Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XIV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 8:48, 13 Lip 2012    Temat postu:

[MT - Zatoka] 18 października, Dzień 110, po zachodzie słońca

Alyssa wróciła do miasta.
"Bitwa tak? Znów?"
Poszła nad zatokę. Ot tak. Bez celu.
Ale co zobaczyła? Ryana wyciągającego z wody Deborah. Podeszła do niego i natychmiast się wydarła:
- Ty pie*dolony sku*wysynie! Ty myślisz, że jak powiesz 'Kocham cię.' to od razu wszystko ci wybaczę?! O nie, nie ma tak! - wrzeszczała. - Pomagasz Debci, zmorze Michealtown. Ona paliła domu, zabiła siostrę Uzdrowicielki i brata Nei! I wielu niewinnych ludzi! Zabetonowała mutantów! A ty jej pomagasz?! Ku*wa, nie jesteś wart jakiejkolwiek uwagi idioto. Może jeszcze zamieszkasz ze swoimi przyjaciółmi z Grantville, co?
- Ale ja...
- Się nie tłumacz nawet! Wiem, że uratowałeś Deborah, i od teraz tobą gardzę. GARDZĘ TOBĄ, ROZUMIESZ?! Teraz pie*dol się, idę stąd.
Odeszła w dobrej chwili, gdyż Deborah właśnie się obudziła. Usłyszała krzyk:
- Spie*dalaj!
"Z tym to się akurat zgadzam."
Ryan stanął w miejscu.
"Miło, że nigdzie nie idzie. Pora się zabawić."
Zaczęła powoli używać swojej mocy. Przywoływała wszelkie bolesne odczucia z życia blondyna.
Zobaczyła wspomnienie spadnięcia z deski surfingowej. Ominęła je uważając ten ból za zbyt słaby na jej małą zemstę.
"Piękny ten nowy aspekt. Jego wspomnienia wiążące się bólem są takie ładne."
Torturowała chłopaka przez całe 4 minuty i 17 sekund.
"To mu da nauczkę. I jest efekt zaskoczenia, nie wiedział o mojej mocy."
Chłopak ruszył w stronę miasta.
"Pomagać Grantville? Na pewno!"
Alyssa pomyślała o bólu jaki zadała surferowi.
Uśmiechnęła się do siebie odchodząc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 10:56, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111 (19 października) noc

- Do twarzy ci z uśmiechem Jokera, wiesz? - zaśmiała się złośliwie. - Czas by wiertareczka powróciła do działania.
Ruszyła w stronę Deborah, która jęczała z bólu, upadając na kolana.
- Pamiętaj. Pomszczę to wszystko, co zrobiłaś. - z całej siły uderzyła dziewczynę w policzek. Odwróciła sie na pięcie i pewna siebie ruszyła w stronę placu. Idąc, deptała po martwych ciałach mieszkańców Michaeltown.
- Sophie... - usłyszała niewyraźny głos. Rozejrzała się dookoła, aż wreszcie zobaczyła, kto wypowiedział jej imię.
- Brandon. - szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. Podeszła do leżącego na ziemi chłopaka i kucnęła obok niego.
- Kto ci to zrobił? - spytała, patrząc na ranę postrzałową na klatce piersiowej.
- Czy to ważne?
Sophie złapała go za drżącą rękę i spojrzała w jego oczy.
- Brandon, to nie może się tak skończyć, rozumiesz? - wybuchnęła płaczem.
- Sophie, nie płacz. Chcę zobaczyć twój uśmiech. - podniósł drugą rękę i otarł nią łzy dziewczyny.
- Nie chcę tego. - szepnęła.
Chłopak uśmiechnął się nieśmiało.
- Mam ostatnie życzenie.
- Jakie? - spytała, ocierając łzy wierzchem dłoni.
- Pocałuj mnie. - szepnął.
Dziewczyna bez chwili zastanowienia pocałowała chłopaka w sam środek ust.
- Pokochałem cię od pierwszego wejrzenia. - szepnął, tuląc do siebie płaczącą Thompson. - Zostań ze mną proszę.
Spojrzała na chłopaka i zobaczyła, że z jego oczu lecą słone krople.
- BRANDON! - krzyknęła, kiedy chłopak pomału zamknął oczy. - BRANDON! NIE! NIE UMIERAJ, PROSZĘ! BRANDON!
Wybuchnęła płaczem i zaczęła potrząsać ramionami chłopaka.
- Proszę... - szepnęła.
Uświadomiła sobie, że nie ma już ratunku dla chłopaka. Pomału wstała i oddaliła się, płacząc przy tym cicho.
Zostaw go. Tak będzie najlepiej.
- A co ty o tym wiesz?
Jednak głos jej nie odpowiedział. W oddali zauważyła sylwetkę chłopaka, z którym niedawno się rozprawiła.
- I ty śmiesz zadawać się z Alyssą?! - spytała, krzycząc.
Chłopak odwrócił się w jej stronę i zaśmiał się złośliwie.
- Okłamujesz ją! Może jeszcze pie*rzyłeś się z jakąś laseczką, kiedy ona tego nie widziała, co?!
- Jesteś stuknięta. - mruknął zdziwiony Ryan.
- Proszę bardzo. Niech Alyssa pozna prawdę i zobaczy z jakim gnojkiem się zadaje. - podeszła bliżej chłopaka i z całej siły uderzyła go z pięści w twarz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 10:56, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 11:10, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Koło domku Ryana] 18 października, Dzień 110, wieczór - Pauline

Pauline stała oparta o ścianą obmyślając plan.
"Że też wtedy się nie udało."
Kiedy poprzednio chciała zaatakować dziewczynę w domu, do pokoju akurat weszła jakaś dziewczynka, a Pauline nie chciała robić krzywdy dziecku.
"Ok. Wchodzę, dźgam, wychodzę."
Przypomniała sobie dziewczynę, którą widziała w obozie. Uciekła w samej bieliźnie.
"Idiotka. Wiedziała, że ją znajdę."
Weszła przez okno ("Głupia jest, że nie zamknęła!") i zaczęła powoli podchodzić do Mii.
- Cześć. Znów cię widzę. Tak, to ja. Pauline Wilson. - powiedziała. - Myślałaś, że cię nie znajdę?
Brązowowłosa zaczęła się cofać. po chwili krzyknęła:
- Gini, uciekaj!
- Nie martw się, nie zrobię krzywdy twojej małej przyjaciółce. Ale tobie to co innego. - zaakcentowała ostatnie zdanie.
Blondynka wyciągnęła zza pleców nóż i przyjrzała się dziewczynie.
- Jak myślisz, od razu zniszczyć ci tę buźkę, czy dopiero za chwilę?
Mia zatrzęsła się w odpowiedzi.
- Masz rację, buźkę na koniec! - zawołała szeroko uśmiechając się Pauline.
Podeszła bliżej dziewczyny i wbiła nóż w lewe ramię, a potem w prawe udo. Na koniec przejechała nożem po policzku dziewczyny.
- To cześć! Muszę już iść! - zawołała śmiejąc się, blondyna.
Spojrzała na padającą na ziemię szatynkę i wyskoczyła przez okno.

[MT] 19 października, Dzień 111, noc - Alyssa

Stanęła widząc dwa ptaki walczące o ciała mieszkańców miasta.
Ominęła to miejsce i ruszyła dalej przed siebie.
od razu w oczy rzuciła jej się Sophie, która właśnie uderzyła Ryana.
- Proszę bardzo. Niech Alyssa pozna prawdę i zobaczy z jakim gnojkiem się zadaje. - powiedziała dziewczyna.
- Sophie, co jest? - zapytała zdziwiona.
- Zobaczysz co się jest, kiedy on powie prawdę. - odparła ciemnoskóra.
- Ok, Ryan. Czekamy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 11:22, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111, późny wieczór.

Nerine uśmiechnęła się spoglądając na jej drgający bicz. Zaśmiała się jak dzieciak spoglądając na krople krwi znajdujące się na macce. Od czasu wyjścia ze sztolni zabiła dwie osoby. Pierwsza była duszona, ale to wilki dokończyły prace, a druga wykrwawiła się na śmierć dopiero na początku zabawy. Nerine przełknęła ślinę po czym spojrzała na dom, który odwiedziła. Potrzebowała ubrania. To co miała, zostało zniszczone przez skały, piłę i początkowe ruchy bicza. Można było powiedzieć, że chodziła po Michaeltown prawie naga. Zdążyła jednak wpaść do jakiegoś mieszkania i zabrać sukienkę lub koszule nocną. Sama nie wiedziała co na sobie ma. Uśmiechnęła się spoglądając na białą suknię z małym paskiem jako ramiączka. Zaśmiała się po czym ruszyła przed siebie wymachując biczem. Zabawa dopiero się zaczynała.
Dziewczyna w oddali wypatrzyła Deb i Neę. Zaśmiała się jak wariatka i pomknęła przez dym po czym Hinner ją zauważyła.
- Nerine.
Brunetka uśmiechnęła się po czym stanęła przed dziewczynami opuszczając mackę i przyjmując poze jak modelka.
- Tak kochani! Oto piękna, lepsza i jeszcze mroczniejsza ja! Gdzie moi jupiterzy i paparazzi? - warknęła. - Widocznie głupcy z Michaeltown nie znają się na prawdziwym pięknie. Pewnie im oczy wydłubali.
Jednooka przybrała normalną pozę po czym przyjrzała się Nei.
"Pora spłacić dług Lacie. Chciała spokoju to go dostanie."
Devein zgromiła wzrokiem Deborah po czym trzsnęła biczem w powietrzu.
- Ja chcę się z nią pobawić. Nie wtrącaj się, bo zamknę cię w bańce czasowej lub zmienie w emeryktę. Potem się nią zajmiesz, ja szukam tylko rozrywki. - wysyczała po czym spojrzała na Vane.
Dziewczyna przechadzając się pod Michaeltown poznała trupa Emily. Wiedziała, że Nea tego nie wie. Przez ten czas Deb odsunęła się w stronę drzewa przyglądając się scenie.
- My się chyba nie znamy. Nerine Devein jestem. - wyciągnęła mackę po czym pacnęła nią Vane w prawą rękę.
Nerine dobrze wiedziała, że dziewczyna to poczuła. Ból jednak nie był takim jaki być powinien. Jedynie muśnięcie i tyle.
- Spieprzaj wariatko. - wyrzuciła Vane po czym kawałek lampy poszybował w powietrze.
Zielonooka uśmiechnęła się po czym lampa na ułamek sekundy zawisła w powietrzu, a Devein wykonała unik z pomocą bicza.
- W sumie to się znamy. Widziałam jak ciągali cię przez Michaeltown na smyczy. Tak właściwie to Chantal przyszedł tu ze mną.
W powietrzu zawisł jeden płonący ptak po czym za pomocą mocy Vane zaczął opadać prosto na Nerine.
- Mówiąc szczerze to moja pierwsza taka walka. Lubie walki plus słowa. - mruknęła uskakując płonącemu ptaku. - Pewnie na mnie właśnie patrzysz i myślisz 'O mój boże, jaka piękna macka! Skąd ona ma te cudo?!'. Tak właściwie to podziękuj Lacie jak ją spotkasz. Upss, nie spotkasz jej już raczej. Wiesz, Gaia mówi, że śmierć nie jest końcem. Oni na nas patrzą. Twoje kuzynki, siostra, brat i siostrzeńce. W sumie to były słodkie dzieci, a ten smoczy nieźle się opierał. Jego łuski w połączeniu z biczem fajnie wyglądały. Coś jak łuski karpia zabitego przed świętami. Brunecik za to był uroczy. Dziecięca skóra jest taka słaba i lekka. Po prostu zbyt łatwo jest ją porwać. Twoja siostra też nie żyje. Leży gdzieś spalona i wpół zjedzona. Wiesz, Lacie za to umierała troche dłużej. Biczorek jest nadal troche nieporadny, ale szybko to nadganiamy.
Dziewczyna szybko zauważyła jak w jej stronę nadleciał samochód. Tym razem musiała użyć mocy i dzięki niej uciekła za Vane. Wtedy wykonała szybki ruch macką i pogładziła policzek Vane nie robiąc jej krzywdy.
- Aj, aj, masz inną cerę niż Lacie. Pewnie podczas władanie Michaeltown nie masz czasu na zajęcie się sobą.
W tej samej chwili bicz przyjął na siebie ciężkie, latające kamienie. Po policzkach Nei spłynęły łzy. Bicz pomału podjechał do szyj dziewczyny.
- To co teraz? Gilgotki czy hard gilgotki? - zapytała powietrze. - Ty już to wiesz, prawda? Jestem inna i zemszczę się. Twoja kuzynka wysadziła Grantville, więc ja wysadzę Michaeltown. Ludzie będą płonąć lub konać w cierpieniu. Wiesz, leżałam w jaskini dwa dni gnijąc w niej, dosłownie. Teraz ja i Biczuś chcemy się rozerwać. Tylko się nie rzucaj, okej? Dobrze wiesz, że bez bicza i mocy bym sobie dała radę z słabym mutantem. Na silnego przyda się bicz, a ja mam do tego moc. Fajniutko, nie?
Nerine poczuła wtedy dotkliwy ból po stronie pleców. Dziewczyna zapewne rzuciła w nią kawałkami szkła z potłuczonych butelek. Ciemnowłosa zatrzymała czas po czym przeszła się po ulicach, znalazła na oko 10 letniego chłopca i przyciągnęła przed Neę po czym włączyła czas. Dziewczyna wyglądała na zdziwioną gdy przed nią ukazała się Devein i dziecko.
- Kiedyś kochałam dzieci i byłam przeciw torturom. Teraz chętnie wzięłabym popcorn i skoczyła w czasie do Getta. Ludzie i mutanci lubią się zmieniać.
Samochód znajdujący się w pobliżu Nerine, uniósł się lekko, a zielonooka prychnęła osłaniając się dzieckiem.
- Zrobisz kuku małej dzidzi? - zapytała obejmując chłopca biczem i ręką w pasie. - To tylko dziecko. Słyszysz chłopczyku? Pani Nea chce nam zrobić kuku.
Chłopiec wrzasnął spoglądając na bicz po czym wyszaprnął się od Devein. Wtedy popełnił potworny błąd. Nerine wyprostowała mackę, która z trzaskiem zawinęła się na szyi dzieciaka, który zachwiał się jęcząc niemiłosiernie.
- Zostaw dziecko.
- Zostaw? Ale zostaw zostaw czy zostaw tak jak zostawiono dzieci w przedszkolu by Grantville ich dorwało? - syknęła wyczuwając nienawiść Nei. - Chłopczyku, powiedz Nei, że źle zrobiła zostawiając ich. Powiedz albo Biczuś się zaciśnie mocniej.
- Źle zrobiłaś, Nea. - wyszeptał.
Nerine obięła chłopca mocniej, śmiejąc się jak psychopata. Troche krwii wytrysnęło na białą sukienkę dziewczyny, przez co ubranie zaczęło przypominać fartuch sadystycznego dentysty lub rzeźnika.
- Jak pięknie powiedziane. Powiedz teraz, że źle rządziła. Powiedz, a uwolnię cię.
- Źle rządziłaś, Nea.
- Głośniej!
- Źle rządziłaś!
- Dalej!
- ŹLE RZĄDZIŁAŚ, NEA!
Po słowach chłopca samochód poleciał w stronę Devein, która zniknęła wraz z chłopcem i pojawiła się kilka metrów dalej na chodniku.
"Jak ja kocham stopować czas i uciekać."
- Dobrze chłopczyku. Jak się zwiesz?
- Noah.
- Jakie śliczne! Niestety zbyt źle mi się kojarzy. Dam ci uwolnienie, które większość osób pragnie. Uwolnienie od życia. Pora pokazać co moje maleństwo potrafi. W sumie będziesz drugą osobą której złamałam dziś kark. Pierwsza była Lacie.
Bicz na chwilę odsunął się od szyi chłopaka po czym z super prędkością strzelił o nią, zaciskął się i pociągnął głowę chłopaka do tyłu łamiąc mu kark. Dziewczyna spowolniła czas po czym zaśmiała się słysząc charakterystyczny dźwięk łamania karku. Mocy użyła by napawać się tym dźwiękiem chwilę dłużej. Gdy czas wrócił do normalności, Nerine dała znak Deb, że może wkroczyć po czym zwłoki chłopaka zaczęły się palić. Kilka chwil później Deborah zobaczyła coś w oddali i odeszła od miejsca bitwy.
- To chyba koniec, Neo. Koniec Michaeltown? A może koniec wspólnej zabawy? Wiesz, że miałam się nazywać Echo Nerine Devein gdzie pierwsze litery miały tworzyć END, czyli koniec? To prawdziwy koniec! Nie miej do mnie urazu, po prostu jestem głupia, opętana, szalona i chora. Do zobaczenia.
Devein podeszła do Nei, zastopowała czas po czym jej bicz owinął się po jej prawej ręce jak jakaś szalona róża po czym zacisnął się mocniej i rozluźnił. Na ręce Vane pojawiła się czerwona pręga przypominająca sprężynę.
- Goodbay, cruel Michaeltown. - wyrzuciła odchodząc i pomału przywracając normalny bieg czasu.
"To jeszcze nie koniec. Zabawa dla mnie dopiero się zaczyna."


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 13:39, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 11:54, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111, noc. - Jayden.

Łzy ciekły Jay'owi po twarzy, gdy stał przyparty do muru, przypominając sobie słowa Nerine.
Nigdy jeszcze nie był tak bardzo wściekły.
Nie, Nerine. Wojna się nie skończy. Nie dopóki żyje Nea czy ja.
- ZABIJĘ! - wrzasnął rozpaczliwie Jayden, biegnąc wśród trupów i zastanawiając się, kto jeszcze współpracuje z Deborah. Nie widział nikogo z Grantville.
Nie ludzi.
Devein? Nie miał szans, a nie chciał skończyć jak Lacie.
Przeskoczył przez ciało jakiegoś chłopaka z flakami na wierzchu.
- Czym sobie zasłużyli? - wydarł się. - CZYM, HINNER?
Zatrzymał się, biorąc głęboki wdech. Nagle ktoś obok niego jęknął.
Jay spojrzał tam, napotykając zakrwawione ciało Percivala.
Percy. Nie Percy!
Rzucił się na kolana, drąc się wniebogłowy.
- Jayden... Kiedyś mówiłeś, że prawdziwy mężczyzna nie płacze.
Jay wybuchnął płaczem, chowając twarz w dłoniach.
- Pomszczę cię. - zaszlochał i uderzył pięścią w ziemię.
- Nie musisz. To koniec. Nie bądź taki jak oni, Jayden. Nie zniżaj się do poziomu Deborah czy Nerine. One są gorsze od zwierząt. - w oczach Percivala pojawiły się łzy. - O wiele gorsze.
Jayden zacisnął zęby, wpartując się w Percy'ego.
- Powiedz jej, że ją kocham. - szepnął Percy.
- Powiem. - przyrzekł Jayden, ocierając łzy. Wstał i spojrzał po raz ostatni na jednego z najdzielniejszych ludzi jakich kiedykolwiek znał.
Ona nie żyje, Percy. Ale przecież ci tego nie powiem.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak podle.

*20 minut później*

- Sophie. - wymamrotał Jay, a dziewczyna spojrzała na niego. - Co wy mu zrobiłyście?
- Wyśpiewał wszystko. - wycedziła Alyssa, a Sophie spojrzała z obrzydzeniem na blondyna.
- On współpracuje z Deborah. - wyjaśniła, a Jayden zacisnął pięści.
Gdy z nim skończę, będzie wyglądał o wiele gorzej.
Jayden splunął na niego, wpatrując się w chłopaka z nienawiścią.
- To twój koniec...
- Ma na imię Ryan. - warknęła Sophie.
- To twój koniec, Ryan. Żadna Uzdrowicielka nie pomoże. Bo nie żyje! - wybuchnął histerycznym śmiechem i przeniósł wzrok na zdumioną i przerażoną Sophie. - Idźcie pomóc Nei, błagam. Ona nie może zginąć. I nie przeraźcie się na widok Devein. Ona ma bicz zamiast ręki.
- Co? - Alyssa wytrzeszczyła na niego oczy. - Jakim...
- Lacie. - wycedził Jay. - A potem ją zamordowała. - w jego oczach ponownie pojawiły się łzy i odwrócił głowę. - Idźcie do Nei. Proszę.
Gdy odbiegły, w jednej chwili znalazł się przy chłopaku. Podniósł go za nogi, szarpiąc za włosy i rzucił o ścianę najbliższego budynku. O dziwo, nadal próbował się bronić.
Jayden prychnął.
Nie wiesz na kogo trafiłeś.
Wycelował pięścią prosto w twarz, nawet nie patrząc gdzie dokładnie trafia. Minutę później Ryan osunął się na ziemię, trzymając za coś, co wcześniej przypominało twarz, a teraz krwawiło.
Jayden przyglądał się cieknącej krwi z uśmiechem.
- A teraz... - zaczął i kopnął go w brzuch. Chłopak zwinął się, jęcząc. - Znajdziesz się w miejscu, w jakim nigdy nie byłeś.
Jay uśmiechnął się kpiąco, zaciskając pięści i wyciągając z kieszeni nóż.
- W piekle.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 12:18, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111 (19 października) noc

- To nie możliwe. - szepnęła i po raz kolejny wybuchnęła płaczem. - Była dla mnie, jak siostra.
Alyssa objęła Sophie ramieniem i uśmiechnęła się do niej niepewnie.
- Chodź, znajdziemy Neę.
Idąc, napotykały leżące ciała ich znajomych.
- Pomszczę ich wszystkich. - warknęła. - ZGNIJĄ!
Z całej siły kopnęła leżacy na ziemi kamień.
- Sophie, uspokój się. To nic nie da.
- Nie interesuję mnie to. - upadła na kolana i zakryła twarz w swoich dłoniach. - ZABIJĘ WSZYSTKICH! BĘDĄ JĘCZEĆ I PROSIĆ O WYBACZENIE! A JA BĘDĘ SIĘ CIESZYĆ Z TEGO, ŻE CIERPIĄ! NIENAWIDZĘ ICH WSZYSTKICH!
Zobaczyła, jak jakiś dzieciak patrzy się na nią ze zdziwieniem.
Zabij.
- Zabiję. - powiedziała nieswoim głosem.
Zrób to.
- ZROBIĘ TO! - krzyknęła, a jej oczy na moment rozbłysły zielonym światłem. - Nawet jeśli przyjdzie mi zginąć.
Powróciła do pozycji stojącej i razem z Alyssą ruszyła w dalszą drogę.

*parę minut później*

Zobaczyła siedzącą na ziemi Neę. Po cichu podeszła do niej i dotknęła jej ramienia.
- Nea... - szepnęła, siadając koło ciemnowłosej.
Vane podniosła wzrok i spojrzała na Sophie.
- Lacie... - przytuliła się do Thompson, cicho przy tym płacząc.
- To nie mogło się stać. - zaczęła niepewnie. - Zemszczę się na nich wszystkich. - warknęła, odsuwając od siebie Vane.
Dziewczyna otarła łzy wierzchem dłoni i rozejrzała się naokoło.
- Nerine... - szepnęła. - Nerine stała się prawdziwym potworem. - kiedy to powiedziała, po raz kolejny wybuchnęła płaczem.
- Ją też zabiję. Zobaczysz. - zamknęła oczy. - ZABIJĘ JĄ I TĄ CAŁĄ, CHOLERNĄ DEBORAH!
Podciągnęła nogi do klatki piersiowej, objęła je swoimi rękoma i zaczęła poruszać się to w przód to w tył.
,,Pomóż mi, Gaiaphage.''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 12:18, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Pią 12:42, 13 Lip 2012    Temat postu:

[ MT ] dzień 111, noc


Blondyn zaśmiał się, po czym leżąc na ziemi kopną niedoszłego oprawcę w kolano tak mocno, że aż coś chrupnęło. Teraz obaj leżeli, lecz nie długo, ponieważ Ryan mimo rany w nodze wstał i popatrzył z gróry na Jeydena trzymającego się za nogę.
- Mówiłeś coś na temat mojej śmierci chłopcze ? Niestety, ale ty jej nie będziesz oglądać. Ja też cie nie zabije, ale przekasz Alyssie wiadomość ode mni . - Powiedział surfer. " Teraz tylko powiem mu to i wracam do domu " Pomyślał surfer, po czym zaczął swoją wiadomośći.

- A więc powiedz jej dokładnie to co ja powirm. nie trzymam z Deb, uratowałem ją bo nie wiedziałem co zrobiła, a poza tym nic więcej. Co do mojej nocy spędzonej z Vicky, to był tylko jeden raz, a poza tym po pijaku, upiła mnie i zaciągnęła do łóżka. Możesz mi nie wierzyć, ale to tylko ciebie kocham i to tylko z tobą chce być, zrobie dla ciebie wszystko, a tamta się nie liczy dla mnie. Kocham cię Alysso i nic tego nie zmieni, nawet to że próbowałaś mnie skrzywdzić swoją mocą. - Skończył mówić blondyn
- A jeszcze jedno pożegnaj ją ładnie ode mnie, a i nogę powinna zobaczyć Lacie. -Gdy to powiedział wbiegł w boczną uliczkę miasta i zaczął szukać drogi do domu...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez fester9696 dnia Pią 20:28, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 12:45, 13 Lip 2012    Temat postu:

Nie czytasz dokładnie postów, fester. To jest Jayden. Przekręcasz takie piękne imię. Poza tym Alyssa i Sophie już znalazły się przy Nei. Jeszcze raz i wstawię punkty za niedokładne czytanie. -.-

[Laboratorium] Dzień 111, noc.

- Ethan, przydałbyś się tutaj. - usłyszała Lacie i uśmiechnęła się lekko.
- Mogę być ja? - zapytała, wchodząc do środka.
- Lacie! - wrzasnęła Reed i zmrużyła oczy. - Gdzie są dzieci?
- Śpią. Zwiedzałam sobie. Mają tu fajne kurtki, które robią teraz jako kołderki. - wymamrotała, klękając przy Accelu. - Jej, Concha, jestem pod wrażeniem. A teraz odsuńcie się i pozwólcie mi to wyleczyć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pią 17:32, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 13:27, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111, noc.

Dziewczyna zaśmiała się diabelnie podchodząc do okna i spoglądając przez nie. Z plecaka wyjęła lornetkę i spojrzała przez nią na Vane. Jak zdążyła zauważyć, Thompson i Alyssa tez z nią była. Wyglądały na bardzo zdenerwowane, wściekłe i przerażone. Wybuchnęła śmiechem i schowała lornetkę za pomocą prawej 'ręki'.
"Alyssia, cio? Nasze kochanie z Grantville co dało nogę? Może potem się z nią zabawię."
Trzasnęła biczem o okno rozbijając je. Zapewne przyciągnęła uwagę dziewczyn, ale zignorowała to po czym manipulując czasem skoczyła w stronę placu. Dookoła biegały wilki. Nerine zaśmiała się łapiąc pierwszego lepszego wilka i zawijając bicz na jego szyi. Zaśmiała się obcym głosem.
- No, no, no. Wilczuś, co? Kolejna ofiara! Ha ha ha! Gdy wilk umrze, to jego partner nie znajdzie już kolejnej, wiesz? Dlatego cie zabiję! By zranić innych! My zawsze tak robimy, prawda?
Bicz zacisnął się na czyi wyrywającego się wilka. Chwilę potem wilk ledwo żył z zakrwawioną szyją i tryskającą krwią tętnicą. Nerine uniosła bicz i trzasnęła nim zwierze. Znowu. Znowu. Znowu. Bicz uniósł się i opadł na oko wilka zostawiając mu ładną ranę. Zaśmiała się po czym kopnęła wilka z całej siły. Zwierzak już nie żył.
- Kur*a, zero zabawy. Zwierzaki jak i ludzie zdychają za szybko. SERIO nie ma tu nigdzie przeciwnika dla mnie? Tylko same robaki jak Noah? Spieprzajcie. Dzięki Deb. Cholerne dzięki. Gdybyś nie zabiła tamtych dzieci to bym się nimi teraz zajęła. Ich kości na pewno lepiej chrupią. - wyrzuciła.
Schyliła głowę czując rosnącą nienawiść.
Skończ...
Owinęła mackę dookoła głowy cicho nucąc sobie piosenkę [link widoczny dla zalogowanych]. Dziewczyna poczuła pewien związek między nią, a Ciemnością.
- Gdziekolwiek pójdziesz
Cokolwiek zrobisz
Usłyszysz kroki Ciemności zbliżające się do ciebie.

Przestań!
W jej głowie pojawił się chwilowy obraz ciemnowłosego chłopca. Nerine pisnęła.
- Choleraaa! Przecież nie ma dzieci w Michaeltown! Do cholery, on jest na Camprine! Nemezis jest przy mnie! - wydarła się.
Przez jej twarz przeleciał uśmiech po czym odwróciła się na pięcie w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Wróciła do nucenie, ale tym razem zanuciła Shinedown - 45. Wzdrygnęła się po słowach "Wszyscy wskazują palcami, Ciągle mnie potępiając I nikt nie wie, w co wierzę, W co ja wierzę". Nerine rozciągnęła się po czym położyła dłoń i mackę na ziemi i odbiła się nogami. Stała na rękach. Dokładniej na ręce i macce. Zaśmiała się po czym stanęła na nogach.
"Yay, brawo Nerine. Twoje ciało jest nadal sprawne. Lekcje capoeiry się przydały. Może jak poćwiczę to nauczę się wybijać do góry stojąc na biczu."
Dziewczyna ruszyła przed siebie po czym zauważyła cień wyjawiający się z ciemności. Dziewczyna pomachała macką przygotowując się do ataku.
- Czyżby kolejny słaby przeciwnik? - sapnęła po czym bicz wzbił się w powietrze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 13:56, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:22, 13 Lip 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 111/112, noc

- Czyżby kolejny słaby przeciwnik? - usłyszała głos Devein. "Nie jestem słaba. Nie teraz. Nie dzisiaj". Nerine już chciała machnąć ręką i tak zmanipulować czas, by uciec, ale Nea była szybsza.
Powietrze rozdarł dziki wrzask Nerine szybującej z zawrotną prędkością do ściany ognia. Nea pstryknęła palcami. Dziewczyna zatrzymała się w powietrzu głową w dół.
- Wiesz co powinnam teraz zrobić, Nerine? - spytała, drugą ręką zwijając jej własny bicz wokół drugiej ręki. - Powinnam wrzucić cię w ogień i obserwować jak palisz się na popiół. Powinnam wziąć twoją czaszkę i rzucić ją pod nogi Deborah, jak Dan zrobił to z czaszką Rosemary. Powinnam zabetonować ci rękę i odciąć to coś, co z dumą nazywasz biczem. Powinnam upleść ci obrożę z drutu kolczastego. POWINNAM Z ROZKOSZĄ PATRZYĆ, JAK GNIJESZ W MOJEJ PIWNICY, BŁAGAJĄC O LITOŚĆ!
Ręka związana macką uniemożliwiała Devein użycie mocy, a Nea uśmiechnęła się sadystyczna.
- Zabiliście we mnie te resztki współczucia. Jestem jak pusta lalka, Nerine. Nic mnie nie powstrzyma.
- Taka jesteś pewna? - Nea zaklęła, usłyszawszy głos Deborah tuż za sobą.
- Dlaczego jeszcze żyjesz, Debby? - tym pytaniem zbiła ją z tropu. Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę.
- Żeby zabić was wszystkich. Za to ty już nie musisz się zastanawiać, dlaczego żyjesz. Wiesz, już za chwilę przestaniesz.
- Przestałam się bać - wyjaśniła rzeczowo Nea, a w czarnych oczach błysnęły łzy. - Wiesz czemu? Bo ja nie mam nic do stracenia.
Wrzask Nerine lecącej na Deborah pieścił uszy czarnowłosej. W ciągu trzech sekund przywaliła je jeszcze wilkami i paroma sówkami.
- Auć - syknęła, czując dwa ugryzienia w szyję. "Szerszenie". Wiedziała, że zostało jej prawdopodobnie kilka godzin życia.
- Nie mam nic do stracenia - powtórzyła szeptem. Obserwowała, jak Deborah i Nerine próbują wygrzebać się z plątaniny kończyn, bicza i wyjących szaleńczo zwierząt. "Musimy uciekać. Wszyscy".
Jedną ręką, tą zranioną biczem, wyciągnęła krótkofalówkę, mówiąc:
- Odwrót. Wszyscy. Uciekamy. Jay, kod trzeci.
- Z-zrozumiałem - jęknął chłopak. "Przynajmniej Grantville się nie zorientuje. Dawno ustalony kod. Trójka - wiejemy do elektrowni". Po chwili usłyszała jak (prawdopodobnie Jayden) uruchamia automatyczny sygnał, puszczany przez radiowęzeł - wyjąca syrena, trzy sygnały, kilka sekund przerwy i znów trzy sygnały. Ci, którzy ocaleli, wiedzieli, gdzie mieli uciekać.
Jednocześnie wydając rozkazy, drugą ręką poruszała płonącymi przedmiotami - krzakami, trupami, płotami, śmieciami... Wszystkim.
Kiedy skończyła, zataczając się, kierowała się ku wyjściu z miasta, po drodze krzycząc do ocalałych i biorąc na barana jakąś wymiotującą ze strachu dziewczynkę. Zaganiała wszystkich, popychała mocą jednych, użyczała ramienia drugim, dławiąc się szlochem i goryczą, że jak tchórz zwiewa z miasta, które powinna bronić.
Kiedy ze łzami w oczach biegła, uciekając z Michaeltown, jej umysł, który zaczął wariować pod wpływem jadu szerszeni, pocieszała jedna myśl.
Kiedy Deborah i Nerine się obudzą, pierwsze co zobaczą, to płonący w powietrzu napis VANE.
"Co za różnica. Za kilka minut i tak wszyscy Vane'owie którzy jeszcze zostali - umrą*".

___
Nea myśli, że Lacie i dzieci nie żyją. A Rose, Lean i Emily nie żyją na prawdę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Pią 14:24, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 14:48, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Zatoka] 110, noc
Deb skierowała się w stronę krzaków/lasu, tam gdzie stał Dan. Dał jej znak małymi błyskawicami, które pojawiały się, gdy pstrykał palcami. Czekał tam na nią z torbą, w której znajdowały się jej rzeczy. Wiedział, że jeśli coś się dzieje jest tam i Deborah. Szczególnie w Michaeltown.
- Nie no. Gustownie. Doprawdy. – lekko zaśmiał się na jej widok. - Twoje rzeczy. Zakładaj i ruszamy w miasto – rzucił jej torbę pod nogi.
„Że nie zabrałem aparatu. Hibner w sukience w kwiaty. „
- I zmyj to coś co chyba miało być makijażem. Boże, Deb coraz bardziej mnie zaskakujesz.
Dziewczyna stała już prawie przebrana w spodnie i koszulkę na ramiączkach i wojskowe buty.
– Świetny plan panno Hinner. Piętnaście punktów dla Gryffindoru. – powiedział niemalże głosem jednego z profesorów Hogwartu.
- Dzięki – powiedziała i skierowała się ponownie w stronę wcześniejszego placu boju.
– Czas się zabawić – sam ruszył w przeciwną stronę. W stronę miasta.
- Czasem cię nie poznaje!
Szedł ulicami miotając piorunami we wszystko co napotkał.
– PŁOŃ K*RWA!
Stanął za dziewczynę, przypominała kogoś kogo znał.
„Nerine. Ale. To ona? Z biczem zamiast ręki?”
- Czyżby kolejny słaby przeciwnik? – zapytała i odwróciła się.
– Czy ja wiem – o dziwno poznała głos Dana i odwróciła się do niego.
- Dan, prawda, że mam śliczny biczyk? Nazywa Biczor. – na chwile zamilkła. –W zdrobnieniu Biczuś. To takie słooodkie imię! Wszyscy muszą go poznać! Debcia wybiła mi wszystkie dzieci. Nie mam się nad kim poznęcać. One tak słodko krzyczą. I mają takie słabe kosteczki. Chyba nie jadły danonków. Nie wiedzą, ze w ich wieku rozwój kości jest najważniejszy?! Jak ciocia Neri wróci na Camprine to musi wydoić krowę i zrobić dzieciom danonki! Prawda, że mam śliczny bicz?
– Gustowny. Doprawdy. Myślę, że możesz spro nim zrobić.
- Oczywiście Danielku. Spójrz na niego – wskazała na spanikowanego chłopaka. Po czym uderzyła go Biczoerm. – Plask i trzask! I złamany kaaaark! – Dan spostrzegł dwójkę dziewczyn stojących niedaleko nich. Trzymały pistolety wycelowane w Dana i Neri.
– Koleżanki. Spokojnie. – posłał w ich stronę kulistego pioruna i po chwili już leżały na chodniku. – Ta dzisiejsza młodzież. Taka wyrywna. Taka buntownicza. I tak wielbi chodniki! Czyż nie uważasz, ze powinni określić jakoś to zboczenie, coś w stylu ‘chodnikfolbil’? –dziewczyna szukała sobie kolejnej ofiary. – Idę spalić tą zasraną dziurę. GINCIE NIEWINNE NIEWIATY! – roześmiał się psychopatycznie i ruszył dalej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Pią 15:31, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 15:19, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111, noc.

Nerine wyszczerzyła się pomału zwlekając się z ziemi. W jej głowie grało wiele słów. Po spotkaniu Dana, walka z Neą była z góry przewidziana. Nawet nie starała się. Jej misją nie była zabawa z mutantami, ale całkowicie co innego. Zaśmiała się cicho głaszcząc bicz i spoglądając na Deborah i Dana.
"Nea."
Bicz wystrzelił cztery razy uderzając o ziemię. Dziewczyna zaśmiała się.
"Dzieci..."
Przez gardło Nerine wniknęło coś dziwnego. Jakby niewidzialna kulka bólu i mrozu. Zaśmiała się głosem, który tak dobrze znała.
- GDZIE JEST MÓJ NEMEZIS?! - wrzasnął przez nią Gaiaphage.
Dziewczyna zachwiała się spoglądając na wyludnione miasto i chwilę potem zaczęła krążyć dookoła własnej osi. Chwilę później do jej głowy wpadł genialny pomysł.
- Muszę znaleźć Nemezis. Muszę wrócić na camping. - powtórzyła pod nosem. - Potem dobiję Michaeltown. Dorwę nasze Vane i zakończymy grę. Najpierw Nemezis.
Nerine odwróciła się w stronę Dana oplatając bicz na jego ręce.
- Idziemy do Camprine! - krzyknęła ciągnąc go przed siebie. - Nadal nie mam oka. Prowadź.
Ciemnowłosa spojrzała na Hinner, która spoglądała na bicz. Nerine trzasnęła nim kilka razy śmiejąc się demonicznie. Kilka minut później do marszu doszedł Chantal trzymający w rękach samą głowę jakiegoś bruneta. Na oko miał twarz 10-latka. Nerine spojrzała na Chantala z obrzydzeniem.
- Mówiłaś bym przyniósł ci ciemnowłosego dzieciaka, więc o to jest.
Jednooka wrzasnęła po czym uderzyła biczem głowę, która wypadła blondynowi z dłoni.
- Nemezis musi żyć! Nie wolno ci go krzywdzić! Ciesz się, że go tu nie ma! Musimy go znaleźć nim ktoś inny go dorwie. - wydarła się po czym wyrwała do przodu. - Na Camping.
Kilka minut później grupa wyszła za miasto, lub raczej jego gruzy.

[Laboratorium] Dzień 111, noc. - Echo

Dziewczyna spojrzała na jasnowłosą, która przybyła na miejsce. Poczekała chwilę po czym uściskała ją i wyleczono Last Order. Echo rozpromieniła się gdy usłyszała, że dzieci też przybyły. Nie mogła się doczekać gdy wróci do pracy przedszkolanki, nawet na chwilę. Westchnęła po czym pomyślała o mieszkaniu Lacie za miastem i o osobach przebywających w nim. Zaśmiała się cicho po czym podeszła do Lacie. Na jej twarzy malował się dziwny wyraz.
"Coś jest nie tak."


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 16:35, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:40, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia - Matson] Dzień 112 (19 października), świt

- Boże, Boże - jęczała Matson, kiedy Kage i Freddie kończyli układać umierających w rządkach. Co bardziej ranni wylądowali na łóżkach w skrzydle szpitalnym.
- Gdzie jest Lacie? - wrzasnęła, przełykając łzy. Nea miała zmasakrowaną rękę. Według relacji tych, którzy trzymali się na nogach - biczem niejakiej Nerine Devein. Z ukąszeń szerszeni na jej szyi zrobiły się dwie wielkie gule. Vane co chwilę traciła przytomność, mamrocząc coś o martwej uzdrowicielce.
- Jayden - uczepiła się kurczowo ramienia chłopaka, szlochając z rozpaczą. - Powiedz... Powiedz, że to nieprawda! - załkała. Ten beznamiętnie odczepił jej palce od swojego ramienia i skinąwszy głową, chwiejnie podążył pomagać rannym. "Lacie nie żyje. Umarła ostatnia nadzieja", pomyślała Matson, wypuszczając z dłoni krótkofalówkę.
Mimo, że ze skrzydła zrabowano mnóstwo lekarstw, Grantville przed pierwszą bitwą nie dotarło do magazynu w podziemiach. Jednak z ich wiedzą medyczną jedyne co mogli robić, to uśmierzać ból morfiną.
Idunn znów pochyliła się nad błagającą wody Neą.
- Dwie, trzy godziny - zawyrokowała i opadła na posadkę, szlochając. Wtedy sądziła, że nic nie jest w stanie załamać jej bardziej. Zmieniła zdanie, kiedy ktoś wysłany na strażnicę krzyknął:
- Wilki! Deborah z wilkami! Idą na elektrownię!
"To koniec".
- To nie koniec - powiedział Jayden, jakby czytał jej w myślach. Chodź ledwo trzymał się na nogach, chwycił karabin i odbezpieczył go. - To dopiero początek bitwy. Cuć Neę.
- Ale ona...
- Powiedziałem: cuć Neę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 17:08, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 111, późna noc.

Accel otworzył oczy, a Lacie dokończyła leczyć jego poparzenia.
- Jak to się stało? - zapytała spokojnie. Accel spojrzał niespokojnie na Reed, a tamta westchnęła.
- JAK TO SIĘ STAŁO? - wrzasnęła Lacie, wstając.
- Deborah - odparł Accel. - Walczyłem z nią. - dodał, zobaczywszy jej zdezorientowaną minę.
- Ale...
- Wilki. Szerszenie. - w oczach Reed pojawiły się łzy. - Deborah napadła na Michaeltown.
Lacie pobladła.
Gdyby Chantal mnie nie porwał... Zginęłabym.
- Idę tam. - wymamrotała. Echo złapała ją za rękę, zatrzymując.
- A dzieci? Poza tym nie obraź się, ale twoja moc nie jest zbyt przydatna w bitwie. Dopiero po.
- Masz rację. - Lacie uśmiechnęła się, odwracając i klękając przed Accelem. - Broń.
- Co?
- Gdy opowiadałeś mi o tym miejscu... Mówiłeś o broni. Dużej broni. Potężnej. Gdzie ona jest?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 17:13, 13 Lip 2012    Temat postu:

[Elektrownia] Dzień 112 (19 października) świt

Siedziała na podłodze razem z Warpem i Emily. Nadal nie mogła uwierzyć w to, że Lacie nie żyje.
- Wilki! Deborah z wilkami! Idą na elektrownię! - krzyknął ktoś ze strażników.
Sophie jak najszybciej podniosła się z podłogi i ruszyła za Jaydenem w stronę strażnicy.
- Jay, jest nas zbyt mało, abyśmy dali im radę.
Chłopak klepnął dziewczynę w ramię i puścił do niej oko.
- Nie wierzysz w swoją moc? - zaśmiał się i odbiezpieczył swój karabin.
- Wiesz, zastanawia mnie jedno. Skąd ta cholerna Deborah wiedziała, gdzie nas szukać?
Jayden w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i zaczął przyglądać się zbliżającej się pirokinetyczce. Nagle jeden z wilków rzucił się na Hinner.
Jayden wstrzymał oddech i uniósł brew nad lewym okiem.
- Wierzę w nią. - szepnęła. - Jest bardzo przydatna. Niestety jej też. - obserwowała płonące zwierzę.
Jayden podszedł do jednego z chłopaków, trzymających wartę na strażnicy. Thompson nadal przypatrywała się idącej w towarzyście stada wilków Deb.
- Oj, Debuś. Nienawidzę cię z całego serca. Nigdy nikogo tak nienawidziłam, jak ciebie. Ale zasłużyłaś sobie. - zamknęła oczy. - Obiecuję sobie i całemu Michaeltown, że zabiję ciebie. Będziesz ginąć w bólu i cierpieniu.
Jeden z wilków odszedł od stada, jak gdyby wyczuł zapach bardziej ineteresujący od pirokinetyczki. Sophie uśmiechnęła się do siebie złośliwie.
- Jesteś idealna, moja moco. - mruknęła. Nagle poczuła piekący ból w miejscu wyrytych liter.
- W takiej właśnie chwili daje o sobie znać Gaiaphage. - zaniosła się histerycznym śmiechem.
Witaj, Sophie.
- Nauczyłeś się innych słów. Brawo Gaia.
Poczuła, jak macka owija się wokół jej umysłu.
- Stop, proszę. - szepnęła i dotknęła dłonią czoła. - Tak jest o wiele lepiej.
Ponownie popatrzyła na Hinner. Dziewczyna była coraz bliżej elektrownii.
- Musisz mi pomóc, Gaiaphage. - mruknęła, po czym uśmiechnęła się do siebie złośliwie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 17:19, 13 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin