Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IX
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:34, 19 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 9, przed południem

Effy wracała znad rzeki. Wciąż miała wilgotne włosy i śmiała się, rozmawiając z Tony'm. Próbowała przepłynąć na drugą stronę i wyczytać myśli dzieciaków z Michaeltown, jednak nie udało jej się to nawet z takiej odległości.
Mijając bungalow Nerine, dziewczyna natychmiast do niego zajrzała. Trochę zaniepokoiły ją myśli jakie stamtąd słyszała. W środku zastała przyjaciółkę skuloną na łóżku w swojej sypialni i trzymającą w ręku krótkofalówkę. Nie wyglądała za dobrze, jednak pomimo to uśmiechnęła się słabo, widząc, jak wchodzą do środka. Tony usiadł na skraju łóżka obok Nerine, a Effy wpatrywała się w Nerine przeszukując jej umysł.
- Gadałaś z Deb? - odezwała się po chwili.
- Tak. Znowu nie mogła rozmawiać. Wiem tylko, że teraz sprawuje władzę i że chodzący kontakt jej w tym pomaga. - powiedziała cicho.
- Ooo! Zawsze wiedziałam, że tak będzie! - wyszczerzyła się Effy.
- O czym ty gadasz?
- Debby i Danielek! Debby i Danieeleek! - zachichotała wskakując chłopakowi na kolana. Ostatnio wszędzie ze sobą łazili. Już chyba nawet nie chodziło o sam zakład.
- Effy, czy ty wiesz o czymś, o czym ja nie wiem? - zaczęła ostrożnie Devein.
- Noo, Danielek kocha się w Debci! Nawet nie znasz tych jego romantycznych myśli! - Effy przybrała rozmarzoną minę patrząc na Tony'ego. - Lubię cię Deb. - parodiowała głos Dana - Lubię cię. Bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo! Lubię cię Debby ponad wszystko! Oh, Deb, ja cię kocham! Wyjdź za mnie i zamieszkajmy razem w domku z ogródkiem pełnym truskawek! A kiedy się zestarzejemy, nasze dzieci pochowają nas w jednej trumnie! Kocham cię, Debby! Bardzo, bardzo, bardzo...
Nerine dała Effy z liścia i Malone wrzasnęła zaskoczona.
- Dzięki. Czasami mi odwala od tych jego myśli. - rozmasowała policzek.
- Skąd ty to niby wiesz?! - krzyknęła Devein.
- Wiem wszystko o wszystkich. A poza tym, jak się chodzi z kimś takim po tunelach to chyba słyszy się co nieco. A te jego bohaterskie myśli na wojnie: "Oh niee! Debby! Trzymaj się! Zaraz cię uratuję! Zabiję tych drani dla ciebie!"
Nerine zbladła i ścisnęła trzymaną w dłoni krótkofalówkę.
- Zabiję ten chodzący kontakt. Powyrywam mu nóżki, poćwiartuję, pogruchoczę kości, przejadę walcem, zakopię szczątki, potem je wykopię i znowu poćwiartuję. Skażę na piękne tortury, z których on już nie wyjdzie cało, o taak! - Nerine zachichotała - Zniszczę go jeśli tylko jej dotknie!
Effy przekręciła głowę patrząc na nią z uśmiechem.
- Też zawsze miałam ochotę torturować Danielka. Ciekawi mnie tylko, dlaczego Deb też na niego leci.
- Do niej wezwiemy porządnego egzorcystę. - mruknęła Nerine.
Tony przytulił Effy i pocałował w policzek. Devein spojrzała na nich zszokowana.
- Boże, jesteście straszni. Ale Collins nie jest psycholem od piorunów, więc nie muszę interweniować.
Malone przyjrzała się przyjaciółce przekręcając głowę na bok. Dziwny głos w jej głowie, który wcześniej już słyszała, czaił się gdzieś w jej umyśle. Zupełnie tak jak wtedy, gdy chodzili po tunelach.
Wzdrygnęła się przypominając sobie nieprzyjemne uczucie jakiego doznała, gdy dziwna moc próbowała wtargnąć do jej umysłu. Bała się tego. Przerażało ją coś, czego nawet nie widziała.
Effy westchnęła i podniosła się z łóżka. Spojrzała jeszcze raz na Nerine przeszukując jej myśli.
- Nie wierzę, by Neah nagle cię olał. Musiał mieć powód by nie odebrać. Nie obwiniaj go.
Dziewczyna wyszła z pokoju słysząc za sobą ciche kroki chłopaka. Kiedy znalazła się na zewnątrz, poczuła jak pojedyncza łza spływa jej po policzku. Szybko ją otarła zanim Tony znalazł się obok niej.
- To co teraz robimy?
- Poszwendamy się po campingu. Jeszcze go nie zwiedziliśmy. Możemy też iść do elektrowni na dłuższą wycieczkę. Wilczki są sympatyczne i nic nam nie zrobią.
Poprawka. Nie zrobią nic tobie.
Uśmiechnęła się ukrywając swój własny strach. Zostało jakieś kilka godzin. A potem puff.
Effy nie przyznała się do tego przed nikim, ale znała pewną dziewczynę z Grantville. Miała skończyć 15 lat w czasie wojny. Effy obserwowała ją. Świetnie radziła sobie z bronią i nikomu nie udało się jej zastrzelić. A wtedy nagle zniknęła. W jednej sekundzie stała na polu bitwy, chwilę potem nie było po niej śladu. Pozostała po niej tylko broń, która wypadła jej z ręki chwilę przed zniknięciem.
To tylko potwierdzało podejrzenia Effy. To całe wypuffowanie nie było jednorazowe. Nie miała jednak zamiaru dzielić się tymi przemyśleniami z chłopakiem. Jej optymizm dodawał mu tylko nadziei, że nie musi koniecznie zniknąć.
- Może odwiedzimy Dessy? - uśmiechnęła się.
Collins pokiwał głową i kilka minut później stali pod domkiem dziewcząt. Blanche najwyraźniej już oprzytomniała i siedziała z kubkiem kakao na schodach.
- Dzień doberek, Dessy. Jak się czujesz?
Brunetka rozmasowała czoło patrząc na nich nieprzytomnie.
- Znów mnie upiliście. - burknęła.
Effy roześmiała się głośno tłumiąc łzy cisnące się jej do oczu.
"On zniknie. Zniknie i już nigdy go nie zobaczysz. Nigdy, nigdy, nigdy. Co więc robisz, Eff? Upijasz Desiree Blanche mimo że dobrze wiesz jak szkodzi jej alkohol."
- Nudzi mi się. - mruknęła Des dopijając kakao. - Nie mam co robić na tym durnym campingu.
- Może idź na ryby. To lepsze niż siedzenie tutaj i picie kakauka.
Dessy wzruszyła ramionami nie ruszając się z miejsca. Effy westchnęła ciężko i ciągnąc blondyna za rękę, zaczęła mu trajkotać o niczym, byle tylko zapełnić czas.

[Camprine] Dzień 9, wieczór - Tony

5 minut. Chłopak siedział spięty na belce wpatrując się pustym wzrokiem w śpiewającą Nerine.
Nie bój się. Będzie dobrze.
Effy ścisnęła jego rękę i spojrzał na nią czując się trochę lepiej.
Nerine chce ci pomóc.
Collins spojrzał na Devein i dziewczyna uśmiechnęła się do niego smutno. Wsłuchał się w piosenkę głaszcząc Effy po włosach.
- Zostały 2 minuty. - powiedziała cicho Malone.
Tony nie zareagował. W myślach układał już co może się z nim stać. Przecież nie zmieni się w nicość. Gdzieś trafi. Nie umrze. To najważniejsze.
Effy, która cały dzień powstrzymywała łzy, w jednej chwili rozpłakała się przytulając go.
- Proszę, Nerine, zrób coś... - powtarzała cicho.
Tony drgnął spoglądając na ciemnowłosą. Nerine właśnie przestała śpiewać i słuchacze znów zaczęli domagać się kolejnej piosenki. Devein podeszła jednak do szlochającej Effy odciągając ją od chłopaka.
- Została niecała minuta. Nie chcę cię oszukiwać, Tone. Nie mam pojęcia czy będę mogła ci pomóc. Chcę tylko zobaczyć jak to będzie wyglądać. Jeżeli będę miała jakiś wpływ na to, postaram się coś zrobić. Nie chcę patrzeć jak kolejna osoba cierpi.
Nerine posadziła Effy na belce próbując ją uspokoić. Mimo to ciemnowłosa rozglądała się spanikowana wciąż zawodząc.
"Lubię cię Effy. Szkoda, że to koniec."
Napotkał jej zaszklony wzrok i uśmiechnął się smutno.
W tym momencie świat zbladł. Effy nagle wydała mu się wyprana z barw, wręcz przezroczysta. Wszyscy wokół zastygli w miejscu. Przypominali z lekka duchy. Tylko Nerine wciąż wpatrywała się w niego czujnym wzrokiem. Najwyraźniej spowolniła czas. Mimo to, tak samo jak reszta wydawała się przezroczysta. Była tylko tłem. Nic nieznaczącym tłem.
Dźwięki również ucichły. Szepty i śmiechy dzieci wydawały się jakieś odległe, wręcz nierealne.
Jego ciało było odrętwiałe, zupełnie jakby zastygło tak samo jak zgromadzone wokół dzieci. Tylko mózg pracował tak samo.
Nerine spojrzała na przestrzeń wokół niego z przestrachem.
- Tony, co się dzieje? - słowa dobiegały gdzieś z daleka.
- Już czas - usłyszał w swojej głowie.
Znał ten głos. Głos jego ojca. Jak dawno go nie słyszał? Zdawało się, że to tylko 9 dni, lecz mimo to nie potrafił powstrzymać wzruszenia, kiedy zobaczył przed sobą postać ojca.
Nerine wydała z siebie stłumiony okrzyk i z przerażeniem zaczęła wpatrywać się w postać.
- Zabij to! Zabij! - wrzeszczała.
Jej krzyk wydawał się jakiś odległy. Tony jak zaczarowany wpatrywał się w ojca. Wydawało się mu, że zjawa wręcz błyszczy.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Cieszę się, że cię widzę. - powiedział.
- Nie...Ty nie jesteś prawdziwy...Ty przecież zniknąłeś... - Tony patrzył na postać z niedowierzaniem.
- Jesteś już prawie dorosły. Zawsze byłem z ciebie dumny, synu.
- Tony! Na co czekasz do cholery?! Zabij to, zabij, zabij! - wrzeszczała Nerine. Stała w miejscu najwyraźniej nie mogąc się ruszyć. Wyglądała jakby była tłem całej sceny. Jej krzyk odbił się gdzieś echem ledwo docierając do jego uszu.
- Chodź ze mną. - ojciec wyciągnął ręce w jego stronę.
- Nie chcę nigdzie iść. Tu jest mi dobrze.
Postać spochmurniała jednak po chwili znów się uśmiechnęła.
- Kocham cię synu. Chcę byśmy byli znów rodziną.
Tony wolno pokręcił głową. Bardzo wolno. Coś było nie tak z czasem. Wszystko zamarło. Effy wydawała się być wręcz martwa. Tylko Nerine wciąż mogła wykonywać jakiekolwiek ruchy.
- Będziemy rodziną. Ty, Lily, ja...
- I Ona? - przerwał chłopak patrząc na niego z nienawiścią. - Nigdy ci nie wybaczę, że akurat Ją poślubiłeś. - warknął.
- Twoja macocha również cię kocha. Proszę cię, Tony. Czas wracać...
- Pozwoliłeś by Lily wyjechała do Grantville. Wiedziałeś, że nie było takiej potrzeby. Że to tylko jej kolejny wymysł...
- To twoja matka, Tone... - ojciec zmarszczył czoło.
- Ona nie jest moją prawdziwą matką! - krzyknął zaciskając pięści.
- Po prostu chodź ze mną. Nie przeciągaj tego, synu. Chodź ze mną i na zawsze uwolnij się stąd. Będziesz bezpieczny.
Tony wyciągnął drżącą rękę i natychmiast ją cofnął.
- Nie mogę. - powiedział cicho. - Jest tu ktoś, kogo nie mogę zostawić.
Ojciec spojrzał na niego gniewnie. Jego oczy zalśniły jakimś dziwnym zielonym światłem, które po chwili zniknęło.
- Nie jesteś prawdziwy.
- Jeżeli ze mną pójdziesz, odejdę od niej. Znów będziemy tylko my. Ja, ty i Lily.
Tony spojrzał na niego z niedowierzaniem. Przez chwilę nie mógł uwierzyć w wypowiedziane słowa.
- Zrobiłbyś to?
- Synu, po prostu chodź ze mną. Podaj mi rękę. Wtedy wszystkie twoje problemy znikną. - ojciec wyciągnął dłoń.
Tone zawahał się i nagle usłyszał po raz kolejny przeraźliwy wrzask chronokinetyczki. Najwyraźniej dziewczyna nie mogła się nawet ruszyć. Jej ruchy były spowolnione mimo mocy panowania nad czasem.
- Co ty robisz, idioto?! Czemu nie próbujesz tego zniszczyć?! To potwór!
Ojciec obrócił się w kierunku Nerine posyłając jej gniewne spojrzenie.
- Nie słuchaj jej. Chodź.
Chłopak stał jak sparaliżowany. Oczy ojca znów zalśniły na zielono. To nie mogło być prawdziwe. Tony widział ostatnio wiele niemożliwych rzeczy, ale nigdy nie były one dobre. Ojciec wydawał się nierealny. Chłopak obrócił się patrząc na Effy. Podjął już decyzję.
- Nie chcę z tobą iść. - powiedział.
Twarz ojca zafalowała. Ciało zaczęło nagle rozpadać się na fragmenty układanki. Uśmiechnięte usta zapadły się w tył, a w ich miejsce pojawiły się inne, wypełnione ostrymi zębami. Spojrzał z przerażeniem na oczy ojca jarzące się teraz zielonym ogniem.
- Jeszcze cię dopadnę. Jeszcze będziesz błagać o śmierć. Sam do mnie przyjdziesz. - powiedziało monstrum z wściekłością.
Potwór roześmiał się, a Nerine zaczęła krzyczeć jak oszalała. Tony stał sparaliżowany patrząc jak zjawa powoli zanika.
Świat wracał do rzeczywistości.
Słyszał śmiechy i szepty dzieci oraz cichy płacz Effy. Kolory wróciły do normy i znów czuł dym unoszący się z ogniska. Wszyscy zachowywali się jakby nie zdając sobie sprawy z tego co przed chwilą się wydarzyło. Tylko Nerine patrzyła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się potwór. Obserwowała całą scenę, ale nie mogła nic zrobić. Gdyby to coś próbowało go zaatakować, Devein nawet nie dałaby rady ruszyć się z miejsca.
Tony kompletnie otępiały usiadł obok Effy i pogłaskał ją po włosach.
- Już dobrze, Effy. Już po wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 22:02, 19 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 10 lipca, 10, przedpołudnie.

Ethan przewrócił oczami, wpatrując się w nową porcję pomyj, wlewanych do koryta.
Nadal nie wyglądają smakowicie.
Kiedy strażnik przechodził obok niego, McSyer wyszczerzył się do niego.
- Wyjść stąd, to jest dopiero Master Quest!
Strażnik prychnął, wychodząc.
Ethan gwizdnął przeciągle. Po paru chwilach dostał niedojedzonym jabłkiem w głowę.
Chłopak wyszczerzył się.
- Dzięki.
Miał już ugryźć jabłko, które upadło mu na złączone nogi, nie brudząc się kurzem z podłogi, kiedy do pomieszczenia weszła czwórka dzieciaków z Grantville.
- Ethan McSyer. Numer jeden, jeśli Fulton się nie pomylił.
Kriokinetyk uniósł brwi i zwrócił się do dziewczyn:
- Mam zabetonowane ręce i poważny niedowład kończyn górnych, a oni przychodzą po mnie w czwórkę? Są nienormalni. A jabłko możecie zjeść.
Ethan odwrócił się do Grantville'czyków:
- Jesteście nienormalni.
Jeden z wartowników warknął:
- Wstawać! Nie gadać!

*dwadzieścia minut później

Drzwi od piwnicy otworzyły się. Ethan zaklął, widząc jakieś dwadzieścia stopni schodów. Oczywiście, musieli go zrzucić.
Kiedy się podniósł, rozejrzał się dookoła. W suficie paliła się mocna żarówka, oświetlając pomieszczenie wypełnione pudłami, półkami, sznurami i meblami.
McSyer zauważył czwórkę postaci, stojących pod przeciwległą ścianą. W jednej z nich rozpoznał Deborah Hinner, a reszta była zapewne strażnikami.
Ethan przewrócił oczami i mruknął coś o "Łachonogach".
Powrót do góry
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 15:07, 20 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Getto] 10 lipca, Dzień 10, przedpołudnie

Alyssa siedziała z zamkniętymi oczami.
Przed chwilą zabrali Ethana.
"Czy to kolejna osoba, która będzie torturowana?"
Ręka dalej ją paliła. Niechętnie spoglądała na piątkę na ramieniu.
"Zawsze myślałam, że 5 to moja szczęśliwa liczba."
Rozejrzała się wokół siebie.
Widziała koryta z pomyjami oraz Sophie, Lacie, Neę i Julie.
"Ciekawe co się stało z Ethanem?"
Wstała i przeszła kilka kroków.
Potknęła się.
Wstała i ruszyła dalej.
Usiadła przy ścianie. Teraz to było jej ulubione miejsce w tym okropnym Getcie.
"Ile my tu już siedzimy? Dwa, trzy dni?"
Po chwili myślenia stwierdziła, że chyba minęła dopiero druga doba.
"Wydawałoby się, że siedzimy tu już z kilka lat."
Znów zapłakała.
Ostatnio często płakała. Bardzo często.
Ale musiała dać radę. Otarła łzy i wyrównała oddech.
Myślała o rodzicach i siostrze, krewnych w Indiach.
"Czy nigdy ich nie zobaczę?"
Pomyślała o swojej przyjaciółce, Kayli. Nie widziała jej od kiedy zaczęły się wakacje.
Naprawdę za nią tęskniła.
"Czy kiedykolwiek ją jeszcze spotkam?"
W głowie przywołała obraz przyjaciółki.
Potem swojej siostry. Widziała jej uśmiech.
Od dziesięciu dni na pewno nie uśmiechnęła się ani razu.
Patrzyła na kolejne obrazy wyświetlające się w jej głowie jak film.
Coraz bardziej miała tego dość.
"Co ja bym zrobiła żeby wrócić do tamtych czasów."
Przez te dziesięć dni bardzo się zmieniła.
Od dawnej Alyssy, przez dziewczynę używającą mocy na niewinnym Warpie, aż do tego stanu w którym aktualnie była.
"Płacząca, słaba dziewczyna. Ciągle się rozklejam."
Była na siebie wściekła za to jaka jest.
"Bo ca ja mogę zrobić? Nie zmienię siebie."
Chyba po raz tysięczny w ciągu tych dwóch dób z jej oczu popłynął strumień łez.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cukierkowa dnia Czw 19:13, 21 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:33, 20 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 10, przedpołudnie

Deborah siedziała na taborecie w jednej z piwnic, które ciągnęły się pod blokami tworząc istny labirynt.
W rogu stało krzesło, które na nowo tutaj wniosła, duży stół i całe pudło innych narzędzi. Obiecała Nerine lepsze traktowanie mupów, a przynajmniej odpuszczenie tortur, ale nie mogła się powstrzymać. Gdyby reszta była całkowicie niewinna, nie miałaby pretensji, ale Ethan zamroził ją, Chantala i kilku poprawczakowych.
Zamroził.
Ją.
Nadal pamiętała przeszywające zimno, które w momencie ją ogarnęło. Prawie straciła przytomność. Zacisnęła pięści na samą myśl.
Podniosła się z krzesła, gdy usłyszała strażników, wchodzących do piwnic. Chwilę później po schodach sturlał się Ethan.
Kucnęła obok niego.
- Cześć – uśmiechnęła się szeroko.
Chłopak syknął. Próbował podnieść się z podłogi, ale bloki skutecznie mu to utrudniały.
- Podobają ci się bloczki?
Popatrzył na dziewczynę z odrazą i splunął jej na buty.
Zaśmiała się.
- Rozgość się, Ethan. Przygotowałam dla ciebie ławeczkę – rzuciła.
Chłopak niepewnie, z dość dużym ociąganiem się, ruszył ku ławce przechylonej o jakieś dwadzieścia stopni. Strażnicy przywiązali go do niej tak, by w jak największym stopniu uniemożliwić mu poruszanie się. Głowę McSyera umieścili poniżej poziomu nóg, a twarz przykryli celofanem.
Dwie osoby stały z boku, podtrzymując chłopaka.
Joe, jeden z najlepszych ludzi Grantville wynurzył się z cienia z dużą miską pełną wody, na co Deborah uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Miała zamiar przetestować waterboarding* na Ethanie, żeby później wykorzystać tę metodę na strażnikach podejrzanych o spiskowanie z rebeliantami. Ponieważ od Ethana nie musiała wydobywać żadnych informacji chciała później jeszcze trochę torturować go ogniem, dopiero potem wypuścić.
„Zobaczymy, czy ta zabawa rzeczywiście była na tyle dobra, by wykorzystywało ją CIA”
Pstryknęła palcami i spojrzała na Joe.
- Zaczynamy.


*wygooglujcie sobie. Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Śro 18:59, 20 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 9, późny wieczór.

Nerine wrzasnęła.
TO co widziała przerażało ją.
Widziała jak Tony gestykulował i poruszał ustami do potwora.
Wiedziała, że słyszał jej krzyk, ale nie reagował.
Po prostu stał i gadał choć krzyczała by uciekał.
Brak reakcji. Wiedziała, że widział coś innego.
W końcu potwór nie umiał mówić, a to wyglądało na rozmowę.
Nie ważne było co widział - ufał bardziej zielonce niż jej.
Osobie, która dała mu mieszkanie w Grantville.
Osobie, która wyzwoliła ich spod resztki Michaeltown.
Czy to na prawdę było niczym?
Brak zaufania...
Nerine słyszała w głowie ten głos. Chociaż używała mocy - to nadal mówiło.
Wszyscy byli prawie w bezruchu, a głos mówił. Jakby był odporny na jej moc.
Tym razem słowa głosu w głowie przeraziły ją.
Nie było to już 'potrzebuję cię'.
Potrzebujesz mnie Nerine
"Nie, nie, nie! Nie potrzebuję, nie!"
W umyśle walczyła z potworem podczas gdy Tony gadał z drugim potworem.
Wrzasnęła.
Szybko połączyła fakty.
Potwór naprawdę istniał. Mówił do Tony'ego w jakiś sposób. Widziała ostre rekinie zęby potwora.
"Zjadłeś moją matkę!"
Wszystko zaczęła rozumieć. Potwór istniał nie tylko w jej głowie. Nie miała urojeń. Potwór żył i mówił do Tony'ego. Akurat w piętnaste urodziny.
"Zjadłeś wszystkich dorosłych!"
Zamknęła oko i wrzasnęła do Tony'ego.
- Co ty robisz, idioto?! Czemu nie próbujesz tego zniszczyć?! To potwór!
Brak zaufania...
"Pewnie to ty zrobiłeś barierę! Zabiję, zabiję, zabiję Cię! Dorwę i zabiję! Zjadłeś naszą matkę!"
Potwór spojrzał na Nerine z czymś co miało być uśmiechem.
Jej głowa zaczęła eksplodować. Czuła jak to coś w nią wnika i bada.
Słyszała głosy. Głosy potwora wydające polecenia.
Kilka sekund później oczy Tony'ego zmieniły wyraz. Były przerażone. Nerine wrzasnęła.
Kilka chwil później potwór zniknął, a Tony znieruchomiał.
Car potwora prysnął?
Świat był normalny, a ona go stopowała?
Pozwoliła by czas zaczął płynąć normalnie. Dzieci się śmiały, Effy płakała, a Tony usiadł obok niej.
Nerine za to patrzyła w miejsce gdzie znajdował się potwór.
Sekundę później opadła na ziemię krzycząc jak oszalała. Miała wrażenie, że jej krzyk obudził wszystkich w Campringu i Michaeltown.
Nerine Devein upadła na ziemię wijąc się w konwulsjach.
Wrzeszczała.
Głos w głowie wrócił nakazując jej by 'przyszła, bo go potrzebuje'. Effy wstała z kłody spoglądając żałosnym wzrokiem na przyjaciółkę.
Potwór odcisnął mocny ślad na psychice dziewczyny. W jednej chwili leżała na ziemi krzycząc, a w drugiej unosiła palce z dawno nieobcinanymi paznokciami kierując je na twarz. Z gardła Nerine wydał się głośny ryk gdy przejechała paznokciami po policzkach. Na twarzy zostały jej cztery czerwone pasma. Wyglądała jak jakiś potwór z horroru, albo jakiś wyjątkowo brzydki Na'vi z Avatara. Przeklęła na głos. Nie dość, że straciła oko, to jeszcze na jej twarzy zaczęły widnieć czerwone pręgi. Załkała kuląc się na ziemi. Effy schyliła się próbując coś jej powiedzieć. Dzieci odskoczyły daleko od niej. Tylko Tony miał ten swój wyraz twarzy z pewną pustką w oczach i politowaniem. Zamknęła oko po czym zerwała się z ziemi jak oparzona.
Nie uciekniesz, Nerine
Dziewczyna zaczęła biec w stronę bungalowu, a Tony z Effy pobiegli za nią.
Zawsze cie znajdę
Stanęła na tarasie i wbiegła drzwiami prosto do swojej sypialni, zamykając te drzwi. Przez kilka minut słyszała krzyki i walenie w nie. Widocznie osoby na zewnątrz nie wpadły na pomysł wejścia do salonu, a potem drugimi drzwiami do jej sypialni.
Nerine załkała i rzuciła się na łóżko. Sięgnęła ręką po krótkofalówkę i dzwoniła do losowych ludzi. Wiadomość zawsze brzmiała tak samo.
- Pomóż mi! - pisnęła gdy odebrała krótkofalówkę nieznajoma dziewczyna.
Sekundę później rozłączyła się. Robiła tak zawsze. Nie obchodziło ją czy odbiera dziewczyna czy chłopak, małe dziecko czy młody dorosły, znajomy czy obcy. Po ponad trzydziestym zadzwonieniu usłyszała znajomy głos.
- Tak? - zapytał zaspany chłopak.
- POMÓŻ MI! - wrzasnęła.
- Spokojnie Nerine. Gdzie jesteś? - zapytał głos.
Jej serce przyśpieszyło po czym załkała do słuchawki.
- Neah. - szepnęła po czym rozłączyła się.
Opadła na łóżko dalej krzycząc i łapiąc się za obolałą głowę. Potrzebowała leków. Wyszła z pomieszczenia i skierowała się do łazienki z małą apteczką. Mijając salon usłyszała kilka szeptów, które szybko ucichły. Weszła do łazienki i sięgnęła po kilka tabletek advilu i szybko je połknęła popijając wodną z kranu. Gdy wróciła do pokoju, zauważyła Mayę i Finnicka.
- Co? - warknęła.
- Nerine, co ci się stało? - zapytał Finn.
Dziewczyna przechyliła głowę.
- Wystraszyłam się czegoś.
- Nerine, my też się często boimy. - powiedziała Maya. - Nie musisz się martwić, ani uciekać gdy się boisz. Ja się boję ciemności.
- Ta - mruknęła.
"Tylko, że to nie oni widzieli TO"
- Władczyni, możemy dzisiaj u ciebie spać? - zapytał chłopiec.
- Nerine. Jestem Nerine. I dlaczego chcecie u mnie spać?
- Boimy się ciemności.
"Ta. Nie tylko wy!"
- Rozumiem. Ostrzegam, że nie zdołacie ze mną wytrzymać zbyt długo.
Chwilę potem pomału wcisnęła się do łóżka, a za nią dzieciaki. Wyjątkowo szybko zasnęła. Zapewne z powodu leków. Jednak brunetka nie zdawała sobie sprawy, że płacze i krzyczy przez sen. Nerine Devein nie wiedziała jeszcze wielu rzeczy.

[Michaeltown] Dzień 10, późny ranek. - Neah

Chłopak pomału zaczął schodzić z kanapy. Całe ciało go bolało po wczorajszym pobiciu się z Chantalem. Do tego w nocy pojawiła się jakaś Thea, która została u nich na noc. Przez nią musiał zrezygnować z swojego łóżka w pokoju na parterze. Przeklął cicho.
"Dlaczego zawsze mi się to przydarza?"
Sięgnął po nowe czyste ubrania po czym ruszył w stronę łazienki.
"Zawsze obrywam za szczerą prawdę i przygarniam pod dach nieszczęsne istoty"
Chłopak przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę z Nerine po czym trzasnął drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 20:34, 20 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Getto] Dzień 10 (10 lipca) popołudnie

- Ej, głowa do góry. - podeszła do Alyssy i usiadła koło niej na ławce. - Niedługo się stąd wyrwiemy, jasne?
Dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową i nieśmiało się uśmiechnęła.
- Tak lepiej. - Sophie szturchnęła delikatnie dziewczynę w ramię. - I nie płacz więcej, bo wylejesz wszystkie łzy. - wyszczerzyła się.
Oparła się o oparcie ławki i spojrzała w niebo. Słońce delikatnie muskało jej skórę.
- Ciekawe, jak długo będą przetrzymywać Ethana.
- Napewno Deborah się nad nim pastwi, tak samo, jak nad tobą. - szepnęła Lacie.
Sophie wzdrygnęła się, kiedy przypomniała sobie o torturach, jakich używała na niej Hinner. Przypomniała sobie okropny ból, kiedy drut przejeżdżał po jej plecach.
- Ona zemściła się na mnie za użycie mocy. - przygryzła wargę. - Zapłaci mi za to, prędzej, czy później. Dopilnuję tego.
Zamknęła oczy i pomyślała o Emily.
,,Ciekawe, jak się czuje. Mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze.''
I w tym momencie przypomniała sobie twarze zmarłej Rose i Lean'a. Jej ciało przeszyły dreszcze. Upadła na ziemię i zaczęła się trząść. Przed oczami ukazała jej się czaszka Rose. Zaczęła krzyczeć.
- Zostaw mnie! - wrzeszczała. - Czego ode mnie chcesz?!
Ujrzała Lacie, która podbiegła do niej i zaczęła nią potrząsać.
- Sophie! Sophie, co się dzieje?! - usłyszała odległe wołanie.
Poczuła pustkę, która rozpierała jej wnętrze. Głowa jej pękała. Nagle zapanowała ciemność. Spadała w dół z ogromną prędkością. Uderzyła o coś twardego. Oddychała szybko, a jej serce waliło głośno. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła swoich rodziców, którzy uśmiechali się do niej promiennie. Spojrzała na swoje dłonie. Były wolne. Już nie były schowane w betonowym bloku. Poczuła nagły przypływ energii. Podeszła do rodziców i już chciała ich przytulić, kiedy rozpłynęli się w powietrzu.
- Wracajcie, proszę!
Zaczęła biec przed siebie. Znajdowała się w jakimś innym wymiarze. Po paru krokach upadła i uderzyła głową o coś ostrego.
- Proszę... - szepnęła i zamknęła oczy.
Kiedy ponownie je otworzyła, uświadomiła sobie, że znowu znajduje się w Gettcie. Obok niej siedziała Uzdrowicielka, która trzymała ją za ramię. Kiedy zauważyła, że Sophie przywróciła świadomość, rzuciła się na nią i mocno przytuliła.
- Co się z tobą działo? - spytała zrozhisteryzowana.
Sophie parę razy zamrugała i wybuchnęła płaczem.
- Ja... to było straszne. - zaczęła. - Zobaczyłam czaszkę Rose i nagle zaczęła spadać. Kiedy otworzyłam oczy, ujrzałam swoich rodziców, którzy się do mnie uśmiechali. Chciałam się do nich przytulić, ale rozpłynęli się w powietrzu. I wtedy zaczęłam biec, ale się przewróciłam i uderzyłam o coś ostrego.
Ponownie wybuchnęła chisterycznym płaczem.
- Dziwne... - mruknęła Lacie i ponownie objęła przyjaciółkę ramieniem. Sophie powstrzymała płacz i położyła głowę na ramieniu Lacie.
- To było coś strasznego. - szepnęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 18:44, 21 Cze 2012    Temat postu:

[MT, getto] Dzień 10 (10 lipca), po południu

Piętnasta. Znowu łaskawie pozwolili wyjść im na zewnątrz. Wywlekali ich trzy razy dziennie, punktualnie o 12, 15 i 18.
"Durne pory", pomyślała Nea, lustrując wzrokiem otoczenie. "Ponad 30 strażników", obliczyła i parsknęła śmiechem. "Do pilnowania 6 dzieciaków z zabetonowanymi rękami". Nagle przypomniała sobie wydarzenia sprzed kilku godzin. "Pięciu. Zabrali Ethana".
- Co mu zrobią? - zapytała pusto w przestrzeń. Lacie siedziała, gapiąc się tępo w drut kolaczasty, Julie dygotała, Alyssa łkała, a Sophie dochodziła do siebie po dziwnym omdleniu.
- Nie wiem - wyjąkała zalana łzami Alyssa. - Ale mam nadzieję, że nic trwałego.
Nea przestała płakać od czasu tej nocy. "Lean nie żyje. A moje łzy nie przywrócą mu życia".
- Zabiję sku*wysynów. Zabiję ich wszystkich - wycedziła. Julie spojrzała na nią z pewną obojętnością.
- Myślałam, że my jesteśmy "ci dobrzy".
- Sytuacje ekstremalne, a w takiej jesteśmy, zmuszają do innych działań. To normalne, psychologiczne zjawisko - Nea stłumiła uśmiech, słysząc słowa Lacie. Jej kuzynka uwielbiała analizować ludzką psychikę. - Tak jesteśmy, ee... zaprogramowani. Od początku Nowego Świata poczuliśmy sytuację zagrożenia. Potem bitwa i śmierć bliskich. To nas przerasta. Dlatego się zmieniamy.
- Jeszcze tylko 2 dni - mruknęła do siebie.

[MT] Dzień 10 (10 lipca), wieczór [lećmy szybciej trochę z tymi dniami, bo strasznie się cackamy] - Freddie

Właściwie, to prawie wszyscy przeprowadzili się do domu Nei. "Mój dom spalony. Jaydena teraz też. Od Gwen jest kompletnie zdewastowany".
- Dobrze, że zrobiliśmy kopie - mruknął Parker. - Dobra, będę leciał.
Kiedy chłopak wyszedł, Jay oświadczył.
- Dalej mu nie ufam.
- A ja tak - warknął Freddie. - Nie słyszałeś? Sonic skądś wytrzasnął informację, że Deborah szykuje przesłuchania dla strażników podejrzanych o pomaganie rebeliantom. Myślisz, że pomagałby nam, wiedząc o czymś takim?
- A jak już mówimy o rebelii - wtrąciła się Matson, zapalając papierosa. - Nie powiedzieliśmy wam, ale my też ukryliśmy broń. Ta, która została.
- Przyda się, kiedy będziemy odbijać Michaeltown.
- Dobrze powiedziane - parsknęła Matson, czochrając świeżo zafarbowane, fioletowe włosy* i wystawiając nogi na stół. Miała na sobie czarną koszulkę z napisem 'Punks not dead', wystrzępioną na ramionach, do tego potargane, znoszone, ciemne jeansy, równie znoszoną kurtkę z ćwiekami na ramionach i mnóstwem przypinek z zespołami. Oczywiście, na głowie miała totalny nieład, oczy mocno pomalowane, tak samo jak paznokcie. Na ręce nosiła pieszczochę.
Freddie, mimo, że polubił dziewczynę, z natury był spokojny i 'normalny', dlatego czasem totalnie nie rozumiał zbuntowanej Matson.
Jednak myśl, że będzie musiał walczyć z nią ramię w ramię, dziwnie dodawała mu otuchy.


* Odcień mniej więcej taki: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 20:34, 21 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Getto] 10 lipca, Dzień 10, popołudnie/wieczór

Alyssa spokojnie siedziała pod ścianą.
Nie płakała.
Zrozumiała słowa Sophie.
"Na pewno niedługo uciekniemy!"
Ale pozostawało jedno pytanie.
"Jak?"
Wiedziała, że chyba zbiera się już grupa buntowników.
"Ale czy im się uda? Może ich zabiją, albo zabetonują, albo będą torturować..."
Miała coraz więcej wątpliwości.
"A jeśli gdy oni spróbują nas uwolnić to przy okazji zabiją Lily i siostry Sophie i Nei?"
Mimo wszystko nie zaczęła płakać.
Spokojnie myślała o Lily.
Jej siostra pewnie jest uwięziona jak ona.
"Jeśli się stąd wyrwiemy to mam nadzieję, że Lily i obie Emily też odbijemy."
Pomyślała o swojej przyjaciółce.
Kayla pewnie już szukała tych co się buntują.
Zawsze taka była, nieśmiała, ale jak przychodziło co do czego to walczyła.
Gdy pomyślała o najlepszej przyjaciółce prawie znów zapłakała.
Szybko otarła łzę zanim zdążyła popłynąć po policzku.

[MT - Ulice] 10 lipca, Dzień 10, późny wieczór - Kayla

Kayla spokojnie chodziła ulicami.
Ale trzymała się z daleka od getta.
Wiedziała, że jeśli się tam pojawi zabiją ją na miejscu.
Musiała się bardzo powstrzymywać kiedy się dowiedziała, że trzymają tam jej najlepszą i zarazem jedyną przyjaciółkę.
"Nikt nie lubi chorych. Masz cukrzycę - masz przerąbane."
Zastanawiała się gdzie są ludzie, którzy się buntują.
Ale musiała bardzo uważać.
"Jak spytam się kogoś kto wcale nie ma zamiaru uwolnić zabetonowanych to może na mnie donieść."
Usiadła na ławce. Zaczęła spokojnie myśleć.
"Zwykle uwolnić kogoś najbardziej chcą przyjaciele tego kogoś. I starają się być bardzo dyskretni, bo najwięcej planują. Reszta tylko mówi - "Zbuntujmy się! Uwolnimy mutantów." I co? Ktoś ich w końcu łapie."
Wszystko coraz bardziej się układało.
"Czyli muszę szukać przyjaciół kogokolwiek przetrzymywanego w tak zwanym getcie. Przyjaciele Uzdrowicielki, dziewczyny kontrolującej innych, albo chłopaka od lodu - zoologa."
Ale czy mogła tak po prostu podejść gdzieś i spytać:
-Czy jesteś przyjacielem kogoś z getta? Buntujesz się?
Nie.
"To by było głupie."
Ruszyła dalej ulicą myśląc kto mógłby się buntować.
Nagle ją olśniło!
Jeszcze pamiętała plotkę o Sophie i...
"I kim?"
Chwilę przypominała sobie jak się nazywał.
"Kenneth... Czyli Warp!"
A więc musiała szukać Warpa.
"Warp, Warp, Warp! Gdzie możesz być, Warp?"
Ruszyła przed siebie ciesząc się, o ile to możliwe w Nowym Świecie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:03, 22 Cze 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 10/11, 10/11 lipca, noc - Hope Allen/Lynette Weiss

Po raz kolejny spacerowała ulicami Grantville. Wbrew pozorom nie było aż tak koszmarnie. Cóż, z pewnością na pierwszy rzut oka miasto wyglądało na kompletną ruinę. Wysadzonych było kilkanaście budynków, szpital psychiatryczny wyglądał, jakby eksplodowało tylko jedno skrzydło. Sporo budynków, w tym spory poprawczak, spłonęło doszczętnie. Na ulicach walały się gruzy, popiół, szczątki zmarłych i obrzydliwe resztki jedzenia.
W tej chwili Hope była w Grantville prawie sama. Nieliczni, góra trzydzieści osób mieszkało na osiedlu mieszkaniowym, które jako jedyne było całe.
Kości zachrzęściły pod stopami Hope.
"Niewierni. Gnijcie w piekle", pomyślała, kopiąc czyjąś na wpół przegniłą czaszkę, która w locie rozwaliła się na wiele kawałków. "Ja, Lynette, muszę nawracać. Nawracać żywych".
- Ciekawe, gdzie są wszyscy.
- W Michaeltown, debilko - odpowiedział jej jakiś chłopak, który szedł pospiesznie ulicą.
- Michaeltown. Interesujące - mruknęła do siebie, zgniatając kolejnego trupa. Im bliżej starej katedry tym więcej ich było. Zmarszczyła nos, mijając całkiem świeżego nieboszczyka, ale poszła dalej.
- Martwi nie potrzebują, by ich nawracać.
Widok katedry koszmarnie ją rozczarował. Mimo, że paliły się nieliczne latarnie*, widać było, że jest w kiepskim stanie. Wybuch rozwalił wschodnią część budowli.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nagle poczuła zawroty głowy.
"Fakt, nic dziś nie jadłam". Oparła się o złamane drzewo i oddychała ciężko. Po chwili uniosła głowę.
- Co ja tu do cholery robię?! - pisnęła, oglądając z przerażeniem martwe ciała.

__
Krótko i bez Nei, no ale... Very Happy
*Przyjmijmy, że GV jest ten prąd Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 23:30, 22 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 10, późne popołudnie.

Nerine pomału uniosła obolałą głowę znad poduszki. Ból, który ją zaatakował był mocniejszy niż te ostatnie. Podniosła pomału obolałe ręce. Widziała podwójnie. Już znała te objawy. Przedawkowanie przeciwbólowych. Wzięła przeciwbólowe by uśmierzyć ból, a przez przedawkowanie ból się nasilił. Ironia losu?
Zaśmiała się po czym pognała do łazienki. Trzeci objaw przedawkowania. Jej gardło zaczęło płonąć od kwasu żołądkowego. Pomału wstała i nachyliła się nad umywalką i napiła się wody. Skrzywiła się spoglądając na zegarek na ręce. Było popołudniu Czwarty objaw. Przeklęła po czym otworzyła apteczkę wyciągnęła kapanol i sięgnęła po kilka tabletek po czym schowała je do kieszeni. Wiedziała, że wkrótce będą jej potrzebne. Ruszyła do pokoju dzieciaków i niezastała tam nikogo oprócz kotki Lilou. Zielonooka ze smutkiem ruszyła na zewnątrz. Wiele osób już szalało. Dzieci piszczały i śmiały się, a 'starsi' siedzieli na kłodach rozmawiając cicho. Brunetka przechyliła głowę, a jej czarne włosy opadły na bok.
"Effy. Aj, aj. Widzę, że coś się dzieje między nią a Tony'm. Deborah i ten dziwny kontakt... Chyba muszę z obydwiema dziewczynami przeprowadzić rozmowę matka-córka"
Ciemnowłosa uśmiechnęła się diabelsko i ruszyła w stronę dzieciaków. Kilka sekund później przyglądała się zmartwionym twarzom przyjaciół.
Ktoś się o nią martwił. Jej serce zaczęło wariować na wspomnienie wcześniejszej nocy. Ból w jej mózgu zaczął się nasilać. Spojrzała na Effy.
Nie wiedząc kiedy, Nerine znalazła się z Effy w oddali za obozem. Obydwie kierowały się do jeziora. Nerine uśmiechnęła się lekko sztucznie.
- Bierzesz to na poważnie? - rzuciła.
- Co?
Nerine spojrzała na Effy swoim zielonym okiem i westchnęła.
- Ty. Plus. Tony.
Effy skrzywiła się i wyrwała do przodu.
- To... hym... skomplikowane.. hym.
Brunetka zaśmiała się.
- Słitaśnie. - odparła śmiejąc się rozkosznie. - Czyli zaczynamy od zera. Chłopaków można podzielić na trzy grupki. Pierwsi będą cię kochać i okazywać to. Drudzy będą cię kochać, ale będą bać się uczucia. Trzeci będą mili i kochający by potem coś się spieprzyło. Zapamiętaj to dokładnie. Reszta nie powinna cie obchodzić.
Jednooka ruszyła śladem z lekko zarumienioną Effy. Zaśmiała się ponownie.
- Nerine, proszę cię, nie dzisiaj. Czemu w ogóle o tym gadamy?
- Bo potrzeba! W ogóle nie chcę byś popełniła TEN błąd. - wydarła się. - Od teraz odpowiadasz za Tony'ego. Nigdy nie próbuj zachęcać chłopaka do siebie o ile tego nie chcesz. I nie graj nigdy na niczyich uczuciach. NIGDY.
Dziewczyny podreptały w stronę jeziora Empathy.
- Czemu ty mi to mówisz? I czy ty...?
Devein sapnęła odgarniając włosy.
- Uczucia to zabawna rzecz, nie? Czasami można i je zgubić w świecie pozbawionym ograniczeń. - westchnęła. - Pewnie już to wiesz, ale podkochiwałam się kiedyś w Glenie, Chantalu i wielu gościach niewartych wspomnienia. Rzecz w tym, że Glen wybrał drugą siostrę Devein, a Chantal to palant. Koniec kropka! Czasami trafi się w życiu ktoś dobry, a potem kabuuum! Życie to bezsensowe wybory i decyzje. Warto być świadomym sytuacji.
Effy spojrzała z zdziwieniem na przyjaciółkę. Nerine od razu wyczuła uczucia ciemnowłosej i zaśmiała się.
"Zabawne. Pewnie myśli, że zwariowałam"
Nerine... Potrzebujesz mnie
Brunetka potrząsnęła głową po czym złapała się za nią.
- Spier*****!
Effy wytrzeszczyła oczy.
- Że co?
- Kurde, nie do ciebie.
"Znowu uważa, że zwariowałam"
Dziewczyny dotarły do brzegu jeziora. Nerine nachyliła się nad taflą.
- Wpadłam na pomysł by sprawdzić jakie rybki tu żyją. Fajnie, nie?
- Taaa. - przytaknęła. - Co z naszą rozmową? Zaczynałaś mówić o Neah'u.
- Skończę o Tony'm. Wiem, że coś jest z nim nie tak. Mam nadzieję, że TO nigdy do niego nie wróci.
- Nerine... - zaczęła. - A co z Neah'em?
Zielonooka zauważyła, że Effy próbuje zmienić rozmowę na inny tor.
- Nie wiem nic. Gdy się spotkamy na pewno będzie miło gdy się spotkamy. Musimy porozmawiać. Ciekawe kiedy to... - zaczęła stopując czas. - ...nastąpi.
Nerine spojrzała na taflę wody. W jej głowie pojawiło się milion pytań na temat mocy.
"Tu nie ma tlenu. Tlen, woda i wszystko jest zamrożone. Czemu więc oddycham? Czyżbym jakimś cudem sprawiała, że tlen wokoło mnie ożywa? Tak samo było z Lou. Jak ją dotknęłam i stopowałam czas to ona też się ruszała. Ale co z wodą? Niektóre rzeczy też dawały się przesuwać, więc..."
Dotknęła dłonią wody. Poczuła jakby przejechała dłoni po szle.
"Dziwne"
Włączyła na chwilę czas i sięgnęła po kilka kamieni. Wrzuciła je do wody jednocześnie i zastopowała czas. Spojrzała na rozprysk wody unoszący się w powietrzu. Nic się nie działo. Wychyliła się do przodu dotykając lekko jednej kropli. Nic. Sapnęła po czym poczuła ukłucie bólu. Sięgnęła ręką po tabletki ukryte w kieszeni. Wyciągnęła jedną kapsułkę po czym zdjęła mały plecak z butelką wody i połknęła tabletkę. Połknęła Kapanol. Morfinę. Narkotyk będący opioidem leczącym ból. Uśmiechnęła się. Zrobiła kolejną rzecz, którą stara Nerine nie zrobiła by nigdy.
"Czego się nie robi dla zdrowia!"
Wtedy olśniło ją. Napiła się wody. Moc na butelkę nie działała. Wyszczerzyła się.
"Nie rozumiem zbyt wielu rzeczy... Co jeżeli moc jest nicią? Nić między nadawcą, a odbiorcą? Jeżeli Effy używa na mnie swojej mocy i ja użyję swoją, to przerwę kontakt? W końcu ona nie słyszy teraz moich myśli... A co z Deb? Jeżeli rzuci we mnie kulą ognia, to może... Jeżeli użyję mocy i się odsunę z układu odbiorca, nić, nadawca, to noc zaczepi siew powietrzu i nie oberwę kulą... Co z innymi mocami? Co z mocą Dana? Pani wiertarki? Czy umiałabym uniknąć pioruna lub zerwać kontakt bólowy? Czy to nie jest dziwne..."
Nerine nachyliła się nad zbiornikiem jeziora i dotknęła krople wody. Zaczęły opadać. Kucnęła przy jeziorze i łożyła ręce na wodę licząc, że dalej będzie zamrożona. Nerine wpadła do wody. Poczuła jak całe jej ciało przechodzi dreszcz. Poruszanie się w 'zamarzniętej' wodzie było niezbyt fajnym doznaniem. Włączyła czas po czym poczuła rozluźnienie i zaczęła pomału podchodzić do brzegu. Gdy wyszła z wody cała, Effy spojrzała na nią zdziwiona.
- Twoja noga! - krzyknęła.
Nerine spojrzała na wskazywaną przez dziewczynę nogę i zauważyła zwierzątko na niej. Pijawkę. Westchnęła i szybko oderwała zwierzaka i wrzuciła do wody.
- Nie boli cię to?
- Nie. Czemu ma to boleć?
- To była pijawka!
Nerine zaczęła pomału odczuwać działanie leku. Była spokojniejsza, nie czuła bólu, głodu, ani ... strachu. Zaczęła odczuwać szczęście. Uśmiechnęła się do Effy.
- Nerine, co ci? Masz zwężone źrenice. Czy ty nie brałaś dziś jakiś leków?
Devein uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Niee, w ogóle.
Wtedy rozległ się jej znany dźwięk. Ktoś dzwonił krótkofalówką do Effy. Gdy dziewczyna zaczęła sięgać po nią do kieszeni, Nerine uciekła spowalniając czas.

[Michaeltown] Dzień 10, późny wieczór. - Neah

Chłopak wyszedł spod prysznica z uśmiechem na twarzy. Zaczął suszyć włosy podśpiewując "Her Majesty". Rozmawiał wcześniej z Effy. Dowiedział się o campingu i o kilku dziwnych planach Nerine. Nie wiedział zbyt wiele, ale to mu wystarczało. Uśmiechnął się lekko. Później udało mu się znaleźć chłopaka, który potwierdził położenie Nerine, przedszkola i reszty. Nie obchodziło go skąd to wiedział. Zamierzał wyjechać kolejnego dnia późnym wieczorem. Gdy wysuszył swoje brązowo-czarne włosy, ruszył do salonu podzielić się wieścią z młodszą Devein i Theą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:01, 23 Cze 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 10, po południu/późne popołudnie

Effy usiadła nad brzegiem jeziora i rozejrzała się wokół. Tutaj, na Camprine było po prostu pięknie. Już zrozumiała czemu tak wielu ludzi się tu zjeżdżało. Coś poruszyło się w zaroślach i zauważyła jak wyłania się z nich głowa Dessy.
- A ja cię wczoraj szukałam. - fuknęła na nią Effy.
- Wybacz. Miałam mały wypadek. Chyba wpadłam do wody i ten...no wiesz.
- Serio masz pecha. Powinnaś uważać Dessy! To, że nie można cię zabić nie czyni cię niezniszczalną.
- Wiem, wiem... - westchnęła Blanche.
- Ehh, złowiłaś coś wczoraj?
Dziewczyna wyszczerzyła się i wyciągnęła wiadro napełnione wodą ze złowionymi rybami.
- Wypatroszyłam już kilka. Chcesz zobaczyć?
Effy pokręciła przecząco głową. Wiedziała o dosyć oryginalnych zainteresowaniach przyjaciółki i szanowała je mimo tego, że u niej nie budziły tak pozytywnych emocji.
- Ryby też najwyraźniej uległy mutacji. - powiedziała Des. - Są trochę inne od znanych mi gatunków. Normalnie, w takim jeziorze raczej trudno spotkać rybę z zębami. Nie jestem znawcą, ale to nienormalne, że zęby występują u większości nowych gatunków jakie złowiłam. Tutaj powinny pływać głównie ryby roślinożerne.
- A są jadalne? Te ryby?
- No pewnie! - uśmiechnęła się Des. - Głód nam nie grozi o ile tylko zaufamy przyrodzie. Dopóki jest tu las, jedzenie będzie. Ptaki, ryby, drobne zwierzęta, grzyby, owoce leśne. A przecież zostały nam jeszcze ogromne ilości zapasów z campingu. Ale i tak powinniśmy racjonować żywność. W końcu nie sądzę by wśród nas było wielu łowców. Musielibyśmy najpierw nauczyć się polować i oddzielać owoce i grzyby jadalne od tych, które nam szkodzą.
Nagle Effy pisnęła, czując jak coś wspina się jej po nodze.
- Megan! - Des zabrała tarantulę.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Nie bała się pająków. Gorzej było z wężami. Jakby tylko zobaczyła węża, lub co gorsza skorpiona...Zadrżała na samą myśl.
- W każdym razie Effy, ja wracam do siebie. Muszę tylko wcisnąć ryby komuś, kto zajmuje się przechowywaniem żywności i...
- Idź do Petera. - wtrąciła.
Dessy skrzywiła się, jednak skinęła głową i ruszyła w kierunku Camprine.
Effy westchnęła ciężko przypominając sobie wczorajszy wieczór. Nerine znów zaczęła świrować. Malone wiedziała, że nie powinna tak jej szperać w myślach, ale musiała wiedzieć co się dzieje. Devein znów widziała "zieloną bukę". Tym razem i Tony był świadkiem jej halucynacji. Jednak Effy miała dość ciągłego latania za przyjaciółką. Dlatego znalazła sobie inne zajęcie. Przeprawiła się przez rzekę i przeniosła wszystkie rzeczy z samochodów nad Camprine. Lekarstwa, ubrania, jedzenie. Zaniosła wszystko Hayley i Lily, a one zajęły się zbieraniem reszty żywności. We wszystkim pomógł im Peter. Nerine o niczym nie wiedziała i Effy nie sądziła, by spodobało jej się, że pomaga chłopakowi.
Effy wstała i powoli ruszyła w stronę obozu.
* godzinę później *
Siedziała na kłodach i śmiała się razem z Des i chłopakami. Kolejny raz ograli je w pokera. Dzieciaki z Camprine znajdowały sobie rozrywkę poprzez muzykę lub hazard. Nic innego nie mieli.
Do gry dołączył Tony i Effy spochmurniała. Chłopak jednak zachowywał się tak jak zawsze.
- Co tam, dziewczyny? - uśmiechnął się.
- Tony! Dołącz do nas i nam pomóż, może ty ogarniasz jak w to grać. - pisnęła Dessy.
Blondyn wcisnął się między Des, a Effy i Malone poczuła jak się rumieni.
- Macie słabe karty. - powiedział. - Po prostu spasujcie i przestańcie podbijać.
Effy nie słuchała go. Patrzyła gdzieś w bok, byle tylko nie musieć z nim rozmawiać.
W pewnej chwili Tony roześmiał się i chwycił ją za rękę. Effy wrzasnęła i natychmiast się mu wyrwała. Blondyn spojrzał na nią nic nie rozumiejąc.
- Coś się zmieniło, Effy? - spytał jakby odczytując jej myśli - To był zakład, zapomniałaś? Koniec. Teraz możesz zachowywać się normalnie.
Pokręciła przecząco głową.
- Już nie potrafię. I w tym tkwi problem.
Wstała widząc nadchodzącą Nerine. Dziewczyna najwyraźniej chciała z nią porozmawiać.
Effy. Aj, aj. Widzę, że coś się dzieje między nią a Tony'm. Deborah i ten dziwny kontakt... Chyba muszę z obydwiema dziewczynami przeprowadzić rozmowę matka-córka.
"Tylko nie to."

Ciemnowłosa uśmiechnęła się diabelsko i ruszyła w stronę dzieciaków. Spojrzała na Effy.
Nie wiedząc kiedy, Effy znalazła się z Nerine w oddali za obozem. Obydwie kierowały się do jeziora. Nerine uśmiechnęła się lekko sztucznie.
- Bierzesz to na poważnie? - rzuciła.
Effy doskonale wiedziała o co jej chodzi, jednak wzruszyła ramionami udając, że nie rozumie.
- Co?
Nerine spojrzała na Effy swoim zielonym okiem i westchnęła.
- Ty. Plus. Tony.
Malone skrzywiła się i wyrwała do przodu.
- To...hym...skomplikowane...hym.
Tak. To było doskonałe określenie. Bo jak inaczej nazwać fakt, że Tony zachowywał się jak kumpel, a ona zwyczajnie nie potrafiła się do tego przełamać? Nie sądziła, że to ona będzie miała z tym problem. Bała się, że Tony nadal będzie uznawał ją za swoją dziewczynę. Była na to przygotowana. Nie sądziła, że efekt będzie odwrotny.
- Słitaśnie - odparła Neri śmiejąc się rozkosznie. - Czyli zaczynamy od zera. Chłopaków można podzielić na trzy grupki. Pierwsi będą cię kochać i okazywać to. Drudzy będą cię kochać, ale będą bać się uczucia. Trzeci będą mili i kochający by potem coś się spieprzyło. Zapamiętaj to dokładnie. Reszta nie powinna cie obchodzić.
Effy mruczała w myślach jakieś przekleństwa. Chyba wolała już siedzieć na tych kłodach z resztą, niż uczestniczyć w tej rozmowie. Nie wiedziała do jakiej grupy należał Tone. Ostatni raz czytała mu w myślach tuż po jego piętnastce. Po tym co widziała w jego umyśle, bała się ponownie tam zaglądać. Przerażał ją potwór udający jego ojca.
- Nerine, proszę cię, nie dzisiaj. Czemu w ogóle o tym gadamy?
- Bo potrzeba! W ogóle nie chcę byś popełniła TEN błąd. - wydarła się. - Od teraz odpowiadasz za Tony'ego. Nigdy nie próbuj zachęcać chłopaka do siebie o ile tego nie chcesz. I nie graj nigdy na niczyich uczuciach. NIGDY.
"Taaak. Chodzi o Neah'a. Mogłam od razu się domyślić..."
Dziewczyny zbliżały się w stronę jeziora Empathy.
- Czemu ty mi to mówisz? I czy ty...?
Devein sapnęła odgarniając włosy.
- Uczucia to zabawna rzecz, nie? Czasami można i je zgubić w świecie pozbawionym ograniczeń. - westchnęła. - Pewnie już to wiesz, ale podkochiwałam się kiedyś w Glenie, Chantalu i wielu gościach niewartych wspomnienia. Rzecz w tym, że Glen wybrał drugą siostrę Devein, a Chantal to palant. Koniec kropka! Czasami trafi się w życiu ktoś dobry, a potem kabuuum! Życie to bezsensowe wybory i decyzje. Warto być świadomym sytuacji.
Effy spojrzała z zdziwieniem na przyjaciółkę. To prawda, wiedziała o tym, ale...po cholerę ona jej to teraz mówiła?
Zabawne. Pewnie myśli, że zwariowałam.
"Co najmniej. Świrowanie to u niej normalka, ale to się staje coraz gorsze."
Nerine... Potrzebujesz mnie.

Effy przystanęła czując lekkie ukłucie w czaszce. To nie była myśl Nerine.
Brunetka potrząsnęła głową po czym złapała się za nią.
- Spier*****!
Effy wytrzeszczyła oczy.
- Że co?
- Kurde, nie do ciebie.
Dziewczyny dotarły do brzegu jeziora. Nerine nachyliła się nad taflą.
- Wpadłam na pomysł by sprawdzić jakie rybki tu żyją. Fajnie, nie?
- Taaa. - przytaknęła Effy. Nie wspomniała Nerine, że Dessy już to sprawdziła.
- Co z naszą rozmową? Zaczynałaś mówić o Neah'u.
- Skończę o Tony'm. Wiem, że coś jest z nim nie tak. Mam nadzieję, że TO nigdy do niego nie wróci.
Effy westchnęła ciężko. Jeżeli to coś miało wrócić, Effy wolała go wtedy unikać.
- Nerine... - zaczęła. - A co z Neah'em?
- Nie wiem nic. Gdy się spotkamy na pewno będzie miło gdy się spotkamy. Musimy porozmawiać. Ciekawe kiedy to nastąpi.
Effy spojrzała na nią zdziwiona. Na jej nodze nagle pojawiła się pijawka.
- Twoja noga! - krzyknęła.
Nerine westchnęła i szybko oderwała pijawkę wyrzucając ją do wody.
- Nie boli cię to?
- Nie. Czemu ma to boleć?
- To była pijawka!
Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do Effy.
- Nerine, co ci? Masz zwężone źrenice. Czy ty nie brałaś dziś jakiś leków?
Devein uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Niee, w ogóle.
"Myślisz, że tak łatwo ci uwierzę, Nerine? Masz mnie za głupią?"
Wtedy rozległ się jej znany dźwięk. Ktoś dzwonił krótkofalówką do Effy. Gdy dziewczyna zaczęła sięgać po nią do kieszeni, Nerine nagle zniknęła.
- Halo? Effy, odbiór.
- Hej Neah. Co się dzieje? Odbiór.
- W mieście na razie pozorny spokój. Są zamieszki, ale Deb i Dan mają nad wszystkim kontrolę. Co z Nerine? Wszystko z nią okej? Jak się czuje? Gdzie jesteście? Odbiór.
- Nerine żyje. Świetnie się bawi. Tęskni za tobą dniami i nocami. Jesteśmy na polach campingowych, tzw. Camprine. Nazwa wymyślona przez twoją ukochaną. Odbiór.
- Cieszę się, że nic wam nie jest. - powiedział Neah z ulgą w głosie. - Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy...
Effy porozmawiała jeszcze chwilę z chłopakiem, po czym odłożyła krótkofalówkę i skierowała się z powrotem na camping.
Dowiedziała się kilku rzeczy. Deb i Dan wprawdzie utrzymywali władzę, ale w sposób dosyć rygorystyczny. Wciąż torturowali więźniów, mimo zakazu Nerine. Sytuacja w mieście stała się coraz bardziej napięta, ludzie próbowali się buntować z marnym skutkiem. Mutanci z getta byli traktowani gorzej niż zwierzęta.
"Oni zabili dzieci. Bezbronne dzieci."
Przypomniała sobie scenę na placu i zacisnęła zęby. Jak długo ma udawać, że nie brała w tym udziału?
Wolnym krokiem ruszyła w stronę Camprine. Kiedy dotarła na miejsce wzięła szybki prysznic i spakowała się. Wyjęła broń z szafki nocnej i przyjrzała się jej w zamyśleniu uśmiechając się mimowolnie. Pogłaskała lufę pistoletu i schowała sprzęt do skórzanej torby. Miała zamiar zabrać ze sobą jeszcze Lily. Dziewczyna mogła się przydać. Wychodząc z domku natknęła się na Dessy.
- Gdzie idziesz?
- Na małą wycieczkę. - powiedziała wymijająco, jednak Blanche najwyraźniej nie miała zamiaru tak szybko odpuścić.
- Znowu mnie zostawisz. - burknęła. - Dlatego tym razem pójdę z tobą!
Effy westchnęła po czym skinęła głową. Usiadła na ostatnim schodku czekając na przyjaciółkę.
"Des, idę poszukać Nerine. Zaraz wrócę" - wysłała jej myśl.
W ten samej chwili zauważyła Collinsa zmierzającego w jej stronę. Udała, że go nie widzi i rzuciła się biegiem w stronę bungalowu Nerine. Nie zastała jej jednak w środku. Tylko kotka Lilou pomiaukiwała cicho w sypialni domagając się jedzenia. Maya i Finnick siedzieli w kuchni i grali w warcaby.
- Gdzie Nerine?
- Nie wiemy. Wyszła i nie wróciła.
„Zarąbiście”
- Nakarmcie kotka. Ktoś do was potem wpadnie. - rzuciła wychodząc.
Kiedy tylko wyszła z domku zobaczyła Tony'ego z papierosem w ręku.
- O nie... - odwróciła się by wrócić do środka jednak chłopak złapał ją za rękę.
W jednej chwili do jej głowy napłynęło tysiące myśli. Otworzyła szeroko oczy i znieruchomiała.
- Przestań uciekać. Nic ci przecież nie zrobiłem.
Wyrwała mu się i spojrzała na niego z wściekłością.
- Nigdzie nie uciekam. - warknęła.
- Więc gdzie się wybierasz?
Chłopak wyrzucił niedopałek i wsadził ręce w kieszenie patrząc na nią wyczekująco.
- Michaeltown.
- Po cholerę?
- Bo mam taki kaprys! - wrzasnęła i wyminęła go.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:06, 24 Cze 2012    Temat postu:

[GV, psychiatryk] Dzień 11 (11 lipca), noc - Simone

Wszyscy już spali, kiedy Simone szła korytarzem do swojego pokoju. Z dłoni kapała jej krew, ale dziewczyna wreszcie doświadczyła ulgi, że jej dłonie są wystarczająco czyste. Pal sześć, że miała całą zdartą skórę. Grunt, że były czyste.
- Cześć, skarbie.
Miller uniosła głowę i uśmiechnęła się, widząc 17-latkę.
- Catherine - tamta wstała z jej łóżka i odgarnęła ciemne włosy z twarzy, odsłaniając poderżnięte gardło. Simone nie zwróciła na to uwagi, zdążyła się przyzwyczaić.
- Co stało ci się w rękę? Znowu stwierdziłaś, że są brudne? - zatroskała się dziewczyna, prowadząc Simone do jej łóżka szpitalnego.
- Tak - chlipnęła. Catherine była taka dobra... Wciąż tu była, dla niej, dla Simone, chociaż powinna nie żyć od kilku lat.
Catherine wyprostowała jej rękę i położyła swoją głowę na jej ramieniu.
- Boli?
- Nie.
Powoli obejrzała dłoń, jakby stawiając diagnozę. Potem ostrożnie przyłożyła swoje usta do rany i zaczęła wysysać cieknącą krew. Simone zaczęła oddychać spazmatycznie, czując rozlewającą się po ciele falę rozkoszy.
- Catherine?
- Tak, skarbie?
- Czy ty ją pijesz?
- Nie, głuptasie - zaśmiała się wdzięcznie, ocierając swoją własną krew. - Przecież dawno jestem martwa.
Simone zamrugała kilka razy, kiedy Catherine przestała ssać jej krew i zbliżyła swoją twarz do jej twarzy, uważnie spoglądając jej w oczy.
Oplotła jej szyję rękami, a Simone mechanicznie objęła ją w pasie. Catherine zamruczała jak pogłaskany kociak, wplatając palce prawej dłoni w bujną czuprynę Miller i wodząc nosem po jej szyi, a lewą ręką gładząc jej plecy pod piżamą i nie zważając na coraz szybszy oddech Simone.

[GV-MT] W tym samym czasie - Hope Allen/Lynette Weiss

Droga była okropna. Hope drżała, bowiem noc była dość chłodna, a ona miała na sobie tylko szorty, japonki i koszulkę na ramiączkach.
Przy drodze nie paliły się lampy, Michaeltown również było nieoświetlone.
"Uciec z Grantville. Jak najdalej stamtąd... Z dala od tych trupów".
Szła jak w amoku, tak, że nawet nie zwróciła uwagi, że przedziera się przez kłujące krzaki jeżyn, które ranią jej nogi. Wywróciła się kilka razy, nawet nie wiedząc, jak wiele miała szczęścia, że nie dostrzegli jej strażnicy.
- Trochę się tu zmieniło - mruknęła do siebie, widząc getto osiedle mieszkaniowe otoczone drutem kolczastym.
Krzyknęła, kiedy usłyszała strzały z broni maszynowej.
- To tylko ja! - pisnęła, dając nura w krzaki.
- Gdzie jest ta mała ku*wa? - usłyszała czyjś głos. - Myślałem, że nikt nie jest na tyle zdesperowany, żeby szwędać się tu w trakcie ciszy nocnej.
"Rozstrzeliwują każdego, kto nie jest w domu w czasie ciszy nocnej", pomyślała, drżąc ze strachu w krzakach.
Nagle poczuła, jak czyjaś dłoń zaciska się jej wokół ust. Próbowała krzyczeć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Ktoś podniósł ją do góry i ostrożnie zaniósł do budynku.
Wtedy Hope zdała sobie sprawę, że była w czyimś ogródku.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - opieprzył ją głos. Ktoś inny zapalił światło. Było ich dwoje - dziewczyna o fioletowych włosach i ciemnowłosy chłopak.
- Nie wiesz, że rozstrzeliwują każdego, kto naruszy ciszę nocną?
- Akurat dziś - jęknęła punkówa. - Czemu musiałaś się zjawić akurat dziś?!
Tymczasem blondynka opierała się o ścianę, zaciskając usta i oczy i walcząc z falą zawrotów głosy i ignorując ich kolejne wyjaśnienia. Kiedy odzyskała przytomność umysłu, zapytała:
- Gdzie ja jestem? To Grantville?
Tamta dwójka spojrzała na nią jak na idiotkę.
- Przed chwilą ci wszystko wytłumaczyliśmy. To Michaeltown.
"Co ja tutaj robię?"
- Jak się nazywasz?
"Hope.
Nie. Nie Hope. Jaka Hope? Skąd mi to przyszło do głowy?".

- Lynette. Jesteście wierzący?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 20:28, 24 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 11, (11 lipca), świt. - Robb.

Zniszczyli dom. JEGO dom. JEGO zabawki. JEGO WSZYSTKIE KSIĄŻKI.
Nawet film Barbie jako księżniczka wyspy.
Spalili to wszystko.
- Mój miecz świetlny. - wyjąkał Robb, zanosząc się płaczem.
Klęczał przed spalonym domem, zastanawiając się gdzie jest Jayden.
- Moja barbie jako księżniczka wyspy. - dodał cicho, tak by żaden ninja go czasem nie usłyszał. Nie chciał by jakiś ninja dowiedział się o jego wielkim sekrecie.
Otarł łzy, stwierdzając, że nie będzie się mazać. Jayden krzyczał na niego, gdy się mazał. Krzyczał też na Warpa.
Robb zrobił smutną minkę.
Mam dziesięć lat. Nie pięć. Nie dwa.
Nagle usłyszał głos Jaya, zbliżającego się do niego szybko. Rozmawiał z kimś przez krótkofalówkę.
- Amai, powiesz mi to w końcu?
Robb przypatrywał się minie brata z niepokojem. Czekał aż zrobi straszny wzrok, jednak minę miał tylko zirytowaną.
- Nic nie powiemy Kage. PRZYSIĘGAM. - burknął Jayden, siadając koło Robba na krawężniku. - Tak, tak, Kage jest dupkiem, taaa. - powiedział Jay, pewnie powtarzając słowa Amai. - Tak, kocha robić zamieszanie. Tak, dlatego to robi, rozumiem. Ale potrzebujemy tej broni.
Po chwili uśmiechnął się radośnie.
- Jestem twoim dłużnikiem, Amai!
- Już wiesz? - zapytał Robb.
- Ta. - Jayden przyjrzał mu się surowo. - Znów płakałeś.
Robb uśmiechnął się i spojrzał na niego zaczerwienionymi oczkami. Jayden poczochrał mu włosy i westchnął.
- Idziemy do Matson. Muszę powiedzieć jej że wiem gdzie jest broń.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Nie 21:20, 24 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 10, zachód słońca

- Co?! Oszalałeś?! Dlaczego miałbym to zrobić?!
Kage chwycił strażnika za bluzę i przysunął bliżej swojej twarzy.
- Może dlatego, że mogę w każdej chwili odrąbać ci dłoń?
Chłopak dopiero usłyszawszy pytanie powiązał Usagi'ego ze świtą Nerine.
- Dobra, dobra. Tylko powiedz mi po co mam ci zaprowadzić Uzdrowicielke do osobnego mieszkania? - zapytał tamten. Usagi posłał mu spojrzenie mówiące: "Naprawdę nie rozumiesz?", po czym westchnął i pokazał mu znaczący gest dłońmi.
Tamten parsknął pod nosem, ale widząc spojrzenie bruneta zapytał jedynie gdzie ją zaprowadzić. Po chwili zastanowienia Kage wskazał puste mieszkanie na terenie getta i odparł:
- Tam.

*15 minut później*

- Hej! Jesteś tutaj?!
Kage siedział na podłodze opierając się o ścianę, którą ktoś poobklejał plakatami różnych kapeli metalowych. Po jego lewej stronie leżały cztery pety i wszystko wskazywało na to, że to jeszcze nie koniec.
- Tutaj! - krzyknął i po chwili w drzwiach stanął, trzymając niezabetonowany nadgarstek Lacie Vane. Tamta spojrzała ze zdziwieniem na Kage siedzącego w mroku. - Możesz iść.
Gdy tamten poszedł Usagi rzucił ostatniego peta na dywan i przydeptał go.
- Usiądź.
Dziewczyna spoczęła na skraju łóżka, kładąc betonowy na podłodze.
- Rozmawiałeś z Jaydenem? - zapytała. Kiwnął głową. - Znasz plan? - kolejne kiwnięcie. - Po co mnie wezwałeś?
Usłyszawszy ostatnie pytanie powoli podszedł do drzwi pokoju i zamknął je na klucz. Następnie usiadł po jej prawej stronie i zapalił kolejnego papierosa. Wyciągnął z kieszeni kawałek kartki papieru i podał ją blondynce. Tamta przeczytała ją, po czym spojrzała na Japończyka.
- Mogę ją...
- Nie. Mogliby ją wykryć. - przerwał jej w pół zdania. Wyrwał kartkę i podpalił. Przez krótką chwilę spoglądali na obracający się w pył skrawek papieru.
- Prześpij się ze mną.
Lacie spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Już miała się odezwać, gdy przyłożył jej palec do ust, kładąc się na niej.
- To pretekst, pod którym chciałem ci przekazać wiadomości. Dla całej reszty będzie to wyglądać tak jakbym po prostu chciał wykorzystać dziewczynę która utraciła swoją wolność. Perfidne, prawda?
Uśmiechnął się widząc jej wściekłą minę.
- Niech cie diabli! - wykrzyknęła mu w twarz. Uśmiech zniknął, zastąpiony maską obojętności. - I pewnie tamten koleś wiedział o tym.
W oczach Usagi'ego dojrzała odpowiedź.
- Zga-dzam się - wycedziła z oporem dziewczyna.
Westchnął ciężko zdejmując koszulkę. Następnie pomógł jej się rozebrać.
A potem połączyli się ze sobą pośród potu, jęków i skrzypienia starego łóżka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 22:20, 24 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 10 - 11, późna noc.

Lacie leżała przez chwilę, oddychając głęboko. Po chwili zaczęła kojarzyć parę ostatnich faktów.
Była dłużniczką Jaydena. Przespała się z Kage.
Jęknęła cicho, zamykając oczy.
- Wszystko w porządku?
Oh, nie udawaj nawet że się martwisz.
Wzruszyła ramionami, a raczej jednym i splotła palce swojej dłoni z jego. Pozwolił jej na to.
Po chwili roześmiała się, siadając na skraju łóżka.
- Pomożesz mi się ubrać? - zapytała, przyglądając się jak wciąga na siebie spodnie.
Pomógł założyć jej granatową koszulkę i podał jej krótkofalówkę, którą ponownie ukryła, choć wiedziała że już nie będzie potrzebna. Z jego pomocą ubrała się do końca i wyszli na zewnątrz.
Lacie uśmiechnęła się pod nosem na myśl o całym planie.
Kage odprowadził ją do reszty i Lacie ponownie zajęła swoje miejsce, opierając się o ścianę obok Sophie, która chyba jako jedyna nie spała.
Spojrzała na nią z przestrachem w oczach.
- Spokojnie, nikt mnie nie torturował. - mruknęła, przypomniawszy sobie o tym co musiał przejść Ethan.
Nachyliła się w stronę Sophie, przysuwając usta do jej ucha.
- Sophie, już niedługo spotkasz się z Warpem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin