Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VIII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 14:21, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8, noc. - Jayden.

Jayden na wszystko patrzył z uwagą. Widział, jak Emily wrzeszczy z bólu. Widział, jak płomienie liżą jej dłoń, pnąc się coraz wyżej. Patrzył na Warpa przytulającego do siebie słabą Sophie.
Nadal stał niedaleko Uzdrowicielki, gotowy rzucić się na nią, gdy znów spróbuje walczyć.
Czuł ucisk w klatce piersiowej. To wszystko...
Tylko ktoś pozbawiony uczuć mógłby patrzeć na ból dziecka. Na śmierć tylu dzieci.
Patrzył, jak Lacie wpatruje się w czaszkę Rose, którą Dan rzucił jej pod nogi. Klęczała, a łzy opadały na ziemię. Potem uniosła wzrok i beznamiętnie patrzyła na cierpienie Emily i poddanie się Sophie.
- Nea... - szepnęła do siebie Lacie i zaczęła iść na czworakach.
Zaniepokojony Jayden przyglądał jej się, zastanawiając, czy znów zamierza zrobić coś Deb albo Danowi. Jednak ta podpełzła do płaczącej Emily. Dziewczynka opadła przy niej na kolana, a Lacie dotknęła jej dłoni, uleczając ją. Przyciągnęła do siebie dziewczynkę, a Jayden wiedział, co sobie myśli.
To samo mogło spotkać Emily. To co stało się biednej Rosemary. Tyle, że Emily czułaby... Wszystko.
Jayden zacisnął pięści, patrząc jak Lacie łka, przytulając do siebie zapłakaną dziewczynkę.
Pistolet wyśliznął mu się z dłoni, opadając na ziemię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:23, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca), noc

Nea była teraz jedyną z Michaeltown, która trzymała broń. Wszyscy patrzyli na nią z wyczekiwaniem. Uniosła rękę i ciało Leana łagodnie poszybowało do góry. Skorygowała lot i obróciła go. Parę osób odruchowo się cofnęło, ktoś piszczał, kiedy podniosła jeszcze jego głowę.
Chłopiec wyglądał jak żywy.
- Wiesz chociaż, jak się nazywał, Deborah Hinner? - dziewczyna prychnęła śmiechem.
- Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi.
- A powinno - wycedziła Nea, patrząc jej prosto w oczy. - Bo przysięgam ci, że gorzko pożałujesz, że wydałaś wyrok na te niewinne dzieci.
Deb wyglądała, jakby nie za bardzo przejęły ją te słowa, ale kilka osób z Grantville poruszyło się niespokojnie. Nea łagodnie odłożyła ciało Leana i już miała rzucić broń, kiedy przypadkowo zauważyła coś, co przykuło jej uwagę. W ogródku niedaleko błyszczała łopata.
Rozprostowała palce delikatnie, tak, żeby nikt nie zauważył ruchu nadgarstka.
Rzuciła broń dokładnie w tym samym momencie, kiedy łopata poderwała się i z hukiem uderzyła Dana w twarz.
Lacie wybuchnęła śmiechem.
- Teraz mogę się poddać.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 14:37, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) noc

Sophie wybuchnęła chisterycznym śmiechem.
- Masz za swoje, deklu! - krzyknęła i podbiegła do swojej siostry, przytulającej Lacie. - Dziękuję ci, Uzdrowicielko. - objęła przyjaciółkę i mocno ją przytuliła.
Cała trójka wróciła na swoje miejsca. Sophie podeszła do Warpa i objęła go w pasie.
- Cieszę się, że żyjesz. - szepnęła.
Chłopak pocałował Sophie w policzek i odwrócił głowę w stronę Deborah. Sophie spojrzała na Dana, który leżał na ziemi nieprzytomny.
- Jak wiemy, Grantville wygrało! - krzyknęła Deb. - W związku z tym...
Sophie nie wiedziała, dlaczego dziewczyna przestała mówić. Zaczęła się rozglądać i wtedy zobaczyła małego kotka, idącego przez środek kręgu.
- EUSTACHY! - krzyknęła Emily i rzuciła się w stronę zwierzątka. Wzięła go na ręcę i cała uradowana podeszła do siostry.
- Sophie, oto Eustachy. - powiedziała, uśmiechając się przy tym szeroko.
Dziewczyna spojrzała na kotka i delikatnie go pogłaskała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:47, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca), noc
Dan otrząsnął się po uderzeniu łopatą.
– Myślisz, że to było takie dobre posunięcie Nea? – uśmiechnął się jadowicie w stronę dziewczyny.
”No cóż. Masz pecha. Nie jesteś jak Uzdrowicielka.”
Zaczął ją delikatnie razić prądem. Ta próbowała się jakoś bronić kierując jakieś przedmioty wprost na Dana. Jednak chłopak nie zawracał na to większej uwagi. Podchodził bliżej, a prąd coraz mocniej paraliżował Neę.
Przestał.
Podniósł jej głowę. Spojrzał w oczy.
– Nie wiedziałem, ze jesteście aż tak głupi. „Wojna.” Pamiętasz?[b]
Wrócił do miejsca gdzie stała Deb.
[b]- Pamiętaj, po wojnie nie ma tak łatwo.
– zwrócił się do niej.
Po chwili poczuł się znacznie słabiej. Wszystko przez użycie mocy. Tak dużej ilości.
Zaczął widzieć wszystko w ciemniejszych kolorach. Tracił przytomność.
Upadł.

[MT] Dzień 8 (8 lipca), noc – Lisa

Dziewczyna stała w tłumie. Miała ochotę wyjść i przyłożyć Lacie.
”Widzisz, teraz nie możesz już wszystkiego.”
Postanowiła się nie ujawniać. Zawsze mogła zostać łącznikiem.
„Na pewno będą potrzebować takiej osoby.”

[MT] Dzień 8 (8 lipca), noc – Jenny

Jenny stała w tłumie z nożem schowanym w torbie. Ostatnie ataki mogły być jak iskra, która wzbudzi chęć walki. Ale.
„O co?”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:55, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7/8, noc
Nerine wyszła na plac i wygłosiła krótką mowę.
Deborah chodziła ulicami, gasząc kolejne budynki. Mimo prób, straż pożarna spłonęła praktycznie doszczętnie, choc była w dużo lepszym stanie niż szpital, do którego nie dało się wejśc. Większośc dzieciaków musiała spac na drodze, bo dużą częśc domów spalono. Niektórzy odważyli się pójśc do zgliszcz dawnych mieszkań - raz po raz było słychac, jak budynki się zawalają.
Chantal pogrupował ludzi tak, że każdą ulicę MT patrolowały dwuosobowe grupki, zmieniające się co dwie godziny.
Mutantów zamknięto w osobnych celach na komendzie policji, która cudem ocalała. Ich dłonie przypięto do krat i postawiono na komendzie pięciu strażników z bronią i krótkofalówkami.
Deborah wątpiła, żeby ktokolwiek ośmielił się uciec - obiecała, że wypuści ich rodzeństwo dopiero następnego dnia, rankiem.
Sama położyła się i usnęła niemal od razu z wielkiego przemęczenia.

[MT] 8, ranek
Obudziła ją Barbie, z samego rana.
Wyciągnęli mutantów przed komendę, choc Chantal czaił się z tyłu.
Później pojawiła się Nerine, zatrzymała czas i przenosiła ich po kolei do miejsca, gdzie stał Chantal.
Deborah stała z boku, pilnując wszystkich.
Nerine widocznie już włączyła czas, bo nie było przy niej nikogo. Obeszła budynek z drugiej strony.
Sophie, Ethan, Clarissa, Alyssa, Nea, mała dziewczynka o imieniu Julie i Lacie mieli ręce zamoczone w miskach, w czymś szarym.
- Cement - mruknął Chantal. - Nie ruszajcie się, dzieciaczki są z Danem. Jeden sygnał przez krótkofalówkę i wszystkie będą martwe.
Clarissa pociągała nosem, a Alyssie łzy lały się strugami po policzkach.
*godzinę (?) później*
Dłonie mutantów z Michaeltown były ukryte w betonowych blokach. Nawet ci, którzy nie musieli ich wyciągac, żeby użyc mocy, mieli duże problemy z poruszaniem się.
Lacie miała na wierzchu jedną dłoń, by mogła uzdrawiac, przez co chodziła przechylona w jedną stronę, podobnie jak Nea, która miała zając się usuwaniem gruzów.
Gdy ich wypuścili, Dan przyszedł z dziewczynkami, które z płaczem rzuciły się na swoje siostry.
Zabetonowanych przeniesiona do zamkniętego osiedla, średnio zawalonego.
- Getto. - zaśmiała się Deborah, patrząc na solidny szlaban pilnowany przez Michelle.
Ruszyła w stronę domu, w którym wcześniej spała. Wygrzebała proste, drewniane krzesło z podpórkami na ręce i kilka opakowań gwoździ. Położyła gwóźdź na oparciach na dłonie i zaczęła "sklejac" jedno z drugim delikatnymi płomieniami.


Sorki za brak "c" z kreseczką, ale się śpieszę, a ten laptop ma jakąś usterkę i... ;/


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Nie 14:58, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 15:58, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8, późny ranek.

Zostali przeniesieni do osiedla mieszkaniowego znajdującego się obok cmentarza, przy skrzyżowaniu Piątej Alei z Acośtam Road. Lacie wiedziała, że nia mają żadnych szans, bo osiedle było zamknięte i na dodatek strzeżone. Poza tym...
Przeniosła wzrok na swoją zabetonowaną rękę. Drugą miała wolną. I cholernie bolało ją jedno ramię...
- Gdybym miała coś ciężkiego...
- Zobaczą. - stwierdziła Julie, siedząc na trawie i opierając się na Sophie. Dziewczynka nie była w stanie unieść zabetonowanych rąk, a Lacie za każdym razem ogarniała wściekłość patrząc na nią.
Jakim trzeba być bydlakiem, by zabetonować ręce SZEŚCIOLETNIEMU dziecku?
Lacie zerknęła na Neę i zobaczyła, że tamta myślała o tym samym. Uśmiechnęła się do niej smutno i pokręciła przecząco głową, a Lacie westchnęła. Przybliżyła się do łkającej Alyssy najbliżej jak się dało, dotykając ręką jej głowy. Dziewczyna powoli uspokajała się, opierając głowę na ramieniu Uzdrowicielki.
- Zabiję ich wszystkich. Dana. Deborah. Nerine. Chantala. Effy... - szeptała Lacie i wymieniała kolejne imiona. Ruszyła gwałtownie blokiem i skrzywiła się usłyszawszy trzask. - Złamałam sobie jakąś kość. - stwierdziła, zaciskając zęby.
- Boże, Lacie... - zaczęła Sophie, a w jej oczach zalśniły łzy. Urwała nagle, opuszczając wzrok. - A co jeśli Warp będzie próbował się do nas dostać?
- Nie jest taki głupi. - pocieszyła ją chłodno Lacie. - Jednak jeśli poprosi Jaydena o pomoc, to poleje się krew. Najpierw strażników, a potem ich samych.
Sophie pobladła.
- Ale nie zrobi tego. - burknęła Lacie. - Jest inteligentny. I odważny. Sam wysadził budynek, ufając w moje obliczenia. Prawie stracił rękę, jednak nie wpadł w panikę.
Sophie uśmiechnęła się lekko, a Clarissa zaszlochała.
- Gdybym miała wolne ręce narysowałam na pia-piasku...
- I przewidziała naszą śmierć? - wycedziła Lacie. - Dziękuję bardzo.
Wszyscy umilkli, a ona wolną ręką dotknęła czoła.
Muszę jakimś sposobem pozbyć się tego betonu... Może jakoś uda mi się wynegocjo...
Zacisnęła pięść i uderzyła się w czoło.
Jesteś ostatnią osobą z jaką będą chcieli o czymkolwiek negocjować, Lacie.
- Boże, to cholernie boli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 16:00, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 15:59, 10 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown - Park z jeziorkiem] Dzień 7/8, wczesna noc. - Neah

Chłopak podszedł do dziewczyn. Nerine kucała nad Nerine. Która była którą? Bał się podejść bliżej. Złapał się za głowę i pomału ruszył w stronę sióstr.
- Staje się cieplej, a my nie widzimy -
przepadliśmy na wojnie, innych wydarzeń brak.
Dwie różne wojny w głowie,
Dociągniemy do końca - zwariujemy. - nuciła leżąca na ziemi siostra.
Podszedł bliżej. Klęcząca siostra wpadała w panikę. Słyszał to w jej głosie i szlochaniu. Nie wiedział co robić. Podszedł bliżej i zauważył co się stało z leżącą siostrą.
Dziewczyna była oblana szkarłatem. Większość prawej części ciała była szkarłatna. Ubrania, włosy, szyja... Krew pomału spływała na trawę, a potem do jeziorka. Dziewczyna leżała przy jeziorku, a krew spływała do niego. Chłopak zasłonił usta dłonią. Chciał krzyczeć.
"To nie może być Nerine, To nie Nerine. To Echo. Na pewno jest to Echo."
Podszedł bliżej. Siostra klęcząca nad tamtą sięgnęła do jeziora by obmyć ją wodą. Podszedł do nich bliżej.
- Kto to? Kto tu jest?! - wrzasnęła leżąca.
Druga dziewczyna uniosła zapłakane oczy i spojrzała na chłopaka. Stanął i chwilę się w nią wpatrywał po czym podbiegł do niej i kucnął przy niej.
- Nerine? - zapytał się dziewczyny obok.
Pokręciła głową. Miał wrażenie, że jego serce stanęło.
- Wybacz. - wyłkała dziewczyna. - Nie potrafiłam jej zatrzymać. Ona, ona...
Znowu wydała z siebie histeryczny szloch.
Spojrzał na zakrwawioną Nerine. Jej oko było wpatrzone w ciemne niebo, a drugie było przykryte czerwonymi od krwi włosami.
- Czy ona...? - zaczął.
W jego gardle powstała wielka kula uniemożliwiająca mu mówienie.
- Jeszcze żyję półgłówku. - wycedziła.
Czemu nie spojrzał na niego? Czemu leżała na ziemi z zakrwawioną prawą częścią ciała?!
- Echo, zabraniam ci mówienia czegokolwiek. Chcę spokojnie umrzeć.
Dziewczyna skinęła głową i wytarła łzy.
- Co się takiego stało? Czemu ona jest zakrwawiona. Czy..?
Nerine jęknęła i przeklęła głośno. Lewą ręką sięgnęła z kieszeni i wyciągnęła jakiś przedmiot dalej wpatrując się w ciemne niebo.
- Zamknij się Neah, bo potraktuję cię paralizatorem. Wkurzacie mnie.
Mrugnął i spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Przed jego nosem machała jakimś przedmiotem nadal patrząc w pustkę. Coś było mocno nie tak.
- Nerine, to jest gaz pieprzowy. - wyrzucił i zaczął płakać. - Pokaż to.
Neah wyciągnął dłoń przed siebie próbując odgarnąć jej grzywkę zasłaniającą prawe oko. Wtedy Nerine wypuściła gaz pieprzowy z lewej ręki i zamachnęła się by go powstrzymać. Chybiła, lecz Echo zdążyła go złapać za nadgarstek w ostatniej chwili.
- Nie chcesz tego wi-idzie-eć. - wyjąkała.
Zabrał rękę patrząc na Nerine, która zamknęła oko. Wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów po czym zaczęła mówić.
- Nie wiem kiedy to się wszystko stało. Moja głowa eksplodowała. Te głosy były okropne. Potem... potem znalazłam się przy Echo. Te wilki chyba coś do mnie mają. Zaczęły mnie atakować. Nawet nie wiem gdzie zniknął mój odstraszacz zwierząt. Tak czy siak znalazłam nóż i zaczęłam się bronić. Sama nie wiem co się stało potem. Znowu te głosy wróciły i... i... - nie potrafiła dokończyć.
Nerine wydała z siebie jeden długi szloch i zasłoniła lewe oko lewą ręką.
- I wtedy ześwirowała i to sobie zrobiła. - dokończyła Echo i wskazała na prawe oko.
Zabrał jej rękę z lewego oka i powędrował dłonią do prawego. Najpierw dotknął jej włosy. Wyczuł tylko ciepłą czerwonawą ciecz. Odgarnął włosy i spojrzał w jej prawe oko.
Nie było go.

[Michaeltown - Park z jeziorkiem] Dzień 7/8, noc.

Dziewczyna przewróciła okiem na lewo spoglądając na krzyczącego chłopaka. Bał się. Wszyscy się bali.
Bali się oka którego nie było?
Bali się krwawego oczodołu wyglądającego jak czerwony basen dla mrówek?
"Cóż za niedorzeczność!"
- Wydłubałam je sobie.
Neah nachylił się nad nią i szybko zasłonił oczodół zasłaniając sobie usta ręką.
- Walczyłam ze sobą, ale mi nie wyszło. Tylko poraniłam sobie rękę. - powiedziała lekko unosząc prawą dłoń.
Po wewnętrznej stronie były ślady noża. Poraniła się.
- Nerine, Boże. Poczekaj, znajdę coś. Poczekaj chwilkę.
Zdjął sobie z pleców plecak i zaczął wyciągać różne rzeczy. Znalazł apteczkę pierwszej pomocy i kilka lekarstw.
- Poczekaj, mam wodę utlenioną i bandaż. Będzie dobrze. Będzie dobrze! - okłamywał siebie.
Uśmiechnęła się i wyścignęła dłonie. Zdążył uchwycić prawą dłoń i zaczął nalewać płyn. Uśmiechnęła się ponownie i wymacała dłonią jego twarz.
- To nic nie da. Jestem tylko tygodniową władczynią.
"Choćby nie słyszę tych głosów."
Kilka chwil później miała zabandażowaną dłoń. Wtedy usłyszała głos Effy w krótkofalówce. A może to nie był głos Effy?
- Nerine! Gdzie jesteś? Co jest? Odbiór.
Dała znak dłonią by Echo przysunęła krótkofalówkę do jej ucha.
- Tu Nerine. Jestem ranna. Zwariowałam. Bez odbioru.
Rzuciła krótkofalówką przed siebie nie patrząc gdzie wylądowała. Kilka sekund później Echo pognała po nią i przyniosła ją z powrotem.
- Mam tylko tylenol, advill i trochę paracetamolu. To na pewno uśmierzy ci ból. - zaczął mówić do siebie przegrzebując plecak.
- Zależy ci, co?
- Wiem! Zaraz sprowadzę La...
Jej twarz spochmurniała.
- Nie! Nie zgadzam się! Nie możesz mi tego zrobić! Nie możesz, rozumiesz?! To tylko mutacja. Nie wolno się przyzwyczajać do mutantów! Szczególnie do niej! Boże.. muszę wrócić do domu. Tam na pewno znajdziemy leki!
Brunet schylił głowę i zaczął płakać.
- Nerine, nie ma już Grantville.
Zaśmiała się szyderczo.
- Głupiś. Grantville nadal istnieje. Nie dość, że głupi to jeszcze ślepy.
- Grantville spłonęło i wysadzono je w powietrze. Nie ma Grantville.
- Przestań. Nic nie wiesz! Ty nic nie wiesz!
Zasłoniła oko ręką.
- Co teraz? - zwrócił się do Echo. - Skoro nie chce Lacie to co?
Echo nachyliła się nad siostrą.
- Jesteś tego pewna?
- Jestem. Jak tak ci zależy to przynieś mi morfinę oraz wyciągnij butelkę eteru dietylowego z moich spodni i szmatki. Morfina uśmierzy ból, a eterem łatwo stracę przytomność. Wystarczy nalać na szmatkę i przystawić pod nos.
Chłopak złapał ja za dłoń.
- To się nam nie uda.
Skinęła głową. Dała znak dłonią by Echo podeszła. Nerine wyciągnęła dłoń i odgarnęła jej nieprawdziwe włosy. Dotknęła jej prawego oka i uśmiechnęła się.
- Game Over, Nerine. Przegrałam. - wyszeptała gładząc jej włosy. - Od dziś jesteś Nerine. Dopóki nie umrę nikt nie może się dowiedzieć. Rozumiemy się.
Echo rozpłakała się.
- Nie jestem tobą! Nie potrafię.
- Umiesz. Każdy umie być Psychodeliczną Przywódczynią, nie? Po prostu bądź. Od dziś ty tu rządzisz. Tygodniowa przywódczyni odeszła. - zaczęła i pogłaskała jej twarz.
Spojrzała na chłopaka ze smutkiem.
- Potrzebuję Dana lub Deb. Ktoś będzie musiał przypalić mi jutro żyłę i tętnicę oka. Boję się, że Deb mnie spali lub, że Dan nie będzie potrafił dobrze zapanować nad piorunem i zamiast przypalić żyłę mnie zabiję. Dlatego gdy nadejdzie ten czas - daj mi przeciwbólowe i eter. Wtedy wyjdzie to bardziej humanitarne. - mruknęła. - Chcę morfinę.
Skinął głową.
- Wiem, Nerine. Nie umrzesz. Na pewno nie umrzesz.
- Chcę do domu.
- Nie ma już Grantville.
- Chcę do jakiegoś domu. Chcę spać.
Wstał i pomału nachylił się nad nią.
- To cię przeniosę. - odrzekł. - A jutro sprowadzimy pomoc.
Lekko podniósł ją po czym zaczęła krzyczeć gdy jej głowa uniosła się nad ziemie i wychyliła się.
- Ku*wa.
Chwilę potem poprawił jej głowę i zabrał ją do domku na King's Road.
- Królewska Droga? Jakże miło. - rzuciła.
Jej siostrzyczka szła za nimi w ciszy co jakiś czas pochlipując.
- Wiesz, że je zabili, Echo? Zabili twoje dzieci. Jakie to smutne. Gdyby nie to, że prawie nic nie widzę to bym je uratowała. Ludzkie dzieci. Dzieci są słodkie jeżeli nie są jak ja, prawda? Pamiętasz swoje skrzypce, Echo? Zawsze byłaś urocza. Jestem złą siostrą. - zaczęła się zwierzać. - Jutro zapewne zaczną mnie wykorzystywać do przenoszenia ludków. Ale to ty jesteś mną, nie? Dlatego dasz mi znać krótkofalówką. Zastopuję czas i zajmę się spoją robotą. Potem wrócę do siebie i zacznę się wykrwawiać w spokoju.
Gdy doszli do domu, Neah zabrał dziewczynę na górę i położył na łóżku. Echo została z Nerine podczas gdy chłopak zaczął szukać lekarstw.
- Nerine, nie umieraj. Tylko ty mi zostałaś.
- Echo, nie umrę dzisiaj. Na lekach wytrwam dzień czy dwa. Ty idź teraz na plac i ogłoś zwycięstwo.
Chwilę potem Echo wyszła z domu, a Neah przyniósł kilka przeciwbólowych, chusteczek i środki odkażające. Do tego znalazł piżamę i kilka ubrań. Uśmiechnęła się gdy połknęła leki. Nie mogła powiedzieć prawdy.
- Już mi lepiej. Niedługo się zagoi, nie? - uśmiechnęła się trochę sztucznie.
Widziała strach. Bał się jej. Wzbudzała strach i obrzydzenie. Jak potwór.
"Ciekawe czy teraz będzie lubił Nerine Cyklopa Devein"
Spojrzała jednym okiem za odchodzącym chłopakiem.
- Nie, proszę. Zostań ze mną, Neah. Nie chcę tu siedzieć sama. Te piekło powróci.
Skinął głową i podszedł w stronę łóżka dziewczyny.
- Pamiętasz jak mówiłam, że Grantville istnieje? Mówiłam prawdę. Grantville jest tam gdzie są ukochane osoby. - uśmiechnęła się po czym znowu zaczęła łkać.

[Michaeltown - King's Road] Dzień 8, ranek.

Nerine obudziła się z bólem. Wszystko znowu powróciło. Nawet paracetamol przestał działać. Wszystkie chusteczki jakie znalazła były w jej krwi. Na szczęście krew nie leciała już pod takim ciśnieniem jak wcześniej.
Brunetka pomału usiadła na łóżku oddalając się od śpiącego chłopaka. Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu kazała mu zostać.
Czyżby coś było nie tak?
Złapała się za głowę.
"Ja pitolę. Ten zasrany zakład... Miał być po wojnie! Kufa mać"
Wtedy usłyszała dźwięk krótkofalówki.
Gdzie była?
Zaczęła szybko rozglądać się po pomieszczeniu. Widziała tylko połowę pokoju, a do tego jej głowa zaczynała coraz bardziej boleć.
"Pieprzone dźwięki"
Ruszyła w stronę swoich ubrań i wyciągnęła ze spodni krótkofalówkę.
- Hej Neri, tu Echo. Nie chciałam ci przeszkadzać, ale muszę przenieść mutantów. Pomóż!
Przewróciła oczyma i zaczęła chodzić po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiś ubrań. Musiała działać szybko.
- Dobra Echo. Już zaraz idę. - rzuciła i rozłączyła się.
Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Wzdrygnęła się.
"Cholera, jak mogłam tego nie słyszeć?! Głupie zmysły"
- Gdzie idziesz?
- Pomóc Echo. Nerine Devein i jej moc zawsze są potrzebne. - rzuciła.
Kilka sekund później była ubrana i zatrzymując czas wybiegła z domu.
Dwadzieścia minut później była już w domu. Przez dwadzieścia minut przenosiła głupich mutantów na życzenie Deb. Do tego strasznie się męczyła i co chwila potykała. Pod domem włączyła czas i zaczęła wchodzić do swojej nowej willi. Przy drzwiach usłyszała głos Neah'a.
- Przyprowadź ją. Potworna sytuacja. King's Road 6. Czekam.
Dziewczyna pomału wśliznęła się do kuchni po czym potknęła się o źle ułożony dywan. Chłopak wyłączył krótkofalówkę i pomógł jej wstać.
- Z kim gadałeś?
Chłopak uśmiechnął się po czym mocno złapał ja za nadgarstki.
- Wybacz Nerine, ale nie dam ci umrzeć. Lacie i Chantal już do ciebie jadą.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 16:08, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 16:50, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) późny ranek

Wszyscy razem siedzieli na trawie, tworząc niewielki krąg. Julie opierała się o Sophie z całej siły, ale dziewczynie to nie przeszkadzało. Wiedziała, że małej jest ciężko.
- Gdybym tylko miała trochę więcej sił... - zaczęła. - ...użyłabym mocy. Ale w takim stanie niestety nie dam rady.
Lacie spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się niemrawo.
- Cholerny beton! Nawet się ruszyć nie da! - próbowała wstać, ale blok strasznie ją obciążał i każda próba wstania na nogi kończyła się upadkiem.
- Sophie, spokojnie. - Lacie powoli przybliżała się do przyjaciółki. - Nie wykonujmy gwałtownych ruchów, bo jeszcze połamiemy sobie palce. A to nie będzie miłe.
Sophie nabrała powietrza i głośno je wypuściła. Odwróciła się i zobaczyła dwóch strażników, którzy stali za ogrodzeniem i uważnie ich obserwowali.
- Cały czas nas obserwują. - burknęła. - Zachowujmy się normalnie to nie wzbudzimy niepożądanych reakcji.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w niebo. Nie było widać żadnej chmurki, a słońce tańczyło wesoło.
- Taka piękna pogoda, a my musimy tu siedzieć, jak tacy nienormalni. - mruknęła i położyła się na ziemi. Trawa była jeszcze mokra od rosy i delikatnie chłodziła plecy dziewczyny.
,,Czemu to wszystko musiało się tak skończyć? Czemu w ogóle wybuchła ta cała pieprzona wojna? Gdyby nie ona, siedzielibyśmy teraz nad zatoką wszyscy razem i śmialibyśmy się z niewiadomo czego. A teraz? Teraz siedzimy zamknięci, jak jacyś więźniowie i czekamy, aż nas pozabijają.''
- Ciekawe, co z chłopakami.
- Miejmy nadzieję, że ich nie torturują. - powiedziała smutno Lacie.
Sophie wstrzymała oddech i spojrzała przerażona na przyjaciółkę.
- Nie, nie, nie, nie, nie. - złapała się za głowę. - Mam dosyć tego wszystkiego. - z jej oczu poleciały łzy.
Lacie widząc to, objęła dziewczynę ramieniem i przytuliła do siebie.
- Już Sophie, już dobrze. - szepnęła. - Wyrwiemy się stąd, zobaczysz. Prędzej, czy później.
Nagle usłyszały za sobą kroki. Sophie odwróciła się i zobaczyła dwóch chłopaków. Jeden bardzo kogoś przypominał. Zdawało jej się, że już gdzieś go widziała.
,,Wiem. To ten chłopak z domu Nerine.''
Drugiego nie znała. Chłopacy z pistoletami w dłoniach podeszli do więźniów.
- Lacie musisz pomóc Nerine, ona umiera. - powiedział błagalnym głosem nieznajomy chłopak.
Sophie wybuchnęła chisterycznym śmiechem.
- I bardzo dobrze. Niech wreszcie zdechnie.
Drugi z chłopaków podszedł do dziewczyny i z całej siły uderzył ją w twarz. Sophie poczuła niemiłosierny bół.
- Zostaw ją! - krzyknęła Julie.
Chłopak już chciał zrobić to samo dziewczynce, kiedy Sophie spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
- Proszę, nie rób jej tego.
Wtedy chłopak spojrzał na Sophie i uśmiechnął się złośliwie.
- To ty. Ty przyszłaś do domu Nerine i ukradłaś Lacie. - chłopak szykował się do kolejnego ciosu, lecz Lacie złapała go za rękę.
- Chantal, nie rób jej krzywdy, proszę cię. - powiedziała niepewnie. - Jestem gotowa uratować Nerine.
- Ale...
Uzdrowicielka przyłożyła palec do ust i uśmiechnęła się szeroko.
- Niebawem wrócę.
Sophie obserwowała oddalającą się Lacie. Kiedy zniknęła za ogrodzeniem, z powrotem położyła się na ziemi i pozwoliła ponieść się marzeniom.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 16:53, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:58, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, ranek
Deborah nie podobał się jej nowy „dom”. Zgarnęła znalezione w szafie ciuchy i jedzenie z szafek, którego nie było zbyt wiele – zaledwie cztery zupki chińskie, dwie butelki wody mineralnej i paczka krakersów. Schowała wszystko do plecaka, uważnie chwyciła krzesło. Przeniosła je do piwnic, mimo, że raniła sobie dłonie.
- Chantal, potrzebuję, żebyś kogoś sprowadził, odbiór. – mruknęła do krótkofalówki.
- Nie mam teraz czasu, Nerine jest ranna. – odpowiedział.
- Jak to jest ranna? Widziałam ją jakieś dwie godziny temu i miała się dobrze… Chyba, że to była… cholera!
- Idę do niej z Lacie, nie martw się. Bez odbioru.
Deborah miała ochotę wyjść z domu na poszukiwanie Nerine, ale chwilowo musiała zrobić coś innego. „Musi przeżyć do tego czasu! Musi!” zaklinała w duchu.
- Barbie, potrzebuję eskorty. Odbiór.
- Stewart i Michael właśnie wrócili z patrolu. Gdzie mają iść? Odbiór.
- Niech sprowadzą niejakiego Percivala. Jestem w piwnicach na Tweed Street. Nie widać numerów, niech przejdą do drugiego domu z lewej od strony Czwartej Alei. Bez odbioru.
Schowała krótkofalówkę do kieszeni. Miała wielkie plany co do Michaeltown – oczami wyobraźni już widziała obozy pracy, ludzi z daleka omijających getto… powszechne obrzydzenie mutantami z MT, może nawet zamknięcie ich w klatkach w otoczeniu dzikich zwierząt z ZOO?
Uśmiechnęła się na samą myśl.
Kilka minut później Stewart i Michael wrzucili do piwnicy miotającego się Percivala.
- Cześć, Percy. – uśmiechnęła się. Stała w rogu piwnicy, w samym cieniu, tak, że nie było jej widać. Dopiero po przywitaniu się wyłoniła się ze swojej kryjówki.
W piwnicy świeciła się jedna, goła żarówka, której światło padało na prowizoryczne krzesło inkwizytorskie wykonane przez pirokinetyczkę nie całą godzinę wcześniej.
- Zapraszam, usiądź sobie – powiedziała miłym głosem.
- Dziękuję, postoję – warknął. – Czego chcesz?
- SIADAJ! – ryknęła, tworząc napierającą na niego ścianę płomieni, która zmuszała go, do zrobienia kroków w tył.
Przełknął ślinę i pośpiesznie podszedł do krzesła, z przerażeniem patrząc na gwoździe przymocowane ostrymi końcówkami do góry.
Deborah nie miała aż tak sadystycznych zamiarów, dlatego jej krzesło tylko w pewnym stopniu przypominało to ze średniowiecza – gwoździe powbijała na całej powierzchni oparcia, na podłokietnikach i nogach. Samo siedzenie nie sprawiało bólu, to też Percival ułożył się tak, aby nie dotykać plecami, nogami ani rękami gwoździ.
- Możesz oprzeć się wygodnie – zaświergotała Deborah, idąc w jego stronę. – Obiecuję, że nie będzie nieprzyjemnie, jeśli będziesz współpracował.
- Nie zrobię tego! – wydukał przez zęby, patrząc na gwoździe.
Deborah westchnęła i podeszła do niego. Z plecaka wyciągnęła kilka skórzanych pasków – związała ręce Percivala z podłokietnikami, nogi z nogami krzesła, a plecy z tyłem krzesła, przecinając go pasem mniej więcej przy brzuchu. Na początku trochę się wyrywał, chciał uciec, ale postraszyła go ogniem, przypalając mu rękę.
Percival oddychał głęboko z zaciśniętymi zębami. W okolicach miejsc dociśniętych przez pasy bolało najbardziej.
- Rozmawiamy na zasadzie pytanie-odpowiedź. Masz podawać satysfakcjonujące odpowiedzi, zrozumiano?
Chłopak milczał.
- ZROZUMIANO?
- Tak – szepnął.
- Jedzenia nie ma w McDonald’s. Sprawdzałam.
- Tak.
- Czy wiesz, gdzie jest jedzenie?
- Nie.
- WIESZ! – zdarła się.
- Nie.
Oddaliła się od chłopaka i wyciągnęła rękę. Podgrzała gwoździe, które przy wysokiej temperaturze zagłębiały się w ciało Percivala… Coraz głębiej i głębiej…
Chłopak krzyknął.
- Czy wiesz gdzie jest jedzenie?!
Nie odezwał się.
Podgrzała kolce bardziej. Percival krzyknął jeszcze głośniej. Im bardziej się szarpał, tym większy ból sobie sprawiał. Deborah westchnęła i odpięła jedną z rąk Percivala od krzesła. Niesamowicie krwawił.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni woreczek z białym proszkiem i posypała rany Perca solą.
Kolejny krzyk odbił się od ścian rykoszetem. Brutalny, pełny bólu i rozpaczy. Wiedziała jaki ból sprawia sól rzucona na skaleczony palec – po tym, jakie rany miał Percival, ból musiał być dziesięć razy mocniejszy.
Wzięła do ręki więcej soli i przygotowała się do kolejnego rzutu.
- POWIEM CI! POWIEM!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 17:24, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8 lipca, Dzień 8, późny ranek

Siedzieli razem na trawie.
Alyssa, Sophie, Nea, Julie, Clarissa i Ethan.
Ale Lacie z nimi nie było.
Poszła uzdrowić Nerine. Podobno "przywódczyni" umierała.
Mieli zabetonowane ręce.
Nikt nie chciał nic robić. Nawet nie mogli wstać.
Alyssa powoli się uspokajała.
"Ej, ciesz się! Uratowałaś Lily!"
I pozwoliłaś się zabetonować. - powiedział głosik w głowie dziewczyny.
"Nie uniknęłabym tego. Zabiliby Lily."
Nawet nie spróbowałaś. - głos dyskutował.
"Nie miałabym z nimi szans."
Głos nie odpowiedział.
-Musimy coś zrobić. - cicho powiedziała do siebie dziewczyna. - Nie będziemy tu siedzieć w nieskończoność.
"A raczej do śmierci."
Strasznie bolały ją ręce.
Ale uważała na nie bojąc się, że połamie palce.
Strasznie miała ochotę zrobić coś strażnikowi.
Użyć mocy.
"Ale wtedy będzie jeszcze gorzej."
Z jej oczu wypłynął kolejny strumień łez.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:34, 10 Cze 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 8, wczesny ranek

Effy obudziła się z jękiem przewracając na drugą stronę. Zdrzemnęła się na kilka godzin. Była zbyt wyczerpana by iść nad jezioro. Kiedy tylko otworzyła oczy napotkała wzrok Tony'ego.
- Lily pojechała razem z dzieciakami do Michealtown. Sprawdziłem sytuację w mieście i nie mają się czego obawiać.
Effy mruknęła coś niewyraźnie i wstała rozmasowując kark.
- Jestem głodna. - jęknęła.
Chłopak podsunął jej pod nos paczkę cukierków. Natychmiast się na nie rzuciła.
- Skąd je wziąłeś?
- Kiedy spałaś zwiedziłem elektrownię. Ktoś je tam zostawił.
Malone spojrzała na budynek, który oświetlały pierwsze słabe promienie słońca.
- Powinniśmy wrócić do Michaeltown. - stwierdziła.
- Jest tylko jeden problem. W nocy Des zniknęła. Myślałem, że to sprawka tych psychicznych kundli co za nami przylazły, ale wilczki się wypierały.
Effy wstała spanikowana i rzuciła się w miejsce gdzie jeszcze kilka godzin temu leżało ciało Des. Roześmiała się histerycznie. Doga też nie było. Pozostała tylko plama krwi.
- To niemożliwe. Przecież ona nie mogła sobie tak po prostu wstać i pójść.
Effy zaczęła przeszukiwać okolicę. Nigdzie nie mogła znaleźć nawet śladu ciała dziewczyny.
- To i tak nie ma sensu. Desiree nie żyje, Eff. Pogódź się...
- Hejka ludzie!
Effy odskoczyła z krzykiem. Za jej plecami pojawiła się uśmiechnięta Des z Dogiem siedzącym obok niej na ziemi.
- Co my robimy w lesie do cholery? Nie powinniśmy być w Michaeltown?
Telepatka patrzyła z niedowierzaniem na dziewczynę. Dziewczynę, która jeszcze parę godzin temu była martwa. Po chwili Effy osunęła się na ziemię tracąc przytomność.

[Elektrownia] Dzień 8, wczesny ranek - Tony

- Effy? Effy? - potrząsnął nią.
Spojrzał przerażony na Des.
- Co jej się stało? - spytała zdziwiona.
- To...TY ŻYJESZ?! - wrzasnął.
Dziewczyna przekręciła głowę nic nie rozumiejąc.
- O co wam wszystkim chodzi?
- Umarłaś. Parę godzin temu. Przynieśliśmy cię tu. Nie miałaś pulsu. A teraz stoisz przede mną i ze mną rozmawiasz.
Des przyłożyła rękę do czoła rozmasowując je.
- Przedtem dłużej zajęła mi ta cała regeneracja czy co to jest. - mruknęła do siebie.
- O czym ty mówisz?
- Już raz umarłam. Spadłam ze schodów łamiąc kręgosłup. Normalny człowiek nie przeżyłby czegoś takiego, a ja...no cóż. Stoję tu mimo tego, że już dawno powinnam wąchać kwiatki od spodu.
- Oh, Des jak się cieszę że żyjesz. - chłopak uścisnął ją przyjacielsko - Effy by się załamała gdybyś naprawdę umarła.

[MT] Dzień 8, ranek

Effy szła chwiejnym krokiem oglądając zniszczenia dokonane wczorajszej nocy. Wciąż nie mogła uwierzyć w zmartwychwstanie Dessy. Cieszyła się, że przynajmniej Nerine w końcu się odezwała nad ranem. Była ranna i to był główny powód, dla którego Effy chciała wrócić do miasta.
Zarówno Blanche jak i Collins nie odzywali się. Wilki zostały w lesie, mimo że chciały iść razem z nimi. Dziewczyna oglądając zniszczenia czuła się coraz gorzej.
Przegięli. Nie powinni byli zabijać dzieci. Effy nie uważała się za wielce humanitarną, ale nigdy nie zabiłaby bezbronnego malca. To prawda, wszyscy tutaj byli dziećmi ale granice wiekowe już dawno się przesunęły. Dzieci od 10 lat były praktycznie dorosłe. To z nimi walczyła wczorajszej nocy.
Szukała swojego domu. Miała nadzieję, że nie uległ zniszczeniu tak jak większość miasta.
"Jestem z Michaeltown. Jakim cudem niszczyłam własne miasto?"
"To już nie jest twoje miasto, Effy. Grantville stało się twoim domem..."
"...który wysadzono w powietrze."

Pomyślała, że chyba wariuje. Inaczej nie gadałaby w myślach ze samą sobą.
Skręciła w kolejną uliczkę. Ogień nie dotarł tu tak szybko. Mimo wszystko część budynków była zniszczona i nadpalona. Szyby w oknach zostały wybite, a po ulicach walały się śmieci. Zauważyła trupa jakiegoś dziecka leżącego niedaleko śmietnika. Wzdrygnęła się czując nieprzyjemny zapach.
Pchnęła drzwi mieszkania bojąc się co zastanie w środku. Skupiła się nasłuchując czy nikogo nie ma w środku. Potem cicho weszła do środka, a zaraz za nią Tony i Des. Zajrzała do salonu, który był praktycznie w nienaruszonym stanie. Oprócz kilku wybitych okien nic się nie zmieniło. W łazience najwyraźniej ktoś był, gdyż zawartość szafki zniknęła. Kuchnia również została przeszukana i obrabowana. W szafce znalazła samotną paczkę ciastek, którą natychmiast otworzyła. Ruszyła na górę do swojego pokoju po drodze przegryzając ciastka. Także tutaj zauważyła zbitą szybę, jednak nie przejęła się tym. Szuflady były pootwierane, a jej ubrania ktoś rozrzucił po podłodze. Effy zaśmiała się histerycznie. Dzieciaki chyba nawet nie wiedziały co tracą zostawiając jej mieszkanie w spokoju, podczas gdy ona spaliła kilka domów i zastrzeliła kilkunastu mieszkańców Michaeltown.
Zauważyła Collinsa stojącego w drzwiach mieszkania.
- Gadałem z Lily. Przeniosą się tu razem z Hayley i dzieciakami.
Effy skinęła głową. Zaczęła przeglądać swoje ubrania. Wygoniła chłopaka z pokoju i w spokoju się przebrała. Potem zbiegła schodami na dół i ruszyła ku wyjściu.
- Des, zostaniesz tu i poczekasz na moją siostrę. Ja muszę znaleźć Nerine.
Tony wyszedł z mieszkania razem z nią i Effy dopiero teraz przypomniała sobie jaki był tego powód. Prawie zapomniała o tym cholernym zakładzie. Ale czy teraz, po tym wszystkim, jakaś marna gra na kinekcie i zakład ustanowiony po pijaku wciąż się liczył?
Szli w milczeniu błąkając się po mieście. Effy skupiła się próbując zlokalizować Nerine. Z przymkniętymi oczami skręciła w kierunku King's Road. Przy każdym mijanym domu zatrzymywała się i sprawdzała myśli dzieciaków w środku. W końcu znalazła to, czego szukała. Skierowała się w stronę mieszkania w tej samej chwili zauważając Chantala prowadzącego Lacie. Dziewczyna miała zabetonowaną rękę.
Chłopak wyszczerzył się do niej w swoim rekinim uśmiechu, a Lacie obdarzyła ją w myślach kolejnymi epitetami. Malone roześmiała się. Cieszyła się, że białowłosa nie wie o jej zdolnościach i nie miała zamiaru jej uświadamiać, że również jest mutantką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 17:50, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8, (8 lipca), późny ranek.

Lacie zaciskała zęby i szła, przechylona na bok. Zaczynała tracić czucie w zabetenowanej ręce, jednak miała nadzieję, że po wyjęciu jej, o ile to się stanie, będzie w stanie ją uleczyć. Gdy odeszli poza zasięg wzroku mutantów Lacie spojrzała na Neaha z wściekłością.
- Nerine jest ostatnią osobą, jakiej mam ochotę pomóc. Lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby po prostu zdechła. - syknęła, a Chantal złapał jej wolną rękę, wykręcając ją brutalnie.
Neah uderzył go.
- Ty idioto! Nie będzie miała jak leczyć, jak uszkodzisz jej dłoń! - wycedził, odpychając Chantala.
Chantal wzruszył ramionami.
- Gwendolyn Rivera, Kenneth Kalpe i twój były obrońca, Percival Poney. Jeden twój sprzeciw i będą martwi. Straciłaś już siostrę, chcesz stracić przyjaciół? W ostateczności zabijemy także Emily Vane, jeśli ty i Nea nie będziecie chciały współpracować.
Uzdrowicielka pobladła, nic nie mówiąc.
Kazali jej iść przez całe miasto. Aż na King's Road, gdzie spotkali Effy.
Zdrajczyni. Jest taka sama jak Dan. TAKA SAMA.
Lacie już nie hamowała łez bólu. Ciekły jej po policzkach, opadając na brudną koszulkę. Jednak z jednej strony miała nadzieję. Pokazując ją na ulicach, podsycali tylko dzieci do buntu.
To kwestia czasu. Może tydzień, może dwa. Albo nas zabiją.
Kolejnym ciosem był jej dom, doszczętnie spalony, tak samo jak i dom Sophie.
Mam nadzieję, że Shirei zdążyła uciec.
*dziesięć minut później*
Wepchnęli obolałą Lacie do pokoju.
- Mówiłam, że jej nie chcę! - warknęła Nerine.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - wycedziła Lacie. - Myślisz, że robię ci łaskę? Jeśli chcesz zginąć to zabij się teraz, mało osób będzie płakało, za to wiele się ucieszy.
Ktoś uderzył ją w tył głowy.
- Oj. Chantal chyba nie lubi prawdy, bo po nim w ogóle nikt by nie płakał. - powiedziała z udawanym smutkiem i pokiwała głową. - Jeśli chcecie bym ją uzdrowiła, zostawcie mnie z nią samą.
- Skąd mam wiedzieć, że nie rozwalisz jej głowy tym cementem? - zapytał Chantal.
- Ty idioto! - zawołała Lacie łamiącym się głosem, nieco rozbawiona jego tępotą. - Nie mam siły nawet go unieść! Połamałam sobie kości dłoni!
- Uleczysz ją, czy nie? Czas mija. - burknął Neah.
- Dobra. Zrobię to dla ciebie, Neah. A wiesz dlaczego? Zmusiłeś mnie przed paroma dniami do uleczenia Jaydena, a on pomógł mi w niszczeniiu Grantville i zamordował mnóstwo waszych ludzi. Na dodatek powstrzymał mnie przed zamordowaniem Dana.
Neah nie odpowiedział, wpatrując się w nią beznamiętnie.
- Nie, zrobisz to dlatego bo możemy zamordować twoich przyjaciół. Weźmiemy nawet jakiegoś mutanta, jeden mniej nie zrobi różnicy. Gdy Nea odwali robotę, możemy wziąć nawet nią. - wycedził Chantal, szczerząc się radośnie.
Zamordowaliby kogoś, by ratować tą marną imitację człowieka, tfu, Nerine?
- Wątpię. Mogę udać, że jej pomagam i stwierdzić, że było za późno, więc uważaj na słowa. - warknęła. - Zostawcie mnie.
Posłusznie wyszli, zamykając drzwi. Była pewna, że nasłuchują każdego odgłosu.
- Cześć, Nerine. - powiedziała cicho, spoglądając w jej jedno oko. - Jak się czujesz, wiedząc, że przez ciebie zginęło pół ETAP-u? Pamiętasz jeszcze mój ETAP, prawda? Wyrzuciłaś go, ale to nieważne, bo ja wysadziłam wszystkie twoje rzeczy. Coś za coś.
- Nie chciałam, byś mnie leczyła.
- Gówno mnie to obchodzi czy chciałaś, czy nie. Zmuszono mnie, by ratować tak marne istnienie. Wojna jest twoją winą.
Nerine zacisnęła zęby.
Niech ją jeszcze trochę poboli.
- Dopuściłaś do rzezi najmłodszych. - wycedziła Lacie, jedną dłonią lecząc jej pociętą rękę. - Mam jedną rękę, więc trochę mi to zajmie.
Zajęła się jej drugą ręką i odgarnęła włosy z jej twarzy, spoglądając w pusty oczodół.
- Musi boleć, nie? Jednak z pewnością nie można porównać tego bólu do tego, jaki poczuła Nea, widząc martwego brata. I do mojego, gdy Dan rzucił mi pod nogi czaszkę mojej siostry. Rose była uroczą dziewczynką, wiesz? Mała blondyneczka, bardzo podobna do mnie. Chciała zostać lekarzem. . - w oczach Lacie ponownie zalśniły łzy. - Ale przez ciebie nie żyje. Jesteś nikim, Nerine.
To mówiąc dotknęła zakrwawionej części twarzy.
- Deborah ją spaliła, wiesz? Po prostu ją spaliła. - mamrotała dalej Lacie. - Gdyby nie ty, nie doszłoby do tego. Jesteś śmieciem. Powinnaś zginąć.
Rana powoli goiła się, a z Lacie uciekała energia. Nie mogła wyleczyć swojego zmęczenia drugą ręką, a to nie było złamanie. To była otwarta rana, a ona miała sprawić by się doszczętnie zagoiła.
Po trzech minutach była na skraju wyczerpania, jednak odwaliła dobrą robotę.
- Lacie? - Neah wszedł do pokoju i uśmiechnął się. - Pomogłaś jej.
- Tak. - szepnęła Lacie. - Niestety mi się udało.
- Nikt cię o...
- Wiesz co? Pier*ol się, Nerine. - to powiedziawszy napluła jej w twarz. Chantal wparował do pokoju, uderzając ją w twarz.
Ciążąca ręka zadziałała swoje i Lacie upadła na podłogę, a tymczasem Chantal kopnął ją z całej siły w brzuch, mimo usiłującego go odciągnąć Neaha.
A więc tak traktujecie tych, którzy ratują wam życie?
Zignorowała krew płynącą po skroni, bo nie miała siły unieść ręki. Była zmęczona, a teraz czekała ją ponowna wędrówka przez miasto.
Na szczęście Neah nie był bezlitosny. Wsadził ją do samochodu i zawiózł na osiedle, jednak nawet przejście tych paru metrów było dla niej nie lada wysiłkiem.
Zostawił ją i Lacie wróciła do reszty zamkniętych mutantów, którzy patrzyli na nią z rosnącym przerażeniem. Była poobijana, trochę zakrwawiona, trzęsła się, a krew z rozbitej wargi spływała jej z brody, po szyi niknąc w dekolcie koszulki.
- Jeśli tak traktują Uzdrowicielkę, to boję się myśleć, co zrobią z wami, jeśli nie będziecie chcieli współpracować. - powiedziała cicho Lacie, opadając na kolana.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 17:53, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:11, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, ranek

Dan obudził się w jakimś domu. To nie był jego pokój, ani salon w ich domu, ani żadne pomieszczenie. Niepewnie usiadł na łóżku.
Powoli wracała noc. Głowa była lekko ociężała.
- Dan.
– Jenny. Jak dobrze, że nic ci nie jest. – po czym przytulił siostrę, która usiadła koło niego na łóżku.
- Wiesz ja lecę. Wpadła na chwilę. Mam robotę. Chciała się pokazać. Jak czegoś nie pamiętasz to oznacza, że już wtedy straciłeś przytomność. No wiesz, na placu. Chantal cię tutaj przyniósł. Jak coś to masz krótkofalówkę – wskazała na stolik. – A ja lecę zobaczyć co się dzieje. Jak cos to jestem w kontakcie, mam ogólnie sprawdzać co się dzieje. A no i nasz dom jest spalony. Nie sprawdzałam piwnicy, ale w niej chyba coś się zachowało.
- Dobra, leć – po czym pośpiesznie wyskoczyła. Dan znalazł łazienkę, umył się. Zszedł na dół i zjadł coś co znalazł w szafkach.
”To był twój wybór. Przestań o tym tak myśleć.
Twój dom może być wszędzie. Masz bliskich.”

Wszedł ponownie na górę i ubrał koszulę, a spodnie założył te, które miał na sobie wczoraj. Zabrał krótkofalówkę i wyszedł na ulicę.
– Co się dzieje. Mogę w czymś pomóc? Odbiór. – powiedział do urządzenia.
– Dan, wstałeś… – coś przerwało chłopakowi.
- Chantal to Dan? Ten dupek?! Niech ja go dorwę – krzyknęła Lacie.
”Skąd niej tyle energii?”
Uśmiechnął się sam do siebie.
- Zamknij się! Możesz iść do Deb. Ma gościa. Nie wiadomo co może zrobić - o czym powiedział mu, gdzie się znajduje.
- Dzięki. I dzięki za wczoraj. Pewnie te dzieciaki by mnie zmasakrowały. Bez odbioru.
Skierował się we wskazaną stronę. Kiedy wszedł do domu usłyszał krzyki.
– Deb? – bez odpowiedzi. Skierował się do drzwi z których wywodził się głos. Zszedł do schodach w dół.
Stanął naprzeciwko siedzącego na krześle.
- Proszę, kogo tu mamy? Przyjaciele Lacie? – uśmiechnął się jadowicie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 18:13, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) późny ranek

Sophie powoli doczołgała się do Lacie i usiadła obok niej.
- Tak żałuję, że jej pomogłam. - mruknęła nerwowo Lacie. - Mogła w końcu zdechnąć.
Uzdrowicielka spojrzała na przerażoną Sophie.
- Muszę ci to powiedzieć. Po naszych domach zostały tylko zawalone gruzy.
W oczach Thompson pojawiły się łzy.
- Jak oni mogli? - zaczęła szlochać. - Jak oni mogli, do cholery?
Lacie po raz kolejny w tym dniu przytuliła swoją przyjaciółkę.
- Nie możesz już więcej płakać, słyszysz?
Sophie w odpowiedzi niemrawo kiwnęła głową.
- Musimy być silni. Niedługo sie stąd wyrwiemy i zabijemy ich wszystkich. - Lacie uśmiechnęła się do pozostałych.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu.
- Ciekawe, co robią z Emily. - Sophie przerwała niezręczną ciszę.
- Napewno jej nie skrzywdzili. Może jutro pozwolą ci się z nią zobaczyć. - Lacie puściła oko do przyjaciółki.
Sophie usiadła obok Julie i dziewczynka z powrotem oparła się o dziewczynę. Julie bardzo przypominała jej siostrę. Takie same włosy, nawet podobne oczy.
,,Ona jest jeszcze taka krucha. Taka malutka.''
- Boli mnie ręką. - poskarżyła się dziewczynka.
Sophie spojrzała na Lacie, szukając u niej pomocy.
- Nie ruszaj nią tak gwałtownie. Wiem, że to trudne, ale to jedyne wyjście, aby zachować twoją rączkę. - mówiąc to, uśmiechnęła się przyjaźnie do dziewczynki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 18:17, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 18:30, 10 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 8, późny ranek.

Nerine uśmiechnęła się patrząc przez okno. Zaśmiała się głośno patrząc na resztkę Michaeltown. Śmieszyło ją wszystko. Nowy Świat jak i jej pozycja. Spojrzała przez okno i zauważyła jak Neah ją zawozi do... tam gdzie miała trafić. Gdzie miała trafić? Wzruszyła ramionami i pomachała Lacie na pożegnanie. Zapewne nie widziała tego, ale jednak uszczęśliwiło to Nerine. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie tylko ona jest w tym pokoju. Zasłoniła prawy oczodół i odwróciła się.
"Effy?"
Wymusiła uśmiech i spojrzała na towarzyszkę.
Tamta chwilę coś mówiła, ale Devein to zignorowała. Coraz więcej rzeczy dzieliła na 'robić teraz' i 'ignorować'. Na chwilę skupiła się na Effy.
- Co ci było?
Nerine tylko wzruszyła ramionami i odsłoniła oczodół.
Kolejny strach.
Westchnęła i znowu spojrzała w okno. Choćby chwilowe przerażenie Effy uciszyło ją. Mrugnęła i zaczęła przyglądać się miastu. Ty jedno istnienie, tu drugie...
- I tak wszyscy zginiemy, więc po co się martwić? - szepnęła do siebie.
Effy podeszła bliżej.
- Dobra, Effy. Powiem szczerze - jestem zmęczona, dobita i chora. Powiem ci jeszcze dużo rzeczy. Echo zajmie moje miejsce. Zamierzam opuścić to coś gdy tylko będę mogła. Jutro stąd zwiewam. Echo Nerine Devein tu zostanie, a lepsza siostra się zmywa, kapujesz? Uciekam, lalala! Tak w ogóle głupcy myślą, że Grantville zostało zniszczone. GŁUPI AJ GŁUPI! Gdy tylko poczuję się na siłach to uciekam do mojego domu. Wiesz co ci jeszcze powiem? Kocham moją rodzinkę! Muahaha! Dziadek dał mi mapę i mogę robić co chcę. Gdyby kiedykolwiek ktoś mnie szukał, wiesz, MNIE, to jestem chora. Bardzo chora aż moc Lacie nie pomaga, aj aj. Tak naprawdę będę już wtedy w moim Grantville popijając drinki z cytrynką. Oczywiście odwiedzę też cmentarz! Jeziorko też będę odwiedzać. Ha! Zostanę rybakiem, wyłowię rybkę złotą i rozkażę jej by mnie stąd zabrała. To będzie prawdziwa władza! Może i jestem szalona, ale nie zostanę tu ani chwili, o nie! A to ludzie mówią, że Grantville to zło...
Gdy skończyła swój monolog, została uderzona przez Effy. Uśmiechnęła się.
"Fajnie, że mowie całkiem poważnie."
- Effy, naprawdę nadszedł czas by usunąć się ze sceny. - mruknęła przez zęby.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin