Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział V
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Czw 22:53, 22 Lis 2012    Temat postu:

[Samantha Town] Dzień 8 (31 grudnia), popołudnie - wczesny wieczór.

- Gdzie tak biegniesz? - Ced, oparty o dom znajdujący się niedaleko domu Michaela zmarszczył brwi na widok Flo, która nie obdarzywszy go ani jednym spojrzeniem, szybko poleciała dalej.
- Nie mam czasu! - krzyknęła, zostawiwszy go za sobą.
- A więc kupmy trochę! - odwrzasnął i chłopiec, którego właśnie miała zamiar minąć zamarł w bezruchu. Flossy obejrzała się i spiorunowała Cedrica wzrokiem. Niebieskowłosy poprawił czapkę uszatkę, podchodząc do niej. Bez słowa wyciągnęła w jego kierunku telefon z otwartym smsem od Heleny.
"Rynek"
- Nie jestem zbyt silny i nie zatrzymam czasu na długo - powiedział, podążając za nią.
- Boję się. Jeśli stało się coś złego, nic nie zrobię. Nie mam mocy - szepnęła, przyśpieszając kroku. - Ced, czy Elle wie?
- O czym? - zapytał nerwowo, dościgając ją. - Flo?
- Twoje oczy. Takie same jak u Anthony'ego Whitemore. Takie same jak moje - odparła po chwili, odwracając głowę.

[Samantha Town, rynek] Dzień 8, w tym samym czasie - Cedric Crevy.

- Kiedy zauważyłaś? - zapytał z uśmiechem.
- Przy pierwszym spotkaniu.
- Jesteś bystra - przyznał i poczekał na jakiekolwiek podziękowanie. Nie doczekawszy się, westchnął. - I niewychowana.
- Dziękuję.
Teraz dziękujesz?
Dotarli na plac, nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Flo przecisnęła się przez zastygłe postacie, kątek oka dostrzegając swojego byłego przyjaciela, Kaia Harta.
Co tam leży?
- Co tam leży? - zawołał, straciwszy ją z oczu. Nie otrzymawszy odpowiedzi, bezceremonialnie rozepchnął się, wywalając dwójkę nieruchomych dzieci na ziemię. Doszedłszy do klęczącej sztywno młodszej Whitemore cofnął się.
- Flossy, czy to...
- Dlaczego zawsze musi dziać się moim przyjaciołom? - zapytała cicho, łapiąc go za rękaw i spoglądając w górę. Jej oczy, tak samo jak jego zmieniające kolor, były blado-fiołkowe. Nie płacze. - Czy naprawdę nie mogę mieć w tym cholernym świecie chociaż paru bliskich osób? Nie, wszyscy umierają tak szybko...
- Flo, chodźmy stąd - powiedział słabo, odwracając wzrok od zakrwawionego ciała. Beznamiętnym spojrzeniem obrzucił zastygłe wokół nich osoby. Dzieci z różnoraką bronią, w której przeważały pistolety różnego rodzaju. Dostrzegł także leżące gdzieś niedaleko zwęglone zwłoki.
Helena posiadała moc pirokinezy - doszło do niego, gdy patrzył na trupa. - A to wystarczyło. To był tylko pretekst. Ale czym tak bardzo różni się zabijający mutant? Tyle ofiar w tych pierwszych dniach... Tyle zabitych przez zwykłych ludzi.
- Hipokryci - wycedziła Flossy, jak gdyby czytając mu w myślach. - Nie odejdę stąd, Ced. Jesteś zmęczony, włącz czas.
- Odbiło ci? Oni nas pozabijają!
- Nie ruszę się stąd - odparła twardo, wstając i stając przed ciałem. Rozejrzała się jeszcze i skrzywiła, najwyraźniej dostrzegając czyjś brak. Wystukała wiadomość i schowała telefon. Dostrzegła jego zdumiony wzrok i uniosła głowę do góry. - Najpierw ich zmiażdżę, potem nadejdzie czas na smutek.
Nie zmiażdżysz ich, Flo.
Nie mając już siły używać mocy pstryknął palcami. Zapanowała nagła cisza, przerywana od czasu do czasu zdziwionymi, czy przerażonymi okrzykami.
Tak, pojawiliśmy się na środku placu sami z siebie, czy to naprawdę aż takie dziwne?
- Na co czekacie? - zawołał jakiś chłopak z pistoletem w dłoni.
- Whitemore... - powiedział pobladły chłopiec, nie mający więcej niż dziesięciu lat.
- Ja się jej boję - odparła dziewczyna, odwracając wzrok od Flo i Ceda, stojących dokładnie przed ciałem, mających za sobą tylko pomnik George'a Freebrien'a.
- Jesteśmy takim łatwym celem, idioci. Dlaczego nie strzelacie? - zapytała beznamiętnie rudowłosa, rozpościerając ramiona. - Dziesięć punktów za strzał prosto w serce!
Co ona robi?
- Proszę, proszę, nie krępujcie się, zdobędziecie pochwały od Page - Flo splunęła na ziemię i uśmiechnęła się do dzieci.
Ced z przerażeniem patrzył jak wszyscy posiadający pistolety celują do nich i równocześnie strzelają.
Nie chcę umierać.
Spojrzał na Flossy, chcąc zobaczyć czy naprawdę odebrało jej rozum. Dostrzegł błysk w jej oczach, które w jednej chwili zrobiły się kompletnie czarne. Dostrzegł jej psychopatyczny uśmiech.
I na własne oczy zobaczył jak kule zawracają nagle, przebijając ciała stojących najbliżej.

[Samantha Town, rynek] Dzień 8, w tym samym czasie (wczesny wieczór) - Flo.

Patrzyła jak część ludzi wycofuje się z placu, zdumiona własną siłą, która nie dość że wróciła - wróciła zwiększona dziesięciokrotnie.
- Osoby bez broni mogą w spokoju opuścić plac! - zawołał Cedric, a Flo spiorunowała go wzrokiem.
- Co? Wszyscy patrzyli na jej śmierć.
- PATRZYLI - zaakcentował Ced, widząc jak dzieci uciekają w popłochu. Flossy zaśmiała się i "zrzuciła" dłonią kolumnę na próbującego wymknąć się chłopaka z nożem.
- Truskawkowy dżeeeeeemikkkk! - zaśpiewała, kręcąc się wokół własnej osi. Ścisnęła dłoń i nóż jednego z członków EL wbił mu się w ramię. - Giń, giń, GIIIIIIIŃŃŃŃŃŃ! - wrzeszczała, kręcąc się coraz szybciej. Cedric i reszta patrzyli z przerażeniem jak nóż przyśpiesza tempa, wbijając się w poszczególne części ciała chłopaka. Kalecząc go, zadając mu ból - ale jeszcze nie zabijając.
- JA NIE JESTEM OKRUTNA! - zawołała z chichotem Flossy - Więc zakończę twoje cierpienia - to powiedziawszy zatrzymała się gwałtownie i pstryknęła palcami. Chłopak spojrzał na nią, klęcząc i trzymając się za jedne z wielu krwawiących miejsc. - Żartowałam - dodała, opuszczając dłonie i patrząc jak nóż wbija mu się w oko. Uniosła ręce z powrotem i szaliki tych, którzy je mieli zacisnęły się na ich gardłach, unosząc do góry. Zaklaskała, patrząc na dziki, podniebny taniec wisielców.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedeeeeeem - zanuciła, licząc trupy.
- Flo, wystarczy - szepnął Ced, a ta spojrzała na niego pustym wzrokiem.
- Dopiero się rozkręcam - powiedziała cicho, patrząc na grupkę próującą uciec. Nieskutecznie, bo odcinała wszelkie drogi, albo sprawiała, że ich własne buty przyrastały do stóp... - MOGĘ MORDOWAĆ MAM NA TO DOKUMENTY! - wrzasnęła i zakręciła się ponownie. Szyby we wszystkich kawałeczkach pękły, rozsypując się na najdrobniejsze kawałeczki i opadając na plac.
Usłyszała jakieś wrzaski za sobą, jednak nie przejęła się tym. Wszyscy wrzeszczeli. Zwłaszcza jej pierwsza ofiara, której ręka leżała parę metrów dalej. Wrzaski za nią wzmogły się, więc mimo wszystko musiała się odwrócić i sprawdzić kto śmie przerywać jej zabawę. Spojrzała z pogardą na klęczącego we własnych wymiocinach Cedrica i uśmiechnęła złośliwie na widok biegnącej w ich stronę Mistle Page.
Mogłabym cię teraz zabić jednym skinieniem dłoni. Ale wolę nie. Ucz się na błędach, Page. NIE DOTYKAJ NIKOGO KOGO ZNAM.
- Mistle, Mistle! - zawołała, krzywiąc się, gdy ta nie zaprzestała wrzasków. Westchnęła i kiwnęła palcem, a rękawiczka Page zsunęła jej się z dłoni i zakneblowała usta. Kiwnęła ponownie i glany wykręciły się nienaturalnie - Niezdara - skomentowała Flossy, kręcąc głową z politowaniem, gdy Mis wywaliła się momentalnie.
Page spojrzała na nią wściekle, a Flo uśmiechnęła się, podchodząc bliżej.
- Wy lepsi? A kto teraz przede mną leży? - syknęła. - Oj, Mis, słodka, mała Mis, popełniłaś największy błąd swojego życia. Źle rządzisz. Spójrz, ludzie zginęli przez ciebie.
Usłyszała krótki, urwany nagle krzyk i odwróciła, by zobaczyć jak Nolan wyciąga zakrwawione ostrze z brzucha jakiegoś chłopaka z uśmiechem na ustach.
Flo wyciągnęła dłoń i pistolet upuszczony wcześniej przez dziewczynę w okularach znów przylgnął do jej dłoni. Nie miała nad nim żadnej kontroli i mogła tylko patrzeć, jak po kolei zabija trzech swoich kolegów.
- Krew jest taka piękna - mruknął Nolan, odcinając głowę kolejnej osobie.
Jestem zmęczona.
Uśmiechnęła się blado, patrząc jak jedno z dzieci unosi się do góry, próbując złapać oddech.
Utopił go.
Uwolniła Mistle machnięciem dłoni i spojrzała na nią smutno.
- Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz - zacytowała. - Lubię cię, Mis. Idź stąd.
Odwróciła się, zaciskając pięści. Westchnęła, wiedząc że wcale nie poszła i zastanawia się jak ich powstrzymać. Rozluźniła jedną dłoń i chwilę później usłyszała pisk Mistle, gdy jej dywan poderwał ją do góry i uniósł się do góry. Poleciła mu odstawić ją niedaleko.
Pora wracać do rzeczywistości, Flossy - powiedział Mad Hatter w jej głowie i poczuła pod powiekami piekące łzy. Helena jęknęła, a Flo ocierając oczy i powstrzymując się przed wybuchnięciem płaczem oparła głowę na jej zakrwawionej piersi.
- Pieprzony mutant! - usłyszała za sobą i drgnęła.
- W takim razie ty jesteś ludzką świnią - wycedził Nolan i chwilę później usłyszała wrzaski.
Uniosła głowę i przez chwilę przyglądała się wielkiemu pomnikowi George'a Freebrien'a z zamyśleniem na twarzy. Nagle poderwał się do góry i przeleciał nad ich głowami, opadając na część pięknych kamieniczek.
- Co my właśnie zrobiliśmy? - zapytała cicho.
- Zabiliście ludzi, o ile się nie mylę - odparł Kot z Cheshire, który jak zwykle pojawił się nagle przy niej.
- Heleno... - szepnęła Flossy łamiącym się głosem. - Nie możesz umrzeć! Chciałaś... Chciałaś spotkać Fernando Torresa, ty...
- Za późno - powiedział ponuro Kot. - Możesz płakać, Flossy, będzie ci łatwiej.
Flo patrzyła ze smutkiem jak Helena zamyka oczy. Wypuściła jej dłoń ze swoich i zatrzęsła się. Odwróciła się od niej, nie mogąc dłużej na to patrzeć i opuściła głowę.
- To koniec - oznajmił Nolan, klękając przy niej i obejmując ją ramieniem. Odgarnął jej przykrywające twarz rude włosy i przez chwilę przyglądał, jak toczy walkę z samą sobą.
- Czy to normalne, że jest mi tak bardzo smutno? - zapytała cicho. - Zazwyczaj... Gdy umierał ktoś mi bliski byłam taka wściekła... Że zostawia mnie i jak śmiał, jak śmieli oni wszyscy, ja... - urwała i zakryła usta dłonią.
- Kochałaś ją, to normalne... Chyba. Smutek nie jest okazaniem słabości - wymamrotał. - Jesteś tu tylko ze mną.
Flossy pokiwała głową, utkwiwszy szkliste spojrzenie w swoich dłoniach. Chwilę później, przyznawszy mu w myślach całkowitą rację wybuchnęła spazmatycznym płaczem. Nolan przycisnął ją do siebie i ukryła twarz w jego bluzie, mocząc ją całkowicie.
- To tak boli...
Nolan pogłaskał ją po włosach, a ona odsunęła się od niego dopiero po paru minutach.
- Nie chcę by umierała wśród krwi, trupów...
Brunet spojrzał w niebo z zamyśleniem. Był już zmęczony i wiedziała, że wywołanie iluzji sprawi mu niemały wysiłek. Mimo to zrobił to i po chwili z nieba zaczęły spadać czarne kwiaty.
Czarny, jej ukochany kolor.
Mnóstwo czarnych kwiatów.
Chciałabym by byłe prawdziwe - pomyślała z mocą, gdy opadały na plac i po chwili znikały.
Kolejne parę kwiatów opadły im na głowy. Flo, z początku nie zwróciwszy na to uwagi, przytuliła do siebie głowę Heleny, spoglądając w niebo.
- Niesamowite... - szepnął Nolan, trzymając w dłoniach prawdziwe kwiaty.
Flo przeniosła wzrok na niego, a potem na usiany kwiatami plac. Otworzyła usta ze zdumieniem, wstając.
- Mówiłam... - zaczęła słabo. - Mówiłam że razem będziemy niepokonani...
Ożywiłam je, tak? To... Za dużo wysiłku jak na jeden dzień.
Zatoczyła się i upadłaby, gdyby nie Nolan, który złapał ją w ostatniej chwili.
- Trzeba urządzić pogrzeb, zawiadomić Jaimego, on tak bardzo ją kochał, ale teraz, Nolan, błagam. Zabierz mnie do mojej siostry. Proszę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Czw 23:02, 22 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Czw 23:42, 22 Lis 2012    Temat postu:

[ST, róg Accel i Devein] Dzień 7 - noc

Matt nie miał pojęcia co się dzieje,w jednej chwili siedział w samochodzie a w drugiej coś nim rzuciło na asfalt. Rozejrzał się, ale przez to, że częśc latarni na ulicy została zbita przez wandali nie mógł zauważyć nic oprócz boku i świateł samochodu. Nie widział nic... ale czuł. Wiedział gdzie znajduje się człowiek, który wyrwał drzwi z samochodu i oddzielił go od przyjaciół. Spora dziura w powietrzu, w kształcie człowieka powoli szła ku niemu. Moore wstał i przygotował się na następne uderzenie. Tym razem napastnik nie będzie miał tak łatwo. W walce wręcz chłopak był pewny siebie. Matt spokojnie czekał, tymczasem uczucie dotyczące postaci się zmieniło. Już nie miała pustych rąk. Nie, to wyglądało jakby jedna z jego rąk zmieniła się w coś długiego. Kształt przyspieszył i w ułamku sekundy znalazł się w zasięgu światła latarni pod, którą stał Aerokinetyk. Długie blond włosy sprawiły, że w pierwszej chwili wziął przeciwnika za dziewczynę, jednak rysy twarzy dostrzeżone zaraz potem zdradziły tożsamość męską. Ciemne oczy, dziwnie błyszczące na zielono, patrzyły na niego w jakimś szalonym obłędzie. Matt nie miał zamiaru czekać na ofensywę przeciwnika. Zebrał powietrze i wykonał swój świdrujący cios. Prosto w twarz. Jednak jedyne co usłyszał to dźwięk tarcia o metal. Powietrze się rozproszyło a jego pięść odskoczyła od głowy chłopaka, który wyciągał do góry swoją przekształcona rękę. Zamach. Dziwne ostrze przeleciało tuż przed krtanią Matt'a. Z ledwością uniknął śmiertelnego ciosu. Odskoczył na bezpieczną odległość by przyjrzeć się dokładnie napastnikowi. Zamiast jego prawej dłoni z nadgarstka wyrastało półmetrowe ostrze miecza, z kolcami wystającymi co kilkanaście centymetrów po bokach klingi.
"Tetsuryuu-ken, PRAWDZIWY!" pomyślał Moore przełączając sie na chwilę w swój tryb otaku.
- Dobra cwaniaczku, czego chcesz?
Nie otrzymał odpowiedzi, jedynie drwiący obłąkańczy uśmiech. Kolce na klindze zaczęły się poruszać, coraz szybciej i szybciej, niczym zęby w pile łańcuchowej. Gdyby nie to, że Matt czuł swoje imię na tym ostrzu**, to pewnie padłby teraz z zachwytu.
Tymczasem Cana i Chase przyglądali sie temu z samochodu.
- Musimy mu pomóc! - powiedział chłopak.
Dziewczyna spojrzała na niego w szoku. Wiele razy miała do czynienia z silniejszymi od siebie, ale jeszcze nigdy z kimś, ko zamiast dłoni miał miecz/piłę.
- Posłuchaj, w bagażniku schowany jest karabin, musimy go jakoś wyciągnąć.
- Aaa... ale...
- Pomóż mi się do niego dostać.- powiedział Chase, w pospiechu przechodząc na tylne siedzenie***. Dostrzegł karabin pod torbami i prowiantem. Były zbyt ciężkie by je podnieść w takiej pozycji.
- Szlag, nie dostanę się do niego.- zaklął Trance. Cana, siedząca obok niego, do tej pory wyglądająca przez okno podniosła się i weszła na siedzenie.
- Gdzie to jest?
- Pod torbami, ale jak ty...- nie dokończył ponieważ gdy tylko dziewczyna włożyła rękę do bagażnika, na jego kolanach wylądował czternastokilowy karabin Hecate II.
- Jak ty...- Chase przypomniał sobie o tym, jak Matt wspominał o tym, że Cana ma zdolność.- Teleportacja!
- Rób co musisz!
Trance powrócił na przednie siedzenia, oparł się o drzwi po stronie kierowcy, nogi rozstawił szeroko, jedną kładąc i mocno wciskając z fotel pasażera. Przystawił do oka lunetę karabinu, wspartego na siedzisku przed nim. Teraz musiał czekać aż cel znajdzie się w odpowiednim miejscu. Mógł tylko mieć nadzieję, że Matt naprowadzi tamtego chłopaka.
Aerokinetyk wciąż robiąc uniki przed zabójczym mieczem/piłą czekał na odpowiedni moment do ataku. Podejrzewał, że najbardziej odsłonięte punkty ciała jego przeciwnika są zasłonięte metalem, tak jak jego twarz. Potrzebował więc jakiegoś ataku, który pozwoliłby mu mimo osłony przeciwnika zadać mu obrażenia. Musiał ogłuszyć go by kupić przyjaciołom czas na ucieczkę. Oświeciło go. Powtórzy to. Musi. Tuż po kolejnym uniku przed ostrzem nieznajomego zanurkował do przodu. wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, wycelowaną w brzuch mieczorękiego. Jednak jego dłoń nigdy nie dotknęła celu. Powietrze, które do tej pory koncentrował w garści wybuchło i niczym młot uderzyło w przeciwnika. Blondyn przeleciał jakieś 4 metry po czym padł na ziemię. Kaszląc niczym gruźlik powoli się podniósł.
Matt jednak już szykował kolejny atak. Tym razem najmocniejszy jaki miał.
- Dobra dupku, chcesz się bawić w Fairy Tail? To masz...
Blondyn spojrzał na niego nie rozumiejąc.
- TENRYUU NO!- wykrzyknął Moore, po czym zaczerpnął tyle powietrza w płuca ile tylko dał radę.- HOUKOU****!
Wraz z jego ostatnim krzykiem olbrzymi słup wirującego powietrza, które go ryk zmieszał się z głosem Moore'a, przypominając smoczy ryk, wydłużał się, uderzając w mieczorękiego i posyłając go na ścianę jednego z domów. Jednak mimo tak mocnego uderzenia obcy - sunąc plecami po ścianie - podniósł się.
- To jakiś potwór.- Matt nie dowierzał temu co pokazywały mu jego własne oczy. Zastanawiał się, czy pokonanie go jest w ogóle możliwe.
Rozmyślania przerwał mu huk wystrzału. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się głowa "potwora" teraz znajdowała się tylko ciemna plama na ścianie. Bezwładne ciało opadło w śnieg. Moore spojrzał w kierunku samochodu, gdzie zauważył Chase'a siedzącego w dziwnej pozycji, trzymającego między nogami Hecate. Jego twarz była zimna i bez emocji, zupełnie jak u prawdziwego snajpera. Matt podbiegł szybko do auta, wsiadł, zapiął pasy i ruszyli w kierunku ośrodka turystycznego, tak jak wczesniej zaplanował z Chasem.

* Tetsuryuu-ken - jap. Miecz Smoka Żelaza, broń/zaklęcie używane przez Gajeel'a Redfox - Zabójcę Smoków Żelaza, bohatera mangi i anime pt. "Fairy Tail".
** Wzięło się od powiedzenia "Na tej kuli jest wypisane twoje imię." co oznacza, że broń (nabój) ma przynieść śmierć temu, przeciw komu jest używana.
*** Rodzice Matt'a jeżdżą vanem.
**** Ryk Smoka Niebios, co wygląda o [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Pią 15:21, 23 Lis 2012    Temat postu:

[Dom Flo i Elle] Dzień 8, wczesny wieczór

- Tak, podpaliłam go, wiesz? Nie mam zielonego pojęcia, jak to zrobiłam. - wzięła głęboki wdech, po czym przysunęła się bliżej Theo i położyła swoją głowę na jego kolanach. - Ale cholernie mi się podobało. - wyszczerzyła się.
Nagle usłyszeli ciche kroki w przedpokoju. Christelle zeskoczyła z kanapy i spojrzała pytającym wzrokiem na przyjaciela. Theo pokręcił powoli głową i przyłożył palec do ust. Dziewczyna podeszła bliżej drzwi, opierając się tym samym o ścianę. Spuściła wzrok i zauważyła zbliżający się cień. Podniosła prawą rękę, przygotowując się na atak. Jednak chwilę później w salonie pojawiła się Flo, która upadła na kolana i wybuchła głośnym płaczem.
- Flo? - podeszła do siostry, uklękła obok niej i uniosła palcem jej spuszczoną głowę. - Flo, co się stało?
Rudowłosa zakryła zapłakaną twarz dłońmi, a jej ciałem przeszedł spazmatyczny dreszcz.
- FLO! FLO, DO CHOLERY, POWIEDZ MI, CO SIĘ STAŁO! - krzyknęła na cały głos.
Do pokoju wszedł Nolan, który zaczął ze współczuciem przyglądać się Flossy. Elle szarpnęła siostrę, która otarła łzy i pomału wstała.
- Elle... - zaczęła, pociągając nosem. - Helena nie żyje. - ponownie wybuchnęła płaczem, tym razem przytulając się do brązowowłosej.
Ale...
Christelle otworzyła szeroko oczy i zaczęła nerwowo rozglądać się po pokoju.
- Mistle. - szepnęła, po czym odsunęła się od bliźniaczki. - To jej wina. Ta jej cholerna chęć władzy. Ekipa ludzi. To przez nią Helena zginęła. To jej wina, to jej wina, to jej wina... - powtarzała bez końca.
- Elle, uspokój się. - powiedział Theo, lecz dziewczyna nie zwracała uwagi na jego słowa.
Opadła ciężko na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Poczuła, jak po jej policzkach spływają łzy.
Zabiję ją.
Gwałtownie wstała i wybiegła z domu, nie zważając na wołania Flossy. Szybkim krokiem przemierzała ulice, czując, jak bardzo kręci jej się w głowie. Nagle ciemność została odpędzona przez pomarańczowy kolor ognia. Pierwszy dom, drugi dom, trzeci, czwarty, ósmy. Usłyszała krzyki. Zaśmiała się nerwowo, po czym wybuchła głośnym płaczem. Zaczęła biec, a wszystko wokół trawił ogień.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 15:22, 23 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 16:01, 23 Lis 2012    Temat postu:

[Samantha Town] Dzień 8, wczesny wieczór.

Chłopak spojrzał to na czarne kwiaty to na Flossy, którą ledwo trzymał. Uśmiechnął się delikatnie i przetarł zasychającą już krew z twarzy.
Zamordowałeś ludzi. Własnymi rękami. Wiesz na co się piszesz?!
Zignorował głos, pomógł dziewczynie wstać, przytrzymując ją i dając oparcie.
"Flo, już nie będzie pogrzebu. Flo, ona nie żyje wśród tych ciał. Flo, do jutra powstanie tu wielki dół na ciała z wyrytym na kamieniu napisem 'OFIARY ATAKU MUTANTÓW'. Flo, musimy uciec. Flo..."
- Zabierz mnie do mojej siostry. - usłyszał ponownie.
- Dobrze. - odpowiedział z trudem i ruszył przed siebie podtrzymując ją.
"Jestem zmęczony..."
Zachwiał się delikatnie i w tej samej chwili usłyszał strzały.
Raz, dwa, trzy...
Rudowłosa ruchem słabej dłoni zatrzymała pociski, które opadły na ziemię.
- Uciekaj Flo. - warknął. - Znajdź Elle. Mam, plan. Później was..
Przeciwnik strzelił do chłopaka trafiając w jego nogę.
- Załatwię go. - powiedziała rudowłosa.
- Jesteś za słaba! IDŹ! - wrzasnął patrząc jak przeciwnik ponownie uniósł pistolet celując na początek w Flossy, a potem w głowę bruneta.
Brielle szybkim krokiem pobiegła w stronę Vane Road, a Knight ruszył w stronę przeciwnika na Accel.
Czy on przypadkiem nie był pomarańczą? - zapytał głos.
Brunet sięgnął po swój paralizator. Padł strzał i przeciwnik na szczęście spudłował. Knight trzęsącą się ręką nałożył na paralizator kartridża wiedząc, że nie zdąży podbiec do wroga przed kolejnym strzałem.
Przeciwnik ponownie wystrzelił trafiając kulą w ramię po czym mutant wystrzelił z paralizatora elektrodami, które wbiły się Peter'owi w ubrania i poraziły prądem o sile ponad 70 tysięcy watów. Knight zaśmiał się diabelnie patrząc jak nastolatek pada bezwładnie na ziemię. Ruszył w stronę sparaliżowanego z obłąkanym wzrokiem i schował katanę do saya, a paralizator do kieszeni wyciągając z niej scyzoryk. Stanął nad Jacobson'em i splunął mu na twarz przy okazji uderzając go nogą w brzuch.
Hej, czy to nie ten gościu z przystani, którego poszczułeś królikiem?
Maveth uśmiechnął się jak szaleniec łapiąc napastnika za koszulkę i podciągając go nad ziemię. Spojrzał na jego zrozpaczone oczy.
"Wyglądają jak oczy mojej siostry..."
- Czy ty właśnie próbowałeś zabić mnie i moją przyjaciółkę? - zapytał z względnym spokojem podchodząc coraz bliżej ściany pobliskiego budynku. - Czy ty właśnie próbowałeś zabić MNIE?!
Chłopak potrząsnął Peterem i rzucił go na ścianę domu patrząc jak krew spływa mu z głowy. Poczuł napływającą euforie z obserwowania twarzy chłopaka wykrzywiającej się z bólu.
- Dlaczego mi nie odpowiadasz?! - wrzasnął kopiąc chłopaka w twarz.
"Nie mówi?"
- Kto ci kazał mnie zabić?! No gadaj! Należysz do nich?!
Zaśmiał się zakrywając twarz dłońmi. Przez dłuższą chwilę nie mógł odzyskać nad sobą kontroli i śmiał się oraz krzyczał na zmianę.
Gorzej z tobą...
Podniósł głowę nagle spoglądając na Petera z nienawiścią. Sięgnął po scyzoryk, który wcześniej mu wypadł. Jednym ruchem przejechał ostrzem po szyi nastolatka śmiejąc się spazmatycznie. Z ust umierającego chłopaka wydostał się strumień krwi z bąbelkami, które pękały cicho. Wzrok Jacobson'a zaczął powoli tracić ostrość.
- Nie, nie, nie! Nie zdechniesz jeszcze! Nie pozwalam! Musze ci jeszcze pokazać piekło przed śmiercią, słyszysz?!
Chłopak dotknął umierającego i wrzucił do jego umysłu nowe iluzje. Fiołkowe niebo stało się żółte i zanieczyszczone, a chmury stały się wyjątkowo brudne. Drzewa były wysuszone i sękate, resztki trawy zmieniły się niczym w muliste podłoże, śnieg stał się tak brudny, że nikt nie pomyślałby o tym, że kiedyś był śnieżnobiały. Budynki zaczęły się wykrzywiać i deformować w groteskowe budowle. Dwójka ludzi zmieniła się w szkaradne i zdeformowane stwory. Gdzieś obok zapłonęły drzewa i odległe, zamazane potwory zaczęły wrzeszczeć przerażająco.
Oczy chłopaka całkowicie straciły blask. Zaśmiał się chowając zakrwawiony scyzoryk i ponownie wyciągnął katanę. Dwa razy musiał uderzyć ostrzem w kręgi szyjne chłopaka by głowa całkowicie odpadła od ciała. Niebieskooki złapał odciętą głowę za czarne włosy i odrzucił spory kawałek od reszty ciała. Prychnął i wytarł dłonie o śnieg, a potem schował ostrze i ponownie roztarł krew, która wystrzeliła mu na twarz.
Zamordowałeś kolejną osobę. Morderca. Słyszysz głosy, widzisz potwory oraz wszędzie spiski... A on po prostu wyszedł z domu, zobaczył dwie zakrwawione i niebezpieczne osoby więc się bronił. A ty go zabiłeś.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę domu Elle. Odczuł wielkie zmęczenie i mimo niechęci pozbył się wszystkich iluzji. Nawet tej, która udawała, że ma normalną temperaturę.
"40 stopni... 40 stopni... Za dwa tygodnie mój mózg całkowicie się upiecze. Za tydzień całkowicie zwariuję... Ciekawe czy do tego czasu poprawią się stosunki między E:, a mutantami..."
Po minucie szybkiego marszu dotarł do domu bliźniaczek i zobaczył wybiegającą na dwór Whitemore.
"Nie da rady. Nie z Mis i ludźmi. Nie zabiją jej. Wiem to..."
Usiadł na podłodze obok płaczącej Flossy, która chwilę wcześniej znowu opadła i przytulił się do niej.
- Już będzie dobrze. Mam plan. wszystko będzie dobrze. - powiedział. - Elle niedługo wróci. Może będzie ranna, ale żywa. Wtedy pogadamy o ucieczce. Wszystko będzie dobrze.
Załkał pod nosem i pocałował Flossy w czoło.
"Nienawidzę tego pieprzonego świata." - pomyślał ze smutkiem.

____
Tak, zabiłam postać Rexa. Fuck yea!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 22:24, 23 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 17:22, 23 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 8, wczesny wieczór
Lily i Jeffrey siedzieli na plaży przez cały dzień. Rzadko kiedy się do siebie odzywali, analizowali sytuację po swojemu, myśląc o wszystkim, co się stało.
Kiedy usłyszeli pierwsze krzyki, Lily zerwała się z miejsca, ale po kilku strzałach Jeff chwycił ją za łokieć, powstrzymując od ruszenia na miejsce zdarzenia.
- I tak nie możesz im pomóc. Tu jest bezpieczniej - powiedział.
Lily zacisnęła usta w wąską linijkę. Zastanawiała się co się dzieje, miała nadzieję, że to tylko kolejny krótki konflikt, że nie ucierpi więcej niż jedna osoba: chciała od razu pójść zobaczyć, czy nie może się przydać, czy nie może pomóc rannym, sprowadzić pomocy, cokolwiek. Nienawidziła bezczynności w takich sytuacjach.
Kiedy jednak usłyszała kolejne krzyki, nie wiedziała co ma robić.
- Ja... muszę...
- Nic nie musisz - uciął Jeffrey.
"Co tam się dzieje?!" - pomyślała gorączkowo.
Ta myśl wywołała lawinę urywanych wizji, śmierci kolejnych osób, obrazów uśmiechającej się Flossy, kiedy uśmiercała kolejne osoby, Nolana celującego w dzieciaki, zgrzyty karabinów, przeładowywanie broni, desperackie próby obrony tych bez mocy.
Każde ujęcie wydawało się tak realistyczne, jakby stała tam z nimi, przyjmowała na siebie każdą kulę.
- Boże... - szepnęła.
Wstrząsnął nią spazmatyczny szloch.
- Co się dzieje? - zapytał Jeffrey - Lily!
Krzyknęła, widząc kolejne padające trupy.
"DOŚĆ!"
Wizje nadal się pojawiały, stale, na krótko, na bieżąco relacjonując jej wydarzenia z pola bitwy.
- Rzeź, Jeff - szepnęła, łkając - To się dzieje.
- Chodzi mi o to, czy dobrze się czujesz? Czemu płaczesz?
Spadające kwiaty.
- Nie, nie czuję się dobrze! - wrzasnęła.
Ogień.
Ktoś stojący na przystani zauważył ich, posyłając w ich stronę kilka strzałów. Pocisk leciał prosto w stronę Lily - Jeffrey z niesamowitą szybkością pociągnął ją ku sobie, tak, że kula ominęła jej głowę o kilka centymetrów.
- Jak ty... - zaczęła, ale przerwała jej kolejna wizja. Jeff skaczący z dachu, Jeff biegnący po lodzie, Jeff pewnie poruszający się w ciemności... - Ty też?...
- "Też"? - uniósł brew.
Odwróciła wzrok. Doskonale wiedział, co to oznacza.
- Tym bardziej nie jesteśmy bezpieczni. Nie czekajmy do jutra, wyjedźmy teraz - powiedział.
Lily uderzyła moc jego słów. Uświadomiła sobie, że z jednej strony grozi jej niebezpieczeństwo ze strony Ekipy Ludzi, z drugiej - mutantów, którzy nie wiedzieli, że jest taka jak oni.
"Cholera"
- Musimy zdobyć jakiś samochód. Miasto... się pali - jęknęła.
- Tu niedaleko jest parking, tak?
- Tak, zaraz za przystanią.
Zaczęli szybkim krokiem iść w stronę parkingu. Jeffrey wybrał czarnego jeepa z niesamowicie wysokim podwoziem - z wyćwiczoną precyzją wybił okno po stronie kierowcy i majstrując przy kabelkach, odpalił auto bez kluczyka.
Lily niepewnie wsiadła na przednie siedzenie pasażera, wspinając się po dużej oponie. Szybko zapięła pasy. Jeffrey zrobił to tak sprawnie jak ona. Wiedziała, że umie kierować samochodem bardzo dobrze - ona sama też trochę nauczyła się tego podczas ucieczki do Portland, ale jej umiejętności ograniczały się do jechania prosto z prędkością 50 km/h, bez wpadania na słupy.
- Zatrzymasz się, gdybym widziała kogoś znajomego, kto potrzebowałby pomocy, prawda? - spytała niepewnie.
- Jasne - odparł beznamiętnie.
Przełknęła ślinę. Wiedziała, że śmigające po ulicach auto, prowadzone przez doświadczonego - co prawda w małym stopniu, ale jednak - kierowcę, przykuje zainteresowanie. Miała nadzieję, że to zainteresowanie ograniczy się do patrzenia, a nie strzelania w okna jeepa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Pią 17:25, 23 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 19:47, 23 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 8 (31 grudnia), wieczór

- Masakra w Sylwestra - chichotała Mistle, zeskakując z dywanu, który odleciał prawdopodobnie z powrotem do Flo.
Accel Road płonęła. Page wpadła do domu, odpychając Jima i idąc prosto do gabinetu ojca, gdzie ukryła własną broń. Przewiesiła przez plecy karabin, a za pasek shurikenów wsadziła Browninga z zapasem amunicji.
Odruchowo spojrzała na ściany. Jej ojczym był zapalonym kolekcjonerem broni. Wspięła się na komodę, wyszarpując z ozdobnego panelu boazerii kord w pochwie. Przytoczyła go do uda.
W oddali zawyła syrena i Mistle wybiegając i drugi raz odpychając Jima uśmiechnęła się do siebie. Jej przejęcie władzy jednak coś dało. Dzieciaki były na posterunkach. Jednak byli gotowi pomóc.
Wyszła na ulicę, gdzie panował totalny chaos. Zdumiona obserwowała, jak wiele normalnych poparło mutantów - zatrważająca ilość rodzeństwa, rodziny i przyjaciół obróciła się przeciwko Ekipie Ludzi. Wciąż jednak nie dość dużo. Kilkunastu pomniejszych mutantów o istnieniu których Mistle nie miała pojęcia ujawniło swe moce - w powietrzu śmigały parzące kule światła, jakiś chłopak paraliżował na kilkanaście sekund każdego, kogo dotknął, tak, że dookoła niego stał istny krąg zamrożonych w powietrzu dzieciaków.
Kiedy ją rozpoznali, natychmiast pozostawili pomniejsze grupki, rozwijając się w tyralierę na ulicy. Płonął hotel, zaledwie tylko dzieciaki z remizy ugasiły Accel Road.
Ekipa Ludzi stanęła u boku Mistle. Dziewczyna przywołała gestem Percy'ego, na twarzy którego malowała się dziwna determinacja.
Na ulicę wjechał Jeep, a Mistle uniosła Browninga. Przez szybę mignęły jej jasne włosy Lily, kiedy kierowca próbował wykręcić tak, by nikogo nie przejechać.
- NIE STRZELAĆ! - wrzasnęła, bo EL już unosiła broń. - NIE ATAKOWAĆ!
Wystrzeliła, kiedy jeden z mutantów próbował przebić opony. Padł martwy.
"Zabiłam człowieka".
To przerwało impas między jedną grupą a drugą. Mis szybko oceniła sytuację. Dzieciaki biegały chaotycznie po mieście, część budynków płonęła, a z nieba wciąż padały czarne kwiaty. Dziękując Bogu za swą oburęczność, Page przełożyła kord do lewej ręki, a Browninga do drugiej.
Dwie grupy starły się ze sobą, niezdarnie przepychając się i strzelając na oślep. "Zero strategii. Czy oni naprawdę nie grają w gry wideo?!".
- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! - wrzasnęła na całe gardło, wbijając kord w gardło jakiejś dziewczyny. Splunęła krwią i opadła na kolana, charcząc i krztusząc się. Dobiła ją strzałem w potylicę. Brnęła dalej, wirując, tnąc i strzelając. Syknęła, kiedy kula światła uderzyła ją w ramię, zostawiając na skórze rozległe oparzenie.
Nagle powietrze przeciął świst. Szyby kilku okolicznych domów rozsypały się w drobny mak. Mis zawyła i upadła na kolana.
- Bryce - jęknęła. - Bryce...
Ekipa Ludzi tarzała się po topniejącym pod wpływem płomieni śniegu, trzymając się za głowę. Ból wywołany falą uderzeniową potwornego dźwięku była nie do zniesienia. Mis poczuła kopnięcie w żołądek.
- Co ty wyprawiasz?! - wysyczał Bryce. Nie dał jej wstać, przygwożdżając do ziemi kolejną falą.
"Najlepsi przyjaciele, hę?".
W tym momencie zza zakrętu wypadł jeep, ślizgając się po topniejącym śniegu. To na moment zdezorientowało Bryce'a, który rozluźnił audiokinetyczny chwyt.
Mis poderwała się i cięła na ukos przez twarz chłopaka. Pale zawył, kiedy trysnęła krew. Rana nie była zbyt głęboka, a już na pewno nie śmiertelna. "Ot, piękna blizna wojenna".
Oddaliła się pospiesznie, krzykami kierując swoją grupę z dala od płonącego hotelu, niedaleko swojego domu.
Wtedy zobaczyła ją idącą przez trupy i między płonącą ulicą, słabą i bladą, słaniającą się na nogach.
- ANN, NIE! - krzyknęła, podbiegając do siostrzyczki i biorąc ją w ramiona.
- Boli - jęknęła Ann, pokazując jej przestrzelone ramię. Upływ krwi sprawił, że zamglił się jej wzrok. - Chciałam... zobaczyć czy żyjesz. B-byłam... to niedaleko domu... tylko kilka kroków..
- Nie - szepnęła, tuląc ją rozpaczliwie do siebie. "Nienienienienienienienie!!!
Chora na białaczkę nie może umrzeć przez postrzał!"

Wsadziła puginał do pochwy i bez trudu uniosła Ann. Po policzku spłynęła jej łza. Otarła ją niecierpliwie o rękaw płaszcza.
- Mistle! - odwróciła się i wybuchnęła histerycznym śmiechem.
- Co? - warknął Jim.
- Co za melodramatyzm - parsknęła śmiechem. - Przystojny nastolatek z rozwianymi włosami biegnie przez płonące miasto z karabinem w ręku, a spod nóg rozpryskuje mu krew.
- Faktycznie, boki zrywać - odebrał od niej Ann i oboje ruszyli w kierunku szpitala, gdzie zdążało też kilka innych osób - wszyscy nieśli lub wlekli rannych przyjaciół.
- Idź - mruknął James beznamiętnie. - Masz... misję.
- Umrze - szepnęła Mis, ale zawróciła, zmagając się ze łzami cisnącymi się do oczu.
Z powrotem ruszyła w wir walki, obracając się z gracją, strzelając i wymachując kordem. Zadawała śmiertelne ciosy, znacząc swoją trasę krwią ofiar i zwolennikami mutantów podrygującymi w agonii.
Nic nie było w stanie jej powstrzymać.
Dotarła w pobliże posterunku policyjnego. Wpadła tam jak burza, otwierając celę, której dzielnie pilnowali jacyś chłopcy. Rozpoznali ją i ze zdziwieniem obserwowali, jak z kupy broni wyciąga pistolet sygnałowy i flarę. Zerknęła na zegarek. Dochodziła 11.
- HAPPY NEW YEAR! - zawyła, wystrzelając sypiący iskrami pocisk pionowo w górę, gdzie wybuchnął, odbiwszy się od kopuły.

[Szpital] W tym samym czasie - James "Jim" Bloomwood

Wpadł przez wahadłowe drzwi do przychodni, mijając kilka dziewczyn z niegroźnymi poparzeniami i chłopaka plującego krwią oraz małego chłopczyka z siostrą, przekonaną, że jest rybą. "Nolan!".
- Ratujcie ją - wyjąkał do jakiejś niebieskowłosej dziewczyny z nabazgranym na za dużym kitlu imieniem BEVERLY.
- Imię?
- Jim Bloomwood. A to Ann. Też Bloomwood - wyjąkał. "PO CO WAM TO!? PO CO WAM DURNE FORUMULARZE! ONA UMIERA!"
- Musimy racjonować leki - syknęła Bev, kładąc dziewczynkę na kozetce i ściągając jej kurtkę, na co mała zareagowała wybuchem płaczu. - Notujemy kto i kiedy. Ten mały się tym zajmuje, inaczej nie może pomóc, jest za mały.
Rzeczywiście, w kącie siedział chłopczyk z notatnikiem, oszalale notując coś w schludnych rubryczkach i od czasu do czasu sprawdzając coś na długiej liście odręcznie wypisanych nazw.
- Co się stało?
- Wybiegła z domu sprawdzić co z moją siostrą - mówił, mechanicznie podając Beverly gaziki. Ann dostała jakiś zastrzyk i natychmiast przestała płakać, przymykając oczy. - Poszedłem za nią, ale wszędzie był ogień i kule i... i ona dostała.
- Wszystko będzie dobrze - uspokoiła go, z zimną krwią wyciągając szczypcami kulę. - Będzie żyć.
"Dziękuję".
W amoku nie dosłyszał, jak Beverly dodała:
- ...chyba.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Pią 19:47, 23 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 21:00, 23 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 8, wieczór - Jeffrey
Prowadził jeepa, cały czas przeklinając pod nosem.
- Myślałam, że potrafisz lepiej prowadzić - skwitowała Lily, szukając czegoś w schowku.
Jechał, próbując nie rozjechać żadnego dzieciaka. To głównie na ulicach toczyła się walka - przejechał praktycznie przez środek zbiegowiska. Ktoś próbował do nich strzelać, ale na szczęście Mistle w miarę szybko się z tym uporała. "Ciekawe czemu? Czyżby przez Lily?" W dodatku nikt nie dbał o zwleczenie na bok trupów, więc samochód co jakiś czas podskakiwał.
"Gdyby tego było mało, WSZĘDZIE jest ten cholerny śnieg!"
Widział, jak Wilkes się męczy. Co chwila przymykała oczy, jakby patrzyła na coś, czego on nie może zobaczyć. Nawet nie wiedział jaką właściwie ma... moc. Co jakiś czas instruowała go w którą stronę jechać, omijając większe, uzbrojone grupki.
- Umiem prowadzić - wycedził - Jadąc w normalnym ruchu drogowym, nie podczas jakiejś jebanej bitwy!
Nie skomentowała tego. Dalej grzebała w schowku, aż w końcu wyciągnęła mapę.
- Nie wiem jaki teren otacza bariera - stwierdziła.
- Gdzie właściwie jedziemy?
- Daleko stąd - mruknęła, ledwo dosłyszalnie. Zastanowiła się przez chwilę, odpowiedziała dopiero po kilku minutach - Do ośrodka wypoczynkowego przy jeziorze. Chyba jeszcze mieści się pod kopułą.
- Czemu akurat tam? Jak właściwie mam tam dojechać?
Lily prześledziła mapę, wodząc palcem po odgałęzieniach dróg.
- Ot tak. Mam przeczucie, że to dobre miejsce. Coś się tam zdarzy.
"Więc lepiej, żebyśmy się trzymali od niego z daleka"
- Musisz jechać główną cały czas prosto - poinstruowała - A później skręcić, ale dopiero za przecięciem tor kolejowych z drogą.
Kiwnął głową. "Teraz powinno być prosto, na drogach nie będzie dzieciaków"
Wyjeżdżali z miasta, kiedy Lily krzyknęła:
- Zatrzymaj się!
"Nie zamierzam"
- Po co?
- Zobacz, tam jest mała dziewczynka! Postrzelą ją, jeśli jej nie zabierzemy... Ma może pięć lat, pewnie się zgubiła...
- Gówno mnie to obchodzi, niech ktoś inny się nią zajmie. To nie nasza sprawa, Lil.
Przyspieszył wystarczająco, by nie zdążyła wysiąść.
- A teraz siedź grzecznie, bo czeka nas jeszcze kawałek drogi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 22:06, 23 Lis 2012    Temat postu:

[Dom sióstr Whitemore] Dzień 8 (31 grudnia), przed 10.

Chłopak spojrzał przez okno na pole walki. Od wojny spowodowanej zamordowaniem Heleny siedział u sióstr czekając na dalszy przebieg akcji. Został zmuszony do zawołania Vincenta i Billie z wyspy. Westchnął przyglądając się Billie, która co jakiś czas łapała się za serce, pluła krwią lub zmieniała wyraz twarzy jakby ktoś zadawał jej wielki ból.
Jednak Nolan wiedział, że zadają jej wielki ból. Każda śmierć mutanta w pewnym stopniu uszkadzała ją samą. Chłopak sapnął wypijając kolejny napój energetyczny.
- Kiedy zamierzasz im pomóc? - zapytał Vincent, który wyglądał już lepiej niż przy ostatnim spotkaniu.
- Ja ciągle pomagam. - odpowiedział. - Dobra, pora uratować te pieprzone miasto.
Powoli przeszedł do salonu podając Stormy energetyk i uśmiechając się.
- Lepiej?
Pokiwała głową. Zauważył, że jej oczy znowu zmieniają kolor.
- Nienawidzę ich. - szepnęła.
Brunet zgodził się z nią w myślach i spojrzał przez okno ciągle patrząc na swoje czarne kwiatki.
"Dużo bym dał gdyby to były cegły. Albo kowadła. Jebut jebut Ekipo Świnek."
- W domu mojego ojca jest dużo broni. Większość znajduje się pod klapą na której stoi akwarium z rekinem. Jeśli weźmiemy stamtąd broń i z całego domu to powinno w miarę starczyć dla mutantów bez mocy ofensywnych.
Rudowłosa spojrzała na niego wstając.
- Dywan! - powiedziała Flo przyzywając go do siebie.
Knight uśmiechnął się delikatnie i spojrzał na Theo, Vincenta i Billie.
- Lecimy z wami?
Brunet skrzywił się spojrzał na ciągle słabą Flossy.
- Nie da rady. Tylko Billie. - odpowiedział sztucznie. - Wy idźcie walczyć. Wierzę w was.
Knight wsiadł na dywan i za nim Billie. Whitemore z trudem uniosła ich do góry i wylecieli przez drzwi wzbijając się wyżej.
- Malone obok strzelnicy! Mój ojciec zajmował się z zawodu bronią, więc powinniśmy tam trochę tego znaleźć. Tylko nie nadużywaj mocy, dobrze? Będę potem potrzebował i twojej mocy i mojej. Tej bitwy już nie wygramy, ale potem zgnieciemy ich niczym robale!
Brunet wydał z siebie swój obłąkany śmiech, a dywan zaczął lecieć coraz niżej aż reszcie wleciał do domu aż do piwnicy. Grupka spojrzała na duże akwarium z rekinem.
"Pusio!"
Chłopak złapał w dłońmi krótsze krawędzie akwarium i zaczął pomału je przesuwać.
- Pomóc? - zapytała Brie.
Pokręcił głową i po minucie odsunął całe akwarium podnosząc właz. Pierwsze co zobaczył to były resztki cukierków, których Vincent nie zdążył zabrać na wyspę. Pod nimi znajdowała się broń ojca. Uśmiechnął się.
- Pakuj na dywan Bill! Ja lecę do gabinetu. - wrzasnął i pobiegł do kolejnych pokojów.
"Broń, broń, broń!"
Knight zaczął zabierać całą znalezioną broń z gabinetu. Nawet nie pozwolił by scyzoryki zostawały. Wreszcie znalazł szablę ojca z jelecem typu francuskiego, którą potrzebował.
"Dzięki ci ojcze za to, że masz w swoim durnym domku szablę, którą wystarczy trzymać w jednej ręce, a nie dwóch jak katana! O dzięki ci!"
Chwycił ostrze wymachując nim z uśmiechem.
"Tyle lat nauki nie pójdzie w las, o nie!"
Dopiero wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że swoi w zakrwawionych ubraniach, a obok niego znajduje się szafa. Bez chwili zastanowienia otworzył nią i wybrał jakiś [link widoczny dla zalogowanych] ojca. Przebrał się i niedbale zrzucił stare ubrania na ziemię.
"Pff, co ja układać będę jak na dworze giną ludzie."
Do kieszeni schował swój scyzoryk, paralizator, a przez plecy przewiesił katanę. Szablę schował do pochwy i podtrzymał rapciami do pasa. Dopiero wtedy zauważył napis na głowni W imię Boga za naszą i waszą wolność. Wyskoczył z pomieszczenia wraz z znalezioną bronią cały w skowronkach. Gdy wpadł do piwnicy zauważył ładny stosik broni wśród której znalazły się noże kuchenne, młotki, młotki do mięsa, wałki kuchenne, piły, gwoździarki, łopaty, siekiery, gwoździe, cztery megafony, widelce i wiele innych rzeczy, które źle używane można uznać za broń. Zaśmiał się i usiadł obok Flo i padniętej Billie rzucając na stosik resztę.
- Przebrałeś się. - zauważyła wciąż smutna Flossy.
Chłopak na chwilę przypomniał sobie o ranach postrzałowych na nodze i ramieniu. Odetchnął z ulgą wiedząc, że ma to zabandażowane i nic mu się nie stało.
Dywan ponownie wzbił się w powietrze i skierował się w środek bitwy. Właściwie bitwa rozgrywała się wszędzie, ale według bruneta środek znajdował się w centrum rynku. Właśnie tam polecieli. Ktoś sprawił, że zrobiły się fajerwerki jak to nazwał Nolan. Gdy dywan zawisł nad placem Nolan przytulił się do Brielle.
- Chyba tutaj kończy się moja podróż. Będziesz nam zrzucać broń co jakiś czas, dobra? - zapytał nie czekając na odpowiedź. - Jakby coś było nie tak to wpadaj do mnie na dół, ale proszę, nie rób tego bez powodu. Nie chcę i ciebie tracić.
Flossy pokiwała głową rozumiejąc o co mu chodzi.
- Billie, chyba skaczemy. - powiedział podchodząc do rogu dywanu. - Będziemy w kontakcie!
Brunet wraz z dziewczyną skoczyli na dół z wysokości dobrych sześciu metrów. Knight prawie od razu wstał i spojrzał na toczącą się bitwę. Wśród mutantów panowała prawdziwa anarchia jeśli chodziło o walkę.
- Pamiętasz co ci mówiłem wcześniej, Billie? Znajdź Vincenta i wyszukuj mutantów przekazując im moją wiadomość. Po północy, jasne? Za klubem Wushu. - powtórzył Billie znaną już jej wiadomość.
- Dobrze. - odpowiedziała cicho. - Trzymaj się i nie daj się zabić.
Brunet prychnął.
"JA i śmierć?!"
- I nawzajem Bill. - odpowiedział kierując się w stronę środka placu.
Kilka metrów nad nim wisiał dywan. Brunet uśmiechnął się gdy z dywanu zaczął spadać megafon. Maveth złapał go i przyłożył do ust.
- Mutanci! - wrzasnął z całą mocą. - Osoby z mocą ofensywną niech atakują ludzi bez zbędnej broni! Reszto, walczcie najlepiej jak możecie z jak najmniejszą grupą przeciwników! Czekajcie na broń i informatorkę! Mówił to wam Nolan Knight, jeden z dwóch przewodniczących Ekipy Mutantów!
Kilka par oczu spojrzało na niego. Niektórzy z nienawiścią, a drudzy z pewnego rodzaju wdzięcznością.
"Mistle, pierwszego dnia powiedziałem, że przez pięć dni aż do puff będę dobrym człowiekiem dla wszystkich..."
Uśmiechnął się odrzucając megafon i wyciągając szablę. Właśnie w tej chwili jakiś chłopak ruszył w jego stronę.
"Od urodzin obietnica przestała działać. Od dziś oficjalnie jestem tym złym."
Z powagą wyciągnął szablę przed siebie.
- W imię Boga... - odczytał na szabli.
Przeciwnik podbiegł bliżej niego spodziewając się ataku ze strony Knighta, który w umyśle chłopaka znajdował się o kilka metrów w lewo od miejsca gdzie naprawdę stał.
- ... za naszą... - sapnął widząc, że przeciwnik bije jego iluzje.
Brunet skoczył na lewo wbijając ostrze w brzuch chłopaka, który zaczął potwornie krzyczeć.
- ... i waszą....
Oczy przeciwnika całkowicie straciły blask. Drake odczuł wielką ogarniającą go euforię i siłę. Wiedział, że on i Flossy mają po trzy kreski i moją robić wiele rzeczy. Jednak postanowił odstawić na dzień dzisiejszy eksperymenty z mocą. Wiedział, że jeszcze jej nie nadużył i trochę potrwa nim zacznie się 'wyczerpywać'. W jego nowym planie wyzwolenia mutantów pojawił się cień szaleństwa i nadużycia mocy.
"Bez szaleństwa nie ma zabawy."
Przypomniał sobie o trupie na jego szabli.
"Trupy jakoś szybko tracą moje zainteresowanie... To pewnie dlatego, że już nie krzyczą. A krzyki są takie urocze..."
Wyjął z ciała ostrze i trup chłopaka padł na ziemię. Niebieskooki uniósł zakrwawioną szablę nad głowę, a z nieba dalej spadały czarne kwiaty.
- ...WOLNOŚĆ!!! - wrzasnął tym samym rozpoczynając swój udział w najkrwawszej walce.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 22:32, 23 Lis 2012, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Sob 1:19, 24 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 8, wczesna noc

- O której mnie to czeka? - zapytał Michael, wbijając wzrok w Jack'a. Tamten spojrzał na zegarek i przygryzł wargę, spoglądając z niepokojem na kuzyna.
- Jest 10:25. Masz niecałe trzy godziny.
Blondyn wyłącznie kiwnął głową i stanął przed drzwiami mieszkania.
- Żegnam się teraz, bo nie wiem czy się jeszcze spotkamy - sięgnął do kieszeni, sprawdzając amunicje. Miał może 20 pocisków. Załadował dwa pierwsze do znalezionej w pośpiechu dubeltówki. Zatrzymał się przy drzwiach i już miał coś dodać, ale się rozmyślił.
Jego rozpaczliwy uśmiech był ostatnią rzeczą, jaką zobaczyli.
Już po chwili biegł wzdłuż Accel Road. Mógł być pewien tylko dwóch rzeczy: miasto się paliło i wszystkim wokoło odbiło. Mógł tylko biec i mieć nadzieje, że nikt go nie zabije.
Chciałem być neutralny. Dobry żart!
W tej samej chwili dostrzegł go pierwszy z ludzi Mistle. Umazany krwią i sadzą chłopak wycelował w jego stronę broń. Michael zareagował instynktownie i padł na ziemie, tocząc się w stronę kubła na śmieci. Gdy tylko ucichł dźwięk wystrzałów w biegu powalił chłopaka,lufą strzelby. Dla pewności trzasnął go jeszcze w tył głowy i pobiegł dalej.
Zatrzymał się dopiero przy rannym pięciolatku. Niewiele myśląc wziął go na ramiona i ruszył w stronę szpitala.
Debile! Debile! Debile! Po co im ten spór!?
Tym razem wolał chować się między uliczkami. Samemu mógł jeszcze zareagować, ale nie z balastem w postaci bachora ze złamaną nogą.
- Słyszysz mnie parszywy dzieciaku?! Za chwilę będziemy w szpitalu! - wrzasnął jęczącemu dzieciakowi do ucha.
Wzrok mu się rozmazał i potknął się na kamieniu, spektakularnie padając na glebę. Ręce drżały mu tak, że nie mógł podnieść chłopca.
Wszędzie widział te cholerne białe plamy. Nie miał pojęcia jak długo klęczał przed dzieciakiem.
Czym prędzej otrząsnął się z odrętwienia i przytulił płaczącego dzieciaka.
- Jak masz na imię mały? - zapytał, rozglądając się na wszystkie strony. Dalej nie mógł skupić wzroku, jednak po konturach otoczenia mógł odgadnąć, że znajduje się w parku na Usagi Street.
- Ja jestem Mike.
Chłopiec szepnął pod nosem coś w rodzaju "Thomas", czy też "Tom". Następnie odwzajemnił uścisk mutanta i odparł już głośniej:
- Chcę do mamy.
- Wszyscy chcą - skłamał West, wbijając wzrok w w dym. Powoli podniósł się i zmierzwił czuprynę Toma, czy też Thomasa. - Bądź odważny. Za chwilę będziemy w szpitalu i ból zniknie.
A wcześniej nastawią ci nogę, co będzie k**ewsko bolało.
Chłopak uczepił się jego kurtki, co mógł skomentować wyłącznie westchnieniem. Już nie biegł, a powoli szedł przed siebie, dopóki nie stanął przed komisariatem.
Widział stąd dwie grupy dzieciaków. Tych z bronią, i tych do których celowano.
EL, k*rwa jego mać!
Na czele mutantów stał góra 12-letni blondyn, który wyglądał jakby wcale nie chciał tu się znajdować. Co wcale nie dziwiło Westa.
I wtedy Michael usłyszał swoje nazwisko. Nie zdążył zareagować, gdy kula przeszyła jego ramię i trafiła w szyję Toma. Blondyn odruchowo złapał się za ramię, wypuszczając z rąk dzieciaka.
Wbił wzrok w już prawie martwe ciało. Strzelec zdrętwiał, najwidoczniej zszokowany obecnością dziecka.
Michael nie słyszał już huków wystrzałów, syku płomieni czy krzyków dzieciaków. Echo pechowego wystrzału zaczęło ustępować miejsca przeciągłemu pulsującemu dźwiękowi, który rozbrzmiewał coraz głośniej w głowie Michaela.
Po raz pierwszy w życiu tak mocno zacisnął zęby ze złości. Miał gdzieś wszystko co go otaczało. Chciał tylko jednego.
Zabić
Ruszył sprintem w stronę członków EL, uruchamiając przy tym moc. Ubranie na jego ciele zaczęło się rozdzierać, a chodnik pękał wokół niego.
Gdy tylko zbliżył się na odległość dwóch metrów do najbliższego dzieciaka, ciało tamtego zaczęło dosłownie pleśnieć. Niczym zepsuta kiełbasa. Już po chwili leżał martwy, w ogóle nie przypominając istoty żywej. Drugiego złapał za twarz, co znacznie przyśpieszyło proces.
Byli w zbyt zwartym szyku, co ułatwiało mu sprawę.
Wszelka broń topiła lub łamała im się w dłoniach. Zresztą byli zbyt zajęci swoim rozkładem, zanim ich mózgi nie zamieniły się w wodnistą papkę.
Michael odchylił głowę do tyłu i wrzasnął na całe gardło, wyjąc do księżyca niczym wilk. Po chwili opuścił ręce, pozostając w tej samej pozycji na lekko ugiętych kolanach.
Utkwił wściekły wzrok w grupie mutantów, która stała w pewnej odległości od zwłok wokół Westa. Nie odnalazł wśród nich ani Flossy, ani Elle, ani Nolana.
Usiadł na ziemi i ukrył twarz w dłoniach.
Właśnie dlatego nie chciałem się przyłączyć Flossy. Nie jestem jak ty, Nolan czy Elle. Nie potrafię od tak zabić i nic nie czuć.
Aby się uspokoić, czym prędzej zapalił papierosa. Wtedy podszedł do niego 12-letni blondyn.
- Dzięki. Uratowałeś nam życie - odparł tamten. West spojrzał na resztę odmieńców. Każdy był w jakiś sposób ranny. Mike mógł się założyć, że blondynek zebrał tych, którzy potrzebowali pomocy.
West wypuścił dym z płuc i zgromił tamtego wzrokiem.
- Nie dziękuj mi. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem. Ja po prostu... zabiłem ludzi - odparł, spoglądając posępnie na szpital.
EL pewnie chciało pozbawić mutantów możliwości dostania się do szpitala. Szumowiny.
Wyjął telefon i spojrzał na zegarek. Próbował się podnieść, ale wtedy poczuł dojmujący ból w ramieniu. Szybko oddarł kawałek koszulki, która i tak już się w połowie popruła, i owinął go wokół rany.
- Nigdy nie dziękuj mi za zabicie kogoś, ... - urwał, nie wiedząc jak tamtego nazwać.
- Vincent.
- Vince - Michael podniósł się i otrzepał. Następnie wyrzucił na wpół wypalonego papierosa i zacisnął dłonie w pieści. - Nie możemy tak tu stać. Prędzej czy później ktoś tu przyjdzie.
Dwie godziny do północy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 1:30, 24 Lis 2012    Temat postu:

[Ośrodek] Dzień 8 - późny wieczór

Po wczorajszej walce i bardzo szybkim dojeździe do ośrodka nad jeziorem Abyss, cały następny dzień Matt i przyjaciele spędzili na odpoczynku i wypakowywaniu się. Aerokinetyk przespał prawie cały dzień wyczerpany nerwowo wczorajsza potyczką.
Teraz siedział na ciśnieniowym zbiorniku z wodą i patrzył na ciemne góry Helldore. Zastanawiał się jak to możliwe, że doszło do tego wszystkiego, zastanawiał się jak teraz wygląda sytuacja w mieście, zastanawiał sie nad wieloma rzeczami. Medytacja przynosiła mu ukojenie. Zaczął powtarzać wyćwiczone mantry Quigong.
W pewnym momencie usłyszał szum. Szum jaki wytwarza auto jadące z dużą prędkością. Spojrzał na drogę prowadzącą od strony gór. Faktycznie zauważył na niej parę lamp samochodowych.
"Nie powinienem ryzykować, mogą być uciekinierami jak my, albo zwiadem szukającym innych uzdolnionych."
Wyciągnął z kieszeni nocną lunetę do Hecate i spojrzał przez nią na zbliżający sie pojazd. Mimo specjalnej soczewki nie był w stanie zobaczyć kto jedzie, jednak teraz miał pewność, że to tylko jedno auto. Musi zatrzymać samochód niedaleko obozu.
"Jak zatrzymać samochód bez niszczenia go?"
Zaczął intensywnie myśleć aż wpadł na odpowiednią ideę.
" Azot, czterowartościowy, stanowi około 70% powietrza. Uporządkuj."
Całkowita koncentracja na przestrzeni między bramą ośrodka a samochodem, nieubłaganie zbliżającym się do celu. Nagle z boków samochodu zaczęły lecieć iskry. Azot uporządkowany niczym węgiel w diamencie stworzył ściany równie twarde co w węglowym minerale*. Ciągle się zacieśniające, niczym lej zaczęły hamować pojazd. Gdy już się zatrzymał, Matt zeskoczył z wieży, przestał utrzymywać ściany i popędził w kierunku przybyłych.

__________________________
*Czysto teoretyczne założenie, zapytam się o to swojej chemiczki przy najbliższej okazji czy tak by się stało. Wiem, że w przyrodzie jest to niemożliwe, ponieważ Azot nie może znaleźć się w odpowiednich warunkach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Sob 1:43, 24 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:54, 24 Lis 2012    Temat postu:

[Ośrodek] Dzień 8, późny wieczór
Lily przymknęła powieki, próbując zapomnieć o wszystkim co widziała. Była tylko biernym obserwatorem, nawet nie znajdowała się na miejscu zdarzenia, ale to, że wizje wymknęły jej się spod kontroli, nie mogła ich zatrzymać ani poukładać, podziałało na nią wystarczająco.
- Cholera! - usłyszała.
Znów otworzyła oczy, odpędzając kolejne strzępki wizji.
- Co się stało? - spytała Jeffreya - Czemu zahamowałeś?
- W tym właśnie problem. Nie zahamowałem.
Mogłaby sprawdzić, co spowodowało hamowanie, ale nie miała siły ani ochoty. Nie zamierzała wywołać kolejnego kłębka niezrozumiałych obrazów.
- Złom - mruknął pod nosem - Zresztą nieważne i tak już jesteśmy na miejscu.
Lily kiwnęła głową. W końcu kilka metrów przed nimi znajdowała się brama ośrodka.
Odpięli pasy i już sięgali rękami do klamek, kiedy Jeffrey powiedział:
- Poczekaj. Ktoś idzie.
Zastygła w miejscu. Widziała niewyraźną sylwetkę poruszającą się w mroku, ale nic poza tym. Jeff widocznie doskonale widział potencjalnego wroga.
- Masz jakąś broń? Cokolwiek? - spytał - Samochód nie ruszy.
Wilkes sięgnęła do torebki, którą położyła obok nóg i nieśmiało wyjęła z niej pistolet od Mis.
Chłopak nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Bierzesz pistolet na wyjście na plażę?! - syknął - Myślałem, że brzydzisz się przemocą.
Popatrzyła na niego z miną nigdy-nie-wiesz-co-kobieta-nosi-w-torebce.
- Myślałam, że pytałeś o broń - odparowała - Wzięłam go na wszelki wypadek.
- Ekhem, umiesz go używać?
Kiwnęła głową.
- Przygotuj się.
"I tak nie byłabym w stanie nikogo zranić. Mimo tego wszystkiego co się tutaj dzieje"
Nie minęły dwie minuty, kiedy chłopaka z ośrodka oświetliły światła samochodu. Znała go z miasta, ale tylko z widzenia. Chyba chodził do Washington.
Chłopak podszedł do samochodu i zapukał w okno. Jeffrey z ociąganiem otworzył drzwi. Lily uniosła pistolet, celując w chłopaka.
- Nie radziłbym - stwierdził. Mimo tego, jak mocno Lily ściskała kolbę, pistolet wypadł jej z ręki. "Kolejny mutant?"
- Bez nerwów, kolego - zaczął Jeffrey - Zdaje się, że jesteśmy po tej samej stronie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 16:15, 24 Lis 2012    Temat postu:

[Miasto, w pobliżu rynku] Dzień 8, godzina 23.

Chłopak skrzywił się spoglądając na zegar wiszący na ścianie ratusza. Wybiła 23. Nolan pokręcił głową z niesmakiem i zwrócił uwagę na to, że ciągle trzyma głowę jakiegoś trupa. Uniósł ją przed swoje oczy próbując sobie przypomnieć co to za ofiara.
"Długowłosa blondynka. Ciekawe jakie miała oczy."
Pogładził ręką zakrwawiony policzek dziewczyny.
- Byłabyś piękną kobietą gdybyś nie była martwa.
Odrzucił głowę kawałek dalej i rozejrzał się po mieście. Jedna ulica ciągle płonęła, a reszta była zniszczona. Mutanci w miarę dawali sobie radę. Czasami gdy był w pobliżu to pomagał sojusznikom w walce. Raz zaatakowała go siedmioosobowa grupa Ludzi. Knight kilka razy oberwał ostrzami, ale iluzją zmienił swoje położenie. Dzięki temu przeciwnicy otoczyli iluzję dookoła i zaczęli w nią strzelać i rzucać nożami sami się przy tym zabijając. Chłopak od jakiegoś czasu przestał cieszyć się trupami. Kilka minut wcześniej Flossy odleciała na swoim postrzelonym dywanie i przyłączyła się do walki.
Maveth prychnął i spojrzał na zbliżającą się w jego stronę dziewczynę z pistoletem. Uśmiechnął się i z niechęcią spojrzał dziewczynie w oczy wyciągając katanę. Szatynka zaczęła w niego celować. Prychnął i 'zniknął' jej pistolet. Po prostu ukrył do iluzją. Dziewczyna wrzasnęła i odrzuciła dłonie w taki sposób, że pistolet upadł na ziemię będąc dalej dla niej niewidzialnym. Wyciągnęła z kieszeni jakieś ostrze. Chłopak nie był pewny co to jest, ale równie szybko je zniknął. Ponownie je wypuściła i zrobiła przerażoną minę. Nolan z uśmiechem skoczył do przodu i przyśpieszył. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć i spróbowała uciec. Na marne. Chłopak nachylił się i machnięciem ostrza przeciął jej nogę. Szatynka upadła łapiąc się za krwawiącą nogę. Dopiero wtedy Drake zauważył, że znalazł się przy płonącej Accel Road. Wyszczerzył się przecinając jej kolejną nogę i patrząc jak upływa jej krew.
- Przestań! ZOSTAW MNIE PIEPRZONY MUTANCIE! EL ci tego nie zapomni! TROLL!
Chłopak delikatnie uniósł głowę z dumą i docisnął jej głowę do trawy butem.
- Morda świnio. Ludzka Świnio. Jesteś tylko workiem krwi, kości i bebechów na tej bitwie. Bebechy tu, bebechy tam! Bebechy i głową są wszędzie! Jeśli odetnę ci głowę to nikt jej nie dopasuje do ciała. Nikt ci nie zrobi osobnego pogrzebu opłakując cię. nikt nie spojrzy z politowaniem na twoje zmasakrowane zwłoki!
Nolan z uśmiechem kopnął ją w głowę i schował katanę. Z uśmiechem ruszył w stronę ognia i zwęglonych zwłok.
- Zostawił mnie. - odetchnęła z ulgą.
Chłopak kucnął przy zwęglonych zwłokach i wydał z siebie rechot. Pociągnął trupa za dłoń z całej siły cztery razy po czym odciął całe ramię kataną. Chwycił je w dłonie i wrócił do swojej ofiary z psychicznym uśmiechem.
- Ja i zostawienie takiej miłej i ładnej dziewczyny? - zaśmiał się. - Nigdy w życiu kochana.
Rzucił szatynce przed głowę odcięte zwęglone ramie i spojrzał na jej twarz, która zaczęła robić się zielonkawa.
- Jak się nazywasz? - zapytał ze spokojem.
- Aina. - jęknęła zasłaniając dłonią usta.
Chłopak kucnął naprzeciw dziewczyny, a zwęglonej ręki śmiejąc się.
- Jeśli zjesz tą rękę to dam ci spokój. Odejdę i nie tknę cię już dziś. Jeśli jednak tego nie zrobisz to będę zmuszony odciąć ci głowę.
Jesteś psychiczny. - usłyszał.
- Wiem jak tu się żyje. Dostajecie takie małe zasoby... Biedni jesteście. Dlatego zjedz mięsko.
Dziewczyna pokręciła głową, a Nolan ponownie się zaśmiał.
- A ty myślisz, że z czego się robi nuggetsy w McDonaldzie? Bierze się rozjechane zwierzątka, amputowane kończyny i martwe płody. I się mieli i mieelii. Potem dodaje się barwniki, przyprawy i inne rzeczy do poprawienia smaku. Mechanicznie kształtuje się formę nuggets'a, dodaje się panierkę i przewozi się do Mac'a i smaży się i smażyy. Aino, to tylko białko! Co ci szkodzi odrobina szaleństwa i kanibalizmu?
Knight spojrzał na zieloną twarz dziewczyny, która zwymiotowała na trawę. Pokręcił głową z niesmakiem i przysunął jej ramię.
- Żryj. Zmienię to nawet w mega duże udko z kurczaka z KFC. - powiedział.
Aina zaczęła płakać i z trudem wyciągnęła dłoń w stronę mięsa, które wyglądało jak śmieciowe żarci z KFC. Z trudem odgryzła kawałek ludzkiego mięsa. Gdy je połknęła, brunet wstał i spojrzał na nią z dumą.
- Brawo Aino. Daruję ci życie, ale powiadam, że z takimi obrażeniami więcej niż dwa dni nie przeżyjesz. - odpowiedział odchodząc.
Po przejściu kilku metrów usłyszał jak Aina płacze i krzyczy. Uśmiechnął się szeroko i skierował się w stronę szpitala. Po minięciu Malone i swojego domu znalazł się pod szpitalem gdzie zastał Westa, Vincenta i kilku rannych mutantów. Właśnie zamierzali wejść do szpitala mijając trupy.
- NO CHYBA WAS POSRAŁO! - wrzasnął zwracając na siebie uwagę.
Pary oczu spojrzało na niego, a on powoli podszedł do grupki z złością wypisaną na twarzy.
- Vincent, ty skończony debilu. Czy ty właśnie próbowałeś zostawić MUTANTÓW w szpitalu pełnym LUDZI?! Czy ty właśnie próbowałeś ich PORZUCIĆ?! - wrzasnął trzęsąc blondynem.
- Hej, hej, uspokój się. - usłyszał i spojrzał groźnym wzrokiem na Westa.
- O, siemka Weścik. Widzę, że jednak dobrze wybrałeś stronę. Zabiłeś ludzi? - zapytał patrząc na trupy. - Oh, wow, uroczo.
Knight puścił Vincenta i spojrzał na grupę rannych mutantów.
- Nie wiem co ten debil wam powiedział, ale zawracamy na zachód. Gdy dotrzemy na miejsce to zabiorę rannych do mojego domu. Mam tam leki i mini szpital. - powiedział ze sztuczną troską. - Poprowadź ich Vince. Znajdź też Billie i Flo, jasne?
Nolan odwrócił się na pięcie i ruszył pomału w stronę zachodu.
"Jeszcze trzydzieści minut."
Kątem oka spojrzał na smutnego Westa. Uśmiechnął się delikatnie.
- Wiesz West, chyba nawet cię lubię. Chciałbyś iść ze mną pomordować ludzi? Zanim nasi ranni mutanci się doturlają to minie trochę czasu, a lepiej pozbyć się zbędnych ludzi na wschodzie i północy miasta.
Blondyn spojrzał na niego gniewnie.
- Nie będę zabijał. - powiedział poważnie.
- Dobra. W takim radzie będziesz osłaniał mnie mocno raniąc napastników, a ja ich dobiję, zgoda?
Mike pokręcił głową i spojrzał na piętnastolatka.
- Nie zamierzam.
- West, mówię na serio. Nie musisz mordować. Wystarczy, że zranisz ludzi, a ja ich dobiję. Wiesz... kilka minut temu zrozumiałem dlaczego jest mi tak bardzo żal trupów. Chyba ich oczy mnie trochę smucą, West. Dlatego najlepiej je wydłubać ostrzem i dopiero wtedy ich zabić. to chyba pomaga.
Nolan chwycił blondyna za rękę i odciągnął od reszty grupy.
- Nie potrafię zabijać ludzi do cholery! Ty i Flo jesteście psychiczni. Normalnie odczuwa się do tego emocje! To żyjące istoty.
Niebieskooki pokiwał mu głową.
- Do wczoraj nie miałem na swoim koncie nikogo. Nikogo nie zabiłem świadome i własnymi rękami. Aż do dziś. West, i ty się tego nauczysz. Nie teraz czas na łzy. My wszyscy musimy uciec.
Chwilę panowała cisza przerywana odległymi krzykami. Brunet sięgnął po papierosa i zapalił go podając jeszcze jednego Westowi.
- Gdzie zamierzasz ich wszystkich zabrać?
Uśmiechnął się i spojrzał na kolegę ze spokojem.
- Tajemnica. Powiem ci tylko, że zbierzemy się wszyscy na zachodzie, na granicy miasta. Wtedy wszyscy z trzecią i druga kreską spróbują zablokować dojście do nas ludziom w mieście. Gdy powstanie już mur z mocy, wy uciekniecie, a ja was zniknę iluzją. Postaram się zostać jak najdłużej aż dojdziecie do elektrowni wiatrowej. Jeśli wszystko co zrobią mutanci, jak ściana ognia Elle, latające narzędzia Flo i twoje zniszczone hmm bronie się popsują i EL wybiegnie to wtedy spróbuję ich zatrzymać. Flo znajdzie to o co ja prosiłem na terenie elektrowni i zabierze mutantów w bezpieczne miejsce. Jeśli moce wytrzymają to ucieknę i może zdążę z wami się ewakuować. Jeśli nie to Goodbye cruel world. Choćby było zabawnie.
West spojrzał na niego zdziwiony, a brunet zgasił papierosa i rzucił na ziemię.
- West, możemy zostać przyjaciółmi? W sumie chyba nie mam przyjaciół i nawet Matt uciekł nie mówiąc mi o tym... W sumie nie wie, że żyję... To trochę dziwne, ale nie chcę mieć cię za wroga mimo, że tego nie pamiętasz.
Nolan w jednej chwili zobaczył jak w ich stronę nadlatuje pocisk i odskoczył wyciągając szablę oraz rzucił paralizator Westowi.
- Trzym. Biorę tego mniejszego z pałką policyjną i tego z karabinem. - powiedział spoglądając na zbliżającą się czteroosobową grupę ludzi.

*dziesięć minut później*

Knight sapnął odcinając głowę kolejnemu trupowi. Spojrzał na wystraszonego Michaele, który schował twarz w dłoniach. Podszedł do niego i szybkim ruchem przybił mu żółwika w twarz zakrytą dłońmi.
- Nolan, do cholery, czucia nie masz czy jak?! - wrzasnął West.
- Taaa. A żebyś wiedział. Nie czuję bólu ani temperatur. Do tego mam gorączkę, ale chyba trochę spadła mi z zimna. Do tego mordowanie ludzi mnie nie rusza zapewne dlatego, że straciłem moją rodzinkę i chyba właśnie poznaję prawdziwego siebie. Zabawne, prawda? A teraz przybij tego cholernego żółwika, bo się pogniewam i chodźmy nad granicę, a dokładnie na Schorel Avenue i Taylor Road tam za Wushu. - powiedział ruszając w stronę zajezdni tramwajowej.
West mimo wszystko przybił mu żółwika i ruszyli dalej.
- Jak wygląda znikanie? Po północy jakoś znikam... - zaczął West.
- Na początku czujesz się przerażony i niczym zahipnotyzowany patrzysz w kusiciela.Potem robisz co chcesz. Odmówisz i żyjesz dalej. Jeśli się zgodzisz to znikasz stąd i albo trafiasz za barierę żywy, albo martwy. Gaia jest kosmitą, więc... Myślałem, że zje promieniowanie w komórkach, ale tego nie robi. Czuję, że Celty, moja siostra bliźniaczka, żyje. Nie wiem West, ale trzymaj się. - powiedział cicho.
Podniósł rękę zauważając grupę mutantów, a wśród nich Flo.
- Radziłbym się trzymać. Flo chyba zbyt dobrze nie kieruje. - szepnął. - Siema Brielle! Grupa rannych zaraz do nas przyjdzie.
Chłopak wyrwał do przodu spoglądając na zegarek.
"17 minut do północy"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Sob 16:35, 24 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 16:38, 24 Lis 2012    Temat postu:

[Klify] Dzień 8, noc.

Podeszła bliżej krawędzi klifu i spojrzała w niebo, z którego spadały czarne kwiaty. Wyciągnęła prawą dłoń przed siebie i chwilę później leżał na niej jeden z kwiatów. Delikatnie dotknęła go ustami, po czym rzuciła w ocean. Objęła się rękoma i lekko uśmiechnęła, przywołując w myślach twarz Heleny.
- Szczęśliwego Nowego Roku. - mruknęła, oglądając, jak kwiaty po kolei zaczynają się palić. Nie płonęły do końca, lecz spadały aż do samej ziemi, tworząc małe ogniste kule.
Elle spojrzała na swoje stopy, dopiero teraz orientując się, że ma na nich swoje kapcie, które nosiła w domu. Przewróciła oczami i wzięła głęboki wdech, aby później wybuchnąć głośnym śmiechem. Wyciągnęła telefon z kieszeni i szybko wystukała wiadomość do Flossy.
,,Happy New Year!
P.S. Ładne fajerwerki?''

Po wysłaniu schowała komórkę z powrotem do kieszeni spodni. Opadła ciężko na kolana i rozpostarła ręce. Wiatr energicznie bawił się jej włosami, które raz po raz przykrywały nastolatce twarz. Zamknęła oczy, gdy nagle poczuła na swoich ramionach czyjeś dłonie. Wzdrygnęła się i szybko odwróciła głowę, widząc uśmiechniętego Cedrica.
- Wystraszyłeś mnie.
Wstała i przeniosła swój wzrok na ocean.
- Nie byłem pewien, który moment jest najodpowiedniejszy na to, aby uświadomić cię, że jestem niedaleko. - zaśmiał się pod nosem.
- Śledziłeś mnie.
Niebieskowłosy westchnął.
- Kolejny zarzut? - Elle pokręciła głową, mając nadzieję, że Crevy to zauważył.
- Helena nie żyje.
Zapadła długa cisza, podczas której dało się słyszeć tylko szum wody, dobiegający z dołu. Whitemore spojrzała na chłopaka, który wykrzywił swoje usta w dziwnym grymasie.
- Przykro mi. - szepnął, po czym podszedł do Christelle i objął ją prawą ręką. - A teraz muszę cię opierdzielić. Dlaczego chodzisz w środku zimy w samym swetrze, co?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, zapominając o tym, co najprawdopodobniej dzieje się teraz w mieście.
- Teraz jest mi zdecydowanie cieplej.
Razem obserwowali spadające ''ogniste'' kwiaty, które w kontakcie z ziemią zamieniały się w proch.
- Nieźle. - mruknął Ced. - Pozwól, że teraz ja coś ci pokażę.
Nagle kwiaty zawisły w powietrzu, jakby były przywiązane do niewidzialnych nitek.* Poczuła delikatne szarpnięcie, po czym zorientowała się, że chłopak chce ją zabrać do Samatha Town.



* moc Cedrica


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 14:53, 25 Lis 2012, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 21:39, 24 Lis 2012    Temat postu:

[Ośrodek] Dzień 8 - późny wieczór/noc

Matt biegł w stronę auta najszybciej jak potrafił. Być może pasażerowie jeszcze się nie zorientowali, że samochód był tylko ściśnięty i teraz mógł normalnie jechać. Gdy już widział auto, całkowicie skoncentrował się na otoczeniu. Musiał wiedzieć, czy nikt nie ukrył się w lesie naokoło drogi. Gdy się upewnił o swoim bezpieczeństwie podszedł do auta i zapukał w szybę od strony kierowcy. Drzwi powoli otworzył jakiś nieznany Matt'owi chłopak. Za nim siedziała dziewczyna, którą Moore skądś kojarzył. Celowała do niego z pistoletu.
- Nie radziłbym.-powiedział na głos. Niezauważalnie włożył kciuk pod palec wskazujący po czym "strzelił" co wywołało ruch powietrza. Mały "pocisk" wybił dziewczynie broń z rąk.
- Bez nerwów, kolego - zaczął kierowca - Zdaje się, że jesteśmy po tej samej stronie.
- O tym zdecyduję, gdy będę miał pewność, że nie próbujecie mnie zabić.- znacząco spojrzał na blondynkę.- Odpal samochód i jedźcie do ośrodka.
- Chyba go zepsułeś.
- Wątpię, tylko go trochę ścisnąłem.- zbagatelizował Matt, tymczasem nieznajomy spróbował odpalić silnik, który - o dziwo - faktycznie zapalił.- Spotkamy się na miejscu, nie próbujcie żadnych sztuczek, bo kredyt zaufania jaki wam dałem może się wyczerpać.
Powiedział to ostrzej niż zamierzał, ale ostatnie wydarzenia wprowadziły zmiany w jego patrzeniu na innych ludzi. Mistle zawiodła go, robiąc to co robi. Flo okazała się morderczynią i Elle tak samo. Nikt nie wiedział gdzie jest Nolan, chodziły pogłoski, że nie żyje. Nawet Chase okazał się inny niż był kiedyś. Minęło dopiero 8 dni a świat bez dorosłych zamienił się w piekło, nad którym nikt nie trzyma pieczy. Moore zastanawiał się, czy Bóg widzi co tu sie dzieje i czy jest w stanie interweniować. A może ta bariera o której mówi się w mieście i jego odcina? Nieważne, musi być ostrożny, im mniej ludzi o nim wiedzą tym lepiej. Informacja za informację. Sam zdecyduje co są warte wiadomości o nim.
- Jak masz zamiar nas dogonić? - zapytał chłopak prowadzący samochód.
- Powinieneś raczej zapytać, czy nie będę na was czekał zbyt długo.- odparł Matt biorąc rozbieg i wyskakując* (dzięki swojej mocy) wybił się dośc wysoko by doszybować do Ośrodka.

*15 minut potem*

Wszyscy siedzieli na stołówce ośrodka. Chase, Matt i Cana wybrali jeden ze stołów i usiedli przy nim, wskazując nowoprzybyłym by zrobili to samo.
- No więc, mam nadzieję, że odpowiecie na nasze pytania. Ciekawi mni, jak wygląda sytuacja w mieście. Powód waszego przybycia tu zapewne z niej wynika.

* O mniej więcej [link widoczny dla zalogowanych] i [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 0:00, 25 Lis 2012    Temat postu:

[Ośrodek] Dzień 8, noc
- No więc, mam nadzieję, że odpowiecie na nasze pytania. Ciekawi mnie, jak wygląda sytuacja w mieście. Powód waszego przybycia tu zapewne z niej wynika.
Lily wymieniła spojrzenie z Jeffreyem.
- Taak - odparł z ociąganiem Jeff - Trochę się tam działo... dzisiaj.
- "Trochę" to mało powiedziane! - wtrąciła się Lily - To była, może nawet dalej jest, masakra. Wolę nawet nie myśleć ile osób zginęło...
Głos jej się załamał, przed oczami przemknęły jej kolejne obrazy trupów.
"Weź się w garść!"
- Jaka masakra? - spytała dziewczyna z czerwonymi włosami i zirytowaną miną - Powiedz coś więcej.
- Ekipa Ludzi kontra mutanci.
- Kontra Ekipa Mutantów - sprostował Jeffrey.
- Tak po prostu zaczęli się zabijać? - dopytywał się chłopak, którego znała ze szkoły. "Chase, czy jak mu tam..."
- To chyba... - przed oczami Lily śmigały kolejne strzępki obrazów. Nienawidziła tego uczucia - Ktoś z EL zabił mutantkę, która przyjaźniła się z Flossy Whitemore, więc Flossy zabiła... ich, a potem dołączyli się do tego inni.
- Część miasta stoi w ogniu. Jest mnóstwo rannych, co najmniej kilkanaście trupów, konflikt niesamowicie się zaostrzył... Mutanci są silniejsi, ale jest ich mniej. Prawdopodobnie przegrają. Pewnie wypędzą ich z miasta, albo urządzą wielką egzekucję - dodał Jeffrey.
Na chwilę zapanowała cisza.
- Też jesteście... odmieńcami, tak? - spytał chłopak, który zatrzymał ich samochód.
- Inaczej by nas tu nie było - stwierdziła Lily. Wiedziała, że za tym pytaniem kryje się inne: Jakie macie moce? - Pewnie to tylko kwestia czasu, jeśli poznamy nasze... wzajemne zdolności, o ile pozwolicie nam tutaj zostać. Prościej byłoby powiedzieć to sobie od razu, nie sądzicie? My odpowiedzieliśmy na wasze pytania, więc mówcie pierwsi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Nie 0:07, 25 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin