Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XIII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:49, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 108 (16 października) późny wieczór – Josh
Josh szybko odstawił wiaderko z rybami i kucnął przy Sophie.
„Ocknij się do cholery!”
Lekko klepał ją po polikach. Po chwili wziął na ręce. Mocnym kopnięciem otworzył drzwi i zaniósł ją do pokoju , w którym leżał. Nie zważał na krzyki Warpa o mniej więcej takiej treści: ’Boże, co jej się stało?! ‘. Czasem mniej lub więcej obraźliwe. Josh zamykał drzwi od pokoju.
- Wpuść mnie tam! – już teraz wył w niebo głosy.
– Zastanawia mnie to czy jesteś aż tak tępy, czy chcesz ją dobić. - chłopak zamilkł. – Daj jej odpocząć. A to na wszelki wypadek – pomachał mu kluczem od zamkniętych drzwi do pokoju przed twarzą i później schował go w kieszeni od spodni. Zeszli na dół. Właściwe to Davis zaciągnął tam chłopaka Sophie, gdyż ten chciał wyważyć drzwi.
- Usmażysz ryby? To chyba cię odstresuje –powiedział dość ironicznie. Po czym podał mu wiaderko. Ten zaczął solićyby. – Warp, spokojnie. Tylko nie skacz z dachu. Ona się obudzi, jak nie to pozwolę wykonać ci ten pocałunek miłości.



[Camprine] Dzień 108, popołudnie

Dan wrócił do domku. Łzy ustały. Być może to był ostatni raz, kiedy płakał. Czuł się dziwnie. Stracił coś czego nigdy nie miał. Ale można coś takiego stracić?
Natomiast Deborah siedziała w łazience i gapiła się pustym wzrokiem w ścianę. Nie płakała, ale Dan się nie dziwił - czy kiedykolwiek widział by po jej policzku spadla choć jedna łza?
Ostatnio się dość od siebie oddalili. Może to za sprawą tego, że znikał. Deb niespodziewanie odezwała się.
- Przegrałam - mruknęła. - Ale się zemszczę.
Spojrzała na swastykę na nadgarstku.
- Hitler tez przegrał - pocieszył ja Dan.
- Hitler nie przegrał. Znieśli jego władze, ale nigdy go nie dostali. - warknęła. - Jestem słaba.
- Nie jesteś sła...
- Idź stad - krzyknęła. - IDŻ STĄD I NIE DENERWUJ MNIE. OBMYŚLAM PLAN.
Dan wychodził i tak nie miał, gdzie się podziać, ale wiedział, że nie ma po co zostawać w domku.
– Hitler nie miał ludzi, którzy go kochali. Nie miał nikogo. – powiedział tak by mogła to usłyszeć.
„Teraz wszystkich denerwuję.”
Pod pachą trzymał książkę w formacie A4 z baśniami.
Ruszył w stronę grobu Effy z kilkoma butelkami alkoholu. Po chwili był na miejscu i usiadł naprzeciwko krzyża. Na grobie zobaczył mały bukiecik ze stokrotek. Oznaczało, że był tutaj ktoś w między czasie.
Zaczął czytać Kopciuszka. Kiedy skończył rozpoczął prowadzić swój monolog.
– Wiesz Effy, baśnie są takie wspaniałe. Wydaje nam się, że to opowieści na dobranoc. A to coś więcej. Gdyby Kopciuszek oglądał się za siebie spotkałby księcia, nie? Wróciła by po bucik, a jej życie nadal toczyło by się szarością dnia. Może to one pokazują nam jak żyć, może dostaniemy to czego chcemy jeśli będziemy tego pragnąć tak mocno? Tylko ciekawe, jak baśnie wyglądały by w realnym życiu? ‘W realnym życiu Kopciuszek nie spotka Księcia, bo nawet nie dotrze na bal. Śpiąca Królewna nie doczeka pobudki, zwiędnie i zaśnie na zawsze. Leśniczy uratuje Czerwonego Kapturka, by go niecnie wykorzystać i wysłać do lasu do pracy. Małgosia sprzedaje narkotyki, bo nie może i nie chce znaleźć drogi do rodzinnego domu, a Jaś na gigancie kupczy własnym ciałem na Dworcu Centralnym. Calineczka za szminkę i tusz do rzęs obsługuje mężczyzn na klatce ewakuacyjnej centrum handlowego.
-Tak wygląda życie z bliska...’
Tak na prawdę to ‘żyli długo i szczęśliwie’ niczego nie wyjaśnia. Bo właściwe ‘Bajki i komedie to po prostu nie dokończone dramaty, bo przecież nikt z nas nie wie, czy Kopciuszek na zawsze mieszkał z księciem, czy Czerwony Kapturek nie zgubił się znowu w lesie.. nawet Piotruś Pan mógł już dawno temu osiwieć.’
Życie to jedno wielkie bagno.

Po czym odkręcił butelkę i napił się.
„Wiem, ze ty z chęcią tez się napijesz.”
Po czym polał wino na grób. Opróżniając już połowę tego co zabrał pożegnał się z Effy i wrócił na camping. Wdrapał się na dach domku i usiadł spuszczając nogi.
– Zawsze chciałem latać – po czym wybuchnął śmiechem pił dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pon 14:21, 09 Lip 2012    Temat postu:

Elektrownia. Rano 17 października 2012r.


Budynki elektrowni sprawiały ponure wrażenie. Wielkie kopuły generatorów przytłaczały Accela. Dwie dziewczyny, idące obok niego również nie wyglądały, jakby im się tam podobało.
- Myślicie, że ktoś tu będzie?- zapytał albinos.
- Nie mam pojęcia.- odparła Kat.- Prawdopodobnie od bitwy o Michaeltown nikogo tu nie było. Mógł zostać jakiś sprzęt do komunikacji, który wykorzystamy.
Grupka weszła do budynku głównego. Nie było to zachęcające miejsce.
- Może będzie lepiej jeżeli się rozdzielimy?- zasugerowała Reed.
- Nie... to może być niebezpieczne.- odradziła to Kat.- Budynek był otwarty, jakieś zwierzęta mogły się dostać do środka.
Przeszli przez multum pomieszczeń, nie znajdując w nich nic co by się im przydało.
Gdy obeszli wszystkie pokoje na parterze, Kat zaproponowała by zeszli na niższy poziom, mówiąc, że może tam będą mieli więcej szczęścia.
W czasie przeszukiwania sal, Reed zatrzymała Accela w jednym z nich, aż Kat wyszła.
- Accel...-zaczęła cicho.- Czy ciebie i Kat coś łączy?
"Nie noooo, dlaczego gdy tylko o tym przestanę myśleć, ktoś mi o tym przypomina" załamał się chłopak."Ale czemu ja to interesuje... czy ona? NIE, to nie możliwe."
- Nie.- powiedział na głos.- Nie wiem... ja naprawdę nie wiem...- poczuł ból, opuścił głowę. Reed przyglądała mu się, nieco zmieszana zakłopotaniem chłopaka.
- Jeśli będziesz wiedział, to daj mi znać.- dziewczyna odwróciła się i wyszła.
"Ale ze mnie dureń" karcił się w myślach Accel. 'Ona naprawdę... naprawdę..." ból, który czuł w klatce piersiowej nasilił się, razem z mdłościami.
Jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nic nie znalazłszy również je opuścił.
Ostania była duża sala z mnóstwem komputerów. Prawdopodobnie kontrolowano tu rdzeń, albo robiono coś innego. Przy jednej z maszyn siedziały trzy osoby. Jedna z nich miała białe włosy. To mogło oznaczać tylko jedno.
- Lacie?- zawołała Reed.
Dziewczyna odwróciła się do nich.
- Reed, co ty tu robisz?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 15:07, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 109 (17 października), ranek.

- Reed, co ty tu robisz? - zapytała Lacie, piorunując ją wzrokiem. Lepszym pytaniem byłoby: Reed, co ty robisz w towarzystwie tego gościa i tej koleśki której nie trawię w Elektrowni?
- Miło, że się znalazłaś - prychnęła Reed. - "Idę do Michaeltown, do Nei". Jasne. Co ja tu robię? Wyszłam sobie na spacer. Z Accelem. - mruknęła i zauważyła że Lacie spogląda gniewnie na Kat. - I Kat. A ty, kretynko, nie możesz biegać po całym Nowym Świecie.
- Łaboco? - wybełkotała, wstając od komputera. Nieudolnie szukała monitoringu z dnia rozpoczęcia się ETAP-u. Potem przyszli Matson i Freddie, a Lacie nie zdążyła nawet zapytać czego szukają w Eletrowni. - Dziecku podoba się taki spacerek.
Reed wymieniła z Accelem porozumiewawcze spojrzenia.
- NIE JESTEM NIENORMALNA! - wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła i uśmiechnęła się do nich. - Może zaprzeczycie?
Cała trójka pokręciła szybko głowami, a Lacie kątem oka zauważyła ze Matson i Freddie gdzieś zniknęli.
- Macie ochotę na wycieczkę do Michaeltown? Muszę odwiedzić Isę, Monty'ego, Clarissę, Gwendolyn, Percy'ego... - zaczęła, po czym pokręciła głową. - Żartowałam. Muszę iść do Nei i sprawić by nie rzuciła mną o ścianę.

*2 godziny później* Michaeltown.

- A więc to Kage podpalił Grantville. - stwierdziła i zaśmiała się. - A ja chciałam się tam ukryć.
- Przed czym ty się chowasz? - zapytała chłodno Reed, idąc obok Accela. Kat szła u jego drugiego boku.
- Przed wami. - mruknęła Lacie. - Ciemnością. Samą sobą.
- Pieprzysz jak potłuczona.
Lacie wzruszyła ramionami.
- Kage być może już wrócił. Nie chcesz się z nim zobaczyć?
Lacie wzruszyła ramionami jeszcze raz, tym razem posyłając Accelowi rozbawione spojrzenie.
- Nie wiem dlaczego w ogóle pojawił się u mnie po trzech miesiącach. - zmarszczyła brwi, skręcając w Livin Street.
Stanęła przed drzwiami domu Nei i wzięła głęboki oddech. Nie widziała jej od trzech tygodni.
Zapukała i po chwili w drzwiach pojawiła się Nea. Lacie poczuła wyrzuty sumienia zobaczywszy zmęczenie na jej twarzy.
Ona wie. - pomyślała ponuro, widząc jak Nea wbija wzrok w jej brzuch.
- Tak to nie widać. - mruknęła Lacie i rozpłakała się, opuszczając głowę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pon 15:08, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 16:50, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 109 (17 października), około południa

Nea bez słowa przytuliła łkającą Lacie i ruchem głowy zaprosiła Reed i dwójkę innych nieznajomych do siebie do domu.
"Licho wie, kto to jest. Zabawne, jeden jest całkowitym albinosem".
- Siądźcie w salonie - wyartykułowała bezgłośnie, prowadząc Lacie do swojego pokoju. Był to średniej wielkości, przytulny pokoik z jednym oknem, naprzeciw drzwi. Ściany były pomalowane na biało, a podłoga wyłożona niemiłosiernie uwaloną wykładziną. Po lewej stronie stało ogromne, wysokie łóżko, które Emily często traktowała jako trampolinę. Po przeciwległej stronie kurzyło się biurko i laptop. O krzesło stał oparty karabin maszynowy. Pod oknem znajdowała się też sofa i dwie pufy po obu stronach niewielkiego stolika. W połowie drogi między biurkiem a drzwiami, zawieszony na haku dyndał worek treningowy, na którym trenowała i wyżywała się Nea.
Najciekawszym elementem pokoju był fragment ściany obok łóżka. Był to niesamowity zbiór zdjęć przyklejonych tu przez Neę. Centralne miejsce zajmowała fotografia całej rodziny Vane - rodziców Nei i Lacie, ich samych oraz ich rodzeństwa. Reszta Vane'ów mieszkała na stałym lądzie.
Oprócz tego było pełno zdjęć Nei z dzieciństwa, grupowe fotografie z każdej kolejnej klasy i wreszcie wspólne zdjęcia telekinektyczki z jej eks, Timem.
- Ciągle zapominam, żeby podpalić mu ten krzywy ryj - mruknęła, zdzierając zdjęcie ze ściany. Rozstali się trzy miesiące przed Nowym Światem, a Tim, starszy o dwa miesiące, puffnął. "I bardzo, bardzo dobrze. Pieprzony egoista".
Lacie, wciąż szlochając, usadowiła się na niebotycznym łóżku Nei. Ta nie pytała o nic, spokojnie obwiązując dłonie owijką bokserską.
- Twoi przyjaciele z psychiatryka dotarli tu bez przeszkód - powiedziała w przerwie między dwoma uderzeniami worka. Lacie otarła oczy. - Całkiem fajni. Nie wydają się być jakimiś psycholami. No, może prócz tego największego. Ten wygląda na świra.
- Nea, przepraszam.
Czarnowłosa przestała katować worek, zatrzymując go i obejmując, leniwie kołysząc się na stopach. Westchnęła, mierząc Lacie uważnym spojrzeniem. "Biedactwo. Musi się dobrze odżywiać, podczas gdy my zaczynamy głodować".
- Przecież cię nie winię - Lacie spojrzała na nią z wdzięcznością. Żadnych pytań. Żadnych pretensji. Czasem rozumiały się bez słów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pon 17:16, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Schron] Dzień 109, rano.

Jednooka pomału otworzyła oczy po czym zerwała się z miejsca krzycząc. Wszystko, co prawdopodobnie zapomniała, wróciło. Zaczęła miotać głową po czym zauważyła Neaha. Wrzasnęła ponownie.
- TY! - wrzasnęła. - Co mi zrobiłeś?! Pamiętam wszystko! Od kiedy jesteś posranym mutantem?!
Chłopak spojrzał na nią ze smutkiem, westchnął po czym zapalił papierosa.
- Zapomniałem. - zaśmiał się.
Nerine spojrzała na niego zdziwiona.
"Kim jesteś? Czemu jesteś taki? Czemu? Co się stało?"
- Nie jestem tobą. Nie jestem silny. Próbowałem pozbyć się twoich wspomnień, ale nie umiałem. Będę musiał jeszcze długo ćwiczył. Zajmie mi to długo czasu, ale poczekasz, prawda? Dla dziewczyny władającej czasem nie powinno to długo trwać.
"Zwariował... Wszyscy zwariowali."
- Nie potrzebuję pomocy. Chcę tylko odpocząć.
Pokręcił głową przyglądając się niej.
- Jeśli zapomnisz to nie będziesz potrzebowała już pomocy.
- Nie chcę zapominać. Nigdy.
Pokręcił głową po czym stanął naprzeciw niej.
- Widziałem śmierć Effy w tobie. Okropne. Nie dasz sobie z tym rady Nerine. - wyrzucił z powagą. - Prawdziwe imię Effy?
- Elizabeth.
- Kolor oczu Rose?
- Niebieskie?
- Kto zabił gościa z komisariatu?
- Chantal, bo go prosiłam.
- Co znaczą słowa Ice Cream, którymi często się podpisujesz?
- Gra słowna. I Scream. Ja krzyczę. - wyrzuciła z pustką w głosie.
"Pamiętam... Wszystko pamiętam."
Uśmiechnął się poprawiając jej grzywkę.
- Niech tak na razie zostanie. Potem zobaczymy co się da zrobić.
- Nie. - zaczęła z drżącym głosem. - Nie chcę. Nie potrzebuję tego, na prawdę. Jesteś dziwny. Wszyscy jesteśmy. Mówiłam ci już, że wyjeżdżam.
Na chwilę uśmiech zjechał z jego twarzy.
- Gdzie? Niech zgadnę, Gaiaphage? Oh, biedna Nerinka straciła przyjaciółkę, to pójdzie zabić Gaiaphage, a potem się załamie i zamieszka w górach.
Skrzywiła się przygryzając swoją wargę.
- Skoro wiesz o Gaiaphage to czemu nie każesz mi o nim zapomnieć?!
Uśmiechnął się ponownie i pogładził jej zimny policzek.
- Jeśli zapomnisz to on się do ciebie wróci. To nie ty masz zapomnieć o Gaiaphage, a Gaiaphage ma zapomnieć o tobie.
Nerine spuściła głowę po czym zaczęła zakładać łuk, kołczan na strzały, karabin i resztę broni, która z niej wypadła.
- Wyjeżdżam. Nie powstrzymasz się. Nie wrócę. Żegnaj. Pożegnaj resztę ode mnie. Przekaż Echo, że ją kocham. Nie zatrzymuj mnie. Koniec. -wyjąkała po czym zatrzymała czas.
Nerine Devein skierowała się pomału w stronę obozu. Za sobą zostawiła schron i płonące Grantville.

***

Gdy dziewczyna dotarła nad obóz, włączyła czas. Wpadła szybko do swojego domku po czym przebrała się w swoje ciuchy i spojrzała w lustro.
"Przytyłaś Nerine"
Założyła na plecy plecak ze swoimi rzeczami, resztkami broni, mapami, zdjęciami, aparatem fotograficznym, krótkofalówką i innymi rzeczami. Spojrzała na Mayę i Finnicka ze smutkiem.
- Wyjeżdżam. Zajmijcie się Lou i wyprowadźcie się stąd. Zamieszkajcie z Lily, Hayley czy coś. Zabierzcie klucz do mieszkania ze sobą. Nie myślcie o mnie i nie tęsknijcie. Nie jestem tego warta. - wymruczał jak zombie i trzasnęła drzwiami.
Gdy była na dworze, spotkała jakiegoś chłopaka.
- Hejka, Jestem Ryan Taylor, mieszkam po drugiej stronie jeziora i przyszedłem się przywitać...
Uniosła brew i przeszła wymijając go po czym zatrzymała się kawałek za nim.
- Jestem Nerine Devein. Znaczy byłam nią. Jestem problemem. Żegnam. - wymruczała po czym zostawiła obóz za sobą.
"Żegnaj."

[Gdzieś w górach] Dzień 109, późne popołudnie.

Nerine stanęła przy krawędzi skały uśmiechając się. Znajdowała się w górach na oko 130 stóp nad ziemią.
- Więc to koniec. - wyrzuciła. - Zawsze chciałam latać.
Załkała po czym jeszcze raz spojrzała w dół. Pozwoliła sobie wsłuchać się w głos.
Nerine!
- Ja jestem Nerine, sługa twój. Dziś ostatni raz wysłuchuję twego głosu panie.
Zamknęła oczy przywracając sobie wspomnienia z Nowego Świata. Stanęła przed wspomnieniem wizyty w Michaeltown.
"To moja wina. Gdybym wtedy nie przybyła, to Effy by nigdy mnie nie spotkała. Nie uczestniczyłaby w wojnie. Nie zryłaby sobie psychiki. To moja wina. Tylko moja wina."
Uśmiechnęła się lekko lecąc przez kolejne myśli.
"Effy, ty nigdy się nie żegnałaś, prawda? Nawet gdy wyjechałaś z Dess. Do końca zachowujemy przyzwyczajenia, co nie?"
Przed oczyma stanęły jej kolejne ciała dzieci. Ciała, które zabiła. Krew, do którego rozlewu doprowadziła. Załkała.
"Tego chciałeś Usagi? Śmierci niewinnych. Byłam durna."
Przypomniała sobie chwile wojny po czym przygryzła usta.
"Będziesz szczęśliwa Lacie, co? Wszyscy będą. Zrobicie imprezę z okazji mojej śmierci. Na pewno wszystkim to się spodoba. Bo w końcu tego chcieliście, nie? Problem musi zginąć."
Przed oczami pojawił jej się widok Neah'a. Znowu zaczęła płakać.
"Przepraszam. Mam nadzieję, że potrafisz sam zapomnieć."
Zrzuciła z pleców plecak i wyjęła zdjęcia, które któregoś dnia wydrukowała z aparatu, który miała w domu dziadka. Uśmiechnęła się spoglądając na fotografię zrobioną przez Effy na której byli objęci. Odwróciła zdjęcia i wyjęła długopis po czym napisała na zdjęciu 'I don't scream - Nerine Devein' i odwróciła zdjęcia. Na rogu fotografii położyła mały kamień po czym wyciągnęła nóż i przejechała ostrzem pod swojej dłoni. Pociekła z niej krew. Nerine dotknęła dłonią kamień zostawiając czerwony odcisk. Miała nadzieje, że ktoś kiedyś go znajdzie z fotografia po czym przekaże Leaderowi.
"Nerine włada czasem. Są trzy sposoby by zabić Nerine."
Sięgnęła po swój plecak i nóż zostawiając na ziemi zdjęcie przyciśnięte kamieniem.
"1. Otrucie"
Podeszła do krawędzi wymawiając pod nosem modlitwę Ojcze Nasz.
"2. Utopienie"
Gdy skończyła, spojrzała w dół i zamknęła oczy.
3. Zrzucenie z wysokości
Wzięła kilka oddechów po czym uśmiechnęła się.
- Żegnaj Nowy Świecie. - wyłkała odbijając się od skały.
W tamtej chwili Nerine Devein przyśpieszyła czas. Wiedziała, że dla innych będzie spadać bardzo wolno, a dla niej nic to nie zmieni. Wiedziała, że nikt nie widzi Nerine lecącej nad ziemią. Kilka chwil później Nerine zaczęła opadać przy czym jej ciało zaczęło odbijać się od ostrawych skał łamiąc jej kości. Z jej oka pociekła łza po czym zaczęła krzyczeć bólu, który sama sobie zadała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pon 23:17, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Pon 17:50, 09 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom Ryana ] 17 października, dzień 109 popołudnie


Po zjedzonym wspólnie obiedzie Ryan powiedział do Gini
- Musze wyjść i iść do domu Uzdrowicielki, powinienem wrócić przed nocą, czy mogłabyś tu zostań i poczekać, aż wrócę? -
- Czyli chcesz mnie tu zostawić tak? A nie mogłabym iść z tobą? - Powiedziała już prawie płacząc sierotka
- No dobrze, a więc chodźmy już -
Surfer wziął swoją małą towarzyszkę na barana i wsadził rewolwer do jednej kieszeni, a do drugiej mapę. Szli kierując się na południe w stronę lasu. "Oby nic z tego pierd@#0nego lasu nie wylazło, bo będę zły, nie będę mógł się bronić jednocześnie broniąc Gini, szkoda że nie ma innej drogi do domu tej uzdrowicielki. " Minęła godzina 14, minęli już prawie las, gdy wyskoczył na nich zmutowane lis. Zawarczał groźnie, był głodny i chciał zjeść nastolatka i dziewczynkę. " No do kur#$ nędzy to są jakieś żarty. Nie no i co teraz? " Myślał Ryan " Nie mam nawet jak za broń złapać, bo mam zajęte ręce trzymaniem małej. No trudno było fajnie, ale wygląda na to że zostanę wszamany przez po*eb@neg0 lisopodobnego potwora. " Ale nagle dziewczynka machnęła ręką i ziemia pod wilkiem wciągnęła go jak ruchome piaski.
- Co jest kur*@? - Wyrwało się chłopakowi
- Jestem Terrakinetyczką na II kresce, nie wspominałam ci ? - Rzuciła jak, gdyby nigdy nic Gini
- [b]No właśnie jakoś ci to umknęło malutka, wiesz?
-
- No ale chyba się nie gniewasz z tego powodu co? - Wyszeptała dziewczynka z miną zbitego psa na twarzy.
- Nie no co ty. To nawet lepiej wiesz? Ja też mam moc i nie do końca ogarniam jak działa, może po powrocie razem poćwiczymy co? - Pocieszył sierotkę Ryan
- Genialnie, oczywiście, a którą ty masz kreske? I? - Kontynuowała temat Gini
- Tak, ale wolałbym mieć chociaż ze dwie Wink - Odpowiedział chcąc obrócić jego lekkie zdołowanie w żart.

popołudnie około godziny 16

Doszli w końcu na miejsce. Stali przed domem Uzdrowicielki. " No i co teraz? Zapukać ? Nie zapukać ? A co jeśli Jej tam nie ma? Muszę szybko coś zrobić bo Mała zacznie się niepokoić. Dobra pukam i wchodzę, raz kozie śmierć. Ryan pełny obaw i niepewności zapukał do drzwi, a następnie jednym płynnym ruchem otworzył je. Nie widząc jeszcze wnętrza pomieszczenia zaczął mówić - Hejka jestem Ryan Taylor, a to moja mała przyjaciółka Gini, szukamy dziewczyny o imieniu Alyssa, widzieliście ją może? ...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Pon 18:30, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pon 17:58, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 109 (17 października) wczesny ranek

- Mamo? - spytała, łamiącym się głosem, widząc znajomą postać kobiety. - Mamo, gdzie ja jestem?
Kobieta uśmiechnęła się i podeszła do Sophie, biorąc ją za rękę.
- Tutaj, kochanie. - wskazała na otaczający je świat.
Dziewczyna zmrużyła oczy i zaczęła dokładnie wszystkiemu się przypatrywać.
- To znaczy?
- Jesteśmy w Międzystronie, córeczko. - spojrzała karcącym wzrokiem na zdziwioną nastolatkę.
Chwilę stały w milczeniu, nadal trzymając się za ręce.
- Umarłam. - szepnęła, nie wierząc w to, co powiedziała.
Maggie milczała, unikając przy tym przestraszonego spojrzenia córki.
- Wszyscy umarli tutaj trafiają, prawda? - z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
- Ja nie umarłam. - nie zwracała uwagi na to, że Sophie płacze. Objęła ją ramieniem i ruszyła wolnym krokiem przed siebie. - Tutaj jest lepiej.
Sophie pomału zaczęła kręcić głową.
- Nie, mamo. Moje miejsce jest tam, na ziemi. - zepchnęła rękę starszej Thompson ze swojego ramienia, po czym odwróciła się i rzuciła się do szaleńczego biegu.
- Kiedyś wszyscy się tutaj spotkamy. - usłyszała jeszcze oddalający się głos matki.
I nagle zapadła ciemność. Nicość ogarnęła jej całe ciało.
Sophie.
Usłyszała stłumiony głos, pełen goryczy i rozpaczy.
Sophie.
Ton głosu znacznie przybierał na sile, jakby osoba, do której należał, powoli przybliżała się do dziewczyny.
Cisza. Tylko tykanie zegara. Powolne, stłumione.
Cisza.
- Czekamy na ciebie, Sophie. - głos Maggie powtórnie zabrzmiał w głowie ciemnoskórej.
Nie.
- Nie możesz jej tego robić, słyszysz? - warknęła niepewnie starsza Thompson.
Sophie.
- NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!
Echo wykrzyczanego słowa rozsadzało czaszkę Sophie. Znowu wszystko umilkło. Znowu dało się słyszeć ciche tykanie zegara.
Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy, krztusząc się przy tym płynącym z oczu strumieniem łez.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pon 18:03, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pon 18:52, 09 Lip 2012    Temat postu:

Michaeltown. Południe 17 października 2012r.


W czasie gdy miała miejsce wzruszająca scena, w której brały udział Lacie i Nea, Accel postanowił wyjść przed dom. Ani Kat, ani Reed nie poszły za nim. "Tak chyba będzie lepiej." pomyślał. Kiedy jest sam to najlepiej mu się myśli. Przeszedł przez kilka skrzyżowań. Dalej nie był pewien tego co się z nim dzieje. Z jednej strony przy Reed czuł się dziwnie szczęśliwy, a z drugiej była Kat, jego przyjaciółka.
- Co ja mam zrobić?- zapytał sam siebie.
- To zależy od tego, w jakiej sprawie.- usłyszał.
"?" Accel rozejrzał się dookoła. W pobliżu stał niewysoki, czarnowłosy chłopak, miał w ręku książkę, a z szyi zwisały mu słuchawki.
- Kim ty jesteś?
- Jestem Fantom... tak, tyle chyba ci starczy.
Chłopak sprawiał dziwne wrażenie, ale Accel poczuł, ze chłopak jest godny zaufania. Wyglądał jakby niósł na barkach tajemnice wielu ludzi i jakby nie spał od kilku dni.
- Opowiedz mi swoją historię.
Albinos zdecydował przedstawić chłopakowi swój problem. Opowiedział mu o wszystkich wątpliwościach i obawach, związanych ze swoimi uczuciami. Tony słuchał go uważnie, co jakiś czas zadając pytania. Gdy Accel skończył, chłopak opuścił głowę i zamknął oczy, rozważając to co usłyszał.
- Więc po prostu kochasz dziewczynę, tylko nie wiesz którą?- zapytał w końcu.
- To takie zabawne?
- Bynajmniej.- zaprzeczył Fantom.- Widzisz, żebym się śmiał?
Obaj chłopcy nie odzywali się przez jakiś czas.
- Ja już wiem, co zrobisz.- stwierdził czarnowłosy.- Ty też się tego niedługo dowiesz, twoje serce ci to w końcu powie.
- Pytanie, czy wtedy nie będzie za późno.- Accel był nieco zawiedziony słowami chłopaka.
- Jeśli kocha to zaczeka...
Dziesięć minut później Accel z powrotem znajdował się przed domem Nei Vane, kuzynki Uzdrowicielki. Odetchnął głęboko i wszedł do środka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pon 21:39, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 19:04, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] 17 października, Dzień 109, popołudnie

Alyssa siedziała spokojnie rozmawiając z Kaylą.
Po chwili usłyszała pukanie do drzwi, ale zanim ktokolwiek zdążył otworzyć do domu wszedł chłopak.
"Znowu on?"
- Hejka, jestem Ryan Taylor, a to moja mała przyjaciółka Gini, szukam dziewczyny o imieniu Alyssa, wiedzieliście ją może?
"Po cholerę on mnie szuka?"
- Kayla, pomocy. - wyszeptała do przyjaciółki. - Nie wiem po co tu przylazł, ale może czegoś chcieć. Jakby co masz pistolet.
Po tych słowach Kayla włożyła rękę do kieszeni, przytakując.
"Ale się zmieniła."
Ciemnowłosa wstała i pobiegła zatrzymać Ryana zanim wejdzie do pokoju.
- Po co tu przylazłeś? - starała się powstrzymać przed krzyczeniem.
- Chciałem sprawdzić, czy wszystko ok.
- A co, może jeszcze powiesz: 'Bałem się, że cię zjedzą wilki, albo Gaiaphage znowu ci coś zrobi. Martwię się.'. Może powiesz 'Bałem się o ciebie!'. - zaczęła coraz bardziej podnosić głos. - Co myślisz, że sobie nie umiem sama radzić?
"Co ten idiota sobie myśli?!"
Chodź.
- Ku*wa, nie teraz!
Chłopak spojrzał na nią zaniepokojony, ale Alyssa na niego nie patrzyła.
- No to jaki jest prawdziwy cel twojej wizyty?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pon 19:27, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 109, południe - płód

Chodź do mnie.
Dziecko otworzyło lewe oko, rozglądając się rozbieganym wzrokiem. Obok niego, jego brat bliźniak. Drugi brząc poruszył się niespokojnie, ruszając zaciśniętą piąstką swoje czarne włosy.
Jego brat pragnął miłości więc ją miał. Miłość matki i jego.
A on pragnął iść. Wyjść stąd i podążyć za wołającym go głosem.
W przeciwieństwie do brata jego włosy były jasne. Przypominał trochę jakiegoś potwora. Długie pazury, łuskowate kończyny, ogon i dzikie żółte oczy kota.
Potwór.
Dziecko było nadzwyczaj sprawne manualnie. Potrafiło zacisnąć piąstkę na pępowinie tak, aby jej nie przeciąć i podrapać się po głowie nie naruszając ciemiączka.
Zmiana nastąpiła nagle. Czasowa bańka stworzona przez Gaiaphage w celu szybszego rozwoju dzieci prysła. Użytkownik mocy, z którym Ciemność nawiązała kontakt stał się nieosiągalny.
Chodź do mnie.
Przyjdę.
Blondwłosy chłopiec przejechał pazurem po macicy, oznajmiając koniec ciąży.

[góry Regnards] Dzień 109, późne popołudnie

Natrafił na nią przemierzając góry. Po postu w drodze do laboratorium zauważył nieprzytomną i ranna Nerine Devein.
Przeklął siarczyście spluwając na ziemie niedaleko twarzy dziewczyny.
Sprawdził jej oddech, wrócił do skutera i wyjął z bagażnika skradziona apteczkę. Obejrzał jej głowę, dostrzegając na czole, szerokie rozcięcie.
Do diabła z tym! Mam jej to niby zszyć?!
Wyjął igłę i nić, przycisnął do siebie rogi rozcięcia i zaczął nieporadnie je zszywać. Robił to już kilka razy, gdy on, czy Katherine ulegli jakiemuś urazowi.
Accela zwykle omijały wszelkie urazy.
Zawinął jej głowę bandażem, założył jej opaskę uciskową na skręconej kostce i nastawił jej wybity bark.
Następnie westchnął ciężko i posadził ją na skuterze, siadając nieco z tyłu, tak aby mu nie wypadła.
Będzie się niewygodnie jechało, no ale...

[Laboratorium] Dzień 109, wczesny wieczór

Ułożył Devein na szpitalnym łóżku, przykrył kocem i ruszył ku starym archiwom.
W ciągu trzech miesięcy on i Accelerator przejrzeli wszystkie dane znajdujące się w tym ośrodku. Nie musiał tam iść by przejrzeć dane. Wystarczyło że je przywoływał z pamięci.
Jednak coś mi umknęło.
Jakiś niewielki szczegół. Coś co ma związek z mapą Nowego Świata.

Słyszał dawniej nazwę ETAP, co miało znaczyć Ekstremalne Terytorium Alei Promieniotwórczej, która się nie przyjęła.
Aleja promieniotwórcza. Kto to wymyślił?
Kretyn.

I wtedy do głowy napłynęły mu dziesiątki obrazów.
Zmutowane zwierzęta. Bariera. Instytut badawczy.
Schemat mechanizmu blokującego moce.
Samotny korytarz w tunelach, o którym opowiadał mu Luke. Korytarz prowadzący gdzieś w góry.
Nawiedzony głos w głowach wielu ludzi. Głos przedstawiający się jako Gaiaphage.
Aleja promieniotwórcza.
Promieniowanie.
Elektrownia.
Elektrownia!
Ostatnie 5 metrów pokonał biegiem, wpadając do zawalonego papierami pomieszczenia. Narysowana na bristolu mapa wisiała przybita do ściany.
Stanął naprzeciw niej, spoglądając na samotny punkt przedstawiający elektrownie atomową.
Zamknął oczy, unosząc głowę do góry i wykręcając dłonie grzbietem do siebie. Rozłożył je szeroko i wsłuchał się w szum eteru, próbując w wyobraźni zlokalizować punkt.
I gdy to mu się udało odczytał moc Boga ETAP-u.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Pon 20:15, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Pon 20:25, 09 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom uzdrowicielki ] 17 października, dzień 109, popołudnie

...Ryan wszedł do domu uzdrowicielki, ale natychmiast został przyparty z powrotem do drzwi przez osobę, której szukał. Tylko jej reakcja była dość zadziwiająca dla chłopaka, zamiast czegoś w stylu " hejka, co tam, co cie tu sprowadza ? ", został zakrzyczany przez Alyssę, nie dała mu dojść do słowa. Gdy już skończyła wyżywać się nad chłopakiem surfer powiedział
- To prawda co powiedziałaś, może i byłem idiotą, że tu przyszedłem, ale musiałem sprawdzić, czy wszystko z tobą ok, a poza tym zostawiłaś to u mnie - Mówiąc wręczył jej zmiętą kartkę.
- Yyy... co to jest ? - Powiedziała Alyssa.
Ale Chłopak nic nie powiedział tylko pocałował dziewczynę w policzek i szybko wyszedł z domu i bardzo szybkim marszem zaczął oddalać się od domu Uzdrowicielki. Gdy szedł już wzdłuż lasu Gini, Która do tej pory siedziała cicho, przerwała ciszę pytając
- Kto to był ? Twoja dziewczyna ? Chyba już cie nie lubi, ja bym się nią nie przejmowała na twoim miejscu, jest brzydka i niemiła, po co ci taka ? Znajdziesz sobie lepszą zapewniam cię. - Zapadła niezręczna cisza, lecz po krótkiej chwili blondyn odrzekł dziewczynce
- [b]I co ja mam ci teraz powiedzieć, co, że serce nie sługa tak ? Już dawno mi się to znudziło, ale niestety nic nie poradzę na to, ale to moja sprawa i mój problem, więc zmieńmy temat. - Uciął rozmowę chłopak
Cisza trwała aż do domu Ryana, aż tu nagle zza rogu domu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 21:14, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] 17 października, Dzień 109, popołudnie

Alyssa stanęła oszołomiona.
"WTF?! On mnie właśnie pocałował?! Ku*wa! W policzek, ale jednak."
Chciała zatrzymać chłopaka, ale szybko wyszedł.
"Co on zrobił?!"
Wróciła do pokoju.
- Co jest? - zapytała Kayla.
- Ja na niego nawrzeszczałam, a ten mnie pocałował w policzek. - odparła dziewczyna. - Tak, też mnie to zdziwiło.
- Powiedział coś jeszcze? - dopytywała się czerwonowłosa.
Alyssa pokręciła głową.
- Może powinnaś go poszukać.
- Tak. Nawrzeszczałam na niego i teraz mam go szukać. - powiedziała ciemnowłosa.
Zaczęła myśleć. Po chwili stwierdziła:
- Masz rację. Idę to wyjaśnić.
- Ale wiesz, wyczułam twój nastrój. I nie jesteś wściekła, ani nic. Tylko...
- Nie. Musiałaś się pomylić. - zaprzeczyła Alyssa.
- Lubisz go. - powiedziała Kayla.
Ciemnowłosa wywołała lekkie ukłucie w głowie przyjaciółki i ruszyła do wyjścia.
- Powodzenia! - zawołała jeszcze czerwonowłosa.
Alyssa zamknęła za sobą drzwi i poszła w stronę lasu.
"Że niby go... Nie, to nonsens."
Chodź.
"Wiesz Gaia, mam ważniejsze sprawy."
Po chwili pobiegła zastanawiając się, czy Ryan z tą małą dziewczynką wrócił do domku.
*kilka godzin później, późnym wieczorem*
Dziewczyna stanęła przed domkiem i wzięła głęboki oddech.
"Będzie dobrze."
Zapukała trzy razy i zaczęła się coraz bardziej denerwować.
Gdy tylko drzwi się otworzyły, ciemnowłosa wypaliła:
- Ryan, przepraszam. Tak mi przykro. Nie chciałam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cukierkowa dnia Pon 22:28, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pon 22:06, 09 Lip 2012    Temat postu:

[MT, Dom Nei] Dzień 109, południe.

Lacie uśmiechnęła się do Nei. Jej kuzynka odwiązała z rąk obwijkę bokserską i usiadła koło niej.
- Pamiętaj, że wszyscy będziemy cię wspierać. - Nea objęła ją ramieniem. Przez chwilę siedziały w milczeniu, każda myśląc o nadchodzących dniach. - Kochasz go, prawda?
- Bardzo. - odparła bez zastanowienia Lacie domyślając się że chodzi o Kage. - Choć wątpię, by z wzajemnością. - dodała i poczuła jak nagle zaczyna ogarniać ją senność. - Choć cieszę się że to jego dziecko. Jestem...
- Zmęczona. - dokończyła i popchnęła ją delikatnie, tak że Lacie opadła na łóżko i zamknęła oczy.
Obudził ją przeraźliwy ból. Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu pomocy jednak była sama.
Próbowała znaleźć źródło bólu i po chwili zrozumiała.
- Nie... - jęknęła. - Nie, nie, nie, nie.
Zacisnęła zęby, zrzucając z siebie koc, którym ktoś w międzyczasie ją przykrył.
- Nie. - powtórzyła, a po chwili znów opadła w ciemność.
Zielona macka owinęła się mocno wokół jej umysłu, a Gaiaphage zaczęło podsyłać jej obrazy.
Gaiaphage, czy jej mózg?
Mała Lacie zostaje przewodniczącą klasy. Lacie trzyma puchar. Lacie trzyma dyplom. Lacie poznaje Jaydena. Lacie leczy Effy.
Piwnica. Budynki Grantville wybuchające na jej oczach. Śmierć Rose. Getto. Ona i Kage.
Dalsze wspomnienia zaczęły się zamazywać, a Lacie siłą woli powróciła myślami z powrotem do pokoju Nei. Poczuła gwałtowny skurcz biegnący od krzyża i jęknęła głośno, gdy przykra prawda do niej dotarła z całą mocą.
Nienienienienienienienienienienie.
- NIE! - wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła, próbując zignorować ból, największy, jaki czuła do tej pory.
Jednak nie robił na niej wrażenia. Nie ból fizyczny.
Tymczasem Gaiaphage wciąż dotrzymywało jej obecności, czekając.
Zaczęło się.
Lacie Vane zaczęła krzyczeć nieludzko głośno, nie posiadając się ze zdumienia.
To trzeci miesiąc! TO DOPIERO TRZECI MIESIĄC!
Rozpłakała się, chwytając powietrze rozpaczliwymi, krótkimi chaustami.
A potem straciła przytomność, tym razem nie mogąc znieść tego bólu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Pon 22:20, 09 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 109, wieczór - domek w lesie.

Był już wieczór. Dziewczyna wyszła z domku, w którym przebywała dotychczas. Jedzenie z miasta przywoziła jej przyjaciółka, więc nie było potrzeby, by dziewczyna odchodziła gdzieś dalej niż jej przytulny, leśny domek. A więc wyszła. Na wszelki wypadek zamknęła drzwi za sobą. Z kieszeni wyciągnęła paczkę papierosów, wyciągnęła jednego i zapaliła swoją ulubioną zapalniczką. Miała zamiar iść na spacer, no to poszła, nagle z nikąd wyskoczył wilk, niby mogła sb z nim poradzić ale wilk rozszarpał jej kawałek skóry, z jej ciała wisiał kawałek wątroby. Na szczęście po tym incydencie dziewczyna zatrzymała krążenie jego krwi i wilk padł na ziemię.
- O kur%^&^^#*, co jest?- wrzasnęła z przerażenia- Auuu, ale boli- darła się na cały las. Niestety była za daleko od domu. Kiedyś od przyjaciółki słyszała o uzdrowicielce, podobnież była gdzieś niedaleko. Dziewczyna zaczęła przypalać sobie skórę papierosem, żeby rana szybciej się zagoiła. Ranę łatała ręką, strasznie ją to bolało ale cuż, musiała wytzrzymać ból i udać się do uzdrowicielki. Ostatnim razem gdy spotkała się z przyjaciółką, to ta powiedziała, że Lacie leży w domu Nei, gdzieś niedaleko domku Vicky. Nie chciała się narzucać ale nie miała wyboru.
- Vicky! Chodź, szybko, coś się dzieje w domu Nei!- krzycał głos z tyłu.
Dziewczyna się odwróciła i zobaczyła zakłopotaną Jessie.
- Co się stało Jess?- zapytała.
- Lacie, ona rodzi, musisz jej pomóc przy porodzie, Nea nie da sobie sama rady, a ty możesz szybciej wyciągnąć dzieci.
Jessie nic już więcej nie powiedziała, tylko szarpnęła Victorię i pobiegła z nią w kierunku domu Nei. Dziewczyna biegła z przerażeniem w oczach, trzymała tą wątrobę i biegła.
"Ej no, ale ja nigdy nie odbierałam porodu"- pomyślała z załopotaniem.
- Stój cholera, nie dam rady już dalej biec, poczekaj- powiedziała Vicky.
- Ej, wszystko w porządku?- Jess spojrzała na ranę dziewczyny, w jej oczach pojawił się strach.
- Ej, ale wszystko w porządku, już mniej boli, dam sobie radę, ty się nie martw- uśmiechnęła się- Jak to mówiła mama "Nigdy się nie poddawaj, nawet jak jest z tobą najgorzej, zawsze jest osoba, która cię potrzebuje" Od zniknięcia mamy jest to moje motto życiowe, ruszajmy dalej.
Dziewczyny wznowiły bieg, już dotarły na miejsce, drzwi otworzył im białowłosy chłopak.
- He..hej.. a wy to kto?- zapytał.
- Spadaj, mam ważniejsze sprawy niż rozmowa z tobą- po przykrej odpowiedzi Victoria trzasnęła chłopaka drzwiami prosto w twarz,
- Co ty do cholery..?
- Nieważne, prowadź do pokoju uzdrowicielki.
Chłopak złapał się tylko za twarz i poprowadził Victorię do pokoju, w którym przebywała Lacie.
- Ouuu, to ty..- wskazała na leżącą dziewczynę- Byłyśmy kiedyś razem na wycieczce- uśmiechnęła się szeroko- Tak, ty nic nie słyszsz.. no niestety, mówcie mi ludzie jaki jest problem, nie znam się na porodach ale muszę wiedzieć jaki ma puls, jaki puls mają dzieci, wszystko, mówcie mi.
Odezwała się dziewczyna stojąca obok łóżka Lacie- Z dziećmi jest wszystko w porządku, puls mają ustabilizowany, a co do Lacie to jej puls lekko się podwyższa.
- Lód! Ty! Białowłosy cholerniku, przynoś lód!- wrzasnęła mu dziewczyna.
Chłopak pobiegł po lód, tak jak prosiła go dziewczyna. Victoria podeszła do otumanionej Lacie i pogłaskała ją po czole, po czym przeszła do rzeczy. Chłopak przyniósł lód, Victoria położyła rodzącej na czole.
- Ej, ty, Nea, tak? Nea, będziemy naturalnie odbierać poród, przygotuj się. Przynieś mi rękawiczki, załóż sobie, a niech ten biały i reszta wyjdą.
Wszyscy zrobili to o czym mówiła Victoria. Była już tylko ona i Nea przy rodzącej.
Niby dziewczynie nie były potrzebne rękawice, bo robiła to przy pomocy swoich rąk, nie dotykając rodzącej. Jednak moc na coś się nadała. Najpierw poruszyła pierwszym dzieckiem, dziecko wyszło, miało czarne włosy i duże zielone oczy, dziecko zostało podane Nei, z następnym było trudniej, trzeba było obudzić Lacie.
- Lacie! Obudź się!- krzyczała dosyć donośnie Vicky.
- Kage.. Kage..- wymamrotała.
Była w pół przytomna, to i tak był jakiś tam sukces, kolejne dziecko już szło, wychyliła się głowa, a potem reszta ciała, ciało malucha było pokryte łuskami.
"Co to kur$%&* jest?"
Victoria i Nea spojrzały z przerażeniem na drugie dziecko. Położyły noworodków obok siebie, wczśniej obmyły ich z krwi.
- Jap%^&&#@, zapomniałam o łożyskach, ona musi je urodzić.
Vicky i Nea złapały Lacie za ręce i kazały jakoś przeć, dziewczyna i tak już nie wiedziała co robi, jakoś parła, na szczęście poród się powiódł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vicky dnia Pon 22:21, 09 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Pon 23:29, 09 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom Ryana ] 17 października, dzień 109, późne popołudnie

... Zza rogu domu wyskoczyła wysoka dziewczyna, ale zaraz uciekła w stronę lasu. Ryan pomyślał " I co mnie jeszcze dziś spotka co? Dobrze, że Gini usnęła mi na rękach " Wszedł do domu i zaniusł malutką do jednej z 4 sypialni. Gdy ją już przebrał i przykrył sam zszedł na dół do salonu i rozsiadł się wygodnie na sofie, lecz nie naodpoczywał się długo bo przez otwarte okno coś wskoczyło do pokoju, w którym siedział chłopak.
- Kur¤@ - Krzyknął surfer. Chwilunia to ta sama dziewczyna, która wystraszyła mnie, gdy tu dotarłem. Ja już nie wiem co się do kur¤$ nędzy dzieje na tym poje°€3£$ świecie ". Dziewczyna natychmiast zaczęł mówić
- Przepraszam, że tak wskaczyłam ci do domu, ale musiałam, uciekłam z płonącego Grantville i nie mam, gdzie spać. Proszę pozwól mi tu zostać chociaż jedną noc, błagam zrobie wszystko. - Błagała dziewczyna.
- Wszystko ? - Uśmiechnął się nastolatek - To się umyj i spać. Sypialnie są na górze, twoja druga od prawej i znikaj, rano sobie pogadamy o twojej przyszłości. - Powiedział uśmiechając się Ryan. Gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Prosze - Rzucił nie myśląc blondyn.
- Ryan, przepraszam... - Do pokoju wpadła jak burza Allysa. Chłopak złapał swoją ukochaną i pocałował w usta.
- Kocham cię, od chwili gdy cie zobaczyłem. Chciałem ci to powiedzieć, ale mi uciekłaś zostawiając tylko list. Musiałem cie odnaleźć i ci to powiedzieć. - Wyznał Ryan.
- Yy...ale no... bo... - Dukała Alyssa, ale przerwał jej surfer kolejnym pocałunkiem, po którym dziewczyna zemdlała. " I co ja się z nią mam. Oj tam ważne, że jest tu teraz przy mnie i przyszła z własnej woli. "
- Łał, musisz nieźle całować skoro ją tak załatwiłeś -Powiedziała dziewczyna, która weszła oknem do domu.
- Do kur°£ nędzy ty jeszcze tu ? Wypierda£€$ do sypialni póki nie zmieniłem zdania " - Wrzasnął ostro rozzłoszczony australijczyk.
- Dobra, dobra już mnie nie ma - Odburknęła nieznajoma i pobiegła do sypialni jak kazał jej chłopak. Zostali sami w salonie, on i Alyssa. Ryan wziął ją na ręcę i zabrał do swojej sypialni. Przebrał ją i pomyślał " Mam chyba deja vu, bo to już się działo, ale w innuch okolicznościach. " Gdy już leżał w łóżku, a jego ukochana obok, dziewczyna ocknęła się...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin