Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 18:47, 22 Maj 2012    Temat postu: Rozdział IV

Rozdział IV uważam za otwarty.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 21:57, 22 Maj 2012    Temat postu:

[GV - Piwnica] Dzień 4, (4 lipca), przed 13.

- Witaj. - Lacie wyciągnęła rękę z pustą butelką w stronę pająka chodzącego po podłodze. - Jestem Lacie i lubię kanapki z pomidorem.
Przyjrzała się swojemu nowemu towarzyszowi, i nie doczekawszy się żadnej reakcji, stwierdziła, że pewnie nie lubi pomidorów.
- Tfu, tfu, błąd, błąd. - wybełkotała, otwierając kolejną butelkę. - Jestem pomidorem... Nie, nie jestem. A może jestem?
Dziwne, dziwne, wygaduję takie bzdury, a wypiłam dopiero...
Lacie spróbowała policzyć dwie butelki walające się wokoło niej, na próżno.
- Raz, dwa, sześć, trzy. - machnęła ręką. - Nieważne. Na czym to ja skończyłam? Ach, tak, na mojej egzystencji. A więc chyba jednak jestem tym pomidorem... - wymamrotała w stronę idącego w jej stronę pająka. Przypomniała sobie po chwili, że się ich brzydzi i roztrzaskała butelkę na stworzonku. Wierzgał przez chwilę nóżkami w winie, jednak po chwili przestał.
- Trzeba było powiedzieć od razu, debilu, że pływać nie potrafisz! - wrzasnęła Lacie, oparła głowę o ścianę i od razu zasnęła.

[MT - Szpital] Dzień 4, (4 lipca), po 16. - Warp
Chłopak spojrzał na Sophie i uśmiechnął się. Od pół godziny wesoło sobie rozmawiali, jako, że w szpitalu nie było za wiele roboty. W ciągu tych dwóch godzin pojawiło się dwójka dzieci i szybko znaleźli odpowiednie lekarstwa.
- Wiesz... - Warp zamyślił się na chwilę. - Myślę, że Lacie chciałaby wiedzieć więcej o tym chłopcu.
- Którym? - zapytała Sophie.
- Tym Robbie. - odparł Warp i wyciągnął z szuflady biurka jakieś dokumenty. Na drugiej stronie zanotował: ROBB. Lat dziesięć, gęste kasztanowe włosy i duże oczy nie wiadomo jakiego koloru...
Sophie zajrzała mu przez ramię, uśmiechając się pod nosem.
- Po co to robisz?
- Bo myślę, że tu nie chodziło o zwykły ból głowy. Co on tam mówił?
- Że miał omamy. Co w tym dziwnego?
Warp westchnął i odłożył kartkę.
- Masz rację, ale... - Warp przypomniał sobie wczorajszą sytuację z Uzdrowicielką i wzdrygnął się. - Nieważne.
Wymówił się zmęczeniem i wyszedł na korytarz. Oparł się o ścianę i wyciągnął z torby notatnik, po czym zaczął go przeglądać. Wszystko było idealne, łącznie z dużym napisem Lacie Vane na przodzie. Dwie strony zajmowały wzory z zaawansowanych zajęć z fizyki, i lista lektur na dodatkowe oceny. Na trzeciej stronie dopiero znajdowała się jakaś notatka.
" Dzień Pierwszy.
Zniknęli dorośli.
Zamknęli nas pod kopułą. Nie wiem czy to czasem nie jest jakiś eksperyment. Nie wiadomo do czego mogą posunąć się ludzie w tych czasach, a uwięzienie w jakiejś kuli bandy bachorów nie wydaje się chyba takie złe. "

- Oh, to tylko zapiski Lacie. - westchnął rozczarowany, po czym przewrócił kartkę.
"Dzień Drugi.
Uleczyłam Warpa. Tak po prostu, jakbym całe życie przykładała ręce do obleśnych, krwawiących miejsc. Tak czy inaczej poproszono mnie także o uleczenie trupa. Nie marzę o niczym innym, jak obmacywanie zmarłych, naprawdę. Zabawne, mam wrażenie, że w normalnym życiu byłabym najbardziej rozchwytywanym przez szpitale lekarzem..."

Już miał przekręcić na Dzień Trzeci, gdy z tyłu notesu wypadła mała kartka, z dokładniej zdjęcie. Warp ze zdumieniem przyjrzał się brązowowłosemu chłopcowi, z blond pasemkami i uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. Wzdrygnął się na widok przenikliwych, błękitnych oczu. Odwrócił zdjęcie i uśmiechnął się na widok krzywych literek.
"Lacie, dzienkóje"


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 22:01, 22 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 22:04, 22 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, południe.

Nerine powlokła się do kuchni. Była padnięta. Od czasu NŚ mało jadła i wyraźnie schudła. Ruszyła by opróżnić lodówkę. Musiała dużo jeść by być zdolna do pracy. Miała już w głowie plan. Dziwne byłoby gdyby go nie miała.
Właśnie zaczęła jeść truskawki popijając je niebieskim frugo. Gdy skończyła, zaczęła wygrzebywać produkty mięsne jak kabanosy. Do kuchni wszedł Neah z swoim wrednym uśmieszkiem.
- Wyglądasz jak głodzone zwierzątko lub baba w ciąży. - stwierdził.
Nerine obrzuciła go groźnym wzrokiem po czym wyciągnęła swój pistolet.
- Ty za to wyglądasz jak emujący Bieber.
Chłopak ostrożnie podniósł ręce.
- To był komplement!
"Że co?!"
- Chamski komplement. Już Chantal mówi lepsze.
Neah wyszczerzył się rekinio - co wyszło mu wyjątkowo plastikowo.
"Ciekawe ile godzin Chantal z Kage poświęcili by go tego nauczyć"
- Chantal, Nerine mówi, że chce byś powiedział jej jakiś komplement.
Blondyn odwrócił się na sofie i spojrzał w kierunku kuchni przyglądając się Nerine od góry do dołu.
- Masz nogi jak Doda.
Nerine lekko zarumieniła się przypominając sobie polską 'gwiazdę'.
Bad girls są głodne i złe. Bad Girls, Bad Girls. Bad girls to skończy się źle. Bad Girls, Bad Girls
Wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem.
- Przestańcie się wydurniać. Dzisiaj idziemy na pole bitwy. - syknęła gryząc kawałek polędwicy.
Powędrowała wraz z chłopakiem do salonu i usiadła okrakiem na fotelu.
- Tak więc zacznijmy od planu. Idziemy na plac, ogłaszam, że mieszkańcy Michaeltown porwali bliską mi osobę i wyrażam moje uczucia i rozpacz. Informuję resztę, że chcę odzyskać Deborah i czy pomogą mi najechać na Michaeltown. Nikt nie pogardzi ofertą. Dwie godziny później zrobimy zbiórkę i wyruszymy. Przed zbiórką zamierzam porwać Lacie do domku w Michaeltown przy wjeździe. Ja sama wejdę na pole bitwy. Jeżeli znajdą się ranni to zastopują czas i zabiorę ich do Lacie. Nie ważne czy to osoba z Grantville czy Michaeltown. By nic się nie wydało, włożę wszystkim tyczki do uszu i zasłonie im oczy by nic nie widzieli. Po uzdrowieniu wywalę ich w las. Wyda im się to magiczne i nikt nie będzie mnie podejrzewał. Oczywiście Grantville wygra, nasi mieszkańcy się wyżyją i nikt nie zginie. Proste.
Neah spojrzał na nią zdziwiony.
- Ojej, dobra Nerinka, aż nie wierzę. Powiedz tylko jak ładnie przewieziesz Lacie by nie uciekła i robiła co chcesz.
- Ona uzdrowiła Louis'a chociaż go nie znała. Jest dobra i pomoże. Co do przewiezienia jej to wystarczy mi Eter dietylowy. Jakbyś mógł to pobiegaj po sklepach i mi znajdź, Neah.
- Dlaczego ja?
- Dlatego, bo to ty wyrwałeś się z pytaniem, a Effy z Usagi'm będą moi potrzebni. No, a Chantal ma broń i będzie się szczerzył co zachęci dzieciaki lepiej niż twój sztywny uśmiech.
Dziewczyna odwróciła się i pomogła wstać Effy i Kage'owi.
- Idziemy, dołączysz później. - powiedziała kierując się na plac.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 22:05, 22 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 4, 4, przedpołudnie, około 11-12
- Mamy jakieś plany na dziś? – spytała Deborah, popijając kawę.
Desiree wzruszyła ramionami.
- W takim razie jeszcze raz na chwilkę się ulotnię – mruknęła.
- Co będziesz robić? – Dan popatrzył na nią podejrzliwie z drugiego końca stołu.
- Muszę czegoś… hm, poszukać.
- Możemy pomóc – pisnęła Jenny.
- Nie trzeba, dzięki. – Zeszła z krzesła i udała się w stronę drzwi. – Wracam za godzinę, maks dwie.
Nie miała nic do ubrania oprócz tego w czym przyjechała, a słońce zakryły chmury. Zatrzymała się przed wieszakami i ściągnęła z jednego szarą bluzę GAP. ”Pożyczam”
- Hej, zaczekaj! Czy to nadal są moje buty?! – usłyszała na odchodnym od młodej Hempel.
Wzruszyła przepraszająco ramionami i zatrzasnęła drzwi, co weszło jej już w nawyk. Szybkim ruchem wyciągnęła z kieszeni papierosa, odpalając go mocą.
”Palę coraz więcej, ten brak dorosłych źle na mnie wpływa” – pomyślała, i wtedy wpadła na pomysł, który zdecydowała się od razu zrealizować.

*30 minut później*
Deborah zadowolona spacerowała kolejnymi ulicami, wręczając dzieciom „cukiereczki”.
- Chcesz? Masz, to ostatnie takie, wszystkie już wyjedli! – mówiła każdemu, co jeszcze bardziej potęgowało ciekawość. „Ciekawe, czy chociaż połowa z tych bachorów wcześniej widziała ecstasy…
- Sialalala, chaos, anarchia w Michaeltown, sialalala…
Nie bez powodu wybrała eski – bądź co bądź, ale to właśnie one zostawiały rysy na umyśle, potrafiące utrzymać się nawet do pięciu lat.
Po drodze rzucała na pobliskie kwiaty proszek, znaleziony na tyle kwiaciarni. Przypominała sobie o związkach chemicznych, które od dwóch lat wytwarzał Kwiaciarz Bob, całkiem przypadkiem. Z ciekawości zajrzała na tyły kwiaciarni w poszukiwaniu beczki z proszkiem, który matka jeszcze nie tak dawno kupowała u Boba, żeby sypać na rabatki wrednej sąsiadki z naprzeciwka... ”Substancja, po której kwiaty obumierają, ciekawe, ciekawe.”
Spojrzała na nowy zegarek, który zgarnęła od jubilera. Zostało jej dużo czasu, więcej niż przypuszczała, więc spokojnym krokiem udała się na posterunek policji. Przy wejściu siedział jakiś chłopak.
- Hola hola, nie wolno tu wchodzić!
Zignorowała go, a gdy wyciągnął broń, miała ochotę pokazać mu swojego Colta, ukrytego za pasem, ale nie dała się ponieść. ”Okazja?” Zamiast tego wyciągnęła rękę i podpaliła mu nogawkę spodni.
Chłopak rzucał się tam i z powrotem, a płomień powoli pnął się w górę i w górę…
- Coś ty zrobiła?! – krzyknął między „AAAAA!” i „OOOOO!”. Nieudolnie biegł w stronę budki z toaletami.
- Słońce zabija – mruknęła w odpowiedzi.
Przeszła na komisariat, gdzie (oprócz dzieciaka zamkniętego w areszcie, który rozpaczliwie bił w kraty, grożąc jakiemuś Jamesowi, że urwie mu łeb) znalazła kilka krótkofalówek. Przeszukała szafki, ale nigdzie nie było broni. Westchnęła, wrzucając znaleziska do plecaka.
Wyciągnęła z kieszeni bluzy kilka pomiętych kartek, przedstawiające oczy. Kilkanaście szkiców, każdy inaczej cieniowany i rysowany innym stylem, ale ewidentnie wszystkie oczy należały do jednej osoby. ”Oj, oj, kto ma takie ślepka? Effy?”
Jeszcze raz przetrząsnęła kieszeń, tym razem znajdując gumę do żucia - „Odmiana – i ruszyła w kierunku domu Hempelów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 10:58, 23 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 4 (4 lipca), przed 17

Sophie siedziała w głównym gabinecie razem z Emily na kolanach.
- Kiedy wrócimy do domu? - spytała zniecierpliwiona dziewczynka.
- Tego jeszcze nie wiem. Ale jeśli coś złego będzie działo się z tym nowym chłopcem to obawiam się, że będziemy musiały zostać tu do jutra.
Emily westchnęła głośno i zeszła z kolan siostry.
- Jestem głodna.
Sophie zerwała się z krzesełka i podeszła do siostry.
- Tak mi przykro, Emily. Daj mi pół godzinki na przyniesienie obiadu. - wychodząc z gabinetu, ucałowała siostrę w czoło.
Kiedy wyszła na korytarz, zobaczyła siedzącego na ziemi Warpa.
- Coś się stało? - podeszła i usiadła obok chłopaka.
- Martwię się o Lacie. Już dawno powinna się odezwać. - odpowiedział.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Lacie to zaradna dziewczyna. Potrafi wyjść z każdej opresji. - uśmiechnęła się do Warpa. - A teraz mamy kolejny problem.
- Jaki? - spytał, spoglądając na Sophie.
- Moja siostra jest głodna i ty chyba też. Wyglądasz bardzo mizernie.
Chłopak uśmiechnął się ukradkiem.
- Martwisz się o mnie? - szturchnął dziewczynę łokciem.
- Wcale, że... Okej, martwię się. - wytknęła język na Warpa. - Poprostu powinniśmy nabrać sił, nie sądzisz?
- Tak, zgadzam się. - powrócił do pozycji stojącej, otrzepał spodnie i pomógł wstać Sophie.
- Mam pomysł. Najpierw zgarniemy trochę żarcia z McDonalds'a, a później zajrzymy do mnie.
- No to ruszajmy. - uśmiechnął się od ucha do ucha.

*30 minut później*

- Dobra, zobaczmy co mamy... - dziewczyna włożyła rękę do siatki i po kolei zaczęła wyciągać znalezione produkty. - 8 porcji frytek, 5 porcji McNuggets'ów, 12 hamburgerów. Nie za wiele. Pokaż, co masz?
Wzięła siatkę od Warpa i wyciągnęła jej zawartość.
- U ciebie znalazłem 2 bochenki chleba, 4 bułki, 5 jabłek, 2 czekolady, garść cukierków owocowych i 3 butelki wody niegazowanej. - powiedział Warp.
- Okej, nie jest tak źle. Mamy zapasy na parę dni. Później poszuka się czegoś więcej.
Razem z Warpem zanieśli jedzenie do gabinetu.
- A teraz czas na prawdziwą ucztę. - zaśmiała się głośno. - Idę po Emily.
Kiedy we trójkę znaleźli się w gabinecie, każdy wziął po jedną porcję McNuggets'ów, jedno jabłko i szklankę wody. Zajadając się, rozmawiali na różne tematy, często przy tym się śmiejąc.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Śro 11:08, 23 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 12:39, 23 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 4, (4 lipca), 18. - Warp

- Nie, nie! - Warp wyrzucił ogryzek do kosza. - To nie było tak! Jak byłem mały, to Voldemort po mnie przyszedł, dlatego mam tą bliznę! - odsunął włosy z czoła, ukazując małą, białą bliznę w rogu czoła.
- Ale to nie błyskawica! - Roześmiała się Sophie.
Warp wzruszył ramionami.
- Myślisz, że Voldemort był jakimś wielkim artystą by bawić się w rysowanie szlaczków?
Z powrotem usiadł na krześle, wycierając ręce o spodnie. Spoważniał momentalnie i spojrzał na Sophie bez uśmiechu.
- Co będzie, jeśli skońćzy się jedzenie? - zapytał cicho.
- Spokojnie. - Sophie machnęła ręką i wyciągnęła z kieszeni spodni rysunek od Clarissy. - Tuż obok naszego miasta znajdują się pola uprawne, tak? Jest też rzeka, i to, to, jezioro Empathy. - przypomniała sobie. - A tam jest dużo ryb. Z głodu nie umrzemy, poradzimy sobie.
- My sobie poradzimy. - stwierdził kwaśno Warp. - A ta banda niewdzięczników i darmozjadów?
Sophie spojrzała na niego, najwyraźniej rozbawiona określeniem ludności Michaeltown.
- Chociaż w sumie, to ich sprawa. - Warp westchnął. - Poza dlaczego to ja się tym przejmuję?
Zerknął w stronę okna, mając złe przeczucia.
- Beznadzieja. - mruknął, poprawiając sobie włosy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 21:54, 23 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, popołudnie
Kage pogwizdując sobie podszedł do drzwi prowadzących do piwnicy. Cały czas niosąc tacę w ręku tacę z jedzeniem.
- Obiad. - odparł, usłyszawszy za sobą jak Neah zamyka za nim drzwi na klucz.
Kocim krokiem niemal spłynął po schodach stając przed siedzącą w kącie Lacie.
- Po co przylazłeś? Chcesz mi wbić nóż w plecy? - zapytała kąśliwie. Chłopak na to postawił przed nią tacę i wyciągnął kieszenie na wierzch mówiąc:
- Widzisz. Nic tu nie mam.
Odsłonił tacę ukazując kilka talerzy z potrawami:
- Pieczony stek. Gotowane warzywa. Sos czosnkowy. Placek z orzeszkami. Omlet.
- Jestem wegetarianką.
Chłopak zdjął z tacy stek i przysunął ją w stronę dziewczyny.
- Zestaw wegetariański, na wynos.
Wyjął z kieszeni butelkę do której przelał sake i upił łyk.
- Sam to robiłeś? - zapytała z pełnymi ustami. Patrząc jak marchewka wypada jej z ust zaśmiał się pod nosem.
-Nie wierzysz? Rodzice prowadzili restauracje. - ugryzł kawałek kotleta. - Ale to było jeszcze wtedy, gdy mieszkaliśmy w Japonii.
- A ta katana? - zapytała niepewnie dziewczyna.
- Pamiątka rodzinna. Yuki, mój starszy brat dostał ją w spadku po rodzicach - podrapał się po podbródku. - W sumie to on wychował mnie i Amai.
- Amai? - zapytała interesując się coraz bardziej.
- Młodsza siostra. Yuki, zniknął cztery dni temu. - westchnął, nieświadomy tego że uśmiecha się do siebie. Jak również i tego, że Vane słucha wszystkiego co mówi. - Wiesz, wszyscy mówią że moje nazwisko brzmi naprawdę super. Usagi Kage. Taa... Ciekawe co by było gdyby wiedzieli co to znaczy...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:52, 23 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4 (VII), po południe.

Jakiś czas po drugim wyjściu Deborah ("Co to w ogóle za imię?!"*) Desiree mając żołądek pełen gofrów oraz kolejny dzień z rzędu te same ubrania (po bardzo długiej sprzeczce z Jenny czy lepiej zostać wystrojoną przez nią, czy chodzić w brudnych ciuchach; oczywiście wypadło na to drugie), usiadła na kanapie rodzeństwa Hempelów. Po jakiejś minucie takiego siedzenia wstała z niej, wzięła swój plecak leżący obok kanapy i poszła do kuchni, gdzie znajdowało się rodzeństwo.
- Słuchajcie, ja wracam na trochę do domu - oznajmiła im bez ogródek. Dan oderwał wzrok od GameBoya na którym grał w Super Mario, a Jenny przestała projektować coś w szkicowniku - obydwoje spojrzeli na nią z zaskoczeniem.
- Wracasz? - zdziwił się Daniel. Z jego GameBoya dobył się dźwięk charakterystyczny dla umierającego Mario.
- Po co? - spytała się Jenny.
- Nie mogę wiecznie siedzieć i wykorzystywać waszą gościnność. Po za tym Dog długo nie wyżyje o chlebie i wodzie, a Megan też jakoś nie jest zadowolona, że jej ofiarami nie są myszy lub coś większego niż świerszcz... A ja muszę wziąć swoje ciuchy, no i zobaczyć co jeszcze zostało z mojego domu - ostatnie zdanie powiedziała niby żartem.
- Wrócisz jeszcze? - spytał Dan, wracając do gry i przeklinając pod nosem na widok menu w grze. Najwyraźniej zdążył dojść do wysokiego levelu...
- Oczywiście, że tak! Jak już wykorzystywać was to do końca, co nie? - spytała retorycznie, puszczają do nich oczko.
Pożegnała się z nimi i już po chwili była wraz z Megan i Dogiem w drodze do domu. Westchnęła cicho. Polubiła rodzeństwo Hempelów, ale stęskniła się trochę za samotnością. Wiedziała jednak, że wkrótce znowu zatęskni za towarzystwem.
Gdy dotarła do swojego domu i otworzyła go, poczuła mdlący zapach dochodzący z mieszkania. Już go kiedyś czuła... Tak! Na statku, kiedy otworzyła drzwi do kajuty, gdy spotkała tą niezrównoważoną dziewczynkę. Ale to niemożliwe! Wtedy był to zapach rozkładających się ciał, ale teraz...
Des lekko drżąc zostawiła Doga i poszła na górę, gdzie zapach był mocniejszy. Dziewczyna zatrzymała się.
Nie... nie może być... Czemu... Czemu on dochodzi z dziecinnego pokoiku?!
Zdenerwowana otworzyła drzwi do pokoju na przeciwko szczytu schodów. Spojrzała do środka...
Niekontrolowanym ruchem odskoczyła w tył. Zrobiła jeszcze krok za siebie... I nagle poczuła, że nie ma na czym postawić stopy... Za nią były schody...
Poczuła jak leci do tyłu. Okropny ból w kręgosłupie, gdy uderzyła plecami o schody, a potem w głowie... Do tego doszło uczucie jakby coś rozrywało ją na tysiące kawałków...
A potem już nic...

*Moim osobistym zdaniem imię Deborah jest bardzo ładne, a zdanie autorki nie pokrywa się z zdaniem postaci. A jak widać postać to imienne bezguście.

I żadnego ratowania mojej postaci! Ma ona mi tu ładnie zdechnąć... ;3


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chihiro dnia Czw 8:13, 24 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 12:03, 24 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 4 lipca, 4, popołudnie.

Ethan wysadził Rose koło jej domu i wrócił do ZOO. Na widok otwartej bramy jak poparzony wyskoczył z auta i wrzasnął. Zebry radośnie hasały po ogrodzie zoologicznym!
McSyer zgrzytnął zębami. Przeskoczył przez ogrodzenie i zaczął je zaganiać do ich wybiegu. Na szczęście pasiastych koni nie było zbyt wiele - po godzinie Ethan oparł się, cały spocony, o furtę.
Mamy Nowy Świat dla siebie. Nowe drzwi otworzą się. W nowym miejscu masz możliwości nowych moc. Czy już wszystkie są, zapytaj je, a na pewno złapiesz je!
Chłopak zaśmiał się cicho.
- Pokemon - Johto Journeys.
Cytat jednak idealnie pasował do realiów Nowego Świata - taką nazwę usłyszał w Grantville.
Kiedy miał zamknięte oczy poczuł lekkie i mokre dotknięcie w ucho.
Okazało się, że nie zagonił jednej z zeber - młodego osobnika, niedawno przywiezionego z Vancouver.
Ethan podrapał się po głowie. Zebra zaczęła radośnie hasać we wszystkie strony, wierzgając i rżąc.
- I tak nie mam sił, żeby cię tam zagnać.
Zwierzak stanął na zadnich łapach, wstrząsając grzywą.
- No dobra. Ale masz nie wychodzić z ZOO, jasne?
Zebra zarżała radośnie, machając ogonem - po chwili pogalopowała przed siebie.
To tylko jedna zebra.
Ethan mruknął coś niemiłego o "dziecinnych wandalach Michealtown" i usiadł na swoim fotelu.
Zebra podchodziła parę razy pod jezdnię, ale zawsze wracała, rżąc radośnie koło fotelu chłopaka.
Po paru chwilach machnął ręką. Kiedy zamknął oczy, kierując twarz ku gorącemu, letniemu słońcu, pod zamkniętymi powiekami pokazał mu się ciąg dziwacznych liter. Zamrugał parę razy - runy zniknęły.
Wzruszył ramionami i ułożył się wygodniej na siedzisku, słuchając ciągłego stukotu szalonych kopyt.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 16:40, 24 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville - Piwnica] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie.

Lacie przeżuwała przez chwilę w milczeniu. Kage okazał się naprawdę dobrym kucharzem, a nie uważała tak bynajmniej tylko dlatego, że była bardzo głodna. Przełknęła i uśmiechnęła się nagle.
- Królik. - powiedziała, uśmiechając się coraz szerzej. - Ale faktycznie, Usagi brzmi świetnie. A króliki bardzo lubię.
- Skąd wiesz? - Kage obrzucił ją nieco podejrzliwym spojrzenie, jakby posiadała jakąś tajemną wiedzę.
- Chciałabym powiedzieć, że to dlatego, że zapisałam się kiedyś na podstawowy kurs japońskiego, ale byłam po prostu fanką Sailor Moon. Kiedyś. - dodała pośpiesznie, jakby oglądanie anime było dla Lacie Vane wielce hańbiące. Jadła przez chwilę w ciszy. - Z chęcią poznałabym kiedyś twoją siostrę. - wymamrotała, nie zdając sobie sprawy z tego co mówi.
W końcu ja jestem czymś w rodzaju więźnia, jak zdążyłam zauważyć.
Kage uśmiechnął się lekko.
- I bardzo dziękuję za obiad. - odparła, kończąc już jeść. - Gdyby nie ty, opróżniłabym te wszystkie butelki wina... - urwała, widząc jak Kage zabiera pustą tacę. Poczuła rosnącą panikę i pociągnęła go mocno za rękaw, by usiadł z powrotem. - Ej, nie zostawiaj mnie tu samej...
- Do tej pory wytrzymałaś.
- Bo nie miałam wyboru. - odparła naburmuszona. - Co zamierzacie ze mną zrobić?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Czw 18:08, 24 Maj 2012    Temat postu:

Rexus, czy ty czytałeś moje wcześniejsze posty? Moja postać już dawno zagoniła zebry do wybiegów.

[MT - Szpital] Dzień 4 (4 lipca), przed 20

- Chyba już czas wracać do domu. - mruknęła Sophie.
Razem z Warpem i Emily siedzieli na placu przed szpitalem.
- Zostawisz mnie samego? - chłopak wyciągnął język na Sophie.
- A co mam na to poradzić? Rób, co chcesz. - dziewczyna wstała i zaśmiała się po cichu. - Albo wracaj z nami.
- Ja? Z wami? - chłopak zaniósł się histerycznym śmiechem.
- Okej, jak chcesz. - Sophie wzięła Emily za rękę i ruszyła w stronę domu. Po paru chwilach usłyszała za sobą wołanie.
- Dobra! Poczekaj!
Dziewczyna odwróciła się i ujrzała biegnącego w ich stronę Warpa.
- Szybko zmieniłeś zdanie. - szturchnęła chłopaka ramieniem, na co on odpowiedział uśmiechem.

*15 minut później*

Sophie weszła do swojego pokoju i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki. Kiedy znalazła to, czego szukała, szybko zeszła schodami na parter.
- Mam! - pomachała kartami. - Możemy grać.
Wszyscy troje zasiedli na podłodze i zaczęli razem się bawić.
- Tylko zero oszukiwania, słyszałeś Warp? - wyciągnęła język na chłopaka.
- Co ja?! Zaraz ci pokażę, kto tu jest mistrzem gry.
Warp zaczął tasować karty, a tymczasem Sophie podeszła do okna i popatrzyła na stojący obok dom przyjaciółki.
- Lacie... - wyszeptała. - Gdzie ty się podziewasz?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Czw 18:09, 24 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Czw 21:16, 24 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, popołudnie
Mam z nią zostać?
- Zabawna jesteś. -odparł jedynie przyjmując możliwie najbardziej wygodną pozycję. - Mówiłaś coś o Sailor Moon, prawda?
- Yhm. Kiedyś, dawno temu. - odparła pośpiesznie. Trochę zbyt pośpiesznie.
Nachylił się nad nią uśmiechając się wrednie.
- A mi coś się widzi, że kłamiesz jak z nut. Pewnie zamykasz się sama w pokoju i zasłaniasz okno aby obejrzeć ten jeden, czy też dwa odcinki, prawda? - posłał jej wymowne spojrzenie mówiące: "Nie udawaj że tak nie jest.", po czym odsunął się do tyłu spoglądając na słabą żarówkę. - To mi przypomniało mój pierwszy dzień w szkole w Grantville.
Uśmiechnął się do wspomnienia.
- 1 września 2008 rok. Byłem wtedy zapalonym fanem Fullmetal Alchemist. Zresztą nadal uwielbiam tą mangę, no ale, w końcu się skończyła, więc.. - nachylił się opierając brodę na jej barku - Miałem 10 lat, a tamtemu idiocie nie podobało się to że czytam mangę na korytarzu. Powiedz, z jakiej paki mógł krytykować moje hobby? To indywidualna sprawa każdego z nas, prawda?
Westchnął, chuchając jej nieświadomie w ucho.
- Nerine chcę cię ze sobą wziąć, podczas gdy ona będzie odbijała Deborah z Michaletown. Idiotyzm. Prawie na pewno nikt nie porwał Deb. Ale wypowiedzenie otwartej wojny podniesie morale tutejszych. - parsknął cicho i wbił zamglony wzrok w ścianę. - Przez ostatnie cztery lata żyłem w tym mieście pełnym świrów i wiem jedno. Tutaj docenia się brutalną siłę, agresję i okrucieństwo. To właśnie wzbudza respekt.
Pociągnął nosem, wdychając zapach szamponu do włosów Vane.
- A ja naprawdę uzależniłem się od tego uczucia.
To tak żałosne, że aż śmieszne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 22:12, 24 Maj 2012    Temat postu:

[GV - Piwnica] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie.

Lacie odetchnęła głęboko, bojąc się poruszyć. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak rozmyśliła się po krótkiej chwili.
- Podniesienie morali dzieci z Grantville szkodą Michaeltown? - powiedziała w końcu cicho. - Cóż, raczej Nerine nie spodziewa się ode mnie jakiejś wielce szczęśliwej reakcji i współpracy. Na dodatek zamknęła mnie w piwnicy. Ciemnej piwnicy, z trupem pająka utopionym w winie.
Przetrawiała przez chwilę słowa Usagiego.
- Agresja i okrucieństwo. - zamyśliła się, wciąż siedząc sztywno i czując oddech chłopaka na swoim ramieniu. - Czy mam jakieś szanse na odzyskanie swojego plecaka, który został na górze?
- A co tam masz?
- Browninga, gaz pieprzowy i napój energetyzujący.
Kage zaśmiał się ponuro.
- A więc nie. Szkoda, przywiązałam się do tego napoju. - mruknęła, rozluźniając się. Westchnęła cicho, jako, że najbliższa przyszłość nie malowała się zbyt pięknie. To ja już wolę zostać w tej piwnicy.
Poczuła łzy pod powiekami i zagryzła wargę. Ramiona jej się lekko zatrzęsły i wybuchnęła płaczem. Nie namyślając się długo zarzuciła jedną rękę na szyję Kage.
- Mógłbyś oddać mi przysługę i nie odsuwać mnie przez chwilę? - zapytała pomiędzy łkaniem. - Mam prawo czuć się źle. Siedzę porwana w piwnicy, głowa mnie boli od wina i na dodatek ktoś poznał mój mroczny sekret dotyczący Sailor Moon.

[GV] Dzień 4, (4 lipca), późne popołudnie. - Jayden.

Budynki płonęły. Obydwa trzy domy znajdujące się przy ulicy w pobliżu placu zaczął trawić ogień.
Jayden poklepał Jamiego po plecach.
- Przydałeś się na coś. Te butelki to był świetny pomysł.
- Koktajle Mołotowa. - poprawił go nieśmiało młody piroman, przyglądając się ogniowi z blaskiem w oczach.
- Niedługo ktoś tu przyleci. - powiedział Jayden. - Wiejemy.
Jamie skinął głową i rzucili się pędem w stronę zakrętu, w chwili, w której z dwóćh budynków rozległ się głośny wrzask.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 10:21, 25 Maj 2012    Temat postu:

Wildness, sorry, byłem na wycieczce - 2 dni bez neta. Nie miałem pojęcia, a postów było dużo do czytania - po prostu mi się nie chciało. Jeszcze raz przepraszam.

[MT] 4 lipca, 4, wczesny wieczór.

- Nie, nie, nie, jeszcze raz nie.
Jeden z nadzorujących poprawę stanu miasta czternastolatków wydął policzki.
- To podniesie morale ludzi. Pani Vane o tym nie wie, ale...
- Która?
- Obie o tym nie wiedzą. To plan tylko naszej grupki - coś takiego bardzo mile je zaskoczy.
Ethan przewrócił oczami.
- Nie byłbym tego taki pewien.
- Powinniśmy wreszcie użyć wielkiej ilości turystów - o ile się nie mylę, przez całe cztery dni siedzą w GreenDee.
- Nawet się z nimi nie dogadacie.
- Nie możemy jednak ich tu trzymać. Powinni albo pracować, albo tak jak mówiłem...
- Mamy oddać ich do Grantville? A może jednak wywieziemy gdziekolwiek i niech sobie radzą?
- To dodatkowe gęby do wykarmienia.
- Każdy dzieciak jest dodatkową gębą do wykarmienia.
- Ja...
- Zrobiłeś cokolwiek oprócz łażenia i wrzeszczenia na siedmiolatków?
Gość opuścił głowę, wbijając wzrok w podłoże.
- Ale, pomijając mnie, musimy...
- Powtarzam - nie przyłożę do tego ręki. Teraz proszę opuścić teren ZOO, pański bilet stał się nieważny.
Chłopak prychnął i wyszedł, wsadzając ręce do kieszeni.
Idiota.
McSyer ułożył się wygodniej na fotelu i wpatrzył się w przelatujące obłoki.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 16:28, 25 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Dom Lacie] Dzień 4, (4 lipca), wczesny wieczór. - Rose.

Rose nie lubiła być sama. Tym bardziej, gdy się ściemniało.
Ethan odstawił ją pod drzwi domu i od tej chwili bardzo się nudziła, mając za towarzysza tylko Shirei i Ozwalda.
Po powrocie ruszyła po swoją porcję jedzenia, spotykając po drodze dziewczynę oferującą cukierki. Oczywiście, jak każde mądre dziecko nie przyjęła niczego od podejrzanie wyglądającego człowieka. Na dodatek pół miasta zachowywało się jakby było naćpane. Wracając do domu, natknęła się na małego chłopca drącego się jak to wspaniale się bawi. Od tamtej pory już nie odważyła się wyjść z domu.
Lacie powinna bardziej się mną interesować. W końcu jestem chora.
Zerknęła na kolejnego siniaka, którego nabiła sobie, wpadając na stół. Oczywiście - nie poczuła bólu.
Zebrała się w sobie, z Shirei na ramieniu i Ozwaldem pod pachą wyszła na ulicę. Zapadał zmrok.
Mając do wyboru przejście przez pół miasta i udanie się do Nei lub dom Sophie od razu obok, wybrała to drugie, choć z pewnym wahaniem. Jednak światła palące się w domu sąsiadki uspokoiły ją.
Przeszła przez trawnik i zapukała do drzwi. Drzwi otworzył chłopak w zielonych spodniach i blond włosach do ramion, którego Rose zdążyła już poznać.
- Warp! - Rose przecisnęła się koło niego, wchodząc do środka. - Co ty tu robisz?
- Ten... Gramy w karty. - chłopak uśmiechnął się do niej, a ona uśmiech od razu odwzajemniła.
Weszli do salonu, gdzie Rose zobaczyła Emily siedzącą wśród kart na podłodze. Sophie odwróciła się od okna i spojrzała gdzieś za Rose, najwyraźniej kogoś szukając.
Oh.
- Rose!
- Tak, tak mam na imię. - odparła Rose, siadając na ziemi i biorąc do ręki parę kart. Zaczęła się nimi bawić. - Boję się siedzieć sama, więc posiedzę z wami. Wiem, że nie macie nic przeciwko.
- Gdzie jest Lacie? - zapytał Warp, uprzedzając pytanie Sophie.
Rose westchnęła ostentacyjnie, przewracając jednocześnie oczami.
- Lacie, Lacie, Lacie. Ja jestem fajniejsza. - mruknęła niewyraźnie, po czym speszyła się. - Nie wiem, gdzie ona jest. Pojechaliśmy do Grantville z Ethanem i kazała mi wrócić razem z nim, a sama poszła się szlajać...
- Do Grantville? Po co? - Sophie zmarszczyła brwi.
- Zaproponowałam jej to. To znaczy to, by pomogła tamtym dzieciom.
- Oh.
- Ale kij z nią. Zawsze robi to co chce, nie martwiąc się o innych. - uśmiechnęła się do nich. - Gramy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin