Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VIII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 17:45, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8 (8 lipca), późne popołudnie

- Korzystajmy z chwili, że pozwolili nam siedzieć na dworze. No i razem - mruknęła Nea.
Minęła godzina, od kiedy ignorowali jedzenie. Vane jęknęła.
- Wczoraj też nic nie jadłam, tkwiłam na tym pieprzonym drzewie. Nie wytrzymam - zaszlochała. Uniosła dłoń i jedzenie delikatnie pofrunęło do góry, kapiąc obrzydliwie. Strażnicy spojrzeli po sobie, niepewni, jak mają reagować. W końcu jeden ze strażników, rudy chłopak imieniem Stewart, podszedł do niej i z całej siły uderzył Neę w twarz. Lacie krzyknęła.
Nea podniosła wzrok. Stała przechylona w lewą stronę, po której to miała zabetonowaną rękę. Z przeciętej wargi ciekła jej krew, a twarz miała ochlapaną pomyjami, które dali im do jedzenia.
Przeszyła Stewarta pogardliwym spojrzeniem, jednocześnie uspokajając się w myślach, na ile sposobów mogłaby go zabić.
- Rozlałeś moje jedzenie - wycedziła. - Teraz nie starczy.
Chłopak roześmiał się pogardliwie i zgarnął z ziemi część jedzenia i rozsmarował jej po twarzy. Nea wyprostowała się z godnością, odrzucając długie, kruczoczarne włosy do tyłu.
- Kiedyś... Kiedyś, gorzko tego pożałujesz. Przysięgam ci - powiedziała i zanim chłopak zdążył wymyślić ripostę, wróciła do swojej jednoosobowej celi.

[MT] W tym samym czasie - Emily Vane

Każde z zakładników zostało zamknięte w jakiejś obrzydliwej piwnicy, oczywiście wszyscy osobno. Emily miała ten fart, że jej piwnica miała maleńki lufcik. Miał kilka centymetrów szerokości, ale to wystarczyło, żeby zobaczyła co kazali robić Nei. Oraz gdy wracała, krańcowo wyczerpana, z poranioną szyją.
Emily osunęła się na podłogę i zaczęła szlochać. Cała dojrzałość, za którą zawsze ją chwalono, wyparowała. Teraz czuła się jak zastraszone, zaszczute zwierzę.
- Ej, stary, jak Deb wróci to mamy przeje**ne - usłyszała czyjś głos zza drzwi.
- Ku*wa, trudno, bez ryzyka nie ma zabawy - odpowiedział Głos 2.
Weszło dwóch chłopaków. Emily cofnęła się pod ścianę. Jeden trzymał nóż i gruby sznur, drugi aparat. "To ten taki, co zdjęcia wychodzą od razu".

*dziesięć minut później*

Chociaż Emily kopała, gryzła i starała się uciekać, dwóm chłopakom udało się ją związać. Jeden kucnął przy niej i chwycił za brodę, żeby się nie ruszała.
- Show czas zacząć.

[Getto] Dzień 8 (8 lipca), pod wieczór

Kiedy strażnik dał jej białą kopertę z ironicznym uśmiechem, Nea była przekonana, że to jakiś list od Deb.
- Skur*ysyny - jęknęła, ze łzami cieknącymi po policzkach. W kopercie były 3 zdjęcia. Na każdym patrzyła na nia błagalnie skrępowana i zakneblowana Emily, ze straszliwie pokaleczoną twarzą.
Nea zawyła z rozpaczy, tłukąc betonowym blokiem o ścianę.
"Zabiję was. Zabiję was wszystkich. Wszyscy zapłacicie, za Leana, za Rosemary. I za cierpienie Emily. Wtedy pożałujecie, że kiedykolwiek stanęłam na waszej drodze", pomyślała, leżąc na podłodze i wyjąc z rozpaczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 18:29, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 8, (8 lipca), późne popołudnie.

Lacie przygryzła wargę, w typowy dla siebie sposób, starając się nie rozpłakać. Najpierw ona, potem Nea, a teraz Sophie.
Lacie bała się. O Alyssę, która siedziała teraz pod ścianą z opuszczoną głową. O małą Julie, która nadal nuciła coś pod nosem. A nawet o Ethana, choć podejrzewała, że chłopak ma więcej siły niż wszyscy oni razem wzięci.
- Jeśli... Ktoś z was będzie chciał.. Jednak coś zjeść, to wyłowię wam to. Nie pozwolę, by nas jeszcze bardziej upokorzyli. - skrzywiła się, spoglądając ze wstrętem na koryta.
Pożałują.
Lacie zacisnęła mocno rękę, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.
W końcu przyprowadzono płaczącą Sophie, z plecami całymi we krwi. Lacie, łkając uleczyła jej rany, żałując, że nie może sprawić, by dziewczyna w jakiś sposób zapomniała o cierpieniu, jakie przeszła. Tak jak w przypadku Percivala, zapytała się cicho "kto".
Usłyszawszy odpowiedź przestała płakać. Zaczęła tworzyć w głowie plany.
Rose...
Tak, zabójczynia jej siostry z pewnością będzie musiała zapłacić za to, co zrobiła.
Za Percivala i Sophie. Za Rose. Za wszystko.
Jeśli uda im się stąd wyrwać... Nawet jeśli wtedy nie dorwą Deborah to Lacie poprzysięgła zemstę, a była pamiętliwa.
Nie ukryje się w ETAP-ie. Pomszczę śmierć Rose, choćbym miała zostać spalona żywcem, tak jak ona. Na jej liście zaczęło pojawiać się coraz więcej imion.
Nerine. Deborah. Dan. Chantal. Effy. Zabójca Leana. Stewart, który znajdował się niedaleko, gotowy zareagować, gdy zrobią coś podejrzliwego albo mu nieodpowiadającego.
Otarła łzy Sophie i zacisnęła zęby.
Wtedy go zobaczyła i ruszyła się gwałtownie, zapominając o cemencie. Nadgarstek wykręcił jej się nienaturalnie i zawyła.
- Witajcie, kochani. - powiedział Dan i przyjrzał się cierpiącej Lacie z pogardą, mieszaną z wściekłością.
- Spier***aj. - syknęła Lacie. - Przyszedłeś się popastwić? To tylko chwilowe, potem na kolanach będziesz błagał o wybaczenie.
Dan wybuchnął ironicznym śmiechem.
- Jesteś pyskata nawet gdy jesteś w - obrzucił ją kpiącym spojrzeniem. - takim stanie. Chyba bardzo chcesz być pierwszą, która spróbuje krzesła elektrycznego...
Jej pogardliwy uśmiech nieco wytrącił go z równowagi.
- Chcę. - powiedziała głośno.
Dan spojrzał na nią niedowierzająco.
- Jasne.
Lacie wstała, unosząc zabetonową rękę i skrzywiła się.
- Żadnego więcej. - wycedziła, wskazując głową niekompletną grupę mutantów. - Wiem, Dan, że bardziej pragniesz mnie. Nienawidzmy się od pierwszego dnia ETAP-u.
Dan przyglądał jej się podejrzliwie.
- Tam mogła być Deborah, Dan. - powiedział cicho Lacie, a twarz chłopaka wykrzywiła się z wściekłości, domyślając się, że mówi o zniszczonym Grantville.
- Nie udawaj bohaterki. Możesz nam zaufać, a my i tak później weźmiemy tą małą, albo... - rozejrzał się i wskazał dłonią Clarissę. - O, tą.
- Jeśli to zrobicie, zabiję się. Nie wiem jak to zrobię, ale zabiję się. A nie wiem czy wiesz, ale wasza władczyni umierała. Pomogłam jej. Co będzie jeśli potem ktoś postanowi się zbuntować i zrobi coś, założmy strzeli w Deborah, zanim ta zdąży go doszczętnie spalić? Biedaczka się wykrwawi, jeśli nie będzie miała szczęścia.
Szantaż emocjonalny. Nie po to zgłębiałam psychikę lu... Psycholi.
- Nikogo z nich, a będę mógł zrobić z tobą co będę chciał? - Dan przez chwilę zastanawiał sie nad tą propozycją i Lacie zobaczyła, że zaczyna mu się to podobać. - I tak mogę.
- Dobrze wiesz, że nie. - westchnęła Uzdrowicielka, a Dan niechętnie przyznał jej rację.
- Myślisz, że jesteśmy głupi? - zapytał nagle Stewart. - Możesz się leczyć!
Co za debil.
- Bez dotykania się, nie. - Lacie wyciągnęła rękę przed siebie, przechylając głowę. - Wiem, że macie ochotę.
I tak mi wszystko jedno.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 18:33, 11 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 20:07, 11 Cze 2012    Temat postu:

[Getto] Dzień 8 (8 lipca), wieczór

Nea siedziała oczywiście w oddzielnej celi. Z jedną ręką wolną i po incydencie z jedzeniem nie chcieli ryzykować. Siedziała więc oparta o ścianę, starając się nie krzyczeć z bólu i rozpaczy.
"To moja wina, że mały nie żyje. Tylko i wyłącznie moja wina. Mogłam nie kazać Emily zastąpić Echo. Wtedy obojga by tam nie było, siedzieliby bezpieczni gdzieś w piwnicach domu".
Pokój był zdecydowanie dziwaczny. Nie było w nim kompletnie nic, prócz jakiejś karimaty, nawet okna. Na suficie dyndała samotna, goła żarówka. "Łazienkę" bez drzwi stanowiła klitka ze zdezelowanym klozetem i przypleśniałym prysznicem, z którego ciekła ciemnobrązowa ciecz.
Usłyszała skrzypnięcie drzwi. Podniosła z wysiłkiem głowę. Do celi wszedł jakiś ciemnowłosy chłopak.
- Co, przyszedłeś mnie torturować? - wychrypiała.
- Nie - odpowiedział łagodnie, szepcąc: - Jestem tu strażnikiem, ale chcę wam pomóc.
Szybko wyciągnął spod bluzy butelkę wody. Nea piła łapczywie. Zostawił jej też bułkę z masłem i kilka krakersów.
- Hej, jak się nazywasz? - zatrzymała go, gdy chciał wyjść.
- Parker.
- Dziękuję, Parker.

[Psychiatryk] W tym samym czasie - Simone Miller

Wybuch rozwalił pół szpitala, ale była to ta część, gdzie były same biura i laboratorium. "Nuudy".
Po tym, jak zniknęli ich gnębiciele - lekarze, tylko 3 osoby wydostały się ze szpitala.
Trudno było ukrywać. Po tylu latach budowania reputacji, Simone zwyczajnie zablokowała wszystkie wyjścia. Szpital miał kupę żarcia, więc żyli sobie nieźle. Pomijając fakt, że leki były szczelnie zamknięte w niezrozumiałych etykietkach.
- Szkoda, że niektórym bez leków odwala - powiedziała do siebie Simone, słysząc dzikie wycie z sali obok. - Hej, mamo.
- Cześć, córciu - usłyszała dziewczyna.
Kate, stojąca w progu, spojrzała na puste krzesło, w które gapiła się Miller.
- Wiesz, nie ma dorosłych, nie wiem czemu.
- To minie, ale jeszcze nie teraz.
- Mówisz tak od 8 dni, mamo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 22:18, 11 Cze 2012    Temat postu:

[Granica Michaeltown] Dzień 8, późne popołudnie.

Grupka podjechała do granicy miasta. Brunetka uśmiechnęła się słabo. Jej wyjazd musiał się przedłużyć z powodu szukania kolejnego drutu kolczastego, kilku telefonów, noży i innych rzeczy, które mogą się przydać. Miała plan. Uśmiechnęła się szerzej. Zbliżali się do wyjazdu z miasta. Dwóch gości znanych jej z widzenia pilnowały go. Wysiadła z samochodu jako pierwsza i jedyna. Podeszła do jednego ze strażników upewniając się, że nie widzi jej oczodołu. Stanęła obok niego uśmiechając się zalotnie.
- Hej panie strażniku. Jak się pan dzisiaj miewa?
Chłopak spojrzał na nią jak na wariatkę, ale odwzajemnił uśmiech.
- Wybacz, nikt nie wyjedzie stąd.
Nie zwróciła uwagi na jego słowa i zaczęła kontynuować namawianie chłopaka do przejazdu.
- Dlaczego? Przecież jestem tylko biedną władczynią Grantville. Nie chcesz minie przepuścić? Mnie?
Strażnik przechylił głowę i pokręcił nią.
- Niestety. Taki rozkaz i już.
Twarz Nerine spochmurniała. Szybko położyła dłoń na grzywce gotowa do odsłonienia oka. Spojrzała zezłoszczona na strażników.
- Kur*a mać, wypuście mnie stąd, kufa! Jadę do Grantville. Mówi ci to coś ciole? Mam przeliterować? G-R-A-N-T-V-I-L-L-E! Takie trudne?!
Chłopak dalej stał niewzruszenie. Wolał się nie odzywać. Chwilę potem odezwał się drugi, wcześniej milczący strażnik.
- Skąd mamy wiedzieć, ze to ty i nie idziesz zabić te dzieciaki?
Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Była gotowa do ataku.
- Tak myślicie?! Nerine idzie zabić dzieci za miastem, bo w mieście panuje super porządek! Po pierwsze, nie morduję! Poi drugie, ja ratuję te dzieci! Czy wy sądzicie, że Michaeltown to dobre miejsce do opieki i wychowywania dzieci? SERIO? Może jeszcze wycieczki na których będę pokazywać spalone trupy, ludzie w betonie lub dziewczyny traktowane jak psy?! Czy wy wszyscy jesteście aż tak poje****?! - wydarła się po czym zaczęła pomału odgarniać włosy sprzed oka. - Po trzecie, prawdziwa Nerine Devein straciła wczoraj oko.
Po ostatnich słowach odsłoniła całkowicie gałkę oczną nachylając się nad strażnikiem i wytrzeszczając oko. Chłopak odskoczył do tyłu z obrzydzeniem. Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Podczas tego dzieci zaczęły piszczeć z samochodu. Widocznie obserwowały ją. Uśmiechnęła się i zastopowała czas wywalając obydwóch strażników na ziemię. Czas wrócił do normy, a strażnicy zaczęli krzyczeć.
- Zamknijcie ryje, kufa! Łeb mnie nadal napieprza! Wypuście nas, albo was rozwalę, muahahaha! - odwróciła się na pięcie i wsiadła do samochodu.
Szlaban podniósł się, a Nerine zaczęła pomału jechać. Jednak zostawiła kierownicę w spokoju i zaczęła machać przerażonym strażnikom. Potem posłała im 'całuski' by na koniec opuścić szybę i przekazać kilka miłych słów z lodowatym spojrzeniem.
- Następnym razem zginiecie jeżeli znowu zaczniecie drzeć ryje na mój widok.
Szyba pomału wzbiła się do góry i samochód Nerine na dobre odjechał. Za nią pojechały samochody prowadzone przez Effy, Tony'ego, Desiree, Glena i Aimee, która pojawiła się chwilę przed wyjazdem. To ona wiozła w samochodzie zwierzaki i drut kolczasty.
Nerine usłyszała cichy szept za sobą i odwróciła się twarzą do tylnych siedzeń na których siedziały przerażone dzieciaki.
- Proszę, nie pokazuj tego więcej. - załkał na oko 6-7 letni blondynek.
Brunetka uśmiechnęła się czuło i pogłaskała chłopca po włosach.
- Wybacz mały. Już więcej nie będę.

*godzinę później*

Nerine odwróciła się w stronę Michaeltown. Wtedy dziwne uczucie ogarnęło ją całą. Ból odchodzący od serca do wszystkich części ciała.
Spojrzała na pozostałych. Stali przed polami i sadami między Grantville, a Michaeltown. Miejsce w którym się znajdowali było niedaleko starego miasta psycholi.
Plan brunetki dotyczył pól. Potrzebowała ich, ale nie wszystkich. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie.
- Też to czujecie? - zapytała drapiąc lewą część klatki piersiowej.
Glen, który wyciągał z samochodu Aimee drut kolczasty, spojrzał na nią ze złością.
- Co tym razem widzisz? - warknął.
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Czyli i ty tego nie czujesz. - mruknęła. - Co z tobą? Gdzie mój kochany kolega, który zawsze się uśmiechał i żartował z całego świata?
Glen przeklął pod nosem.
- Nie ma go. Puff.
Schyliła głowę i spojrzała na Effy.
- Czyli tylko ja odczuwam te uczucie? - zapytała siebie.
Ciemnowłosa obrzuciła ją zdziwionym wzrokiem.
- Nieważne. - odburknęła. - A więc ponad jedna trzecia pól i sadów od strony Grantville ma być otoczona drutem kolczastym.
Zabrała od Glena drut kolczasty i pomału zaczęła chodzić po polach. Rozstawianie drutu kolczastego było wyjątkowo nudnym zajęciem nawet jeśli używało się mocy. Dziewczyna kilka razy poraniła się po rękach, ale wiedziała, że praca nie pójdzie na marne. Potrzebowali kawałka ziemi z jedzeniem dla siebie. Jej plan nie mógł się nie powieść. Nie mógł.
Po dwóch godzinach rozwieszania drutu kolczastego, praca była prawie skończona. Nerine odwróciła się twarzą do reszty grupy. Zauważyła, że przyglądają się czemuś przy autostradzie. Dzieciaki, które bawiły się przy samochodach w chowanego, też pobiegły do tamtego miejsca z piskiem.
"Co się, kufa dzieje?"
Dziewczyna zaczęła szybciej iść w stronę grupy. Wtedy poczuła, że na coś stanęła. TO zaczęło smyrać ja po stopach. Jednak to nie było smyranie, a gryzienie. Przeklęła. W jej but wgryzał się jakiś mały wąż. Zdeptała go szybko nogą rzucając wiązankę przekleństw.
"Kurfa, najpierw oko, potem wkurzający strażnicy, a teraz pieprzony wąż gryzie mnie na polu owocków i warzyw. Kufa, zarąbiście!"
Na chwilę zapomniała gdzie idzie, lecz szybko pamięć wróciła i pobiegła do grupy. Minęła 'dziurę' w drucie kolczastym po czym dokończyła swoją pracę polegającą na zabezpieczeniu 1/3 pól i sadów drutem kolczastym. Uśmiechnęła się do pola i wróciła do piszczących z radości dzieciaków.
- Nerine, chyba mamy coś twojego. - powiedziała Effy dając jej znak ręką by podeszła.
Wtedy Nerine zrozumiała co wywołało takie poruszenie.
Jej kot.
Jej malutka kotka Lou.
Wróciła. Przeszła kawał drogi od Grantville do sadów cała i zdrowa.
Nerine uśmiechnęła się po czym jej twarz pokrył wyraz walki szczęścia z łzami. Chlipnęła po czym przetarła oko ręką i uśmiechnęła się. Nadal coś w jej wnętrzu podskakiwało i wpadało na żebra. Była prawie pewna, że to jej serce. Chlipnęła kilka razy po czym uniosła kotkę.
- Lou.. - zaczęła przyciskając kota do policzka. - Ty żyjesz.
Uniosła oczy do nieba i ponownie się uśmiechnęła. Tym razem do niewidzialnej istoty siedzącej wyżej niż sięgał jej wzrok.
"Dziękuję. Bardzo ci dziękuje." - pomyślała patrząc na kota. - "Będę musiała chyba poinformować Deb o tym co się dzieje. Z resztą dam jej znać jak będę w samochodzie. Najważniejsza jest Lou."


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pon 22:22, 11 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 22:26, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT, przedmieścia] Dzień 8, (8 lipca), wieczór. - Jayden.

- Dlaczego nie spróbujesz się jeszcze raz skontaktować z Uzdrowicielką? - zapytał jego towarzysz, wstając z fotela.
Dom Masonów, położony na przedmieściach i najskrajniej wysunięty był bezpieczny. Nawet bardzo bezpieczny.
I cały, a to było ważne.
- Nie chcę by oberwała, a co najgorsze zauważyli, że ma krótkofalówkę. W razie czego musimy mieć z nimi kontakt. Poczekam aż sama się odezwie. - odpowiedział Jayden spokojnie.
Ostatnio był bardzo spokojny. A zaczął taki być po zacementowaniu rąk mutantów.
A spokój u Jaydena był niepokojący i zwiastował nadchodzącą burzę.
- Chyba nie będziesz płakał? - zapytał kpiąco chłopaka, któremu zaszkliły się oczy.
- Sophie...
Kenneth Kalpe zwany Warpem, z którym zdążył się poznać podczas ataku na Grantville był niezwykle irytujący, jednak Jayden polubił jego towarzystwo. Mimo "Sophie to, Sophie tamto, a co z Sophie?"
- Musimy ją, eeee, ich wszystkich uwolnić! - wrzasnął Warp, a Jayden westchnął, zamachnął się i przyłożył mu z całej siły.
Warp stał przez chwilę, trzymając dłoń na policzku.
- Dziękuję, Jay.
- Ależ proszę. - Jayden uśmiechnął się do niego. - Jeśli zaraz się nie zamkniesz, przywalę mocniej. Takie gadanie na nic się nie zda, rozumiesz?
Do pokoju wsunął się jego brat, Robb.
Znowu.
- Jay, Jay. - mruknął, wpatrując się w niego z przestrachem. - Gaiaphage znów...
- Przestań! - krzyknął Jayden. - Przestań w końcu gadać o tym twoim Gaiaphage! Po prostu przestań!
Opadł na fotel, ukrywając twarz w dłoniach. Kenneth poklepał go nieśmiało po plecach, bojąc się, że tamten w każdej chwili może zerwać się i wyżyć na nim.
- Mam już dosyć twoich urojeń, Robb! JAMIE, ZABIERZ GO STĄD NATYCHMIAST, BO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE!
Jamie chwycił Robba pod pachy, wynosząc z pokoju.
- On naprawdę cierpi... - powiedział niepewnie Warp.
- Wiem! - odparł Jayden i z przerażeniem odkrył, że głos mu się załamał. - Ale co ja mam zrobić? Dokopać Gaiaphage? Czemuś, co nawet nie istnieje?
Chłopak zastanawiał się przez chwilę, w myślach wspominając chyba jakąś sytuację.
- Zachować się jak starszy brat?
- Ględzisz jak Lacie, mam cię dosyć. - warknął Jay, odsuwając dłonie od pobladłej twarzy.
Warp wyszedł, zostawiając go samego, podczas gdy Jayden zasnął, wyczerpany tym wszystkim. Godzinę później obudził się, zobaczywszy, że Warp znów siedzi w fotelu, przyglądając mu się niepewnie i ze współczuciem.
- Właśnie... Ona kazała mi znaleźć jakiegoś Sonica. Kolegę Ethana, czy coś...
- Tak, siedzi w kuchni. - powiedział spokojnie Warp.
- CO? - Jayden zerwał się i ruszył do kuchni, gdzie zastał Jamie'ego rozmawiającego o czymś z niebieskowłosym chłopakiem. Opadł na krzesło. - Wow.
Sonic przyjrzał mu się dokładnie, po czym uśmiechnął się, wyciągając dłoń.
- Andrew. Ale nazywają mnie Sonic. - powiedział, a Jayden uścisnął mu dłoń. Otworzył usta, by się przedstawić, jednak Sonic przerwał mu. - Jayden Mason, uciekłeś z psychiatryka, wiem.
- Dokładnie. Słuchaj, na razie wolę się nie pokazywać w mieście, bo ludzie z Grantville nie darzą mnie zbytnią sympatią... - uśmiechnął się złośliwie, a Sonic pokiwał głową.
- Bo podpaliłeś trzy domy.
- Ty naprawdę wszystko wiesz. - mruknął Jayden. - Jesteś przydatny jako źródło wszelkich informacji.
- Tak. Tak, wiem. I dlatego teraz z grubsza nakreślę ci sytuację w mieście. Chcesz rozpocząć bunt, prawda?
Jayden uśmiechnął się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pon 22:28, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 9, rano

Stawił się w mieszkaniu Deborah równo o wschodzie słońca.
- Gdzieś ty się podziewał?!? - usłyszał na powitanie. Odpowiedział, wyłącznie wzruszając ramionami. - Walczyłeś? - zapytała jeszcze spoglądając na niego oskarżycielsko.
W odpowiedzi zdjął koszulkę pokazując jej wielki siniec z boku, ciągnący się od obojczyka do końca żeber. Na ramieniu miał bruzdę po pocisku, przedramiona miał pokryte kilkoma śladami cięć ostrymi narzędziami różnego rodzaju. Do tego lekko utykał na lewą nogę.
- Jak podobała się wojna? - zapytał wyjmując papierosa z paczki Malboro. Uniósł go znacząco w stronę pirokinetyczki. - Mogłabyś?
Tamta spojrzała na niego z niedowierzaniem. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, po czym parsknęła spuszczając głowę.
- Proszę - pstryknęła palcami, zapalając niewielki płomyczek.
- Dziękuje - odparł wychodząc z mieszkania.

[Getto] Dzień 9, poranek

Kage stanął przed tablicą "NIE DOKARMIAĆ ZWIERZĄT".
Ominął napis wchodząc na niewielkie osiedle, od niedawna nazywane Gettem.
Piękna nazwa. A ten napis to pomysł Hinner. Na bank.
Podszedł do pierwszego lepszego strażnika, dzierżącego w ręku karabin i szturchnął go w ramie pytając:
- Gdzie trzymacie Uzdrowicielkę? - zapytał tamtego.
Chłopak z karabinem pierwotnie obrzucił go pogardliwym spojrzeniem, chcąc uraczyć Japończyka jakąś niemiłą uwagą.
- Spróbuj tylko - odparł swobodnie zapalając papierosa i dmuchając dymem w twarz tamtego. Aby to zrobić musiał położyć na ziemi ciepłą reklamówkę.
- Co tam masz? - zapytał tamten podejrzliwie. Kage spojrzał na tamtego jak na idiotę, po czym parsknął pod nosem.
- Słuchaj idioto. Mogę ci na miejscu wydłubać oczy i nie dopadną mnie własne konsekwencje. Wystarczy, że później powiem że siałeś defetyzm.
Tamten już chciał podnieść broń gdy Kage wybił mu dwa zęby grzbietem dłoni. Kilka osób spojrzał na tą scenę z zaskoczeniem, lecz większość poznała Usagi'ego.
- Tamten budynek.
Kage podniósł ciepłą reklamówkę ze jedzeniem i wszedł do budynku. Od razu wyczuł i zmierzył poziom mocy mutantów w mieszkaniu. Spojrzał krytycznie na koryta.
- Są naprawdę takimi debilami? - zapytał cicho, nie kierując do nikogo tych słów. W końcu odnalazł wzrokiem Lacie i usiadł naprzeciwko niej kładąc między nimi reklamówkę. Wyjął z niej kilka styropianowych opakować i otworzył je ostrożnie.
- Widzę, że nie wyglądasz najlepiej Sailor Moon? Strasznie cię męczą? - zapytał, siląc się na obojętny ton.
Z rozkazu Nerine, czy nie, nie zamierzam traktować ich jak zwierzęta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 23:08, 11 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 9, poranek.

Lacie wpatrywała się w niego przez chwilę. Choć parę dni temu siedziała z nim w piwnicy, teraz zdawało jej się, jak gdyby upłynęły przynajmniej dwa miesiące i Kage wydał jej się postacią z innego świata.
- Nie. - powiedziała tylko.
- Doprawdy? - Kage uniósł brwi, przyglądając jej się sceptycznie. - Znów kłamiesz, Sailor Moon.
Lacie wbiła wzrok w podłogę.
- Tak, męczą mnie. Chciałeś bym to przyznała, tak? W końcu jestem nikim, a przynajmniej według Nerine, Deborah i Dana. Chantal mnie wczoraj pobił, jednak to był dopiero początek. Wiesz, jak wszystko mnie bolało, gdy kazano mi iść przez całe miasto z tym cholerstwem? A zresztą nie tylko mnie. Jednak nic mnie to nie obchodzi. - urwała swój molog, unosząc głowę. - Ona zabiła moją siostrę. Ośmioletnie dziecko. SPALIŁA JĄ, Kage!
Zadrżała, przechylając głowę. Próbowała wysilić się na uśmiech, jednak nie potrafiła.
- Ciebie również przysłano po to, byś pokazał mi, gdzie jest moje miejsce?
- Co?
- Wysadziłam pół Grantville, Kage. - powiedziała cicho.
- I co z tego?
Lacie uniosła jeden kącik ust do góry. Na nic więcej nie było ją stać.
- To po co przyszedłeś? Chcesz bym cię uleczyła? Tylko do tego się nadaję. - wyciągnęła w jego stronę dłoń, pokazując mu, że jest gotowa do pracy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 0:35, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT, Getto] Dzień 9, poranek.

Usagi posłał Lacie przeciągłe spojrzenie, no czym położył jej dłoń na styropianowym opakowaniu.
- Mówiłem ci co myślę o tym. Nie lubię się powtarzać - odparł wymijająco, spoglądając wymownie w ścianę. - Uznałem że tobie i twoim towarzyszom niedoli przyda się coś w miarę zjadliwego do jedzenia.
- A co z tego będziesz miał? - zapytał jedyny chłopak w pomieszczeniu, którego ręce skuto betonem.
Kage uniósł lekko brwi.
- Zabijam czas władco lodu - odwrócił się w stronę Lacie. - Zastanawia mnie jak chcecie stąd uciec - rzekł na tyle cicho, aby tylko ona mogła to usłyszeć.
Dziewczyna uniosła brwi, podczas gdy chłopak podał jej widelec i przysunął bliżej jedno opakowanie.
- Poczekajcie chwilę.
Wyszedł na chwile, po czym wrócił z Lukiem, który niechętnie odłożył na progu karabin.
- A ten tu po co? - zapytał kriokinetyk, spoglądając podejrzliwie , to na chłopaka, to na Usagi'ego.
- Będzie was karmił - ujrzawszy miny więźniów, uśmiechnął się do nich z politowaniem. - Przecież wy sztućców w tych blokach nie utrzymacie, prawda?
Blondwłosej dziewczynie to się nie spodobało. Kage już miał gotową odpowiedź na tę ewentualność.
- Jeśli to cię pocieszy to jemu też się to nie podoba.
Stanął zadowolony pod oknem, spoglądając przez nie na panoramę obozu.
Amai nie odczytała nikomu wiadomości. Powinna być bezpieczna w tamtym miejscu.
Uchylił okno i gestem nakazał Westowi zamknąć drzwi. Zapalił papierosa i chwilę ciągnął dym, delektując się smakiem tytoniu.
Wypuścił dym z ust i zamknął okno odwracając się w stronę więźniów.
- Więc szybko. Czego potrzebujecie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Wto 0:57, 12 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 13:42, 12 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 8, późne popołudnie

Deborah prychnęła, patrząc pogardliwie na Lacie. Jej wywód nie zrobił na niej wrażenia.
Nie miała zamiaru siedzieć z nimi dłużej niż to będzie możliwe.
- Nie radzę wam próbować ucieczki, jeśli coś takiego przyszło wam do głowy – rzuciła przez zęby – Jeśli użyjecie mocy na którymś ze strażników, albo w jakimś innym stopniu ich skrzywdzicie, każę zabić trzy osoby, za każdego poszkodowanego. Jeśli zabijecie strażnika, zabiję pięć osób. Jeśli któreś z was ucieknie, zabiję dziesięć osób, w tym rodzeństwo uciekiniera. O ile jeszcze jakieś posiada.
Uśmiechnęła się do Lacie.
- Nie zabijesz sześćdziesięciu osób – odpowiedziała tamta.
- Owszem, zrobię to. Nie trzeba być geniuszem, żeby zauważyć, że mamy mało jedzenia i dużo gęb do wykarmienia. Mimo ścisłych racji, będziemy głodować. A wtedy za taki rarytas – wskazała palcem na koryta. – niektórzy będą skłonni oddać życie.
Odezwała się krótkofalówka Deborah. Dziewczyna rzuciła jeszcze jedno spojrzenie w kierunku więźniów i razem z Danem wyszła z getta.
- Zabiję ją – powiedział któryś z mutantów, ale znajdowali się zbyt daleko, by rozróżnić głosy. – Zabiję ją, jak tylko się stąd wyrwiemy.
*wieczorem*
Po rozmowie z Nerine Deborah wiedziała co ma robic. Mimo, że tamta udzieliła jej nagany w związku ze „złym traktowaniu mutantów”, którzy „przecież nie zabili nikogo w Grantville” („Ale w MT owszem. Wielu, wielu ludzi.”), zamierzała trochę zniżyć poprzeczkę. Jedyne z czego zrezygnowała to tortury wobec nich. Nadal mieli siedzieć w gettcie razem z korytkami („Im mniej siły mają, tym są mniej niebezpieczni”).
Dotarła do mikrofonu podłączonego do radiowęzła.
- Uwaga, uwaga. Mówi Deborah Hinner, tymczasowy zastępca Nerine. Jestem równie niebezpieczna co ona, oto się nie martwcie. Podaję cztery nowe zarządzenia. Powtarzam: podaję cztery nowe zarządzenia. Nie znanie ich, nie zwalnia od przestrzegania.
Zarządzenie pierwsze. Godzina policyjna trwa od dwudziestej drugiej do ósmej rano. Każdy, kogo brygada zobaczy w tych godzinach na ulicach, zostanie rozstrzelany.
Zarządzenie drugie. Każdy, kto skończył siedem lat ma obowiązek pracować przy odwalaniu gruzów z miasta, sprawdzaniu bezpieczeństwa mieszkań i wyciąganiu trupów z domów. Zadania rozdaje Jennifer Hempel proporcjonalnie do wieku. Do niej należy się zgłaszać.
Zarządzenie trzecie. Wszelka pomoc mutantom zabroniona. Ukrywanie mutantów w domach zabronione. Odwiedzanie getta zabronione. W obu przypadkach osoby nie stosujące się do zarządzenia zostaną torturowane do śmierci lub rozstrzelane, razem ze swoimi rodzinami.
Zarządzenie czwarte. Wszelkie ruchy oporu i grupy rebeliantów zostaną zlikwidowane, a osoby z nimi powiązane rozstrzelane, torturowane lub zabetonowane.
Dziękuję i życzę dobrej nocy.

Deborah zaśmiała się głośno do mikrofonu, a potem opuściła pomieszczenie, kierując się do swojego nowego mieszkania niedaleko getta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin