Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XIV
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:07, 11 Lip 2012    Temat postu: Rozdział XIV

No, no... XIV to sporo, ostatnim razem rekord wynosił XVI (ale wszystkie rozdziały miały równo 50 postów). Mam nadzieję, że dociągniemy do XX (marzenie, ale co tam!)

Rozdział XIV uważam za otwarty!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:19, 11 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 110 (18 października), ranek

Nea pomogła zanieść nowopoznanej Vicky niedźwiedzia do Isy i Monty'ego. Ci ucieszyli się. "Tak, to daje nam dwa dodatkowe dni*", po czym wróciła do swojego domu.
- Cześć - mruknęła, trzymając przed sobą wyciągniętą dłoń. Grupa ożywiła się. Nea lewitowała jedzenie. Po kilkudziesięciu minutach, kiedy wszystko zostało przyrządzone, z kwaśną miną przyglądała się, jak wszyscy wcinają pieczone mięso z ziemniakami i przeterminowanym sosem.
- Nea, nie jesz? - zapytała od stołu Lacie. Czarnowłosa pokręciła przecząco głową, obserwując, jak Kage trzyma oboje dzieci. "Zabawne. Nawet jeśli kiedykolwiek wcześniej się spotkaliśmy, nie pamiętam go. Frustrujące, zaiste. Ale przynajmniej się nie nudzę, wreszcie ktoś przyjechał do tego miasta. Wcześniej, to nic, tylko by wszyscy u Lacie siedzieli...". Potarła oczy, robiąc sobie kawę. Zapasy strasznie się kurczyły, ale w Nowym Świecie chyba nikt prócz niej jej nie pił. Mogła więc robić rundki po domach i dzięki temu wystarczało jej pięć, sześć godzin snu. I tej nocy wzięła podwójną wartę. "Matson i Freddiego wciąż nie ma. Zgodnie z ich napisem, siedzą w elektrowni". Kiedy wszyscy zjedli, zostawiając kupę naczyń w zlewie ("I tak nie mam ich czym umyć"), obsiedli kanapy w salonie, raz po raz przekomarzając się, kiedy powinni 'ochrzcić' dzieci, skoro wybrano już nawet chrzestnych.
- Zróbmy im chrzest ognia - wypaliła Nea. Lacie, Kage, Accel, Reed, Emily, Victoria, Gwen i Parker umilkli. - No co? Nie czytaliście Wiedźmina? Trzecia część, Chrzest ognia.
- Chcesz wsadzić te dzieciaki w ogień?
- Oj tam, od razu wsadzić - mruknęła Nea, uśmiechając się pod nosem. - Miałam na myśli znaczenie bardziej... symboliczne.

[Las] W tym samym czasie - Matson

- Dwa dni - zrzędził Freddie. - Łazimy tu dwa dni i gówno, a nie elektrownia! Las i las!
- Nie moja wina, żeśmy się zgubili - burknęła Matson, skrajnie nieszczęśliwa, że rozwaliła się jej punkowa fryzura.
- Nie twoja?! NIE TWOJA?! - pieklił się Bowen, zatrzymując pod drzewem. - A kto nas tu wkopał, hm? Łazimy w kółko, a do elektrowni nawet się nie zbliżyliśmy. Po co ja cię posłuchałem, hm?
- Bo jestem wybitnie przekonująca - podsunęła mu fioletowowłosa. Chłopak parsknął śmiechem, ale chwilę później znów zaczął mamrotać gniewnie pod nosem.
- Oj nie zrzędź już - mruknęła Matson, zamykając mu usta pocałunkiem.

[Psychiatryk] Dzień 110 (18 października), pod wieczór - Hope

Hope kuliła się zwinięta pod blatem w dyżurce pielęgniarek. Już dawno pogodziła się z tym, że jej umysł przypomina ser szwajcarski - pełen dziur. Klik! Jej pierwsze ja wyłącza się, a włącza drugie ja. Klik! Pierwsze ja wraca, eliminując drugie ja. "Szkoda, że pierwsze ja nie pamięta, co działo się z drugim ja i vice versa", pomyślała z goryczą. Przywykła też do szpitala psychiatrycznego. Nie, żeby wiedziała, jak się tam znalazła. Jednak panna Allen nie była idiotką. Zdążyła się zorientować w sytuacji. Bo chociaż nie miała pojęcia, co odpowiada za przełączenia pomiędzy pierwszym a drugim ja, odkryła istnienie przełączeń. Czyli odkryła fakt, którego istnienie od miesięcy pozostawało tajemnicą. Szybko też zorientowała się, że jej drugie ja, w które się przełącza, jest kimś zupełnie innym. "Aż boli mnie od tego głowa", pomyślała. Pierwsze ja uaktywniało się, kiedy ta czarnoskóra była spokojna. "Nie świrowała".
- LYNETTE! WEEEISS! CHOOODŹ TUUU!
Dziewczyną wstrząsnął dreszcz, kiedy usłyszała wściekły ryk Simone. Chwilę później Hope Allen umknęła gdzieś w głąb jej umysłu, a zastąpiła ją Lynette Weiss.
- Idę!

__
* Ma być głód, nie? Nie starajmy się na siłę tego ratować.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Śro 19:48, 11 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 110, ranek.

Victoria po zjedzeniu upolowanego jedzonka wstała, pożegnała się i wyszła z domu Nei.
- Do zobaczenia, przyjdę może z jakimś łupem- powiedziała radośnie i wyszła z domu. Kierowała się w stronę lasu, gdzie znajdywał się jej drewniany domek. Wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę i fajkę. Odkąd zaczął się Nowy świat, dziewczyna monotonnie popalała, co parę godzin wychodziła na papierosa, niby nienormalne, bo nie ma ukończonych osiemnastu lat ale ten świat też był nienormalny.
- Lalalaa, idę sobie, taa. Dość długa droga jest, a tam szedł jakiś pies, lalalalalala- śpiewała po drodze.- Lalalalalalaa, ta droga jakaś głupia, lalala, tralalala, co za beznadzieja- nagle skończyła i szła dalej. W końcu dotarła. Otworzyła swój domek i weszła do środka.
- Woow! Jaki burdel, a niech tak zostanie, w końcu rodziców nie ma i zostałam tu sama, no nie sama, mam jeszcze prezent od Brandona. Skarlet! Do nogi!- krzyknęła dosyć donośnym głosem. Przez próg drugiego pokoju wszedł śliczny, długowłosy owczarek niemiecki. Podbiegł Do Vicky i zaczął cicho szczekać.
- Co jest Skarlet? Ano tak, ty musisz iść na spacer, wybacz, ale na ulicach biegają wariaci, więc nie chciałam, żeby widzieli, że mam psa. Zjedliby cię- wytrzeszczyła oczy wypowiadając ostatnie słowa. Poszła z psem do przedpokoju, zdjęła z klamki smycz i założyła psinie na szyję. Zostawiła ją na chwilę samą i poszła się przebrać. Zdjęła brudną koszulę i spodenki, założyła na siebie luźną tunikę, tak luźną, że wyglądała jak sukienka. Wzięła ręcznik, przerzuciła go sobie przez ramię, zabrała psa i z nim wyszła.
- Skarlet, wiesz co? Pójdziemy sobię nad jezioro Empathy.. A wiesz co? Jedna z moich przyjaciółek miała tak na nazwisko.. Właśnie.. Miała, ehh.. ciekawe czy teraz mieszka gdzieś w mieście.. Ciekawe...
"Dziewczyny" dotarły na miejsce, Victoria odczepiła smycz Scarlet, ta jakby zobaczyła raj, od razu wskoczyła do wody i zaczęła pływać. Niebieskooka zdjęła swoje poszargane trampki i swoją dużo za długą tunikę. Ktoś kto jej nie zna, pomyślałby, że dziewczyna jest zboczona, bo nie nosi stanika. Prawda, nie nosi go, ponieważ uważa, że staniki są niewygodne. Nosi je tylko wtedy, kiedy idzie gdzieś do kogoś albo z kimś, ale jak jest sama to nie ma takiej potrzeby. Victoria weszła w samych majtkach za psem, zanurzyła się w zimnym jeziorze. Troche sobie popływała, pobawiła się ze Skarlet, potem podeszła na skałę przy wodospadzie, usiadła i zaczęła rozmyślać.
"Dlaczego ten świat tak się zmienił? Brakuje mi troche Brandona, był naprawde kochanym chłopakiem, miał 16 lat i zniknął. Czemu tak się stało? Nie chciałam tego."- skuliła się, przyciągając do klatki piersiowej kolana. "Nie chciałam tego, naprawde nie chciałam"- załkała, a po jej twarzy popłynęły łzy. "Musiał mieć te durne 16 lat? Kur$&%*, dlaczego akurat człowiek, którego tak bardzo kochałam?"- dziewczyna dręczyła się tym wszystkim, Nowy świat ją przytłaczał, nie dawała rady emocjonalnie. Usiadła wyprostowana, odchyliła lekko głowę i pozwoliła by wodospad opadał jej na twarz. Bolało, tak bardzo bolało. Dzieczynę zakuło serce.
"Co jest? Przecież nie ruszałam nim.. W takim razie co się stało? To uczucie, tak znajome, ale tak dalekie.."


Była w domu Nei, jak coś. Dom Uzdrowicielki jest na polach uprawnych z grubsza, poza tym za Michaeltown. Sama Lacie i inni też są w domu Nei.
I zmieniłam 'lekko szczekać' na 'cicho szczekać', chyba lepiej brzmi.
Sp.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Śro 20:36, 11 Lip 2012    Temat postu:

ezioro Empathy. Ranek 19 października 2012r. Rody.


Rody szedł za dziewczyną od dłuższego czasu. Czuł, ze coś ja gryzie, po samym jej zachowaniu można to było poznać. Najpierw poszedł za nią do jej domu. Potem czekał na odpowiednią okazję. Odezwie się, gdy będzie najbardziej potrzebny, a potem się ulotni. Gdy dotarli do jeziora dziewczyna zaczęła się rozbierać.
" Czy ona oszalała?" pomyślał chłopak. Szybko odwrócił wzrok cały się czerwieniąc. "Skąd będę wiedział kiedy się odezwać, skoro nie mogę na nią patrzyć?". Dziewczyna pływała chwilę, bawiła się z psem, którego zabrała z domu, aż w końcu usiadła pod wodospadem, pogrążona w zadumie.
Rody siedział wciąż w tym samym miejscu, ukryty za krzakami, starając się nie podglądać dziewczyny. Odwrócił się jednak, by zobaczyć co się z nią dzieje.
Siedziała na skale. Na jej twarzy widać było cierpienie. Cierpienie duszy.
" Ehhh. Więc i tym razem się nie myliłem."
- Czy... czy mogłabyś się okryć?- zawołał do nieznajomej.
Dziewczyna o mało nie spadła z głazu, na którym siedziała. Rozejrzała się dookoła.
- Czy ktoś tu jest?- zapytała.
- Tak ja... i byłbym wdzięczny, gdybyś zasłoniła... ten... no...- na sama myśl o tym, co nieznajoma ma zakryć, Rody'emu przegrzewał się mózg.
- Już. Kimkolwiek jesteś, wychodź.
Chłopak poczuł ulgę, gdy usłyszał, że dziewczyna już nie jest w niekompletnym stroju. Wstał i już opuścił kryjówkę, gdy zobaczył, że dziewczyna wciąż jest w tym samym stanie. Wtedy film mu się urwał.


Dom Uzdrowicielki. Przedpołudnie 19 października 2012r.


- Miło wrócić do domu.- powiedziała Reed, trzymająca Accela za wolną rękę. Drugiej chłopak jak zwykle używał do podpierania się na lasce.
- Aż boje się pomyśleć, co zrobi ze mna Last Order, gdy wrócimy.- odpowiedział jej albinos.
- Myślę, że jakoś to przyjmie.- zapewniła go dziewczyna.
Szli tak jeszcze przez jakiś czas, aż doszli do domu, w którym się poznali. Na podwórku bawiły się dwie dziewczynki. Biegły w kółko, chyba próbując złapać jedna drugą. Na ganku stała Echo Devein, czuwając nad nimi.
- Last Order!- zawołał Accel.
Misaka stanęła. Gdy zobaczyła kto idzie, natychmiast ruszyła w ich kierunku. Wpadła na Accela, o mało go nie przewracając.
- "Dlaczego mnie zostawiłeś?" Misaka pyta cię, przyjmujac jak najgroźniejszy ton głosu. "Masz pojecie, co ja tu przechodziłam?" pyta Misaka, patrząc ci w oczy.
- Prawdopodobnie bawiłaś się z Concepción przez cały czas, prawda.- stwierdził chłopak spokojnie.
Last Order zrobiła urażoną minę.
- "Nie mogłeś mnie zabrać na randkę z Reed, przecież." powiedziała Misaka, chcąc cię zdenerwować.
- Faktycznie, nie mógł.- odpowiedziała za Accel'a Reed.- Bo jesteśmy ze sobą dopiero od niedawna.- puściła małej oko.
Last Order wyglądała na niezmiernie zdziwioną. Patrzyła to na Accel'a to na Reed, nic nie mówiąc.
- "Zostaw ich na chwilę to zaraz się zakochują." mówi Misaka, przyjmując ton starego człowieka.
Zarówno ona jak i Reed zaczęły się śmiać. Accel, który nie miał pojęcia co je tak bawi, rozejrzał się po podwórzu. Wyglądało, jakby przeszła przez nie burza. Przeszli prze nie i stanęli na ganku obok Echo.
- Co tu się stało?- Zapytał albinos dziewczyny.
- Wczoraj w nocy, wilki zaatakowały nasz dom. Ktoś zapalił dwa z nich i postawił głowę jednego na palu.- Devein zaprowadziła Accela, pozostawiając dziewczynki pod opieką Reed. Pokazała mu, jedną z najobrzydliwszych rzeczy w jego życiu. Nadpalone zwłoki wilków śmierdziały niemiłosiernie. na ścianie za to było widać napisy: "JASKINIA GAIAPHAGE ZOSTAŁA OTWARTA, STRZEŻCIE SIĘ WROGOWIE CIEMNOŚCI." oraz "JEJ SZKIELET POZOSTANIE TAM NA WIEKI."
- Wiadomo o czyj szkielet chodzi?- zadał pytanie Accel.
- Nie jesteśmy pewni. To wszystko stało się tak szybko. Alyssa i Josh zniknęli, Kayla jest ranna a Sophie jest z Warpem w domu, nieprzytomna. Wycięła sobie na ręku jakieś słowa.
- Ten... Josh... jest w Michaeltown.- wyjaśnił Accel.- Co do Alyssy nie mam pojęcia, nie widziałem jej odkąd chciała postrzelić Lacie.
- Rozumiem.
Wrócili z powrotem przed dom. Reed siedziała i rozmawiała z dziewczynkami. Gdy do nich podeszli, Last Order wytknęła go palcem i powiedziała jedną rzecz:
- "Ty płakałeś".
Chłopak ją zignorował. Zwrócił się do Reed.
- Zmywamy się stąd, to nie jest już bezpieczne miejsce. Musimy zabrać tych dwoje z domu i znikać póki czas.- dziewczyna zupełnie nie rozumiała poruszenia swojego chłopaka. On wziął ja za rękę i powiedział: - Zaufaj mi Reed, MUSIMY stad iść.
Ona tylko kiwnęła głową na znak, że to zrobi. Pobiegła do domu razem z Echo, by powiadomić Warpa o ich planach.
Po pół godzinie byli gotowi do podróży.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Śro 21:42, 11 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Śro 21:05, 11 Lip 2012    Temat postu:

[Jezioro Empathy] Dszień 110, ranek.

Siedziała aż tu nagle jakiś chłopak zza krzaków wyskoczył i na jej widok zemdlał.
- Nosz ku$%&, co jest?- spojrzała na niego z irytacją. Poszła po tunikę i nałożyła ją na mokre ciało.
- Ty! Pajacu! Czego tu szukasz?- krzyczała mu nad uchem. To było dosyć dziwne, koszulka jej prześwitywała, a chłopak odwracał wzrok i nie mógł się na nią spojrzeć. Może to dlatego, że była dziewczyną i miała coś takiego jak biust? Nie to niemożliwe, to bardzo prawdopodobne. Chłopak w końcu się ocknął i próbował nie kierować wzroku na biuście dziewczyny.
- Wybacz, załóż jeszcze na siebie ręcznik, bo nie spojże na ciebie normalnie.
Nic nie zrobiła, nadal nad nim klęczała.
- Posłuchaj idioto- złapała go za koszulkę i przyciągnęła do siebie, chłopak miał zamknięte oczy.- Czego tu szukasz? Nosz cholera jasna.. Nie można się spokojnie wykąpać, bo jacyś debile się kręcą w około- potrząsnęła zakłopotanym chłopakiem.- Wstań i to już, tłumacz się albo ci przywalę- krzyczała.
- Wybacz.. Ale ja.. naprawde.. nie chciałem źle. Tak wyszło, że akurat byłaś naga.. nie jestem przezwyczajony do widoku pięknych dziewczyn z takim biustem..- nagle urwał, ponieważ dostał liścia od dziewczyny.
- Jak śmiesz tak mówić, gdzie ja kur%$$% piękna jestem, co? Dobra, ty mi tu nie pier$%^ jaka to ja jestem, tylko mów po co ty tu przylazłeś.
- Uprzejma pani, nie tzrąsaj tak mną, bo mogę sie poczuć źle i zwymiotować, a, że jestem gentelmenem to wolałbym tego nie zrobić by nie było ci niezręcznie.
- Idioto! Wstawaj i się nie wydurniaj!
Chłopak w końcu wstał, ale nadal miał zamknięte oczy, więc po omacku próbował podać ręke Vicky, ale ręka skierowałą się wyżej i dotknęła piersi dziewczyny.
- Ty pierdoło zboczona! Spie$$%^# żesz!- wrzasnęła.
Chłopak zrobił się cały czerwony, a, że miał zamknięte oczy to wleciał do wody.
- Hahahahhaha, dobrze ci tak. Dobra, wyjaśnijmy, nie jestem taka zła na jaką wyglądam, tak? Nie przeszkadza mi to, że mnie "zmacałeś" i nie przeszkadza mi, że mnie podglądałeś, dla mnie to komplement, miło mi, że podoba ci się moje ciało- podała mu ręke i wyciągnęła chłopaka z wody. Po wyciągnięciu zasłoniła się dodatkowo ręcznikiem, żeby mogła porozmawiać na spokojnie z nim.
- Już się zakryłaś?- zapytał z niepewnością w głosie.
- Tak, otwórz oczy i mi to wyjaśnij.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Śro 23:39, 11 Lip 2012    Temat postu:

[ Las ] 18 października, dzień 110, noc

Ryan zapalolił papierosa i pomyślał : " I co teraz do kur£€ nędzy mam zrobić, przybiegłem tu jak głupi na jej skinienie, uratowałem, a teraz one gdzieś sobie poszły i pewnie nie będą tego pamiętał, gdy wytrzeźwieją. Po prostu zajebi***e, a na dodatek nie wiem gdzie dokładnie jestem. "
- Muszę się uspokoić i pomyśleć co teraz - Powiedział sam do siebie chłopak, po czym wyciągną mapę i zaczął myśleć co dalej? " Jestem w lesie, jest noc i nie mam jak ustalić swojego położenie, bo nie widzę czubka swojego nosa, a co dopiero mchu, kur**, ta miłość zaczyna wychodzić mi bokiem. Jest tak ciemno, że nawet mapy nie widzę, dobra trudno, biegnę przed siebie. " Jak powiedział tak zrobi. Szedł nie patrząc się za siebie i nie zwalniając kroku ani na moment, choć był już bardzo zmęczony. Po jakichś 30 minutach marszu wyszedł na brzeg rzeki i już wiedział gdzie ma iść dalej, aby trafić do domu. " Jest rzeka, no i super teraz już jestem w domciu Wink, kurs w przeciwną stronę do nurtu i w ten sposób dojdę do jeziora. ".

[ Brzeg Rzeki ] 18 października, dzień 110, ranek

Maszerował kolejne kilka godzin zanim doszedł do swojego domu i odetchnął z ulgą, ale nagle jego spokój przerwały potworne krzyki pochodzące z niedaleka. Ryan rozejrzał się dokładnie i zobaczył dwójkę ludzi - dziewczynę i chłopaka. Dziewczyna darła się na chłopaka, a ten mówił coś po cichu z zamkniętymi oczami. Siedzieli niedaleko jego domu, a więc chłopak postanowił podejść i zagadać. Był już bardzo blisko. Dziewczyna zobaczyła go pierwsza i również pierwsza się odezwała ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 0:09, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Jaskinia] Dzień 110, wczesny świt.

Ciemnowłosa uśmiechnęła się słysząc ponownie o planach Gaiaphage. Planach? Nie, to nie były plany. Bardziej chwalenie się tym co robił. Nerine zaśmiała się czując jak krew pomału wypływa z rany.
- Idźżesz po tą Lacie lub Chantala. Teraz. - zawyła.
Gaiaphage uśmiechnął się w jej myślach po czym wszedł w jej umysł mrożąc go swą macką.
- Idą. Przybędą. - przemówił jej własnym głosem.
Nerine zaśmiała się jak wariatka. Czasami miała dosyć tej gry.
- Potem to zrobimy. Wyjdę z jaskini i zrobię co zechcesz. Spraw bym przeżyła aż dojdą. - wyłkała spoglądając na swoje prawe ramie.
Prawa ręka była najgorsza. Połamana w wielu miejscach, pocięta, powyginana, z pozrywanymi mięśniami i wbitym w ramie scyzorykiem rozcinającym skórę i więcej. Dziewczyna mało jej widziała z powodu braku prawego oka. Jej usta były spierzchnięte i spragnione wody, a prawy oczodół został odsłonięty.
Potwór...
Zawyła po czym pojawiła się fala kolejnych jęków.
- Jestem niewolnicą bólu. Cholera. Gaia, ludzie są niewolnikami czasu, wiesz? Pragną więcej i więcej czasu, a gdy muszę zrobić jakieś zadanie - wlecze im się. Wiele razy błagają Boga o cofniecie go, lub o to by stanął na chwile. Wiele osób umiera w wypadkach samochodowych. Dlaczego? To wina ich pośpiesznego życia, pragnienia zyskania jak najwięcej czasu. Wina leży po obu stronach. Kierowcy, bo pragnął więcej czasu, więc kupił sobie samochód i jeździł nim by zaoszczędzić czas utracony na przejście się, oraz przechodnia, bo się śpieszył. Wszyscy pragną czasu. Czas płynie jednostajnie, nie jest szybszy, wolniejszy lub nie stoi. To, że siedzimy na lekcji i czas płynie wolno to żart umysłu. Mamy zbyt mało obrazu do przeanalizowania. Mózg robi ciąg zdjęć obrazów, które widzimy i zmienia je w jednostajny, płynnego obraz. Co jest ciekawego w nieruchomej tablicy i gadającej nauczycielce? Nic. Biegnąc przez ulice mamy wrażenie, że czas płynie szybko. Za dużo obrazów do przeanalizowania potrafi oszukać nas, że coś się dzieje za szybko. Czas albo się wlecze, albo ucieka przez palce. Nikt go nie zatrzyma. Ludzie, którzy przeżywali wypadki, twierdzą, ze czas płynął wolniej, świat stawał się szary i szybciej reagowali. Kłamstwo. To ich mózg był przytłoczony informacjami i spróbował ich ratować dając możliwość szybszej reakcji. Po co mózg ma się przemęczać rejestrowaniem kolorów w sytuacji podbramkowej? - wyrzuciła po czym zaśmiała się. - Ja rządzę czasem. Ludzie są niewolnikami czasu, a ja jestem władcą czasu! Może nawet bogiem czasu! Jednak to ty jesteś moim Bogiem! Jestem niewolnicą prawdziwego Boga, a ludzie są niewolnikami moimi i czasu!
Nerine wydała z siebie kolejne wrzaski i piski po czym zaczęła oddychać głęboko i czekała na reakcję Pana.
Dobrze mówisz, Nerine. Ludzie są niewolnikami. Moimi.
Nerine odetchnęła głęboko po czym usłyszała dobrą wiadomość od Ciemności.
Chłopak się zbliża.

[W pobliżu jaskini] Dzień 110, przed świtem. - Chantal

Chłopak pomału otworzył zmęczone oczy spojrzał na ciemne niebo. Skrzywił się lekko. Przez trzy miesiące jego życie było jak sen. Najpierw uciekł z Michaeltown po czym zamieszkał w lesie. Wilki i Ciemność stali się jego przyjaciółmi. Po tygodniach włóczenia się wrócił do Grantville. Znalazł dom i zamieszkał tam ignorując wesołych przyjaciół z psychiatryka. Nic ciekawego nie działo się do czasu aż przyszedł Kage i spalił Grantville. Wtedy chłopak ponownie wrócił do lasu.
"Nerine"
Pamiętał ją. Ciemnowłosą dziewczynę z Grantville, która odeszła. Siódmego dnia wszyscy ją stracili. Odeszła i nie wróciła, mówili. Znał ją, wiedział, że gdzieś jest ze swoimi ludźmi. Ta Nerine, którą pamiętał, była brutalna, groźna i rządna krwi. Gdzie ona się zgubiła?
Westchnął po czym pomyślał o Leaderze. Już dawno miał w planach zabicie go. Niestety nigdy nie mieli czasu by się spotkać i zadać sobie nowe rany. Chantal zaśmiał się po czym z zamyślenia wyrwał go głos Ciemności.
Chodź do mnie.
Przymknął oczy po czym założył na plecy plecak pełny borni, narzędzi i resztek jedzenia. Westchnął.
”Czego?”
Nerine. Chodź do nas. Potrzebuje cię.
Chłopak spoważniał po czym ruszył w stronę jaskini. Zaśmiał się pod nosem wchodząc do niej i czując moc Gaiaphage.
- To ty? - zabrzmiał damski głos.
Chantal ruszył przed siebie starając opanować emocje.
"Nerine"
Podszedł pomału do ciała leżącego na ziemi. Ciała powyginanego w różne strony, zakrwawionego i do tego należącego do dawnej przywódczyni Grantville.
- Pomóż.
Zadrżał spoglądając na jej prawą rękę. Nie był pewien czy TO było ręką. Nigdy nie widział tylu złamań, nacięć i zerwań w tak małym odcinku ciała. Widział, że rany robią się coraz gorsze.
"Boże, ona może ją stracić."
Spojrzał na jej twarz po czym przeklął. Lewa część była zakrwawiona przez krew wypływającej z rany na czole, a prawa... nie miała oka. Wrzasnął.
- Nie uciekaj. Przyprowadź mi ją. Lacie. - wyrzuciła obcym głosem wskazując lewą dłonią na karabin znajdujący się obok niej. - Za wszelką cenę. Rób co chcesz, ale nie zabijaj dzieci. Ten z czarnymi włosami może być nawet interesującym towarzyszem.
Chłopak uklęknął przy niej i poprawił jej zakrwawioną grzywkę.
- Podaj mi jakieś jedzenie i dwie tabletki z mojego plecaka. Morfina.
Chłopak nachylił się nad plecakiem po czym wyjął tabletki, butelkę wody i kawałek chleba ze swojego. Kucnął przy niej po czym podparł ją, wcisnął tabletki do ust po czym przystawił butelkę do jej ust.
- Wypij.
Dziewczyna szybko połknęła tabletki po czym podawał jej kawałki chleba nie zwracając uwagi na głos w głowie i na wygląd przyjaciółki. Po chwili położył ją na ziemi i spojrzał na rękę.
- Nerine, to jest...
- ... Okropne. Mogę ją stracić, wiem. Jak przyprowadzisz Lacie to mnie uzdrowi lub zrobi nową. Pomóż mi. Wyjdź jak najszybciej i złap ją. Mów jej co chcesz, ale niech do nas przyjdzie.
Kiwnął głową po czym zawiązał na jej ramieniu kawałek materiału, który wyrwał ze swojej bluzki. Zrobił z tego uciskającą opaskę znajdującą się nad wbitym scyzorykiem tuż przy początku ręki. Wtedy dopiero zauważył jej tatuaż na barku.
- Stylowy. - zaśmiał się.
- Nie wkurzaj mnie. Leć po nią. Weź karabin. Zostaw swój plecak, będzie ci lepiej iść.
Skinął głową po czym wstał i zrzucił plecak pełen narzędzi i broni. Gdzieś wśród narzędzi znajdowała się piła, noże, młotek, siekiera i topór.
- Poczekaj. Mam ci jeszcze coś do powiedzenia. - mruknęła po czym dała mu znać by się nachylił.
Nerine kolejne minuty w jaskini spędziła krzycząc i jęcząc po czym morfina zaczęła działać, a blondyn ruszył w stronę wyjścia.
"Dla Nerine. Znaleźć Lacie." - powtórzył w myślach jakby nic innego się nie liczyło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 0:11, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Sebastian Fleming, II kreski



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 0:40, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki, przedpołudnie, 19 października]


-"Concha, pospiesz się!"- jęknęła Misaka, ciągnąc ją za skraj sukienki.
Wywołana tupnęła nogą i wypuściła włosy z dłoni.
-Nie potrafię zapleść warkocza- denerwowała się. -Czy jest tu ktoś, kto mnie uczesze?
Last Order zaśmiała się.
-"Zajmiemy się tym w drodze"- uspokoiła ją. -"Chodź, czekają na nas".
Dziewczynki wybiegły z domu Uzdrowicielki, jak zawsze trzymając się za ręce. Uścisk palców Misaki stał się elementem, bez którego Concepción nie potrafiłaby się teraz obejść.

-"Dlaczego się nie odzywasz?"
Concha przygryzła wargę.
-Trochę mi smutno- przyznała.
Pytający wyraz twarzy przyjaciółki skłonił ją do wypowiedzenia prawdy.
-Bo teraz... mam tylko...ciebie. Kage'a interesuje już tylko Lacie, Accel znalazł tę swoją Reed...
Misaka próbowała zaprotestować.
-Tak naprawdę- westchnęła Con, kuląc ramiona- bardzobardzobardzo tęsknię za Ethanem.
-"Bardzobardzo?"- upewniła się Last Order.
-Bardzobardzo- potwierdziła Concha i wyjęła z kieszeni Arona. -Nie oddałam mu nawet figurek.
Zupełnie niespodziewanie Misaka zaniosła się kaszlem. Jej oczy zaszły łzami, a twarz zbladła.
-Nic ci nie jest?- przestraszyła się Concepción.
-"Ja...nie...nic"- szepnęła. Odwróciła wzrok.

Podczas postoju Con podbiegła do Accela i nerwowo pociągnęła go za skraj koszulki.
-Tak?-zapytał zdziwiony. Nigdy z nim nie rozmawiała.
Przełknęła ślinę.
-Misaka chyba jest chora.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Czw 10:17, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Jezioro Empathy] Dzień 110, (dalej ranek)

Dziewczyna siedząc z chłopakiem na skale zauważyła kolejnego chłopaka.
- Nosz cholera! Co wy się tu tak pałętacie, co? Ktoś was wszystkich zapraszał? A może usłyszeliście, że siedzi tu naga dziewczyna, co?- spojrzała na nich ponętnym wzrokiem.
- Eee..- spojrzał chłopak ze zdziwnieniem.- O co ci chodzi? Szłem w stronę domu, a że znajduje się on w lesie, to jakoś musiałem tędy przejść, tak?
- Ouu.. w lesie? Też mieszkam w lesie.. Witaj nowy sąsiedzie- podała mu kulturalnie ręke. Chłopak również odwzajemnił uścisk.
- Mam na imię Victoria, a ty.. jak się nazywasz urodziwy chłopcze?- zapytała.
- Rayan.
- Ej! Jacy wy niemili, mnie to nikt nie zapytał jak się nazywam.. tak? Zapamiętam to sobie- wtrącił się czarnowłosy chłopak.
- No dobra- westchnęła Vicky.- No więc.. jak masz na imię?
- Jestem Rody!- krzyknął.
- No to super Rody, wyjaśnij mi, czemu mnie podglądałeś?
- Wcale, że nie podglądałem- odparł.
Stojący z założonymi rękami Rayan odezwał się.- Ouu, stary, podglądałeś ją? No nieźle.. piona stary- przybił piątkę Rodney'owi.
- Czy ty ku$^67#& jesteś normalny chłopcze? Pionę?
- Ojej, zdenerwowałem cię?- zapytał z przerażeniem, spoglądając na minę dziewczyny.
- Nie.. nie jestem, po co pionę jak można sobie stuknąć browca lub zapalić fajkę. A właśnie, palisz może?- wyciągnęła paczę papierosów z kieszeni przemoczonej tuniki.
- Możesz dać, zapalę.
- A ty chcesz młody?- skierowała paczkę w stronę Rodneya.
- Nie toleruję tego gówna, wybacz.
- Dobra, chodźmy do mnie do domu, stukniemy sobie browca- powiedziała dziewczyna. Po tych słowach dwójka chłopaków podążyła za nią.- Skarlet! Do nogi!- krzyknęła, a pies przybiegł natychmiastowo.
- Masz psa?- zapytak Rayan.
- Tak, miejsza o to, chodźmy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vicky dnia Czw 21:51, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Czw 11:25, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Las Ross'a] Dzień 110 (18 października) ranek - Emily

Od paru godzin wędrowała w poszukiwaniu domu Lacie. Jej siostra zostawiła ją na pastwę losu. Bez jedzenia, ubrań, ani nawet jednego pistoletu, którym mogłaby się obronić przed napastnikiem. Mimo tego chciała ją znaleźć. Tylko przy niej czuła się całkowicie bezpieczna. Poprawiła swoją fioletową sukienkę i ruszyła wzdłuż udeptanej ścieżki. Po paru chwilach do jej nosa dotarł swąd spalenizny. Przyspieszyła kroku, maszerując za unoszącym się nieprzyjemnym zapachem. Kiedy dotarła na miejsce, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Ujrzała przerażający widok. Wilk nabity na pal, spalona trawa, napis na ścianie.
- Co tu się stało? - spytała samej siebie.
Podeszła do drzwi i zapukała do nich niepewnie.
,,Miejmy nadzieję, że to tutaj mieszka Lacie, a nie jakiś porąbany psychol.''
Po paru chwilach drzwi otworzył dobrze jej znany chłopak.
- Warp! - podbiegła do zdziwionego chłopaka i objęła go w pasie swoimi drobnymi rączkami.
- Emily? Co ty tutaj robisz? - odsunął ją od siebie, wziął za rękę i zaprowadził do salonu.
Dziewczynka usiadła na jednej z kanap i zaczęła machać nogami.
- Nie chciałam zostać sama. - szepnęła. - Wiedziałam, że Sophie... A właśnie, gdzie jest moja siostra?
Kenneth odwrócił wzrok i nerwowo poprawił fryzurę.
- Warp? Co się stało? - w jej oczach pojawiły się łzy.
- Sophie jest nieprzytomna. - szepnął. - Już drugi raz w ciągu dwóch dni.
Emily zaczęła nerwowo kręcić głową. Podeszła do Warpa i uderzyła go w ramię.
- I ty nic nie robisz?! - spytała, krzycząc.
Chłopak złapał ją za ręce i spojrzał w jej oczy.
- Emily, błagam.
Dziewczynka wyrwała sie z uścisku dłoni Kennetha i odwróciła się do niego tyłem.
- Gdzie ona jest?
- Zaprowadzę cię. - kiedy to powiedział, wyszedł z pomieszczenia i skierował się na koniec korytarza. Emily czym prędzej powędrowała za nim.
- Tutaj. - skinął głową na drewniane drzwi. - Tylko chwilę. Ona musi odpoczywać.
- Stracenie przytomności nie jest najlepszym sposobem na odpoczywanie. - po cichu weszła do pomieszczenia i zamknęła drzwi przed nosem chłopaka. Na jedynym łóżku w tym pomieszczeniu leżała ciemnowłosa dziewczyna. Emily niepewnie podeszła do łóżka i zaczęła przyglądać się siostrze.
- Sophie... - szepnęła i wybuchnęła płaczem. Usiadła na krawędzi łóżka obok leżącej Thompson. Wzięła ja za rękę i wtedy to zauważyła. Cztery słowa wyryte nożem.
CIEMNOŚĆ. GAIAPHAGE. GROTA. SZKIELET.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Czw 11:26, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Czw 11:55, 12 Lip 2012    Temat postu:

Dom Vicky. Ranek 19 października 2012r. Rody.


Rody chciał zwiać przy pierwszej okazji, ale za każdym razem dziewczyna łapa go za kołnierzyk, uniemożliwiając mu ucieczkę. "I weź tu pomagaj ludziom... posądzą cie o podglądanie i w dodatku będą przy sobie trzymać jak psa!" pomyślał. Ale ta dziewczyna była pierwszą, która go przy sobie zatrzymała. Ponadto od dawna nie czuł się swobodnie wśród ludzi, a co dopiero dziewczyn... TAK ładnych dziewczyn. I tak bezwstydnych. Stres jaki czuł w samej jej obecności wywoływał w nim mdłości i ból brzucha.
- Szybciej mały.- poganiała go Victoria.
" Poczekaj na okazję... poczekaj... na pewno spuści cię z oka."


Droga do MT. Południe 19 października 2012r.


- Misaka chyba jest chora.- powiedziała mu dziewczynka. Accel szybko odwrócił się i poszedł do Last Order. Dziecko faktycznie nie wyglądało dobrze. Cała zbladła, miała załzawione oczy i kaszlała. "Nie, dlaczego ona?" pomyślał Accel. Znał odpowiedź. Last Order niemal od urodzenia była trzymana w laboratorium, jej odporność nie była nawet tak skuteczna jak jego, a co dopiero innych ludzi. Dziewczynka mogła umrzeć od zwykłego zapalenia płuc. Accelerator nie miał zielonego pojęcia o leczeniu chorób. Odkąd "zamieszkał" w laboratorium nigdy nie chorował.
- Echo... Reed mówiła, że byłaś przedszkolanką, wiesz co robić w takich sytuacjach?- zwrócił się do Devein.
- Musi przebywać w cieple, przyjmować płyny... to tyle co możemy zrobić, brak nam lekarstw... Lacie mogłaby coś zrobić, ale jej tu nie ma.
Albinos stawał się coraz bardziej niespokojny. Zdjął swoją kurtkę i założył ją na Last Order niczym pelerynę, przykrywając jej własne odzienie.
- Musimy szybko dojść do Michaeltown, bardzo szybko.- wziął Misakę na ręce, zmniejszając oddziaływanie grawitacji na nią. Zdawał sobie sprawę, że nie może pozwolić dziecku na śmierć, ale był też świadom, że nie może zostawić bezbronnej grupy samej. Reed wzięła jego laskę i przytuliła się do niego, podtrzymując go, by było mu łatwiej iść.
- Pamiętaj, że jesteśmy z tobą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Czw 11:58, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Czw 14:41, 12 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 110, rano

W pewnej chwili Kage podniósł się z fotela i podał dzieci Lacie.
- Dobra. To ja się zbieram.
Vane posłała mu smutne spojrzenie.
- Wiedziałam że tak będzie - wyszeptała na tyle cicho, że nikt tego nie usłyszał, po czym utkwiła wzrok w Usagim. - Wrócisz? - zapytała już głośniej.
Chłopak wyjął zębami papierosa z paczki i wzruszył ramionami.
- Kto wie - skierował się do wyjścia, zatrzymując się pod drzwiami aby unieść na pożegnanie rękę.
Następnie wyszedł i wsiadł na skuter zapalając papierosa. Zaciągnął się dymem, udając że próbuje odpalić silnik.
- Zawsze jesteś taki oschły? - usłyszał za sobą głos Nei Vane. - Nawet się porządnie nie pożegnałeś.
Odwrócił się w jej stronę uśmiechając się z papierosem w zębach.
- Chcesz jechać ze mną? - zapytał upajając się zdziwioną miną tamtej. Zawsze bawiły go ich reakcje gdy wyjeżdżał z czymś takim. - Nie mów że nie chcesz bo ci nie uwierzę. Po trzech miesiącach zamknięcia w tym mieście wręcz szukasz pretekstu aby się z niego wyrwać.
Widział że tamta chce zaprotestować więc posłał jej wymowne spojrzenie. W końcu westchnęła spuszczając głowę
- Aż tak to widać? - spojrzała na niego i ujrzała jak zachęcająco kiwa głową. - Noo... jeśli będę cię miała na oku to szybciej wrócisz do Lacie.
- Taa... - odparł szczerze rozbawiony jej pretekstem. Zachował jednak powagę, udając rezygnacje i rezerwę. - To jak?
- Jadę - odparła z determinacją w głosie i wsiadła na skuter.
Usagi przekręcił kluczyk w stacyjce i odpalił silnik.
- Cel: elektrownia

[MT, zoo] Dzień 110, przedpołudnie - Samuel Angel

Sam nawet nie zauważył gdy dotarł pod zoo. Przez całą noc chodził bez wyraźnego celu po ciemnych ulicach miasta.
Spojrzał na tablicę z napisem zoo. Nie był w stanie nawet tego poprawnie odczytać, a co dopiero czytać wypociny jakiegoś tajemniczego JA, jedynego reportera Nowego Świata.
Westchnął ciężko i przeszedł bramę. Na wejściu poślizgnął się i upadł na plecy.
Jęknął cicho i podpierając się rękoma usiadł okrakiem. Dotknął podłoża.
- Lód?
Powoli podniósł się i ostrożnie ruszył stronę kasy biletowej, uważając aby się nie poślizgnąć.
W końcu dotarł do budki w której sprzedawano bilety. Ujrzał siedzącego w niej chłopaka wystawiającego nogi przez stłuczone okienko.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Czw 16:07, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 15:46, 12 Lip 2012    Temat postu:

[MT, Dom Nei] Dzień 110, przedpołudnie.

Rozgoryczona Lacie została w domu całkiem sama, a przynajmniej tak jej się zdawało.
A więc to tak? Ciekawe, co zrobicie jeśli ja się zmyję stąd na dłuższy czas. A no tak. Nic.
Zrezygnowana opadła na fotel. Nagle Nathaniel Matthias* sięgnął do niej rączką, dotykając łez płynących po policzkach.
Lacie uśmiechnęła się. Nagle poczuła się taka szczęśliwa.
Natt chciał by była szczęśliwa.
- A więc to na tym polega twoja moc. Ty manipulujesz uczuciami.

*zachód słońca*

Lacie Vane, nakarmiwszy dzieci usiadła na łóżku, zupełnie nie wiedząc co z sobą zrobić. Na dodatek zaczynało się ściemniać.
Uzdrowicielko.
Nagle poczuła nagły niepokój. W jednej chwili zapomniała o swojej kuzynce, o Accelu, a nawet o Kage.
Niebezpieczeństwo.
Zerwała się z łóżka, spoglądając na śpiące dzieci.
Znów.
Zamierzała tylko sprawdzić czy naprawdę jest sama. I zamknąć dokładnie drzwi. Wyszła na pusty korytarz, ruszając cicho w stronę schodów. Nagle usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się powoli, napotykając w ciemnościach zielone, świecące oczy.
Muszę.
Stała, zastanawiając się czy lecieć po broń czy raczej wpierw po dzieci. Jednak nie chciała narażać ich na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Uciekać. Rzuciła się na dół, a Josh ruszył za nią, najszybciej jak mógł. Jednak Lacie się nie męczyła.
Wbiegła do salonu, zatrzaskując za sobą drzwi i zaczęła zrzucać i wyrzucać wszystko z półek i szafek.
Sorki, Nea. Albo nie. Zostawiłaś mnie samą. Spieprzaj. Może poczujecie wyrzuty sumienia gdy ten idiota mnie zabije. Nadepnęła mocno na zrzucone wcześniej ich wspólne zdjęcie. Szkło pękło.
Usłyszała uderzenie w zamknięte drzwi i kopnęła krzesło w ataku wściekłości.
- DLACZEGO? - zawyła. - Czy ja proszę o tak wiele?
Joshowi udało się w końcu wyłamać drzwi. Pewnie, był silniejszy niż kiedykolwiek.
I wyglądał na chorego psychicznie.
Nie, to sprawka Gaiaphage.
- Przyprowadzę ją. - powiedział Josh, spoglądając na nią zielonymi oczyma. - Lacie, nie uciekaj. Ja i tak cię złapię.
Uzdrowicielka uśmiechnęła się kpiąco, cofając. Dotknęła plecami półek, a Josh podchodził do niej, uśmiechając się szeroko.
Gdy rzucił się na nią, przeturlała się w bok, błyskawicznie wstała i wybiegła z pobojowiska. Wpadła do kuchni, otwierając puste szafki.
Bingo!
Wyciągnęła pistolet i wycelowała przed siebie, uspokajając się po biegu. Josh wbiegł za nią do kuchni, a ta bez namysłu nacisnęła spust. Drżały jej dłonie.
Nie trafiłam.
Strzeliła, tym razem trafiając w jego ramię. Josh zawył, jednak nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- Nie zbliżaj się. - wycedziła, chwytając krzesło.
Josh zbliżył się do niej z kamienną miną. Wtedy strzeliła mu w nogę. Upadł, a ona z całej siły przywaliła mu krzesłem w głowę. Biedne krzesło rozpadło się na dwie części, a Lacie szybko sięgnęła po jakiś plecak, pakując do niego wszystko, co znalazła, a co było zdatne do zjedzenia. Wbiegła do salonu, pakując najpotrzebniejsze rzeczy. Nagle usłyszała jakiś szelest i odgłosy.
Zmarszczyła brwi, wychodząc z salonu. Josh uśmiechnął się do niej, a Lacie z przerażeniem zobaczyła jak odrzuca za siebie pusty kanister.
Skąd on to... Od kiedy on to planował? - zapytała w duchu coraz bardziej przestraszona.
- TAM SĄ DZIECI! - wrzasnęła, a oczy Josha zabłysły, gdy wyrzucał zapaloną zapałkę na ziemię. - NIE!
Josh odszedł dalej. Obydwoje wpatrywali się przez chwilę w ścianę ognia.
One spłoną. To koniec.
- Teraz pójdziesz ze mną dobrowolnie czy mam użyć siły?
Lacie zacisnęła zęby.
- Nie masz pojęcia do czego zdolna jest matka. - wycedziła i rzuciła się w ogień, który na szczęście nie zdążył się jeszcze rozprzestrzenić. Kaszląc i wrzeszcząc z bólu wpadła chwiejnie do łazienki, kierując na siebie prysznic. Syknęła i uleczyła pobieżnie poważniejsze poparzenia.
Wbiegła do pokoju Nei z osmalonym plecakiem na plecach i chwyciła mocno owinięte kocem dzieci.
Wyszła na korytarz i zaniosła się kaszlem. Wycofała się i otworzyła okno. Stanęła twarzą do pokoju, by chronić dzieci przed upadkiem własnym ciałem.
Potem wyskoczyła, w chwili w której ogień wdarł się do pokoju.
Przez chwilę leżała na plecach, zaciskając zęby i jęcząc z bólu. Nathaniel zaczął płakać i na nic teraz zdała się jego moc.
Zdruzgotana Lacie położyła dzieci na trawie i uleczyła swoje połamane kości.
Udało się. Teraz mogę uciec.
Jednak wiedziała że nigdzie się nie ukryje. Nie przed Ciemnością.
Chwyciła dzieci i pobiegła, ignorując drżenie nóg. Spojrzała jeszcze raz na płonący dom i nagle na kogoś wpadła.
Przycisnęła mocniej dzieci, blednąc.
Niemożliwe.
Jej koszmar wrócił.
- Chantal. - wyjąkała i zalała się łzami.
Z płonącego budynku wyszedł kulejący Josh, odcinając jej drogę ucieczki.
- Wspaniale.
W końcu.

*Hołd dla Mashu!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Czw 15:48, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:25, 12 Lip 2012    Temat postu:

DEBORAH (przeskok)
(hahah, lepiej późno niż wcale, nie?
Z góry przepraszam, nie miałam internetu przez ostatni tydzień)

Deborah przez trzy miesiące nie robi nic szczególnego. Nie przestaje trenować mocy (jej ćwiczenia na polance, oglądane przez gapiów stały się codzienną atrakcją) ani knuć planu zemsty na mieszkańcach MT. Rana po potyczce z lwem goi się bardzo powoli i trudno, a w pewnym momencie wdaje się infekcja, a Deborah gorączkuje kilka dni, upierając się, że wolałaby umrzeć niż prosić Lacie o pomoc, niezależnie od tego czy reszta się z nią pogodziła czy nie. W końcu zdrowieje, dochodząc do siebie mimo ciężkiego stanu. Coraz częściej słyszy w głowie głos, który ogranicza się do powtarzania dwóch słów, "Pomogę ci". Relacje dziewczyny z Danem pozostają dość oziębłe. 

Freja wałęsa się za Lisą, Barbie pilnuje broni zgromadzonej w Camprine, Sarabella rząda jedzenia i wartościowych przedmiotów wzamian za narkotyki, a Stewart przyłącza się do brygady patrolującej Michaeltown. Sienna ginie w wypadku samochodowym.



[Camprine] 110, ranek
"Jeszcze się zemszczę..."
Pomogę ci.
Na początku Hinner uznała głos za wymysł, a potem stwierdziła, że jest chora psychicznie. Dopiero gdy doszły ją niewiarygodne plotki na temat Effy, spojrzała na sprawę inaczej.
"W jaki sposób?"
Dziewczyna jeszcze nigdy nie podejmowała rozmowy z tym czymś, ale stwierdziła, że nie zaszkodzi spróbować.
Dam ci władzę nad tym, czego oni nie mogą posiąść, kontrolować ani zniszczyć.
Oferta wydawała się Hinner kusząca, ale przecież nie mogła wierzyć głupiemu głosowi...
"Jaki jest kruczek?" - zapytała mimowolnie.
Przyprowadzisz ICH do mnie
"Kogo?"
Nie doczekała się odpowiedzi.


*południe*
Hinner usiadła na środku polanki, na której ćwiczyła codziennie przez ostatnie trzy miesiące. Było pięć minut po dwunastej i już kilka dzieciaków ustawiło się z boku, by móc oglądać przedstawienie. Gapiów zrobiło się mniej, odkąd kilka dni pod rząd pokazywała niesamowicie brutalne sceny, w których role główne najczęściej odgrywali bliscy widzów.
Nie zamierzała dzisiaj ćwiczyć.
"W jaki sposób chcesz mi pomóc?" zapytała w myślach. Wydawało jej się to absurdalne, gadać z głosem w głowie, ale nie miała wyjścia, jeśli chciała się dowiedzieć...
Chodź
Poczuła jak kilka myśli wkrada jej się do głowy. Przeszła polanką w stronę lasu. Manewrowała między drzewami, aż wyszła z lasu. Na jednym z drzew przysiadywały trzy ptaki. Wyglądały jak sępy ze swoimimi długimi szyjami, zakrzywionymi dziobami i równie ostrymi pazurami. Ich pierze było jednak inne, pokrywało całe ciało, jak u sowy.
Tym razem w głowie dziewczyny pojawił się szereg informacji.
"Mają pancerz, który chroni je przed wodą, ogniem i kulami rewolwerowymi. Ich pazury i dzioby będą idealne do wydłubywania oczu i rozrywania płatów skóry w poszukiwaniu mięsa."
Podpal któregoś.
Deborah wyciągnęła rękę w kierunku środkowego ptaka i zrobiła z nim to, co kazał głos. Gaiaphage.
Ptak zapłonął, jednocześnie zwijąc się w opancerzoną kulkę z wystającymi skrzydłami. "Jak znicz do quidditcha" 
Kulka podleciała do jakiegoś dzieciaka, na oko ośmioletniego, który przywałęsał się za Deborah. Był jednym z jej widzów.
Po ciele chłopczyka rozszedł się ogień w chwili gdy dotknęła go kulka. Potem sęposowa znów wróciła do pierwotnej postaci i zaczęła szarpać brzuch dziecka. Jego wnętrznoścu wypadły na wierzch, a pozostałe paki podleciały w jego stronę by tamten podzielił się z nimi zdobyczą.
Deborah uśmiechnęła się szeroko.
Panuję nad nimi. Ty też możesz.
"Nie zaatakuję MT z trzema ptakami."
Jest ich dwadzieścia cztery. To nie wszystko. Idź.
Kilka metrów dalej, na gałęzi wisiał duże gniazdo.
"Szerszenie" pomyślała nieprzytomnie Deborah. Już miała zmusić się do biegu, gdy Gaiaphage znów się odezwał.
Nie.
Stała więc w miejscu. Potrafiła spalić dziesięć szerszeni w przeciągu sekundy, ale z tyloma naraz na pewno nie dałaby rady. Odetchnęła głęboko z przeświadczeniem, że zaraz umrze.
Dam ci władzę również nad nimi.
Kolejne informacje. "Ukąszenie jednego powoduje ostre halucynacje, dwóch skrajny amok i halucynacje tak przerażające i realistyczne, że nie jest się w stanie ruszyć z miejsca. Trzy to śmierć. Jeśli ktoś jest uczulony zginie od razu, albo popadnie w kakatomię..."
Zaśmiała się histerycznie. Ptaki i szerszenie? W taki sposób miała ich wszystkich wykończyć? 
Wilki. Dam ci piętnaście moich wilków i wszystkie szerszenie.
"Ile jest szerszeni?"
Więcej niż jesteś w stanie zliczyć, ale po pozbyciu się żądła zdychają.
Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na gniazdo.
"Kogo mam przyprowadzić?"
Wszystkich odmieńców. Wszystkich, którzy nie przyszli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Czw 17:32, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 17:27, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Jaskinia] Dzień 110, popołudnie.

Ciemnowłosa odzyskała przytomność jęcząc. Nie była nawet w stanie zmierzyć która jest godzina. Uśmiechnęła się czując mniejszy ból.
"Chantal..."
W jej głowie pojawiły się kolejne wspomnienia. Prośba, trudna do spełnienia została wykonana. Przewróciła głowę na prawo po czym spojrzała lewym okiem na prawą część ciała. Jej ręka zniknęła. Cała. Jej ciało było owinięte bandażem, a rana na czole ponownie zaszyta. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Dziękuję.
Jednooka spojrzała na Gaiaphage. Potwór przemieścił się lekko do przodu tak iż kończył się tuż przy jej lewej części ciała. Leżała do niego bokiem, więc prawa część ciała należała do ciemności jaskini. Nerine wyciągnęła dłoń po czym dotknęła zielonawej konsystencji. Jako jedyna była tak opętana. Uśmiechnęła się po czym zobaczyła myśli potwora. Myślał o nim. Czarne włosy i zielone oczy.
Nemezis
- Wiem. Potem. Obiecuje. - wyrzuciła z uśmiechem mordercy.
Dziewczyna wtedy TO poczuła. Podskok jej mocy. Gaiaphage używał jej, a ona to wiedziała. Od kiedy zamilkł trzy miesiące temu, używał jej regularnie. Teraz jednak ona należała tylko do niego. Mógł robić co chciał z pełną świadomością dziewczyny. Uśmiechnęła się ja psychol czując słowa Gaiaphage.
Nauczaj mnie i zwierzęta. Ucz nas o uczuciach. Naucz nas kontroli.
- Oh, kochanie, ty już to robisz. Znaczy ja robię. Jako władczyni Grantville, czasu i przyjaciółka Chantala kontroluje go by robił co chcę. On kontrolowany zabierze dzieci Lacie przez co ona będzie pod kontrolą. Wszystko przez uczucia. Bo w końcu miłość matki do dzieci jest największa!
Miłość? Czy chłopak też to do ciebie czuł. I do dzieci dziewczyny?
- Nie, nie, nie. Widziałeś to w jego oczach. Szczęście i radość. Potem był smutny. Wiesz, usta do dołu i przygaszony wzrok. Robi co chce bo mnie lubi. Chyba nawet kocha, ale inaczej. Można kochać ludzi namiętną miłością, miłością przyjacielską, lub miłość pełna dobroci. Miłość namiętna to... przywiązanie i namiętne uczucie pragnienia drugiej osoby. Pragnienie przytulania się, całowania, kochania, szeptania miłych słów, seksu... Miłość przyjacielska to taka trochę inna. Bez namiętności, ale z chęcią pomocy, sympatii, znajomość, zrozumienie, chęć dobra dla drugiej osoby... Coś takiego chyba poczuł Chantal, o ile on cokolwiek czuje. Ryzykuje życiem dla mojego życia. Pomógł mi z ręką. Chciał dobrze. Co do tego ostatniego rodzaju miłości... Bardziej chodzi mi o chęć czynienia dobra dla innych. Na przykład pomaganie w noszeniu zakupów do samochodu, albo zrobienie zakupów inwalidce... Bezinteresowna pomoc z miłości do ludzi.
A ty kochasz ludzi, Nerine?
- Kocham ich inaczej. Szaloną miłością. Zabijam z miłości. Ludzi można różnorako kochać. Jednak najprawdziwiej to pragnę ciebie. - wysyczała.
Nerine poczuła przez chwilę ból Gaiaphage. To nie było ukaranie jej. Bardziej okaz czegoś podchodzącego pod szczęście. Gaiaphage pomału rozjechało się po ziemi po czym pod Nerine pojawiła się świecąca, zielona masa. Wyglądała bardziej jakby leżała w radioaktywnych odpadach.
Idą z nią.
- W końcu! - krzyknęła Nerine głosem Ciemności po czym z jej gardła wydał się psychopatyczny, obcy śmiech.


[Za Michaeltown] Dzień 110, zachód słońca. - Chantal

Chłopak pomału spojrzał na młodszą, dygoczącą, zalaną łzami Vane. Zaśmiał się jej prosto w twarz po czym spojrzał na dzieciaki w jej rękach.
- Idziemy! - wrzasnął uderzając dziewczynę z całej siły.
Lacie opadła na ziemię osłaniając dzieci przed upadkiem. Zaśmiał się po czym przyszedł do niego ciemnowłosy chłopak z daleka przypominający Leadera.
- A ty tu czego? - warknął.
- Gaiaphage każe ją przyprowadzić. Dziewczyna jest słaba.
"To on też go słyszy? Ja pieprzę. Mam nadzieję, że słyszy i ją."
Sapnął cicho po czym przystawił karabin. do głowy Lacie.
- Idziesz z nami. - warknął po czym popchnął ją do przodu.
Grupka pomału oddaliła się od płonącego domu. Josh prowadził Paradę Opętanych. Tuż za nim znajdowała się szlochająca Lacie z dziećmi na rękach, a na końcu Chantal z karabinem przystawionym do głowy Lacie, śmiejący się dziko. Taką grupą wyruszyli do jaskini. Chwilę potem mijali pomału pola uprawne.
- Proszę, pozwól mi zostawić dzieci w domu.
- Nie. Idziesz z nami do nich. One też muszą przyjść. Nie próbuj się stawiać, bo powtórzymy zabawę z Getta tym razem testując nowe tortury na nich. - rzucił wyciągając nóż.
Kilka sekund później chłopak złapał ciemnowłosego chłopaka za nogę i pociągnął do góry tak by wisiał głową do góry. Zaśmiał się spoglądając na beczącą Lacie i krzyczące dziecko. Nóż zaczął pomału napierać na delikatną skórkę ciemnowłosego dzieciaka.
- NIE! Błagam, tylko nie dzieci! Pójdę gdzie chcesz, ale nie rób nic dziecku. - załkała padając na kolana.
Chantal uśmiechnął się jak psychol po czym podał dzieciaka dziewczynie.
- Bierz go. Mamy już mało czasu na dotarcie do nich.
- O kim ty mówisz? - załkała.
- Gaiaphage i Nerine. - wyrzucił ze śmiechem.


[Droga do Michaeltown] Dzień 110, południe. - Echo

Dziewczyna spojrzała na chorą Misakę. Dziewczyna nie wyglądała najlepiej, a Accelerator wyglądał na mocno przejętego jej stanem.
"Nic nie mogę zrobić."
To samo powtarzała sobie każdego dnia. Tak samo jak tej nocy z wilkami i wcześniejszego dnia w południe. Wtedy poczuła dziwny ucisk bólu gryzący ją od środka. Wiedziała, że jej siostra jest opętana, a gdy zauważyła napis na dworze, wiedziała, że jej siostra umarła.
Echo pomału wytarła łzę kręcącą się w oku po czym ruszyła wraz z grupą w stronę miasta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 17:29, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin