Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XIII
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 13:03, 08 Lip 2012    Temat postu: Rozdział XIII

Rozdział XIII uważam za otwarty. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Nie 13:31, 08 Lip 2012    Temat postu:

Dom Uzdrowicielki. Wschód słońca 17 października 2012r.


Accel obudził się z samego rana. Słońce dopiero wstawało, wypełniając salon domu Uzdrowicielki czerwonym blaskiem. Wszyscy inni chyba jeszcze spali, więc chłopak postanowił wyjść przed dom i może iść na krótki spacer. Na ganku zauważył Kat, która zasnęła na sofie ogrodowej. Koc, którym prawdopodobnie przykryła się zanim poszła spać, leżał teraz na podłodze.
- Żałosne.- Accel pokręcił głową, podniósł koc i przykrył nim dziewczynę. Kat obróciła się na drugi bok, mamrocząc coś przez sen.
- Nie wiedziałam, że jesteś taki opiekuńczy.- chłopak usłyszał za sobą czyjś głos.
Reed stała przed gankiem, trzymając w ręku wiadro.
- Więc nie śpisz?- zauważył bardziej niż zapytał.
- Nie, Lacie zostawiła Mzuriego, ktoś musi mu dać jeść, gdy jej nie ma.- powiedziała dziewczyna.- Swoją drogą, wstałeś drugi po mnie, ranny z ciebie ptaszek.
- Wyspałem się już.- stwierdził chłopak.- Pomyślałem, że może się przejdę. Jakaś wycieczka krajoznawcza albo coś. Chciałem sobie o wszystkim pomyśleć.
Przyjrzał się dziewczynie. Zastanawiał, się czemu wszyscy wmawiali mu, że ona mu się podoba. Faktycznie, była dla niego miła, a on starał się odwzajemniać dobre nastawienie dziewczyny, którą przecież tak niedawno poznał.
- To ja idę...
- Poczekaj.- Reed postawiła wiadro na schodkach.- Pójdę z tobą, gdybyś się zgubił w trakcie rozmyślań sam mógłbyś tu nie trafić.
Gdy odchodzili, na ganku coś zaczęło się poruszać. Koc, którym Accel chwilę wcześniej przykrył Kat, znów spadł na podłogę. Dziewczyna wstała. "A Accel? Lubisz go." Przypomniała sobie słowa Usagiego. Ruszyła za nimi. Pójdzie za nimi wszędzie. Musi wiedzieć.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:46, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Psychiatryk] Dzień 108 (16 października), świt - Simone

Miller patrzyła z ciekawością na nowo przybyłą.
- Witaj, Sailor Moon - obdarzyła ją uśmiechem, a białowłosa wzdrygnęła się. Simone wzruszyła ramionami. Fakt, zapomniała że twarz ma usmarowaną krwią Annie. - Simone Miller, a to jest Lyn - wskazała na dziewczynę stojącą po jej prawej stronie. - I Catherine - machnęła w kierunku siedemnastolatki. Sailor Moon wybałuszyła oczy, spoglądając w pustą przestrzeń, którą wskazywała dziewczyna.
- Macie jedzenie? - powtórzyła.
- A i owszem. W sumie niewiele, ale z siedemnastki zostało nas... dziewięciu.
- Ośmiu - poprawiła ją Lynette, kopiąc lekko trupa Annie.
- Właśnie. Ośmiu, razem z tobą dziewięciu.
- Co z resztą? - Temperance poruszyła się niespokojnie.
- Och, kilku zwiało, reszta się zabiła, albo przedawkowała leki. W każdym razie zjedliśmy wszystko co było w szpitalnej kuchni, no i tamtych. Teraz zostało jedzenie, które mieli lekarze. Oni mieli osobną kuchnię, tylko jeszcze się tam nie dostaliśmy. Jest trochę zawalona, kilka miesięcy temu coś wybuchło. Ale w pokojach lekarskich i dyżurkach jest tego pełno.
Sailor Moon wyglądała, jakby miała zwymiotować.
- Co masz na myśli, mówiąc 'no i tamtych' - Simone spojrzała na nią uważnie, ignorując prychnięcie rozbawionej Catherine.
- No, tych, którzy się zabili. Okopciliśmy trochę sufit, ale musieliśmy ich jakoś upiec. Ruszt w kuchni zrobił się brzydki, kiedy zajęliśmy się Jamesem, a do piekarnika się nie mieszczą.
Temperance mruknęła coś o bardzo złym pomyśle, kiedy Simone łagodnie posadziła ją w swojej sali i podała miskę zupy z proszku.
- Mamy tego kupę. Całe szuflady. Catherine, sprzątnij Annie. Będzie świetna kolacja powitalna dla Sailor Moon - tamta wierciła się na krześle, patrząc w puste miejsce, do którego przemawiała Miller.
- Nie! - jęknęła i pobladła. - Jestem... wegetarianką.
- Oj, to szkoda. Dziewczyny w takim wieku są najpyszniejsze - oznajmiła pogodnie, siadając na szpitalnym łóżku obok Weiss i majtając nogami w powietrzu.
- Tak - zgodziła się Lyn z uśmiechem. - Ten tłuszcz... Mniam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 13:57, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Las Ross'a] 17 października, Dzień 109, wczesny ranek

Alyssa szła przez las.
"Chyba jestem już niedaleko."
I rzeczywiście, niedługo później stała koło domu Uzdrowicielki.
"Ciekawe, czy zauważyli, że mnie nie ma."
Weszła powoli do domu.
Od razu zauważyła brak Acceleratora i Reed. Nie widziała także Lacie.
Zastanawiała się, czy kogoś jeszcze nie ma, ale po chwili odpuściła to sobie.
- Kayla. - powiedziała widząc przyjaciółkę.
- Jesteś wreszcie. Gdzie ty byłaś?
- Byłam w grocie, a potem znalazł mnie jakiś chłopak. - powiedziała tak, jakby chodziło o zwykły spacer.
Cisza.
- Widziałaś może Lacie? - zapytała wskazując na głowę.
- Chyba gdzieś poszła, chociaż nie wiem, czy już nie wróciła, ale wydaje mi się, że jej nie ma.
- Trudno. - powiedziała wzruszając ramionami Alyssa. - A Lily?
- W samochodzie.
Dziewczyny wyszły z domu.
Chodź.
"Nie."
Chodź do mnie.
"Nie! Nigdy więcej do ciebie nie przyjdę!"
Po prostu chodź.
"Nie!!!"
Głos ucichł.
- Coś się stało? - zapytała czerwonowłosa.
Alyssa pokręciła głową.
- Jedźmy już. - powiedziała wchodząc do samochodu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cukierkowa dnia Nie 13:58, 08 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 14:52, 08 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 109 (17 października), przed południem

Nea, zataczając się ze zmęczenia i z klejącymi oczyma, wtoczyła się do kwatery.
- I jak się czujesz? - spytał Parker, który najwyraźniej zdrzemnął się w trakcie jej zmiany.
- Osierocona - mruknęła Nea, podpisując się na clipboardzie. - Wszyscy stąd wyjechali. Sophie, Warp, Alyssa, Kayla... Normalnie aż mi chce się jechać do Lacie. Ale nie - zrzędziła - ja jestem 'tą odpowiedzialną' i to na mnie spoczywa odpowiedzialność za to miasto.
Zacisnęła zęby i dalej mamrotała pod nosem, a Parker cierpliwie wysłuchiwał jej narzekań. Nea odpięła kaburę, oddała 'służbowego' Walthera, a także resztę podstawowego ekwipunku milicji: gaz pieprzowy, granat, granat błyskowy/dymny, długi nóż, kajdanki i teleskopową pałkę. Sprzętu było akurat tyle, żeby każda 15-osobowa zmiana była równo obdzielona. Oczywiście, broni i amunicji było o wiele, wiele więcej, ale na przykład pałek czy granatów już nie. Deborah spaliła komisariat, ale przezorny Fred już wcześniej przeniósł całą broń w bezpieczne miejsce w piwnicy... kwiaciarni. "To było dobre. Ostatnie miejsce, gdzie ktoś spodziewałby się takiego arsenału broni".
Pożegnawszy się z resztą jej zmiany, Nea wróciła do domu. Nowy patrol był na nogach od pięciu minut - Parker rozplanował to tak, by zawsze była zachowana ciągłość. W pewnych momentach miasto patrolowała podwójna zmiana - stara nie zdążyła zejść, kiedy już wyszła nowa.
- Cześć, Emily - ziewnęła Nea, mierzwiąc włosy siostrze. Młodsza Vane uśmiechnęła się i postawiła przed Neą talerz ziemniaków. - Cudownie - wymamrotała, polewając je sosem. "Jedna z niewielu rzeczy, których mamy na prawdę sporo. Cóż, może przeżyjemy ze dwa, trzy dni na sosach i ziemniakach", pomyślała ponuro, rozglądając się po swoim domu.
Pożar podczas obu bitew o Michaeltown, nigdy nie doszedł do Livin Street, toteż Nea i Emily wciąż mieszkały w swoim domu. Był to ładny, piętrowy dom z dużym ogrodem, który przed ciekawskimi oczyma chroniły rozłożyste drzewa i krzewy, a także żywopłot, o który niegdyś dbała matka Nei, a który teraz przypominał dzikie kłębowisko chwastów.
"Tak, mama nie byłaby zadowolona", pomyślała Nea, oceniając pobojowisko, jakie utworzyło się tu w ciągu trzech i pół miesiąca.
Przedpokój, który prowadził od drzwi frontowych, był zawalony butami i bluzami, które tworzyły nieregularne pagórki. Dalej była duża, otwarta przestrzeń, gdzie znajdował się jednocześnie salon, kuchnia, oddzielona blatem i krzesłami od reszty. Za jadalnię robił duży stół stojący na podwyższeniu. Obecnie odbywały się przy nim narady.
W salonie znajdowała się kula elektryczności Dana, która wypełniała cały parter swoim jasnym blaskiem.
- A telewizor stoi i się kurzy - mruknęła Nea z nostalgią. Wszystkie roślinki, troskliwie pielęgnowane przez Pauline Vane uschły i zmarniały, a Nea wciąż zapominała ich wyrzucić. W salonie co kawałek wznosiły się chybotliwe kolumny książek i czasopism, które nałogowo czytała Emily. Największa, rozkładana kanapa służyła jej za łóżko, bowiem dziewczynka właściwie zamieszkała w salonie.
Oprócz tego na dole znajdowała się też jedna z dwóch łazienek. Na górze była biblioteczka, ogołocona z książek, które Emily znosiła na dół, i pięć sypialni: Nei i 4 puste: gościnna, jej rodziców, jej siostry i Leana.
Nea zacisnęła powieki, tamując napływ gorzkich wspomnień.
- Jak z wodą?
- Bez zmian. Wszyscy robią pranie w zatoce, a kąpią się w basenach. Od kiedy tydzień temu ciśnienie spadło tak bardzo, że woda leci małym strumyczkiem, nic nie da się zrobić. Tylko toalety działają, choć nie ma gwarancji, że wszystko nie utknie w połowie rury.
Brak prądu nie równał się brakowi wody. Ta wciąż była, brakowało ciśnienia w kanalizacji, by ta mogła się lać. Przez trzy miesiące kilkoro pomysłowych nastolatków utrzymywało niezłe ciśnienie, kombinując coś w sterowni na skraju miasta. "W sumie to chyba nikt nie wiedział, jak to robili. Git, że znalazło się kilka złotych rączek i wszystko było w porządku. Teraz możemy się tylko załatwiać, nie ma na tyle ciśnienia, żeby można się było kąpać...", pomyślała Nea, padając ze zmęczenia na łóżko i od razu zasypiając, mimo dochodzącego południa.

[Droga] Dzień 109 (17 października), przed południem - Matson

- Ta elektrownia wciąż mnie gnębi - wyznała kolejny raz Matson Freddiemu. Ten początkowo nie był zachwycony, że wychodzą z miasta, zostawiwszy Nei tylko napis. "Znając życie jest tak zmęczona, że nawet nie poszła do łazienki. Się zdziwi. Nie każdy codziennie znajduje napis szminką na lustrze", pomyślała punkówa, brnąc przez kłujące zarośla, byleby wyminąć straże. Istniała tylko jedna, sprawdzona droga. W ten właśnie sposób dostali się tu podczas drugiej bitwy o Michaeltown.
- Sądzisz, że to dobry pomysł?
- Nie - warknęła zirytowana dziewczyna. - Pewnie napadną nas wilki i pogryzą szerszenie, ale ta elektrownia nie daje mi spokoju.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 15:16, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Psychiatryk] Dzień 108 (16 października), świt.

Sailor Moon, to znaczy Lacie wytrzeszczyła na nie oczy.
Nagle przestałam być głodna. Hm, chyba lepiej będzie zwinąć się stąd przed kolacją. Albo najlepiej jeszcze przed obiadem.
- Znałyście Jaydena? - zapytała nagle.
Simone pokręciła głową przecząco, a Lacie rozejrzała się po sali.
Gdzieś tutaj Jayden spędził tyle lat. - pomyślała ze smutkiem, dojadając zupę.
- Smakuje ci, Sailor Moon? - Lacie pokiwała głową, wstając.
- Wiecie, hm, teleportacja wymaga trochę wysiłku, więc...
- Tak. Idź odpocząć. - nakazała Lyn z błyskiem w oku.
Lacie szła powoli, nie wzbudzając podejrzeń. A potem rzuciła się biegiem przez korytarz. Znając jej szczęście potknęła się w połowie o własną nogę, lądując na twarzy. Złapała się za nos, jęcząc. Po chwili uleczyła go sobie szybko i wstała, otrzepując z kurzu spodenki Reed.
- Ty jesteś Lacie Vane. - wyjąkała stojąca w drzwiach dziewczyna. Pociągnęła ją za rękę, wciągając do sali i popchnęła na łóżko.
- Nie. - prychnęła Lacie. - Jestem Temperance. Tempy, Temp, Tempi, Usagi Tsukino albo po prostu Sailor Moon.
- Lacie Vane. - sprzeciwiła się druga dziewczyna. - Byłam tam na rynku, gdy leczyłaś wtedy tego chłopaka.
Lacie uśmiechnęła się na to wspomnienie.
To było tak dawno.
- I... Potrafisz się teleportować?
Uzdrowicielka zaśmiała się cicho.
- Oczywiście że nie.
- Jak tu weszłaś? Simone nikogo nie wpuszcza i nie wypuszcza... - wymamrotała z wzrokiem utkwionym w swoich dłoniach. - Tamta dziewczyna, Annie... Chciała wyjść...
Lacie zaczynała się trochę niecierpliwić. Musiała stąd spadać i to jak najszybciej.
- Weszłam przez podziemie. - mruknęła wymijająco. - Słuchajcie, spadam stąd. Możecie się ze mną zabrać, ale macie być cicho, nie wiem do czego zdolna jeszcze jest ta wasza, hm, przywódczyni. Macie coś do pisania?
Mały chłopiec z rozbieganymi oczami podał jej czerwony flamaster. Lacie uznała że wystarczy. Wyszli ostrożnie na korytarz, rozglądając się dookoła.
- Jeśli Simone wyjdzie - uciekajcie. Ja będę musiała ją zastrzelić. - dodała i westchnęła.
Po dziesięciu minutach uśmiechnęła się, oglądając końcowe dzieło. Na długości połowy korytarza, na ścianie widniał krzywy, czerwony napis: KSIĘŻYCOWY DIADEMIE DZIAŁAJ.
Lacie zachichotała i odwróciła się w stronę przyglądającej się jej dziwnie czwórki.

*dwie godziny później*

Lacie patrzyła za oddalającą się czwórką. Jasnowłosa dziewczyna ściskała w dłoni kartkę "Przepraszam, Nea, za dodatkowe gęby do wykarmienia, ale nie mogłam, po prostu nie mogłam zostawić ich na pastwę kanibali!!! - Sailor Moon. "

[Las] Dzień 109 (17 października), poranek. - Reed.

Reed szła koło Accela, uśmiechając się pod nosem.
- Nie poszedłeś z Kage. - stwierdziła, przyglądając mu się kątem oka.
Accel wzruszył ramionami.
- Nie.
- Ile zamierzasz u nas zostać? - zapytała, uśmiechając się.
- Nie wiem. Pewnie zaczekam aż wróci Kage i zobaczymy.
Reed westchnęła.
- Wydajesz się być niezbyt obeznany w poprzednich wydarzeniach. Gdzie spędziłeś pierwsze dni ETAP-u? Gdzie w ogóle mieszkałeś wcześniej?
- Nie za wiele pamiętam ze swojej przeszłości. - przyznał Accel po minucie.
Reed pokiwała głową.
- A ty?
- Ja nie robiłam nic nadzwyczajnego. Siedziałam u siebie w domu przez dwa tygodnie. Potem pojawiła się Lacie. - Reed uśmiechnęła się lekko. - Zdzieliła mnie łopatą w głowę. Wtedy moje życie się zmieniło i mogłam zapomnieć o spokoju.
- Nie lubisz tłumów nachodzących twój dom. - uśmiechnął się chłopak.
- Przyzwyczaiłam się. Poza tym niektórzy goście są całkiem fajni. - wymamrotała, wyszczerzając się do niego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Nie 17:56, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 109, noc

Kage przeszukiwał miasto w nadziei że znajdzie gdzieś coś przydatnego.
Dlaczego w ogóle tu wróciłem?
Miasto było całkowicie opuszczone jeśli nie liczyć dzieciaków zamkniętych w psychiatryku.
Świeciło się kilka lamp, dzięki czemu nie musiał się obawiać, że potknie się o jakiś gruz czy wystający kawałek chodnika.
W znalezionym plecaku niósł kilka ubrań, cztery wagony papierosów, pięć torebek marihuany, dwa pistolety, stos amunicji, dwie puszki gazu pieprzowego, trzy odtwarzacze MP3, nową krótkofalówkę, nóż myśliwski, trochę leków i trzy antyperspiranty.
- Taaa. Wyprawa łupieżcza. Alexander Wielki to ze mnie nie jest.
Parsknął pod nosem wchodząc do swojego starego mieszkania.
Pierwsze co zrobił to odsunął kanapę od ściany i podniósł obluzowaną deskę.
Wyjął kilka puszek budyniu i innych konserw na czarną godzinę wyrzucając za plecy karty kredytowe brata.
Ocenił stan zapchanej torby, spoglądając na nią niepewnie.
Mam nadzieje, że się nie rozpruje.
Wyjął z ramki na telewizorze zdjęcie przedstawiającego jego, Amai i Yuki'ego na rybach nad jeziorem Emphaty.
Zgiął zdjęcie w pół i schował do kieszeni.
Pora puścić to miasto z dymem.

[Grantville] Dzień 109, ranek

Znalazł skuter i do bagażnika upchał plecak. Spuścił benzynę z jakiegoś samochodu i napełnił bak skutera.
Następnie pospuszczał paliwo z wszystkich samochodów, napełnił nim karnisty i chodził po mieście polewając nim ściany budynków.
Zrobił kilka koktajlów Mołotowa i rzucał nim w każdy budynek, raz celując w polane ściany a raz w otwarte okna.
Efekt był natychmiastowy. Wszystko bez wyjątku zajęło się ogniem. Mieszkania, sklepy, bary, uschłe drzewa i krzewy.
Grantville stało się jedną wielką pochodnią.
Usagi Kage stojąc za jego granicami przekręcił kluczyk w stacyjce, spoglądając jak urzeczony na wielką łunę ognia.
Po prostu coś pięknego.
Ruszył w stronę domu Uzdrowicielki, pozostawiając za sobą chmurę pyłu.

[Las Ross'a] Dzień 109, poranek - Katherine Abyss

Dlaczego za nim idziesz głupia?!?
Zatrzymała się w połowie kroku wpatrując się przy tym w Acceleratora i Reed. Przecież dał jej do zrozumienia, że go nie interesuje.
Poza tym sądził, że jest... jak on to ujął?
Opcja zapasowa.
Zrobiła kwaśną minę poprawiając pistolet maszynowy zawieszony przez plecy.
Już się odwracała w kierunku z którego przyszła, gdy usłyszała cichy ryk.
- Niedźwiedź.
Uniosła broń do góry i posłała uważne spojrzenie parce z przodu.
Nie usłyszeli - pomyślała z ulgą. Odbezpieczyła broń i ruszyła na palcach za cichym porykiwaniem zwierzaka. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni i przeklęła siarczyście wyczuwając pustkę. - Nie ma tłumika.
Ujrzała niedźwiedzia. Czarny zwierz, idący żwawo w stronę albinosa i dziewczyny, którzy rozmawiali beztrosko.
Musze strzelić teraz inaczej mogę ich trafić.
Uniosła lufę i nacisnęła spust prując w stronę bestii. Tamta padłą na ziemię i próbowała się podnieść, ale wtedy uderzyć w nią z niezwykłą prędkością duży kamień, dobijając go.
Abyss schowała się za drzewem oddychając ciężko.
Mam nadzieje, że mnie nie widział. Ta rozmowa byłaby zbyt głupia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 18:41, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Psychiatryk] Dzień 108 (16 października), przed południem.

Lacie czuła że zrobiła dobry uczynek. Jednak żałowała że nie zabrała stamtąd wszystkich.
Usłyszała trzask krótkofalówki i skrzywiła się.
Już się o mnie niepokoją? Jeden dzień mnie nie ma.
- Lacie, odbiór.
Uzdrowicielka przełknęła ślinę, słysząc głos Jaydena.
- Dobrze, nie chcesz się odzywać to nie. Mamy ranną dziewczynkę, jeśli cię to obchodzi.
Oh, chyba powinno.
- Tak czy inaczej to twój obowiązek i...
- No tak. Oczywiście. Mój obowiązek. - powiedziała ironicznie. - Przywieź ją na przedmieścia.

Michaeltown. *pół godziny później*
Lacie pochyliła się nad dziewczynką, lecząc jej rany. Jayden stanął koło niej, przyglądając się jej pracy.
- Gdzie byłaś? - zapytał ostro. - Nie rozumiesz że w każdej chwili mogą pojawić się ranni?
Lacie nie odezwała się.
Nawet mnie nie prowokuj...
- Byłam w psychiatryku i urządziłam sobie wesołą wycieczkę po tunelach. - wycedziła, czekająć aż dziewczynka się ocknie.
Jayden zaśmiał się, jednak dostrzegła troskę w jego oczach.
- Sama?
- Wyobraź sobie że tak. Nie potrzebuję wiecznych obrońców. - warknęła.
- Tak czy inaczej powinnaś była być u siebie. Jesteś Uzdrowicielką.
Przesada.
Lacie parsknęła śmiechem.
- Wiesz, chciałam trochę odpocząć... Ostatnio tyle się działo. Sophie polazła do Gaiaphage, Neah miał wypadek... - zaczęła wyliczać i uśmiechnęła się do niego promiennie. - A ja jestem w ciąży, ha.
Zobaczyła jak próbuje się opanować.
No widzisz, Jayden? Trzeba było uwierzyć w plotki.
- Z kim?
- Z Usagim! - wykrzyknęła radośnie, patrząc jak wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienia.
Jayden trzasnął ją nagle w twarz z całej siły i upadła na ziemię. Dotknęła dłonią policzka i ból zniknął momentalnie. Spojrzała mu w oczy uśmiechając się kpiąco.
- Spadam stąd. - oznajmiła, wstając i otrzepując ubranie. - A jeśli cokolwiek mi się stanie, to będzie to twoja wina. Jakby co to mnie tu nie było, rozumiesz?
Jayden wpatrywał się niedowierzająco w swoją dłoń, niezbyt pewien co zrobił.
- W porządku, Jay. - powiedziała łagodnie Lacie. - Ja jestem tylko podręczną apteczką. Nie mam uczuć. - uśmiechnęła się do niego po raz ostatni i odwróciła się na pięcie. - O, biorę twój samochód.

[Las Ross'a] Dzień 109 (17 października), przed wschodem słońca.

Lacie obudziła się z głową opartą na kierownicy.
Zasnęłam w samochodzie.
Spróbowała przypomnieć sobie co robiła przez całe poprzednie pół dnia po rozmowie z Jaydenem. Pamiętała że wjechała jedną z leśnych dróg do lasu. A potem siedziała w nim zamknięta, mając nadzieję że nic jej nie zeżre. No i dostawała ataków paniki za każdym razem gdy usłyszała wycie wilka.
A teraz...
Ciemność nie zabija. - powtórzyła w myślach, jednak rozglądając się dookoła przestawała być tego taka pewna.
Wyszła z samochodu, wiedząc że dłużej w nim nie wytrzyma.
Błagam, niech nie pożre mnie żaden wilk. - powtarzała w myślach, idąc przez las.
Z ulgą zauważyła, że wschodzi słońce. Po piętnastu minutach dotarła na miejsce. Przed korony drzew zauważyła chmury dymu wznoszące się do góry. I przebłysk ognia.
Zmarszczyła brwi.
Grantville płonie?
Wzruszyła ramionami, wchodząc do Elektrowni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 20:56, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Droga] 17 października, dzień 109, ranek

- Kayla, rozumiem, że mam sporą ranę na głowię, i pewnie zwidy, ale gdzie ty nas wieziesz?
- Jak to gdzie? - zapytała zdziwiona dziewczyna. - No, do Grantville!
- Do Grantville?! A po co?
- Bo jest daleko od gór. - odparła czerwonowłosa.
- Nie zamierzałam tam iść.
Zapadła cisza.
Chodź.
"Miałam prawie trzy i pół miesiąca spokoju, a potem ty! Nie nudzi ci się to "Chodź, chodź, chodź!"?"
Potrzebujesz mnie. I przyjdziesz.
"Nie, nie przyjdę."
Przyjdziesz.
"Nie! Pie*dol się!"
- Kayla, ty nigdy tego nie czułaś? Przecież też byłaś koło tej cholernej groty!
Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową.
*trochę później*
- Zawracaj! - wrzasnęła Alyssa. - Już!
Przed nimi widniało Grantville całe w ogniu.
Czerwonowłosa ostro zakręciła i wjechała w krzaki.
- Jedź, jedź!
"Wina Debci? Tym razem wątpię."
*koło południa*
Zatrzymały się z piskiem obok domu Uzdrowicielki.
Alyssa i Kayla weszły do budynku, znów zostawiając Lily w samochodzie.
- Ej, wiecie? Zabawne wieści! - oznajmiła wszystkim ciemnowłosa. - Grantville płonie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Nie 22:19, 08 Lip 2012    Temat postu:

Las Ross'a. Rano 17 października 2012r.


- Przyzwyczaiłam się. Poza tym niektórzy goście są całkiem fajni. - wymamrotała Reed, wyszczerzając się do Accel'a.
Nagle usłyszeli dźwięk wystrzału z całkiem bliska. Accelerator odwrócił się w miejsce z którego dochodził i zauważył tam postać, ale miał na głowie większe problemy. Niedaleko nich zataczał się ranny niedźwiedź. Chłopak rozejrzał się za czymś, czego mógł użyć, by dobić zwierzę z daleka. Tuż koło jego nogi leżał spory kamień. Accelerator uderzył w niego nogą, jednocześnie obliczając zmiany wektorów. Mały głaz rozwalił niedźwiedziowi łeb. Zwierzak padł na ziemię z głośnym łoskotem. Chłopak odetchnął z ulgą, ale jeszcze nie wszystko się wyjaśniło. Kto im pomógł?
- Kimkolwiek jesteś, wyjdź.- zawołał w stronę gdzie widział tajemniczą postać. Zza drzewa wychynęła głowa. Accel zauważył brązowe włosy związane z tyłu i już wiedział kto to jest.
- Kat wiem, że to ty, wyjdź!.- postanowił do niej podejść. Dał Reed znak, by zaczekała na niego tam gdzie stała. Gdy już podszedł, zobaczył, że dziewczyna przytula do siebie karabin, oparta o drzewo.
- Szłaś za nami?- zapytał ją. Brak reakcji.
- Posłuchaj Kat, jeśli chciałaś iść, trzeba było powiedzieć.
Dziewczyna spojrzała na niego.
- Nawet jeśli szedłeś na spacer ze swoją dziewczyną?
- Reed nie jest moją dziewczyną.- Accel odwrócił wzrok.
- Ale chciałbyś, żeby nią była.
- Ona jest bardzo miła, jest moją przyjaciółką... ale wątpię by czuła do mnie coś specjalnego.- powiedział cicho, kucając obok Kat.
- Zresztą, to nie tak, że szukam kogoś.- dodał.
- A gdybym ci powiedziała, że nie obchodzi mnie Usagi? Gdybym powiedziała, że nie liczy się dla mnie nikt inny, tylko ty? Czy to by coś zmieniło?- Dziewczyna patrzyła mu prosto w oczy. Zapadła niezręczna cisza, słychać było tylko odgłosy budzącego się lasu.
- Nie wiem.- powiedział wreszcie chłopak.- Nic już nie wiem. Nie wiem nawet kim jestem, nie wiem co myśleć... nie wiem.
Accel wstał i podał Kat rękę.
- Accel, Kat... zobaczcie.- zawołała do nich Reed, przedzierając się przez krzaki w ich kierunku. Ponad drzewami unosiły się kłęby dymu.
- Kage...- szepnęła Katherine.
- E?
- To Kage... podpalił Grantville.
Accel podciągnął dziewczynę do góry, pomagając jej wstać.
- Myślę, że jesteśmy nieco za daleko od domu, żeby teraz wracać. Nie ma tu w pobliżu jakiego miejsca, gdzie moglibyśmy się skontaktować z resztą?
- Elektrownia.- powiedziały dziewczyny jednocześnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pon 10:43, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Nie 22:46, 08 Lip 2012    Temat postu:

[Campirne] Dzień 108, świt.

Nerine pomału przebrała się w nowe workowate ciuchy po czym zaczęła pakować w siebie broń. Zabrała ze sobą nożyczki, zszywacze tapicerskie, scyzoryki, noże różnej wielkości, pistolety TT, karabin, noktowizor, krótkofalówkę i kubotan. Dziewczyna mogła być nazywana chodzącą bronią. Wiedziała, że bez niej jest bezbronna. Co w końcu mogła zrobić? Zastopować czas i ... Stać? Chodzić? Śpiewać? Jeżeli miała atakować to potrzebowała broni. Broni, której miała aż nadto. Uśmiechnęła się i wyszła z bungalowu.
W oddali zauważyła Effy. Nagle dobry humor Nerine wrócił. Postanowiła skoczyć do dziewczyny używając mocy stopowania czasu. Wtedy właśnie Malone przyłożyła pistolet do skroni.
"Nie..."
Dziewczyna zareagowała jak najszybciej mogła. Gdy świat stanął w miejscu, kula znalazła się już w mózgu Effy.
- KUR*A, NIE! - wydarła się.
Dobiegła do dziewczyny płacząc. Było już za późno. Za późno na wszystko. Nerine opadła na ziemię.
"Effy... Effy... Effy... Dlaczego?"
Skuliła się jak małe dziecko łkając jak szalona. W tej chwili Nerine znienawidziła cały świat, a w tym siebie.
"Głupia debilka. DLACZEGO?! Czemu tu tępa, bezmózga chronokinetyczko nie umiesz zmienić biegu tego pieprzonego czasu?! CZEMU?! Do cholery cofnij to!"
Zaczęła krzyczeć. Wszystko zaczęło się rozmazywać za zaszklonym okiem. Nerine zaczęła drapać swoje dłonie do krwi.
"ZRÓB TO! Teraz! Tępa idiotko, teraz! Zrób coś do cholery! Zrób!"
Załkała histerycznie piszcząc i wykrzywiając twarz. Nerine wtuliła się w piach. Przez chwilę miała wrażenie, że słyszy również bicie serca Malone po czym przełknęła myśl, że ona nie żyje.
- Mamo... - wyszeptała.
Po dziesięciu minutach Devein oddaliła się od stojącego trupa Effy po czym zamknęła oczy i włączyła normalny bieg czasu wiedząc, że już tego nie cofnie. Effy opadła na ziemi, a Nerine zniknęła. Tego dnia nie pojawiła się nawet na pogrzebie.

[Camprine] Dzień 108, wieczór.

Dziewczyna leżała skulona na podłodze w piwnicy. Potrzebowała tego. Przez ostatnie 12 godzin płakała po czym próbowała się sama zabić. Bezskutecznie. Tak jakby pewna część dziewczyny ją powstrzymywała. Nie musiała ukrywać, że nie wie kto za tym stoi. Sięgnęła dłonią pod wyważoną deskę po czym wyjęła strzykawkę i proszek. Wodę miała. Ledwo żywa Nerine wkuła się w żyłę.
- Czego pistolet nie załatwi to ciocia hera dokończy. - wyjąkała.
Strzał.
Uśmiechnęła się czując jak płyn zaczyna być rozprowadzany z krwią. Wyjęła igłę z żyły. Zaśmiała się cicho. Kilka minut później poczuła się trochę lepiej. Jakby silniejsza. Pomału wstała i wyszła z piwnicy, a potem z domu bez słowa. Potrzebowała pomocy. Bardzo pragnęła by ktoś jej pomógł. Jednooka nie wiedziała jak bardzo się myliła.

***

Devein pomału dotarła tak zwanego do domu Uzdrowicielki. Słyszała, że tam przebywa jej chłopak. Wyjęła krótkofalówkę stając przy drzewie naprzeciwko domu. Zadzwoniła do Neah'a. Chwilę oczekiwała aż odebrał.
- Neri?
- Wyjdź przed dom. - wyrzuciła poważnym, ale roztrzęsionym tonem.
Dobre dziesięć minut później pojawił się chłopak i ruszył w jej stronę.
- Przejdźmy się.
Jednooka ruszyła w stronę lasu Ross'a i po kilku dobrych minutach marszu zatrzymali się. Byli niedaleko schronu. Neah spojrzał Nerine w oko.
- Ćpałaś?
Zignorowała pytanie, wiedząc, że i tak zna już odpowiedź.
- Wyjeżdżam. - wyrzuciła drżącym głosem. - Na bardzo długo.
Brunet spojrzał na dziewczynę w ciszy po czym spuścił głowę.
- Dlaczego?
- Doszłam do wniosku, że nie jestem nikomu potrzebna. Jeden wielki problem z czterema kończynami i jednym okiem. - zaśmiała się z własnego dowcipu. - Problem, który doprowadził do wojny i rzezi. Problem, który wszystko popsuł. Problemy się usuwa.
Załkała schylając głowę. Ciemnooki podszedł bliżej dziewczyny.
- Co tym razem się stało?
Zamilkła na dobre dwie minuty płacząc co jakiś czas.
- Effy popełniła samobójstwo. - wyłkała wtulając się w niego. - Po prostu przyłożyła sobie ten pieprzony pistolet do skroni i strzeliła.
Nerine po raz kolejny zaczęła płakać i drżeć. Wspomnienia znowu wróciły gryząc ją. Leader uśmiechnął się lekko po czym przycisnął dziewczynę mocniej.
- Tylko się już na mnie nie wkurzaj. - szepnął do jej ucha. - Czasami trzeba takie rzeczy robić.
Nerine wzdrygnęła, a jej źrenica rozszerzyła się.
- C...?
Nie skończyła. Chłopak lekko obluźnił uścisk po czym odepchnął dziewczynę tak, że opadła głową o ziemię. Uśmiechnął się gdy ta zadrżała.
- Dlaczego i ty? - szlochnęła.
Neah nachylił się nad leżącą dziewczyną po czym uśmiechnął się kpiąco.
- Już po raz piąty ci to mówię. Tak jak zawsze masz o tym zapomnieć. - zaczął. - Modyfikuję pamięć. Wspomnienia. Już cztery razy grzebałem w twojej głowie wymazując mało znaczące szczegóły. Teraz pora na coś większego. W końcu czym jest człowiek bez wspomnień? Niczym. Puste naczynie nie wiedzące nawet co czuje. Wspomnienia posiadają też emocje. Jak pamiętać kto jest przyjacielem bez wspomnień? Albo kogo się kocha? Właśnie nie da się pamiętać. O to mi chodzi. Kim ty jesteś, dziewczyno? Nie jesteś Nerine. Nerine nigdy nie ćpała, nie bala się ani nie panikowała, a ty beczysz jak bachor bez powodu. Dlatego lepiej zapomnieć, prawda?
Neri wcisnęła głowę w brudną ziemię próbując nie słuchać chłopaka. Zaśmiał się po czym kucnął przy niej.
- Przeżywasz śmierć tak wielu. Nawet nie widziałaś, że zacząłem ci zamalowywać szczegóły. Odpowiedz teraz na kilka pytań. Którego dnia Kage odciął palce dzieciakowi na placu?
Pustka. Nerine złapała się za głowę wyczuwając pustkę. Zaczęła się jąkać jakby gubiła język.
- Czym w ciebie rzucił?
Pustka.
"Patykiem, nożem, kamieniem, patelnią?!"
- Jaki kolor oczu miał Ethan?
Kolejna pustka. Poczuła jakby w głowie robiła się jej pusta, boląca dziura.
- Jaki kolor włosów miała Rose?
"Nic.. Nic... Nic..."
- Kto zabił chłopaka z komisariatu?
Jednooka wrzasnęła wyczuwając pustkę w głowie. Zaczęła się miotać jak opętana.
- Jak miał na imię chłopiec zabity trzy dni temu przez pająki?
Dziewczyna wrzasnęła po raz kolejny po czym skuliła się i spojrzała zapłakanym okiem na chłopaka. Nie wyglądał na szczęśliwego.
- Nie tknąłem cię dzisiaj. To wszystko zrobiłem trzy dni temu, tydzień, miesiąc oraz półtora miesiąca temu. Tak to bywa Nerine. Pora dzisiaj na dobre ci pomóc.
Chłopak ukucnął przy niej, a ona spojrzała na niego z powagą.
- Skoro człowiek jest wspomnieniami, to usuwając je zabijesz i mnie. - wyłkała.
- Brawo Nerine. Tak właśnie będzie. Szczęśliwa Nerine nie będzie pamiętać tego i się raczej ucieszy.
- A co ze mną, mną? - wyjąkała.
- Nie wiem. Może znikniesz jak wspomnienia. Może tylko zaśniesz. Ważne, że ta, która się obudzi będzie szczęśliwsza. Będzie mieć normalne życie, czyż nie tego pragniesz? Przyćmię twoje wspomnienie jakbym zgasił lampkę. Nie znajdziesz ich, ale będę mógł je kiedyś przywrócić. Kiedyś. Może wraz z nimi zaśniesz i też cię przywrócę. Kiedyś.
Brunetka załkała po czym wyciągnęła dłonie dotykając policzków chłopaka.
- Dlaczego mi to robisz? - zapytała.
Leader poruszył ustami po czym pocałował ją w czoło. Właśnie wtedy Nerine poczuła mocny ból w tyle głowy i zaczęła wpadać w ciemną otchłań nicości. Pomału przestawała być świadoma wszystkiego. Wiedziała jedynie, że ostatnie słowa jakie usłyszała, były trzema słowami zaczynającymi się na 'ponieważ', a kończącymi na 'kocham'. Dziewczyna będąc w pustce wyczuwała obecność chłopaka, chociaż straciła kontakt z ciałem i samą sobą. Po jakimś czasie uczucie tej bliskości odeszło jak i wszystko inne.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pon 13:58, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Nie 23:48, 08 Lip 2012    Temat postu:

[ Camprine ] 17 października, dzień 109, południe


... Ryan nie zdąrzył powiedzieć nic więcej, ponieważ coś złapało go za lewą nogę i mocno ścisnsło. Błyskawicznie spojrzał w dół, a na jego twarzy zagościło zdezorientowanie i zdziwidnie, patrzył na małą dziewczynkę w błękitnym sweterku, jensowych krótkich spodenkach i białych ubłoconych bucikach, była ruda z włosami sięgającymi pośladków, zaplecionymi w gruby warkocz, twarz przyciskała do nogi surfera i szeptała " Ratuj mnie, prosze uratuj mnie " . Australijczyk totalnie zbity z tropu nie wiedział co ma zrobić, lecz jednak zrozumiał co się tu dzieje, w jego stronę biegł wychudzony chłopak z kuchennym nożem w ręku.
- Co do chu>& się tu dzieje? - Rozzłościł się blondyn.
- On chce mnie zjeść, to mój brat, proszę zrób coś, żeby mnie zostawił w spokoju. Ja już nie chce mieć takiego brata, zabij go proszę - Wyjąkała przez łzy dziewczynka.
" Obym tego później nie żałował. " Pomyślał Ryan wyciągając zza paska rewolwer i celując do chudzielca,który był już bardzo blisko.
BUUUUUMMMM! Martwe ciało brata dziewczynki osunęło się na trawe.
- A teraz uciekajmy z tąd proszę, ja już nie chce tu być - Prosiła dziewczynka dalej płacząc. Ryan uległ namowom szkraba, wziął ją na barana i ruszył z powrotem do swojego domku po drugiej stronie jeziora. W połowie drogi dziewczynka przerwała ciszę swoim dziecinnym głosikiem
- Masz na imię Ryan, tak? - Zapytała dziewczynka
- Tak, a ty? -
- Jestem Gini,a gdzie mnie teraz niesiesz? - odparła dziecina
- Niosę cie do mojego domu, już poza tym niedaleko jeszcze tylko przejdziemy tamten most i jesteśmy prawie na miejscu, a czemu twój brat chciał Cie zjeść? - Zagadną dziewczynkę nastolatek.
- Bo był głodny i rzuciło mu się na mózg, ale ty mnie nie chcesz zjeść prawda? - Powiedziała z lekkim strachem w głosie Gini.
- Ja, nie no co ty, nie mam zamiaru Cie jeść. Nie wracajmy do tego co wydarzyło się na Camprine ok? Ile masz lat? - Zapytał chłopak chcąc podtrzymać rozmowe.
- 8, ale jak na swój wiek jestem bardzo dojrzała, a ty, ile ty masz lat? - Oddała pytanie surferowi.
- Mam 14, ale wyglądam starzej nie? - Ryan obrócił odpowiedź w żart. - No i jesteśmy, oto mój dom. Masz może ochote na coś do jedzenia?...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Pon 18:52, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:34, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 109 (17 października), ranek

- Mówicie, że skąd jesteście? - wybełkotała zmęczona Nea do czwórki przybyszów.
- Z psychiatlyka - wyseplenił mały chłopczyk. Vane wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z opartym o ścianę Jaydenem, jednocześnie gniotąc kartkę od Lacie.
- Ulatowala nas Sailor Moon!
- Lacie - warknęła starsza dziewczyna, poprawiając chłopaka.
- OK, wszystko jedno. Nazywam się Nea Vane i jakby coś się działo, to szukajcie mnie. Chwilowo 3/4 ważnych ludzi gdzieś sobie pojechało. Jak się nazywacie?
Odpowiedział jej Jayden.
- Mały to Nicholas, ruda to Madeline*, ta to Heather i chłopak to Igor - Nea mrugnęła kilka razy zdziwiona. "A no tak. Kolejny wychowanek psychiatryka". Nicholas był słodkim, 7-letnim chłopcem i czuprynie jasnych włosów i rozbieganych oczach, Madeline była 12-letnią, milczącą rudowłosą dziewczyną o zielonych oczach, a Heather o ciemnobrązowych włosach chyba powzięła sobie na punkt honoru nieustannie pouczać i strofować Nicholasa. Igor był z nich wszystkich najstarszy. Nea dawała mu jakieś 14 lat. Był dobrze zbudowany, miał jasnobrązowe włosy do ramion a w oczach błyszczało mu niepokojące szaleństwo. "Z tego będą tylko kłopoty".
- Macie coś dobrego do jedzenia? - chlipnął Nicholas. - Dobrze, że nie kazali nam jeść Annie, kiedy ostatnim razem zjadłem łydkę Flory to wymiotowałem.
Nea wzdrygnęła się z obrzydzeniem i kucnęła obok chłopca, zrównując z nim głowę.
- Mały... nas jest tutaj... - przez chwilę odejmowała zmarłe ostatnio osoby. - 411, razem z wami 415. W morzu grasują dziwne ryby, w lesie zmutowane zwierzęta, które porozwalały nam pola uprawne. Nie mamy co jeść, w ciągu najbliższych dni grozi nam głód, jeśli czegoś nie wymyślimy. Jest źle. Bardzo, bardzo źle. Ale nikt nie będzie zabijał i jadł ludzi, jasne?
"Chyba".
- A macie tu wesołe miasteczko? - wychlipał Nicholas, a Nea westchnęła ciężko, strzelając facepalma. Razem z Jay'em odprowadziła całą czwórkę do jednego z wolnych domów i wyposażyła ich w poczwórną rację ziemniaków.
- Co słychać u Lacie? Zdaje się, że się z nią widziałeś - zagadała, kiedy wracali na rynek, do kwatery głównej. Oboje mieli mieć teraz wartę.
- Jest w ciąży - wymamrotał chłopak po chwili ciszy. Nea zareagowała instynktownie. Wyciągnęła rękę i przygniotła chłopaka do ściany mocą telekinezy. Podeszła do chwytającego spazmatycznie powietrze Jaydena. Wiedziała, co czuje. Jakby wielka, niewidzialna ręka przyciskała go do ściany.
- Kłamiesz - wycedziła, przybliżając swoją twarz do jego twarzy. Nie udało się jej jednak stłumić rozpaczy w głosie. Jay uśmiechnął się smutno, a Nea puściła go z rezygnacją.
- Z kim?
- Usagi - wypluł to słowo, jakby nie potrafił pogodzić się z tym faktem. Vane pokręciła głową zdezorientowana.
- Czekaj, czekaj... Czy Kage'a nikt nie widział od jakiś... 3 miesięcy? Nie zniknął przypadkiem bez śladu jakoś tak podczas drugiej bitwy? To było... 3 miesiące temu.
Jay spojrzał na nią rozpłomienionym wzrokiem, z trudem powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć.
- No właśnie.
Nea zatrzymała się po kilku krokach, kiedy dotarło to do niej. "MOJA. WŁASNA. KUZYNKA. JEST. W. 3. MIESIĄCU. CIĄŻY. I JA DOWIADUJĘ SIĘ O TYM OSTATNIA?!"
Zacisnęła zęby, żeby z oczu nie popłynęły jej łzy. "Oto właśnie, jak się mi ufa. Wszyscy wyjeżdżają sobie z miasta jak gdyby nigdy nic. Połowa mutantów, którzy w razie ataku obroniliby miasto. Nawet Matson i Fred poszli sobie do piepr*onej elektrowni. Miasto zostawia się na MOICH barkach, tak? Wszystko spoczywa na mnie, podczas gdy oni zwiedzają sobie okolicę. To ja biorę za wszystkich dodatkowe zmiany w milicji, to ja nie śpię po nocach, patrolując miasto. To ja głowię się jak wyżywić to miasto. To ja weszłam do cuchnącego ZOO, żeby pokroić martwe zwierzęta i zrobić z nich porcje do jedzenia. To ja zajmuję się 4 dzieciaków wywleczonych z psychiatryka. To ja dowiaduję się o wszystkim ostatnia.
Cudownie, dziękuję za zaufanie, Michaeltown".



____
* Nie mogłam się powstrzymać Very Happy (Niektórzy wiedzą o co chodzi Wink )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Pon 9:38, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pon 10:02, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Las Ross'a] Dzień 108 (16 października) przed zachodem słońca

- Cholera. - mruknęła. - Ryby miały być na śniadanie, a nie na kolację.
Spojrzała na Josha, który odpalał kolejnego papierosa w tym dniu.
- Wycieczka się nieco przedłużyła. - wyszczerzył się do dziewczyny.
Szli w milczeniu, pokonując kolejne metry.
- Sophie... - Josh podszedł do Thompson i złapał ją za rękę.
Dziewczyna odskoczyła, jak oparzona, piorunując przy tym chłopaka wzrokiem.
- Co ty robisz? - warknęła.
- Nie widzisz tego, że coś do ciebie czuję? - szepnął.
- Nie. - wyprzedziła chłopaka i przyspieszyła kroku.
,,Co on, do cholery, wyprawia? Przecież kochasz Warpa. A może on ci się podoba?'' - myśląc o tym, lekko pokręciła głową. - ,,Podoba ci się, a ty wmawiasz sobie, że nie. Jesteś egoistką Sophie, E-G-O-I-S-T-K-Ą.''
Zrób to.
- Ty pieprzony gnojku! - krzyknęła, łapiąc się przy tym za głowę.
- Co? - spytał zdziwiony Josh.
- Nie o tobie mówię. - warknęła. - Gaiaphage się znowu odezwał.
No dalej, na co czekasz?
Podeszła do chłopaka i spojrzała w jego oczy, w których odbijały się jej własne. Zielone. Złapała Josha za ręce i pocałowała go w sam środek ust.
Dalej, Sophie.
Zaczęła ściągać jego koszulkę.
- Sophie, co ty wyprawiasz?
Dotknęła jego nagiego torsu i poczuła przyjemne ciepło.
- Ku*wa. Jest październik, a ty mnie rozbierasz? - spytał chłopak, nadal zdziwiony zachowaniem towarzyszki.
Oplotła swoje ręce wokół jego szyi i ponownie go pocałowała. Tym razem bardziej nachalniej. Chłopakowi widzocznie się spodobało, gdyż nie protestował.
Dalej, dalej, dalej, dalej, DALEJ.
- Przyjdź do mnie. - przemówiła głosem Gaiaphage'a.
- Sophie, co jest? - spytał przestraszony Josh.
Oderwała się od chłopaka, kiedy uświadomiła sobie, że z jej oczu leje się strumień łez.
- To Gaiaphage... - szepnęła i zerwała się do szaleńczego biegu.
Kiedy znalazła się przed domkiem Uzdrowicielki, jej oczy na moment rozbłysły się zielonym światłem, a chwilę potem zgasły, jak paląca się świeczka. Upadła na ziemię, a jej umysł ogarnęła ciemność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pon 17:30, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marylin
???



Dołączył: 09 Lip 2012
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:08, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 109 (17 października), przed południem

Marylin wyszła z domu, żegnając się ze swoimi petuniami:
- Pa! Jak wrócę to was podleję - powiedziała, wzbudzając ciekawskie spojrzenia wśród sąsiadów. Wyszła na plac, z zamiarem odebrania swojej racji żywnościowej. W połowie drogi poczuła szarpnięcie za ramię. Marylin krzyknęła z przestrachem, wyrywając się i machając rękami.
- To tylko ja - uspokoiła ją Nea. Marylin odetchnęła z ulgą. Już miała spytać koleżanki o co chodzi, gdy dostrzegła, że Vane rozgląda się podejrzliwie. Przełknęła ślinę i przestraszona cofnęła się o kilka kroków. Wszystkie rośliny zdewastowane w ciągu wszystkich bitew nagle zazieleniły się i zakwitły. Nea wybałuszyła oczy ze zdziwieniem.
- Ej, jak to zrobiłaś?
- Boże... Nie wiem! - wyjaśniła, jąkając się, dziewczyna. Nea podeszła do najbliższej kępki kwiatków. Uniosła rękę i kwiat wyrwał się z ziemi i przylewitował do obu dziewczyn.
- Ususz to - poprosiła Nea z podejrzliwym uśmiechem. Marylin spojrzała na nią jak na wariatkę. "Nie... To nie może być prawda... Ja?! Mutantem?". Marylin z wahaniem uniosła dłoń i machnęła nią, jednocześnie koncentrując się. Roślinka zamiast uschnąć wypuściła pięknego, różowego kwiatka. Nea zaczęła się śmiać, lecz powiedziała:
- Marylin, idź lepiej do domu. Ludzie z niechęcią akceptują nowych mutantów, przynajmniej nie zawsze.
- Nea... Pomóż mi!
- No dobra. Za godzinę kończę wartę, przyjdź do mnie do domu. Emily cię wpuści - mruknęła dziewczyna. Chyba wszyscy w mieście wiedzieli, gdzie mieszka telekinektyczka. Zbyt często trzeba było zwarać się do niej z różnymi sprawami. Marylin skinęła głową i pobiegła do domu.
- Cześć, Benjamin - mruknęła, podlewając ulubionego fikusa. - Wygląda na to, że potrafię kontrolować rośliny.
"Przesrane".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin