Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:34, 25 Maj 2012    Temat postu:

[GV - przedszkole] Dzień 4, około południa - Tony

Tony długo nie wytrzymał wśród wiecznie marudzących dzieciaków. Mimo ogromnych starań Hayley, nawet kilka minut w przedszkolu doprowadzało go do szału. Lily nadawała się do tej pracy. Sama jeszcze była nierozgarniętym dzieciakiem i z bachorami udawało jej się świetnie dogadać. Jednak on tu nie pasował. Dlatego więc wyszedł zaraz po Effy, biorąc Bandi'ego na spacer, co ruda złośliwie skomentowała.
- Ten pies potrzebuje jedzenia, a nie spacerów. Chcecie zrobić z niego sportowca? Zakładam, że pewnie nie wrócisz przed...
Nie dokończyła, bo drzwi za Tony'm już się zamykały. Chłopak odetchnął z ulgą i gwiżdżąc na psa udał się prosto przed siebie. Zapoznał się już trochę z miastem, więc wiedział jak dojść z placu do przedszkola, czy też do komisariatu. Wyjął paczkę papierosów dopiero gdy był jakieś sto metrów od przedszkola. Nie chciał, by siostra wiedziała, że pali. I tak kiedyś się dowie, ale na razie nie musi.

[GV] Dzień 4, po południu - Effy

Effy szła z tyłu wsłuchując się w myśli Nerine. Jej plan był prosty i dosyć przekonujący. Na dodatek informacja o porwaniu Deb była prawdziwa. Effy bardziej zastanawiała się nad tym z kim udała się do Michaeltown. To musiał być ktoś, kto był w Grantville, pomimo zakazu. Olśniło ją.
"Dan" - przez przypadek wysłała myśl Nerine.
- Co? - dziewczyna rozejrzała się dookoła.
- Nikt nic nie mówił. - mruknął Chantal.
Zapadło milczenie. W głowie Neri jednak kotłowały się myśli na temat sprzeczki z Effy.
Moc była moją osobistą sprawą. Ty też byś mi nie powiedziała, gdybyś się nie wydała na początku. - usłyszała ciemnowłosa.
"Wiem o tym i masz rację. Na twoim miejscu też bym się nie ujawniała. Nie chodzi mi jednak o samą moc, ale o to co zrobiłaś tym dzieciakom..."
Daj spokój, jak niby inaczej mamy nad nimi zapanować? Ktoś musi ponieść karę, ktoś musi cierpieć. Zawsze tak jest. Myślisz, że nie mam wyrzutów sumienia po tym wszystkim co się działo na placu? Po tym jak Kage odciął dzieciakowi palce? Jestem tylko jedną z marionetek. To wszystko gra.
"Nie podoba mi się to. Ale nie mam teraz wyboru. Nie mogę stąd wyjechać, bo i tak nie mam gdzie się podziać. Nie chcę się z tobą kłócić. Zakończmy to głupie milczenie. Zgoda?"

Neri leciutko się uśmiechnęła i skinęła głową.
- Ogień! - rozległ się nagle wrzask Chantala.
Wszyscy jak na komendę zwrócili głowę w kierunku placu. Nad budynkami unosił się ciemny dym.
- Neri, czy my mamy coś takiego jak straż pożarna?
Z budynków usłyszeli wrzask.

[GV - plac] Dzień 4, po południu - Tony

Chłopak dotarł na plac zaledwie kilka minut przed grupą. Jednak tyle wystarczyło, by zobaczyć podpalaczy. Dwóch chłopaków stało na placu. Jeden z nich, blondyn poklepał drugiego po plecach.
- Przydałeś się na coś. Te butelki to był świetny pomysł.
- Koktajle Mołotowa. - poprawił go nieśmiało drugi, przyglądając się ogniowi z blaskiem w oczach.
- Niedługo ktoś tu przyleci. Wiejemy.
Tony zmrużył oczy przyglądając się dwójce. Już miał zamiar za nimi iść, gdy usłyszał głośny wrzask z jednego z budynków.
"Gdzie tu jest straż pożarna, do cholery?!"
Z kamienicy wybiegł jakiś nastolatek, krztusząc się dymem. Tony podbiegł do niego zakrywając usta rękawem. Dym coraz bardziej się rozprzestrzeniał i dzieciaki zaczęły wychodzić na ulicę, by zobaczyć co się dzieje. Jakoś nikt nie próbował ugasić ognia, mimo tego, że rozprzestrzeniał się już w kierunku biblioteki. Nawet Bandi nagle gdzieś zniknął.
Collins dotarł do kaszlącego szatyna, który co chwila z niepokojem się rozglądał.
- Widziałeś moją siostrę? - powiedział zduszonym głosem.
- Nikt stąd nie wychodził.
Chłopak podniósł się i zawrócił w stronę wejścia do budynku. Tony zatrzymał go.
- Pogięło cię?! Chcesz się zabić?!
- Ale tam jest moja młodsza siostra! - krzyknął.
Blondyn rozejrzał się. Do placu zbliżała się jakaś grupa. Zauważył wśród nich Effy. Miała zaniepokojone spojrzenie. Najwyraźniej rozpoznawała również chłopaka, z którym rozmawiał.
- Nerine! - szatyn wstał, patrząc błagalnie na brunetkę. - Pomóż mi, tam jest moja siostra!
- A więc władze Grantville wreszcie się pojawiły. - powiedział z sarkazmem Tony.
- Przymknij się, Collins. Mógłbyś sobie darować złośliwe uwagi. - warknęła Effy.
Tony darował sobie błyskotliwą odpowiedź i rozejrzał się za Nerine. Dziewczyna, która jeszcze 5 sekund temu stała tuż obok - zniknęła.
- Gdzie Neri? - Chantal rozejrzał się wokół. Effy i Neah spojrzeli po sobie nic nie mówiąc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 16:52, 25 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie.

Ogień.
Nerine spojrzała na palące się budynki.
Widziała taniec czerwonych i żółtych płomieni.
Zapraszały ją.
Zapraszały do swojego tańca.
Jak zahipnotyzowana wyciągnęła dłonie i spowolniła czas najbardziej jak mogła.
Dwa kolory zaczęły tańczyć coraz wolniej.
Podobało jej się to.
Chaotyczny taniec zmienił się w powolny walc.
Ruszyła w objęcia ognia i wyciągnęła dłoń.
Pomachała nią przecinając ogień.
Brak bólu. Tylko smyrające ciepło.
Stanęła w nim.
Stanęła w ogniu rozpościerając ramiona.
Czekała aż przyjemne uczucie opęta ciało.
Zaczęła czuć euforię.
Ogarnęło ją wielkie uczucie szczęścia.
Wtedy przypomniała sobie po co się pojawiła. I wtedy zrozumiała jeszcze jeden ważny fakt.
Ona płonęła.
Wyszła z płomieni, kończąc swój taniec.
Jęzory ognia chwyciły jej ubranie błagając by wróciła do zabawy.
Coraz więcej ognia zbierało się na jej ubraniu. Płomyki błagały ją o dalsze towarzystwo.
Zdjęła bluzkę i spodnie po czym ruszyła dalej w głębi domu.
Słyszała płacz dziecka. Nie był to płacz niemowlaka, ale szloch młodej nastolatki.
Dziewczynka była cała osmolona i leżała skulona na ziemi. Na oko miała dziesięć lat, może więcej. Jej blond włoski przyciemniały z powodu ciemnej chmury dymu. Ostatkami sił wciągała tlen przez usta, które były spierzchnięte, nabrzmiałe i wyraźnie otwarte. Jej ubranie było przypalone, a chmura smogu unosiła się w pobliżu dziecka. Jedynie jej zielone, płaczące oczy zostały bez zmian.
Brunetka włączyła normalny bieg czasu.
- Już będzie dobrze. Złap mnie za rękę. - poprosiła wyciągając dłoń.
Wtedy zauważyła, że taniec ognia porywa i ją. Dziewczynka siedziała tu dłużej, a tlenu było coraz mniej.
Blondyneczka zamknęła mokre oczy i straciła przytomność. To zapewne przez ogień. A może sam widok usmolonej, półnagiej czternastolatki ją przeraził?
Nerine wzięła dziecko na dłonie i spróbowała spowolnić czas.
Nie wyszło jej.
Dwutlenek węgla dostawał się do jej płuc, a dym utrudniał widzenie.
Devein pomału ruszyła w stronę wyjścia. Po chwili zdała sobie sprawę, że stąd nie ma wyjścia.
Krążyła po domu szukając drzwi na zewnątrz. Nigdzie ich nie było.
Zniknęły?
"Umrzemy tu..."
Neri pomału ciągnęła się po domu. Jej ręce ledwo utrzymywały dziecko, a jej nogi ciągnęła za sobą. Jej moc nie działała.
Czy to wina adrenaliny? Czy może wina strachu?
Nic nie mogło ich uratować.
Wtedy Nerine znalazła nowe pomieszczenie.
Pomieszczenie było główną salą balową ogników.
Nerine przeklęła. Znała to miejsce.
"Boże, uratuj nas!"
Pokój dziewczynki płonął. Tak samo cały dom.
Gdzie tu ratunek?
"Czy ja umrę po tym co zrobiłam? Boże, uratuj nas, sług twoich"
Zachwiała się i pobiegła przed siebie na oślep. Prawą ręką wymacała drzwi.
Gdy się otworzyły, promienie słońca poraziły jej oczy przyzwyczajone do ciemności smogu.
Devein odłożyła dziecko po czym zachwiała się.
Upadła.
Promienie słońca zaczęły przygasać. Nerine poczuła, że spada.
Spadała w otchłań nieświadomości.
Zapanowała tylko ciemność.
Czy minęły już wieki od kiedy tu trafiła?
W jej ciemności pojawiło się przyciemnione, zielone światło.
Wyglądało to jakby turysta z zieloną latarką przeczesywał jakąś ciemną jaskinię.
Po chwili światło zniknęło i wróciła dobijająca pustka.
Widocznie i turysta zginął w tej ciemności.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 18:49, 25 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 18:03, 25 Maj 2012    Temat postu:

Mam nadzieje, że mnie nie zabijecie. Po prostu Lisa odkrywa jak łatwo można niszczyć w towarzystwie ^^.
[MT] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie – Lisa
Lisa zebrała razem z Freją broń z dużego komisariatu. Nie było jej dużo, więcej miała w domu.
„Ta blond, rozanielona idiotka musiała tu już być.
Na szczęście tatuś zostawił trochę w domu.”

- To co teraz robimy ?– zapytała lekko zniecierpliwiona dziewczynka. Właśnie były w okolicach parku. Pod nogi dziesięciolatki wpadła kartka.
– Zobacz. MICHAELTOWN PO APOKALIPSIE nr.1 – przeczytała wszystko dokładnie. Freji to zbytnio nie odchodziło.
„Mam pomysł.
Kto to napisał?”

W oddali zauważyła chłopaka idącego z egzemplarzem „gazety”. Podbiegła do niego.
– Od kogo to masz?!
- Brooke – powiedział. Miał coś jeszcze dorzucić, jednak ta wróciła do nowej koleżanki.
„Kuolema "Leme" Brooke.”
Wiedziała, kim jest i gdzie mieszka. Redagowała gazetkę i prowadziła audycje w radiu.
- Wybieramy się na mała wycieczkę! – w odpowiedzi usłyszała jedynie pisk.
*jakiś czas później*
Lisa nosiła w ostatnim czasie notes i długopis. Szybko napisała na niej :
NOWA PARA!
Nasza anielica -Lacie Vane i zoolog - Ethan McSyer. Szaleńczo zakochani? Uważam, że tak.
PODPATRUJCIE.

Znów zmieniła charakter pisma. Poprawiła nazwiska i wrzuciła do skrzynki. Wiedziała, że znajdą się na pierwszej stronie.
Teraz zauważyła, że Freji koło jej nie było. Skręciła gdzieś dawno.
„Trzeba ją znaleźć.”

[GV] Dzień 4, (4 lipca), późne popołudnie – Michelle.

Michelle przechadzała się miastem. W pewnym miejscu zrobiło się dziwnie jasno.
- Ogień, ja pier… -urwała i ruszyła pędem. Języki ognia lizały budynki, a w środku było słychać krzyk. Michelle strzeliła do uciekających chłopaków. Nie wiedziała czy trawiła.
„Je*ane gnojki.”
Pomyślała ruszając pędem do pierwszego sklepu po gaśnicę. W międzyczasie strzelała w niebo jak oszalała.
- DO CHOLERY, KTOKOLWIEK!
Nadzieje powoli się kończyła tak jak piana w gaśnicy.
„Nie ma szans…”

Po chwili pojawiła się grupka. Zobaczyła dziewczynę wchodzącą do domu. Miałą coś krzyknąć, ale zobaczyła jak wychodzi z dziewczynką.
„Ona jest jak Deb?
Nie ujawniając się ruszyła w przeciwną stronę.

[MT] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie – Dan

Dan miał dość siedzenia w domu. Nudziło go.
– Idę zobaczyć co z Deb.- poinformował siostrę i założył torbę na ramię.
- Jak ją spotkasz to powiedz jej, że ją podziwiam. Wszyscy uważają, że te buty są niewygodne. Ja je lubię – usłyszała jedynie trzask drzwi.
*jakiś czas później*
- Właśnie do was wracałam.
– No to zabiorę cię na spacer. – posłał jej ciepły uśmiech i ruszyli w stronę zatoki. Rozmawiali o wielu tematach.
W pewnym momencie chłopka powiedział:
- Mam nadzieję, że nie jesteś tu by po prostu zdobyć informację. – nic nie powiedziała. – A jednak?
- Nie. Nie chcę.
„Lubię Cię.”
Będąc już na plaży Dan przekonał ją by dała się narysować.
- Naprawdę wyglądasz świetnie! – dała się przekonać i siedzieli razem na plaży, śmiejąc się i dalej rozmawiając.
Może się zaprzyjaźnili?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Sob 11:34, 26 Maj 2012, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 19:22, 25 Maj 2012    Temat postu:

[GV - Przedmieścia] Dzień 4, (4 lipca), wieczór. - Jayden.

Jayden zatrzasnął za sobą drzwi i zamknął je od środka. Zamierzali rozgościć się w jednym z opuszczonych domów na przedmieściach. Tym zajmowanych przez ześwirowanych staruszków.
Otworzył lodówkę i skrzywił się. Wyciągnął sok własnej roboty i rzucił go Jamie'mu.
- Zasłużyłeś.
Jamie przyjrzał się podejrzliwie napojowi, jednak nie przejmował się długo i wlał w siebie połowę.
- Dzięki. Po co właściwie to zrobiliśmy?
Jayden wszedł do salonu, wiedząc, że Jamie podąży za nim. Przyglądał się przez chwilę zbiorowi filmów na półce, zastanawiając się nad pytaniem Jamie'go.
To trzeba mieć jakiś powód by podpalić parę domów?
- A ty miałeś powód, gdy podpaliłeś własny dom? I swojego psa? - odparował w końcu Jayden, rzucając się na kanapę.
Jamie wzruszył ramionami.
- Szczekał.
- Dom czy pies? - zapytał z ironią Jayden, po czym zamyślił się na dłuższą chwilę. - Nienawidzę ludzi. Zniszczyli mnie.
Tak. Zniszczyli mnie zupełnie. Jestem rozgoryczonym, zakochanym w sobie, wyniszczonym doszczętnie gówniarzem.
Wplótł drżące palce w swoje gęste, blond włosy i uśmiechnął się niepewnie.
- Psychiatryk. Masz pojęcie jak tam jest? Jak to jest być zupełnie zdrowym i odizolowanym jednocześnie od świata? - zamknął oczy na chwilę. - Moja izolatka była zupełnie biała, jak pozostałe. Nie siedziałem tam cały czas, jednak moje kontakty były zupełnie ograniczone. Ześwirowałem po niecałym roku.
- A więc dlaczego tam trafiłeś?
- Wpadłem w szał na rozprawie sądowej. Zabiłem własnego brata i coś we mnie pękło. Dostałem ataku. - wyznał spokojnie Jamie, nie wiedząc dlaczego mu to mówi. Chyba po prostu tęsknił za towarzystwem kogoś, kto był w stanie go wysłuchać. A Jamie okazał się być dobrym słuchaczem. - Stwierdzono zaburzenia psychiczne. - Jay prychnął gniewnie.
Jamie wyrzucił za siebie pustą butelkę i spojrzał na Jaya z błyskiem w oczach.
- Zabiłeś swojego brata.
- Tak. I żałuję tego. - odparł hardo Jayden.
- A więc mów dalej. - zezwolił Jamie cicho.
- Nigdy nie miałem przyjaciół. - kontynuował Jayden, po czym zawahał się. - Choć była jedna osoba, która mnie zrozumiała. Miała duże, zielone oczy i długie, prawie, że białe włosy. Czasem mówiła bardzo przemądrzałym tonem. Pamiętam, że irytowała mnie, tak jak wszyscy, a mimo to... - Jay uderzył pięścią w poduszkę.
- A więc znajdź ją. Mieszkała w Michaeltown, prawda?
- Nie wiem, czy nadal. - powiedział niepewnie Jayden. - A jeśli już ją znajdę, to... Zabiję. Za to, że pozwoliła im mnie tam zamknąć.
Jamie rzucił mu spokojne spojrzenie.
- Słuchaj, to dzisiaj... Ja nie chcę podpadać Nerine. Jakieś dziecko niedawno straciło palce.
Jay uśmiechnął się.
- I co z tego? Mnie się nic nie stanie, tobie także, jeśli będziesz trzymał się mnie.
- Uważasz się za niepokonanego, prawda? - Jamie uśmiechnął się nieco kpiąco, jednak po chwili spłoszył się i opuścił głowę.
- Nie, Jamie. Ja to wiem. I udowodnię to wszystkim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 19:57, 25 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 4 lipca, 4, wieczór.

Ze snu zbudziły Ethana ciche chichoty i pomruki.
Otworzył jedno oko. W bramie do ogrodu stały dwie dziewczyny, trzymające kartki w rękach. Gdy zauważyły jego wzrok, zaczęły się szaleńczo śmiać.
Jedna z nich podeszła do niego i podała mu kartkę. Przesunął wzrokiem po treści i uniósł wzrok do góry i zmarszczył brwi.
Dziewczyna odsunęła się.
- To Billy rozwalił tą skrzynkę na listy. Skserowaliśmy to kilkanaście razy i rozrzuciliśmy po mieście. Ta dziennikarka też to ma.
Chłopak prychnął.
- Poruszające. Ciekawe, który to ten zoolog Ethan. Nie znam go.
McSyer spojrzał na zegarek.
- Już późno. Wolałbym, żebyście opuściły...
Przerwał - usłyszał głośne rżenie. Zebra wbiegła na mały placyk przed wejściem i radośnie stanęła na zadnich nogach.
Dziewczyny zasłoniły usta dłońmi.
- Dzikie zwierzę!
Uciekły, szybko przebierając długimi nogami.
Ethan wstał i pogłaskał zebrę po pysku.
- No i jak cię teraz nazwać, a?
Powrót do góry
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pią 20:34, 25 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, popołudnie
Usłyszawszy o pożarze Kage wybiegł z piwnicy zamykając na klucz Lacie.
- Jeszcze nie skończyliśmy! - krzyknął na pożegnanie.
Chwycił katanę i wybiegł z mieszkanie kierując się w stronę pożaru.
Przed płonącym budynkiem stała dość duża grupa, w której wypatrzył Effy, Neaha i Chantala.
- Shimatta! Co wy tu odpi**alacie!?! - chwycił pierwszego lepszego za koszulę i przyciągnął do siebie mówiąc chłodno. - Zbierz jak najwięcej ludzi i przynieście węża strażackiego wiszącego w szkole.
Tamten nie odpowiedział więc Kage przywalił mu lewym sierpowym w szczękę.
- Zrób to.
Ruszył jak z armaty zostawiając za sobą tuman kurzu.
- Ty, ty i ty. Idźcie za tamtym debilem. - ruszyli czym prędzej, pragnąc uniknąć ataku agresji Japończyka. - Wy dwaj. Znajdzie gdzieś tutaj jakieś wiaderka i ludzi do pomocy, możecie się na mnie powołać niech stracę, i sypcie z nich piaskiem w ogień. Albo ziemią.
Zamrugali jednocześnie niczym jaszczurki i ruszyli w stronę placu.
- Effy, gdzie do diabła jest Nerine?
Dziewczyna kiwnęła głową w stronę płonącego budynku. Westchnął i zdjął bluzę. Podbiegł do sklepu po drugiej stronie ulicy, wybił w nim szybę i wbił miecz w 3-litrową butlę wody wylewając jej zawartość na dres. Następnie przedarł go na pół i podał ją pierwszemu lepszemu chłopakowi.
- Jak masz na imię? - zapytał, zawiązując mokrą tkaninę wokół dolnej części twarzy tamtego.
- Tony.
- Dobra, Tony. Idziesz ze mną. - rzekł zakrywając twarz swoją częścią przemoczonej bluzy.
- CO?!? - zapytał tamten, podczas gdy Usagi zdołał go wciągnąć do mieszkania. - Ale...
- Cicho. Nasłuchuj. Mamy niewiele czasu, zanim się zaczadzimy.
- Słyszę coś... chyba... - odparł tamten niepewnie.
Ruszyli, Tony na prowadzeniu, a Kage tuż za nim niczym cień. Wkroczyli do kuchni gdzie zastali dwie nieprzytomne dziewczyny. Tony do nich doskoczył, podczas gdy Kage minął płonącą belkę i dotarł do rozgrzanego zlewu. Bezskutecznie próbował odkręcić kurek, co skończyło się poparzeniem dłoni. Zaklął, po czym uśmiechnął się spoglądając na ścianę nad suszarką.
- Co robisz? - zapytał Tony. Brunet nie zwracając uwagi na tamtego doskoczył do szafki i wkładając odsłoniętą rękę w ogień wyjął niewielki toporek do drewna.
- Tum mamy bojler. W nim jest ogrzewana woda. Rozwalając go trochę spryskamy to miejsce. - widząc spojrzenie tamtego podszedł do Nerine, zarzucając ją sobie na plecy i dał ruchem głowy tamtemu znak aby opuścił mieszkanie razem w tą drugą.
Następnie stanął na progu i rzucił siekierką, która wbiła się w metalową obudowę bojlera. Nie widział jak trysnęła gorąca woda, gdyż już wtedy doganiał Tony'ego i razem wyskakiwali z mieszkania.
Omiótł wzrokiem otoczenie, widząc dzieciaki gaszące płomienie na najróżniejsze sposoby. Leżąc na trawie zwrócił głowę w stronę chłopaka uśmiechając się cały zlany potem.
- Teraz zostaje nam tylko dorwać tego kto to zrobił.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 20:57, 25 Maj 2012    Temat postu:

[GV - Piwnica] Dzień 4, (4 lipca), wieczór.

Lacie objęła kolana rękoma i zadrżała w kącie. Robiło się coraz zimniej, z czego wywnioskowała zapadającą noc. Otarła łzy po raz kolejny, nie wiadomo po co. Żałowała, że nie ma ze sobą żadnego swetra.
Siedziała tu od jedenastej, a teraz prawdopodobnie był wieczór. Nie widziała problemów w zimnie, czy siedzeniu cały czas w piwnicy, jednak...
Zacisnęła mocno powieki, trzęsąc się coraz bardziej. W piwnicy zapanowała nieodgadniona ciemność* i Lacie nie mogła nic dostrzec. A przed dziesięcioma minutami wysiadła ostatnia, słabo jarząca się w rogu lampka.
Po wyjściu Kage dokładnie sprawdziła drzwi, jednak zamknął ją na klucz. W końcu odważyła się wstać, zamierzając przejść parę kroków, dla ogrzania się. Co okazało się błędem, bo skoro potykała się przy świetle, na równej podłodze, to co dopiero w takich egipskich ciemnościach. Runęła jak długa, po raz drugi tego dnia wpadając na półkę z winami. Usłyszała odgłos tłukących się o podłogę butelek i poczuła przerażliwy ból w dłoniach. Wstała, nie przejmując się szkłem i zrobiła krok naprzód.
- Muszę stąd wyjść. - powiedziała niepewnie, rozbijając jedną z butelek na oślep. - A jak narazie pozbawiam ich wina.
Kręciła się przez chwilę w kółko, niezdarnymi ruchami strącając kolejne butelki. Poczuła na ramieniu ciepłą ciecz i zaklęła.
Zamarła na chwilę i zastanowiła się, czy ktokolwiek zauważył jej nieobecność. Warp? Sophie? Nea? Clarissa?
Pokręciła głową, czując do siebie rosnącą nienawiść. Sama powiedziała Nei, by się nią nie przejmowała, bo będzie zajmować się dziećmi.
Ciemność wokół niej coraz bardziej ją przerażała. Lacie zacisnęła zęby, starając opanować głośne i coraz szybsze bicie serca.
Po paru minutach stwierdziła, że wszyscy o niej zapomnieli. A Nerine pewnie...
Prze jej oczyma pojawił się obraz dziewczyny i poczuła nagle niewyjaśniony ból w czaszce. Zachłysnęła się i poleciała do tyłu, uderzając o coś w głową. Pulsujący ból natężał się, z każdą sekundą coraz mocniejszy.
Jesteś żałosna, Lacie!
I w tej chwili przed jej oczami pojawiło się rażące, zielone światło.
* Lacie ma kynofobię i mało zaawansowaną nyktofobię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:08, 25 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, wieczór - Leme

- Cholera! – syknęła Leme.
Miała już gotowy materiał na kolejne wydanie gazety – nie zdążyła dojść na statek, ale spisała relacje kilku napotkanych osób, zrobiła wywiad z Echo, pracującą w przedszkolu i dzieciakami, które zajmowały jakieś wyższe stanowiska.
Wszystko złożyłoby się idealnie, gdyby nie dwie rzeczy – gdzieś zgubiła Warpa (”Gdzie ten dziwak się zmył?!”), a ktoś rozwalił jej skrzynkę na listy.
Wystawała z niej kartka, jakby prosząc o przeczytanie. Wzruszyła ramionami i po nią sięgnęła.
NOWA PARA!
Nasza anielica -Lacie Vane i zoolog - Ethan McSyer. Szaleńczo zakochani? Uważam, że tak.
PODPATRUJCIE.

Zaśmiała się. Lacie, ta młoda geniuszka? I gość, który zajął się ZOO? Miała już relacje jakiejś osoby o tym, że zebry łaziły luzem po całym terenie ogrodu zoologicznego…
Poza tym najwyraźniej Lacie gdzieś zniknęła, pytała o nią większość osób, a oni tylko wzruszali ramionami.
Cóż.
Włączyła komputer i zaczęła pisać. Po drodze zgarnęła trochę papieru, by móc wydrukować kolejną partię gazetek.
Kolejnego ranka wszystkie miały trafić do sprzedaży, z artykułem „Lacie Vane i Ethan McSyer, czyli jak miłość potrafi przezwyciężyć koniec świata” Nie miała pojęcia, czy to zwyczajna plotka, czy prawda, ale dobry dziennikarz się nie zastanawia – dobry dziennikarz łapie sensację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:02, 25 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, (4 lipca), popołudnie/wczesny wieczór.
- Skończyłem – po czym pokazał jej rysunek. Dziewczyna była uśmiechnięta, a w tle było widać zatokę. Deb chciała coś powiedzieć, ale chłopak wstał. – Zaraz wrócę.
*po kilkunastu minutach*
Dan niósł dwie butelki wina.
- Mam to gdzieś. Nie wiem ile jeszcze tutaj pożyje – po tych słowach otworzył jedną z butelek. - Panie przodem – i podał butelkę dziewczynie. Nie protestowała. Ta po wypiciu łyka oddała mu butelkę. Wyjęła papierosa i odpaliła go ręką. Dan oczywiście to zauważył.*
- Już nawet nie przepraszam – powiedziała, gdy chłopak uporczywie patrzył ja jej rękę.
– Nie chodzi o to – zamilkł. – To jak go odpaliłaś…
- Ach, to – zawahała się. Ale mogła ufać Danowi. Nie byli psychicznymi zwiadowcami by tylko donieść do swojego miasta sensacje. – Tworzę jakby ogień – skupiła się na miejscu i wybuchł mały ogień. -
Nic wielkiego, ale…
- Pirokineza - wymamrotał. – Teraz ja ci coś pokaże. Złap mnie za rękę.
- Cholera! Kopiesz prądem. Ale. To trwa dłużej – wyrwała się z uścisku.
- Nie tylko kopie. Myślę, że z mała błyskawicą nie miałby problemu. Ale nie jesteśmy odmieńcami jako jedni. Są inni.[b] – znów napił się łyk. [b] – A jak właściwe trafiłaś do poprawczaka?
- Żyłam sobie w tym mieście. Tatuś, teraz już świętej pamięci zaczął się interesować hazardem. Z czasem stawało się to uzależnieniem. Wylądowaliśmy na polu namiotowym. Dwa miesiące. W końcu wykitował, ale przy swojej grze. Odzyskaliśmy dom. Wszyscy myśleli, ze się zamknę w sobie. Ja stałam się zupełnie inna. Zaczęłam się znęcać, tak to nazwano nad zwierzętami i rówieśnikami. Podpaliłam dom jakieś niuni, wydaje mi się, że teraz to przez moc. Sama nie wiem. Nikt nie zginął, oprócz kota, jednak stwierdzono poparzenia. I poprawczak. Tam zaczęłam palić i pić.– przez swoją historie kilka razy się napiła, teraz zrobiła to ponownie. – Oto krótka historia Deborah Hinner – może Dan niepotrzebnie pytał, ale dziewczyna nie zaprzeczyła prośbie. Chłopka przejął butelkę i pociągnął łyk.
- Mój dom był ogólnie szczęśliwy. Dopóki matka nie zaczęła uciekać z domu. Uciekać co jakiegoś tam artysty. Chciała mieć drugą młodość. Naszym kosztem. Udało się to jej. Szybko musieliśmy stać się doroślejsi. Tak naprawdę nigdy chyba nas nie kochała. Może kiedyś. Mam taką nadzieję. Może to głupie. Wybrała swojej życie. – pociągnął duży łyk. Butelka została pusta. Otworzył kolejną. - Uważa, ze lepiej by było gdyśmy nie istnieje. Nie urodzili się. Powiedziała nam to. Teraz cieszę się. Niech ma to swoje jebane szczęście z „malarzem”. Szczęścia na nowej drodze życia. To czego ona nie dała dał nam tata albo babcia. – podniósł paczę papierosów, które leżały na piasku wyjął jednego i włożył do ust. – Deb, odpalaj. – do jego płuc dotarł dym wydalając go powiedział: [b]–„Ale nie mogę pocałować dymu, nie całując kobiety.” Pocałunki na Manhattanie David Schickle. [/b] – zamilkł i wyjął książkę, którą właśnie miał w torbie. Była to ta z której wziął cytat.
- Przeczytaj ten rozdział. Ten z którego jest cytat.
- CHECKERS I DONNA … - dziewczyna polożyła mu głowę na kolanach, a słonce powoli chowało się za horyzntem

*Ustalone z Myrą : )
** Co do palenia, to jeden z mój ulubionych cytatów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Pią 23:19, 25 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 23:22, 25 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 4, popołudnie. - Chantal

Chantal spojrzał w stronę budynku. Pamiętał jak Nerine do niego wbiegła. Albo raczej teleportowała się. Sam nie był pewny co zrobiła. Wiedział, że pojawiła się tam, a teraz ją stamtąd wynoszą. Widok był nawet smutny. Dziewczyna była cała osmolona, ale oddychała. Za to dzieciak miał się gorzej. Było wiadome, że umrze. To tylko kwestia czasu.
Chłopak sięgnął po karabin i rozejrzał się po placu.
"Zabije sku*wiela"

[Michaeltown] Dzień 4, popołudnie. - Echo

Echo położyła się na kanapie w przedszkolu. Cały czas musiała zajmować się dzieciakami, a rąk do pomocy było mało. Blondynka ledwo zipała. Co chwila zajmowała się dzieciakami, grała na skrzypcach lub śpiewała kołysanki.
"Dzieci w Michaeltown mają cholernie wysokie wymogi"
Dziewczyna spojrzała na Glena. Jako chłopak nie potrafił zajmować się dobrze dziećmi i widziała to. Postanowiła poprosić go o pomoc.
- Glen, szukaj ludzi.
- Ale tutaj wszyscy są zbyt leniwi do cholery!
- Idź, błagam.

[Michaeltown] Dzień 4, wieczór. - Glen
Chłopak przechadzał się ulicami Michaeltown. Ich uzdrowicielka przepadła. Potrzebował jej. Potrzebował jej by powiedziała coś bachorom by pomogły w przedszkolu. Jednak, oczywiście, nikt się do tego nie garnął. Ruszył w stronę plaży i zauważył parkę czytającą książkę. Wydawało mu się to trochę śmieszne, ale podszedł do nich.
- Ej, wy, proponuję wam pracę we dwojga, która zbliża pary! Co powiecie na pracę w przedszkolu? - krzyknął wskazując palcem na Deb i Dan'a.

Tak, posty pisane w nocy nie wychodzą mi dobrze ; <


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 23:29, 25 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:56, 25 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, wieczór.

- Nie nadaję się do pracy w przedszkolu. Obywatelu, my jesteśmy w porządku. Weźcie tych co demolują w mieście. Trzeba im znaleźć zajęcie potrzebne i wymagające nawet większej energii - widział, że chłopak nie jest zadowolony z takiej odpowiedzi. - Szukaj bardziej w centrum. - Glen ruzył we wskazane miejsce.
- Czytaj dalej - domagała się Deb.

[MT] Dzień 4, wieczór - Lisa.

Dziewczynka odnalazła Freję. Akualnie siedziały w parku. Lisa widziała, że informacja pojawiła sie na mieście szybciej niż w kolejnym numerze. Wszyscy. chodzili i chichotali szepcząc nazwiska i wymieniając spostrzeżenia. Zadowoliło ją to.
- To wracasz do swojego domu?
- Ja nie mam tu domu. Przysłam tu z sąsiednego miasta...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Sob 8:42, 26 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 4 lipca, 4, wieczór.

Mimo późnej pory, przed ogrodem zbierał się coraz większy, gadający tłumek. Każdy trzymał w ręku świstek papieru. Teraz nawet "dzikie zwierzę" nie pomagało. Dzieciaki rzucały w zebrę kamieniami i wyrwanymi kostkami chodnikowymi.
Rany, co się stało z Michealtown?
Ethan podrapał się po głowie i pstryknął palcami. Natarczywe szepty umilkły, zastąpione rzężeniem i bolesnymi jękami. Część osób wsadziła sobie dłoń do ust, próbując oderwać język od podniebienia. Gdy już im się to udało, narząd mowy bolał ich tak bardzo, że prychając odeszli do domów.
Jeden z pozostałych wystąpił z tłumu, trzymając w ręku pistolet.
- Nie możesz nas tak po prostu zamrażać!
Tłumek zaczął krzyczeć potakująco, chwytając za kamienie.
Ciekawe, czy mają widły i pochodnie.
Rozległy się krzyki:
- Mup!
- Odmieniec!
- Dziwak!
Nie zamierzam wynosić się z tego miasteczka. Na razie.
McSyer wstał.
- Proszę was, przyjaciele, opuście teren ogrodu zoologicznego, zanim któremuś z was stanie się krzywda.
Zarówno włosy, jak i ubranie chłopaka lekko się oszroniły, co nie było zbyt przyjemne w coraz bardziej chłodny wieczór.
Szepty w tłumie nasiliły się.
Na szczęście dla kriokinetyka, tym razem ludzi było zbyt mało, pistolet był tylko jeden, a przede wszystkim nikt nie był pijany. Tłumek zaczął się rozchodzić, rzucając złowrogie spojrzenia w kierunku ZOO.
Ethan usiadł na fotelu, strzepując z siebie szadź, powoli zmieniającą się w rosę.
Było blisko.
McSyer prychnął i przeniósł się do budki biletera. Jednak po paru minutach zastanawiania, postanowił spać w barze - zamknął się tam od środka i ułożył na jednej z dłuższych kanap.
Powrót do góry
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:45, 26 Maj 2012    Temat postu:

4 dzień (4 VII), wieczór.

Desiree ocknęła się z poczuciem, że powinna czuć się obolała. A nie czuła się taką. Ale przecież... przed chwilą spadła ze schodów i była pewna, że przy okazji złamała sobie przynajmniej z kilka kości!
Des spojrzała w okno. Słońce już zachodziło, choć gdy wychodziła z domu Hempelów było dopiero po południe.
"Musiałam zemdleć - pomyślała Des. - "Tak! Zemdlałam podczas spadania ze schodów i to dziwne uczucie, jakby mnie coś bolało to po prostu sen! Tak, to musiał być jakiś sen, który nie pamiętam, ale pozostało po nim tylko to uczucie!" - próbowała zapewnić samą siebie. Pomagało jej w tym to, że nigdy prędzej nie zemdlała, więc nie miała pojęcia jak to jest.
W powietrzu nadal unosił się zapach zwłok. Des westchnęła. Trochę jej było wstyd na to, że tak zareagowała na widok swojego martwego brata. W końcu wiedziała, że jej brat z pewnością gdzieś był, zapewne już martwy, ale nie wiedziała, że był cały ten czas w domu. Przecież jej mama miała z nim wyjść na spacer...
Bez żadnych emocji podeszła do kredensu i wyjęła z niego worek foliowy. Weszła z powrotem na górę do pokoju dziecinnego. Teraz już nie zareagowała na widok zwłok. Bez najmniejszych problemów spakowała je do worka i, marszcząc nos, wyniosła je na zewnątrz. Tam znalazła łopatę. Położyła worek obok siebie i zaczęła kopać dziurę. Niezbyt głęboką, ale zawsze. Gdy skończyła wrzuciła tam worek. I tyle. Bez żadnych pożegnań. Modllitwy. Łez.
Po wykonanej pracy wróciła do domu i otworzyła okna we wszystkich pokojach, aby pozbyć się zapachu śmierci. Potem poszła do swojego pokoju i wyjęła z szafy kilka ubrań. W wyjętą parę bojówek w moro i zgniłozielony t-shirt z kapturem przebrała się, a brudne ciuchy wrzuciła do pralki. Resztę ubrań chciała włożyć do plecaka, ale coś przykuło jej uwagę. W plecaku była dziura, a z tej dziury wystawały nożyczki. Na nich były ślady zaschniętej krwi...
"Co jest?! Przecież ja dawno ich nie używałam, a po za tym zawsze je myje po użyciu... Skąd się, do cholery, więc ta krew na nich wzięła?!"
Nagle tknięta jakimś przeczuciem rzuciła się ku łazience i pralce. Wyjęła swoje dzisiejsze ubrania i obejrzała je... Na tylnej części bluzki znajdowało się duże rozdarcie, a wokół niego była krew...
- Cholera.... - przeklęła pod nosem. Podniosła do góry bluzkę, którą miała na sobie i obróciła głowę, tak by mogła zobaczyć swoje plecy. Była na nich zaschnięta krew...
- CO JEST, DO DIABŁA?! - Teraz już krzyczała. W jednej chwili znalazła się przed lustrem i oglądała swoją twarz. Prędzej nie miała szansy tego zauważyć, ale od kącików jej ust, a także od dziurek w nosie ciągnęły się stróżki zaschniętej krwi. Krew również przyozdabiała jej czoło, a także zlepiała włosy na czubku głowy.
W głowie Des kłębiły się myśli próbujące wytłumaczyć skąd wzięła się ta krew, mimo że nie miała żadnych zranień. Usiadła na podłodze i utkwiwszy oczy w martwym punkcie próbowała sobie to jakoś na spokojnie wyjaśnić... Przecież nie możliwe mieć krew na sobie bez żadnych zranień, prawda?
"A może to nie moja krew?" - spytał głosik w jej głowie. - Może nieświadomie kogoś zabiłam? Jak w tym amatorskim filmiku z YT, w którym dziewczyna zjadła jakieś grzybki, a potem zaczęła nieświadomie zabijać swoich przyjaciół?"
"Głupia jesteś?" - odpowiedział drugi głosik. - Po pierwsze nie jadłam nic co by mi zaszkodziło, a po drugie spadłam ze schodów, a po przebudzeniu byłam w takiej pozycji w jakiej byłabym gdybym spadła ze schodów.
"A może mam taką moc jak Claire z Heroes'ów?" - spytał się znowu pierwszy głosik. Desiree stwierdziła, że to jest dobre wyjaśnienie. W końcu Daniel mógł bez niczego kopać prądem, a Effy prawdopodobnie czytała w myślach. No i jeszcze jest Uzdrowicielka. Czy nie jest możliwe, żeby ona, Desiree, miała moc regeneracji?
Nie chciała mieć jednak wątpliwości. Wyjęła z łazienkowej szafki żyletkę i bez wahania zrobiła długie i dość głębokie nacięcie na wewnętrznej części dłoni. Krew pociekła jej po ręce. Odczekała parę minut, ale nacięcie nie zniknęło. Westchnęła. Czyli jednak się myliła. Nie znalazła wytłumaczenia, ale chociaż odrzuciła jedną z teorii.
Wzięła prysznic.
*
Po prysznicu Desiree zabandażowała swoją świeżą ranę. Poszła do swojego pokoju zapakowała do plecaka starszego brata Martina, który także zniknął, ubrania na zmianę, karmę dla psa, parę butelek z wodą i kilka paczek chrupków. Do bojówek założyła pasek do którego zaczepiła klatkę z kilkoma żywymi myszkami - jedzeniem dla Megan. Także nakarmiła swoje pupilki.
W kuchni znalazła kartkę od Jane Anny - dziewczyny, która w każde wakacje przyjeżdżała do sąsiadów Des na wakacje. Było na niej napisane:
"Droga Des,
biorąc pod uwagę ostatnie włamania do sklepów, czułam się zobowiązana, aby pilnować twojego domu przed włamywaczami. Codziennie przychodziłam pilnować, by nikt nic nie ukradł. Wytrzymałam nawet ten okropny zapach, który roznosi się po całym domu. Chyba coś zdechło na górze. Może jakiś dachowiec?
JA*"

- Nie dachowiec - mruknęła pod nosem Des. - Mój brat.
Po tych słowach wyszła z domu.*

*Czyt. Dżej Ej
** Oczywiście wzięła ze sobą swoje pupilki, ale dopisanie, że "wraz ze swoją tarantulą i psem", psuło cały "dramatyczny" efekt sytuacji.. ^^'


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Chihiro dnia Sob 11:53, 26 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 13:18, 26 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 4, wieczór - Lisa.
- Jeśli chcesz to możesz pójść spać u mnie w domu. - zapadła cisza. No chyba, ze wolisz znaleźć sobie tu jakiś dom.
- Właściwie to dziękuję. Teraz nie chce wracać do psychiatryka.
„CO?!

Lisa, spokój! Zobacz:
- uciekła sama,
- ma jakiś kontakt ze światem,
- lubi robić rozróbę.
Spokój!

- Zobacz, idzie szturm na zoo – wiedziała, ze ludzie podążają tam, ponieważ prawie każdy miał kartkę z jej informacją.
„Wiadomości rozchodzą się w zaskakującym tempie.”
- O tak! Chodźmy tam. Lisa, prosżęęę! – wołała Freja.
- To dobry pomysł.
„Nowe informacje.”
*kilkanaście minut później*
„Ethan - człowiek chłodziarko zamrażarka.”
Wszystkim kazano rozejść się. Lisa odprowadziła Freję do swojego domu. Gdy zasnęła, dziewczynka wyszła na ulice.
„Brooke, mam nadzieje, ze nadal szwendasz się po mieście…”
Lisa dyskretnie sprawdziła czy nikogo nie było na ulicy. Całe szczęście, pustka.
„Kurde, rozwalili skrzynkę. Trzeba przygotować dwa egzemplarze.”
Wyjęła dwie karki i na obu napisała:
Chłopiec zamrażarka ma serce z rozgrzanego metalu.
Wydarzenie w ZOO to… ? Dowód miłości do Lacie? Chęć utrzymania prywatności? Czy może zachowania jej jedynie dla siebie?
A właśnie, gdzie nasza rozanielona niewiasta?
Kochany Ethanie, nie ma takiej możliwości. Tutaj niczego nie ukryjesz. Ja wszystko widzę.
Uważaj by się nie stopić.
PATRZĘ

Jedną kartkę wrzuciła do skrzynki, a drugą wsunęła pod drzwi. Charakter pisma pozostał taki jak na wcześniejszej kartce, jednak zupełnie inny niż ten, którym pisała w szkole.
Wróciła do domu i położyła się spać. Była pewna, ze jutro wszyscy będą mówić o wydarzeniu w ZOO.


[MT] Dzień 4, wieczór – Jenny

Jen siedziała w domu. Z głośników wydobywały się silne dźwięki*. Usłyszała dzwonek do drzwi. Nie obawiała się. W domu miała tyle narzędzi by zrobić komuś krzywdę – patelnie, wazony, noże. Złapała nóż i otworzyła drzwi. Stałą za nimi. Do domu wśliznęła się Des.
- Dziewczyno, co ty mi chciałaś zrobić tym nożyskiem? – zaśmiały się obie. Desiree trzymała kartkę w ręce.


*Chodzi tu o rocka, metal tzw. darcie ryja xD.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski



Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:25, 26 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 4 dzień (4 VII), wieczór.

Des nie miała podziać się gdzie indziej niż w domu Hempelów. Zdziwiła się jednak, gdy już przed domem usłyszała głośną muzykę, choć równocześnie ucieszyła się słysząc swoją ulubioną piosenkę.
- Crawling in my skin! - nuciła sobie, dzwoniąc do drzwi, dopóki ktoś nie otworzył ich. Była to Jenny... Miała w ręce nóż.
Desiree odskoczyła od drzwi. Dopiero po chwili się opanowała.
[b]- Dziewczyno, co ty mi chciałaś zrobić tym nożyskiem?
- spytała się koleżanki ze śmiechem. Choć nie powinno być jej do śmiechu. Najpierw spadła ze schodów, a teraz Jenny mogła ją naciachać na nóż.
- Wróciłaś już? - spytała Jenny prowadząc ją do pokoju gościnnego, gdzie ściszyła muzykę i usiadła na kanapie.
- Nom. Przecież mówiłam, że jeszcze nie skończyłam wykorzystywać waszej gościnności - stwierdziła siadając koło Jen.
- Co robiłaś w domu?
- Nie jestem pewna. Straciłam na chwilę film i boję się, że zamieniłam się w tym czasie w wampira i wyssałam komuś krew bądź wyrwałam jelita.
Jenny uniosła jedną z brwi, zadając nieme pytanie.
- Spadłam ze schodów, chyba zemdlałam, a potem bawiłam się żyletką, kłóciłam się sama ze sobą, kopałam sobie w ziemi i takie tam... No i coś dziwnego mi się przydarzyło, ale czy teraz na pewno można nazwać to dziwnym? W końcu dzieciaki biegają teraz po ulicy strzelając do siebie z broni...
Jen najwyraźniej nie rozumiała o co chodzi Des. Brunetka pokręciła głową.
- Nieważne. Gdzie polazł Dan?
Na to Jen wyraźnie się rozweseliła.
- Poszedł z Deborah na spacer.
Desiree zagwizdała.
- Czyżby szykowała się nowa para w tym złym i okrutnym świecie?
- Nie mam pojęcia, ale kto wie, kto wie... Sądzisz, że do siebie pasują?
- Nie znam Deborah za dobrze, ale samo połączenie człowieka z Michealtown z człowiekiem z Grantville wydaje się chore, co nie? To jak połączenie wody z ogniem.
- Albo ying yang? - zaproponowała Jenny, mrugając do koleżanki.
Des parsknęła śmiechem.
- W ying yang chodzi o dopełnienie się przeciwności, czy jakoś tak, co nie?
- Tak, wiem o tym - potwierdziła blondynka. - Ale Dan ma prawo do mienia dziewczyny. A Deborah wydaje mi się idealną partnerką dla niego.
- Czemu? - zdziwiła się Des, unosząc brwi.
- Bo nie nazywa się Effy do której Danny pała wielką miłości - odpowiedziała Jen, szczerząc zęby.
- Dan kocha się w Effy? - zdziwiła się Desiree.
- A no, kocha. I to od... - Jenny zaczęła liczyć na palcach. - No... Nie mam pojęcia od kiedy, ale w każdym razie chyba od bardzo, bardzo dawna. Widziałam jego szkicownik. To musi być miłość! - mówiła Jenny, a Des zrozumiała, że to tylko przypuszczenia dziewczyny. - A co tam masz? - dodała Jen widząc, że Des ściska jakąś kartkę w ręce.
Desiree wzruszyła ramionami.
- Ktoś mi to wcisnął, kiedy szłam do was - wytłumaczyła. Jenny pokazała jej gestem, aby pokazała to.
Wyglądało to na jakąś skserowaną notatkę, która głosiła o nowej parze - Lacie i Ethanie.
Desiree przejrzała to oględnie, a potem zgniotła w kulkę i rzuciła do kosza. Kulka nie trafiła, ale odbiła się od ściany i wylądowała niedaleko kanapy.
- Nic ciekawego - stwierdziła, a Jen jej przytaknęła. W końcu obydwie stwierdziły, że pora na film i włączyły serial "Walking Dead", który Jenny miała na płycie.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin