Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 22:52, 06 Lip 2012    Temat postu:

[Dzień Uzdrowicielki] Dzień 107 (15 października), wieczór.

Potrzebujesz mnie. Nie na odwrót. To dlatego mnie nie męczysz.
Tak.
Lacie patrzyła bezradnie na Alyssę. Na przez chwilę zielone oko Accelelatora. I była bezradna. Widziała okaleczającego się Josha. I nadal nie mogła nic zrobić. Ona. Uzdrowicielka, do któej przychodzili ludzie z prośbami o pomoc. Których leczyła, teraz zawodziła. Przez to coś.
- ZABIJĘ TO! - wrzasnęła nagle, podnosząc z podłogi pistolet. - Przeczeszę cały ETAP i zamorduję!
Ruszyła w stronę drzwi, jednak ktoś powstrzymał ją. Lacie odwróciła głowę spoglądając na kręcącego głową Accela.
Uzdrowicielka upuściła pistolet i zacisnęła zęby. Nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł Warp, prowadząc za rękę ponurą Sophie.
- Sophie oszalała! - oznajmił wszystkim.
Lacie rozejrzała się po zebranych.
- Widzicie? To zatruwa nam życie. Mam dosyć. - powiedziała i rozpłakała się, po raz pierwszy po miesiącu spokoju. Wszyscy patrzyli niedowierzająco na rozklejoną zupełnie Uzdrowicielkę.
Lacie złapała za rękę Sophie i zaprowadziła ją do kuchni. Sophie usiadła przy stole.
- To znowu...
- Wiem. - przerwała jej Lacie. - Przepraszam, że nic nie potrafię zrobić. Jestem bezużyteczna.
- Co, wcale... - zaczęła Sophie, jednak Uzdrowicielka znów jej przerwała.
- Na dodatek jestem w ciąży. - oznajmiła, odwracając się, by nie widzieć jej reakcji. - A jedyną wiedzą jaką posiadam są problemy psychiczne nastoletnich matek. A teraz... Pójdę odpocząć. Jeśli będziesz miała ochotę na mnie nakrzyczeć za nieodpowiedzialność to będę u siebie. - powiedziała i wyszła na korytarz. Weszła na górę i otworzyła drzwi od swojego pokoju.
- Robb, wyjazd.
- Ale będę mógł przyjść do ciebie później? - zapytał Robb, odrywając wzrok od kuli Dana. - Światło słabnie. - oznajmił ponuro i zeskoczył z łóżka.
Gdy zamknął za sobą drzwi Lacie sięgnęła po książkę, zamierzając jak co wieczora czytać przy świetle kuli zawieszonej pod sufitem.
Uśmiechnęła się lekko, otwierając pierwsze strony.
Nawałnica Mieczy, trzecia część Sagni Ognia i Lodu. Ku jej rozpaczy pierwsza część, Gra o Tron będąca jej własnością gdzieś zaginęła.
- Cóż, chyba już nigdy nie oddam mu jego książek. - mruknęła, przyglądając się pożyczonej od Ethana w pierwszych dniach ETAP-u książce.
Co za pech.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pią 23:11, 06 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 23:27, 06 Lip 2012    Temat postu:

[Nad zatoką] Dzień 107, wczesne południe.

Nerine uśmiechnęła się szeroko. Woda sięgała jej do pasa. Dziewczyna dygnęła. Zauważyła niedaleko niej rybę. Nie był to jakiś wyjątkowo wielki okaz, ale tyle musiało jej starczyć.
"Rybbcia"
Zatrzymała czas po czym zdała sobie sprawę, że nie może poruszać się w wodzie.
"Deklu, zamrażasz czas i tak samo wodę. Woda się nie porusza do cholery! Nie popłyniesz. Wracaj na brzeg, deklu."
Skrzywiła się po czym zwolniła czas. Wiedziała, że tym razem będzie mogła się poruszać. Wykonała kilka susów do przodu po czym wyciągnęła nóż, a ryba zaczęła wykonywać ruchy w zwolnionym tempie. Chwilę potem ryba straciła głowę, a czerwona substancja zaczęła wylewać się z resztki ryby. Świat wrócił do normy.
- 1:0 dla mnie ty durna rybo! - zaśmiała się.
Korpus i głowa ryby zaczęły unosić się na powierzchni. Skrzek. Nerine uniosła głowę po czym zauważyła jak nadlatuje mewa po czym łapie w szpony korpus ryby.
- Nie! - pisnęła brunetka wyciągając dłoń.
Nie zauważyła kiedy ptak zawisł w powietrzu jak zamrożony. Jednak czas biegł normalnie. Z wyjątkiem mewy.
"Shit, znowu to robię."
Jednooka wyciągnęła drugą rękę w stronę zwierzęcia skupiając się na nim po czym ptak poruszył skrzydłami i odleciał.
"A podziękowanie? Zarąbałeś mi moje pierwsze śniadanie i nawet nie podziękowałeś za odmrożenie. I bądź tu dobrą postacią."
Ciemnowłosa odwróciła się po czum pobiegła w stronę brzegu i usiadła na piasku. Zadrżała z zimna.
"Tylko geniusze kąpią się w morzu w połowie października."
Schyliła głowę po czym zdjęła z siebie swoją torbę, w której miała leki, narkotyki, papierosy i trochę jedzenia. Dawno temu obiecała sobie, że przestanie palić i brać. Jednak tylko przestała palić. Nie potrafiła na dobre pożegnać się z paczką. Zawsze miała ją przy sobie, a gdy strasznie jej się nudziło, wyjmowała szlugi by trzymać je między palcami lub stukać pudełkiem o różne przedmioty. Żyła głównie na lekach. Branie zależało od humoru. Gdy miała dobry brała ibupromy lub w ogóle nic, a gdy popadała w przygnębienie, brała morfinę lub słabe narkotyki. Od ostatniego wzięcia morfiny minęły ponad dwa miesiące. Co do narkotyków to tylko dwa razy wzięła ecstasy. Był to jedyny narkotyk jaki brała. Już dawno zamierzała przestać brać, ale 'praca' jej na to nie pozwalała. Starsi często organizowali wieczorami imprezy w większych budynkach. Nie brakowało tam papierosów, alkoholu i narkotyków. Czasami wpadała na nie jako gość, a czasami jako kontrola. Jako gość nigdy nic ciekawego nie robiła. Czasami trochę potańczyła przy muzyce dopóki na nikogo nie wpadała. Potem po prostu siadała przy stole i popijała soki. Nie piła alkoholu. Leki plus alkohol nigdy nie byli przyjaciółmi, a Nerine do samobójców nie należała. Dziewczynę dobijał fakt, że widywała 7-latków z petami i o kilka lat starszych ćpunów i alkoholików. Zazwyczaj wtedy wpadała w okropny humor i rozwalała im butelki z alkoholem, gniotła papierosy i konfiskowała narkotyki. Dobijało ją jeszcze bardziej to, że resztki papierosów przerabiano na tabaki, nowe butelki zastąpiły stare potłuczone, a narkotyki i tak się pojawiały. W końcu wychodziło na to, że tylko potłukła im butelki. Wiedziała jednak, że kiedyś zabraknie im towaru, a ona sama miała mnóstwo różnych narkotyków w domu. Nie była tak głupia by zostawić je na widoku. Ukryła je w piwnicy pod deskami. Nerine należała do farciarzy posiadających bungalowy z piwnicą. Dziwne by było gdyby władczyni jej nie posiadała.
Nerine uśmiechnęła się i wyciągnęła jedną tabletkę ecstasy.
"Tak Neah, jeźdź sobie z kolegami do tej Lacie, a potem wracaj i siedź sobie przy tym komputerku. Na noc przychodź do mnie, a z rana na rybki, a potem znowu do Lacie. Tylko się potem nie dziw jak znajdziesz mnie naćpaną w jakieś łodzi."
Dziewczyna połamała tabletkę na pół po czym połknęła połówkę, a resztę wrzuciła do torby.
"Tak Nerine, teraz wmawiaj sobie, że szaleństwo jest winą tabletki. To na pewno ci pomoże."
Skierowała się w stronę lasu zabierając torbę z ziemi.
Ne...
Brunetka zatkała uszy po czym zaczęła w myślach przypominać sobie najgorsze wspomnienia z życia. To był jej sposób na Gaiaphage. Strasz. Gdy się bała, Gaiaphage stawał się niczym. Silna wola i inne czynniki też jej pomagały. Dziewczyna zamknęła oczy po czym zobaczyła wiele obrazów. Chłopak bez palców, dzieciak z komisariatu policji, ona wydłubująca sobie oko, dzieci na wojnie, Rose, Leander, Getto, Deb, Chantal, mały chłopiec, którego imienia zapomniała, ale wiedziała, że zjadły go pająki, dzieci z Michaeltown, dziewczynka zagryziona przez szerszenie... Nerine krzyknęła.
"I co, Gaia? Strach cie obleciał? Spieprzaj!"
Nerine przeszła kilka kroków po czym złapała się za głowę.
"Chantal, ty debilu, gdzie ty jesteś? Potrzebuje siebie bardziej niż człowiek na kacu butelkę wody! Ty pieprzony sadysto, wracaj!"
Uśmiechnęła się po czym wyszła z lasu przy obozie. Niedaleko stał domek Dana.
"Daniiiś. Tabletka pewnie zaczyna działać to Danisia przestraszę."
Dziewczyna podpełzła pod otwarte okno chłopaka. Jak zauważyła, było ono wystarczająco nisko by mogła wejść do środka bez problemu. Nerine schyliła głowę tak by włosy opadły na całą twarz po czym podeszła do okna, przełożyła przez nie ręce i głowę po czym zabuczała nie widząc nic. Usłyszała jakiś damski pisk po czym zaczęła się cicho śmiać.
"Jakaś dziewczyna u Dana? Jeszcze więcej zabawy!"
- Za siedem dni zginiecieee! - powiedziała zmieniając ton głosu.
Nerine położyła ręce na podłodze w pokoju po czym odbiła się nogami i przeszła cała przez okno. Wtedy coś błysnęło, a Nerine przeszła na czworakach do piszczącej dziewczyny po czym wstała mając dalej schyloną głowę.
- Jestem Samara. Morgan Samara. - powiedziała po czym wybuchnęła śmiechem i odrzuciła włosy do tyłu.
Wtedy zauważyła, że stoi przed Dess. Nie ukrywała zdziwienia. Lekko się uśmiechnęła po czym spojrzała na Dana.
- What the fuck? Czemu ja o niczym nie wiem? - wyrzuciła spoglądając na Effy.
"Effy? Wróciła TA Effy czy Tamta Effy? WTF. Dziękuję, że ktoś mnie informuje. Chamstwo. Pora to odwrócić w żart."
- Witaj Effy, dawno cię nie widziałam i te pe, ale teraz daj mi postraszyć, bo dawno nie miałam tak fajnego humoru. - rzekła tuląc się do Effy.
Nerine spojrzała na Dess, która najwidoczniej się na nią obraziła. Jednooka rzuciła się chwilę później na Dana. Spojrzała z uśmiechem na jego aparat.
- Daj mi aparat, bo chcę zrobić zdjęcia mojej durnej mewie i zapisać ją na konto dłużników.
Brunet spojrzał na nią jak na wariatkę po czym poprawił swoje kręcone włosy.
- Chyba cię porąbało. To moje.
Nerine zerknęła na niego ze złością w oku. Nienawidziła gdy ktoś jej odmawia.
- Serio odmawiasz MI?! - wrzasnęła.
Dan zacisnął aparat mocniej w ręku, a jednooka uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Sam tego chciałeś.
Usta Nerine otworzyły się ukazując rząd białych zębów po czym zacisnęły się one na aparacie. Tylne zęby ucisnęły Dana w palec zostawiając mu dosyć brzydki odcisk. Chłopak wypuścił aparat z krzykiem, a Nerine zaśmiała się trzymając przedmiot w zębach.
- Trzeabyoodać. - wymruczała spoglądając na Effy i zaciskając zęby mocniej na urządzonku. - WitajEffy. Niesflacajuwagi, że zachoujesięjakuebana.

[Droga do Domu Uzdrowicielki] Dzień 107, wczesny wieczór. - Neah

Chłopak spojrzał w lusterko zerkając na pozostałych. Aimee siedziała jak zwykle na tylnych siedzeniach wyglądając przez okno, a Glen siedział na miejscu obok kierowcy słuchając muzyki z MP3. Neah uśmiechnął się.
"Już niedaleko."
Przed wyprawą długo się zbierali. Glen musiał załatwić kilka spraw z rybakami, a Aimee miała dyżur w przedszkolu. Przez ten czas Leader ruszył do budynku, który nazwał swoją pracownią. Było to małe mieszkanko z jednym łóżkiem i komputerem. Miał tam też aparat, którym robił zdjęcia mutacji. W komputerze posiadał specjalne foldery ze zdjęciami i opisami zmutowanych zwierząt, listę mutantów i spis mieszkańców. Aktualnie mieli 243 mieszkańców nie licząc Effy, Dess i Chantala. Ta trójka od dawna nie wykazywała znaku życia, więc po prostu ich wykreślił. Dwa dni wcześniej liczba mieszkańców liczył 244. Umarł chłopiec zabity przez pająka.
"Ile jeszcze ofiar?"
W tej samej chwili Neah przestał patrzyć na drogę oddając się przemyśleniom. Do rzeczywistości przywrócił go wrzask Aimee.
- Neah! Skręć! - wydarła się gdy na drodze pojawił się wilk.
Chłopak szybko wykręcił wymijając zwierze i wypadając poza drogę. Samochód chwilę jechał po czym zatrzymał się wjeżdżając w drzewo. Głowa chłopaka poleciała do tyłu po czym wraz z ciałem opadła na klakson. Chłopakowi przez chwile przelatywały wspomnienia z życia - jego jak i te, które zyskał usuwając niektórym osobom wspomnienia. Przez chwilę w jego głowie widniał obraz jednookiej Devein, a sekundę później przestał być świadomy wszystkiego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 23:36, 06 Lip 2012    Temat postu:

[Dom uzdrowicielki] 15 października, Dzień 107, popołudnie

Alyssa zamarła.
Po chwili poczuła niesamowity ból w czaszce. Gaiaphage było złe na nią.
"Jezu, co ja zrobiłam? Gdyby nie Accelerator, Lacie mogłaby umrzeć!"
Ból się nasilał, a ona płakała coraz bardziej.
Była zła na siebie, że dała się tak po prostu opętać.
Widziała, że do domu wchodzi Sophie z Warpem,a po chwili Lacie gdzieś idzie.
- Prze... Przepraszam. - wyjąkała.
Wstała i wybiegła z domu.
Chodź.
"O nie! Drugi raz ci się nie dam!"
Mogę ci pomóc.
"Odwal się!"
Chodź do mnie. Chodź.
Ruszyła biegiem przed siebie. Nie mogła przeciwstawić się Ciemności.
*bardzo później*
Stała koło groty, próbując przekonać swój umysł, że nie chce tam iść.
Chodź!
Z każdym Gaiaphage był głośniejszy.
Bez wahania weszła do środka.
Szła powoli uważając na każdy krok, ale mimo wszystko potykała się i upadała coraz bardziej raniąc sobie kolana.
Zbliżała się w stronę dziwnego, zielonego światła.
Gdy podeszła jeszcze bliżej uśmiechnęła się.
Wyciągnęła nóż i zaczęła jeździć nim po lewej ręce tworząc mnóstwo drobnych ran.
Wstała i stojąc blisko zielonego światła walnęła się w głowę.
Usiadła na kamieniu, czekając na omdlenie.

[Grota] 16 października, dzień 108, popołudnie

Alyssa powoli się obudziła. Leżała w jaskini z rozciętą głową.
Powoli wstała i ruszyła w stronę wyjścia.
*wiele potknięć i obtarć później*
Wyszła z jaskini trzymając się za głowę.
Kilkaset metrów od siebie zobaczyła jakiegoś blondyna.
Podeszła bliżej.
- Eeeee... Cześć. Jestem Alyssa opętana przez Gaiaphage.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:46, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 107, 15 października, poniedziałek, wieczór – Josh


Chłopak obudził się w tym samym pokoju. Teraz obok niego leżał ktoś. Szybko skojarzył nowopoznaną dziewczynę. - Lacie. Ta nie spała. Miała otwarte oczy i patrzyła na sufit*.
Przez chwilę milczeli. Josh znów sięgnął po nóż. Białowłosa odwróciła się do niego.
- Oddaj mi nóż – powiedziała stanowczo i surowo.
– Ja muszę to robić. Muszę, rozumiesz? Boje się. Boje się, ze Ciemność przyjdzie. Ona mnie przeraża. Byłaś tam? Byłaś w jaskini?! – patrzył na Vane ze łzami w oczach. Tamta nie odpowiedziała. Zabrała mu nóż. Oddał go bez żadnej szarpaniny,
- Josh, nie możesz… - zaczęła.
– Ja się boję. Cholernie się boję. – zamilkł i spojrzał jej w oczy. – Boje się. – po jego policzkach popłynęły łzy. – Przepraszam. Przepraszam za to, ze musisz mnie uleczać.
- To nie twoja wina.
- Moja wina. Jestem słaby. Chcę żyć. Po prostu. Czy on takich wybiera?
- Nie wiem. Też chciałam żyć. Teraz…
– Śmierć jest łatwiejsza. Lepsza. – spostrzegł, ze Uzdrowicielka też płacze.


[Camprine] Dzień 107, 15 października, poniedziałek, wczesne popołudnie.– Dan

Nerine przeglądała zdjęcia w aparacie.
„Zostałem jakimś fotografem czy coś? Kufa.”
– Jak będziecie się, gdzieś wybierać to dajcie znać. Aparat ma wrócić do mnie.
Wszedł do domku i podążał do swojego łóżka. Wyjął z szafki laptopa i włączył go. Odwrócił się w stronę łazienki i zobaczył Deb nago od pasa w górę.
- Nie było cię. – powiedziała lekko zmieszana. I szybko poszła po cokolwiek by na siebie zarzucić.
– Nie przejmuj się. Byliśmy już w takiej sytuacji – zapomniał o swoim laptopie i patrzył na dziewczynę. To, ze ostano się unikali nie zmieniło jego stosunku do niej. Nadal jej pożądał. – Masz piękne ciało. – przez przypadek włączył ‘Under the water’**-
Obejrzymy jakiś film. Póki Effy nie chce mnie zabić, a Nerine nie odjechała do końca. Jak chcesz to możesz dołączyć.
– kiedy już przymykał drzwi dorzucił. – Między nami się nic nie zmieniło.
„Chyba.”
Po wyjściu zobaczył, ze Neri śmieje się sama do siebie.
– Mam Kac Vegas. Oglądacie ze mną? – zwrócił się do dziewczyn.
- Tiak, tiak! – krzyczała Devein – Uwielbiam to.
– Nie wiem, który raz to oglądam, ale zawsze bawi mnie tak samo.
Leżeli pod drzewem, oglądali film a Nerine bawiła się włosami chłopaka.
- Twoje włosy sąąą takie śśśśśśśiuper! Kofffaaaammm jeee! – poinformowała wszystkich.

*Tak, ja też uwielbiam to zajęcie.

** Co z tego, że Tay jest ich wokalistką?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Sob 17:37, 07 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Sob 0:49, 07 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom myśliwego, Brzeg jeziora] 16 października, dzień 108, południe

- No dziś polowanie się nam udało przyjacielu, a i nie wierzę ci że nigdy wcześniej nie strzelałeś z takiej broni, za dobrze ci idzie jak na pierwszy raz, ale to dobrze będzie co jeść Wink - Powiedział rozanielony Ben.
- Na serio to mój pierwszy raz i ja też się dziwie, że to takie proste, tak jak mówiłeś " celujesz i jeb@## w zwierzaka - Zaśmiał się Ryan
- Dobra czas do domu, trzeba to mięcho oprawić i przyrządzić, ale nie martw się to już moja działka. Hym... muszę cie o coś prosić przyjacielu- powiedział zafrasowanym głosem młody myśliwy
- Co jest?? Co się stało wiesz, że jak coś to ci pomogę- Powiedział pewny swego surfer
- No bo chodzi o to, że ktoś musi iść w góry i sprawdzić stan zbocza czy nie grozi zawaleniem, a przez te całe jedzenie mam dużo roboty i jakbyś mógł to zrobić dla mnie to bym się bardzo ucieszył. - Widać było na twarzy strzelca, że nie lubi prosić innych o wypełnianie jego obowiązków i jest mu niezręcznie prosić o to kogoś kogo poznał zaledwie kilka godzin temu.
- Nie ma sprawy chłopie bardzo chętnie ci pomogę, powiedz mi tylko jak mam tam dojść i mogę wyruszać choćby zaraz - Powiedział nie kryjąc wielkiego podekscytowania misją blondyn.
- A więc muszę ci najpierw wszystko wyjaśnić i odpowiednio wyposażyć na tą podróż, a więc.....

Wiele słów, pytań i wskazówek dalej.....

- No dobra zrozumiałem wszystko, nie zgubie się, jak coś to mam mapę etapu którą mi narysowałeś, dam radę. A mam pytanko. Mogę zabrać ze sobą strzelbę tak na wszelki wypadek?? - Powiedział już totalnie zmęczony tą rozmową australijczyk
- No pewnie, ona jest teraz twoja, tylko dobrze jej pilnuj, bo inaczej będzie nie dobrze - Ostrzegł go Ben.
Uścisnęli sobie dłonie i Ryan wyruszył w drogę w góry.

[Gdzieś w górach] 16 października, 108 dzień, popołudnie

Szedł już dobrą 1 godzine gdy dotarł na miejsce, ale ku jego zdziwieniu stał przed ogromną jaskinią a nie zaznaczonym na narysowanej przez Bena mapce. W duchu wyszeptał i co teraz do kur!@ nędzy mam zrobić?? Co ja Benowi powiem??. Gdy nagle z jaskini wyłoniła się jakaś dziewczyna w okropnym stanie. Była cała podrapana i poobijana, brudna i odpychająco pachniała, ubrana była zakrwawione spodnie i T-shirt również umazany krwią. "Co to ku!@# ma być?? Pojeb!@$ ją czy jak??". Pomyślał zszokowany chłopak.
- Eeeee... Cześć. Jestem Alyssa opętana przez Gaiaphage. - Przedstawiła się dziewczyna wyglądająca jak kibol po meczu piłki nożnej
- Ty do mnie mówisz?? - Zapytał Ryan
- Tak no bo do kogo innego??- Odparła Alyssa
- Aha. Nie no spoko jestem Ryan Taylor, miło cię poznać. Co to jest Gajajade do kur!@# nędzy?? I co ci się do cholery stał...... - nie zdołał dokończyć surfer, ponieważ jego rozmówczyni straciła przytomność, co świadczyło o tym, że nie będzie zbyt rozmowna.

" Nie no ku!@# zajeb!@#$ ledwo co poznałem dziewczynę a już muszę ją reanimować, jeb@# taki interes, ale też nie mogę jej tak zostawić, żeby się wykrwawiła i mi tu zdechła. Nie no kur!@ trzeba ją ratować ". Ryan podszedł do opętanej i użył swojej mocy, aby utworzyć kilka niezbędnych rzeczy typu bandaże itp. Gdy opatrzył krwawiące rany dziewczyny, Ryan wziął ją na ręce i ruszył w drogę powrotną nad jezioro do Bena......

[ Brzeg jeziora, dom myśliwego ] dzień 108, późny wieczór

Po o półtorej godziny dłuższej drodze powrotnej Ryan doszedł nad jezioro, otworzył drzwi domku, ale ku jego zaskoczeniu Bena w nim nie było. Zaniósł Alisse do łazienki pod prysznic. Zostawił ją w brodziku, a sam poszedł przynieść prawdziwe bandarze i plastry. Gdy wrócił dzieczyna leżała w tym samym miejscu.

- Sory za to co teraz zrobie, ale to konieczne -Powiedział Ryan nieco zawstydzony sytuacją. Zaczą rozbierać nieprzytomną opętaną i umył ją. Gdy skończył, powycierał ją i opatrzył na nowo rany. " Przydałoby się w coś cie ubrać. " Pomyślał sobie chłopak i jak pomyślał tak zrobił, zdją swoją koszule i założył dziewczynie. Ubraną położył do łóżka i przykrył kołdrą i wyszedł z pokoju......

Trzy kropki, nie sześć. Jeden albo trzy znaki zapytania/wykrzykniki, nigdy dwa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Sob 11:03, 07 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 11:35, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Camprine] Dzień 107, wczesny wieczór.

Nerine spojrzała zadowolona na chłopaka po czym wróciła do zabawy jego włosami.
- Młasz włosy jak Dżłasper Ciulen. - wyrzuciła rechocząc jak bachor.
Nerine Devein zmieniła się. Nie przypominała już opętanej dziewczyny sprzed kilku miesięcy ani też żądnej krwi psychopatki. Uśmiechnęła się po czym przyśpieszyła czas co chwila bawiąc się loczkami Dana. Na filmie właśnie wyskakiwał Japończyk z samochodu.
- Kageee! - wydarła się Nerine.
Co poniektórzy wybuchnęli śmiechem.
- Kim jest Kage? - zapytał Dan.
- Kolega z Grantville. Pojechał na wycieczkę rodzinną i nie wrócił. Panie Boże miej jego duszę w opiece, Amen!
Nerine rozłożyła się na kanapie kładąc głowę na nogach Effy. Przyśpieszyła czas po czym film się skończył, a słońce pomału zaczęło zachodzić. Nerine nie lubiła ciemności jak każdy. W Camprine zawsze był prąd, jednak to nie było to samo. Ciemność w każdej postaci była jej wrogiem. Skrzywiła się patrząc na zdjęcia końcowe w filmie.
- Puśćmy The ring. Zobaczycie, że Samara i ja jesteśmy bliźniaczkami.
"Może moja mama grała w tym filmie? Samara to piękne imię. Nazwę kiedyś tak dziecko, albo dodam sobie je na drugie imię! Nerine Samara Devein! Przepiękniaście."
Kilka chwil później w telewizji leciał horror, a brunetka turlała się po podłodze śmiejąc się do telewizora. Deb i Dess przez chwilę próbowały doprowadzić ją do normalności ze słabym skutkiem. Effy za to udawała spokojną i oglądała horror z uśmiechem. Właśnie w filmie znaleziono trupa w szafie zabitego przez Samantę gdy zadzwoniła krótkofalówka Neri.
- Nie odbieraj! - krzyknęła Dess.
- Właśnie. Samara cię zje. - zażartował Dan.
Dziewczyna ignorując to odebrała krótkofalówkę i dobrą minutę wsłuchiwała się w szumy. Dopiero wtedy odezwał się głos.
- Gaiaphage. - zaczął. - Znajdę cię.
Wtedy usłyszała trzask rzuconej na ziemię krótkofalówki i krótki krzyk, który był jej własnym. Nerine pisnęła.
- Co jest?! - krzyknęła Effy wstając do Nerine i pauzując film.
- Nie, nie, nie, mam tylko schizy. Ktoś powiedział 'Gaiaphage. Znajdę cię'. To pewnie dzieci sobie ze mnie żartują. To na pewno są dzieci. Jak je dorwę to zabiję.
Deborah uniosła brew spoglądając na jednooką przyjaciółkę.
- Znowu Gaiaphage?
- Nie, Gaiaphage nie stać na kompa i telefon. To na pewno dzieci. - skłamała wiedząc, że słyszała męski głos.
Kilka chwil później cała piątka wróciła do oglądania filmu, a roztrzęsiona Nerine znowu położyła głowę na kolanach Effy.
"Boję się. Effy, cieszę się że wróciłaś." - pomyślała przewracając się na bok by móc oglądać film.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 12:02, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] 15 października, Dzień 107, wczesny wieczór - Kayla

Kayla zastanawiała się gdzie może być Alyssa.
"Czyżby poszła do Gaiaphage?"
Zaczynała poważnie się martwić o przyjaciółkę.
"Poprzednio próbowała się zabić. A jeśli teraz zrobi to samo?"
Spróbowała przestać myśleć o Alyssie, sprawdzając nastroje innych.
"To zawsze pomaga."
I rzeczywiście, po chwili przestała myśleć o całej tej sprawie.
Ale używanie mocy strasznie ją męczyło. Do tego jej cukrzyca.
Po chwili zasnęła.

[Dom myśliwego] 16 października, Dzień 108, noc

Alyssa obudziła się w jakimś dziwnym domu.
"Eeeee... Ok, nie łapię skąd się tu wzięłam."
Przypomniała sobie, że wczoraj była u Gaiaphage, potem spotkała jakiegoś chłopaka, a potem...
"No właśnie. Co potem?"
Chwilę myślała aż w końcu przypomniała sobie, że zemdlała.
Chodź.
"Zostaw mnie do jasnej cholery!"
Przyjdź do groty.
Ha ha. Śmieszny jesteś. Nigdzie nie idę.
Chodź!
"Nie zamierzam."
Głos ucichł.
Usiadła powoli na łóżku, rozglądając się dookoła.
"Ok, tylko, czy mam stąd iść? Moja siostra jest w mieście. Może powinnam wrócić."
Myślała tak przez jakiś czas.
"Ale jak bym chciała wyjść to pewnie zobaczy..."
Schowała twarz w dłoniach i zaczęła cicho płakać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Sob 13:25, 07 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom myśliwego ] 16 października, dzień 108, noc

Ryan szedł po schodach niosąc tace z jedzeniem dla Alissy, gdy usłyszał dobiegający z jej pokoju płacz, przyspieszył kroku. Zapukał do jej drzwi i cierpliwie czekał na odpowiedź
- Prosze - Powiedziała przez łzy dziewczyna.
Surfer otworzył drzwi i zaczął
- Hejka, jak się spało? Masz może ochote na coś do jedzenia? Chwila co się stało, czemu płaczesz?? Zrobiłem coś nie tak?? - Powiedział zmieszany blondyn
Dziewczyna milczała, patrzyła w jego oczy jak w obraz, przez co chłopak czuł się bardzo nie swojo. " i co mam teraz zrobić? Wiem, że chce odejść z tą, ale nie mogę jej na to pozwolić. Nie po to ją ratowałem i niosłem taki kawał, żeby teraz umarła gdzieś w rowie ".
Postanowił przerwać ciszę mówiąc :
- Teraz zjedz coś i idź spać, a jutro porozmawiamy co dalej ok?? Dobra ja idę, jak coś to mieszkam w pokoju obok. ŚPij dobrze, do jutra ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 16:21, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 108 (16 października) noc

W ciszy chodziła po pokoju, chowając do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Nóż, pistolet, butelkę wody, latarkę i coś do jedzenia. Kiedy już była gotowa, po cichu wyszła z domu i skierowała się w stronę lasu.
- Gaiaphage, przyjacielu. Nawet nie wiesz, że niedługo się zobaczymy. - szepnęła, uśmiechając się przy tym ponuro.
Włączyła latarkę i skierowała słup światła przed siebie.
- Super, teraz tylko nie mogę spotkać wilka. Poza tym napewno będzie świetnie.
Ruszyła szybkim krokiem wzdłuż udeptanej ścieżki. Nagle usłyszała wycie, dobiegające parę metrów od domu.
- Świetnie. Napewno maczałeś w tym palce, co nie, Gaiaphage? - szepnęła i skierowała latarkę w stronę budynku. Parę metrów od domku przyjaciółki stał wielki wilk. Kiedy Sophie poświeciła na niego, zwierzę spojrzało na dziewczynę i wolnym krokiem ruszyło w jej kierunku.
- Ty idiotko! Uciekaj, bo inaczej ten słodki wilczek cię rozszarpie. - chciała się ruszyć, ale nie mogła. Coś kazało jej stać w miejscu i czekać na przyjście zwierzęcia.
Stój.
- Kurde, Gaiaphage, nie rób mi tego. - szepnęła. Dalej jednak cierpliwie stała i obserwowała wilka.
Cześć, Sophie.
Dziewczyna na dźwięk swojego imienia otwarła szeroko oczy.
- Kto do mnie gada, do cholery? - wyjęła z torby pistolet.
Ja. Popatrz przed siebie.
Popatrzyła na wilka i uniosła prawą brew.
- Nie mów mi, że umiesz gadać. - dziewczyna zaniosła się głośnym śmiechem, jednak nie spuszczała wzroku ze zwierzęcia.
Zostaw ją!
Wilk zawył głośno i uciekł stamtąd, skąd przyszedł.
- Gaiaphage? - spytała niepewnie Thompson.
Chodź do mnie.
- Gejpuś, mój kochany. Uratowałeś mi życie, dlatego teraz nie mogę ci odmówić. - to powiedziawszy, schowała broń do plecaka i ruszyła w stronę groty.


*godzinę później*

- Ahh, to tutaj mieszkasz, mój przyjacielu. - stała przed jaskinią i przypatrywała się w nią z wielką ciekawością. - Nie rozumiem, jak ktoś może się bać twego mieszkanka. Tu jest naprawdę uroczo. - przyłożyła dłoń do ust i posłała całusa w stronę skupiska skał.
,,Jestem chora. Zdrowo chora i do tego zdrowo jebn*ęta.''
- KOCHAM CIĘ, GAIAPHAGE!
Chwilę stała w milczeniu, po czym wybuchnęła histerycznym śmiechem.
- Ku*wa, dostaję na głowę. - weszła do groty, nadal głośno się śmiejąc.
Uważała za każdym razem, kiedy stawiała stopy na nierównym gruncie.
- Ku*wa, wynająć ci tu sprzątaczkę, czy co?
Nagle zobaczyła ostre, zielone światło na końcu jaskini.
Chodź do mnie. Chodź.
- Nareszcie się odezwałeś, kochany.
Nie wiedziała, co to strach, aż do tej pory. Poczuła na skórze lekki wiatr, a jej ciało przeszyły dreszcze.
- Kurde, możesz mnie tak nie straszyć, Gejpuś?
CHODŹ.
- Nie drzyj się, bo mi zaraz czaszkę wysadzi.
Parę chwil później dotarła do miejsca, z którego dobiegało tajemnicze światło. Niepewnie wyciągnęła rękę i dotknęła zimnej ściany. W momencie styknięcia się opuszka palca wskazującego ze ścianą, poczuła przeszywający ból w skroniach.
- NIEEEEEEE! ZOSTAW MNIE! - oderwała dłoń od ściany i przyłożyła ją do czoła.
Chodź, Sophie. Czekam na ciebie.
- NIEEE! NIENAWIDZĘ CIĘ! JESTEŚ POTWOREM! ZOSTAW MNIE, DO CHOLERY!
Ból zniknął. Czuła tylko, jak nogi same ją niosą. Szła przed siebie. Nie miała nad sobą kontroli.
Idź.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Sob 17:23, 07 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 17:18, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 108, 16 października, poniedziałek, po północy.

Ona i Josh płakali razem. On, młody masochista nie radzący sobie z Gaiaphage. I ona, nie mająca większych problemów z Ciemnością, a jednak przerażona.
Miała dosyć swoich stanów lękowych i fobii. Dostawała ataków paniki słysząc odległe wycie wilka, a gdy usłyszała o zmutowanych psopodobnych, po prostu zaszyła się w domu, przestając wychodzić, a jeśli już gdzieś wychodziła - to tylko z Mzurim.
- Dlaczego? Miałam trzy miesiące spokoju... Dlaczego... - zaczęła, ocierając łzy. Josh spojrzał na nią ponuro. - Jestem tchórzem. Chciałam umrzeć.
- Bo śmierć jest lepsza. - powtórzył chłopak.
- Ale teraz muszę żyć. Kage wrócił... - Lacie dotknęła dłonią swojej koszulki i uśmiechnęła się. - No i jest dziecko. Tak, wszystko dla dziecka. - powiedziała z mocą, wstając.
- Gdzie idziesz?
Lacie uśmiechnęła się kpiąco.
- Przezwyciężyć swój strach. - oznajmiła i wyszła, wpadając na Warpa.
- Sophie zniknęła. - wyszeptał, spoglądając na nią przerażonymi oczami.
Uzdrowicielka zacisnęła pięści.
- Alyssa także. Tyle że wcześniej.
- Warp, dlaczego idziesz z tym do mnie?
- Bo jesteś przyjaciółką Sophie. - oznajmił.
- Jestem nikim. - szepnęła, przechodząc koło niego obojętnie.
- Kocham ją, Lacie! Przecież wiesz, jak bardzo ją kocham!
Lacie odwróciła się powoli, a Warp cofnął się, zobaczywszy jej minę.
- I po co? Nie łatwiej zapomnieć?
- Nie poznaję cię. - powiedział cicho Warp. - Lacie, ona mówiła że zobaczy się z Gaiaphage.
- Wspaniale. - odparła Lacie beznamiętnie, jednak w głębi jej duszy coś drgnęło. Ruszyła po schodach w dół, a Warp ani mysląc się odczepić, podążył za nią.
- Lacie... Zaraz, co ty...
Uzdrowicielka stała z plecakiem, zastanawiając się co do niego spakować. Przecież nic nie miała. W końcu rzuciła go na ziemię, ruszając przez salon, gdzie spali Kage i Accel. Lacie zauważyła że albinos ma obwiązany nadgarstek. Zmarszczyła brwi, a jej dłonie aż rwały się by to zerwać i sprawdzić czy aby nie ma tam żadnego złamania czy rany.
Przyglądała się przez chwilę Usagiemu.
To że tak na mnie działa nie ułatwia mi niczego. - pomyślała ponuro, jednak ruszyła dalej.
Otworzyła cicho drzwi, wychodząc na ganek.
- Lacie. - szepnął cicho Warp, wychodząc za nią i zamykając drzwi. - Ty...
- Robię to dla niej. Nie dla ciebie. - oznajmiła beznamiętnie. - Ty jesteś zaślepiony miłością i nie winię cię za to. Jednak poświęciłbyś mnie. Moje dziecko. Dla ciebie jestem tylko narzędziem do leczenia, prawda?
Warp otworzył usta, jednak nic nie powiedział.
- Nie próbuj zaprzeczać. Czy kiedykolwiek wziąłeś pod uwagę moje uczucia? Lacie - podręczna apteczka. A gdy nie ma mnie pod ręką to wszyscy są wściekli. Mam dosyć. Trzy miesiące, podczas których pomagałam wszystkim.
- Nikt nie...
- Pomagałam im, nawet jeśli był to tylko ból głowy. Bez względu na mój stan psychiczny czy uczucia. - wycedziła i odwróciła się na pięcie, schodząc po schodach i zostawiając oniemiałego Warpa przy drzwiach.
Prosto w ciemność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Sob 17:27, 07 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 17:25, 07 Lip 2012    Temat postu:

Dom Uzdrowicielki. Wieczór 15 października 2012r.


Accelerator siedział sobie na ganku domu Uzdrowicielki, zastanawiając się nad wszystkim co się dziś wydarzyło. Ich przybycie tu, rozmowy z innymi ludźmi, nagły atak Alyssy, dziewczyny, którą opętał Gaiaphage. To wszystko było dla niego zbyt szokujące. Przyzwyczaił się już do nudy związanej z życiem jako "królik laboratoryjny", a potem w trakcie tych trzech miesięcy do przebywania z dość cichymi "lokatorami". Pogrążony w rozmyślaniach nawet nie zauważył, że ktoś się na niego patrzy.
- Siedzisz tak nieruchomo... to trochę niepokojące.- powiedziała Reed.
Albinos spojrzał na nią i głęboko westchnął.
- Zawsze tak robię gdy myślę.- odparł. Znowu potrząsnął dłonią. - Cholera, to wcale nie przestaje boleć.
Reed przeniosła wzrok na spuchnięty nadgarstek chłopaka.
- Nie przestanie boleć... nie widzisz opuchlizny? Chyba masz zwichnięty nadgarstek.
- A to coś nowego.- powiedział Accel, spokojniej niż się spodziewała.
- Poczekaj.- nakazała mu dziewczyna i pobiegła do domu.- Co jakiś czas mamy tu zwichnięcia, nauczyłam się już jak sobie z nimi radzić.- powiedziała mu po powrocie. W rękach trzymała płaskie kawałki drewna i kawałek szmaty.
- Najpierw trzeba nastawić...- złapała albinosa za rękę i nią poruszała, aż kości strzeliły. "Ałaaaaaaaa, czy ona chce mi urwać rękę?" pomyślał Accel, krzywiąc się z bólu. Nie zważając na to, Reed przyłożyła mu kawałki drewna do ręki i obwiązała szmatą.
- Powinno starczyć do momentu, gdy Lacie dojdzie do siebie.- powiedziała dziewczyna najwyraźniej zadowolona ze swojego dzieła.
"To bolaaaaało." rozpaczał w myślach chłopak.
- Dzięki.- mruknął Accelerator, by dziewczyna nie zauważyła, że głos mu się łamie z bólu.
- Czyli, że też jesteś odmieńcem, tak jak Lacie i reszta.- zapytała Reed.- W koncu odbiłeś tą kulę.
- Nieco innym niż oni, ale tak, jestem.- albinos odzyskał już wystarczającą kontrolę nad swoim głosem, by nie piszczeć mówiąc.
- "Innym".- spojrzała na niego nie rozumiejąc.
- Za długo by mówić.- chłopak pokręcił głową z rezygnacją.- Chyba wystarczy, jak powiem, że żeby używać swojej mocy muszę wykonywać szereg skomplikowanych obliczeń.
- Aha... dużo mi to nie powiedziało, nie znam zasady na jakiej działają moce innych. Wydaje mi się, że oni też tego nie pojmują.
Zapadła nieco niezręczna cisza.
- Chyba położę się spać, dużo się dziś wydarzyło i jestem śpiący.- zdecydował Accelerator. Wstał i już miał wejść do domu, kiedy sobie o czymś przypomniał. - Jak masz na imię?
- Reed.- powiedziała dziewczyna.
- Dobranoc Reed.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 17:56, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Las Ross'a] Dzień 108 (16 października) noc

- Kurde, ludzie. Nie nabierajcie mnie. - szeptała bez opamiętania. - Ja wiem, że wy gdzieś tutaj postawiliście ukrytą kamerę. Ale ja już mam tego dosyć. Ja już nie chcę...
Wyciągnęła z plecaka butelkę z wodą i pociągnęła duży łyk, gasząc trochę pragnienie.
- Ja pierdzielę. Nawet nikt się odezwać do mnie nie chce. - wybuchnęła głośnym śmiechem i śmiała się tak przez parę sekund, aż nagle po prawej stronie usłyszała plusk wody.
,,Woda?''
Rozejrzała się dookoła, jednak nie zobaczyła nic podejrzanego.
- Jezu, ja już mam schizy, czy co? - potrząsnęła głową i ruszyła w dalszą drogę.
Nie wiedziała, gdzie się znajduje. Naokoło widziała tylko wysokie drzewa. Po paru chwilach zauważyła tą samą ścieżkę, którą podążała parę godzin temu.
- Jestem świetna. - zaśmiała się i uderzyła się dłonią w głowę. - Idiotka.
Cały czas szła wzdłuż ścieżki, aż po paru minutach dotarła do domu Lacie.
- Domek. - szepnęła i opadła na kolana.
- SOPHIEEEE!
- Kto się tak drze, do cholery?
Spojrzała przed siebie i zobaczyła biegnącego w jej stronę Warpa.
- Sophie, GDZIEŚ TY BYŁA?! - wydarł się na dziewczynę.
Thompson podniosła ręce do góry w geście poddania się, po czym wybuchnęła histerycznym śmiechem.
- Na herbatcę. - uspokoiła się i spojrzała na rozdrażnionego chłopaka.
- Na jakiej herbatcę, ku*wa? - podszedł do Sophie, wziął ją za rękę i pomógł jej wstać.
- Na normalnej. - mruknęła, odepchnęła rękę Warpa i ruszyła do domu.
- Ty jesteś jakaś nienormalna. - odwróciła się i zobaczyła, jak Kenneth kręci głową.
- Wiem. A teraz chodź. Jest grudzień, a ja nie widzę śniegu.
- Jest październik, Sophie.
Dziewczyna uderzyła się dłonią w czoło.
- Właśnie, październik. Coś mi się pomyliło. - weszła do domu, śmiejąc się przy tym głośno.
W środku było ciemno, więc szła bardzo ostrożnie, aby na coś nie wpaść. Idący za nią Warp złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
- Wiesz, że Lacie sobie poszła?
- Ale jak to?
- Poszła ciebie szukać. - mruknął i odwrócił wzrok.
- A niech mnie. Oby jej wilki nie zjadły.
Widziała, jak chłopak wyciąga z kieszeni bluzy krótkofalówkę i naciska na mały guzik, mieszczący się na urządzeniu.
- Halo, Lacie? Odbiór...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Sob 18:04, 07 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 18:13, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Droga] Dzień 108, noc.

Lacie szła drogą, kopiąc piach i wzbijając w powietrze pył i kurz. Po paru minutach zrozumiała, że wyjście w koszulce która nie posiadała nawet krótkich rękawóc było błędem. Ale nie myślała logicznie. Przestała myśleć logiczne w chwili w której czaszka...
Czaszka Rose...
Przełknęła ślinę, unosząc głowę do góry. Po chwili zatrzęsła się, tym razem nie z zimna.
Ciemność była zła.
Ciemność zaciskała się wokół niej. Mocno.
Przystanęła na chwilę, wciągając w siebie powietrze. Zaczynało brakować jej tchu i czuła nadchodzący przypływ paniki.
Siłą woli powstrzymała się przed krzykiem.
Dziecko. Podobno dzieciom udziela się nastrój matki.
Chwilę potem przewróciła się, upadając na kolana. Otrzepała się i ruszyła w dalszą drogę, starannie oglądając drogę przed sobą.
- No proszę. Chyba jestem magnesem na rannych. I zmarłych. - dodała ponuro, zauważywszy rozbity samochód niedaleko jej tabliczek wskazujących drogę do jej domu. I nieco dalej niż jakakolwiek droga.
Z rozbitej szyby coś wystawało. Coś okazało się być Neahem, który leżał nienaturalnie wygięty, z głową na ziemi i ręką pod jednym z bocznych lusterek.
Nadepnęła nogą na jego głowę.
- Umierający Neah. No proszę, proszę. Mam dziś wyjątkowe szczęście. - powiedziała, przyciskając mocniej jego głowę do ziemi.
Potem zajęła się rannymi.
- Phrmfmrprmrmrfmfmfmrmrpfmfmmmm. - wymamrotał Neah, otwierając oczy, gdy dotknęła dłonią jego zimnego czoła.
- Mi także miło. - odparła Lacie, wyciągając go z samochodu do końca i zajmując się jego ranami. - Domyślam się że wybieraliście się do mnie.
- Tak. - odparł nie do końca jeszcze kojarzący wszystko Neah. - Boże, co ja zrobi...
- Zamordowałeś ich. - syknęła Lacie i zachichotała na widok jego miny. - Żartowałam. Aimee rozwaliła se głowę, jednak już się nią zajęłam. A teraz idźcie do mnie, Reed pewnie i tak nie śpi.
Neah dostrzegł jej zaszklone oczy i objął ją ramieniem opiekuńczo, jednak strząsnęła jego rękę, prychając.
- Nie musisz dziękować. - mruknęła. - A teraz do zobaczenia. Jeśli w ogóle.
- Myślisz że pozwolę ci gdzieś iść? - zapytał, zaciskając dłoń na jej ramieniu.
Lacie spojrzała mu w oczy i cofnął się, widząc jej wzrok.
- Idę odnaleźć jedną z niewielu osób którym na mnie zależy. - powiedziała spokojnie.
Nagle usłyszała trzask krótkofalówki. Wyciągnęła ją z koszulki (nigdy się nie odzwyczaiła chować jej gdzie indziej).
- Halo, Lacie? Odbiór...
- Dla ciebie tylko Uzdrowicielko. - parsknęła.
- Sophie wróciła. Możesz wrócić.
Oh. Musiała iść drogą, gdy ja zajmowałam się poszkodowanymi.
Lacie zastanawiała się przez chwilę.
- Nie. Idę do Nei.
- Do Nei? Super! Zawiadom ją o... Wiesz, czym.
- Oczywiście. - odparła chłodno Lacie.
I nagle zaczynasz się mną przejmować, Kenneth. Fascynujące. Jesteś taki przewidywalny. Kretyn.
- Uff... To...
- Zjeżdżaj. Bez odbioru.
Neah wpatrywał się w nią z ulgą na twarzy.
- Idziesz do Michaeltown? Już się martwiłem że gdzie...
- Do Michaeltown. A gdzieżby indziej miała iść Uzdrowicielka? Chyba nie tam gdzie nikogo do leczenia nie ma. - odparła, nie kryjąc ironii w głosie.
Neah zmarszczył brwi, a Lacie poszła dalej, wychodząc na drogę główną. Obejrzała się za siebie i przyglądała przez chwilę oddalającym się w stronę jej domu Neahowi, Glenowi i Aimee.
Spojrzała w lewo, a potem w prawo, po czym wzruszyła ramionami, idąc w prawo, odwrotnie do drogi do Michaeltown.
- O dzięki ci Jayden. Dzięki tobie i twoim wspaniałym mapom. - powiedziała sama do siebie, wchodząc do lasu. - Gdzie było to wejście do tuneli? Ah, tak, schron. - dodała, uderzając się ręką w czoło. Zauważyła z oddali budynek elektrowni i wzdrygnęła się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 18:19, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Camprine] 16 października, Dzień 108, ranek - Pauline

Pauline obudziła się w swoim bungalowie.
"O, ciekawe, gdzie ta durna..."
Nie zdążyła dokończyć myśli, bo przerwała jej współlokatorka Charlotte.
- Cześć Pauline! - zawołała niezwykle radosnym głosem.
- Daj mi spokój!
- Dlaczego jesteś taka niemiła? - zapytała oburzona Charlotte.
"Dlaczego musiała mi się trafić taka idiotka. Aż dziwne jak przeżyła w Grantville."
Pauline wyciągnęła papierosa i zapaliła.
Charlotte głośno zakaszlała.
- Dlaczego palisz?
- Bo lubię. A teraz daj mi spokój.
Obrażona dziewczyna wyszła z domku.
"Jak łatwo się jej pozbyć."
Przebrała się i wyszła.

[Dom myśliwego] 16/17 października, Dzień 108/109, noc - Alyssa

Alyssa nie spała tak jak poradził jej chłopak.
"Lily, Kayla... Nie mogę ich zostawić. Tyle, że jeśli chciałabym wyjść nie wiem jak on by zareagował."
W końcu po cichu wstała i zaczęła szukać swojego starego ubrania.
Gdy je znalazła szybko się przebrała i wyciągnęła pomiętą kartkę i mały ołówek z kieszeni i zaczęła pisać.
Dziękuję za pomoc, ale muszę iść. Zostawiłam siostrę. Jakby co będę w mieście, albo u Uzdrowicielki.
Alyssa

Zostawiła kartkę na łóżku i po cichu wyszła z domu wierząc, że nikt nie zauważył jej wyjścia.
Zaczęła powoli iść przez mrok odwijając bandaże i zdejmując opatrunki.
"Taaaa, teraz ludzie pomyślą, że jestem zombie."
Po jakimś czasie marszu usiadła na ziemi pod drzewem.
"Dobra, chyba mogę jeszcze trochę się przespać."


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 18:35, 07 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 108 (16 października) noc

- Ale cię spławiła. - pocałowała Warpa w usta i ruszyła do pokoju, którego nikt nie zajmował.
Weszła do pokoju i usiadła na łóżku. Parę chwil później ktoś zapukał do drzwi.
,,Zero spokoju, nawet na chwilę.''
- Proszę. - mruknęła.
Do pomieszczenia wszedł Kenneth.
- A ty czego tu? - spytała, piorunując chłopaka wzrokiem.
- Nie mam gdzie spać. - Warp uśmiechnął się niewinnie do dziewczyny i usiadł obok niej na łóżku. - A teraz powiedz mi, gdzie byłaś?
Sophie oderwała wzrok od chłopaka i spojrzała na okno.
- W grocie. Musiałam. - szepnęła i wybuchnęła płaczem.
- Tak podejrzewałem. - Warp przysunął się bliżej Sophie i objął ją ramieniem. - Już dobrze, nie płacz.
Thompson otarła oczy wierzchem dłoni i spojrzała na Kennetha.
- To było silniejsze ode mnie. Nie mogłam się temu sprzeciwstawić, wiesz?
Warp w odpowiedzi kiwnął głową. Wstał, ściągnął koszulkę oraz spodnie i z powrotem wskoczył do łóżka.
- Jestem padnięty. Dobranoc. - posłał dziewczynie całusa i zniknął pod kołdrą.
- Dobranoc.
Siedziała parę chwil w milczeniu. Zmęczenie coraz bardziej dawało się we znaki, więc nie zastanawiając się więcej, weszła pod kołdrę obok chłopaka. Objęła go ręką w pasie i przeniosła się do krainy snów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin