Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział I
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 21:13, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST, dom Elle i Flo] Dzień 1, późny wieczór

- Masz kulę dyskotekową, Flo? - spytała rozbawionym głosem, po czym wskoczyła na kanapę i zaczęła po niej skakać.
- Uspokoisz się? - Theo popatrzył na Elle, pukając się przy tym po czole.
- Trzeba to wszystko świętować, sztywniaczku. - prychnęła rudowłosa i zniknęła w korytarzu.
Kilkanaście sekund później wróciła z wielką srebrną kulą.
- U mnie można znaleźć dosłownie wszystko. - wyszczerzyła się, a kula sama zaczęła się kręcić.
Elle zeskoczyła z kanapy, podeszła do Theo i pomachała mu ręką przed nosem.
- Złap mnie. - ruszyła palcem, stając się niewidzialną.
Podeszła do Heleny, widząc jej zdziwioną minę. Lekko musnęła ją kciukiem po policzku. Ciemnowłosa drgnęła, po czym przeczesała ręką powietrze.
- Nie znajdziesz mnie, Helenko. - Christelle zachichotała i w podskokach podeszła do Flo. Obiema dłońmi zamknęła jej oczy i zaśmiała się prosto do jej ucha.
- ELLE! - krzyknęła rudowłosa, łapiąc siostrę za prawą rękę.
Brązowowłosa parę sekund próbowała wyrwać się z uścisku Flo, ale zrezygnowana postanowiła odpuścić.
- Nareszcie. - mruknęła Flossy, widząc przed sobą swoją siostrę.
Elle wybuchnęła głośnym śmiechem, po czym zaczęła śpiewać ''Highway To Hell''.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:33, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 1, 24 Grudnia, wieczór

”Piła motorowa… Kto normalny kupuje bratu na święta piłę motorową?” – pomyślała John, patrząc sceptycznie na Celty, niosącą prezent dla Nolana i najwyraźniej z niego zadowoloną. - ”Zrozumiałym byłoby kupić taki prezent bez okazji, aby zabezpieczyć się przed inwazją zombie, ale na święta? To jest wbrew jakimś tam regułom rządzącym światem. To tak jakbym kupiła kosiarkę tacie na urodziny!”
Wyszły ze sklepu. John była cały czas poddenerwowana faktem, że prawdopodobnie znikają ludzie, którzy skończyli piętnaście lat… Bo jeśli jej brat miał zniknąć… Może i był jej zwadą oraz plamą na cudownym obrazie jej życia, ale w końcu to był jej brat… A w tamtym roku na święta kupił jej całą serie gier Harry’ego Pottera, której jakoś nigdy sobie nie zdołała kupić...
”Powinnam wrócić do domu i powiedzieć mu o tej całej teorii ze znikaniem…” – pomyślała John. Przez chwilę wahała się, czy nie powiedzieć dziewczynom o tym, że chciałaby wrócić do domu, ale stwierdziła, że i tak idą w dobrą stronę, więc powie im, gdy będą w pobliżu jej mieszkania.
Nagle dziewczyny usłyszały strzały.
Amy i Celty wymieniły spojrzenia i zaczęły biec w stronę dźwięku.
- Czekajcie! – zawołała John, a dziewczyny zatrzymały się, posyłając Japonce pytające spojrzenie. - Ja… Chyba powinnam wrócić do domu, skoro Ando kończy dziś piętnastkę… Aby się upewnić czy zniknie i w ogóle… – powiedziała z wahaniem. Czuła jak na jej policzkach pojawia się rumieniec. Nie powinna zostawiać dziewczyn, gdy te chcą biec w stronę, gdzie ktoś strzelał, ale – musiała to przyznać – zbyt się bała, aby iść z nimi. No i jeszcze Ando…
Dziewczyny znowu wymieniły spojrzenia i Celty kiwnęła głową.
- Spotkamy się później u ciebie?
- Oczywiście! Tylko nie dajcie się zabić, czy coś… – powiedziała John, posyłając im uśmiech. Po tym dziewczyny się rozdzieliły, Amy i Celt biegnąc w stronę strzałów, a John do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Persephone
Helena Foster, II kreski



Dołączył: 30 Lip 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Królestwo Umierającego Słońca

PostWysłany: Śro 21:46, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST, dom Elle i Flo] Dzień 1, późny wieczór

Podczas gdy Elle śpiewała "Highway to Hell", Flo pobiegła po szampana. I nie było to piccolo.
- Kto chce? Nalewam za darmo! - wydzierała się, podnosząc butelkę do góry.
- Daj mi to.- Helena wyrwała jej szampana z ręki i przeniosła wzrok na Elle.
- A tak potrafisz, panno kameleon? - zapytała.
Otworzyła butelkę i dotknęła wierzchu. Szampan natychmiast stanął w ogniu. Helena, nie zważając na to, wypiła trochę.
Elle patrzyła na nią zdumiona, za to Flossy osłupiała.
- Nie ma już ognia, Flo. - uspokoiła ją siostra. - A więc ja mogę wtapiać się w tło, Flossy ożywiać przedmioty a ty... panujesz nad ogniem?
Helena tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi. Szampan, w dodatku ognisty trochę ją pobudził. Podała butelkę Elle.
- No dalej, też spróbuj! - powiedziała, śmiejąc się.
A te zasłony naprawdę są fajne. Też sobie na nich polatam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 21:57, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 1, noc

Istota ludzka w końcu otworzyła oczy, a Michael poklepał ją po policzku.
- Przeżyjesz - odparł, stając naprzeciw płonącego domu. Dostrzegł, że kilka starszych dzieciaków nabrało śniegu do wiader i posypywało nimi palącą się część mieszkania. Złapał za ramię uratowaną osobę.
- Jest tu piwnica?
- T...tak - odparła niepewnie.
- Pokaż mi.
Owinął ciaśniej szal wokół twarzy i z, jak się okazało, dziewczyną wskoczył do mieszkania. Było tam pełno dymu i prawie nic cie było widać.
Całe szczęście, że to nie jest lato. Inaczej spalilibyśmy się jak zapałki.
Wskoczyli do piwnicy i West zaczął kalkulować.
- Lewa strona mieszkania zajęła się ogniem. Prawa jest nienaruszona.
- Co chcesz zrobić? - zapytała dziewczyna. Spojrzał na nią ponuro i podszedł do pierwszej belki podtrzymującą dach.
- Zburzyć ten dom.
W miejscu którym objął belkę drewno spróchniało i zaczęło powoli pękać. Chłopak podniósł z ziemi tępą siekierę i podał ją dziewczynie.
- Rozwal to.
- A jeśli... - zaczęła, ale on wepchnął jej trzonek narzędzia w dłonie.
- To nie była prośba - wycedził przez zęby i pchnął ją w stronę ziemi. Tamta podniosła się i zaczęła walić wściekle w spróchniałe miejsca na belkach, zapewne wyobrażając sobie głowę Westa.
W pewnej chwili została tylko jedna belka, więc West wyrwał narzędzie dziewczynie.
- Spiep*zaj.
Tamta spojrzała na niego obrażona, więc czym prędzej obrócił ja w stronę schodów i kopnął w tyłek na zachętę. Tamta pobiegła po schodach i West został sam w piwnicy.
Gdyby było tu jaśniej, można by ujrzeć krople potu na jego czole, drżące dłonie czy włosy zjeżone na karku.
Ostatnia belka.
Konstrukcja domu nad nim ledwo się utrzymywała na powoli pękającej belce. Blondyn uśmiechnął się do siebie, na myśl o tym, że przynajmniej stoi ona niedaleko schodów.
Rozkład
Belka podzieliła los poprzedniczek i już po chwili dom nie posiadał niczego co by go powstrzymywało przez zawaleniem. West nawet nie wyrzucił siekiery, tylko od razu ruszył biegiem ku wyjściu.
Wypadł w salonie, przetoczył się i sprintem wyskoczył przez wybite okno.
Podczas skoku pokaleczył sobie ręce, a na jego policzku pojawiła się rana po szkle.
Padł na śnieg i był tym, który znajdował się najbliżej walącego się domu.
Płonąca część mieszkania zapadła się do środka, podczas gdy, ta druga "spadła" na ulicę.
Projektanci tutejszych domów poszli na fuszerkę, co?
Michael otrzepał się ze śniegu, podniósł siekierę i ignorując spojrzenia wszystkich wokół ruszył przed siebie.
kilku bardzie rozgarniętych chwyciło wiaderka i zaczęło dogaszać stłumiony pożar.
Wtedy stanęła przed nim uratowana dziewczyna.
- He? Czego jeszcze chcesz? - zapytał, opierając trzonek siekiery na ramieniu i spoglądając na nią z góry.
- Ty tak zawsze? - zapytała z rezygnacją w głosie. - Jestem Valerie East.
East? To żart?
- Michael West - odparł omijając ją. Odwrócił się jeszcze w jej stronę. - Jeśli chcesz, ze mną pogadać to choć za mną. Tu jest zbyt wiele osób.
Oboje ruszyli w stronę mieszkania Westa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:00, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 1 (24 grudnia), późny wieczór

Dotarły w miejsce strzelaniny chwilę po tym jak na ziemię padł kolejny dzieciak. Amy chyba zamurowało, a Celty przez chwilę nie mogła uwierzyć w to co widzi.
- A nie mówiłam, że świat bez dorosłych to nic dobrego? - jęknęła sama do siebie.
Nie dogadywała się z Pracley na tyle, żeby móc z nią swobodnie rozmawiać.
- Trzeba pomóc rannym.
- To trupy! Trupy, rozumiesz?! Nikt im już nie pomoże, możemy tylko patrzeć jak gniją na ulicy. Wszyscy tu zginiemyy. - zawyła Celty.
W tej samej chwili dziewczyna będąca powodem całego zamieszania zwróciła wzrok na Knight i patrząc jej prosto w oczy nacisnęła spust. W tej samej chwili ktoś popchnął ją na ziemię i pocisk trafił w ścianę tuż nad jej głową.
- Kretynka. Myślałaś, że na twój widok tak po prostu przestanie strzelać, odrzuci broń i odejdzie z podniesionymi do góry rękoma? - prychnęła Amy.
Dziewczyna ponownie zmieniła cel i 10-latek niedaleko nich padł martwy na ziemię. Z jego piersi sączyła się krew. W świetle latarni widać było rosnącą plamę krwi na jego koszulce.
Amy wyjęła pistolet i Celty spojrzała na nią z paniką.
- To zły pomysł.
- Według mnie genialny.
- Powinniśmy pomóc tym dzieciakom!
- Sama powiedziałaś, że to trupy. - wycedziła tamta. - Pogódź się z tym, że to pierwsze i na pewno nie ostatnie ofiary. Nie możemy nic zrobić. Nie mamy żadnej mocy.
Ostatnie słowa powiedziała z jakimś zwątpieniem. Celty rozejrzała się wokół i zauważyła Lily, która pomaga dzieciakom się ukryć. Po chwili namysłu Knight chwyciła jedną ręką Amy, a drugą skierowała w stronę strzelającej dziewczyny. Pistolet wypadł jej z ręki. Celty bała się patrzeć jak zareagowała – pognała wraz z Amy w stronę Lily wykorzystując tę chwilę nieuwagi.
- Możemy pomóc? - rzuciła tylko do blondynki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Śro 22:54, 15 Sie 2012    Temat postu:

[Bariera na morzu ._.] Dzień 1 (24 grudnia), wieczór.

Knight przyśpieszył swoją motorówkę. Chciał dopłynąć na kolejne wyspy. Jak najszybciej. Wzrok bruneta był skupiony przed siebie jednak nie zauważył mlecznej bariery tuż przed nim. Vincent wrzasnął.
- Zatrzymaj to Nolan! - wrzasnął uderzając chłopaka z pięści.
Brunet jak zwykle nic nie poczuł i do tego przyśpieszył. Ignorując wrzaski ofiary zwolnił tuż przy barierze i zatrzymał pojazd obok niej.
- Ładne cudeńko. - mruknął poprawiając włosy opadające na oczy.
Vincent wyciągnął dłoń, dotknął bariery i syknął odskakując od niej. Knight dotknął jej i uśmiechnął się gdy poczuł miłe mrowienie.
- Nolan! To piecze, spali ci ręce! - wrzasnął blondyn.
Niebieskooki zignorował to i dalej trzymał ręce na jakby szklanej powierzchni.
- Panie. - mruknął cicho. - Pa-nie.
Blondyn przekrzywił głowę i po chwili zrozumiał.
- Panie, zabierz ręce. - warknął po czym brunet zabrał ręce.
- Koniec psot, pora się zająć tym cudeńkiem.
Nolan pstryknął kostkami w palcach, wyciągnął wskazujące palce i zaczął na przemian dziabać barierę.
- Macum macum, macum macum, macum macum, macum macum! - wyrzucił z powagą, a Vincent zrobił dosyć dziwaczną minę.
- Nolan! - wrzasnął popychając chłopaka.
- Macum macum, paa-, macum macum, -niee, macum macum.
Rise skrzywił się i spojrzał na Knighta ze złością.
- Panie Nolanie, proszę przestać się wydurniać. - jęknął.
Brunet odsunął się od bariery kawałek po czym zacisnął pięść, zamachnął się uderzając całą siłą w barierę. Nic się nie stało. Vincent załkał.
- Nie martw się sługo. Pojedziemy do miasta i znajdziemy Celty, lecz wpierw popłyniemy na zachód i zobaczymy co się dzieje, ale teraz wróćmy po prezenty.
- Dostanę prezenty? - zapytał Vincent ze świecącymi oczami.
- Phy, nie. Boję się, że blond jędza rozwali moje prezenty, więc muszę je uratować. Zgaduje, że wiesz gdzie są, więc wracamy!
Po trzydziestu minutach Knight i Rise opuszczali wyspę ponownie. Tym razem Kinght miał na sobie czarną pelerynę, na ramieniu białą sowę Beast (która pięć razy rzucała się na Vincenta dziobiąc go), trzymając w lewej ręce czarną różdżkę, a w prawej karabin. Do tego w kieszeniach spodni i bluzy miał tonę cukierków. Więc taka wesoła gromadka ponownie wsiadła do jachtu i skierowała się do Samantha Town. Zauważając, że bariera jest jakby łukiem, a według Nolana - okręgiem. Jak już postanowił - rano sprawdzi jak to naprawdę jest. Gdy doszli do miejsca gdzie bariera łączyła się z wodą i końcem miasta - postanowili ruszyć w stronę portu. Gdy grzecznie zostawili swoją motorówkę - Nolan podszedł do grupki dzieciaków rozmawiających o jakieś grabieży. Ku zdziwieniu Vincenta, Nolan wyglądał na zdziwionego, że dzieciaki się go boją. W końcu co za dziwak boi się wysokiego gościa z cukierkami, czarną różdżką, sową mordercą i karabinem?
- Vinc, panuje tu okropna anarchia, nie?
- Wygląda, że tak. - odpowiedział zagrywając wargę. - Panie.
Dzieciaki spojrzały na nich z przerażeniem.
- Pora przejąć władzę i zapanować nad tymi bachorami. - powiedział śmiejąc się niczym psychopatyczny morderca i odbezpieczając karabin.
- Nie rób tego panie! Nie, nie, nie! To tylko dzieci! Tak nie wolno! Tylko nie zabijaj ich i nie rób im potworóóów!
Chłopak zaśmiał się i sięgnął po cukierki z kieszeni i rzucił nimi w wycofujące się i przerażone dzieciaki.
- Jako iż jestem z Hogwartu i siedzę tu z mugolami muszę być dla was miły. A więc mam moją różdżkę, mugolską broń i cukierki, którymi zaprowadzę pokój na świecie. - wyszczerzył się i pognał w stronę centrum, a wytresowana sowa poleciała za nim. - Pokój i cukierki! Ha! Mówię wam, w ten sposób wiele wojen zostanie zażegnanych!
"Cukierkiiii! Ciekawe gdzie jest władczyni wyłudzaczka cukierków?"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Śro 22:56, 15 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 22:57, 15 Sie 2012    Temat postu:

[Samantha Town] Dzień 1 (24 grudnia), późny wieczór

"Michael West ugasił pożar".
Niby nic, ale ta myśl nie dawała spokoju Mistle, która widziała, jak budynek po prostu się... rozwala. Teraz wlekła za sobą Ray, wyjącą, że wszyscy umrą i narzekającą, że jest jej zimno oraz, że brakuje wszystkich powyżej 15 i Jima, który powiewał szalem i kartkami i krzyczał coś o 30 kilometrach średnicy i liczbie pi.
Czymkolwiek była, ta pi.
"Coś z kołem", zabłysnęło jej w głowie niejasno. "Świetnie. Przed chwilą palił się budynek, nie ma dorosłych, jesteśmy otoczeni pieprzonym murem, a ja zastanawiam się, co to jest pi".
Wtedy właśnie usłyszała strzały. Mis zareagowała instynktownie, sięgając po pistolet. Jej rodzeństwo, a jakże, zwiało z krzykiem do doskonale zabezpieczonej rezydencji.
Wtedy... to po prostu się stało. W jednej chwili dziewczyna strzelała, a inna osłaniała grupkę dzieci. A w drugiej - jakaś ciemnowłosa wyciągnęła rękę, a pistolet napastniczki wypadł jej z ręki. Dwie pozostałe dobiegły do blondynki i coś do niej mówiły. Nie słyszała ich, cała scena rozgrywała się co najmniej 20-25 metrów od niej.
Na twarzy morderczyni odmalował się szok. Szok i niedowierzanie, które zamieniły się w dziką wściekłość. I tylko biedna, mała Mistle Page, która była pewna, że nie potrafi sprawić, że komuś pistolet wyleci z ręki, widziała, jak tamta sięga po nóż.
Po dwa noże.
Uniosła rękę i jak przez mgłę przypomniały się jej słowa Ray, kiedy ta chciała zobaczyć, czy Mis uda się trafić wiewiórkę.
"To był maj.
- Trafisz?
- Ja nie chybiam. Nigdy.
Strzał, i wiewiórka leżała pod drzewem, a jej mózg rozbryzgał się na gałęzi"

Napastniczka była szybsza. Dwa rzucone w stronę dziewczyn noże. Dwa śmiercionośne pociski, rzucone, by znowu zadać śmierć.
A wtedy ciemnowłosa znów uniosła rękę, a noże opadły na śnieg.
Mis Page strzeliła, celując z około dwudziestu pięciu metrów.
I nie chybiła, a napastniczka upadła w śnieg, wyjąc i barwiąc śnieg na czerwono, trzymając się za ramię.
Page zafascynowana podeszła bliżej, obserwując wijącą się dziewczynę. Obserwowała z zainteresowaniem graniczącym z fanatyzmem, jak tamta wstaje z wysiłkiem i odbiega w noc. Nie próbowała jej zatrzymać.
"To jeszcze nie koniec. Do zobaczenia... kiedyś".
- Dwadzieścia jeden - powiedziała, odwracając się w stronę ocalonej grupki. Blondynką, która im pomagała, okazała się Lily Wilkes, która zapytała z drżącym głosem:
- Co dwadzieścia jeden?
- Ofiar. Jakieś... pięć, sześć godzin. I dwadzieścia jeden ofiar.
- Są inni - powiedziała Wilkes lekko łamiącym się głosem. - W domach. Dzieci, niemowlęta.
Mis początkowo wzruszyła ramionami, chowając pistolet za pasek spodni. Wciąż była w krótkim rękawie i czuła, że przypłaci to przeziębieniem.
A potem pomyślała o Ann. O małej, drobnej, kochanej Ann. "Może w tych domach są inne, małe, drobne dzieciaki?".
- Od której ulicy zaczynamy?
- Może Accel Road? - zaproponował jakiś chłopak ocalony przez Lily i tamte dwie dziewczyny.
- OK. Mis - przedstawiła się dziewczynom.
- Panna?* - zdziwiła się dziewczyna potrafię-wyrzucić-pistolet-w-powietrze.
- Nie - zdobyła się na krzywy uśmiech. - Przez jedno s. Skrót od Mistle.
- Celty - powiedziała tamta, a na Page niespodziewanie spłynęło natchnienie. "Telekineza. Jak w Carrie. Powinniśmy zacząć się bać?".
- Amy - mruknęła ta druga.
- Dobra, nie obchodzi mnie, czy ze mną idziecie i za kogo mnie uznacie, jasne? - zaczęła opryskliwie. - Nie jestem Matką Teresą z Kalkuty ratującą biedne, bezbronne maluchy, a Lily może potwierdzić kim jestem, chodzimy razem do szkoły. Robię to z powodów prywatnych. Nie jestem typem dziewczyny, która zaleje się łzami nad trupem niemowlęcia. Raczej tą, która pierwsza poprosi o skalpel, żeby wyjąć mózg, wsadzić do słoika i postawić na półce jako kolejny, fajny eksponat.
- Skończyłaś? - spytała ironicznie Celty a Mis wyszczerzyła się.
- No. Potrzebuję kurtki. Idziecie?
I poszli, a Mis uważnie przypatrywała się oceanowi. Wtedy usłyszała coś o cukierkach. To jej o czymś przypomniało.
- Czy ktoś powiedział cukierki? - uśmiechnęła się, widząc znajomą twarz, od którego zacnego posiadacza wyłudziła kupę słodyczy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Śro 23:00, 15 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Śro 23:11, 15 Sie 2012    Temat postu:

ST. 24 grudnia 2012r. - przedpołudnie.

Po spędzeniu wieczora, nocy i całego następnego dnia u swojego przyjaciela Matt postanowił wrócić do domu. Rodzice na pewno potrzebowali jego pomocy, bo jego leniwa siostra na 100% nie ruszyła się ze swojego pokoju. Chłopak pokonał tych kilka przecznic, dzielących jego dom od domu Trance'ów. Tak naprawdę nie spieszyło mu się. Przez ostatnich kilka godzin razem z Chase'em przerabiali skrypt jego nowej gry. Według nich, dzięki temu gra stała się o wiele ciekawsza.
- Jeeeestem- zawołał w progu mieszkania.
- Matt, przepraszam, że tak na wejściu, ale czy mógłbyś nakryć stół?- zapytała jego mama, przebiegając z naręczem naczyń.
- Yoooosh!- chłopak zakasał rękawy.- Biorę się do roboty!


ST ten sam dzień. Wieczór.


Cała rodzina... PRAWIE cała rodzina zebrała się już przy wigilijnym stole, zastawionym potrawami tradycyjnymi dla świąt Bożego Narodzenia, zarówno w Stanach jak i rodzinnej dla matki Polski. Podejmując opuszczony temat. Prawie cała rodzina znajdowała się w salonie. Brakowało tylko Ann, która jak co dzień urządzała swoje buntownicze przedstawienie. Matt nie miał pojęcia co się stało z jego siostrą. Jeszcze tak niedawno z zaciekawieniem oglądała każdy jego najnowszy wyczyn. Dawniej lubiła oglądać z nim anime. Teraz olewała wszystko i wszystkich. Brakowało mu jego siostry.
- Ann! Chodź szybko...- głos mamy został nagle przerwany. W miejscu gdzie do tej pory stała ziała pustka. Ojca również nie było. Matt nerwowo rozejrzał się dookoła.
- Mamo... Tato?- nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego usłyszał jak po schodach schodzi jego bliźniaczka.
- Jestem... o co ten krzyk.
- Hime... RODZICE ZNIKNĘLI!- Matt złapał siostrę za ramiona i potrząsnął nią gwałtownie, wydzierając się na cały głos.
Ann podniosła rękę i trzasnęła go w głowę, od czego chłopak nieco się uspokoił.
- Cicho bądź, co jest do jedzenia?
- Ale... rodzice...
- Ehhh... to tylko moje życzenie gwiazdkowe się wreszcie spełniło... a teraz daj mi zjeść spokoju.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:15, 15 Sie 2012    Temat postu:

[ST, dom Yashimoto] Dzień 1, 24 Grudnia, późny wieczór.

- Jest ktoś w domu? – zawołała John, otwierając drzwi. Światło na korytarzu się nie świeciło.
- Tutaj! – usłyszała głos Ando dochodzący z góry. Johnathan wbiegła po schodach po drodze ściągając buty i kurtkę. Weszła do pokoju brata, gdzie było zapalone światło.
Jego pokój wyglądał jak typowy pokój chłopaka w jego wieku – meble i ściany oblepione plakatami z ulubionymi sportowcami, zasłonięte okna, biurko z komputerem, zawalone różnorodnymi śmieciami, szafa otwarta na oścież i szuflada na kluczyk z napisem – „Wypier***aj stąd John/Mamo, tato, moglibyście mogli zostawić moje rzeczy w spokoju?”. Właściciel pokoju siedział na swoim łóżku, trzymając po komórce w każdej z dłoni. Po drugiej stronie mebla siedziała Yui, czytając jakąś książkę. Na okładce pisało – „Zabić drozda”.
- Co to? – spytała John, siadając koło siostry. Dziewczynka spojrzała na nią jak na wariatkę i przeczołgała się na przeciwną stronę łóżka, gdzie usiadła koło Ando. Tam dale wczytywała się w lekturę.
John westchnęła.
- A ty, Ando, co robisz? – John zwróciła się do brata.
- Piszę.
- Ale czemu na mojej komórce? – spytała dziewczyna, rozpoznając w jednym telefonie swój Sony Ericson.
- Bo piszę z Charmaine.
- Po co?
- Przed chwilą pisałem z bratem mojego kumpla. Kumpel był ode mnie o parę tygodni starszy. I zniknął. Charmaine urodziła się w styczniu, co nie? Ona jest cała i zdrowa. Zniknęli ci, którzy skończyli piętnaście lat.
- Czyli już wiesz? – mruknęła John nagle zainteresowana sufitem.
- Tak.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
Yui patrzyła na nich znad książki. Na jej twarzy nie dało się rozpoznać co o tym myśli. Ando, wbrew tego jak zwykle się zachowywał, odłożył telefony i się zamyślił.
John wymknęła się z pokoju i skierowała się do sypialni rodziców. Tam zaczęła szperać w szafce, gdzie rodzice trzymali różne pamiątki. Po chwili znalazła pudełko z imieniem jej brata. John otworzyła je i zaczęła szukać, aż wyjęła z niego tasiemkę ze szpitala. Spojrzała na nią…
Wróciła z powrotem do pokoju Ando.
Chłopak spojrzał na nią z pytającym wzrokiem. Siostra rzuciła mu tasiemkę.
- Pisze, że masz jeszcze jakieś trzy minu… – zaczęła John, ale nagle głos jej się załamał i się rozpłakała. Ando wstał z łóżka i podszedł do siostry. Przytulił ją.
- JoJo… Nie płacz… Wszystko będzie dobrze… - Ale John czuła jak klatka piersiowa mu zaczęła drgać, gdy on też zaczął płakać.
- P-Przypomnij mi, czemu się od… t-tak dawna nie przytulaliśmy?
- Bo ostatnim razem powiedziałaś, że to napaść na tle seksualnym i że jeśli jeszcze raz tak zrobię to mnie pozwiesz w sądzie – przypomniał chłopak, próbując zachować normalny ton głosu, a John uśmiechnęła się delikatnie.
Przez następną minutę obydwoje milczeli.
- JoJo, zrobisz coś dla mnie?
- Oczywiście!
- Powiedz Celty, że będę ją kochał nawet kiedy już zniknę!
Johny posłała mu oburzone spojrzenie.
- Psujesz chwilę!
- No to zepsuję ją jeszcze bardziej. To ja zepsułem twojego Need For Speeda oraz kierownicę…
- Brat… Lepiej się powstrzymaj przed gadaniem, nim ci przyłożę na do widzenia! – powiedziała John, zaciskając usta i stanowczo zbyt mocno przytulając brata.
- Johny… dusisz...
- Przymknij się… To ty zepsułeś ten dramatyczny moment – mruknęła dziewczyna, puszczając brata.
I nagle coś małego podbiegło do chłopaka i przytuliło się do niego. Ando uśmiechnął się smutno i podniósł siostrzyczkę, a ta wtuliła się w jego szyję.
- John… Jeśli zniknę… Poradzicie sobie beze mnie, prawda? Obydwie, tak? – spytał najwyraźniej zmartwiony.
John uśmiechnęła się. Nie lubiła kłamać. Ale musiała. Od jakiegoś czasu, gdy kłamała ludzie jej wierzyli. Były to co prawda małe kłamstewka, ale niektóre wydawały się zbyt absurdalne, aby ktokolwiek mógł w nie uwierzyć. Nie wiedziała dlaczego, ale wiedziała, że tak jest. Była więc pewna, że to co teraz powie, brat uzna za prawdę.
- Oczywiście, że tak! Czemu miałybyśmy sobie nie poradzić? – spytała dziewczyna, czując, że nadchodzi kolejna fala łez.
- Nie wiem – odpowiedzi Ando, marszcząc brwi i patrząc się w nieokreślony punkt. Nagle uśmiechnął się do John, a z jego oczu poleciały łzy. Otworzył usta, aby coś powiedzieć.
I zniknął.
Yui upadła na podłogę, wpatrując się ze strachem w miejsce, gdzie przed chwilą stał jej brat, a John zaczęła przeczesywać je dłońmi. Ale Ando nie było. Zniknął tak jak reszta dorosłych.
John przybliżyła się do Yui i przytuliła ją. Obydwie zaczęły płakać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Chihiro dnia Śro 23:20, 15 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Star
Melissa Agnel, II kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 0:28, 16 Sie 2012    Temat postu:

[ST, dom rodziny Agnel] 1 - 24 grudnia, poniedziałek, późny wieczór.

- Nasza kochana Melissa chyba trochę się przestraszyła. Nie będzie miał jej kto bronić. - od jakiejś godziny, może dwóch Charlie nie dawał jej spokoju.
- Och, zamknij się w końcu. - Missy starała się nie reagować na zaczepki kuzyna, jednak było to dosyć trudne. Gdy dotarło do niej, że dorośli zniknęli, natychmiast pobiegła do swojego pokoju. Zmieniła buty na swoje ulubione martensy, założyła czarne, grube rajstopy oraz czarną, krótką sukienkę.
Alison starała się podtrzymywać rozmowę z Charlesem, jednak on wolał komentować zachowanie Melissy.
- Nigdy nie zastanawiało was co jest w drugiej części domu? - zapytała Ali
- Drugiej części?
- Chodzi ci o tą, w której mieszka babcia? - zapytał chłopak.
- Tak, nigdy tam nie byliśmy, wszystkie drzwi są zamknięte. - Ali wstała i wyszła na korytarz. - Idziecie ze mną czy nie?
Missy wstała i ruszyła dalej. Niestety Charlie ruszył za nimi.

Nienawidzę facebooka, ludzie nie dają mi pisać. ;c


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 2:36, 16 Sie 2012    Temat postu:

Wybaczcie brak ładu i składu. Usprawiedliwie się godziną!
[Samantha Town, Port] Dzień 1 (24 grudnia), późny wieczór.

Chłopak uśmiechnął się spoglądając na nadchodzącą Mis z Celty i jakąś dziewczyną. Uśmiechnął się po czym przywitał się z nimi.
- Hej Mii, widze, że poznałaś już moją siostrzyczkę. - zaśmiał się przytulając Celty.
Zanim ciemnowłosa się połapała, jej włosy odstawały we wszystkie strony, a chwilę potem dała bratu z łokcia w twarz co on zupełnie zignorował, ale ją puścił.
- Więc już wiecie. Zero niespodzianek, phy. - warknął. - Gdzie idziecie?
- Nie wzięłam kurtki. - odpowiedziała Page.
- A Cel? Tak właściwie czemu nie znam twojej koleżanki? Pewnie już mnie wzięła za świra.
- Racja. Amy, mój brat Nolan. Nolanie, moja koleżanka Amy. - odpowiedziała ciemnowłosa. - Może pomożemy Lily.
- Lily Wilkes? Super. Pozdrówcie ją ode mnie. A tak właściwie to czemu idziecie do niej?
- Dzieciaki. No i były problemy w mieście. Widze, że dorwałeś prezenty.
- Dobiero teraz! Nie krzycz na Vinca, chciał dobrze. A tak w ogóle to będziecie zajęte nie? Wpadniecie do naszego domku rano, oki? Musze z wami przedyskutować pare spraw i tak dalej. W ogóle to możecie tam nocować, bo ja raczej tam nie wrócę.
Dziewczyny skinęły głową.
- To my już idziemy.
Brunet na pożegnanie wcisnął dziewczynom garść cukierków mówiąc jakie są dobre iż chce im się pomagać. Chwilę potem mruknął coś niezrozumiałego i spojrzał na Vincenta.
- Spadaj do domu, sługo. Puszek nie lubi być sam. - warknął.
- No ale! Ja też chcę zobaczyć co się dzieje! - odrzucił dzieciak.
- No ale moje zdanie bardziej się liczy. Marie by mnie zabiła, a teraz spadaj do domu. Potem się spotkamy. I tak, możesz zjeść lody z zamrażalnika. Papa, blondyno. - warknął odpychając chłopaka, który odchodząc zaczął mamrotać 'to nie fair'.
Knight spojrzał na Mistle i wręczył jej kilka garści cukierków.
- U mnie cukierków nigdy nie zabraknie. Częstuj się.
Dziewczyna rozpromieniła się.
- Dziękiii. - rzuciła rozwijając papierek.
- Omm, a niech mój wygląd czarodzieja z Hogwartu ucierpi. - powiedział do siebie podając Mistle swoją pelerynę.
Zauważył, że oczy blondynki zrobiły się wielkie jak spodki, a Maveth zarechotał.
- Fanka Harrego?
Dziewczyna skinęła głową.
- Yaaay. Działo się coś ciekawego w miescie od.. - wykonał rękoma dziwny gest. - Puff?
Page sięgnęła po kolejnego cukierka.
- Pożary i strzelanina. Zginęło dwadziescia jeden dzieci. - odpowiedziała ssając cukierka.
- Sporo. Jeśli mowa o złych wiadomościach to widziałaś bariere, co nie?
- Tak, parzy. Jim gadał coś o liczbie pi.
- Pitagolas! - wrzasnął śmiejąc się ze swojego żartu, a chwilę później spoważniał. - Sęk w tym, że jest też w oceanie i pod nim. Wszędzie jest. To raczej koło, ale w dzień to sprawdzę. Chodzi mi o to, że wszyscy powyżej piętnastki zniknęli, wiesz?
Mistle pokiwała głową.
- Gdzieś mi się to o uszy obiło.
- Mam urodziny za 5 dni. Zobaczy się potem co dalej. Póki co zamierzam przeżyć te dni najlepiej. - powiedział czując, że zasycha mu w gardle. - Postanowiłem już, że będę przez te dni miły i sprawie dzieciakom niespodzianki. Wyczekuj pierwszej jutro.
Na chwilę zapanowała cisza, a chłopak spojrzał na Mis i na jego przydużą pelerynę.
- Obiecałaś mi coś dwa dni temu.
- Nie sądziłam, że się spotkamy. Więc...
- Chwila. Jeszcze nie opowiadaj. Sam sobie coś potem obiecałem, a teraz jak wiem, że lubisz Potera... Dobra, lepiej pokaże.
Chłopak odsunął się kawałek, zacisnął dłoń na Czarnej różdżce, wykonał obrót wysoko w powietrzu i gwałtownym ruchem zamachnął różdżką przed siebie.
- Expecto Patronum!
W wyobraźni chłopaka z końca różdżki wystrzeliła srebrna mgiełka, a z niej wyskoczył mały świetlisty zajączek, który zatrzymał się między Mistle, a Nolanem. Blondynce opadła szczęka.
- Tadaa! - powiedział spoglądając na zaskoczoną Mis i odkaszlnął. - A teraz porozmawiajmy czemu uciekłaś z domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 2:53, 16 Sie 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rex
Gość






PostWysłany: Czw 9:10, 16 Sie 2012    Temat postu:

[ST] 1, 24 grudnia, późny wieczór.

Strzelali do niego!
Strzelają do mnie!
Peter wyrzucił ręce przed siebie i czym prędzej zaczął uciekać bocznymi uliczkami.
Strzelają do ludzi! To na pewno sprawka Korei!
Schował się w jakimś domu. Odetchnął z ulgą, słysząc, że tutaj już nikt nie strzela.
I wtedy dom zaczął się zawalać.
Jacobson wytrzeszczył oczy i otworzył usta w bezgłośnym krzyku. Wyskoczył przez okno i zaczął czym prędzej odbiegać od rumowiska, potykając się cały czas o niewidzialne bariery, sięgające mu do połowy łydki.
Z obtartymi dłońmi i kolanami wbiegł w okolice portu, kiedy drogę przeciął mu srebrny królik. Peter sapnął, co było równoznaczne z ociekającym paniką krzykiem u mówiącej osoby.
Królik! Srebrny królik!
Zaczął powoli cofać się do tyłu. Zając obnażył „ogromne” kły i postawił uszy.
Peter sapnął jeszcze raz jeszcze, odwrócił się i znów zaczął biec.
Zawalające się króliki, strzelające domy, kicający terroryści... Ratunku!
Wbiegł w jakąś małą, nieużywaną uliczkę i usiadł na ławce, oddychając ciężko. Obok niego siedziała ołowiana figura George'a Washingtona.
Chłopak kiwnął głową posągowi.
Wesołych świąt, panie prezydencie.
Oparł się o ławkę i popatrzył na dawno zmarłego przywódcę kraju.
Figura miała narysowane okulary i brodę. Peter westchnął, widząc też jakieś bohomazy na tabliczce z cytatem prezydenta: Labor to keep alive in your breast that little spark of celestial fire called conscience.
Chłopak kiwnął parę razy głową.
Niech pan powie to im, nie mi. Nasze miasteczko zrobiło się ciut niebezpieczne.
Spojrzał w ciemne niebo.
Jak pan myśli, panie prezydencie, to Rosjanie, Koreańczycy, Polacy czy Kenijczycy? Wszyscy są tak samo prawdopodobni.
Usłyszał odgłosy zbliżających się pijanych dzieciaków.
Ojej... teraz chyba będę musiał pana opuścić, panie prezydencie. Mam nadzieję, że sobie pan poradzi. Cóż... i tak jest pan z ołowiu, ale będę trzymał kciuki.
Wstał, gdy usłyszał pierwszy dźwięk rozbijanej butelki.
Wybiegł z uliczki, furkocząc za sobą rozwiązanym szalikiem.
Ech, zapomniałem powiedzieć panu prezydentowi o strzelających królikach, kicających domach i zrujnowanych terrorystach...
Rozejrzał się. Rzadko był na styku Shovel Avenue i Hempel Street. Jego dom był po drugiej stronie miasta, w spokojniejszej części, na Green Alley. Widocznie przebiegł całe miasto, uciekając przed strzelającymi domami, skaczącymi napastnikami i szalonymi zającami.
Machnął ręką i włożył dłonie do kieszeni. Zaczął powoli iść przed siebie, mijając zniszczone auta, stłuczone szyby i powalone kosze na śmieci. Kopnął kawałek szkła.
AUAU!
Oczywiście, akurat w tamtym miejscu musiała się pojawić ta dziwaczna bariera z niewidzialnium. Peter usiadł na ziemi, rozcierając stopę, i podskoczył do góry, z szeroko otwartymi ustami. Usiadł na sporym kawałku szkła.
Pięć minut później, cały ubabrany śniegiem, z rozczochranymi włosami, błotem za karkiem i pulsującym bólem palcem, wszedł do parku. Coraz więcej osób także tutaj zaczynało popijać. Plac zabaw był okropnie zdewastowany, ławki powywracane, a jakiś pijany ćwok uderzał nie tym końcem siekiery w drzewo, próbując je ściąć.
Głupki.
Rozglądając się dookoła w obawie, czy nie wyskoczy na niego jakiś łoś, z zamiarem popsucia mu świąt Bożego Narodzenia, wrócił do swojego domu.
Zdjął drugi obrus ze stołu. Potrawy były już zimne, ale zapewne ciągle zabójczo smaczne. Rozejrzał się. Cztery nakrycia.
Tym razem trzy będą dla niespodziewanych gości, a nie jedno.
Przeżegnał się i wziął do ręki widelec. Z kieszeni wyjął MP3 i położył ją na jednym z pustych talerzy. Nacisnął PLAY. Rozległy się pierwsze tony popularnych kolęd.
A więc wszystkiego najlepszego, Peter. Może nie wpadnie nikt z zamiarem poderżnięcia mi gardła.
Powrót do góry
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 10:19, 16 Sie 2012    Temat postu:

[Samantha Town] Dzień 1 (24 grudnia), późny wieczór


- Jak... jak to zrobiłeś?! - jęknęła zachwycona Mis. Z trudem hamowała się, by nie zasypać go gradem pytań. "Ha! A twoja siostra jest telekinektyczką. Albo mam omamy i naczytałam się za dużo Kinga". Po chwili westchnęła i zaczęła mówić: - Urodziłam się w Los Angeles, ale przeprowadziliśmy się tutaj, kiedy miałam jakieś 7 lat - pominęła fakt, dlaczego. "Och, wiesz, zgwałcili moją siostrę i zabili na naszych oczach 3 osoby, no i jesteśmy w programie ochrony świadków. Super, nie?". - Dwa lata później moja matka wyszła za Kevina Bloomwooda, biznesmena od siedmiu boleści. Miał dwójkę dzieci, Jima i małą Ann. Kiedy ja, moja siostra i mama się tam przeprowadziłyśmy, niedługo potem lekarze postawili diagnozę. Ann ma białaczkę - zacisnęła zęby, próbując opanować drżenie głosu. Nolan wyglądał na zaskoczonego. - W dniu kiedy się spotkaliśmy, mieli jej podawać jakieś... lekarstwa, czy coś, które przystosują jej organizm do przeszczepu szpiku. Ale jej organizm je odrzuca. Błędne koło. Nie będzie przeszczepu bez przystosowania, a organizm nie może się przystosować z powodu białaczki. Wprowadzili ją w stan śpiączki, dziś wybudzili na wigilię. Lekarze pojechali do domów, zostawiając nam kroplówkę i mówiąc, że potem musimy ją podłączyć. To podłączyliśmy i pewnie leży tam i będzie leżeć, w śpiączce. Mamy nawet wszystko przygotowane, do karmienia jej przez... no, kroplówkę. Wtedy, w nocy, wyszłam stamtąd wściekła. Ale teraz... teraz jest jeszcze gorzej. Ona miała mieć ten przeszczep w Sylwestra! A teraz... teraz ta bariera.
- Ile ona ma lat? - zapytał Nolan cicho.
- D-dziewięć.
Milczeli przez chwilę, aż w końcu Mis nie wytrzymała i wypaliła:
- Twoja bliźniaczka wytrąciła dziewczynie pistolet z dłoni bez dotykania go, a potem zatrzymała noże w powietrzu. A teraz mów, jak wyczarowałeś patronusa! - spojrzała na niego z błagalnym uśmiechem i rozpakowała cukierka. "Dumle! Uwielbiam Dumle!"


[ST] Dzień 1 (24 grudnia), późny wieczór - Vivienne Melanie Harper

- Ej, ty! - Vivienne odwróciła się. Ku niej zmierzał jakiś czarnowłosy chłopa k palący papierosa.
- Co?
- Widziałaś tu może taką dziewczynę? Szczupła, średni wzrost, blond włosy, z pewnością też glany.
- Gościu, nie wiem, kogo szukasz, ale do tego opisu może pasować 1/4 dziewczyn z miasta - warknęła, spuszczając głowę. "Trupy. Tyle trupów. Dlaczego on pyta o jakąś blondynkę, kiedy stoimy wśród tylu trupów?!"
- Och, no dobra. Pyskata, wyszczekana. Jak znam życie robiła coś dziwnego albo na kogoś się darła. Albo nawijała o Potterze.
To jej kogoś przypominało. Wspomnienie sprzed kilku lat, kiedy jeszcze chodziła do szkoły. Jedyna osoba, która jej nie przezywała, chyba niedawno się tu przeprowadziła.
- Mówisz o Mistle Page?
Chłopak znieruchomiał.
- Znasz ją? Widziałaś ją gdzieś tutaj? Bryce, tak w ogóle. Bryce Pale.
- Vivienne Harper. I nie, nie wiem gdzie jest. A teraz pomóż mi z tymi trupami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Czw 12:56, 16 Sie 2012    Temat postu:

[SK] Dzień 1/2, północ

Michael i Valerie stanęli pod drzwiami mieszkania Westów. Chłopak przez chwile wpatrywał się w drzwi.
- To wchodzimy? - wyrwał go z rozmyśleń głos dziewczyny. Spojrzał na nią tak, jakby nie wiedział co ona tu robi, po czym otworzył drzwi.
Sam dom wyglądał na uporządkowany i był naprawdę ładny. Jednakże strasznie w oczy rzucał się brak świątecznego ducha.
Zero choinek. Zero ozdób.
- Nie obchodzimy świąt - odparł chłopak, tak jakby czytał jej w myślach.
- Naprawdę? Dlaczego tak jest?
Chłopak wyłącznie wzruszył ramionami i wyjął z zamrażalki pizze.
- Zrobiłbym obiad, ale nie umiem gotować.
Wepchnął pizze do mikrofalówki i ustawił odpowiedni program. Stali przez jakiś czas w milczeniu. Po chwili chłopak wyjął z mikrofali gorące "danie" i zaniósł je do salonu.
Usiedli w salonie i włączyli telewizor. Brak sygnału.
- Słyszałem coś o tym mimochodem, gdy stąd wychodziłem, ale..
- Musiałeś się upewnić? - zapytała tamta. Chłopak kiwnął głową. Valerie podeszła do stojaka na płyty i wyjęła jeden z tytułów na DVD. Wsadziła płytę do odtwarzacza i usiadła przy blondynie, zmuszając go do spojrzenia prosto w oczy.
- Co ty zrobiłeś z tymi belkami?[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Star
Melissa Agnel, II kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 13:24, 16 Sie 2012    Temat postu:

[ST, dom rodziny Agnel] 1 - 24 grudnia, poniedziałek, późny wieczór.

Stali przed drzwiami do drugiej części domu, do której nie mieli dostępu.
- Nie powinniśmy tam wchodzić. Babcia nie chciała by tego. Nie bez powodu zabroniono nam tam wchodzić - Missy miała poważne wątpliwości, jednak Charlie dalej próbował otworzyć drzwi. Przed chwilą Ali znalazła duży pęk kluczy, teraz szukali odpowiedniego do tych drzwi.
- Teraz ich już nie ma, nie mamy się czym przejmować. - to był Charles
- Skąd wiesz, że ich nie ma? Może... Może po prostu wyszli? - Dziewczyna sama w to nie wierzyła. Wciąż miała nadzieję na powrót rodziców, jednak wiele wskazywało na to, że wszyscy dorośli po prostu zniknęli. 'Takie rzeczy nie zdarzają się w normalnym świecie'
- Zauważylibyśmy gdyby nagle wszyscy dorośli wyszli z jadalni, nie sądzisz?
- To nie jest normalne. Może powinniśmy zadzwonić pod 112, albo coś takiego. - zaproponowała dziewczyna
- Już próbowałem, nie działa. - Charles w końcu znalazł odpowiedni klucz. - Wchodzimy?
- Wchodzimy - to była Ali, która już wchodziła do pokoju. Missy ruszyła za nią, a Charlie zamknął drzwi. Znajdowali się w dosyć małym pomieszczeniu w porównaniu do jadalni i innych pokoi. Znajdowało się tu tylko parę instrumentów oraz stosy różnych kartek. Dziewczyna podeszła do nich, w czasie gdy Alison i Charles oglądali harfę - największy przedmiot w pokoju.
- To są nuty. Nie wiedziałam, że babcia grała na jakimś instrumencie.
- Bo nie grała. - To był Charles - Wszystkie instrumenty wyglądają na dawno nie używane.
- Wszędzie jest pełno kurzu, chodźmy stąd. - Ali ruszyła w kierunku kolejnych drzwi. Tym razem były otwarte. Znaleźli się w wielkim salonie, skąd rozchodziły się różne drogi do pozostałych pomieszczeń. Na półkach stały zdjęcia każdego z członków rodziny. W tym bliźniaków Toma i Freda.
- Mieli szesnaście lat, byli razem z nami na kolacji, więc dlaczego zniknęli?
- Może zniknęli wszyscy powyżej szesnastego roku życia? - Alison podeszła do wielkiego okna wychodzącego na ulicę. Przechodziła tamtędy mała grupka dzieci. Trzymały się blisko siebie i szły dość szybkim krokiem. - Są tam dzieci, zupełnie same, bez rodziców.
- Oni zniknęli. Naprawdę zniknęli. - podsumowała szeptem dziewczyna - Czyli teraz mogę cię zabić bez żadnych konsekwencji Czaaaaarli. - Na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech. 'Jesteś jedynym stworzeniem, które trzeba usunąć z powierzchni ziemi'
- To ja zabiję cię pierwszy, będę cię torturował, najpierw utnę ci język. - Charles już rozkoszował się tą perspektywą.
- To ja pierwsza cię zabiję, jesteś już trupem.
- Przestańcie! - Siostra Missy wyglądała na przerażoną.
- Nie martw się Ali, jeszcze jej nie zabiję. - odpowiedział chłopak z uśmiechem.
- W ogóle jej nie zabijesz! Jesteś cholernie przystojnym kretynem! - Dziewczyna odwróciła się na pięcie i weszła do jednego z korytarzy.
- Kłamała, nie jesteś przystojny. Wyglądasz jakby ktoś przywalił ci patelnią w twarz*. - Melissa ze stoickim spokojem ruszyła za siostrą. Znalazła ją na końcu korytarza. Znajdowali się w wielkim pomieszczeniu. Było tu wiele sztuk broni, oraz jedzenia. 'Wow' Nie była w stanie nic powiedzieć.
Po chwili dołączył do nich Charlie.
- Wow, prawie jakby się szykowała na wojnę.


* Sprężynko 'If you know what i mean.' ^^
Yep! Very Happy Powinien się nazywać sama-wiesz-jak, a nie Charlie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin