Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VIII
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:58, 09 Cze 2012    Temat postu: Rozdział VIII

Ja pierniczę, to już VIII rozdział o.O
Rozkręcamy się, ludziska.

Tymczasem rest in peace Lean i Rosemary i jazda mi z 8 rozdziałem!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:08, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7, 7, wczesna noc
- No, no. – Deborah uśmiechała się coraz szerzej. – Tylko spróbujcie mnie zaatakować. Nie działam sama, sekundę później ta garstka też będzie martwa.
Zaśmiała się, kręcąc w kółko.
- To co, kogo bierzemy na drugi ogień? Małą Rosemary?
Deborah dotknęła włosów Rose. Zaczęły się tlić, a gdy spaliły końcówki, ogień zgasł, przenosząc się na tułów dziewczynki. Hinner kilka razy kiwnęła palcem, a ogień utworzył literę „R”.
Pstryknęła palcami. Zgasł.
- Rzućcie broń, kochani.
Znów pstryknęła palcami. Rose w jednej sekundzie pochylała się, patrząc na wypaloną literę „R”, w drugiej stała w płomieniach od stóp do głów.
Z tłumu wyłoniło się kilka krzyków.
Dziewczynka też piszczała, choć nie czuła bólu.
Deborah klasnęła w ręce trzy razy. Za pierwszym razem zapalił się pistolet dzieciaka z MT stojącego najbliżej, za drugim języki ognia wokół niej powiększyły się. Za trzecim spalone szczątki Rosemary Vane padły na ziemię, przestając się palić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Sob 22:21, 09 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:16, 09 Cze 2012    Temat postu:

[Elektrownia/Harkness/MT] Dzień 7, 7 lipca - noc
-Pośpieszcie się! Do cholery! – krzyknął by popędzić grupkę.
Po krótki marszu znaleźli się w miejscu gdzie znajdowały się motorówki.
”Zostawili nam.”
Wszyscy zapakowali się na skutery i motorówki.
Po czterdziestu pięciu minutach byli na plaży.
-Zobaczcie jak to k*resto się pięknie pali.
Dan szybko wyskoczył z motorówki i pobiegł w miasto.
Jakieś dzieciaki naparły na niego. Ale po chwili zaczął kopać je prąd. Mocniej i mocniej. Upadły na ziemię. Pewnie zmarły.
– To kto następny?!
Ruszył w miasto. Miał pistolet od Lisy. Patrzył na palące się domy.
„Deb, Deb i to też Deb.”
Tak naprawdę był wkurzony albo nadmiar mocy rozpierał każdą jego komórkę.
Chciał dać jakiś znak innym, ze już są. Zaczął wysyłać małe pioruny w niebo, lekko rozjaśniając okolice oraz dając znak reszcie. Jego oczy znów zaczęły lekko błyszczeć.
Jakiś chłopak biegł w jego stronę. Dan wysłał mu pioruna w głowę. I podszedł dalej.
Podobnie mijały kolejne godziny. Chłopak znalazł jakąś broń i oszczędzał swoje siły na później. Na razie nie spotkał nikogo znajomego.
Na placu zaczęło się coś dziać. Wszedł tam waląc piorunami na prawo i lewo. Przy okazji oberwało kilka osób, może nawet kilkanaście.
- Deb- wyszczerzył żeby w stronę dziewczyny stojącej w ogniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 22:21, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7 lipca, Dzień 7, późny wieczór

Alyssa usłyszała coś. Głos. Kazał im się poddać.
Mieli dzieci. Jej siostrę też. I innych.
Musiała się poddać. Ratować Lily.
"Biegnę tam!"
Biegła ulicami unikając ataków.
Grantville nie miało przerwy.
Raz lekko oberwała w głowę.
Ale dalej biegła. Jej serce waliło bardzo mocno. Kręciło jej się w głowie.
Stanęła na chwilę i łyknęła kilka tabletek leku przeciwbólowego.
Biegła dalej.
*trochę później*
W końcu dotarła na miejsce.
Zobaczyła Neę Vane. Przywódczynię.
Koło trupa pięcioletniego chłopca.
Niedaleko leżały spalone szczątki małej dziewczynki.
"To chyba jest... Była siostra Uzdrowicielki!"
Po policzkach popłynęły jej łzy.
"Nie mogą zrobić tego Lily!"
Ujrzała siostrę.
"Dobra. I tak nie mieliśmy szans."
-Poddaję się. Nie będę walczyć. - rzuciła pistolet i butelkę z chloroformem na ziemię. - Ale błagam, puśćcie Lily! Nie zabijajcie jej!
Na twarzy Deborah zobaczyła uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 22:30, 09 Cze 2012    Temat postu:

[GV, ulice] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór.

- NEA! - Lacie drżącą dłonią trzymała krótkofalówkę, po czym wybuchnęła płaczem. Na szczęście po chwili usłyszała trzask. - Boże, Nea, Nea, Nea.
- Lacie... - usłyszała trzask. Domyśliła się, że Nea próbuje znaleźć jakieś ustronne miejsce, bądź akurat z kimś waczy. Po chwili znów usłyszała jej głos, zakłócany, ale słyszalny. - Gdzie ty jesteś?
- Nea, wiedziałam, że nie mamy szans, Nea słyszysz mnie? - zaszlochała.
- Tak. Gdzie ty jesteś? Tutaj... - reszty Lacie nie usłyszała, bo coś przerwało. - źle...
- Nea, wysadziliśmy budynki w Grantville! Właśnie płonie poprawczak i wszyscy ludzie, dla których był schronieniem. Boże, zabiliśmy... - urwała, zanosząc się szlochem. - Powiedz mi co się dzieje?
- Pół miasta płonie, a wilki zagryzają ludzi! Wymordowali... - znów coś przerwało. - ... koniec.
- A WIĘC TO PRZEGRALIŚMY? I wiedzą, co zrobiliśmy tutaj? A więc parę poprawek nic nie zmieni, do cholery! - wrzasnęła Lacie, stojąc obok Jaydena i czekając aż pojawią się wszyscy. Możesz mieć mi to za złe, ale ich dobiję! Dobiję Grantville!
Usłyszała trzask i brak odpowiedzi. Przerwało na dobre, albo Nea musiała szybko zająć się czymś innym.
Lacie zacisnęła pięści.
- Grantville się doigrało! I tak to oni zaczęli tą bezsensowną wojnę, więc będziemy tak samo brutalni jak oni! - wrzasnęła do Jaydena. Ten uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.
- Ok. - odparł. - A teraz spójrz tam. - wskazał głową drugi koniec miasta.
Lacie wybuchnęła histerycznym śmiechem, choć nadal po policzkach spływały jej łzy. Chwilę później dobiegł do niej Percival. Odetchnął z ulgą na widok całej Uzdrowicielki.
- Lacie, katedra płonie! Czy to część twojego planu!
Lacie przestała się śmiać i pokręciła głową.
- To ten psychol, Jamie. On spali wszystko WSZYSTKO! - zerknęła na Jaydena z błyskiem w oku. - Zabijmy ich. I tak przegraliśmy!
Niedaleko przeszła jakaś grupa, która zobaczywszy ogień, chciała sprawdzić jego źródło.
Jayden wycelował i pierwsza osoba padła na ziemię. Szybko złapał uciekające i dobił je, zostawiając zakrwawione zwłoki na ulicy.
Lacie czuła, że popełnia błąd. Jednak zbyt zaślepiła ją chęć zemsty.
Grantville samo zaatakowało pierwsze. - usprawiedliwiła się przed sobą.
Warp przybiegł chwilę potem.
- Lacie, pół psychiatryka. - oznajmił łamiącym się głosem.
- Co?
- WYBUCHŁO PÓŁ PSYCHIATRYKA! - wrzasnął. - Ambulatorium było połączone z PSYCHIATRYKIEM!
Lacie trzasnęła go po twarzy.
- Gówno mnie to obchodzi! Sophie może nie żyć, Warp! - wyjąkała.
Warp wyglądał, jakby dostał od niej prosto w brzuch.
- To ich wina! To wina tych psycholi! TO ONI WSZYSTKO ZACZĘLI! - wrzasnęła, wyciągając krótkofalówkę. - Jamie, jesteś tam?
- No. Katedra płonie. Płonie!
- Widzę. Spłonie doszczętnie, dobra robota. A teraz idź na plac.
- I?
- Podłóż ogień, czy coś. Nie wiem co ty tam robisz, porypany piromanie. Spraw, by ogień rozszedł się, na domy. By wszystko spłonęło. - oznajmiła ponuro.
- Jesteś pewna.
- Tak. - odparła pewnie. - Oni i tak zamordują wszystkich. Prawdopodobnie zauważyli twój ogien. I... Nie wiem.
Jayden poruszył się niespokojnie, po czym złapał Lacie za ramiona, potrząsając nią.
- Co jest? - burknęła, wyrywając się.
- Nic... Przez chwilę miałaś cholernie błyszczące na zielono oczy. Ale mogło mi się zdawać. - wymamrotał.
- Zabierzcie mnie stąd. - wyjąkała Lacie, opadając w ramiona Jaydena. - A najlepiej mnie zabijcie.
Jayden spokojnie odsunął ją od siebie, przykładając jej ręce do jej własnej głowy. Lacie przestała oddychać spazmatycznie. Spojrzała na Percivala i skinęła głową, podczas gdy inni patrzyli na nich bez zrozumienia. Była pewna, że ogień nie zdąży dojść do krańców miasta, a miała dla mieszkańców Grantville jeszcze jedną niespodziankę. Percival, oprócz hurtowni owoców, zakopał szybko na cmentarzu ich największą broń. Głęboko w ziemi. Najlepszą, i Lacie dokładnie wiedziała co się stanie. Tu nie było potrzeba podpalania lontów, a podłożony ładunek miał ogromną siłę rażenia.
- Teraz, Perc, teraz.

[GV, ulice] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór. - Jayden.
Percival wyciągnął coś z kieszeni kurtki. Nikt nie dostrzegł w mroku przyrządu, jednak Jay domyślił się.
- Skąd wzięliście to cacko?
- Wojsko. Tamte ćwiczenia. - odpowiedziała Lacie, po czym uśmiechnęła się złośliwie. - PIEPRZ SIĘ, NERINE, ZASRANA PRZYWÓDCZYNIO! - wrzasnęła i w tej chwili Percival przycisnął przycisk, powodując głośny huk, z drugiego końca Grantville.
Jayden skrzywił się z obrzydzeniem.
Lacie dobrze to przemyślała.
- Cmentarz. - szepnął.
- Ciekawe jak spodobają im się walające po ulicach i parku kości i części rozpadających się ciał dorosłych. - mruknęła Lacie.
To dlatego tyle czasu czekaliśmy na odpalenie ładunków...
- Wszystko przemyśleliście. - stwierdził z podziwem Jay, kiwając głową. - Choć jesteście obrzydliwi. Części ciał? Kości?
- Wesoło, nie? - Lacie uśmiechnęła się, po czym spojrzała na zebranych. - A teraz wracamy do Michaeltown. Tu cuchnie trupami. I zginilizną.

*20 minut później*
Zgarnęli Jamiego do ciężarówki i dojechali do Michaeltown. Wyszli z samochodu i Jayden obserwował zmieniającą się twarz Lacie.
- Mogliśmy wysadzić całe Grantville. - powiedziała cicho, a Jayden skinął głową.
To nic by nie dało, Lacie.
- Dlaczego tu jest tak cicho? - zapytał Jayden, spoglądając na drżącą Lacie.
Uzdrowicielka objęła się ramionami.
- Wiedziałam, że zmuszą nas do poddania. - powiedziała cicho, kierując się na plac.
Domyśliła się, jak mogli zmusić Michaeltown do uległości.
Weszli na plac i zatrzymali gwałtownie. Lacie zaczęła trząść się, a Jayden dostrzegł zaniepokojone i przestraszona spojrzenia kierowane w stronę Uzdrowicielki.
Co się stało?
Lacie przeszła kawałek dalej i drgnęła na widok Nei. Nei i trupie kuzyna Lacie.
Nie.
- NIE. - powiedziała głośno Lacie.
- Przykro mi, ale twoja siostra nie żyje z twojej i wyłącznie twojej winy.
Rosemary. Zapewne nawet nie poczuła bólu.
Tak bardzo współczuł Uzdrowicielce. Spojrzał na nią, jednak ta nie wpadła w histerię. Uśmiechnęła się, jednym ruchem wyciągając pistolet i celując w stronę Deborah. Zanim ta zdążyła zrobić cokolwiek, Lacie przestrzeliła jej ramię.
- Zabiję was wszystkich! - wydarła się Lacie, celując do kolejnej osoby z Grantville. Jayden złapał ją od tyłu, szepcząc do ucha.
- Lacie, zabiją cię. Poddaj się.
Potrząsnęła głową w jego uścisku, usiłując się wyrwać.
- Ona się poddaje. - powiedział za nią Jayden, wyrywając pistolet z jej rąk i rzucając na ziemię.
Uzdrowicielka zaczęła bezgłośnie płakać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:59, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór.

Dan obserwował wszystko. Lacie strzeliła tak szybko, że nie zdążył się zorientować.
- Lacie ty idotko! !y j*bana k*rwa idotko! – po czym zaczął ją kopać prądem. Tamta jedynie zawyła z bólu.
- Zostaw ją!
- Pi*rdol się! – krzyknął do tamtego i posłał mu pioruna. Upadł. Dan podszedł do dziewczyny. - A teraz przejdziesz się przez ogień i uleczysz Deb- podniósł jej palcem głowę i wskazał w to miejsce palcem.
- NIE!
– Uznam, ze tego nie słyszałem. Masz jeszcze jedną szansę – ta nie dawała za wygraną. Ciągle ją rażąc pociągnął ją za włosy w stronę dziewczyny. – No chyba chcesz bym ugotował ci mózg. – po czym poczuła większy ból. – A WY! NAWET JEJ NIE POMAGAĆ! – rozejrzał się po gapiach. I odrzucił jednego piorunem.

[MT] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór – Lisa.

Dziewczynka biegała po mieście i strzelała do jego mieszkańców. Uwielbiała mordować.
Nic jej się nie stało. Uważała. Właśnie podbiegał do niej jakiś chłopak. Przykucnął koło niej z nożem.
- Pożegnaj się z życiem mała.
- Jesteś pewien? – wyjęła pistolet i strzeliła mu między oczy. – Dobranoc.- chłopak upadł, a dziewczynka kopnęła go jedynie w twarz.

[MT] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór – Michelle.

Michelle i Barbie biegały z pistoletami i strzelały do wrogów. Razem były bardzo dobre. Niemalże niepokonane.
– Chyba było warto?
- Absolutnie. Uważaj! - tamta strzeliła do jakieś dziewczyny z nożami

. [MT] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór – Jenny

Jenny biegała po mieście równie sprawnie jak cała reszta. Pistoletu używała jednie przy bliskich odległościach. Właściwe prowadziła taką walkę. Zbawiała ofiarę jak najbliżej się dało.
Czasem podrzynała gardło.
”Nie ma to jak znakomita zabawa.”
Po czym zadała śmiertelny cios jakiemuś większemu od niej chłopakowi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 23:35, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 7, wieczór

Chaos. Regularny atak przeprowadzony przez Grantville pustoszył Michaeltown.
Kage Usagi spacerował spokojnie przez miasto atakując każdą napotkaną osobę. Znaczył swój szlak zmasakrowanymi dzieciakami, które albo nie żyły, albo już na zawsze miały zostać kalekami.
Wiedział, że prędzej czy później ktoś ważny znajdzie ten szlak.
- Stój!
Odwrócił się na pięcie i wyjął z kieszeni długą i wąską szpilę, rzucając nią w postać stojącą a rogu.
Zanim tamten zdążył unieść broń, szpila wbiła mu się w pierś. Chłopak spojrzał w dół i krzyknął żałośnie.
Kage grzmotnął tamtego w twarz łokciem i kopnął go w szczękę z wyskoku.
Odwrócił się w stronę, skąd nadszedł przybysz i ujrzał dwóch wystraszonych chłopaków z bronią w ręku.
Zerknął kątem oka na nieprzytomnego.
Nie znam ich. Są z Michaeltown.
Wyjął zza pasa pistolet i oddał kilka strzałów w stronę tamtych. Odruchowo się uchylili, co dało mu szansę na szybki sprint w ich stronę. W biegu wyjął katanę i jednocześnie powalił dwóch chłopców. Tego po prawej stronie powalił uderzeniem pochwą. Drugiego ciął gładko w gardło.
Poprawił się, wbijając drugiemu ostrze w ucho.
Ponownie ruszył truchtem wgłąb miasta.
Jego plan od początku był prosty. Zabić jak największą ilość dzieciaków.
Cała ta wojna miała wyludnić Nowy Świat do tego stopnia, aby zapasy jedzenia nie skończyły się tak szybko.
Uśmiechnął się na widok trzech zagubionych bachorów z Michaeltown.
Jeszcze ich przybywa? Świetnie.
Nawet nie wiedział kiedy zaczął się uśmiechać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:43, 09 Cze 2012    Temat postu:

[GV] Dzień 7, późny wieczór - Lily

Rudowłosa siedziała na podłodze i czytała książkę grupce dzieci. Przyzwyczaiła się już do tej pracy i zaczęła ją traktować trochę jak swoje powołanie. Obok niej siedziała Lily i bawiła się pistoletem. Tony nie pozwolił jej jechać na wojnę, ale dał jej chociaż krótkofalówkę. Malone spiorunowała ją wzrokiem przerywając czytanie.
- Co ja ci mówiłam o wnoszeniu broni do przedszkola, Lily? - warknęła i odłożyła książkę. - Czas spać. - zwróciła się do dzieci łagodniejszym głosem.
Nagle krótkofalówka Lily zatrzeszczała i blondynka rzuciła się na nią jak na zdobycz.
- Lily? - głos Travisa wydawał się być przerażony - Uciekajcie z przedszkola! Ktoś się zbliża. Kombinują coś przy szpitalu. Odbiór.
- Dzięki za informację. Co tak w zasadzie...
Nie skończyła gdyż nagle rozległ się straszny huk. Dzieci pisnęły przerażone i Lily padła na podłogę zatykając uszy.
- Hayley, bierz bachory, musimy stąd wiać! - wrzasnęła.
Ruda zaczęła uspokajać dzieci, jednak z marnym skutkiem. Blondynka wybiegła przed dom szukając większego samochodu. Znalazła dwa duże auta - jedno dla siebie i drugie dla Malone. Hayley tymczasem wyprowadzała dzieci do samochodów. Chwilę później rozległ się kolejny wybuch i zobaczyły biegnącego Travisa.
- Wysadzili szpital. Miasto płonie. Boże, tam były ranne dzieciaki. One wszystkie...
- Uspokój się. - warknęła Lily.
- Nie damy rady sami tego wszystkiego ugasić. Remizę strażacką również wysadzili. Już niczego nie uratujemy. Powinniśmy stąd wiać. Prawda, Hayley?
Ale ruda jej nie słuchała. Drżącą ręką wskazywała na budynek. Dom Nerine Devein. Kompletnie zniszczony.
- Tam jest Glen. - wyszeptała.
Travis rzucił się w stronę mieszkania zasłaniając usta przed dymem, który unosił się praktycznie wszędzie. Hayley rzuciła się w jego stronę, ale Lily powstrzymała ją. Chłopak wrócił niecałe pięć minut później ciągnąc za sobą nieprzytomnego Glena.
- Najwyraźniej się nad nim zlitowali. Wynieśli go z budynku. - powiedział zachrypniętym głosem. Położył chłopaka na ziemi i Lily poczuła jak łzy zbierają się jej do oczu. Spojrzała na płonące, zniszczone miasto.
- To nie powinno się nigdy wydarzyć.
Hayley spoglądała w stronę płonącego Michaeltown.
- To co się dzieje tutaj wcale nie jest najgorszym koszmarem. Tam jest teraz prawdziwa rzeź. I nawet nie wiem czy moja siostra żyje.
Blondynka pomogła Travisowi upchnąć Glena do trzeciego samochodu. Przeniosła tam również kilka dzieciaków i podała kluczyki Travisowi.
- Ogień się zbliża. Wszystko jest albo wysadzone albo spalone. Musimy opuścić miasto jak najszybciej. Hayley, poradzisz sobie z autem?
Rudowłosa wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie prowadziłam...
- Powinno ci się udać. - ucięła Lily - Kierujemy się w stronę wyjazdu z miasta.
Dziesięć minut później samochody wyjeżdżały z Grantville. Lily jechała na przodzie prowadząc resztę. Nuciła jakąś smutną piosenkę. Skierowała się w stronę jeziora. Miała nadzieję, że chociaż tam będą wreszcie bezpieczni.

Wybacz Em. Edytowałam. Co do hurtowni nie byłam pewna czy ją wysadziliście czy spaliliście, w każdym razie i tak już wszystko zniszczone. Szkoda, że nic nie udało się uratować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudzik dnia Nie 9:35, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 1:15, 10 Cze 2012    Temat postu:

Effy, nie staraj się ratować na siłę GV, bo masz błędy w poście. Przypominam, że tylko poprawczak, katedra i plac spłonął, a remiza, policja, ambulatorium, dom Nerine i hurtownia zostały WYSADZONE W POWIETRZE, także niestety, jedzonka ni ma. Smile

[MT] Dzień 7, (7 lipca), późny wieczór.

Czy Dan był na tyle głupi, by myśleć że nikt jej nie pomoże?
Wyła z bólu, bo czuła, że tak należy, jednak nie czuła nic.
Właśnie zamordowano jej siostrę, a torturował ją pewien debil, który ledwo wstał pierwszego dnia gdy sprała go łopatą.
Nie, Lacie nie czuła smutku. Gotowała się z wściekłości i jeśli miała się poddać, to nie zamierzała tego tak zakończyć. O nie.
Znów zawyła, jednak Dan przerwał po chwili.
- To jak będzie? - zapytał, dając jej czas do namysłu.
Biedny chłopiec, myślący że mu wszystko wolno.
- Dan, skarbie. Wyżywasz się na mnie za tą łopatę, prawda? Powiedz głośno: Tak, ja, facet, dałem pobić się o wiele drobniejszej ode mnie Uzdrowicielce.
Dan spiorunował ją wzrokiem.
- Nic nie poradzę, że jesteś jedną wielką kupą łajna. Rozświetlaną czasem piorunkami. Bezużytecznym śmieciem, dającym sobą pomiatać...
- Nie pozwalaj sobie! - Dan ponownie użył mocy, a Lacie zacisnęła zęby.
''Ty idioto, właśnie zamordowano moją siostrę i kuzyna. Nic nie zaboli bardziej. ''
Przyłożyła rękę do serca, obrzucając go nienawistnymi spojrzeniami.
''Na dodatek mam swoją moc i właśnie teraz, gdy używasz mocy, nie czuję absolutnie nic. Ale jesteś zbyt tępu by to zauważyć.
Przeniosła wzrok na klęczącą przy Leanie Neę i zagotowała się ze złości. Czy będzie w stanie spojrzeć jej w twarz?
''On miał tylko pięć lat!
I wtedy ta myśl uderzyła w nią niespodziewanie. Wcześniej nie miała czasu na zastanowienie się, a teraz to do niej dotarło.
Rose NIE ŻYJE. Jej maleńka, krucha siostrzyczka, na którą przez tyle lat uważała...
Spojrzała na Deb, spokojnie trzymającą się za krwawiące ramię i poczucie winy minęło. Jej nawet przez myśl nie przyszło tknięcie dzieci z Grantville, a ona... Zabiła je. Pozwoliła je zabić.
SPALIŁA JEJ SIOSTRĘ.
Lacie poczuła w sobie nową siłę, i przed poddaniem się postanowiła jeszcze odstawić małe show.
''Teraz mogłabym radośnie oznajmić, że nie tylko Michaeltown ucierpiało. Wysadziliśmy w powietrze wasze najważniejsze budynki. Miasto płonie. Zniszczyliśmy całe zapasy jedzenia, a całe pół miasta i okolice cmentarza zasłane są szczątkami zmarłych, których podłożona wcześniej bomba po prostu wyrzuciła z ziemi. Ha ha, nieco zabawne, ale w mieście unosi się teraz zapach zgnilizny, dymu i spelonych trupów. Tak, słyszeliśmy także rozpaczliwe wrzaski dochodzące z poprawczaka. Smutne. ''
Effy obrzuciła ją nieco przestraszonym i jednocześnie wściekłym spojrzeniem, a Lacie uniosła brwi, nie wiedząc o co chodzi.
''Uratowałam ci życie, jednak więcej razy tego błędu nie popełnię. Prędzej odgryzę sobie ręce. ''
Poczuła nagle, że jest gotowa na wszystko. Straciła swoją siostrę.

[MT] Dzień 7, późny wieczór -Jayden.
Jayden stał, przyglądając się Uzdrowicielce. Zastanawiał się, jak człowiek może być aż tak blady? Czekał także na stosowną chwilę, by uwolnić biedaczynę od tego frajera z krzywą mordą, wyżywającego się na niej, tylko dlatego, że postrzeliła zabójczynię swojej siostry.
Jayden, delikatnie mówiąc, miał ochotę wytrzeć jego twarzą chodnik, jednak powstrzymywał się. Kątem oka zauważył, że nie tylko on zamierza pomóc Uzdrowicielce. Percival, korzystając z uwagi wszystkich skupionej na Lacie, przeciskał się przez dość spory tłumek w kierunku elektrokinetyka.
- Zaczynam tracić cierpliwość. - wycedził Dan, wpatrując się w Lacie.
Lacie, jak gdyby zrozumiawszy, udała cierpienie i opadła na kolana. Dokładnie na pistolet, który wcześniej Jay wyrwał jej z rąk. Tymczasem Percival niepostrzeżenie przyłożył lufę do skroni Dana.
- Jeden ruch, pirokinetyczko, i zdążę strzelić. Zapewniam cię, że zdążę.
Jayden uśmiechnął się, widząc niepewność i dezorientację w oczach Deborah.
Wyciągnął pistolet, celując w dziewczynę.
- Jeden płomień na Percivalu i strzelę. Zapewniam cię że nie wpadnę w panikę i zdążę. - mruknął, powtarzając słowa żołnierza. Deborah właśnie zastanawiała się, którym zająć się pierwszym. I o to chodziło, bo odwrócili uwagę od Lacie, która wyciągnęła spod siebie pistolet i wycelowała. Nie w Dana, bo na tyle głupia nie była.
Strzeliła prosto w twarz jednego z Grantville, blondyna. Jego twarz eksplodowała, a chłopak wydał z siebie nieludzki ryk, dotykając ręką krwawiącej twarzy.
- Sorki, Louie, ale brałeś udział w rzezi niewiątek. - powiedziała Uzdrowicielka i spojrzała na Deborah z uśmiechem.
- Zanim ukażesz kogokolwiek za mój występek, zastanów się parę razy. Ja mam pistolet i nie zawaham się przestrzelić sobie rąk, a wiem, że macie trochę rannych. Mogę je także sobie odgryźć.
- Uleczysz go. - wycedziła Deborah.
- Jeśli mnie zmusicie. - odparła z uśmiechem Lacie i rzuciła pistoletem w brzuch Dana. - Teraz mogę się poddać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 2:15, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 10:58, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7 lipca, Dzień 7, późny wieczór

"To się dzieje za szybko."
Alyssa rozejrzała się wokół siebie. Postrzelona Deborah, chłopak z pistoletem przy głowie Dana, chłopak na ziemi, postrzelony przez Lacie.
I dzieci.
Chyba widziała siostrę Sophie.
Alyssa nie była pewna, ale chyba dziewczynka tam była.
"Boże."
Nienawidziła przemocy. A dzisiaj zabijała.
Nienawidziła siebie. Że naraziła swoją siostrę na takie niebezpieczeństwo.
Od początku było do przewidzenia, że Grantville weźmie dzieci na zakładników.
Ale chyba nikt nie przewidział, że zabiją prawie wszystkich.
A zabitych dadzą wilkom.
"To jest chore."
Deborah kazała Lacie uzdrowić chłopaka wcześniej postrzelonego.
A Uzdrowicielka groziła, że przestrzeli lub odgryzie sobie ręce.
-Uleczysz go. - kazała Deborah.
-Jeśli mnie zmusicie. - powiedziała Lacie uśmiechając się. - Teraz mogę się poddać.
Alyssa wcześniej rzuciła na ziemię pistolet i butelkę z chloroformem.
Ale wciąż miała nóż w torebce.
Zawahała się.
Postanowiła zostawić go na miejscu.
"Jeśli bym spróbowała cokolwiek zrobić, od razu zabiliby moją siostrę."
Walka teoretycznie dalej trwała, ale w praktyce zaczęła przygasać.
Michealtown poniosło wielkie straty.
Grantville też.
Ci, którzy jeszcze przed chwilą próbowali walczyć teraz sprawiali wrażenie zrezygnowanych.
Tak jakby przez słowa Lacie wszyscy powiedzieli:
-Teraz możemy się poddać.
"Michealtown umiera."


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:11, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT/Elektrownia] Dzień 7, noc

Effy patrzyła na rozgrywającą się scenę z coraz większym przerażeniem. Poczuła łzy spływające po policzkach. Spojrzała w oczy Lacie i poczuła się jeszcze gorzej. Przecisnęła się przez tłumek słysząc za sobą nawoływania Des. Kierowała się do wyjścia z miasta. Jak najdalej. Do lasu, a potem do Grantville. Do tego co z niego zostało. Zauważyła, że kilka wilków pobiegło za nią. Wciąż miały rozkaz od "Ciemności", jednak mimo to zdziwiło ją, że większość nadal pozostała na placu.
- Effy! Czekaj! - Des pojawiła się tuż za nią razem z Tony'm.
Ciemnowłosa usiadła na ziemi coraz bardziej się trzęsąc. Płakała nie próbując nawet tego ukryć. Chłopak podbiegł do niej próbując ją uspokoić jednak go nie słuchała. Effy patrzyła załzawionymi oczami na zniszczony szpital obok nich. Collins wziął ją na ręce, ale dziewczyna nawet nie drgnęła. Wpatrywała się w nieokreślony punkt niedaleko nich.
- Dessy uważaj tam ktoś... - wychrypiała.
Nagle rozległ się krzyk i jej przyjaciółka upadła na ziemię.* Effy wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła. Prawdopodobnie pół miasta słyszało ten krzyk. Pełen bólu i rozpaczy. Wyrwała się Tony'emu i zaczęła biec w stronę dziewczyny. Uklękła przy niej wpatrując się w coraz większą plamę krwi na bluzce tamtej.
- Nie, nie, nie, nie! To nie może się dziać! Przecież wojna się miała skończyć!
Effy ukryła twarz w dłoniach. Usłyszała wystrzał. Chłopak właśnie zastrzelił zabójcę Des.
- Po co to zrobiliśmy, Tone? - powiedziała cicho - Dlaczego była ta wojna?
Collins uśmiechnął się smutno.
- Może dlatego, byśmy sobie uświadomili jak bezsensowna była ta nienawiść.
Wziął Desiree za rękę szukając pulsu. Nie musiał nic mówić, Effy wiedziała, że nie ma już szans, by tamta przeżyła. Powoli wstała i chwiejąc się ruszyła w kierunku wyjścia z miasta. Tony wziął Dessy na ręce i dogonił Malone. Wilki również ruszyły za nimi.
- Nie chcę robić kolejnego pogrzebu, Tony. Nie chcę wierzyć, że ona nie żyje.
Chłopak milczał. Słychać było tylko tupot wilczych łap.
- Ciemność każe iść za dziewczyną.
- O czym on gada? - Collins odwrócił się w stronę wilków.
- Nie wiem. Tym razem nie mieszałam im w głowach.
- Kim jest Ciemność, Effy?
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- A ja wiem? Wiem tylko, że służą temu czemuś.
Wilk przysłuchiwał się im patrząc na nich inteligentnymi oczami.
- Ciemność to nasz władca. Ciemność mieszka w grocie i prowadzi wilki. Zrobimy wszystko co każe Ciemność.
- Widzisz, Tony? Masz wyjaśnienie. - prychnęła. - Po co za nami poleźliście pchlarze?
- Ciemność kazała iść za dziewczyną.
- Reszta wilków przecież została.
- Reszta została z drugim człowiekiem.
Effy spojrzała zaniepokojona na wilka. Deb przywódcą wilków? To wydawało się jej dziwne.
Pół godziny później dochodzili do elektrowni. Effy była głodna, a zapasy jedzenia, które miała w plecaku już dawno się skończyły. Wilki proponowały jej kawałek upolowanego królika, jednak nie skusiła się na porcję surowego mięsa. Pod budynkiem elektrowni czekały na nich Bandi i Dog. Pies Des położył się przy ciele właścicielki cicho zawodząc. Malone czuła jak serce rozdziera się jej na pół.
- Co teraz robimy?
- Powinniśmy iść do Grantville. Tam jest... - Effy nerwowo przełknęła ślinę - Tam było nasze rodzeństwo.
Tony spoważniał patrząc przed siebie nienawistnym wzrokiem.
- Całe życie starałem się ją chronić. Jeżeli ona teraz leży tam martwa...ja nie cofnę się przed niczym.
Effy ukryła twarz w dłoniach. Jej własne życie właśnie rozsypało się na kawałki. Pomyślała o rudowłosej Hayley i rozpłakała się jeszcze bardziej. Starała się uciszyć własne myśli i skupiła się na Nerine.
"Nerine? Słyszysz mnie? Ja...My jesteśmy przy elektrowni. Des chyba nie żyje. Co...co mamy robić?"
Czekała na jakąkolwiek odpowiedź, jednak Nerine milczała. Albo była za daleko, by ją usłyszeć. Twarz Effy stężała. Coś było nie tak.
- Tony, masz krótkofalówkę?
Chłopak pokiwał głową i Effy spróbowała połączyć się z Neri. Zero odpowiedzi. Chłopak zabrał jej krótkofalówkę.
- Lily? Odbiór.
Przez chwilę było słychać tylko trzaski, a potem odezwał się spanikowany głos blondynki.
- Gdzie jesteście? Co z wojną? Odbiór.
- Chyba wygraliśmy. - powiedział ponuro. - Jesteśmy przy elektrowni. Odbiór.
- Tak się cieszę! Jestem z Hayley, Travisem, Glenem i dzieciakami nad jeziorem. Odbiór.
- Później do was przyjdziemy. Bez odbioru.
Effy uśmiechnęła się smutno i wstała z ziemi. Jej siostra żyła i tylko to się liczyło.


*Gadałam z Chihi, kiedy miała przez chwilę neta i zgodziła się na ponowną śmierć Dessy i hmm lepsze odkrycie mocy (jakby upadek ze schodów nie był wystarczającym dowodem).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudzik dnia Nie 11:23, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 11:36, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7/8, noc
Deborah zacisnęła zęby. Przyciskała rękę do rany, próbując trochę zatamować krew.
Ludzie zaczynali rzucać broń, podnosić ręce do góry. Wilki obeszły tych i zaczęły kręcić się wokół nie pewnych nastolatków, nadal trzymających broń.
"Nie zamierzam dac się szantażować" pomyślała ze złością. "Co z tego, że ona się poddała? Ci dwaj mogą strzelić tak czy siak"
Utrzymując ogień wokół dzieci, nagle zapłonęła. Jayden, chłopak, który nie tak dawno podpalił Grantville, uniósł pistolet w jej stronę, ale zanim kula znalazła się tam, gdzie stała jeszcze kilka sekund wcześniej, stała już przy Lacie.
"Teleportacja w ogniu."
Wcześniej nie dała rady użyc tego aspektu mocy, ale zauważyła, że ostatnio jej umiejętności wzrosły.
Choć gdy teleportowała się obok Lacie, ból głowy powiększył się nieznacznie.
Wystawiła ramię w stronę Uzdrowicielki.
Lacie też zacisnęła zęby, patrząc na nią z nienawiścią.
Uleczyła ranę szybko i powierzchownie, tak, że został po niej ślad. Deborah wiedziała, że potrafi uleczać tak, że nic nie zostaje, ale w tej chwili zależało jej tylko, żeby krew przestała płynąc.
- Teraz ten drugi dzieciak.
Potem znów pojawiła się przy dzieciach. Ktoś próbował podejść od tyłu do ściany ognia, ale ta w odpowiedzi zapłonęła mocniej. Z chłopaka nic nie zostało.
- Proszę, proszę, czekamy jeszcze na Sophie i Neę! Reszta też mogłaby odpuścić, będę tu stała dopóki nie rzucicie broni.
Mała Lily przestała się trząśc, gdy Alyssa się poddała. Mimo wszystko Deborah jej nie puściła. Czekała.
Po dwóch stronach niej stały Emily Vane i Emily Thompson. Obie trzymały się za ręce, z Lily po środku. Vane płakała, patrząc w stronę nieprzytomnego ciała brata.
- Nie myślcie, że to koniec wojny. Raczej rozgrzewka. Skoro Lacie zdała się na taką samowolkę, to chyba zadomowimy się u was.
"Mała okupacja.
I gdzie, do diabła, podziewa się Nerine?!"

- Wygraliście tę bitwę, Grantville. Ale nie wojnę. Ale nie wojnę. - usłyszała słowa Uzdrowicielki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:03, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7/8, noc

Dan był wściekły na Lacie.
„Przegięła.”
Skierował się w stronę Deb. Ta widząc, ze chłopak chce przejść zmniejszyła ogień, jednak nadaj miała pistolet na skroni.
Wchodząc do pierścienia przykucnął przy ciele Rose wyjął nóż i odciął czaszkę od reszty. Wyszedł z ognia z główką siedmiolatki w ręku.
– Jak uważasz Rose, czy wojna była potrzebna? – powiedział do czaszki. – Spójrz ilu zginęło. I to z waszej inicjatywy. – przejechał czaszką po zebranych.
- Ty też ze mną nie rozmawiasz? Jak smutno…
Chwila ciszy.
Ktoś chciał wbiec na środek z bronią. Oberwał od Dana piorunem.
– Rosemary, śmierć jest taka humanitarna. Ale. Nie bój się i nie płacz. Masz moje słowo nikogo to nie spotka. A już na pewno nie twoich bliskich. - rozejrzał się po gapiach, którzy odkładali broń.
– Zabić, czy nie zabić. O to jest pytanie – kolejny moment ciszy.
”Skoro prąd nie sprawia ci bólu.
Spróbuj uleczyć rozsypaną psychikę.”

– Wszystko zniszczone. Co wy zrobicie biedni mieszkańcy? Ty im chyba już nie pomożesz
Rosemary Vane.

- A co wy zrobicie? – syknęła przez zęby. – Wasze miasto jest zniszczone.
- Spokojnie Lacie. Odpracujesz. Będzie na to czas. – ostatni raz spojrzał na czaszkę i dorzucił:
- Czas przywitać się z siostrą. Rose powiedz ‘Hello’ – po czym rzucił jej pod kolana czaszkę. Wylądowała zwęgloną twarzą w stronę Lacie. Dan uśmiechnął się jadowicie w jej stronę.
– Lacie rozmawia z siostrzyczką, a wy? Wasz ruch.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 13:03, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8, noc.

Nie wytrzymała. Wpatrując się w TO, co zostało z jej młodszej siostry beznamiętnie zastanawiała się, czy to koniec.
Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Część przerażonych mieszkańców Michaeltown wpatrywała się w nią z współczuciem i rosnącym przerażeniem, tylko czekając na kolejny ruch.
A ja już się poddałam. Przecież się poddałam.
Wiedziała, że niektórzy mogą winić ją za zajęcie Michaeltown, jednak Lacie wiedziała, że mieszkańcy miasta nie mogli by znieść, gdyby Grantville wyszło z tej bitwy, z góry przegranej na porażkę bez szwanku.
- Zdracja. - szepnął ktoś z tłumu, a parę osób powtórzyło te słowa. Dan nadal wpatrywał się w Lacie z nienawiścią.
- Pragnę ci przypomnieć, że to wy to wszystko zaczęliście. I to waszej przywódczyni władza uderzyła do głowy. To wy od samego początku szukaliście pretekstu do wojny, jak dzieci. Nie ma tu nawet części naszej winy! - wrzasnęła Lacie mocno i pewnie. - To co stało się w Grantville nie równa się z tym co wy tu urządziliście! Znów się powtórzę: Wygraliście bitwę, nie wojnę.
Dan uśmiechnął się kpiąco. Patrzył jej w oczy i wiedział, że była na skraju wyczerpania psychicznego, i inni też to widzieli.
Uleczyła morderczynię swojej siostry. Rose, której głowa leżała u jej stóp. Wszyscy rzucili już swoją broń, prócz Percivala. Czekali także na poddanie się Nei i Sophie.
Nea...
Lacie otarła łzy wierzchem dłoni, jednak nie chciały przestać płynąć.
Pomogła zabójczyni Rose, jak nisko mogła jeszcze upaść?
Stała przez chwilę z zaciśniętymi pięściami, po czym rzuciła się w stronę Dana, nie zważając na nic. Jednak ktoś dopadł do niej, wykręcając ręce za plecami.
- Pogarszasz swoją sytuację. Potem urządzą ci piekło. - szepnął jej do ucha Jayden, przyciągając do siebie. - Nie bądź głupia.
Lacie nie widziała śmierci Rose, jednak wyobrażała to sobie.
Przynajmniej nie czuła bólu.
Przymknęła oczy i zobaczyła obraz dziewczynki w ogniu. Rose płonęła.
- Zabiję tego skur**yna. - szeptał jej nadal do ucha chłopak. - Ale nie teraz. Obiecuję ci to, dostanie za swoje.
Lacie rozluźniła się i Jay puścił ją. Poczuła się taka bezradna, nic nie mogąc zrobić.
I tak już się poddałam.
Odwróciła głowę i dostrzegła Warpa, wpatrującego się w nią z nadzieją.
- Przepraszam. - powiedziała niedosłyszalnie, po czym upadła na kolana.
Percival, celujący wciąż w przemieszczającego się Dana rzucił broń na ziemię.
- Sophie. Nea. Proszę. Zakończcie to czym prędzej, błagam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 14:02, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Ulice] Dzień 8 (8 lipca) noc

Odgłosy ucichły.
,,Czyżby koniec?''
Razem z Julie ruszyła w stronę, z której dobiegały krzyki.
- Nie podoba mi się to. - mruknęła do siebie.
Z jednej strony była z siebie cholernie zadowolona. Wyszła bez najmniejszego zadrapania, zabiła tyle dzieciaków. Po paru minutach dotarła do zebranych. Wspięła się na palcach i wytężyła wzrok. W tej chwili zobaczyła coś strasznego. Martwi Leander i Rose leżeli pod stopami Deborah. Zakryła usta, kiedy z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
,,Gdybym przyszła trochę wcześniej, może by żyli. O boże.''
Rozejrzała się i zobaczyła klęczącą Lacie.
- O matko. - szepnęła. - Zostań tutaj. - nakazała Julie i zaczęła przeciskać się przez tłum.
Jeszcze raz spojrzała na Deborah i zobaczyła obok niej swoją siostrę, która stała obok kuzynki Lacie.
,,Emily.''
Kiedy weszła do środka kręgu, wszyscy odwrócili głowę w jej stronę.
- SOPHIE! - usłyszała krzyki Lacie i Warpa.
Szybko podbiegła do przyjaciółki, kleknęła koło niej i objęła ją ramieniem.
- O, Lacie. Tak mi przykro. - szepnęła do ucha Uzdrowicielki.
- No proszę, proszę. Sophie raczyła się zjawić. - usłyszała głos Deborah.
Czarnoskóra podniosła głowę i spojrzała na dziewczynę.
- TY SU*O! TY JE*ANA DZI*KO! - już chciała pobiec w stronę Deb, kiedy ktoś złapał ją za rękę i mocno przytrzymał. Odwróciła się i zobaczyła Warpa. Kiedy spojrzała w jego oczy, zobaczyła ból i cierpienie.
Wszyscy zebrani obserwowali każdy ruch Sophie. Nagle chłopak, który stał niedaleko Deborah podszedł do dziewczyny i niespodziewanie kopnął ją w brzuch. Dziewczyna syknęła i zaczęła klnąć. Spojrzała na Sophie.
- Teraz się doigrałaś, ty su*o. - to powiedziawszy, podeszła do Emily Thompson i zaczęła ją z całej siły ciągnąć za włosy.
- ZOSTAW JĄ!
Deborah zaśmiała się chisterycznie i zaczęła przypalać rękę siostry Sophie. Dziewczynka wrzeszczała i wiła się z bólu. Kiedy Deborah skończyła, podniosła rękę Emily i pokazała ją wszystkim zebranym.
,,Siostra su*i.''
Sophie zaczęło kręcić się w głowie. Czuła, że zaraz jej czaszka eksploduje. Wyjęła z torebki pistolet i butelkę z chloroformem. Rzuciła obydwa urządzenia na ziemię.
- Proszę, zostaw ją. - szepnęła i upadła na ziemię, amortyzując upadek rękoma.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin