Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XIV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Czw 17:58, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki, Las Ross'a, Dom Vicky] Dzień 110 (18 października) popołudnie

Ocknęła się, odrazu uważnie przyglądając się prawej ręce.
- Jeny, co ja tu wyrabiałam. - mruknęła, kiedy dostrzegła cztery słowa.
Powoli wstała z łóżka i podążyła w stronę drzwi.
- Nie. - szepnęła, kiedy trzymała dłoń na klamce. Odwróciła się i popatrzyła na okno. - Tutaj nie jest tak wysoko.
Podeszła do okna, otworzyła je i ostrożnie przez nie wyszła. Kiedy już znalazła się na dworze, ruszyła w stronę lasu. Po kilkunastu minutach wędrówki, dostrzegła w oddali mały domek.
- A co mi zaszkodzi. - zaśmiała się i wznowiła marsz.

*kilka minut później*

Stanęła naprzeciwko drzwi. Chwilę się zastanowiła, gdy zapukała. Po paru chwilach otworzyła jej ciemnowłosa dziewczyna.
- Jezu! Możesz nie straszyć ludzi? - spytała wystraszona.
- Sorry. Wiele się wczoraj wydarzyło. - uśmiechnęła się do niej szeroko. - Mogę wejść?
- Dobra, poświęcę się dla ciebie. - otworzyła szerzej drzwi i wpuściła Thompson. - A tak w ogóle to jak się nazywasz?
- Sophie Thompson. - przekroczyła próg domu. - A ty?
- Victoria Midnight. - odpowiedziała dziewczyna, przypatrując się prawej ręce ciemnoskórej. - Co ci się stało?
Sophie popatrzyła na Victorię, a potem na swoją rękę.
- Długo by opowiadać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Czw 17:59, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 18:50, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Droga] Dzień 110, zachód słońca.

Ciemność szeptała jej imię.
Ciemność powtarzała je co chwilę.
A do Lacie zaczynało powoli docierać, w jaki sposób urodziła wcześniej. Nerine była u Gaiaphage. Gaiaphage nawiązało z nią kontakt.
Nerine włada czasem.
Bo jakim cudem dzieci wciąż rozwijały się tak szybko? Lacie łykała słone krople, nie mogąc przestać płakać. Ciemność wciąż mówiła do niej. Mówiła.
Uzdrowicielko, Uzdrowicielko, Uzdrowicielko, Uzdrowicielko.
Wciąż i wciąż.
Lacie bała się, że niedługo straci zmysły.
Nathaniel poruszył się niespokojnie, a Lacie przytuliła go mocno do siebie.
- Co czujesz, Chantal? - zapytała ponurym głosem, momentalnie przestając płakać.
Chantal przyjrzał się jej podejrzliwie.
- Smutek? Wyrzuty sumienia? Jest ci bardzo przykro.
Chantal spojrzał na nią z niedowierzaniem, przykładając rękę do serca.
- PRZESTAŃ! - wrzasnął i zamachnął się, by ją uderzyć.
Lacie uskoczyła przed ciosem.
- Chce ci się płakać. - wysyczała, a z oczu Chantala popłynęły łzy.
Jaka szkoda, że nie mam aparatu. Jaka szkoda, że nikomu nie będę mogła o tym opowiedzieć.
Nathaniel oderwał wzrok od płaczącego Chantala i zamknął oczy.
Tak. Używanie mocy męczy.
- Nie wiem jak to zrobiłaś, ale jeśli jeszcze raz, to zabi... - Chantal przerwał, a Lacie uśmiechnęła się kpiąco. Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Gaiaphage ukarało go za takie traktowanie Uzdrowicielki. - Tak czy inaczej przestań się wysilać. Nikt nam nie przeszkodzi. Nikomu na tobie nie zależy. Oni potrzebują cię tylko byś leczyła ich rany. Sama to przyznałaś.
To chyba twoje najgłębsze przemyślenia, Chantal.
Lacie milczała, idąc lasem. Niedługo potem dotarli do schronu i weszli do tuneli. Vane zadrżała.
- Boisz się ciemności? A to pech. Musisz przyznać, że to koniec.
- To koniec. - przyznała spokojnie Lacie. Postanowiła jednak nie poddawać się tak łatwo. Zaczęła śpiewać, byleby tylko zagłuszyć głos w swojej głowie, doprowadzający ją na granicę szaleństwa. Granicę, przez którą przeszła jedną nogą. - Abraham took Isaac’s hand and led him to the lonesome hill.
While his daughter hid and watched,
she dare not breathe. She was
so still.
Just as the angel cried for the slaughter,
Abraham’s daughter raised her voice.
Then the angel asked her what her name was,
she said,
“I
have none.”
Then he asked, “How can this be?”
“My father never gave
me one.”
And when he saw her, raised for the slaughter,
Abraham’s daughter raised her bow.
How dare you child defy your Father?
You better let young Isaac go.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Czw 18:51, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski



Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świnoujście

PostWysłany: Czw 19:07, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Vicky] Dzień 110, popołudnie.

Victoria razem z Rody'm i Rayan'em siedziała na kanapie, rozmawiali już tak chyba z godzinę. W międzyczasie Rody chciał się wymknąć z jej mieszkania, ale dziewczyna na to nie pozwoliła i kontynuowali pogaduchy. Ich rozmowy głównie były o tym jak kiedyś żyli, gdzie mieszkali, czym się zajmowali itp. Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Skarlet pobiegła pierwsza do drzwi i zaczęła donoście szczekać.
- Cisza! Skarlet, japsko!- krzyknęła, po czym otworzyła drzwi. W progu zauważyła ciemnowłosą dziewczynę.- Jezu, możesz tak nie straszyć ludzi?- spytała wystraszona.
- Sorry. Wiele się wczoraj wydarzyło. - uśmiechnęła się do niej szeroko. - Mogę wejść?
- Dobra, poświęcę się dla ciebie. - otworzyła szerzej drzwi i ją wpuściła. - A tak w ogóle to jak się nazywasz?
- Sophie Thompson. - przekroczyła próg domu. - A ty?
- Victoria Midnight. - odpowiedziała dziewczyna, przypatrując się prawej ręce ciemnoskórej. - Co ci się stało?
Sophie popatrzyła na Victorię, a potem na swoją rękę.
- Długo by opowiadać.
- Dobra, nie musisz nic mówić, czuj się jak u siebie w domu i nie żałuj sobie alkoholu, którego jest tu zanadto.
- Dzięki wielkie, napewno skorzystam- uśmiechnęła się Sophie.

*pare minut później*

- Hahaha, nie gadaj, że kumplujesz się z Gaiaphage- krzyknęła Victoria do Sophie.
- No ale ja ci mówię, tak jest. Poważnie- powiedziała już lekko skołowana dziewczyna.
- Rody, słodziaczku, czemu nie pijesz?- pogłasdkała go po podbrudku dziewczyna.
- Alkohol jest lipny i nie będe go pił- odparł z oburzeniem.
- Eno, stary.. Patrz, piękne dziewczyny, alkohol i ty jeszcze narzekasz?- spojrzał na niego zdziwiony Rayan.
Victoria przerwała rozmowę i stanęła na stole.
- A więc, drodzy poddani. Ofiaruję wam piękny dar zwany szampanem. Pijcie albowiem to jest boskie- zaśmiała się, po czym otworzyła szampana przy okazjii chlapiąc na znajomych i siebie.
- Ej!- krzyknęła Sophie.- Tą koszulkę dostałam w prezencie, co mam teraz zrobić?- zapytała z oburzeniem.
- Chodź ze mną, dam ci swoją najlepszą bluzkę, którą dał mi mój były chłopak. Ale wiesz? On puffnął, hahahah, za jego zdrowie- obie dziewczyny przybiły sb kieliszki i poszły do garderoby Victorii.
- Masz, moja ulubiona- wręczyła dziewczynie jasno niebieską tunikę.
- Nie.. nie potrafię tak po prostu- odparła.
- Bierz i nie narzekaj, jak będe miała następnego chłopaka to mi już takiej nie kupi.. ale cuż, ukradnie- uśmiechnęła się szyderczo.
Sophie przez chwilę nie chciała przyjąć prezentu ale w końcu się zgodziła. Zdjęła swoją mokrą bluzkę i założyła tą nową od Vicky.
- Wooow! Ale zaje%^%$ w niej wyglądasz- powiedziała Vicky.
- No ja wiem, we wszystkim dobrze wyglądam. Ahh..- westchnęła tamta.
Dziewczyny weszły spowrotem do salonu gdzie siedział Rody i Rayan.
- Ahh, Vicky, ja chyba będe się zbierała, bo mam jeszcze pare spraw do załatwienia, jak coś to może kiedyś tam się spotkamy, do zobaczenia- rzekła i złapała za klamkę drzwi.
- Nie. Stój- powiedziała z powagą.- Weź jeszcze piwko- roześmiała sie i wepchnęła Sopie piwo w ręke.- Paaa Sophie!- pożegnała koleżankę i wróciła do chłopaków.
- Rody, misiek, jak nie chcesz pić to może zrobię ci herbatkę, co?- zapytała grzecznie.
- Herbatę możesz mi zrobić.
Dziewczyna poszła do kuchni, zaparzyła herbatę, w międzyczasie dolała trochę Whsikey, po czym wróciła z miksturką.
- Prosze- podała mu herbatę z niespodzianką.
- Ale z ciebie ciota- powiedział Rayan.- Do tego w towarzystwie takiej pięknej dziewczyny- spojrzał na Vicky.
- Wypraszam sobie Rayanku, nie jestem piękna, jestem zaje$@%^ i tyle.
- Kłamiesz, jesteś piękna. Zapewne w środku jak i na zewnątrz.
- Chcesz sprawdzić?- zapytała z kuszącą miną. Złapała Rayana za ręke i zaprowadziła do swojej sypialni.
- Ehh.. Co za ludzie.. A ona co sobie myśli.. myśli, że jak doleje mi alkoholu do herbaty to jest fajna, już dawno wiedziałem, że tak zrobi- powiedział cicho Rody i pogłaskał leżącą obok niego Sakrlet.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 19:22, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Jaskinia] Dzień 110, zachód słońca.

Uśmiechnęła się do zielonej bryły po czym zaśmiała się. Czuła jak ból pomału przemija i wzrasta. Ból był częścią jej życia jak i utrata. Zawsze coś traciła.
Czym jest żal, Nerine?
Zaśmiała się cicho po czym usłyszała cichy śpiew, który pomału stawał się głośniejszy. Słyszała też kroki na oko trzech osób. Zaśmiała się jakby chciała dać znać gdzie jest. Kroki stawały się coraz wyraźniejsze.
"Potem ci powiem, Panie."
Chwilę potem z ciemności wyłoniła się twarz jakiegoś chłopaka, a potem jasnowłosej Lacie z dwójką dzieci i Chantala. Nerine zaśmiała się.
"To jest kontrola, Gaia! Przybyli dzięki nam!"
- Kolejne miłe spotkanie? - warknęła.
Wtedy dopiero Lacie zauważyła rękę, oko, twarz i resztę ciała dziewczyny. Ciemnowłosa uśmiechnęła się jadowicie.
- Powinnaś umrzeć Nerine. - wyrzuciła.
Jednooka zaśmiała cię po czym jej zniekształcony śmiech odbił się się echem po jaskini.
- Oh, Lacie, życzysz mi śmierci? Przecież jestem tak cudowną osobą z taką cudowną mocą. Dzięki mnie urodziłaś, nie cieszysz się? To dzięki nam masz Ognia i Dar Boży. Haha, brzmi to trochę jak maniaczenie palacza. Ognia daaaj! - wyrzuciła czując ucisk w głowie.
Lacie skrzywiła się i spojrzała na nią obojętnie. Devein uśmiechnęła się mrocznie.
- Szaleństwo cie pochlania Lacie. Wszyscy to widzimy. Wiesz, widać, ze masz żal do mnie. Wielki żal. Szkoda tylko, że twój kochanek nie mówi ci całej prawdy.
W tej chwili Nerine poczuła mocne kopnięcie po czym Chantal odrzucił Lacie od przywódczyni.
- Co ty pieprzysz?!
- Haha, Laciunia taka jak zawsze. Może powinnam powiedzieć Laciołek? Toż to takie anielskie dziewczę, Panie! - zawyła dławiąc się ze śmiechu. - Bijesz niewinną osobę. Jedyne co ci robiłam to trzymałam w piwnicy. Teraz trzymamy się w jaskini. Horror, prawda? Jestem taka winna!
Lacie spojrzała na dziewczynę z pogardą po czym spojrzała na blondyna.
- Zaraz stąd pójdę. - rzuciła.
- Wracając do głównego tematu... Wyżal się, co ja ci zrobiłam. Co Nerine Devein zrobiła Lacie Vane. Chętnie posłuchamy.
Lacie przeklęła po czym podeszła bliżej Nerine.
- Przez ciebie umarły dzieci. Wysłałaś Grantville na Michaeltown. Przez ciebie umarła Rose.
Ciemnowłosa zaśmiała się Vane prosto w twarz.
- Więc dobrze myślałam. Kage chciał wojny, nie ja. Tylko na to zezwoliłam. Znasz go. I tak by zrobił po swojemu. Zezwoliłam na wojnę więc poszli. Ja sama nikogo nie zabiłam. Gdybym ja walczyła to inaczej by to wyglądało, nieprawdaż? - wyrzuciła czując powrotną falę bólu. - On odpowiada za śmierć twojej siostry w takim samym stopniu jak Deborah czy Dan.
Gdy jednooka zauważyła minę Lacie, wybuchnęła śmiechem szaleńca po czym lekko się skuliła.
"Pytałeś czym jest żal, prawda?"
Prawda.
"Żal to to, co teraz czuje Lacie do Kage'a. Żal z powodu wojny i śmierci jej siostry."
Gaiaphage poruszył się rozbłyskając nowym blaskiem.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 19:25, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 19:50, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Na herbatce u Gaiaphage] Dzień 110, zachód słońca.

- Możesz zmyć tą kamienną minkę, Laciołku. Pokaż, co czujesz.
Uzdrowicielka spojrzała na nią beznamiętnie.
- Brzydzę się tobą.
- No tak! - zawołała Nerine, zanosząc się śmiechem. - Bo ty jesteś przecież taka idealna. - dodała ironicznie, czekając na jej reakcję.
- Nigdy nie byłam idealna. Nerine, powiedz mi, czy ja naprawdę pragnęłam tak wiele? Chciałam by ktoś kogo kocham kochał i mnie. Chciałam spokojnego życia. Nigdy nie chciałam za to żadnych głosów w swojej głowie! Nigdy nie chciałam wojny! NIGDY nie chciałam być kimś, kto ściąga na siebie uwagę. - wycedziła, a Nerine przysłuchiwała się z lekkim uśmiechem. - Ludzie mnie uwielbiają? Ludzie się mną wysługują! Nigdy nie zwracając uwagi na moje uczucia. Lacie, pomóż mi. Lacie, moja noga. Lacie, źle się czuję. Lacie, jak to właśnie zbierasz się po swojej próbie samobójczej? Przecież MUSISZ mi pomóc. Przecież jesteś Uzdrowicielką. Lacie, Lacie, Lacie. Mam dosyć! Już dosyć! Nie jestem robotem!
- Lacie Vane ukazała swoją prawdziwą twarz. Brawo. Wiesz, zaklaskałabym ci, ale zbytnio nie mam jak. - wymamrotała Nerine i parsknęła nieco przerażającym śmiechem. - Ty jesteś wrakiem człowieka.
Lacie uniosła głowę, czując napływające do oczu łzy.
Pomóż jej.
- Wiesz, w gruncie rzeczy jesteśmy do siebie całkiem podobne. Tyle, że zwariowałyśmy na różne sposoby - kontynuowała Nerine, a Lacie uklękła przy niej.
- Nóż.
Chantal spojrzał na nią podejrzliwie.
- Rób co każe. - wyjąkała Nerine, zamykając oczy.
Ręka.
- Muszę nieco uciąć. Tu, tą skórę, bo inaczej nic nie wyjdzie. - powiedziała słabo, tnąc skórę Nerine. - Muszę odtworzyć ci rękę. Ciemność tego chce.
- Uda ci się?
- Nie mam pojęcia. Nigdy tego nie robiłam. - wyznała beznamiętnie Lacie i dotknęła dłońmi jej ramienia.
Tak.
Gdy zobaczyła co się dzieje i zrozumiała wszystko, było już za późno. Jej dłonie emanowały zielonym blaskiem, gdy przytrzymywała je przy Nerine.
A to, co tworzyła...
Z pewnością nie było ręką.
- Nie! - wrzasnęła, próbując odciągnąc ręce.
Tak.
Nie mogła. Nie mogła nic na to poradzić. Nerine straciła przytomność na samym początku, a Lacie zacisnęła zęby, walcząc z Gaiaphage.
Jednak naprawdę nie mogła nic na to poradzić. I gdy piętnaście minut później wyczerpana Lacie odsunęła się od niej, zrobiło jej się słabo. Zasłoniła dłonią usta, spoglądając z przerażeniem na swoje dzieło.
Jej ręce. Jej ręce, których dotyk leczył z pomocą Gaiaphage utworzyło na miejsce ręki coś zupełnie nienaturalnego.
Bicz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 19:51, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Camprine-MT] 110, wieczór
Deborah długo zastanawiała się co zrobić, by dostać się do MT niezauważoną, ale stwierdziła, że po tym wszystkim, co zrobiła mieszkańcom, będzie to praktycznie niemożliwe.
Mimo wszystko ubrała letnią sukienkę w kwiatki, która wisiała na niej jak worek, z racji, że właścicielka nosiła trzy rozmiary większe ubrania, a Deborah nie chciało się przeszywać jej sukienek, w odróżnieniu do reszty ciuchów, bo nigdy ich nie ubierała. Było chłodno, ale dziewczyna nie czuła zimna - podgrzewała lekko swoje ciało. Na nogi założyła japonki, włosy związała w koczek i przykrała kapeluszem, by nie było ich widać, a na nos założyła ciemne okulary. Największym problemem była blizna, która była widoczna, chociaż dziewczyna nałożyła na nią kilka warstw oodkładu. Zrezygnowała z makijażu i zawiązała bandaż od połowy szyi po nos, smarując twarz czerwoną szminką, którą dokładnie roztarła na policzkach. Wyglądała, jakby mocno się poparzyła.
Zastraszyła jakiegoś dzieciaka, by zawiózł ją samochodem do Michealtown. Przywitała ją dwójka brygadzistów.
- Mieszkasz tu? - rzucił jeden.
Kiwnęła głową.
- Nazywam się Annie, byłam turystką - wycharczała. Wzruszyła ramionami przepraszająco i wskazała palcem na bandaż. - Poparzenie.
Chłopak uśmiechnął się do niej.
- Martwy? - spytał, patrząc na wilka, którego trzymała za futro.
- Tak. Znalazłam go na skraju lasu. Może nada się do zjedzenia, spójrz...
Chłopak nachylił się nad zwierzęciem. 
- No nie wiem, Mike, spójrz na to...
Mike nachylił się. Położył rękę na szyi zwierzęcia, odkładając karabin. Kilka sekund później wilk otworzył oczy i skoczył mu do gardła. Drugi strażnik złapał trzęsącymi się rękami za pistolet, który Deborah podpaliła pstryknięciem palców. 

Deborah przeszła nad zatokę bocznymi uliczkami. Wdrapała się na klif, z którego było widać całe miasto.
"Teraz" przekazała myśl Gaiaphage.
Długo nie czekała na odzew. Jako pierwsze usłyszała bzyczenie. Dzieciaki powychodziły z domów, by zobaczyć co się dzieje. Tymczasem szerszenie leciały ze zniewalającą szybkością, atakując wszystkich napotkanych. Efekty uboczne miały zacząć występować już dziesięć minut po użądleniu.
Wyciągnęła krótkofalówkę, kiedy do akcji wkroczyły ptaki. Płonące, skrzydlate kule, podpalały jedne dzieciaki, a potem przenosiły się na drugich, by wydłubać im wnętrzności.
- Nerine? - odezwała się. - Gdziekolwiek jesteś, przyjdź do Michaeltown. Właśnie zaczęła się zabawa.
Dopiero potem zauważyła biegnące wilki, które zaczęły zaciętą walkę o mięso z ptakami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 20:52, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Herbatki u Gaia ciąg dalszy] Dzień 110, wczesny wieczór.

Dziewczyna pomału odzyskiwała świadomość. Ból w jednej chwili zniknął. Nerine spojrzała powoli na ramię lewej ręki po czym zobaczyła swój [link widoczny dla zalogowanych] po czym spojrzała na tatuaż na prawym ramieniu. Zauważyła go i zamarła. Za sercem pojawiło się coś przypominające ciemnawą, czerwoną ciągutkę i do tego wyjątkowo długą. Na chwilę poczuła mrozawy dreszcz przebiegający całe ciało po czym jej mięśnie rozluźniły się i napięły. Bicz pomału poruszył się, a Neri cicho krzyknęła.
- O boże! - wrzasnęła zakrywając usta lewą ręką. - Co to jest?!
Dziewczyna spojrzała na Vane, która tak samo jak Nerine miała dłoń na ustach. To co było ręką, teraz było przerażającym biczem, macką bez przyssawek. Dziewczyna lekko poruszyła biczem po czym sięgnęła lewą ręką po opaskę i zasłoniła oczodół. Bicz podskoczył do góry po czym wygiął się robiąc z siebie jakąś dziwną literkę 'L' po czym opadł na ziemię, a Nerine podparła się i wyrzuciło ją do przodu. Zaśmiała się po czym wstała i spojrzała na zwisającą mackę. Postanowiła owinąć się nią dwa razy po czym uznała, że jest dobrze. Nerine wyrzuciła z siebie ściszony jęk i załkała po czym jej szaleństwo wróciło. Zaśmiała się po czym wychyliła głowę do tyłu śmiejąc się upiornie. Przekręciła głowę na lewą stronę po czym opuściła ją do normalnej pozycji. Uśmiechnęła się lekko do Lacie.
- To... jest piękne! - wyrzuciła śmiejąc się.
Lacie spojrzała na nią jak na wariatkę. Neri uśmiechnęła się po czym podeszła do Lacie, która od razu przyciągnęła dzieci bliżej siebie.
- Spokojnie. Chcę tylko coś sprawdzić. - uśmiechnęła się.
Końcówka bicza podleciała do góry po czym lekko przejechała po policzku Smoczego Chłopca nie raniąc go, a tylko głaszcząc. Nerine rozluźniła się.
- Czuję nią! Na prawdę nią czuję! Jak ręką! Dziękuję Lacie! Dziękuję Panie! - wykrzyknęła jak szalona. - Przepraszam Lacie. Za wszystko. Dam ci małą radę. Broń ciemnowłosego. Kto wie, może to on gra z nami w karty?
Dziewczyna przewróciła oczyma.
- Mogę już iść?
- Dobrze, przepraszam. Trzymaj się. Jakby co to wpadaj czasem na herbatkę. Postaram się by kolejne spotkania odbyły się bezboleśnie. Może kolejnym razem zajmiemy się moim nie-okiem? Było by zabawne mieć piłkę do rugby. - odwróciła się w stronę jasnowłosej i pomachała końcówką biczo-ręki. - A ty ciemnowłosy dzieciaku idź z nią i pilnuj mocno. Te dzieci są darem bożym. Strzeżcie ich. Strzeżcie.
Kilka minut później Nerine i Chantal zostali sami. Nerine uśmiechnęła się do niego i jeszcze raz spojrzała na zieloną bryłę.
- Dziękuję Gaia. Zawsze będziesz przy mnie. Dużo się jeszcze od siebie nauczymy. Będę wracać i pamiętać o zadaniu. Dziękuje. - pożegnała się po czym pociągnęła Chantala w stronę wyjścia.
Gdy byli już na dworze, Devein usiadła na skarpie przed jaskinią. Chantal usiadł obok niej przyglądając się macce.
- I co teraz?
Wtedy właśnie zadzwoniła krótkofalówka Nerine.
- Nerine? Gdziekolwiek jesteś, przyjdź do Michaeltown. Właśnie zaczęła się zabawa.
Ciemnowłosa zaśmiała się.
- Już idzemy Debby. Już idziemy. - zaśmiała się po czym wstała i zaczęła schodzić po kamieniach. - Wiesz Chantal, chyba dzisiaj liczba zabitych przeze mnie osób wzrośnie. Pora to przetestować. To będzie moja walka.
Podczas schodzenia Nerine wiele razy używała swojej macki, która o dziwo wydawała się być o niebo lepsza od normalnej ręki. Nerine zaśmiała się pod nosem.
- Chan, mam prośbę, nie zabijaj żadnego bruneta młodszego niż 12 lat, a starszego od 6. Gdy jakiegoś znajdziesz to daj mi znać.
"Oddanie Nemezis Gaiaphage powinno spłacić dług za rękę."
Ciemnowłosa wraz z blondynem ruszyli w stronę Michaeltown.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 20:54, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 21:19, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Koniec herbatki u Gaia] Dzień 110, noc.

Lacie skuliła się. Nie wiedziała ile już przeleżała zwinięta w jednym z korytarzy tunelów, ignorując prośby Gaiaphage.
Stworzyłam potwora.
Wcześniej zastanawiała się, czy nie podrzucić dzieci do domu Reed i po prostu się zabić. Jednak uznała, że to z pewnością byłoby tchórzostwem.
A Lacie Vane nie była tchórzem.
Ja... Widziałam...
- SPOTKAŁAM SIĘ Z CIEMNOŚCIĄ! - wrzasnęła i przez chwilę przysłuchiwała się odbijającym od ścian słowom. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. - Byłam tam, byłam u potwora. Byłam u GAIAPHAGE.
Jej śmiech przeszedł w ciche szlochanie.
- Macie najgorszą matkę na świecie. - wyjąkała do dzieci. Ignis był zadziwiająco spokojny, jednak Nathaniel poruszał się niespokojnie. Wyciągnął do niej ręce, a ona wzięła bliźnięta i wstała.
- Lacie Vane nie jest tchórzem. - powtórzyła. - Mimo tego, że przeszła przez piekło.
Poprawiła plecak i ruszyła, śpiewając po drodze tą samą piosenkę co wcześniej. Gdy wyszła z tuneli nie miała pojęcia gdzie iść.
Zamierzała uciec daleko. Jednak co w ETAP-ie znaczyło słowo "daleko?"
Westchnęła, przypominając sobie o miejscu, o którym opowiadał jej Accel.
Potem wkroczyła w ciemność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Czw 21:19, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Czw 22:40, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 110, noc

Gdy przyjechali do elektrowni zaszło już słońce. Zaczęli umilać sobie czas rozmową, aż w końcu Kage opowiedział Nei wszystko o sobie.
- Zabiłeś Ethana i kilka osób podczas wojny, a jednocześnie pomagałeś naszym gdy byłyśmy zamknięte w Getcie. Gdzie tu jest sens?
Chłopak wyłącznie wzruszył ramionami, po czym zapalił kolejnego papierosa.
- Dlaczego mi powiedziałeś tak dużo o sobie? - zapytała spoglądając na niego podejrzliwie.
Obrócił się na krześle biurowym i oparł o nie.
- Chcesz wiedzieć? - zapytał wypuszczając dym z płuc. - Bez żadnego konkretnego powodu. Można to nazwać moją zachcianką.
Parsknęła pogardliwie, a on odchylił się jeszcze bardziej do tyłu.
- Albo intuicją - dokończył pod nosem, mając nadzieje że go nie usłyszy. - Poza tym śmierć Ethana jest nieaktualna. Zmartwychwstał.
Uniósł brwi widząc jej minę.
- Nie wierzysz mi? Wyczuwam każdego mutanta w Nowym Świecie. Jestem takim radarem na was. Dlatego też tu przyjechaliśmy - odparł beznamiętnym tonem. - Bo jest tu mutant którego poziom mocy jest niewyobrażalnie duży.
- Mówisz o takim czempionie?
Kiwnął głową.
- Więc poszukamy go jutro?
Pokręcił głową.
- Nie. Ja poszukam. Ty wracasz do miasta.
- COO!?!? - krzyknęła ze złości, wywracając swoje krzesło.
- Hinner jest w mieście. Zapewne dołączy do niej Nerine - obserwował jej reakcje z wyczekiwaniem.
Jaką podejmie decyzję?

[Angel Fall] Dzień 110, noc - Ignis Vane

Chłopiec przyglądał się ze skupieniem matce.
Tak. Rozumiał już, że ta kobieta jest jego matką.
Chodź do mnie.
Nie chciał iść. Nie pójdzie.
Coś co krzywdzi jego matkę nie zasługuje na jego uwagę.
Głos się już nie odezwał.
Ostrożnie oparł dłonie na ramieniu matki i owinął się wokół niego ogonem.
- Jesteś głodny?
Pamiętając jak inni potwierdzają swój zamiar kiwnięciem głowy spróbował powtórzyć tą czynność.
Wiedział jak to zrobić. W końcu odziedziczył pamięć po ojcu.
Lacie zaśmiała się lekko i odsłoniła pierś.
Puścił się rękoma i dziewczyna przeżyła chwilę grozy gdy zawieszony na samym ogonie chwycił się jej piersi.
- Ty też Nath? - zapytała chłopca. Brat niestety nie był tak skoordynowany ruchowo, ale i tak łatwo było odczytać jego zamiar.
Miał go wypisany w oczach.
Ignis, spoglądając na brata pomyślał, że są naprawdę różni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:46, 12 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 110/111 (18/19 października), noc - Parker


Ciemnowłosy chłopak klęczał w pogorzelisku, jedną rękę zatykając usta i nos, a drugą gładząc to co zostało z gęstych, ciemnobrązowych loków. Łkał i dygotał, nie mogąc powstrzymać obrzydzenia. Jego wymiociny tworzyły uroczą kałużę kilka metrów dalej.
- Idziesz chronologicznie, co, panie Boże? Najpierw Bob Vane. Potem zniknęła matka, Pauline. Lean, Emily... Kto teraz? KTO TERAZ, DO CHOLERY?! - wykrzyczał spoglądając w niebo, stojąc nad zwęglonym trupem Emily Vane. Wychodząc, nie odwrócił się. Stał na krawężniku, trzeci raz obserwując rzeź.
- Jeden dzień - szepnął. - Jeden dzień, jeden jedyny, w ciągu tylu miesięcy... Kiedy zabrakło Nei. Kiedy zabrało ich wszystkich. ICH WSZYSTKICH.
Odbezpieczył karabin i ruszył w ogień. Trzeci raz.
"Do trzech razy sztuka", pomyślał. Nie pomylił się wiele. Kilkanaście minut później jeden z wilków walczył z ptakiem o jego jelita. Parker już nie żył, kiedy pochyliła się nad nim Deborah, marszcząc nos, przed ohydnym zapachem.
- Tak się umiera. We własnych wnętrznościach, rzygach i odchodach. Time to say goodbye, Michaeltown.

[Elektrownia] Dzień 111 (19 października), noc

- Kage... Doceniam to, ale ja... - wyjąkała, a Kage westchnął.
- Szlachetność. No dobra, przecież i tak wiem, że zaraz tam polecisz - uśmiechnął się krzywo i rzucił jej kluczyki. Nea pstryknęła i zatrzymały się w powietrzu, leniwie lewitując jej do ręki.
- Kage...
- Hm?
- Jak już go znajdziesz, tego mutanta... Nie zabijaj go, OK? - skinął poważnie głową, a Nea pożegnała się machnięciem ręki.

*godzinę później*

- Historia lubi się powtarzać - pomyślała, zsiadając ze skutera i odbezpieczając broń, jednocześnie obserwując ognień w mieście.
"Debby, chodź do mnie... Tym razem zapłacisz. Za Leana i za Rose".


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Czw 22:54, 12 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Czw 23:40, 12 Lip 2012    Temat postu:

Michaeltown. Tuż po zachodzie 18 października 2012r.

To co zobaczyli po przybyciu do domu Nei zszokowało wszystkich. Budynek stał w płomieniach, jedynym co ocalało był garaż.
- Ktoś musi zobaczyć, czy Lacie jest w środku!- krzyknęła Reed.
- Nawet ja nie mogę tam wejść. Gdyby to była otwarta przestrzeń to jakoś dałbym radę... ale nie we wnętrzu.- powiedział jej Accel, trzymając Last Order na rękach.- Jestem pewien, że Lacie tam nie ma. To matka, będzie chronić swoje dzieci. A wie, że ich nie ochroni, samemu będąc martwa.
Reed spojrzała na niego. Widziała i słyszała jego pewność. Za to chłopak już myślał nad następnym posunięciem. Skoro ani dom Uzdrowicielki nie był bezpieczny, ani nawet miasteczko, to znaczyło, że pozostała im już tylko jedna opcja. Accel nie był z tego zadowolony, ale to było ostatnie miejsce, gdzie będą mieli szanse przetrwać. Laboratorium. W garażu stał quad Nei. Mógł pomieścić tylko dwie osoby i ewentualnie jedną z dziewczynek. To za mało. Jedna z dziewcząt wciąż zostanie, a on nie jest w stanie żadnej tam zanieść. Ktoś jeszcze musi ich zaprowadzić.
W pewnym momencie usłyszeli buczenie. Znad lasu wyfrunęło tysiące owadów. Szerszeni wielkich jak ptaki.
- Reed, Echo weźcie Last Order i Conchę, i zabierzcie je do laboratorium, szybko!- wskazał im quada.- To musi wam wystarczyć, ja będę odciągał to robactwo najdłużej jak się da.- komenderował.- Gdy dojedziecie do wodospadu, dziewczynka was poprowadzi. Concepción, mam nadzieję, że trafisz do Laboratorium, liczę na ciebie. Tam mogą być lekarstwa, jest też broń. Musicie tam wytrzymać.
- A co będzie z tobą?
- Nie wiem.- odparł zgodnie z prawdą.- Jedźcie już, las powinien być pusty, ale starajcie się jechać okrężną drogą.
Dziewczyny, upchnięte na czterokołowcu, ruszyły z niedużą jak na pojazd prędkością.
- Czas na zabawę.- powiedział do siebie albinos widząc jak znad klifu wzlatują w powietrze ptaki z żywego ognia. "Chyba już mam swojego przeciwnika." uśmiechnął się. Ruszył. Nie mógł pozwolić, by jego cel, czekał na niego.
Po drodze wpadł na grupkę wilków, goniących dzieci. Nie zastanawiał się nad walką z nimi. Te dzieciaki to nie jego problem. On ma tylko dwa zadania. Kupić dość czasu dla swoich przyjaciół i zmierzyć się z człowiekiem, który przywołał ogniste ptaki.


*Dziesięć minut później: Klif*


Na szczycie klifu stała dziewczyna ubrana w sukienkę w kwiaty, miała włosy związane w kok, nienaturalnie czerwoną twarz a z jej szyi zwisały bandaże. Z sadystycznym uśmiechem patrzyła jak ogniste ptaki, szerszenie i wilki rozszarpują dzieci znajdujące się w mieście nieopodal. Accel widział ją dość wyraźnie mimo mroku jaki nastał.
- Wyglądasz na całkiem zabawową dziewczynę.- odezwał się do niej.
Odwróciła się zaskoczona. Na widok albinosa uśmiechnęła się złowieszczo. Z kącików jej ust biegły dwie długie linie. Blizny.
- To wszystko co Michaeltown ma do zaoferowania?- zapytała.- Jednego chuderlawego chłopaka, chodzącego o lasce? TY jesteś ich obrońcą? Gdzie jest Vane?
Accel opuścił głowę. Uśmiechnął się pod nosem
- Nie mam pojęcia gdzie są Nea lub Lacie, o którąkolwiek ci chodzi. Nie jestem tu też dla tych gnojków z dołu.- zaczął.- Jestem tu dla ciebie.
Dziewczyna wyglądała na nieco zdziwioną. Zeszła ze szczytu na plażę, gdzie stał chłopak.
- Nazywam się Deborah Hinner.- przedstawiła się.- Czyżbyś chciał się do nas przyłączyć?
- Otóż nie, Jestem Accelerator. Przyspieszacz.- podniósł na nią wzrok, pokazując swój szeroki uśmiech sadysty.- JESTEM TU BY SPRAWDZIĆ CO JESTEŚ WARTA.
Accel kopnął niewielki kamyk, który dzięki jego mocy przeleciał z olbrzymią prędkością tuż koło ucha Deb. Dziewczyn nawet nie zareagowała.
- Wiem już, że jesteś zabawna! Pokaż mi coś nowego!- krzyknął do niej Accelerator.
- Sam się o to prosiłeś.
Fala ognia poleciała w stronę albinosa, paląc wszystko na swojej drodze.
- To tylko na twoje własne życzenie.- stwierdziła dziewczyna widząc płomienie w miejscu gdzie przed chwilą stał chłopak.- Trzeba było nie zgrywać bohatera.
- Czy nie mówiłem ci, że nie jestem tu po to by ratować tych gnojków?
Ściana ognia się rozproszyła, gdy Accel przez nią przechodził.
- Jak myślisz? Co się dzieje z ogniem, gdy zmniejszę jego oddziaływanie na swoje ciało, a zwiększę swoje na ogień?- zapytał podnieconym głosem.- Ach tak! ROZPRASZA SIĘ!
Accel zmienił wektory pod swoja stopą i wystrzelił w stronę Deborah.
[b]- YHAHAH!-
dało się słyszeć jego szaleńczy śmiech. Dziewczyna posłała w niego kolejną falę ognia. Chłopak tylko wyciągnął rękę, a ogień, który jej dotknął natychmiast się rozstąpił.- MUSISZ SIĘ LEPIEJ POSTARAĆ!
Deborah odskoczyła na bok, by nie dać się staranować. Accel błyskawicznie zatrzymał się, odwrócił, wyciągnął ręce na boki i mocno klasnął. Potężny podmuch wiatru przewrócił dziewczynę na ziemię. Albinos już miał zamiar ją wykończyć, gdy nagle ona stanęła w ogniu. Dosłownie. A potem puff. Accelerator poczuł gorąco za swoimi plecami. Udało mu się jedynie odwrócić. Nie miał czasu na żadne obliczenia. Deborah, która pojawiła się za nim wyciągnęła ręce tryskające ogniem. Chłopak poczuł niewyobrażalny ból, gdy płomienie zaczęły żreć jego lewą stronę ciała.
- Jednak nie jesteś odporny na ogień, co?- roześmiała się dziewczyna.
Uderzył ją w twarz z całej siły, zmieniając nieznacznie wektory. Hinner przeleciała kilka metrów i wylądowała w wodzie. " Ona żyje...to ją tylko oszołomiło. Nie mam z nią teraz szans." pomyślał Accel. Szybko się odwrócił i mimo poważnych oparzeń, zmieniając wektory pod stopami, uciekł z pola bitwy. Przegrał.

Laboratorium. Noc 18 października 2012r.


Accel dotarł do koryta rzeki, by dalej ją śledzić do wodospadu, skąd bez problemu trafił do hangaru laboratorium, gdzie stracił przytomność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pią 0:16, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Pią 0:00, 13 Lip 2012    Temat postu:

!!!!!!UWAGA!!!!!!!!!!!!! dzieci poniżej 16 roku życia i ludzie o słabych serc proszeni są o czytanie tylko ostatniego akapitu posta ( Treści Erotyczne )


[ Dom Vicky ] 18 października, dzień 110, popołudnie


Vicky zamknęła drzwi do swojej sypialni na klucz po czym posadziła Ryana na swoim łóżku. Sama natomiast pozasłaniała wszystkie okna zasłonkami, podeszła do chłopaka
- I co teraz blondasku co? Jestem pijana i napalona - Zapiała wręcz z podniecenia dziewczyna. Po czym usiadła okrakiem surferowi na kolana. Wsunęła rękę pod jego koszulkę i pocałowała w szyję.
- Podoba się ? - Zapytała z błyskiem w oku, kontynuując " grę wstępną ".
- Podoba nie powiem, ale ja mam kogoś kogo kocham i zrobię dla tej osoby wszystko o co mnie tylko poprosi, ale wypiłem tyle że ja nie będę tego pamiętał więc i ona się nie dowie. - Powiedział Ryan z szumiącą od alkoholu głową.
jednym szybkim ruchem w bok Vicky znalazła się na łóżku a chłopak pochylił się nad nią i zaczął całować ją najpierw w brodę, a później schodząc coraz niżej po przez szyję, obojczyk i kończąc na okolicach jeszcze zakrytego dekoltu dziewczyny. Brązowo-włosa jęknęła z podniecenia i szybkim płynnym ruchem pozbyła się koszulki odsłaniając czarny stanik z białą kokardką na środku. Ryan zaczął całować jej pępek, rozpinając przy okazji rozpinając jej spodenki. Dziewczyna złapała Ryana za koszulkę i zdjęła mu ją odsłaniając brzuch, ściągnęła spodenki do końca i zaczęła rozpinać spodnie Ryana. Po chwili oboje byli już całkiem nadzy i leżeli na łóżku. Dziewczyna leżała całkiem naga, Ryan zaczął dotykać jej smukłych nóg, coraz bardziej się nakręcali, pomimo tego, że byli pijani nadal łączyła ich wspólna rozkosz. Nagle Victoria szepnęła mu do ucha.- Teraz- przyciagając go do siebie.
- Teraz ?- zapytał.- Skoro nalegasz. - Lekko rozsunął jej nogi, ona zajęczała. Dziewczyna chciała tego, pragnęła namiętnego seksu. Zrobili to, wspólnie. Ona tego pożądała i on również. Po chwili TO się stało. Chwila totalnej rozkoszy, moment zatracenia. Teraz dla nich liczył się tylko czas teraźniejszy, oni w swym erotycznym uścisku, tańcu zmysłów i nagich ciał kochanków. Erotyzm i pożądanie rozpierało ich i popychało do jeszcze bardziej intymnych kroków i wyszukanych sposobów by być ze sobą jeszcze bliżej, by jeszcze bardziej naruszyć tą jakże cienką granicę. Ich ciała nie miały już przed sobą tajemnic, choć wciąż było im mało, chcieli więcej, mocniej, szybciej, bardziej. Nagle Vicky poczuła ogarniające jej ciało ciepło wydobywające się z pomiędzy jej ud, czuła się bezpieczna i wolna, nie czuła trosk codzienności wtulona w chłopaka, który przeżył razem z nią tą rozkosz. dziewczyna zasnęła w ramionach Ryana, lecz on tego nie zrobił. Alkohol w jego ciele zaczął wietrzeć i powróciła do chłopaka zdolność racjonalnego myślenia. " O kur** mać, co ja zrobiłem, no i super i to po pijaku, no a nie mogę, już chyba nie może być lepiej. Która jest godzina ? " Ryan spojrzał na zegarek i znowu zakloł. Szybko się ubrał, napisał list dziewczynie i biegnąc opuścił dom nowo poznanej, a nawet dogłębnie poznanej sąsiadki.


[ Dom Ryana ] 18 Października, dzień 110, wczesny wieczór

Już w progu chłopak usłyszał głos Mii
- Gdzieś ty się do chu** pana szlajał co? i czemu wyglądasz jakbyś przebiegł chyba ze 100 kilometrów? - Robiła mu wyrzuty mieszkanka jego domu.
- Sorki przepraszam, coś mi wypadło, naprawdę mi przykro, gdzie Mała ? - Powiedział przepraszającym tonem surfer.
- Dobra mniejsza o to, właśnie usłyszałam, że szykuje się niezła akcja w Michaeltown i teraz w rekompensacie swojej nieobecności masz tam iść i pomóc Deborze, mojej znajomej z Camprine, jasne? A ja jeszcze popilnuje Gini - Rozkazała mu dziewczyna
- Zgoda, ale najpierw daj mi rewolwer i strzeblę, a i oczywiście krótkofalówkę i coś do picia i to szybko -
Po chwili - Masz i leć nie ma czasu do stracenia - Powiedziała mu na odchodne


[ Niedaleko Michaeltown ] 18 Października, dzień 110, po zachodzie słońca


Ryan biegł przez płonące Michaeltown nie spotykając ani żywej duszy. Pomyślał, że pobiegnie nad zatokę i nie mylił się. Co prawda nikogo nie było już na klifie lecz były tam ostre ślady walki i gdy chłopak spojrzał w dół zobaczył nieprzytomną dziewczynę pływającą w zatoce. " To ta cała Deborah ? Nie wygląda zbyt wojowniczo. Ale muszę ją wyciągnąć bo się utopi ". Surfer zbiegł z klifu i wskoczył do zatoki, po chwili i on i dziewczyna byli już na brzegu, ale pirokinetyczka nie budziła się więc chłopak podjął sztuczne oddychanie, lecz przerwała mu pewna osoba stojąca nad nim z groźną miną ....


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Pią 0:03, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 0:08, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Zatoka] 110, wieczór
Deborah podniosła się z wody, odpychając od siebie dziwnego chłopaka, który próbował zrobić jej sztuczne oddychanie, ale zamiast tego tylko oślinił jej usta, po walce z Acceleratorem. Kompletnie zbił ją z tropu, ale atakowała, skoro tego chciał. Warknęła kilka przekleństw pod nosem i wyżmięła (?) sukienkę z wody. Zerwała z szyi szczątki bandaży i otarła nimi szminkę z policzków. Rozjerzała się wokół, ale albinos uciekł. 
- Może jakieś dziękuję? - mruknął blondyn.
- Spie*dalaj! - wrzasnęła, odchodząc.

Noc.

Hinner przechodziła się płonącymi ulicami Michaeltown, leniwymi ruchami podpalając kolejne budynki. Większość mieszkańców leżała teraz na asfalcie, płacząc i błagając o litość. Halucynacje i amok, które wywołały szerszenie przyniosły świetne efekty. Spojrzała na Parkera, parszywego zdrajcę. Nachyliła się nad nim, marszcząc nos. W całym mieście niewiarygodnie śmierdziało.
- Time to say goodbye, Michaeltown.
Zaklęła, gdy wdepnęła w flaki rozsmarowane na drodze, chociaż nawet to nie mogło jej popsuć humoru. Agonia dzieciaków z MT sprawiała, że uśmiech, który za sprawą blizny nie schodził jej z twarzy, stał się jeszcze szerszy.
Przeszła obok jakiegoś grubego dzieciaka z częścią bebechów na wierzchu. Popatrzył z uwielbieniem w miejsce, gdzie niczego nie było.
- Burku, przepraszam, że nie dałem ci karmy na śniadanie - wybełkotał. Od razu można było poznać, że użądlił go co najmniej jeden szerszeń. - Ale mam mięsko, bardzo lubisz mięsko, prawda, futrzaku?
Włożył rekę do rozcharatanego brzucha i krzycząc wydarł sobie kawałek jelita. Poprzewracał je chwilę w rękach, uśmiechnął się i powiedział:
- Dobry piesek.
A potem włożył do ust jelito i zaczął jeść. Deborah zaśmiała się głośno. 
Odwróciła się, by móc podpalić jeszcze kilka budynków, kiedy drogę zagrodziła jej Nea.
- Hinner - warknęła, unosząc karabin.
- Vaaaaneeee - zanuciła Deborah. Gdy przeciągała sylaby, machnęła ręką. Pistolet Nei stał w ogniu. 
Deborah pomyślała o dwóch szerszeniach, które siedziały w jej włosach, czekając na okazję do ataku. Hinner już miała je wzywać, gdy na tle dymu zamajaczyła jej dziwna sylwetka. Patrzyła, jak postać się zbliża, na początku zdumiona, później zafascynowana.
- Nerine - szepnęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Sebastian Fleming, II kreski



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 2:51, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium, noc 18 października 2012r.]

-Misaka!-pisnęła Concha, wybiegając na dwór.
Przyjaciółka potknęła się i wspólnie opadły na ziemię koło nieprzytomnego Acceleratora.
-Reed! Echo!-głos jej się załamał.
Zatrwożonym wzrokiem przebiegała po ciele Accela. Wyglądał, jakby ktoś piekł go na rożnie bez obracania. Włosy z lewej strony głowy były zupełnie wypalone, skórę znaczyły ogromne bąble. Poparzone ramię drgało w spazmach nieświadomego bólu, ale najgorzej prezentowała się noga.
-Przynieście zi...zimną wodę- szepnęła i usłyszała dobiegający z laboratorium podniesiony głos Reed.
Last Order wpatrywała się w swojego opiekuna rozszerzonymi źrenicami, niezdolna do płaczu.
Po chwili dołączyła do nich ukochana Accela, dźwigając wiadro lodowatej wody. Zachłysnęła się powietrzem, widząc, w jakim jest stanie.
-Trzeba to z niego ściągnąć...-wyciągnęła ku niemu drżące dłonie.
-Nie!- zaprotestowała Concha. -Jeżeli zerwiesz ubrania, zabijesz go. To wymaga noża- desperacko przypominała sobie słowa z leżącego w jej dawnym domu poradnika pierwszej pomocy.
Reed ze szlochem wróciła do laboratorium.
-Misaka- zwróciła się do wciąż oszołomionej dziewczynki Concepción- pomóż mi teraz. Skup się i wspieraj mnie najmocniej, jak potrafisz.
Chwyciła podane ostrze i zawiesiła jego czubek kilka centymetrów nad ramieniem Accela.
-Pomóż mi nim pokierować.
Narzędzie precyzyjnie rozcinało zwęglony materiał, nie dotykając palców Con. Na czole Last Order pojawiły się krople potu.
Wspólnymi siłami pokierowały wodą, by obmyła jego poparzenia.
Gdy tylko skończyły, Reed chwyciła chłopca i zaciągnęła do wnętrza hangaru.
-Bandaże- powiedziała cicho Concha.
Misaka poderwała się z miejsca i pobiegła za resztą, pozostawiając dziewczynkę samą na dworze.
Concepción przestała wstrzymywać łzy i ukryła twarz w dłoniach. Płakała ze strachu, bezradności i tęsknoty.
-Ethan- pociągnęła nosem. -Przydałbyś się tutaj.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 8:41, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Dom Uzdrowicielki] Dzień 110 (18 października) późny wieczór - Emily

- Nie ma jej! - krzyknęła, stojąc w pokoju, w którym jeszcze niedawno leżała jej nieprzytomna siostra. Wybiegła z pomieszczenia i ruszyła w stronę salonu. - Warp, Sophie zniknęła.
- Ale jak to? - spytał zdziwiony.
- Normalnie. - warknęła, po czym schowała twarz w swoich kruchych dłoniach.



[Michaeltown] Dzień 111 (19 października) noc

- Nie było mnie dwa dni, a tu taki bajzel.
Poczuła piękący ból w miejscu wyciętych słów.
Zniszcz go.
Odwróciła się i zobaczyła chłopaka z karabinem, który uśmiechał się do niej szeroko.
- Znam cię, Ryan, a ty mnie chcesz teraz zabić?! - krzyknęła podekscytowana. - Ale mam nadzieję, że długo nasza znajomość nie potrwa.
Uśmiechnęła się złośliwie. Nagle blondyn przyłożył karabin do nogi i i nacisnął na spust. Upadł na ziemię, jęcząc przy tym z bólu.
- Sajo nara! - wybuchnęła histerycznym śmiechem i ruszyła w dalszą drogę.
Idź tam.
,,Gdzie, mój przyjacielu?''
Wiesz.
- Mam teraz większe problemy na głowie, niż twoje durne prośby.
Poczuła, jak zielona macka Ciemności owija jej się wokół umysłu. Jęknęła głośno i złapała się za głowę.
,,Dość. Pójdę tam, tylko powiedz mi gdzie.''
Oczy dziewczyny rozbłysły zielonym światłem. Poczuła energię, która rozpierała jej całe ciało. Usłyszała wycie wilków, dobiegające gdzieś z tyłu. Odwróciła się i ujrzała trzy zwierzaki, zmierzające w jej stronę.
- Dobra. Kiedyś poradziłam sobie z zebrami, to teraz dam sobie radę z mutowanymi wilczkami. - mruknęła, po czym uśmiechnęła się do siebie złośliwie.
Zostawcie ją.
Wilki zawyły głośno i uciekły stamtąd, skąd przybiegły.
- Dzięki ci, Gaiaphage! - krzyknęła i uniosła ręce w stronę nieba.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. - usłyszała znajomy głos pirokinetyczki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 8:42, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin