Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IX
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 23:07, 24 Cze 2012    Temat postu:

[Pola i sady] Dzień 11, wczesny ranek.

Nerine spojrzała na pole uśmiechając się morderczo. Kilka dni wcześniej zdążyła podzielić pola i sady na mniej więcej połowę. Może jedną trzecią. Postanowiła, że zajmie się roślinkami wyrywając je z ziemi i zawożąc do Campringu. Widziała tam całkiem niezły kawał ziemi, a nie zamierzała biegać co chwila na pola. I tak uważała, że to co robi jest stratą czasu. I tak któregoś dnia wszyscy wszystko stracą. Uśmiechnęła się dziwacznie spoglądając na samochód pełny małych roślinek. Nie była pewna do końca co wyjmuje z ziemi. Wiedziała, że miała warzywka, owocki i małe drzewka. Tyle jej starczyło do wiadomości.
"Odkopać, zakopać i roślinki będą"
Spojrzała na resztę jej pola. Nie była wybitną ogrodniczką, ale raczej dobrze odkopała korzenie i inne części roślin. Musiało się udać.
Jednooka spojrzała w stronę domków znajdujących się za ogrodzeniem drutu kolczastego. Nie mogła się doczekać kiedy wróci do obozu z wszystkimi sadzonkami. Wyszła dzień temu bez żadnego pożegnania zabierając ze sobą całą swoją broń jaką miała. Nie musiała ukrywać, że czuła pociąg do noży, pistoletów i łuków. Uwielbiała je. Prawdopodobnie zostały jedyną rzeczą, którą stara Nerine miała. Dziewczyna spojrzała w niebo z pustym wzrokiem. Świat dawno stał się dla niej czarno-biały. Wszystko co ją cieszyło, odeszło. Kim była Nerine? Wzruszyła ramionami. Już nie wiedziała. Westchnęła i spojrzała na pole.
- Skończone! - wrzasnęła.
Upadła bezsilnie na ziemię z rozłożonymi ramionami. Kochała ułatwiać sobie rzeczy używając manipulacji czasowej. To nie grzech być Neriną.
Dziewczyna usłyszała dziwny dźwięk dochodzący zza jej głowy. Odwróciła głowę na bok i zobaczyła dziwnego węża pełzającego po polu. Usiadła uśmiechając się do niego.
- Witaj panie wężu. Jestem ućpaną władczynią Devein, a ty jesteś wężykiem?
Zwierzak uniósł węży łeb i zaczął pełzać po polu. Nerine wstała i zaczęła iść przy wężu.
- Panie wężyku, wie pan, że ślicznie byś wyglądał w garniturze? Ja ci mówię, węże wyglądają pięknie w garniturach. Tak ślicznie, że można się zakochać. a ty panie wężu lubisz mnie? Może wyjdziesz za mnie? Węęęże w garniturach są mega przystojne! - zaśmiała się.
Sięgnęła pomału do kieszeni i wyjęła drugą tabletkę leku zdając sobie sprawę, że ból powraca. Połknęła tabletkę i pognała za wężem.
- Wiesz, że niedługo wszyyystko stanie się zmieni? A potem nastanie ten piękny dzień. A wiesz czemu dzień piękny będzie piękny? Bo kiedyś zwariuję i postanowię ze sobą skończyć. Ale jest dobrze, nie? Jeszcze nie wariuję i nie muszę się topić. W sumie mam jeszcze dużo do zrobienia. Muszę wrócić do Michaeltown w blasku, chwale i z miłością od Ciemności. Moja miłość jest wieeelka! Ciekawi mnie jak wyglądają mutanci od środka. Aż mnie korci by kogoś rozciąć. Tfu, jak ja się wyrażam. Korci mnie by kogoś ukochać! Muszę ukochać Michaeltown jak one ukochało mnie. Ty to widzisz? Ukochani mutanci i szkarłat. Piękne połączenie. Pożądam ukochania ludzi. - wrzuciła z siebie.
Z dumą spojrzała jak wąż ucieka zza drut kolczasty na resztę nieogrodzonego pola. Nerine zaśmiała się cicho ponownie opadając na ziemię.
- Świat jest taki piękny. Można tyle osób ukochać jednocześnie. - uśmiechnęła się jak psychol oblizując swoje palce. - Moje serce pompuje świeży szkarłat. Ciekawe czy serce Echo też taki sam szkarłat pompuję. Ją chyba też trzeba ukochać.
Nerine Devein sekundę później znalazła się w swojej ala ciężarówce z roślinkami owiniętymi w papier.
- Nie czas na ukochanie ludzi! Wpierw muszę zawieść to coś do Campirne, a potem wrócę do Michaeltown ukochać świat. - odpaliła samochód i zaczęła pomału jechać drogą. - Dobra, to już się robi nudne. I tak się zemszczę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 23:38, 24 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 8:55, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Ulice] 11 lipca, Dzień 11, świt - Kayla

Kayla całą noc chodziła szukając Warpa lub kogokolwiek mogącego mieć plan uwolnienia wszystkich z getta.
Ale nie znalazła nikogo. Zdołała tylko natknąć się na jakiegoś strażnika, kiedy przechodziła dość blisko osiedla mieszkaniowego.
Ledwo uciekła. Trochę oberwała z lewe ramię, ale owinęła je bandażem i jakoś szła dalej.
"Krew. Nie lubię krwi."
Ruszyła dalej.
Nagle usłyszała jakiegoś chłopaka.
-Jestem twoim dłużnikiem, Amai!
To nie był, ani krzyk, ani ciche mówienia.
Chłopak był radosny.
"Chwilę... Dom spłonął. Ale niedawno. Chyba niedawno. Kara za podejrzenie rebelii? Całkiem możliwe. I jeszcze ten krzyk chłopaka. Taka radość tu nie jest możliwa. Tak sądzę. I dlaczego miałby być dłużnikiem dziewczyny o typowo japońskim, czy innym takim imieniu? W jakiej sprawie. Po chwili rozpoznała chłopaka. Gdy Deborah prowadziła te dzieciaki, a potem zabiła dwójkę dzieci, on stał obok... Obok Uzdrowicielki, no tak!"
Chłopak rozmawiał chwilę z innym chłopcem, ale za cicho, by Kayla mogła usłyszeć.
Podeszła trochę bliżej bardzo się starając, by jej nie usłyszeli, ani nie zobaczyli.
-Idziemy do Matson. Muszę powiedzieć jej że wiem gdzie jest broń. - powiedział starszy chłopak.
"Dobra, teraz to na pewno wiem, że to oni."

Powoli zaczęła się zbliżać. Ale starszy chłopak chyba ją usłyszał.
-Nie zabijaj mnie! Poczekaj! - krzyknęła Kayla prawie się dusząc ze strachu.
Chłopak stał.
-Wiem, że się buntujecie. Ale czekaj! - zawołała dziewczyna widząc, że chłopak jest wściekły.
"No tak, pewnie sądzi, że plan się wydał. I, że "władze" wiedzą."
-Ja chcę wam pomóc. Moja przyjaciółka siedzi w getcie razem z Uzdrowicielką, chłopakiem od lodu i resztą! Chcę wam pomóc ją uwolnić! - szybko powiedziała.
Dziewczyna zamarła czekając na reakcję chłopaka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cukierkowa dnia Pon 9:05, 25 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 19:05, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 11, (11 lipca), poranek. - Jayden.

Twarz Jaydena rozjaśniła się.
- Wspaniale!
- Wspaniale?
- Im więcej osób chętnych do pomocy, tym lepiej. - stwierdził wesoło, chwytając dziewczynę za ramię. - Nie bój się, jestem niegroźnym pacjentem psychiatryka. Robb! - skinął palcem na chłopca, znów coś tam do siebie ględzącgo. - Idziemy.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą i zerknęła podejrzliwie na jego rękę. Puścił ją, zanosząc śmiechem.
- Jak masz na imię?
- Kayla.
- Całkiem ładnie. - powiedział i zmarszczył brwi na dźwięk zdziwionego głosu Robba.
- Powiedziałeś komplement...
- Czasem bywam miły. - odparł naburmuszony Jayden.

* 20 minut później *

- To jest Kayla. Pomaga nam. - powiedział Jayden na przywitanie, wchodząc do domu Nei. - Słuchaj, mamy broń. Wszystko jest załatwione.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:45, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT, getto] Dzień 11 (11 lipca), około południa

Nea oblizała wargi ze zdenerwowania. Wybiło południe, więc wyprowadzono ich na zewnątrz. Obdarzyła Lacie krótkim, nerwowym spojrzeniem, ale kuzynka nawet na nią nie spojrzała. Była dziwnie rozkojarzona.
Nea wzruszyła sama do siebie ramionami i rozsiadła się jak gdyby nigdy nic pod drzewem. Zaczęli wszyscy pieprzyć jakieś głupoty, głównie dyskutując na temat przesłuchania Ethana, podczas którego, mimo brutalnych tortur, chłopak nic nie powiedział.
"Inna sprawa, że nic nie wiedział".
Strażnicy spoglądali na nich trochę podejrzliwie, ale odwalali swoje. Na stałe pilnowała ich czwórka, reszta była rozstawiona na całym terenie, co równało się graniem w pokera i rzutki.
Nea spojrzała na Lacie, która bezgłośnie odliczała: pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
Dokładnie w tej chwili rozległ się syk granatu dymnego i pierwsze strzały.

[MT, przed gettem] W tym samym czasie - Matson

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, słysząc nerwowe wrzaski zaskoczonych strażników. W czasie, gdy ci wpadali na siebie bezładnie i strzelali na oślep, oni, idealnie rozstawieni, bombardowali ich gradem kul i rzucali kolejne granaty.
- Dwie minuty! - krzyknęła do Freddiego, który spojrzał na nią porozumiewawczo. Ktoś zawył, kiedy któremuś strażnikowi wreszcie udało się kogoś trafić. Matson mgliście rozpoznała Jaydena.
- Odwrót!
Ona, Freddie, Jayden, Warp, Gwen, Isa, Monty i Kyla rozbiegli się, każdy biegnąć sprintem w inną uliczkę. Z tego co widziała Matson, ranny był tylko Jayden. Cóż, zadaniem Parkera było powpadać na wszystkich strażników z powodu dymu i ostrzeliwać biedne krzaczki pięćdziesiąt metrów od miejsca, gdzie stali rebelianci. "Dym był genialnym pomysłem!".
Matson wbiegła w swoją boczną alejkę i szybko zlokalizowała studzienkę kanalizacyjną. Dźwignęła wieko, wrzuciła tam karabin i pospiesznie zeszła po drabince na dół, zamykając studzienkę. Zaklęła, szukając latarki.
W końcu mroczny i cuchnący korytarz oświetliła latarka. Matson, starając się pokonać obrzydzenie, brnęła plątaniną korytarzy, zerkając od czasu do czasu na mapę.
Dziesięć minut później spotkała zdyszaną resztę w umówionym korytarzu.
- Jesteśmy genialni - wyszczerzyła się. - Teraz czekamy na tamtych.

[MT] W czasie zadymy - Nea

Kiedy tylko usłyszeli odgłosy strzelaniny, cała czwórka strażników momentalnie zapomniała, że mają ich pilnować i popędziła pomóc reszcie.
Mutanci zerwali się na równe nogi. Nea, szorując blokiem betonu po trawie, podbiegła do zakratowanej studzienki. Zacisnęła zęby, maksymalnie skupiając się na celu i wyciągając rękę.
Po pół minucie krata puściła. Vane odwaliła klapę i skoczyła w dół, kierując rękę na własne ciało. Dzięki telekinezie łagodnie opuściła się na dół.
- Skaczcie!
Wszyscy po kolei zaczęli wskakiwać w dziurę, a Nea kolejno "łapała" ich w powietrzu. Kiedy cała 7 była w kanale, dziewczyna zatkała otwór.
- Gdzieś tu powinni zostawić nam rzeczy - mruknęła, ze strachem przesuwając dłonią dokoła niej.
- Accio latarka - mruknęła Lacie, a Nea parsknęła śmiechem. W końcu wymacała dwie latarki - dla niej i Lacie, bo tylko one miały po dłoni wolnej. Poświeciła na mapkę.
- W lewo - droga była długa i męcząca, ale narzucili ostre tempo. W końcu, po upiornej pół godzinie spotkali się z resztą w zaznaczonym korytarzu. Nea odetchnęła z ulgą, z uśmiechem oglądając gorące powitanie Sophie i Warpa.
- Idźmy - mruknął Jay, ściskając przestrzelone ramię.

*3 godziny później*

- Możesz telekinektycznie zatkać nam nosy? - jęknęła Gwen.
- Uhm, raczej nie - skrzywiła się Nea. Kanalizacja cuchnęła nieziemsko. Wszyscy byli po pas uwaleni nieczystościami. - Chyba w życiu nie odzyskam zmysłu węchu.
- To tu - oznajmiła Lacie, zerkając na mapę. Nea zerknęła w górę, szukając włazu studzienki. Uniosła rękę, a metalowy krążek uniósł się go góry. Niezdarnie wdrapała się po schodkach i wystawiła głowę na zewnątrz. Zgodnie z planem wyszli studzienką kanalizacyjną na przy jakimś samotnym domku, na pograniczu lasu i pól uprawnych.
Kolejno 'wyciągnęła' wszystkich z kanału. Cała piętnastka powlokła się do domu.
- Szukajcie wiertarki, albo innych dziadostw - mruknęła Nea. - Musimy jakoś rozwalić te bloczki.

___
Mwhahaha, adios Michaeltown!
(wybaczcie, że napisałam sama wszystko, ale nikogo nie ma Sad )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 21:45, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 11, około południa - Stewart
Stewart kaszlał, strzelając do wszystkiego, co się ruszało. Pomagali im strażnicy rozlokowani w narożnikach bloków, którzy mieli niewiele lepszy widok na całość.
Atak rebeliantów?! Co to było? Chcieli uprzykrzyć im żmudną robotę, czy jak?!
- Niech ktoś wraca do więźniów… - mruknął ktoś.
- Ja pójdę – zawołał niewyraźnie Stewart. Miał dość dymu.
Wszedł na placyk. Mutantów nigdzie nie było, więc przeszukał okoliczne mieszkania.
- Ku*wa! – zaklął.
Chwilę później do mieszkania wpadł drugi strażnik.
- Hinner nas zabije.

[MT] Kilka minut później
- CO?!
Deborah trzymała kurczowo krótkofalówkę, prawie ją zgniatając.
- CHOLERA! – wrzasnęła. – Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, bunt się rozniesie! Całe miasto wymknie się spod kontroli!
Złapała wazon stojący niedaleko i cisnęła nim o ścianę.
„Myśl, Deb. Gdzie mogli pójść? Z blokami betonu pewnie nie utrzymują zbyt szybkiego tempa, ale gdzie są?!”
- Chantal – odezwała się beznamiętnie do krótkofalówki. – Weź swoich ludzi. Niech strażnicy zejdą z wart, oby było ich jak najwięcej. Zwerbuj ich do przeszukiwania mieszkań, wszystkich po kolei. Niech będą dobrze uzbrojeni, mutanci uciekli. BEZ ODBIORU.
Zacisnęła dłonie w pięści. „Ja pierdole, tak się dzieje, gdy jest się dobrym człowiekiem i przesuwa te durne przesłuchania strażników!” Uderzyła nimi o stół, poderwała się z miejsca i zbiegła ze schodów, wychodząc z mieszkania.
Wytworzyła wokół siebie tarczę z ognia, przeklęła w myślach na ból głowy i biegiem poleciała do centrum. „Gdzie, do cholery, jest Dan?!”
Przystanęła na placu. Z plecaka, który nosiła ze sobą wszędzie, wyciągnęła megafon i wdrapała się z nim na wysoki kwietnik.
- UWAGA, WSZYSCY ZEBRANI. Przerwać wszystkie prace, kierować się do swoich mieszkań. Nie otwierać drzwi nikomu, oprócz strażników, siedzieć w środku do odwołania. Jeśli usłyszycie jakiekolwiek podejrzane dźwięki lub długie krzyki, skontaktujcie się z kimś z władz. Nie dostaniecie dzisiaj racji żywnościowych.
Zeszła z kwietnika i pognała w stronę wysokiego biurowca. Weszła po schodach aż na dach, z którego miała doskonały widok na całe miasto. Ściągnęła szelki, na których nosiła wiatrówkę i z napojem energetycznym w jednej ręce i lornetką w drugiej, zaczęła obserwować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 23:05, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 10, późny wieczór

Zbliżały się do granicy miasta. Effy nie miała zegarka, ale zakładała, że jest gdzieś około 22. Nagle zatrzymała się i przyłożyła palec do ust.
- Co się sta... - Lily zatkała Des usta.
Jeden ze strażników spojrzał w ich kierunku. Effy szybko wycofała się w gąszcz drzew i spojrzała krytycznie na Dessy.
- Cholera, jest cisza nocna. - szepnęła.
- No i? Co z tego?
- To, że rozstrzeliwują każdego, kto pojawi się na ulicy o tej porze.
Dziewczyny zamilkły. Effy spojrzała w stronę strażnika. Już dawno zapomniał o usłyszanym hałasie. Malone powoli zaczęła przegrzebywać jego myśli. Można z nich było odczytać dosyć ciekawą historię, jednak nie o to jej w tej chwili chodziło. Myślała o zupełnie innym wykorzystaniu mocy. Skoro mogła wniknąć do jego umysłu, mogła również pomieszać myśli i zupełnie go zdezorientować. Przymknęła oczy skupiając się na strażniku. Przyłożyła rękę do skroni i poczuła przypływ energii. Chłopak pilnujący wjazdu do miasta nagle stanął w miejscu rozglądając się wokół. Kilka sekund później otrząsnął się rozmasowując czoło.
Effy uśmiechnęła się do siebie i spojrzała na dziewczyny.
- Plan jest prosty. Kiedy dam wam znak rzucicie się biegiem w stronę wjazdu. Nie zatrzymywać się. Najlepiej od razu znajdźcie nową kryjówkę. Idziemy do Neah'a, już się z nim kontaktowałam.
- Chcesz zbierać nasze zwłoki? Nie ma sprawy...
Effy przyłożyła jedną dłoń do skroni, a drugą skierowała w stronę strażników. W jednej chwili oboje zatrzymali się rozglądając wokół ze zdezorientowaniem. Effy wypchnęła dziewczyny i sama rzuciła się za nimi. Wyminęły strażników, którzy powoli zaczęli odzyskiwać orientację. Ciemnowłosa szybko pobiegła uliczką za Dessy, z trudem łapiąc oddech. Kto wydał ten głupi rozkaz? Rozstrzelanie za przebywanie w nocy poza domem?
Serce podskoczyło jej do gardła, gdy minęły teren getta. Wokół roiło się od strażników. Poczuła jak ktoś łapie ją za rękę i zdusiła okrzyk.
- Effy? Dessy?
- Chan...Chantal?
Blondyn warknął jakieś przekleństwo i zaciągnął je w dół uliczki. Effy co chwila oglądała się za siebie. Lily gdzieś zniknęła. Miała nadzieję, że strażnicy jej nie złapali.
- Gdzie nas zabierasz?
- Nie powinno was tu być.
Tuż przed nimi jak spod ziemi wyrósł kolejny strażnik i Dessy pisnęła ze strachu. Effy zauważyła jak blondyn mocniej ścisnął rękę Blanche.
- Chantal! Kogo tam prowadzisz?
- Zgarnąłem je. Włóczyły się przy getcie pomimo ciszy nocnej.
- Czyżby zapowiadała się dla nich ostrzejsza kara?
Richardes zaśmiał się ponuro i pokiwał głową. Strażnik pożegnał się i ciemnowłosa poczekała aż zniknie za zakrętem, a potem wyrwała się Chantalowi.
- Chciałem was zaprowadzić w bezpieczne miejsce, ale widzę, że ty najwyraźniej wolisz dać się rozstrzelać.
- Jesteś strażnikiem?
- Nerine z tobą nie ma. Łazisz w nocy po mieście z Dessy, która w ogóle nie powinna tu być. To co najmniej dziwne. Co tu tak naprawdę robisz, Effy?
- Nie odpowiedziałeś na pytanie. - warknęła.
- Ty również. Zgaduję, że idziecie do Neah'a. Jakoś nie cieszyłaś się widząc mnie.
- Wiem o wszystkim co tu robiłeś. - zacisnęła zęby.
- Mimo wszystko, Effy nie mam zamiaru zrobić wam nic złego. Zaprowadzę was do Leadera ale pod jednym warunkiem. Nie próbujcie nic kombinować. To co się tu dzieje nie jest już waszą sprawą.
- Wcale nie mamy zamiaru. - uśmiechnęła się niewinnie, jednak Chantal nie patrzył już w jej stronę.
- Cholera, kolejni strażnicy. Idziemy. - pociągnął Dessy za rękę i Effy podreptała za nimi.
W milczeniu dotarli przed mieszkanie Neah'a. Effy natychmiast rzuciła się do drzwi waląc w nie z całej siły i wzywając chłopaka by jej otworzył. Tymczasem Blanche żegnała się z Chantalem. Effy przyszło na myśl, że uroczo razem wyglądają. Zanim Leader otworzył, Richardes już zniknął.
Effy weszła do kuchni, gdzie Lily popijała herbatę. Obok niej siedziała jakaś nieznana jej dziewczyna o zielonym kolorze włosów i druga z sióstr Devein - Echo.
W tej samej chwili krótkofalówka Effy zadzwoniła i usłyszała z niej zniecierpliwiony głos Nerine.
- Effy? Gdzie ty do cholery jesteś? Wyjeżdżam sobie na parę godzin, a ciebie nie ma. Odbiór.
- W Michaeltown. Z Neah'em. Odbiór.
- Wpadnę do was jutro. Niech ktoś przekaże Deb, że wracam do miasta. Bez odbioru.
Effy rozejrzała się po kuchni. Nie sądziła by ktokolwiek był chętny wychodzić podczas ciszy nocnej. Uśmiechnęła się złośliwie zahaczając wzrokiem o zielone włosy Thei.
"Co najwyżej ją rozstrzelają. Mała strata."
- Ty. - wskazała na nią palcem. - Pójdziesz do Deb i przekażesz, że Nerine wraca.
- Chyba sobie żartujesz. Nie jestem taka głupia. Rozstrzelają mnie na miejscu.
- Mój przyjaciel jest strażnikiem. Nic ci się nie stanie. - zapewniła ją.
Thea westchnęła ciężko po czym podniosła się z miejsca kierując do wyjścia.
- Jeszcze wrócę! Nie martwcie się! - krzyknęła na pożegnanie.
Effy pomachała jej ręką szczerząc się głupio.
- Kto jest niby tym twoim przyjacielem? - spytał Neah kiedy tylko drzwi się zamknęły.
- Chantal, który już dawno sobie poszedł. Najwyżej ją zabiją. Przestań się tak przejmować. - burknęła. - Masz jakiś wolny pokój? Musimy w końcu gdzieś spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pon 23:37, 25 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 11, południe

Usłyszawszy w oddali dźwięk karabinów, Usagi Kage skierował się w stronę zatoki.
I wtedy właśnie poczuł niewielkie, wręcz mikroskopijne poruszenie w eterze. Coś jak ciepło zapalonej zapałki. Niewielkie, ale odczuwalne.
To pochodzi z gór Regnards.
Obrócił się w miejscu o 45 stopni, kierując swój wzrok ku campingowi, znajdującemu się poza zasięgiem jego wzroku.
- Góry Regnards - wyszeptał spoglądając w dal.
Amai albo Kat, he?
Czym prędzej ruszył w stronę granicy Michaeltown.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 12:03, 26 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 11, około godz 11.

Effy wesoło pogwizdując weszła do kuchni i rozsiadła się na krześle. Właśnie wróciła z obchodu po mieście. Dawno jej tu nie było i chciała zobaczyć co tak w zasadzie się zmieniło. Neah postawił przed nią kubek cappuccino i dziewczyna uśmiechnęła się w podziękowaniu.
- Co ci tak wesoło? - spytał Leader siadając naprzeciwko niej.
- Zbliża się zadyma. Będziemy mogli popatrzeć.
- Jaka zadyma?
- Nie wiem. Coś przy getcie. Wybacz, ale gdybym łaziła za każdym, którego myśli mi się spodobają to uznaliby mnie za prześladowczynię albo jakiegoś szpiega. - prychnęła.
- Nie powinniśmy...no wiesz, powiedzieć Deborah?
- Niby o czym?
- Skoro szykują coś przy getcie...
- Nikt nie będzie cię obwiniał. Przecież niczego nie wiedziałeś, prawda?
Neah zmarszczył brwi i wstał żeby zmyć talerze po śniadaniu. Effy tymczasem podeszła do okna przyglądając się dzieciakom na ulicy. W momencie gdy chłopak odkładał ostatni talerz do kuchni wpadły dziewczyny.
- Zrobić wam herbatkę? - spytał wyjmując kolorowe kubeczki i kładąc je na stole.
- Ja poproszę kakałko. - wyszczerzyła się Dessy.
Neah postawił przed nią kubeczek z napisem "Kocham herbatkę", również robiony własnoręcznie i dziewczyna skrzywiła się.
- Nie masz z napisem "Kocham kakałko"? - spytała rozczarowana.
- Nie po to się męczyłem szukając mazaczka i robiąc ten napis, żebyś teraz marudziła! Pij, albo dostaniesz zwykły kubek!
- A mogę chociaż skreślić "herbatkę" i napisać "kakałko"?
- Nawet nie próbuj. - Neah obdarzył ją morderczym spojrzeniem.
Lily usiadła obok Malone również oglądając swój kubek.
- Co ty tu nabazgrałeś? Sa...aduu...baaj...
- Daj mi to! - warknął Neah - Tutaj pisze "Zabij Chantala".
Effy parsknęła śmiechem. Des właśnie próbowała zmienić napis na kubku. Neah krzyknął oburzony i wyrwał go jej podając nowy.
- "Zatrzymać totalitaryzm"? A co to do cholery znaczy? Już wolałam tamten. Przynajmniej wszystko było zrozumiałe...- mruknęła.
W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się Nerine całkowicie objuczona bronią z morderczym błyskiem w swym jednym oku. Opaska, którą zakrywała pusty oczodół gdzieś zniknęła i teraz wszyscy skupili wzrok właśnie na miejscu gdzie powinno być jej prawe oko. Effy zauważyła nawet ślady krwi na ubraniu.
- Co ci się stało? - pisnęła Dessy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin