Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział XV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Wto 20:19, 17 Lip 2012    Temat postu:

Brzeg rzeki. Późny Wieczór 19 października 2012r. - Rody.


"Ta dziewczyna ma wielkie problemy." pomyślał Rody. "Gdyby dała mi szansę to spróbowałbym jej pomóc." Chłopak postanowił zostać przy Nerine, dopóki się nie obudzi. Rody czuł, że przywódczyni dzieciaków z Grantville nie miała łatwego zadania. Przytłaczana tą dziwna siłą, o której słyszał... Gaiaphage. To coś potrafiło robić z ludźmi niesamowite rzeczy. Widział jak Nerine wyglądała na samym początku. To co zostało po tamtej dziewczynie, to tylko zagubione, zdeformowane i pozbawione oka dziecko.
- Jak ja ci współczuję.- powiedział cicho, tak by jej nie zbudzić.


Laboratorium. Południe 20 października 2012r.


Accel rozglądał się po pokoju, w którym spędził ostatnie 6 lat. "Home Sweet Home" pomyślał. Teraz jednak nie był w nim już sam. Razem z nim miały zamieszkać Reed i oczywiście Last Order. Nikt nie mógł znaleźć Concepción. Echo nie widziała jej od kiedy opuścili laboratorium by wziąć udział w bitwie w elektrowni. Ale były też dobre wiadomości... o ile kolejny dziwny, przyspieszony rozwój bliźniaków Vane był dobrą informacją. Nathan stawiał już pierwsze kroki, zaczynał już powoli spacerować. Z kolei Ignis swobodnie raczkował. Obaj chłopcy wyglądali jakby mieli już po ok. 5 miesięcy.
- Tu mieszkałeś przez tyle czasu?
Odwrócił się. Za nim, drzwiach, a raczej tym co po nich zostało, stała Reed.
- Tak... 6 lat w tej klitce. Od czasu do czasu pozwalali mi iść na przechadzkę... do sali gdzie sprawdzali poziom mojej mocy.- na samą myśl o dawnym życiu Accel zaczął się trząść ze złości. Reed podeszła i przytuliła się do niego. Cała się rumieniła.
- Accel... ja... czy chciałbyś kiedyś ... założyć ze mną rodzinę?
Zaskoczyła go tym pytaniem.
- Tylko czy kiedyś nadejdzie?- zapytał patrząc na nią.- Nie wiem, czy nie dojdzie do kolejnej bitwy. W trakcie tej o mało nie umarłem. Następnej mogę nie przeżyć.
Dziewczyna odwróciła głowę w inną stronę.
- Czy musimy czekać na przyszłość? Zróbmy to... teraz.

CIĄGU DALSZEGO NIE BĘDZIE! NIE UMIEM PISAĆ PORNOSÓW JAK FESTER Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:22, 17 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 111 (19 października), noc

"Ciemno, zimno, wyją wilki. Cudowna sceneria", pomyślała Nea, pociągając nosem. Jayden już dawno się poddał i na jej usilną prośbę wrócił pomagać ludziom przenosić się do laboratorium.
Dziewczyna skuliła się. Noc była chłodna, a ona miała na sobie jedynie koszulę 3/4 rękawa, bez żadnej bluzy. Nie dostrzegała już napisów na krzyżach. Tak się złożyło, że Lean i Emily leżeli obok siebie - on był ostatnim z pochowanych, a Emily pierwszą. Tych, którzy umarli od ran chowano dwa rzędy dalej.
- Przepraszam. To moja wina - zaszlochała, zwijając się w pozycję embrionalną na ziemi. Teraz wstrząsały nią tylko szlochy, bez łez. Była skrajnie odwodniona i bardzo głodna. Mózg był umęczony.
Nea wiedziała, że już nigdy nie będzie taka sama. Gubiła się we własnym mieście, miała trudności z utrzymaniem równowagi, twarze dawnych kolegów i koleżanek z klasy nic jej nie mówiły.
Poczucie winy zżerało ją od środka, cichy głosik w głowie bezlitośnie wymieniał tych wszystkich, za których była odpowiedzialna.
Którzy nigdy nie powinni umrzeć.
- Zawiodłam. Zawiodłam was wszystkich.
Jak we śnie podniosła się i zataczając lekko ruszyła na wybrzeże. Kilka razy potknęła się na chybotliwych skałach, przez co z każdym upadkiem podnosiła się i szła dalej coraz bardziej poobijana. Obejrzała się za siebie, mając niejasne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. W nikłym świetle księżyca nie dostrzegła jednak nikogo. "Mam paranoję".
Jak zawsze znad morza wiał leciutki wiaterek. Na morzu nie było fal, jedynie niewielkie rozbryzgi wody odbijającej się od bariery.
Gdzieś w oddali Nea dostrzegła jasne jupitery w elektrowni. Ktoś musiał wywlec je wysoko na strażnice, by oświetlały drogi dzieciakom przenoszącym się w góry, do laboratorium.
Nea otarła mokrą od łez twarz i uspokoiła oddech. Spojrzała w dół na swoje glany, których czubki wystawały nieco poza krawędź klifu.
"Cóż za przereklamowany sposób na popełnienie samobójstwa", zakpiła z siebie samej. "Skok z klifu".
- Przepraszam - wymamrotała głucho w nocną ciszę. - To głupie, że mówię sama do siebie, w dodatku jakieś melodramatyczne teksty. Zaczynam wariować. Przepraszam...
"... że tyle osób zginęło z mojej winy", dokończyła w myślach.
- Co komu da twoja śmierć? - usłyszała znajomy głos.
- Tak myślałam, że to ty. Poczułam...
- ...jakby ktoś cię obserwował? Specyficzny niepokój, prawda? - zadrwił głos. Nea potrząsnęła głową.
- I tak nie zdołasz mnie przekonać.
- Wiem - odpowiedział głos z właściwą sobie rzeczowością. - A ja w tym czasie łaziłam po lesie z Freddie'm. Byliśmy w elektrowni. Widzieliśmy film z monitoringu, a wracając zgubiliśmy się. Tak samo jak po drodze. Zamiast pomóc ratować miasto, łaziliśmy po lesie. Widzisz, żebym stała na klifie i próbowała skoczyć?
- Nie - warknęła Nea, zirytowana, że ktoś przeszkadza jej w jej idealnym dramatycznym skoku. - Ale to nie ty byłaś odpowiedzialna za dwójkę rodzeństwa. Bo wiesz, oni tak jakby obydwoje NIE ŻYJĄ!
- Ach tak. A moja siostra zginęła, po tym jak pobiła ją Barbara jakaś tam, znana szerzej jako Barbie.
Nea wzdrygnęła się. Owszem, znała ją. Któż by nie znał najwierniejszej przybocznej Hinner?
- Ja miałam jej pilnować, Nea. Była o wiele bardziej beztroska niż ja. I tak ją upilnowałam, że zginęła.
- To niczego nie zmienia - stwierdziła zimno Nea. Odwijając rękawy, powoli odwróciła się tyłem do morza, stając twarzą twarz z jej rozmówczynią. No, niezupełnie twarzą w twarz, bo wciąż jej nie widziała. - P-powiedz Ethanowi, że cieszę się, że żyje.
- Sama mu to powiedz - mruknęła Matson, robiąc kilka kroków w przód i wychodząc z cienia. Na jej twarzy malowała się desperacja, choć głos tego nie zdradzał. - Nea... Nea nie skacz.
- Muszę - powtórzyła Vane z uporem małego dziecka. Brakowało tylko focha i tupnięcia nóżką. - Obiecujesz?
- Że co?
- Powiedz mu to. Proszę - wyszeptała i rzuciła się do tyłu.
Spadała przy wtórze szumu wody, wiatru mierzwiącego jej rozpuszczone włosy i krzyku Matson. Już ogarniała ją błogosławiona ulga, na usta wpływał błogi uśmiech, kiedy jej ciałem szarpnęło.
Nea Vane zatrzymała się groteskowo kilkanaście centymetrów nad skałami, ułamek sekundy przed roztrzaskaniem się pod klifem.
"Co do...?". Wtedy zrozumiała. Podświadomie użyła swojej mocy. W głębi duszy nie chciała umierać. Zareagowała instynktownie.
- NEA?! - usłyszała z góry krzyk Matson.
- Żyję - burknęła, ale jej słowa najpewniej nie były słyszalne na górze. Szarpnęła ręką i przestawiła się do pozycji pionowej. Nigdy wcześniej nie próbowała unieść sama siebie, toteż ze zdziwieniem obserwowała, jak wznosi się i opada łagodnie na klif.
- Z-zmieniłaś zdanie?
- Nie. Tak tylko chciałam polatać, wiesz? - parsknęła Nea ironicznie.
"Jestem najgorszym samobójcą na świecie", pomyślała. "Ale nie to jest najgorsze. To, że Matson ma rację. Moja śmierć nic im nie da". Matson wyciągnęła do niej rękę, pomagając wstać.
- Krok pierwszy: powiedzieć Ethanowi, że fajnie, że zmartwychwstał - powiedziała Idunn wesoło, a Nea skinęła głową.
"Krok drugi: przemówić Lacie do rozumu, że to nie jej wina".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 20:48, 17 Lip 2012    Temat postu:

[Impreza nad brzegiem rzeki] Dzień 112, południe.

Dziewczyna pomału wdrapała się na drzewo spoglądając na ziemię gdzie zostawiła trupa sarny. Gdy obudziła się z rana - Rody jeszcze spał. Postanowiła wtedy napaść na Camprine i okraść ich z broni. Tak dokładniej zabrała tylko miecz i poszła na polowanie. Zwierze nie miało z nią zbytnich szans - miała bicz, miecz i mogła zastopować czas. Wokół szyi sarny owinął się bicz, a drugą ręką wbiła miecz w oko zwierzęcia i głębiej aż do mózgu. Zwierze umarło dosyć szybko. Jednooka potem zaniosła zwierze do miejscówki przy drzewie po czym wskoczyła na drzewo.
Nerine uśmiechnęła i zaczęła nucić Hanging Tree. Gdy była w połowie piosenki, zdjęła buta i zrzuciła go na śpiącego Rody'ego. Chłopak zerwał się z ziemi.
- Witam panie psychologu. Co dziś robimy? Przyniosłam sarnę. Mamy amciu. - rzuciła z uśmiechem.
Pięć minut później dziewczyna zeskoczyła na ziemię śmiejąc się dziecinnie po czym dotknęła zwierze i wyjęła z niego miecz. W głowie Nerine ktoś przestawił pstryczek.
- O boże! Bambi, zabiłam ci matkę! - wyrzuciła zasłaniając usta ręką.

[Om... Gdzieś.] Dzień 112, popołudnie. - Neah

Chłopak pomału wstał z ziemi po czym ruszył w stronę Laboratorium. Słyszał, że tam przebywa siostra Nerine i dzieci Lacie.
"Kto by pomyślał, że jeszcze cztery dni temu Lacie sprzeciwiała się wystąpieniu w Nastoletnich Matkach."
Powłóczył nogami i po dwudziestu minutach drogi zauważył wysoki budynek elektrowni. Gdy wszedł do środka, szybko zastał zaskoczoną Echo i dwójkę chodzących już dzieci. Do tego jedno było smokiem.
- Hym, ten no, y, potrafią już mówić? - wyrzucił nie wiedząc jak zacząć rozmowę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:13, 18 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112 (20 października), przed południem - Matson

Nea zasnęła w samochodzie, a Matson musiała poprosić Freda o pomoc w wyciągnięciu jej. Kiedy drugi raz przypadkowo walnęli jej głową o drzwi, telekinektyczka obudziła się z jękiem bólu. Freddie wystraszył się i puścił ją, a Matson obserwowała niewzruszona, jak dziewczyna nie upada, tylko lewituje w powietrzu. Nea uśmiechnęła się.
- Fajne, nie?
- Teraz będzie odmawiać poruszania się w normalny sposób - mruknęła Matson, kiedy Nea przekręciła się do pozycji pionowej i zaczęła iść w powietrzu. Fred i Idunn podążyli za nią, mijając zaskoczone dzieciaki. - I jak? Podoba się?
- Nieźle - przyznała Nea, kiedy zjechali z hangaru windą w dół. Laboratorium miało cztery piętra. Reszta zdziesiątkowanej społeczności Michaeltown, przebywająca tu od dobrych 12 godzin, już zdążyła zagospodarować wnętrza. Jak Matson i Nea dowiedziały się od Freda i ze strzępek rozmów, ktoś odkrył, że w mieście ocalało kilka budynków, w tym salon meblowy. Do laboratorium właśnie przyjeżdżała ciężarówka (której wcześniej używali do przywożenia wody) z ostatnim transportem mebli.
Nea z cichym westchnieniem podlewitowała do sapiących i spoconych dzieciaków dźwigających meble. "Zaczyna mnie wkurzać ta jej lewitacja. Jakby nie mogła chodzić normalnie".

*pięć godzin później - Nea*

Brutalnie usunięto z pomieszczeń wszelką aparaturę. No, właściwie, to usunęła je Nea, sprawiając, że skomplikowane urządzenia utworzyły dziwaczny stos na zewnątrz. Większość pomieszczeń była dość duża, toteż niektórzy musieli dzielić swoje nowe siedziby z 10 innymi osobami. Nie obyło się oczywiście bez awantur i przepychanek. Kiedy już wszyscy pogodzili się z faktem, że będą mieli takich a nie innych lokatorów, zaczęli dla odmiany narzekać na meble, zabrane z kilku różnych, niepasujących do siebie kompletów.
Kiedy Nea skończyła się wydzierać na wyjątkowo niezdyscyplinowaną grupę, wyleciała z pokoju i skierowała się ku własnej siedzibie.
Zajęła coś, co kiedyś było chyba magazynem produktów żywnościowych. Pomieszczenie zostało doszczętnie opróżnione przez Kage'a, Last Order, Accela i Conchę, kiedy tu mieszkali.
Nea ograniczyła się tylko do wstawienia tu łóżka. "Szkoda, że wszystkie pojedyncze już wzięli", pomyślała, spoglądając sceptycznie na podwójne, małżeńskie łoże. Oprócz tego mały pokój zawierał szafę, okropną, różową toaletkę, parę szafeczek i właściwie nic poza tym.
- O nie - jęknęła Nea załamując ręce. - NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Śro 14:48, 18 Lip 2012    Temat postu:

Laboratorium. Popołudnie 20 października 2012r.


Accel chodził bez celu po laboratorium. Trwało zwożenie ocalałych rzeczy z Michaeltown, za pomocą ciężarówki znalezionej w hangarze.. Meble i inne rzeczy pojawiały się na miejsce drogiej aparatury. Albinos postanowił ocalić komputer prowadzący pomiary mocy, oraz archiwum, gdzie znajdowały się informacje na temat wszystkich przeprowadzanych eksperymentów i osób trzymanych w laboratorium. Zamknął archiwum na klucz znaleziony w stróżówce, zabierając tam uprzednio całą maszynę.
Skoro w jego niewielkim pokoju będą mieszkać jeszcze dwie osoby, potrzebuje dla nich miejsca. Wcześniej, gdy żyli tu tylko on, Last Order, Kage i Kat, Accel siadał zazwyczaj na fotelu i zasypiał, podczas gdy Last Order spała w jego łóżku. Teraz było to niewykonalne. Poszedł więc rozejrzeć się za jakimś łóżkiem dla Reed. Sterta mebli wewnątrz hangaru była całkiem duża. Biurka, szafki, toaletki i szafy stały w trochę nierównym rzędzie. Łóżek nie było. Pewnie inni zabierają je jako pierwsze. Postanowił, że zabierze się z następną ciężarówką. Wybierze coś odpowiedniego dla Reed. I może jeszcze jakieś drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 14:53, 18 Lip 2012    Temat postu:

[Cmaprine]Dzień 112, noc/świt
Tony szuka czegoś. A raczej kogoś, Dan próbował krzyczeć, zapytać o co chodzi. Czuł się jak za szklaną ścianą. Taką jak na komisariacie policji. On wszystko widzi, a przesłuchiwany nie. W końcu zrozumiał.
Effy.
Jej ciało. Łza na policzku Tony’ego.
Czarna plama.
Martwa twarz Effy. Patrzył na nią. Może jako Tony?
Otworzyła oczy. Żywe zielone oczy. Ale. Ona była martwa.
Koniec. Ten obraz wyrwał go ze snu. Spojrzał za okno, powoli świtało.
„ Co to było? Żywej spojrzenie w martwym ciele.
On. Stracił. On ją stracił.”

Wstał z łóżka, umył się i ubrał. Spakował plecak i ruszył w las. Musiał pomyśleć o wszystkim. O głosie w jego głowie, który był na pewno inny niż ten, który słyszała Effy. On ją opętywał, a Dana hipnotyzował. Wiedział co robił i chciał to robić. Ten głos chciał mu pomóc. Ciągnął go do wody. W niej musiało coś być.
Wyruszył, kiedy słońce było już ponad horyzontem. Wędrował już dobre kilka godzin. W gęstym lesie, gdzie zaczynały się skały, znajdowała się pewna mała jaskinia obrośnięta bluszczem. Dochodził z niej cichy szloch. Daniel podszedł bliżej. Ręką odgarnął bluszcz. Zobaczył brudną Des. Była wrakiem człowieka. Płakała.
- D-d-a-n?
– Des, dlaczego to siedzisz?
- Bo, bo, bo ja. – łzy zaczęły spływać jej po policzku. – Nie pomogłam przyjaciółce. Nie pomogła Effy! – zaburczało jej w brzuchu. A chłopaka dopiero teraz zobaczył, ze wygląda jakby nie jadła nic przez długi czas.
– Nikt z nas jej nie pomógł. To była wojna w jej środku. Ona ją… no właśnie? Przynajmniej jest wolna.
- Ale to moja wina!
– To nie twoja wina! Jeśli już to wina nas wszystkich. Twoje głodzenie się jej nie pomoże. Nie przywrócisz jej życia. Ani się nie zabijesz. Jesteś nieśmiertelna. Tutaj wszystko jest chore. – przerwał. – Ja słyszę głosy. Nie to nie jest TO. Ona każe mi szukać. Czegoś co straciłem. Usłyszałem piosenkę. Tak tą z Harry’ego Potter’a. Drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego. Pomyślmy. Fleur miała pod wodą swoją siostrę, Harry Rona – przyjaciela, a Cedric i Wiktor swoje miłość – Cho i Hermionę.
„BINGO GENIUSZU!
Miłość.”

Des dalej szlochała.
– Dessire, to nikogo nie zbawi. Effy by tego nie chciała. Pomyśl o niej. Nie możesz być Prometeuszem. – po czym zdjął plecak i wyjął z niej dwie butelki wody i jedzenie jakie miał. – Twój ruch Dessire Blanche. Żyj. – zamilkł. – Żegnaj.
Wyszedł z groty. I skierował się w stronę grobu Effy.
„Nawet jeśli to wszystko zniknie oni jej nie znajdą.”
Po kilku godzinach powrotnego marszu siedział naprzeciwko grobu. Uśmiechał się. Rozwiązał zagadkę. Ale to nie był koniec.
– Wiesz Effy. To wszystko. Ha! Wiem. Wiem wszystko! To miłość! Ona nas wszystkich zabije. – po czym usłyszał chichot tych samych istot co wczoraj. Musiały być w pobliżu.
Tym razem on zaczął śpiewać.
- Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos,
Nad wodą nie śpiewamy, taki nasz już los,
A kiedy będziesz szukał zaśpiewamy tak:
To my mamy to, czego tobie tak brak.
Aby to odzyskać, masz tylko godzinę,
Której nie przedłużysz choćby i o krztynę.
Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić,
A to, czego tak szukasz nigdy już nie wróci.

Teraz rozumiał, rozumiał wszystko…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 16:08, 18 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112, popołudnie.

- GDZIE. ONE. SĄ?! - Lacie złapała Echo za ramiona, potrząsając ją mocno ze łzami w oczach.
- Nath gdzieś pobiegł.
- JAK TO POBIEGŁ? - Uzdrowicielka spojrzała na nią jak na idiotkę i otarła łzy.
- A Ignis z nim. Przywiązali się do siebie. I tęsknią za tobą.
Znajdowali się na samym dole laboratorium, głęboko pod ziemią, gdzie przebywało dość mało osób. Lacie wybiegła z pomieszczenia, zaglądając do kolejnych. Nagle zobaczyła ciemnowłosego chłopaka z Ignisem na rękach i Natha biegającego obok niego. Nagle mały wywrócił się i zamiast rozpłakać się, wybuchnął melodyjnym śmiechem.
Zszokowana Lacie wytrzeszczyła oczy, a chłopak odwrócił się. Podszedł do niej, podając jej Ignisa.
- Neah. - szepnęła z niedowierzaniem, przytulając dziecko. - Gaiaphage znów nawiązało kontakt z Nerine. - stwierdziła po chwili beznamiętnie patrząc na wyrośnięte dzieci.
Prychnęła i wzięła na ręce także Nathaniela.
- Kage się nieco zdziwi. - mruknęła, wychodząc z pomieszczenia.
Zamierzała zostać tutaj. Unikając ludzi.
A zwłaszcza Nei.
- Muszę was nakarmić. - stwierdziła z czułością. - Biedne dzieci. Macie najgorszą matkę pod słońcem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 20:38, 18 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112, popołudnie

Nea mijała dzieciaki o zniesmaczonym spojrzeniu, lecąc spokojnie w przód i leżąc w powietrzu na plecach. Trochę obijała się o ściany na zakrętach, ale czuła, że musi się czymś zająć. Od dwóch dni jej myśli nie zaprzątało nic innego jak kolejna śmierć, która ją ostatecznie dobiła. Tak bardzo, że próbowała popełnić samobójstwo.
Doleciała do pokoju, który wskazano jej jako nowe miejsce zamieszkania Lacie. Zapukała butem. W drzwiach pojawiła dziewczyna. Białowłosa zrobiła zaskoczoną minę, wpatrując się w buty Nei.
- Byłoby fajnie, jakbyś się odsunęła - zasugerowała jej delikatnie. - Miałabym jak wejść. To znaczy... wlecieć.
Lacie przesunęła się. Nea wleciała i przekręciła się do pozycji pionowej, opadając łagodnie na nogi.
- Hej, malu... - urwała, widząc biegających Nathaniela i Ignisa. Odruchowo dotknęła potrójnej blizny po pazurach blondyna. - Dobra, to już nie maluchy.
Lacie milczała, wpatrując się w czubki swoich trampek.
- Lacie, przecież wiesz, że cię nie winię - mruknęła Nea. Vane wzruszyła ramionami.
- Ale to moja wina.
- Kur*a, no. Mówię ci setny raz, że nie.
- Vane'owie są uparci.
- Tym bardziej nie odpuszczę - Nea skrzyżowała ręce na ramionach i usiadła bezceremonialnie na łóżku. - Będę tu siedzieć, dopóki nie powiesz, że to nie twoja wina i przestaniesz się obarczać.
"Nie to, co ja. Najgorsza samobójczyni świata"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
fester9696
Richard Cobben, I kreska



Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Polana Jednorożców

PostWysłany: Czw 0:47, 19 Lip 2012    Temat postu:

[ Dom Ryana ] dzień 111, późne popołudnie

- Hym... Musze ci coś powiedzieć o naszym ostatnim spotkaniu. Zostaniesz ojcem, cieszysz się? - Powiedziała lekkim tonem Vicky
- Co ojcem? A wiesz już może co to będzie chłopiec,czy dziewczynka? - Zapytał jednocześnie podekscytowany, jak i przestraszony blondyn.
- Jeszcze za wcześnie głupku, dopiero za dwa lub trzy miesiące będzie coś wiadomo - Skarciła go słownie ciężarna
- I co teraz zrobimy co? Bo chyba nie usuniesz co nie? - Dopytywał się przyszły tatauś.
- Nie martw się, nie usunę, ale będziesz musiał mi pomóc jak urodzę i dogadzać teraz przed porodem rozumiesz kołku? - Mówi tak bardzo opryskliwym tonem na jaki tylko ją było stać
- Będę miała rodzeństwo? - Zapytała Gini - HURA !!! Zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo, mieć kim się wyręczać i kim rządzić - Kontynuowała dziewczynka.
- A więc Ryan, pomożesz mi wychować to dziecko czy nie? - Zapytała Vicky, lekko zdezorientowana wypowiedzią ośmiolatki
- Oczywiście że tak - Powiedział chłopak po czym zemdlał.


[ Dom Ryana ] dzień 112, ranek

Ryan obudził się w swoim łóżku z potem na czole. Usiadł
- Miałem straszny sen kur**. Śniło mi się że zostałem ojcem, mamą dziecka była ta cała Vicky. Dobrze, że to był tylko sen. - Odetchną chłopak lecz nie na długo.
- Ale Ryan to nie był sen, na serio strzeliłeś sobie dzidzię - Puściła mu oko Mia stojąca w drzwiach jego sypialni. - I na serio powinieneś teraz do niej iść i dokończyć waszą rozmowę, którą przerwałeś swoim nagłym omdleniem śpiący królewiczu. - Mówiła wciąż się uśmiechając nastolatka
- Masz rację. Pójdę do niej teraz i wyjaśnię tą całą sprawę do końca - Postanowił surfer.
- Tylko spodnie włóż Romeo a nie w samych bokserkach lecisz - Zaśmiała się brązowowłosa zawstydzając chłopaka.

**Parę chwil później**

[ Dom Vicky ]

Ryan dobiegł do domku matki jego dziecka i zatrzymał się. Mam zakukać, czy wejść jak do siebie. Nie wiem kur**, nie wiem. Gdy tak stał, nagle drzwi przed nim otworzyły, się a w nich ukazała się postać dziewczyny w błękitnym szlafroku noszącej w swoim łonie jego nienarodzone jeszcze dziecko, jego potomka, być może jedynego. Patrzyli przez moment na siebie w ciszy.
- A może mógłbym wejść i porozmawiać, co? - Przerwał ciszę chłopak.
- Wejdź - Odparła gospodyni...

Ogranicz przekleństwa w postach. Bez przesady. Very Happy
Poza tym... Jak niby mają stwierdzić, czy to chłopiec, czy dziewczynka? Very Happy Aparaty USG znajdowały się w szpitalu, a takowego już nie ma (prócz zabarykadowanego psychiatryka).

Jeszcze coś, na co tak właściwie zwrócił uwagę A., a ja przeoczyłam. -.-" Tym razem także do Vicky. JAKIM CUDEM ONA WIE ŻE JEST W CIĄŻY?? Ryan zapłodnił ją DZIEŃ WCZEŚNIEJ. A zauważyć ciążę można dopiero po paru dniach...
Jeśli zamierzacie pisać takie rzeczy, to z podręcznikiem od biologii, proszę.


I jak miałaby usunąć dziecko? xD Biorąc pod uwagę, ze odpowiedni sprzęt jest zniszczony, a gdyby nawet nie był, to żaden dzieciak nie ma specjalistycznej wiedzy, by przeprowadzić zabieg. Razz


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:40, 19 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112 (20 października), wieczór - Matson

Freddie potrząsnął buteleczką, w której zagrzechotały tabletki. Jednocześnie chłopak przyjrzał się jej sceptycznie.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście, że tak! - oburzyła się Matson, siadając na łóżku i wyciągając rękę po tabletkę. "Zużyłam już kilka opakowań. Nie potrafię zasnąć bez nich przed północą". - Mogę liczyć, że nie zgwałcisz mnie, kiedy będę leżeć jak kołek?
Bowen szarpnął głową w bok, wzdychając teatralnie.
- Się zobaczy - zaśmiał się. Matson naburmuszyła się, odruchowo poprawiając fioletowe włosy. Kolor utrzymał się dzięki zapasowi farby z jej domu. Od dawna nie ruszała się bez sportowej torby, w której nosiła swoje ubrania, zapasową farbę i parę innych drobiazgów. Wiedziała, że przesadnie dba o wygląd punkowy, podczas gdy większość dzieciaków gania w ubraniach nie zmienianych od 3 tygodni. Leżała spokojnie, czekając na działanie tabletki. Po dwudziestu minutach poczuła senność. - Do zobaczenia.

***

Zamrugała, niepewna, gdzie tym razem ją rzuciło. Bardzo starała się to kontrolować, ale nie zawsze trafiała. I tym razem Matson chybiła.
"Tunel? WTF?!", pomyślała, ale chcąc nie chcąc, ruszyła przed siebie.
Nie słabła, ani nie czuła głodu - mogło to czuć jedynie jej ciało, a ono spoczywało spokojnie w hangarze w laboratorium. Wolała nie ryzykować przenikania, bo wędrowanie ziemią nigdy nie skończyło się dobrze. Kilka razy zawędrowała w zawalony korytarz, ale po kilku godzinach znalazła coś, co wydawało się być wyjściem. Przeniknęła je i ku jej zaskoczeniu, stwierdziła, że wyszła w jakiejś kupie nadpalonych ruin.
- Grantville.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 21:04, 20 Lip 2012    Temat postu:

[Lasy, rzeki, jeziora itd.] Dzień 112, popołudnie.

Nerine zawisła na gałęzi drzewa głową do dołu oplatając macką gałązkę. Uśmiechnęła się do Rody'ego.
- Wiesz co? Ktoś ma dzisiaj urodziny. Chodźmy w stronę lab! Na pewno spotkam po drodze mojego kolegę, który ma urodziny! Ajć... nie mam prezentu ani nic... Ujmijmy, że bycie potworem upoważnia mnie do tego bym nie kupowała urodzinowych prezentów. - wyrzuciła.
Kilka chwil później dziewczyna opadła na ziemię śmiejąc się jak wariatka. Sięgnęła dłonią po miecz i zabrała go z cielska zwierzaka, a po chwili ciągnęła Rody'ego w stronę jeziora.
- Tam są domki! Duuużo domków. Siedzę w tym ubraniu półtora dnia. Kiedyś okradłam stamtąd ubrania! Były idealne, wierzysz w to? Tam na pewno coś znajdę! Ah, dziś dam Biczusiowi wolne. Się wczoraj namęczył biedaczek. Aż trzy razy go pocięli, rozumiesz?! Ci ludzie z Michaeltown są jak brutale! Biegają z nożami, karabinami, a nawet z rozcieńczonym Kretem w strzykawce! Na cholerę 'dobrym' nastolatkom Krety w strzykawkach?! Gdybym to ja miała strzykawki to bym wrzuciła tam heroinę i kokainę, a nie Kreta! Cóż, może bardziej, albo i mniej zrównoważeni michaeltończycy tak robią i jest to u nich normą... Ah ta dzisiejsza młodzież, tylko Krety im w głowie. - wyrzuciła jak trajkotka. - Wiesz co? Lubię cię, panie psychologu. Chcesz zostać moim giermkiem? W końcu mam miecz jak rycerz, ha ha.
Rody spojrzał na wariatkę trochę zdziwiony.
- Tak właściwie to nazywam się Rodney Landy, ale mówią na mnie Fantom.
- Fantom? - zapytała po czym zamyśliła się. - Fani? Rodzio? Dziwnie to brzmi, panie psychologu.
Po pięciu minutach marszu w ciszy, dotarli do jednego z domków przy jeziorze.
- To tutaj ostatnio kradłam ubranka. Znaczy tylko raz kradłam. Mam nadzieje, że właścicielki znowu nie ma.]
- Ale to przecież dom Vi.. - zaczął po czym biczoręka pociągnęła go za sobą.
Nerine pomału otworzyła drzwi i skierowała się do salonu, a Rody za nią. Dziewczyna usłyszała głosy po czym zacisnęła dłoń mocniej na mieczu.
- Wybacz mi Vicky. Nie chciałem by tak wyszło z tym dzieckiem... Nie trzeba było się wczoraj upijać... Sama mnie zwabiłaś do sypialni! No i wiesz... Teraz ty i mój potomek... Nie usuwaj go! Nie martw się, wychowamy go! W końcu mamy jeszcze jakieś 100 dni do porodu, nie?
Devein wzdrygnęła się po czym wydała z siebie niekontrolowany śmiech, wysunęła się zza ściany machając biczem i śmiejąc się jak szalona.
- O k^$%#, dawno mnie nikt tak nie rozśmieszył! - wyrzuciła prawie turlając ze śmiechu. - Tak dokładnie to ciąża trwa 266 dni, a z tego co się zorientowałam to 24 godziny temu wpadliście. Biedne dzieci! Wasz biedny, mały potomek! Ale wiecie, że można wziąć tabletkę po 70 godzinach i też zadziała? Radziłabym napaść na zasoby Camprine, bo tam zapewne coś się znajdzie. Dzieci z Camprine są z natury grzeczne, mua ha. Ha ha?
Jednooka uśmiechnęła się spoglądając na 'ciężarną'. Szatynka otworzyła usta spoglądając na gości. Zapewne nie słyszała jeszcze o biczorękim potworze.
- Rody... - zaczęła. - Kim ona jest?!
- Vicky...
Nerine zaśmiała się.
- Boże, jaka komedia. Panie psychologu i giermku, bierzemy niezacną dziewoję by umilała nam podróż swoimi wrzaskami? - zapytała szczerząc się jak koń. - Biedny Biczuś. Znowu musi popracować, a miał mieć wolny dzień! Na szczęście do nocy jeszcze dużo czasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pią 22:05, 20 Lip 2012    Temat postu:

Dom Vicky. popołudnie 20 października 2012r.


Rody nie potrafił przemówić Nerine do rozsądku. Dziewczyna zachowywała się jak po narkotykach (nie mógł przysiąc że ich nie brała, ponieważ w każdej chwili mogła zatrzymać czas). Gdy weszli do domu Vicky, ona prowadziła akurat rozmowę z Ryanem. Nerine wyrzuciła z siebie potok słów, z których Rody niewiele zrozumiał, po czym złapała Vicky swoim biczem i wyciągnęła ją z domu. "Naprawdę... Powinna się nieco uspokoić... i przystopować z tym co bierze... ale jak powstrzymać kogoś, kto może robić co chce tak, że nikt tego nie zauważy?" Rody nie był w stanie wymyślić sposobu na pomoc dziewczynie. Ale wiedział, że w całym Nowym Świecie to ona najbardziej potrzebuje kogoś, kto jej pomoże.

Laboratorium. Wieczór 20 października 2012r.

-Widzę, że wybrałaś spiżarnię na swój pokój.- powiedział Accel przypatrując się Nei. Dziewczyna lewitowała nad łóżkiem, wpatrując się w sufit.- Może się tu zrobić całkiem zimno, pilnuj termostatu, bo dzieciaki mogą sobie dla zabawy próbować cię zamrozić krio-genicznie.
- Po co przyszedłeś?
- Mamy zebranie... ktoś musi ogłosić zasady panujące od teraz. Niby ja jestem gospodarzem, ale uważam, że ty jako przywódczyni powinnaś to zrobić. Ciebie posłuchają, co do mnie... to nie mam pojęcia.- chłopak dalej wpatrywał się w Neę. Wciąż lewitując Vane westchnęła głośno i powiedziała:
- Gdzie są te dzieciaki?
- O, nie będziesz się musiała fatygować. Mam tu mikrofon którego używali ci idioci. Jest podłączony do systemu nagłaśniającego.- wyjaśnił chłopak.
- Dobrze więc...- Nea podniosła mikrofon swoją mocą.- Słuchajcie wszyscy!...

(Żeby nie narzucać Sprężynce co ma pisać w następnym poście, załóżmy, że Nea wszystko powiedziała.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 1:23, 21 Lip 2012    Temat postu:

[Camprine] 112, przedpoludnie
- Znowu. Znowu. Jak ja kocham Michaeltown. ZNOWU - mruczala pod nosem Deborah, patrzac nieprzytomnie na jakis namiot. - Dobro zawsze zwycieza? Kto wymyslil taki shit?
Wyciagnela przed siebie rece, a chwile pozniej na polance pojawil sie lis. Przez chwile Deborah chodzila nim w te i z powrotem, az w koncu skierowala go do pobliskiego namiotu. Ten natychmiast sie zapalil.
Hinner otworzyla usta ze zdziwienia - jej poprzednie twory, tylko swiecily, nie potrafily palic. Uslyszala kilka urywanych krzykow, westchnela i ugasila pozar klasnieciem. Nie zamierzala niszczyc tez Camprine.
Kolo nogi przeszedl jej maly kot. Dziewczyna usmiechnela sie, widzac, ze to sfinks.
- Czesc, maly. Trzeba odbudowac miasto, wiesz? Jak masz na imie?
- Miaaaau - miauknal kot, ocierajac sie o jej nogi.
- Miau. Ambitne imie. Jestes azjata?
- Miau.
- Nie watpie.
Wziela kota na rece i skierowala w strone najbardziej wysunietej na zachod strony obozu, gdzie trzymali samochody, skutery i rowery. Wybrala rower z koszykiem, do ktorego wsadzila Miau.
- Zlapiemy jakas motorowke nad Harkness, a pozniej do Grantville. Trzeba konkretnie zobaczyc, czy da sie pozbierac gruzy i przetopic stare cegly na nowe. Jesli tak, w miare stworzyc tyle cegiel ile mozliwe i zwerbowac ludzi do roboty... Choc watpie, zeby ktos byl chetny, ale co tam. Miau, jestes glodna? Ja tez. Zerkne, czy maja cos do jedzenia.
Przeszla do namiotu, gdzie trzymali jedzenie. Straznik popatrzyl na nia obojetnie.
- Racje poprosze. I zarcie dla kotow - mruknela.
- N-nie m-aa... - wyjakal tamten.
- Co znaczy "n-nie m-aa"? - warknela.
- Dla kotow juz dawno sie skonczylo... a-a ty juz bralas dzienna r-racje...
Hinner westchnela, a chwile pozniej obok niej pojawil sie lis. Miau zjezyla siersc.
- Mam cie podpalic? - spytala dziewczyna straznika slodziutkim glosem.
- Ja...
- DAWAJ TA RACJE! Jakis dzieciak moze nie jesc jeden dzien, prawda? Ja jestem glodna, Miau jestem glodna, a wszyscy wiemy, co robi niedozywiony kot!
W koncu dostala dwie puszki groszku i makaron.
- Co. To. Jest? - rzucila przez zeby.
- Dzienna racja...
- Dzisiaj bylo wiecej!
- Musimy oszczedzac. Jest coraz mniej jedzenia...
Deborah westchnela, wsiadajac na rower.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 10:55, 21 Lip 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 112 (20 października) wczesny wieczór

- A tak w ogóle to gdzie oni wszyscy się podziali? W Elektrowni nikogo nie ma. - spytała, rozglądając się z niepokojem dookoła.
Chłopcy w odpowiedzi tylko wzruszyli ramionami.
- Robb. - spojrzała na dziesięciolatka. - Znajdziemy Lacie, a ona wymyśli, co z Mzurim, dobra?
- Okej. - mruknął i zaczął głaskać lwa.
Przez chwilę szli w milczeniu, oglądając miasto, a dokładniej to, co z niego zostało.
- SONIC! - usłyszała radosny krzyk Warpa. Odwróciła się i ujrzała idącego w ich stronę, niebieskowłosego chłopaka.
- Żyję. - uśmiechnął się ponuro. - Nie wydaje wam się dziwne, że nikogo tutaj nie ma?
Sophie spojrzała na chłopaka zdziwiona.
- Właśnie ich wszystkich szukamy.
- Są w Laboratorium.
- W jakim Laboratorium? - podeszła bliżej Sonica.
Chłopak wyciągnął z kieszeni mapkę miasta i pokazał im drogę do budynku.
- Nigdy o nim nie słyszałam. - podniosła brew nad lewym okiem i podrapała się po głowie.
- Widocznie nigdy nie zapuszczałaś się tak daleko. A teraz na mnie już czas. Wiecie, gdzie mnie znaleźć. - mówiąc to, zaczął powoli się od nich oddalać.
- Dobra, chyba możemy iść. - ruszyła drogą, którą pokazał jej niebieskowłosy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 12:56, 21 Lip 2012    Temat postu:

[Laboratorium] Dzień 112, popołudnie.

- Tym bardziej nie odpuszczę - Nea skrzyżowała ręce na ramionach i usiadła bezceremonialnie na łóżku. - Będę tu siedzieć, dopóki nie powiesz, że to nie twoja wina i przestaniesz się obarczać.
- Zawsze będę się obarczać. Tak samo jak ty i tego nie zmienisz - burknęła Lacie, piorunując kuzynkę wzrokiem. - Tyle że ja jestem naprawdę winna. A ty nie. - dodała, a widząc że Nea już próbuje zaoponować, zatkała sobie uszy rękoma i zaczęła głośno śpiewać jakąś kolędę.
- Zachowujesz się dziecinnie.
Lacie prychnęła, uparcie wpatrując się w sufit. Nathaniel przenosił wzrok z jednej na drugą, z zmarszczonymi brewkami.
Po chwili Nea uśmiechnęła się szeroko. Posłała Nathowi zrezygnowane spojrzenie, a Lacie wybuchnęła śmiechem.
- Kochane dziecko. Dobrze, Nea, załóżmy że się nie winię, choć dobrze wiesz że i tak będę to robiła. To całkowicie logiczne. A teraz idź, dzieci z pewnością potrzebuję jakichś słów wsparcia czy kij wie czego - Lacie machnęła dłonią, a Nea westchnęła. Działanie mocy Natha przestało działać.
- Nie obwiniaj się - powtórzyła po raz kolejny Nea, kierując się ku drzwiom.
- Ty też - Lacie posadziła sobie czarnowłosego na kolanach i po raz ostatni spojrzała na nią z uśmiechem. - Nie tak łatwo jest skończyć z życiem, prawda?
Nea otworzyła usta, wpatrując się w nią ze zdumieniem.
- Ja wiem wszystko - mruknęła Lacie i jak gdyby nigdy nic zaczęła bawić się z Nathanielem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 3 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin