Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VIII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:36, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, ranek
- Jest… jest na… - Percival co chwila chrząkał, sycząc z bólu.
Deborah westchnęła i obniżyła temperaturę gwoździ.
Wtedy usłyszeli, że ktoś wchodzi do piwnicach. W oczach Percivala zapłonął płomyk nadziei.
- Proszę, kogo tu mamy? Przyjaciel Lacie? – uśmiechnął się Dan, wychodzą z pół mroku.
- O, cześć – Deborah odwróciła się w stronę chłopaka. – Właśnie sobie rozmawiamy. Dobrze, że żyjesz. Chciałam się z tobą skontaktować przez krótkofalówkę, ale nie odpowiadałeś.
- Spałem. Zemdlałem na placu, Chantal mnie przeniósł.
Kiwnęła głową.
- To co, na czym skończyliśmy, Percy? Jedzenie? Gdzie ono jest? Dan, może przetestujemy, jak to cacko sprawdza się jako krzesło elektryczne?
- Przenieśliśmy je na statek! Nie róbcie tego! Dolny pokład, trzeba iść korytarzem do końca…
- Świetnie. – klasnęła w dłonie. Odczepiła chłopaka od pasów. Zakołysał się lekko i upadł na ziemię. Próbował wstać, ale zamiast tego jęknął z bólu.
Dan wyciągnął krótkofalówkę.
- Połącz się z Barbie, Chantal jest zajęty.
Kiwnął głową.
- Barbie, potrzebujemy kilku strażników. Odbiór.
- Ile dokładnie? Odbiór.
Deborah przejęła krótkofalówkę.
- Niech dwóch pojedzie ciężarówką pod zatokę. Jest tam przepołowiony statek, trzeba wynieść z niego jedzenie. Podeślij mi do piwnicy dwóch dobrze strzelających, muszę eskortować Percivala do Uzdrowicielki. Bez odbioru.
Chwilę później znów zobaczyła Michaela i Stewarta. Przyjechali taczką, do której wrzucili poranionego Percivala. Deborah zakleiła mu usta taśmą.
- Zawieźcie go do Uzdrowicielki. Nie pozwólcie im rozmawiać, bądźcie blisko. Jeśli Lacie zagrozi, że inaczej go nie uzdrowi, zabierzcie go z powrotem. Nie zależy mi na nim, może się wykrwawić.
Deborah zgarnęła plecak.
- Dan, mógłbyś mi pomóc z tym krzesłem?
Podnieśli je, próbując nie kaleczyć rąk. Dzieciaki na ulicach patrzyli na nich ze zgrozą. Szli w kierunku getta.
„Zanotować – ustanowić poranne i wieczorne godziny policyjne”
Jeden z bloków nie daleko zamkniętego osiedla, był prawie nietknięty przez ogień. Weszli do niego, a Deborah ustawiła krzesło w słodkim, różowym pokoiku z różyczkami na tapecie.
Z półki wzięła białą kartkę i zanotowała na niej drukowanymi literami:
NIE DOKARMIAĆ ZWIERZĄT
Na zewnątrz spotkali się z Michelle, pilnującą szlabanu i chłopakiem, którego Deb nie kojarzyła. Przylepiła kartkę na szlabanie, śmiejąc się głośno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 19:11, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) przedpołudnie.

Minęła godzina, a Lacie siedziała z dala od innych, razem z Neą. Właśnie straciły część swojej rodziny. Najmłodszą część. Małego Leana i małą Rose. Przez tą godzinę zdążyła uleczyć swoje rany jedną ręką.
- Nea... - Lacie oparła głowę na jej ramieniu. Nea zawsze była od niej silniejsza i bardziej na wszystko odporna. - Przepraszam.
Nea sporzała na nią ze smutkiem. Widziała, że jej kuzynka została zniszczona psychicznie.
- Nie załamuj się, Lacie, tylko nie to. - poprosiła, a Lacie skinęła głową.
- Odpłacimy im się za ich śmierć. - oznajmiła ponuro.
- Oczywiście, że tak. - wycedziła Nea.
- Myślisz, że znaleźli już jedzenie? - zapytała zaniepokojona Lacie. - Może trzeba było im powiedzieć na samym początku...
Usłyszeli trzask otwieranej bramy i Lacie skrzywiła się.
Przyszli mnie dobić?
Dwóch chłopaków z taczką, na której znajdował się ranny Percival zatrzymało się przy siedzących mutantach.
- Chodź tutaj, Uzdrowicielko. - rozkazał jeden, wywalając chłopaka na ziemię.
Lacie westchnęła i wraz z Neą podeszły na kolanach do reszty.
- Ulecz go.
Uzdrowicielka podeszła bliżej, dotykając ramienia rannego. Jęknął z bólu.
- Percy... - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć zdania, bo jeden z chłopaków szturchnął ją nogą.
- Żadnych rozmów.
Lacie przygryzła wargę i w milczeniu zajęła się ranami Percivala. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się, chcąc dodać przyjacielowi otuchy. Patrzył na nią z bólem, przenosząc wzrok z jej twarzy na cement.
Wiedziała co do niej czuł, i choć nie odwzajemniała jego uczuć, doceniała to. "Kto?" - zapytała bezgłośnie.
Gdy skończyła Percy wstał, a na odchodnym pochylił się, całując ją lekko w policzek.
- Deborah. - szepnął jej do ucha, a Lacie zatrzęsła się ze złości.
- Ej!
Lacie patrzyła jak odchodzi z dwoma chłopakami i miała nadzieję, że się nikomu się nie narazi.
Parę minut potem coś zatrzeszczało w jej koszulce.
- Krótkofalówka? - zapytała cicho zdumiona Sophie. - Przecież wszystko nam zabrali.
- Osłaniajcie mnie. - mruknęła Lacie, wyciągając ze stanika małe urządzenie. Uśmiechnęła się złośliwie, a Sophie objęła ją ramieniem udając pocieszającą.
- Lacie, odbiór.
- Jay. Masz jakiś...
- Lacie! - pisnęła Julie.
Uzdrowicielka czym prędzej schowała krótkofalówkę z powrotem, oddychając głęboko. Mający na nich oko strażnicy odwrócili się, zajmując sobą, a Lacie zaklęła.
- Jestem głodna. - stwierdziła Julie. - Czy dostaniemy jedzenie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 19:14, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 19:48, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, 8 lipca, przedpołudnie.

Ethan prychnął, po raz kolejny już tego dnia.
- Mówiłem, że tak będzie? Nie, ależ skąd, wygramy.
Strażnik warknął na niego, także już po raz kolejny.
- Dobra, dobra. Już jestem cicho.
McSyer przewrócił oczami i wpił wzrok w Lacie. Ta odpowiedziała mu wzruszeniem ramion.
Gdyby ramiona Ethana nie były zabetonowane, wzruszyłby nimi, zastanawiając się nad domyślnością białowłosych dziewczyn o nazwiskach na "V".
Chłopak pochylił się do dołu, udając, że zwija się z bólu, jak kilka osób w pokoju. Syknął nawet kilka razy, pisząc nosem po kurzu i pyle, znajdującym się na podłodze. Jednak, jako że jego nos nie był przystosowany do pisania, wyszło mu mniej więcej coś takiego:
CIHO BYC. JA OWROCE UAGA TY ROZAJ... RER... ROZMEA... TZM. GADAJ.
Lacie przez kilka sekund odczytywała napis, potem kiwnęła głową. McSyer dmuchnął na podłogę, wzbijając w górę tuman kurzu.
Strażnicy odwrócili się.
- Ej, co ty robisz!?
Oboje podeszli do niego i nachylili się nad nim, tupiąc w jego betonowy blok i kopiąc po żebrach. Ethan starał się wrzeszczeć z bólu najgłośniej jak mógł, co tylko prowokowało strażników do dalszego kopania.
Powrót do góry
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 20:03, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) przepołudnie

- Jestem głodna. - stwierdziła Julie. - Czy dostaniemy jedzenie?
Sophie i Lacie w tym samym momencie na siebie spojrzały.
- Nie wiem. Pójdę się spytać. Lacie, idziesz ze mną?
Dziewczyna kiwnęła głową i obie ruszyły w stronę strażników. Długo zajęła im wędrówka. Po paru minutach ledwo dowlekły się do ogrodzenia.
- EJ! CHCEMY JEŚĆ! - krzyknęła Sophie, wychylając się przy tym przez siatkę.
Jeden ze strażników podszedł do dziewczyny i oderwał przyczepioną z drugiej strony ogrodzenia kartkę. Zaśmiał się złośliwie i pokazał ją Sophie i Lacie.
NIE DOKARMIAĆ ZWIERZĄT
- Czyli zdechniemy z głodu, tak? - spytała kpiąco Lacie.
- Jeśli nie zrozumiałaś to mogę ci to wyjaśnić inaczej. - chłopak warknął, podnosząc dłoń, w której trzymał pistolet.
- Dobra, dobra. - mruknęła. - Chodź, Lacie.
Obie zaczęły mozolną wędrówkę. Po paru minutach wróciły do swoich towarzyszy. Sophie myślała, że jej ręce zaraz odpadną od reszty ciała.
- Nie ma szans. Nie wiem, ale chyba jesteśmy skazani na śmierć głodową.
Usiadła obok Julie i i wyciągnęła nogi do przodu.
- Ręce mi zaraz odpadną. - burknęła. - Mam już tego dosyć. A jeszcze pół dnia tutaj nie przesiedzieliśmy.
Chwilę siedzieli w milczeniu.
- Mam pomysł. - odezwał sie dotąd milczący Ethan. - Chodźmy do pokoju. Po drodze opowiem wam, co mi przyszło na myśl.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 20:04, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 20:16, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, 8 lipca, przedpołudnie.

Lacie wsadziła rękę pod koszulkę, ponownie wyciągając krótkofalówkę. Zerknęła jeszcze raz w stronę strażników, jednak byli zbyt zajęci Ethanem. Odczołgała się trochę dalej i położyła krótkofalówkę na ziemi, nachylając się w jej stronę i przykrywając włosami.
Trzask.
- Jay, odbiór!
- Daruj sobie ten odbiór.
- Jay, mam mało czasu, do cholery. - powiedziała, zniecierpliwiona. - Wiesz, gdzie jesteśmy?
- Wszyscy wiedzą. - usłyszała ponury głos Jaydena. - Będę próbował was stąd wyciągnąć, ale musi minąć parę dni, jasne? Co tam się dzieje?
- Ethan. - ucięła Lacie. - Boże, Jay, Sonic! Skontaktuj się z nim! Masz już pomysł?
- Uwolnienie was jest moim jedynym pomysłem. - odparł niepewnie. - Jesteście najsilniejszą grupą w Michaeltown, resztę zrobicie wy.
Lacie niepewnie zerknęła do tyłu, dając znak Ethanowi, by udawał dalej.
- Nie! Trzeba odwrócić jakoś uwagę wszystkich, jak najdalej od nas, jasne? Zanim uleczę... Jeśli uleczę dłonie wszystkich minie trochę czasu.
- Rozumiem. Zrobimy co się da, jasne? Ale nie obiecuję, że się uda.
- Zróbcie coś, bo tu jesteśmy bezradni. - warknęła Lacie. - I...
- Co?
- Uważaj.
Następną rzeczą jaką usłyszała było jakieś szuranie i głośny trzask. Czym prędzej schowała krótkofalówkę z powrotem do stanika i odwróciła się w stronę zamieszania.
- Zostawcie go, wy idioci! - wrzasnęła, zbliżając się. Strażnicy na odchodne jeszcze raz kopnęli Ethana i odeszli, wracając do swoich zajęć. Lacie podeszła, podpierając się jedną ręką o podłogę i usiadła obok nieco poobijanego chłopaka, dotykając go rękoma, momentalnie uśmieżając ból, jeśli takowy odczuł.
Pochyliła się nad nim lekko.
- Dzięki za odwrócenie uwagi.
- I co?
- Będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Oczywiście, jeśli nas do tej pory nie zabiją...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 20:17, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:28, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca), przed południem

- Nea Vane - warknął Chantal. Ciemnowłosa podniosła wzrok i gapiła się na niego obojętnie. - Idziesz ze mną.
Lacie, Sophie i parę innych osób spojrzało na nią z paniką.
- No to pa - mruknęła. Czuła się wyprana z wszelkich emocji.
"On nie żyje. On nie żyje. On nie żyje. On nie żyje. On nie żyje", powtarzała jak mantrę.

*dwadzieścia minut później*

Usłyszała szloch Lacie z okna, kiedy popychając ją, wyprowadzili z powrotem na plac. Nie była pewna, czy to co z nią zrobili było ich oddolnym przejawem, czy nakazem z góry.
Dość, że wzbudzała niemałą sensację.
Upletli z drutu coś na kształt obroży i założyli jej na szyję, tak, że nie mogła ruszać głową, żeby się nie pokaleczyć jeszcze bardziej. Do obroży przyczepili gruby, dwumetrowy sznur.
Teraz wśród drwin i śmiechów prowadzili ją przez miasto. Nea zataczała się. Zabetonowali jej postrzeloną wcześniej rękę. Ból był nie do zniesienia.
Zacisnęła zęby i zaczęła zgarniać gruz.
Jakiś dowcipniś z tłumu zapytał ją:
- Ej, piesku, umiesz aportować?
Rzuciła mu chłodne spojrzenie jej ciemnych oczu, ale chłopak nie stracił rezonu. Po chwili rozpoznała Michaela, chłopaka, który pociągnął za spust.
Zagotowało się w niej. Odetchnęła głęboko. "Nie mogę stracić nad sobą panowania. Zabiją Emily".
- Hau, hauuu! - wyśmiewał się. Po chwili podniósł z ziemi patyk i z okrzykiem:
- Aport! - rzucił w jej stronę. Wszyscy zamarli, kiedy patyk zatrzymał się w powietrzu. Szczęknęła odbezpieczana broń. Mutanci nie mogli używać swojej mocy.
Nea dyszała ciężko, z trudem hamując się, żeby nie rzucić patykiem i nie rozpłatać tamtemu gardła.
- Jestem spokojna - mruknęła i opuściła patyk.

*pięć godzin później*

Cały gruz z ulic został sprzątnięty w jedno miejsce w parku, gdzie tworzył 4 metrową hałdę. Nea też jako tako ogarnęła domy. Ostatecznie sytuacja nie prezentowała się tak źle. Doszczętnie spłonęła 1/3 Michaeltown, w pozostałej części dało się mieszkać z większym lub mniejszym bezpieczeństwem. Niektórzy zaczęli już 'przerabiać' sklepy i biura na mieszkania.
Posterunek policji wciąż stał, remiza strażacka również, chociaż większa część asortymentu spłonęła.
- Teraz szpital - zarządził Chantal, ciągnąc za sznur. Drut boleśnie wpił się w jej skórę. Nea wrzasnęła z bólu. Przydreptała do szpitala. Za nimi wciąż podążał tłumek gapiów. Bądź co bądź nie co dzień spotyka się kogoś o telekinektycznych zdolnościach.
Nea zmierzyła szpital ponurym spojrzeniem.
- Tam tą trupy. Co najmniej pięć - powiedziała do Chantala. Ten wyszczerzył się.
- Pech. Zawalaj tę ruderę.
- Tam. Są. Trupy. - Wycedziła przez zęby. Po zacieśnieniu się drutu poznała, że chłopakowi niezbyt spodobała się ta odpowiedź. Uniosła prawą, niezabetonowaną rękę.
Ktoś krzyknął, kiedy czteropiętrowa, zwęglona konstrukcja runęła z hukiem, wznosząc tumany pyłu i popiołu.
Nea zatoczyła się wyczerpana, ale Chantal bezlitośnie ciągnął za sznur, prowadząc ją z powrotem do getta mutantów.

[MT] W tym samym czasie - Matson

Przyglądała się ponuro losowi Nei Vane. Jej przydzielono rolę wykopywania grobów.
- Wystarczy masowy, nie będziemy się cackać - powiedziano jej. Kiedy odpyskowała, złamano jej lewą rękę. Na szczęście, kościół w Michaeltown nie był ukończony. Na placu budowy była mała koparka.
Matson uparcie jednak wykopywała pojedyncze groby.
Robiła to nieprzerwanie od rana. Dochodziła druga, kiedy skończyła. Kilkanaście innych osób niedaleko znosiło wciąż kolejne zwłoki. Kiedy Matson wytoczyła się z koparki, podszedł do niej Freddie. Miał paskudne oparzenia, dlatego oddelegowano go do papierkowej roboty.
- To już chyba wszystkie - mruknął. Matson otarła łzę, patrząc na rzędy zwłok. Połowa była zakrwawiona od kul, noży i innej broni. Drugiej połowy nie dało się rozpoznać.
- Co właściwie robisz? - zapytała, kiedy Fred pochylił się nad swoim clipboardem.
- Lista nazwisk - mruknął. - Od rana identyfikuję zwłoki, sprowadzam ludzi do identyfikacji, albo przyjmuję zgłoszenia zaginięć.
- Boże. Połowy tych dzieciaków... - głos się jej załamał, patrząc na czarne, zwęglone szkielety.
- Właśnie.
Dwanaście przydzielonych do tego zadania osób zaczęło składać ciała w wykopanych grobach. Były one krzywe i niezbyt głębokie, na najwyżej 2 i pół metra. Matson dostrzegła, że zrobili oni też krzyże z kawałek desek zwiniętych z budowy kościoła.
Akurat, kiedy Nea kończyła swoją pracę, oni kończyli swoją.
Rzędy świeżo usypanych mogił, przy każdej zbity z pomalowanych na biało desek krzyż. Niezależnie od wyznania. Tylko na połowie z nich widniały nazwiska i wiek.
- Wiesz może, ile dzieci tu mieszkało? I w Grantville?
- Wiem - powiedział Freddie. - Na początku robiliśmy spis. W Michaeltown od początku Nowego Świata pozostało 621 dzieciaków. Sądzę, że w Grantville około 300.
- Ile... - głos znowu się jej załamał, tak, że nie była w stanie dokończyć zdania. Fred jednak zrozumiał.
- 219 ofiar.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 20:39, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) przedpołudnie

Kiedy strażnicy sobie poszli, Sophie podeszła do Lacie i Ethana i usiadła obok nich na podłodze.
- I co?
- Jay powiedział, że musi minąć parę dni zanim nas stąd uwolnią. - odpowiedziała Lacie.
Sophie wzięła głęboki oddech i głośno go wypuściła.
- Ja tu już jutro zdechnę. - wywróciła oczami.
- Damy radę. - uśmiechnęła się Uzdrowicielka.
Nagle przerwało im skrzypnięcie drzwi. Kiedy się uchyliły do pokoju wleciała jakaś paczka i momentalnie drzwi zamknęły się z głośnym hukiem. Lacie podniosła ją i przyłożyła bliżej oczu, aby sprawdzić zawartość.
- Wow, ludzie, sukces! Mamy 7 krakersów! - krzyknęła Lacie i zaczęła machać paczką. Cała siódemka podeszła do Uzdrowicielki, a ta każdemu wkładała do buzi po jednym krakersie.
- Nie ma to, jak być karmionym przez Uzdrowicielkę. - zaśmiała się Alyssa.
Dziewczyna również zaczęła się śmiać.
- Lacie, a ty nie jesz?
- Nie, nie jestem głodna. - kiedy to powiedziała, Sophie uniosła brew nad lewym okiem. - Julie, chodź. Ty musisz zjeść więcej.
Dziewczynka podeszła do Lacie i otrzymała drugiego krakersa. Cała szóstka powoli delektowała sie posiłkiem, bo wiedzieli, że będzie to ich jedyny w tym dniu.
- Musimy wytrzymać jeszcze parę dni, rozumiecie? Musimy. A później się stąd wyrywamy. - Lacie zaśmiała się złośliwie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 20:46, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:47, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, popołudnie - Stewart

Stewart odprowadził Percivala, podziurawionego niczym szwajcarski ser, do Lacie. Wymienił krótki uścisk dłoni ze strażnikiem pilnującym mutantów i zmienił z nim wartę. Łącznie odmieńców pilnowało piętnaście osób, rozstawionych wkoło budynku jak i w środku. Wszyscy mieli broń palną, paralizatory i pałki policyjne. Każdy intruz, który szedł w ich stronę był sprawdzany przez lornetkę - jeśli to nie był ktoś z ich ludzi, natychmiast do niego strzelano - czy to ciekawskie małe dziecko, czy przypadkowy przechodzień. Dostali stanowczy nakaz i się do niego stosowali.
Dochodziło południe, a mutanci byli głodni, dotychczas rzucili im tylko kilka krakersów. Chwilę później Deborah przyniosła dla niej dwa duże koryta dla świń, z krzywo obitych desek. Widocznie ktoś zrobił je własnoręcznie.
Włożyli do nich niedojedzone resztki, to co znaleźli w domach i w koszach na śmieci. Zalali wodą.
Wynieśli koryta na główny plac na osiedlu mieszkaniowym.
- Wyprowadźcie ich. Bez odbioru. - zakomunikował Stewart do jednego ze strażników w środku.
Chwilę później wszyscy stali na placu.
- Gdzie jedzenie? - spytała najmłodsza dziewczynka.
Stewart uśmiechnął się i wskazał ręką koryta.
- Szef kuchni poleca!
Wszyscy się skrzywili.
- Nie będę tego jeść - odezwała się Clarissa.
- Ja też nie - poparła ją Lacie.
- No cóż, chyba nie sądzicie, że podamy wam noże, widelce i kotleciki, prawda? Zresztą niczego innego nie dostaniecie, a nawet jeśli, to z betonem nie dacie rady niczego wziąć do ręki. Będą tu stać do 21. To obiad, kolacja i podwieczorek. Smacznego!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Nie 20:48, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 20:59, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) południe.

Gdy wprowadzili Neę Lacie wybuchnęła płaczem, po raz trzeci w tym dniu, choć jeszcze nie dobiegł końca. Chantal zdjął z jej szyi coś na kształ obroży i wepchnął ją z powrotem do pokoju, po czym wyszedł. Lacie zaczęła trząść się ze złości. Najpierw ją pobił a teraz zrobił coś takiego Nei.
Ale to niesprawiedliwe! Ja mogę się wyleczyć, a oni...
- Zabi-biję go. - zaszlochała, gdy wyczerpana Nea opadła na podłogę. Lacie podczołgała się do kuzynki, kładąc jej głowę na swoich kolanach.
Chantal znajdował się na dokładnie drugim miejscu jej czarnej listy. Pierwsze miejsce zajmowali ex aequo Deborah, Dan i Nerine.
- Nea. - załkała Lacie, głaszcząc jej włosy, podczas gdy wyczerpana dziewczyna zaczęła odzyskiwać siły. Pochyliła się nad kuzynką, dotykając czołem jej głowy. - Musimy jeszcze trochę wytrzymać. - powiedziała cicho. - Ale... Ale bo-boję się, że um-umrzemy do tego czasu.
- Nie płacz. - poprosiła cicho Nea, na co Lacie rozpłakała się jeszcze bardziej.

*popołudnie*

- No cóż, chyba nie sądzicie, że podamy wam noże, widelce i kotleciki, prawda? Zresztą niczego innego nie dostaniecie, a nawet jeśli, to z betonem nie dacie rady niczego wziąć do ręki. Będą tu stać do 21. To obiad, kolacja i podwieczorek. Smacznego!
Lacie, już zupełnie uspokojona uniosła dumnie głowę.
- Trudno, umrę tu sobie. Poza tym tu pewnie pływa gdzieś jakieś mięso, a ja jestem wegetarianką. - powiedziała głośno, na co Stewart wzruszył ramionami. - A wy zamierzacie to jeść? - zapytała pozostałych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 21:00, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:27, 10 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 8, rano

Effy wpatrywała się w pusty oczodół Nerine. Próbowała odwrócić wzrok, jednak nie mogła. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w miejsce gdzie powinno być oko Nerine Devein. Dziewczyna, widząc jej reakcję ponownie zasłoniła prawy oczodół. Czekała na odpowiedź.
- Czyli chcesz opuścić Michaeltown. Czytasz w moich myślach, Devein. Ja również chciałam stąd wyjechać już na zawsze. Myślałam nad elektrownią, ale...sama nie wiem. To chyba nie jest miejsce dla mnie. Jednak zanim odejdę chciałam się upewnić, że żyjesz. Dlatego tu przyjechałam. Widzę, że się dogadamy.
Effy uśmiechnęła się i podała dłoń przyjaciółce. Nerine odsłoniła oko, ale tym razem Malone nawet nie zareagowała.

[Michaeltown - dom Effy] Dzień 8, rano - Hayley

Rudowłosa siedziała na kanapie karmiąc niemowlaka butelką. Kiedy uciekały z Grantville zdążyła zapakować do samochodu większą część zapasów z przedszkola. Jednak wiedziała, że w końcu to nie wystarczy.
Bała się dzieciaków z Michaeltown. Nie bała się o siebie, bardziej chodziło jej o dzieci. Słyszała od Des co stało się w mieście i wiedziała, że mieszkańcy przegranego miasta będą pragnąć zemsty. A wtedy ucierpią nawet dzieci.
"Tak jakby to była moja wina, że psycholom z Grantville zachciało się pozabijać bachory"
Hayley była przywiązana do obu miast. W Michaeltown miała swój dom, swoich przyjaciół i swoje ukochane miejsca. Co miała poradzić na to, że jej siostrze kretynce zachciało się wyjechać? W Grantville natomiast dostała po raz pierwszy własną pracę. Była odpowiedzialna za dzieci. Dwadzieścioro dzieciaków, które teraz siedziały w jej domu. Na dodatek to w Grantville poznała Travisa, którego darzyła sympatią.
Lily jednak ani trochę nie darzyła poprawczaka uwielbieniem. Hayley widziała jak była przerażona widząc stan Michaeltown. Była prawie pewna, że gdyby wybuchło powstanie, blondynka stanęłaby po stronie powstańców.
Z niepokojem odłożyła malucha i poszła w stronę kuchni, gdzie spotkała Lily. Blondynka siedziała obok Travisa bezmyślnie wpatrując się w ścianę. Glen już dawno odzyskał przytomność i opierając się o szafkę szarpał za końcówkę bandaża. Dessy robiła właśnie kawę.
Ruda usiadła obok nich i spojrzała wyczekująco na koleżankę. Lily wymamrotała coś pod nosem po czym podniosła się z krzesła.
- To chyba oczywiste, że nie możemy tu zostać.
- Niby czemu? Jesteśmy z Grantville, nie mogą nam nic zrobić. - stwierdził Travis.
- Boże, czasami jesteś taki niedomyślny. Cały czas miasto jest w stanie zagrożenia. W każdej chwili może dojść do kolejnych walk. I co wtedy zrobisz z tymi dziećmi?
Chłopak wymruczał jakieś przekleństwo i przeniósł wzrok na Glena.
- Więc co powinniśmy zrobić? - rzucił w jego stronę.
- Czemu patrzysz na mnie?
- Zdawało mi się, że to ty jesteś tu najstarszy.
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale w zaistniałej sytuacji nie ma to nic do rzeczy. - chłopak uśmiechnął się przyjaźnie.
Hayley nie słuchała. Zastanawiała się, gdzie mogą wyjechać. Było oczywiste, że nie mogą tu zostać. Mogli wrócić do elektrowni, tak jak planowała Effy, jednak czy tam znaleźliby cokolwiek do jedzenia?
Teraz właśnie przydałaby się jej siostra. Ona przynajmniej wiedziałaby co robić.
"Myśl, Hayley, myśl"
Dziewczyna wyszła z kuchni i skierowała się do pokoju ciotki. Annie Richardes była pasjonatką podróży i w swojej małej biblioteczce trzymała mnóstwo map i zdjęć krajów w których była lub które zamierzała odwiedzić. Hayley znalazła to czego szukała. Znalazła mapę Michaeltown i okolic. Wzięła do ręki ołówek i zakreśliła punkty, gdzie wiedziała o istnieniu bariery. Zaczęła je ze sobą łączyć. Idealny okrąg z elektrownią pośrodku.
"A to ciekawe..."
Zabrała ze sobą mapę i zaniosła do kuchni. Grupa zgromadziła się przy stole, a Hayley zaczęła po kolei pokazywać miejsca, gdzie mogliby wyjechać. Nagle do domu wpadła Effy uśmiechając się szeroko.
- Zabieramy was na wycieczkę, kochani!
Dzieciaki w salonie zaczęły piszczeć i Hayley szybko tam pobiegła. W drzwiach mieszkania stał Tony. Jednak to nie postać chłopaka wzbudzała strach, tylko Nerine Devein. To na jej widok maluchy tak zareagowały. Na widok jej oczu. A właściwie brak jednego z nich.
Ruda poczuła jak zbiera się jej na wymioty. Nigdy nie mogła patrzeć chociaż na krew, a co dopiero na coś takiego. Odwróciła się spuszczając wzrok. Była pewna, że na twarzy władczyni upadłego Grantville pojawił się złośliwy uśmieszek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Rudzik dnia Nie 21:42, 10 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Char
Xavier Zake, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:36, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca) południe.


Julie obejrzała uważnie zawartość koryt. Nie było tam nic ciekawego, wręcz przeciwnie, resztki były zapleśniałe.
Ale przecież musiała coś zjeść, żeby mieć siłę.
Musiała mieć siłę.
Dziewczynka była wybitnie niezadowolona.
Parsknęła.
- Nie zamierzam tego jeść, to oczywiste - mruknęła. - Ale jeśli będę musiała, to zjem to.
Reszta jedynie zerknęła na nią z niesmakiem.
"Mogą sobie patrzeć, jak zgłodnieją, to będą wcinać się nawzajem."
Klapnęła na ziemię. Na razie nie zamierzała nawet tknąć "jedzenia".
Dla pocieszenia wyobraziła sobie małego kotka, który zaczął wesoło podrygiwać wokół zabetonowanych.
Nie rozumiała, jak oni mogą być tacy głupi.
Najpierw wojna, mnóstwo rannych i zabitych, którzy będą śmierdzieli przez dłuuugi czas.
Teraz to całe betonowanie.
Przecież Julie potrafi być grzeczna.
Żeby nie było tak smutno, mała zaczęła śpiewać:
- Hit the Road Jack, and don't you come back,
No more, no more, no more, no more.
Hit the Road Jack, and don't you come back no more.
What'd you say?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:05, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, popołudnie - Stewart
„Żołnierze” co piętnaście minut zmieniali się miejscami, chodząc w kółko osiedla lub sprawując pieczę nad mutantami. W między czasie wymieniali się uwagami co robili więźniowie, jak się zachowywali i czy coś wzbudziło podejrzenia.
Stewart myślał, że zajmie miejsce na rogu osiedla, a tymczasem skierowano go do bloków na poszukiwanie jedzenia i ostrych narzędzi. Brał wszystko od noży kuchennych po pinezki i wsypywał do gigantycznego worka na śmieci. Jego czas wydłużono do godziny tak, żeby przeszukał jak najwięcej. Potem zmienił się wartą, idąc na stanowisko na tyłach.

[MT] 8, późne południe - Deborah
Deborah połączyła się z Chantalem.
- Świetnie się bawię. Przyprowadź mi Sophie, jestem w pierwszym bloku od północnej strony getta, mieszkanie 23. Niech eskortują ją cztery osoby, jest niebezpieczna. Bez odbioru. – rzuciła.
Chwilę później pojawiła się Sophie, ciągnęta na „smyczy”. Jeden z chłopaków szybko ją odpiął.
- Cześć.
- Czego ode mnie chcesz?
- Wszyscy dzisiaj jacyś tacy nie w sosie! Zapraszam do kuchni. A wy dwaj, będziecie pilnować drzwi, raz, raz.
Sophie przeszła do kuchni, targając za sobą ciężkie bloki. Zaburczało jej w brzuchu.
- Połóż się na stole.
- CO?! Nie bę…
Deborah westchnęła i wyciągnęła krótkofalówkę.
- Chantal, czy twoi mają Emily T?
- Taa, kręci się tu gdzieś z Michaelem i Danem…
- Sophie nie chce mi tu…
Dziewczyna zaklęła pod nosem i pośpiesznie położyła się na stole.
- Nie ważne – syknęła Deborah do krótkofalówki. – Na brzuchu, skarbie.
Przekręciła się.
- Chłopcy, przywiążcie ją.
Deborah podeszła do szuflady i wyciągnęła z niej wałek, stojąc tyłem do Sophie. Potem obróciła się w jej stronę i wdrapała na stół, siadając na tamtej okrakiem.
- Co ty…
- Inspirowałam się torturą, wymyśloną przez hiszpańską inkwizycję. Nazwali ją hiszpańskie łaskotki. Mieli dziwne poczucie humoru, naprawdę. Przykro mi, że nie jestem wierna oryginałowi, ale tu naprawdę trudno znaleźć kolce!
Zaśmiała się.
- I nie próbuj sztuczek z mocą – szepnęła jej do ucha. – Bo poleję rany sokiem z cytryny albo każę zabić Emily. Nie zawaham się.
Deborah wyjęła z ozdobnej pochwy nóż, przecinając nim koszulkę Sophie. Złapała za wałek, na który zawinęła drut kolczasty.
- To za wiertarkę – syknęła.
Zaczęła powoli przejeżdżać wałkiem po plecach dziewczyny. Deborah była pewna, że krzyk Sophie było słychać w gettcie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:31, 10 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, popołudnie

Płynęli na statek motorówką. Wszyscy dwójkami. On z Deb
- Wiesz, nie wiem dlaczego wszyscy się mnie tak boją. No wiesz, on nawet nie chciał spróbować z elektrycznym krzesłem- zwrócił się do Deb i oboje wybuchnęli śmiechem.
Gdy już byli blisko statku dotarł do nich bardzo intensywny zapach.
- K*rwa co tak cuchnie?
- Po prostu geniusz. Lacie Team! - powiedzial sarkastycznie. - Jakieś ciała się rozkładają.
Dopływając zakryli sobie nosy.
- Ja z Danem znajdziemy jedzenie i zaczniemy je przynosić, a wy znajdzcie te trupy. Albo coś na zapach. Chyba nie ma sensu tracić czas na ich wynoszenie. Nie teraz.
Po kilkunastu minutach razem znaleźli jedzenie. Było tam, gdzie wskazano.
- Trochę tu tego jest- po czym Dan zabrał dwa worki i przenósł je na motorówkę. Deb zrobiła to samo. Reszta już na nich czekała.
- Chyba musimy wytrzymać. Nie ma sensu ich zabierać i tracić czas.
Po czym wszyscy ruszyli do magazynu. Każdy zabierał po worku albo dwóch i pakowali je na motorówki. Motorówka, którą przypłynęli była już pełna.
- Deb, mam ochotę złożyć Lacie i przyjaciołom wizytę. Co ty na to?
- Właściwe to jeszcze z nimi nie rozmawailiśmy.
- To my wpakujemy to jedzenie do ciężarówki. Tam stają nasi z bronią, więc spokojnie. My już tutaj nie wpadniemy. Ale miejsce macie podane. Jak nie to się skontaktujecie. Idzemy odwiedzić zwierzątka.
Wsiedli na motorówkę. Dobili do brzegu i wpakowali żywność do ciężarówki.
*jakiś czas później*
Dan przy wejściu spotkkał Michelle, która uczyła Jenny strzelać.
Wszyscy siedzieli na zewnątrz patrząc się na koryta.
- Witajcie kochani!


Załóżmy, że działo się to po wizycie Sophie. xD
M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 23:04, 10 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 8, późny ranek.

Nerine pomału przeszła się po pokoju. Wszystko ją niemiłosiernie bolało. Lacie miała jej pomóc? Prychnęła. Wiedziała, że są bóle, których uzdrowicielska ręka nie wyleczy.
Sięgnęła po białą kartkę i długopis po czym zaczęła pisać. Był to jej oficjalny list pożegnalny. Schyliła głowę po czym odsunęła kartkę i jeszcze raz przeczytała tekst.
Drodzy przyjaciele i reszto.
Nerine Devein wypada. Wybaczcie, ale nie potrafię już żyć. Wczoraj zdarzyło się... dużo. Niektórzy widzieli co ze mnie zostało. Nie mam oka. NIE MAM. Nie potrafię nic już robić. NIC. Moja psychika chyba padła. Nie wiem nic. Nie wiem nic! Wyjeżdżam jak obiecałam. Wracam do Grantville. Dziwne co nie? Grantville nadal istnieje! Zamierzam odnowić utracone ziemie. Ha ha, pisze jak psychol. Muszę odwiedzić też psychiatryk oczywiście! Tam to ja długo powinnam siedzieć. Ma ktoś psychotropki? Trzymajcie się dobrze. Co jakiś czas będę przyjeżdżać o ile będziecie chcieć... Mam nadal swoją krótkofalówkę, nie? Cóż, kilka miłych słów... Deborah, Chantal, Barbie... oddaję wam pałeczkę władcy. To nie dla mnie. Przekażcie Echo, że ma zdjąć clips-in'y, chyba że tak bardzo chce udawać Wielką Nerine... I tak moja reputacja mnie już nie obchodzi. Cóż, chyba mam tyle do powiedzenia. A i przekażcie Neah'owi, że nie wrócę po niego. Jeśli chce to może przyjechać, nie? Co do naszych mutantów... Potraktujcie ich trochę lepiej. Nikogo z naszych nie zabili więc... Może by tak... Tak czy siak wiedźcie, że oni chcą uciec i kiedyś im się to uda. Cholera. Żegnajcie.
Upadła Tygodniowa Władczyni

Przymrużyła oczy. Uznała, że ten tekst się nada i zostawiła kartkę przy łóżku.
Chwilę potem odwróciła się i zaczęła pakować do walizki dawne rzeczy właścicielki domu. Były na nią troszkę za duże, ale to nic. Potrzebowała dużo ubrań.
Pomału ruszyła na dół domu. Musiała zabrać swój plecak czyli cały swój dobytek. Patrzenie na świat jednym okiem nie podobało jej się. Zastanawiała się jak do tego doszło, że wydłubała sobie oko.
Sięgnęła do plecaka i zaczęła tam pomału pakować rzeczy z wojny jak paralizatory, odstraszacze zwierząt, krótkofalówki, noktowizor itd. Jej ubranie było całe w krwi, więc noszenie jego przed dziećmi odpadało.
Nerine wyszczerzyła się do powietrza chowając swój nóż do plecaka i zapinając go. Jeszcze tylko potrzebowała troszkę jedzenia, ubrania w różnych rozmiarach i kilka koców i poduszek.
Wyszła spokojnie na ulicę patrząc na ludzi. Dziwniej wyglądali. Zapewne dlatego, bo na nią patrzyli.
Spowolniła czas i zaczęła wpadać do przypadkowych domów i zabierając po pierwszej lepszej buteleczce leków, kocu i kilku ubraniach. Jeżeli jej plan ma się udać, musiała mieć dużo zapasów.

*20 minut później*

Nerine udało się zebrać dwie walizki ciuchów i koców. Co jakiś czas brała poduszki, chociaż nie one były tak ważne. Leki chowała do plecaka. Jedyną broń jaką miała na podorędziu były pistolety TT w kaburach i łuk ze strzałami jeszcze z wojny. Do tego udało jej się wykraść dużo rolek drutu kolczastego o długości około 300 metrów. Postanowiła zabrać dużo rolek. Musiała specjalnie chować je do trzeciej walizy i plecaków.
"Wszystkie chwyty dozwolone"
Uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się.
"Widzisz Boże... Chyba od początku NŚ złamałam wszystkie twoje przykazania. Teraz czas to odpracować."
Zaczęła nerwowo przyglądać się samochodów. Potrzebowała jeszcze dwóch. Wzruszyła ramionami spoglądając pod jakim domem się znalazła.
Dom rodziny Devein.
Spłonął tylko w małej części. Uśmiechnęła się i szybko do niego wbiegła. Niektóre rzeczy były porozrzucane po domu, inne zniszczone. Ruszyła w stronę pokoju rodziców. Wiedziała, że tam będzie album. Znalazła go i zaczęła przeglądać zdjęcia. Znalazła ich wiele z czasów gdy była dzieckiem. Chciała wziąć tylko kilka zdjęć z siostrą na wypadek gdyby nigdy nie wróciła, co było bardzo możliwe. Gdzie była Nerine były też kłopoty.
Zaczęła przeszukiwać wiele rzeczy w pokoju. Wreszcie znalazła to, czego tak bardzo pragnęła. Aparat fotograficzny. Chciała mieć po prostu aparat.
Brunetka schowała aparat fotograficzny oraz swój album do plecaka. Wszystko ważyło wyjątkowo dużo. Ledwo starczało jej siły na ciąganie trzech waliz, a co dopiero noszenie plecaków. Westchnęła i weszła do pokoju Echo. Znalazła tam dwie pary skrzypiec. Nie wiedziała po co aż tyle ich miała Echo. Złapała obydwie pary i wróciła w stronę domku na King's Road. Choćby przed wyjazdem zostawiłaby siostrze skrzypce, a nie beznadziejny list.
Zostawiła siostrze skrzypce, a jedną parę zabrała ze sobą, jakby bagaż jaki niosła jej nie wystarczał.
Chwilę potem pobiegła do jednej z prawie spalonych apteki w poszukiwaniu czegoś na oko. Przed dłuższy czas przeczesywała aptekę w poszukiwaniu jakiegokolwiek obiektu. Po dziesięciu minutach wydała z siebie radosny okrzyk znajdując idealną [link widoczny dla zalogowanych]. Schowała ją do kieszeni po czym jak najszybciej pobiegła do domu Effy. Tony i właścicielka domu już na nią czekali. Jedyne co teraz potrzebowali to tylko dwa samochody. Gdy weszli do mieszkania, dzieci zaczęły piszczeć na jej widok. Oczodół znowu się odsłonił z powodu włosów z zaschnięta krwią. Chwilę rozmawiała z Effy po czym pobiegła do łazienki się wykąpać. Dwadzieścia minut później grupa siedziała na kanapie obmyślając plan.
- Plan mam taki. Każdy bierze cztery bachory do samochodu. Prowadzić będzie Effy, Glen, Tony, Dess i ja. Poprowadzę przodem.
Grupka wytrzeszczyła na nią oczy.
"Farciarze. Mają dwie gałki."
- Przestańcie! Nie mam tylko jednego oka! Nadal mam moc i dobrze widzę jednym okiem. Nie sądzę by na drogach były korki i nietrzeźwi kierowcy, więc sobie darujcie. Zachowujecie się jakbym była kaleką, a jestem tylko straszydłem z rodu Halloween!
Hayley spuściła głowę. Nerine zjechała wszystkich piorunującym wzrokiem.
- Glen, wybacz za tamto porwanie. Echo ma teraz więcej rzeczy na głowie. Jak tylko skończymy naszą misję to spokojnie wrócisz do Michaeltown, chociaż tego tobie nie radzę.
Uśmiechnęła się złośliwie.
- Radzę wyruszyć teraz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 11:12, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8 lipca, Dzień 8, późne popołudnie

Alyssa siedziała nad korytem.
Nachyliła się nad nim i natychmiast odsunęła krzywiąc się.
-Jak to śmierdzi! - stwierdziła. - Nikt tego nie zje!
Wszyscy tak uważali.
"Przecież powiedzieli, że to na dzisiaj. Chyba, że kłamali. Albo jutro przyniosą nam więcej śmieci."
Powoli wstała i ciągnąc po ziemi blok betonu przeszła pod ścianę.
Cicho łkała.
-To nasz koniec. - mówiła do siebie. - Nie przeżyjemy długo jedząc jednego krakersa dziennie.
Spojrzała na siebie. Była mocno poplamiona krwią.
"Wojna."
Po pewnym czasie przyszli czterej strażnicy i zabrali Sophie.
"Kto będzie następny?"
Już brali Lacie i Neę. Teraz Sophie.
"Została nas czwórka. Ja, Ethan, Julie i Clarissa."
Rozejrzała się.
"Pewnie nie Clarissa ani Julie. One nic nie zrobiły. Może Ethan. Podobno pozamrażał kilka osób przy okazji uwalniania Lacie."
Czy od teraz mieli tak żyć? Bez normalnego jedzenia. Traktowani jak psy. Torturowani. Zakuci w beton.
Opuściła głowę.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk.
"Albo wróciła Sophie, albo kolejna osoba przyszła się nad nami poznęcać."
Nie podniosła głowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin