać było wesołego poszczekiwania Bandi'ego.
-Gdzie Lily? - dziewczyna rozejrzała się. W środku była tylko Hayley i Aimee.
-Wyszła z psem na spacer. Dziwnie długo jej to schodzi. - warknęła ruda. - Ciekawe co by było gdybyśmy i my tak sobie wychodziły i wracały kiedy chciały...
-Poszukam jej. - przerwała jej siostra i pociągnęła za sobą zniecierpliwionego blondyna.
-A ten to co za jeden?
-Tony Collins. - chłopak ukłonił się, obdarzając Hayley czarującym uśmiechem.
Ruda uśmiechnęła się promiennie i również przedstawiła. Brunetka przewróciła oczami.
-Effy, gadałaś z Nerine o przedszkolu?
Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową.
-Potem się tym zajmę. Słyszałaś o tym napadniętym strażniku? Dzieciaki patrolujące okolicę powinny być jakoś zabezpieczone. Broń jest przydatna, ale tylko w ostatecznych przypadkach. I jak na razie się nie sprawdza. -odwróciła się do drzwi - Wpadnę potem, pa! - krzyknęła ciągnąc za sobą Tony'ego.
Skierowali się w stronę komisariatu. Chłopak mruczał coś, że nie ma ochoty na wycieczki, jednak Effy zignorowała go. Cały czas miała wrażenie, że skądś go zna. Mieszkał na obrzeżach Michaeltown z ojcem i macochą, co zdążyła wyczytać. Siostrę wysłano do poprawczaka za napaść z nożem w ręku. To jednak nie mówiło jej zbyt wiele, skąd może go znać. Mogli być sąsiadami, ale to by przecież pamiętała...
Dotarli do komisariatu. Po drodze nie spotkali Lily.
-Dobra, Collins. Teraz możesz się na coś przydać. - powiedziała. - Przeszukaj komisariat i znajdź mi paralizatory. Najlepiej jak najwięcej.
Chłopak już miał zamiar odmówić, gdy wcisnęła mu w rękę torbę.
-Im szybciej się uwiniemy, tym szybciej spotkasz siostrzyczkę.
-Coś zaczynam ci nie wierzyć. - mruknął i zaczął mocować się z szafkami. Effy przez chwilę się mu przyglądała. Był bardzo silny. Mógł się im jeszcze przydać.
"Boże, zaczynam myśleć jak Nerine"
Również zaczęła przeszukiwać komisariat. Nie radziła sobie z szafkami tak jak Tony, więc po prostu przeglądała wszystko co nie było zamknięte na klucz. Pół godziny potem, Collins przyniósł torbę wypełnioną kilkunastoma paralizatorami. Effy uśmiechnęła się promiennie. Sama znalazła jedynie jeden egzemplarz.
-Możemy już iść? - jęknął.
Wyszli z komisariatu i Effy zaczęła wcielać swój plan w życie. Odnalazła wszystkich strażników miejskich i wręczyła im paralizator z dokładną instrukcją jak go używać. Zaciągnęła również Tony'ego do Poprawczakowych i wysłała kilku chłopaków do pilnowania wjazdu do miasta. Wiedziała, że obecni stróżowie są zbyt pijani i pokiereszowani, by zająć się swoją robotą.
-Obiecałaś coś. - warknął chłopak, gdy wreszcie wszystko skończyli.
-Nie mam pojęcia gdzie jest twoja siostra. - wzruszyła ramionami. - Możemy jeszcze raz iść do przedszkola jeśli chcesz. Może wróciła.
Chłopak wymruczał jakieś przekleństwo.
-Więc po cholerę mnie ze sobą zabrałaś? - warknął.
-Żebyś mi pomógł. - wyszczerzyła się. - Coś za coś. Wpuściłam cię do miasta, mimo wyraźnego zakazu, a teraz ty musisz to jakoś odpracować.
Blondyn wpadł we wściekłość. Coraz bardziej kojarzył się dziewczynie z dzikim zwierzęciem. Oswojony wydawał się być przyjazny, jednak na wolności był niebezpieczny.
-Ty sobie chyba ze mnie kpisz! - krzyknął. - Nie mam zamiaru zostać jakimś waszym chłopakiem na posyłki!
Effy przewróciła oczami. Zaczynał ją irytować.
Odwróciła się i odeszła kierując się do przedszkola. Chłopak przez kilka sekund stał bez ruchu, jednak po chwili pobiegł za nią. W milczeniu dotarli na miejsce. Przed budynkiem spotkali Bandi'ego. Jak się okazało, Lily wróciła kilka minut przed nimi. Kiedy zobaczyła Tony'ego, natychmiast go uściskała. Hayley ciągle marudząc, że znowu zostawili ją samą z bachorami, zaciągnęła rodzeństwo do pomocy. Tymczasem Effy wyszła cicho z budynku zostawiając wszystkich. Miała zamiar wrócić do domu i pogadać wreszcie z Nerine.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Wto 9:33, 22 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 4 (4 lipca), po 13

Sophie szła wzdłuż Pierwszej Alei, kierując się w stronę szpitala.
- Hej. - uszłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i ujrzała chłopaka z blond włosami do ramion.
- Cześć. My się znamy?
Chłopak podszedł do Sophie i wyciągnął rękę.
- Kenneth, ale wszyscy mówią na mnie Warp*. - wyszczerzył się do dziewczyny. - Widziałem cię wczoraj z Lacie.
- Sophie. - uścisnęła dłoń chłopaka. - Właśnie szłam do szpitala. Masz ochotę pójść ze mną i zobaczyć, czy są jacyś ranni?
- Z miłą chęcią. - chłopak uśmiechnął się wesoło i podążył za Sophie.
Idąc do szpitala rozmawiali na różne tematy.
- Wiesz może co się dzieje z Lacie? Nie widziałem jej dzisiaj w szpitalu.
- Ja niestety też nie. Miejmy nadzieję, że wszystko w porządku i przyjdzie nam niedługo pomóc.
Kiedy znaleźli się na placu przed szpitalem, zauważyli zataczającego się chłopaka. Szybko podbiegli do niego i pomogli ustać na nogach.
- Co ci się stało?
- Nie wiem. Strasznie boli mnie głowa. Niedobrze mi i chyba zaraz zwymiotuję. - odpowiedział chłopak.
- Warp, pomóż mi go doprowadzić do gabinetu. Dam mu jakieś tabletki przeciwbólowe.
Kiedy weszli do gabinetu, Warp położył go na łóżku, a Sophie szukała odpowiednich tabletek.
- Lacie podpisywała każdy lek i schowała je tutaj. - Warp wskazał na dużą szafkę nad blatem.
- Dzięki. - mruknęła i wzięła się za dalsze poszukiwania.
Kiedy już znalazła właściwą rzecz, podeszła do chłopaka i dała mu tabletkę wraz ze szklanką wody. Usiadła na rogu łóżka.
- A teraz powiedz mi, jak masz na imię?
- Robb**. - odpowiedział niepewnie chłopak.
- Okej. Ja jestem Sophie, a to Kenneth, ale mów na niego Warp. Poleżysz tutaj trochę, odpoczniesz i nabierzesz sił. A teraz powiesz mi, co się tak właściwie stało?
- To było dziwne. Miałem jakby omamy, widziałem różne rzeczy. To wszystko trwało przez jakieś 15 sekund.
''Dziwne... Czyżby kolejny dzieciak z nadprzyrodzonymi mocami?''
- Jakby co, to jestem cały czas w szpitalu. Wołaj, gdybyś potrzebował pomocy.
Sophie i Warp wyszli z gabinetu i cicho zamknęli za sobą drzwi.
- Mam do ciebie wielką prośbę.
- Słucham. - Warp uśmiechnął się szeroko.
- Mógłbyś pójść po moją siostrę do zoo. Obiecałam jej, że tylko na chwilę pójdę odwiedzić szpital, ale jak widać będę musiała zostać tu trochę dłużej.
- Już się robi. - chłopak ruszył w stronę wyjścia, machając jeszcze Sophie na pożegnanie.
''Lacie, gdzie jesteś?''


* Pożyczyłam Warpa. Very Happy
** To ci się spodoba, Em. Razz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Wto 17:01, 22 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 10:55, 22 Maj 2012    Temat postu:

[GV - piwnica] Dzień 4, (4 lipca), po 11.

- Co... - Lacie uderzyła dłonią w drzwi. - Nerine!
A ja już sobie pomyślałam, że wydaje się sympatyczna. Wiedziałam, że to się źle skończy, trzeba było nie prosić tego całego Kage o nic, tylko czym prędzej zwiać z przedszkola.
Westchnęła, narzekając w myślach na swoją głupotę i bezmyślność, po czym usiadła na sofie. Żałowała, że nie założyła spodni, bo w spódnicy zaczynało jej być niewygodnie. Nie mogąc bezczynnie siedzieć wstała, rozglądajac się za jakimś wyjściem.
Wyjście ewakuacyjne w piwnicy, idiotko, z pewnością.
- Włącz myślenie, Lacie, włącz myślenie. - szepnęła do siebie i potknęła się, zwyczajowo o nic. Runęła na dużą i szeroką półkę znajdującą się przy ścianie. Nie widziała zbyt dobrze, bo w pomieszczeniu panował półmrok, z czego się cieszyła, bo nienawidziła zupełnych ciemności.
Jakaś butelka wina spadła, roztrzaskując się na jej ręce. Jęknęła cicho i wyjęła z dłoni odłamki szkła, po czym dotknęła lekko klejącej ręki drugą. Jak już zauważyła trzy dni temu, jej moc działała na nią o wiele szybciej i lepiej, niż na innych. To znaczyło, że mogła być, no właściwie to...
Niezniszczalna.
Chyba, że zadano by jej cios, po którym umarłaby od razu, po kilku sekundach. Sięgnęła po całą butelkę i bez namysłu otworzyła ją.
Przypomniała sobie, jak mają lat dziesięć, ukryli się z Jaydenem w jej ogródku i spróbowali piwa. Pamiętała jego histeryczny śmiech, gdy wszystko wypluła. Upiła jeden łyk wina.
Ale to było dobre.
Po kilku minutach wzięło ją na wspominki.
Zasługa alkoholu?
Przypomniała sobie pełne agresji błękitne oczy Jaydena, które przy niej stawały się tak łagodne. Przemiana tego chłopca była jej zasługą, i dobrze to wiedziała. Ale wszystko zaprzepaściła.
- Przepraszam, Jay. - powiedziała sama do siebie.
I wtedy znów poczuła to nieprzyjemnie uczucie, już po raz kolejny dzisiejszego dnia. Wzdrygnęła się i rozejrzała naokoło.

[MT] Dzień 4, (4 lipca), przed południem - Warp.

- Będę zaszczycony! - wykrzyknął Warp w stronę Leme. - Dowiemy się więcej rzeczy, gdy się rozdzielimy. Wyszczerzył się w jej stronę. - Znajdę cię.
- Super. - odparła dziewczyna, chyba chcąc się jak najszybciej go pozbyć.
Jak każdy zresztą.
Warp pokłonił się przed nią.
- A „Wywiad z Warpem, czyli jak dziwak odnajduje się w Nowym Świecie”, bardzo mi się podoba. Zastanów się nad tym.
* godzinę później, przed 14 *
Warp wracał z zoo, z Emily u boku. Dziewczynka albo go polubiła, albo była wyjątkowo grzecznym dzieckiem.
- Czasem także szpiegowałem tych popularnych gości z naszej szkoły, wiesz, włosy na żel i takie tam, ale zwykle kończyłem wtedy w śmietniku. - opowiadał nadal o swoim życiu w szkole. - Nie żeby mi śmietnik jakoś bardzo przeszkadzał, można tam było znaleźć wiele ciekawych rzeczy...
Emily skrzywiła się z obrzydzeniem.
- A fuj!
- Wcale nie! Znalazłem tam wypasioną latarkę z Scoobym Doo! - obronił się Warp, wyciągając z ust gumę i przyklejając ją do słupa. Odgarnął dłonią włosy, zasłaniające mu całą drogę. - Vane poznałem, gdy akurat medytowałem w szkolnej szafce... No dobra, zamknęli mnie tam, a one akurat przechodziły i Nea pomagała jej ciągnąć jakiś układ słoneczny. Ukradłem mars, ale mnie przyuważyła. - dodał z dumą. - Ale nie miałam z nią do czynienia, bo była dwie klasy wyżej ode mnie. A zresztą nieważne. Mogę ci jeszcze opowiedzieć, jak wisiałem na koszu w sali gimnastycznej, chcesz?
Dostrzegł jej minę.
- Eee, chyba nie chcesz. - wymamrotał, po czym wskazał ulicę, na końcu której można było dostrzec deptak i część pomostu, a także zatokę. - Ostatni to dom Lacie. Możemy wpaść, skoro szpital jest ulicę dalej.
Pięć minut później weszli bocznymi drzwiami do domu i zajrzeli do jej po koju.
- Nie ma jej.
- Rose także. - powiedziała Emily.
Warp sięgnął po niebieski notes leżący na biurku i schował go do swojej torby niepostrzeżenie. Potem sprawdził, jak się miewa broń ukryta pod łóżkiem, skąd Nea wzięła ostatnio część dla "straży".
- Dobra, wracamy do szpitala.

[GV] Dzień 4, (4 lipca), równo 11.

Rose wsunęła się na fotel obok kierowcy i spojrzała na Ethana.
- Jedź. - rozkazała.
- A Lacie? - zapytał Ethan.
Rose westchnęła.
- Jak zwykle się nie dostosowuje. Powiedziała, że mam wrócić z tobą. - wymamrotała, przyglądając się swoim butom.
Ethan wzruszył ramionami i odpalił samochód.
- Miała czas do jedenastej.

[GV - Przedmieścia] Dzień 4, (4 lipca), południe.

- Przepraszam, czy... - Jayden obdarzył spojrzeniem mówiącego coś do niego chłopaka. Nie dał mu skończyć, zeskakując z śmietnika prosto na niego.
Był nieco zirytowany. Wyciągnął pistolet i przystawił go do skroni chłopaka.
- Kim jesteś?
- Jamie. - wymamrotał cicho chłopak. - Lat czternaście, z poprawczaka.
- Za co?
- Co za co?
- No za co poprawczak? - warknął Jay.
- Podpalenie. - powiedział chłopak i zagryzł wargę.
- Nastoletni piroman. - ucieszył się Jay. - Wspaniale!
Dźwignął go na nogi i uśmiechnął się.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 10:55, 22 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 18:41, 22 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, przed 12.

Nerine stanęła w swoim salonie. Wtedy zaczęła się zastanawiać skąd Chantal wytrzasnął kinekta i grę +18 w której zabija się bezmózgie zombie by uratować swoją żonkę.
"Od kiedy Chantal gra w takie inteligentne gry w których bohatera wiążą głębsze uczucia jak miłość?"
Brunetka mrugnęła po czym spojrzała na grupkę w salonie. Siedział tam Louie, Kage, Neah i Chantal zajęty grą. Louis właśnie skończył jeść, a Neah spojrzał na Nerine zdziwiony.
- Już lepiej Louis?
- Tak. Dzięki. Muszę już iść. Gdzie jest ta jasnowłosa bezskrzydła anielica?
- Siedzi na dole. Muszę z nią przeprowadzić ważną rozmowę Lou. Czy chcesz bym coś jej przekazała?
- Tak. - odparł - Przekaż jej, że jestem jej dozgonnie wdzięczny i zrobię dla niej wszystko. Ta dziewczyna jest świetna. Jednak Bóg zesłał nam swojego anioła by nam pomagał.
Nerine uśmiechnęła się lekko.
- Czyżbyś się zakochał Lou? Naszego aniołka starczy dla każdego.
Chłopak zarumienił się po czym ruszył w stronę drzwi. Na chwilę zatrzymał się i spojrzał na władczynię.
- Ner, czy na pewno nic się jej nie stanie? - zapytał cicho pamiętając jeszcze przedstawienie z wieczora.
- Masz moje słowo. Jeżeli coś jej się stanie pod moimi skrzydłami to możesz zrobić mi cokolwiek chcesz bez kary. Masz do tego pewne prawo.
Chłopak spojrzał zdumiony na Nerine.
- Dla..czego?
Dziewczyna uśmiechnęła się miło do Louis'a i odprowadziła go do drzwi.
- W życiu kieruję się innymi zasadami. - zakończyła posyłając mu zniewalający uśmiech i zamykając drzwi przed nosem.
Nerine ruszyła wolnym krokiem w stronę chłopaków i usiadła na fotelu.
- Mamy problem. Deborah została porwana.
- Czemu od razu tak myślisz? Może gdzieś się upiła. - powiedział Neah.
- Neah, ona zawsze się przywleka do mnie lub robi wokół siebie zamieszanie. Nie ma jej tu w Grantville, a nie sądzę by nas opuściła bez zawiadomienia swojej najlepszej przyjaciółki.
- Więc co chcesz zrobić? - spytał znudzony Kage.
- Odbiję ją. Wojna. Przyznaj, że sam jej chciałeś.
Wtedy do domu wpadła Effy i szybko dołączyła sie do grupy.
- Nerine, musimy pogadać. - rzuciła Malone.
- Nie teraz Effy. - przerwała. - Zwyczajna wojna. Wbiegniemy tam, odbijemy ją, reszta bachorów zajmie się mieszkańcami miasta, a potem wracamy.
- Ner, oni wszyscy zginą. - szepnął Neah jakby było to tajemnicą.
- Wiem to. Ale to ja sprawuje władzę i mam drogi towar, którego nikt nie zaatakuje, póki go mamy. Ten towar może uratować wszystkich. I Deabotah też. Nikt nie zginie, my wygramy, a dzieci się wyżyją.
Chwilę panowała cisza. Brunetka układała już w głowie plan przemówienia.
- Nerine, kto jest tym towarem? - zapytała Effy.
- Lacie. - odpowiedziała sucho.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Wto 18:43, 22 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Strona 7 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin